Achaja. Tom 2 - Andrzej Ziemiański - ebook + audiobook

Achaja. Tom 2 ebook

Andrzej Ziemiański

4,6
29,93 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Bogowie! Przecież teraz...sama była potworem. Naprawdę nie była już przerażoną dziewczynką. To ona mogłaby straszyć małe dziewczynki.

Przez chwilę los uśmiechał się do Achai - znalazła przyjaznych ludzi, ciepły kąt i szansę na spokojne życie. Uśmiech okazał się jednak złośliwym chichotem i już po chwili księżniczka maszerowała równym krokiem w oddziale armi Arkach. A potem wszyscy naokoło byli martwi, a ona szła dalej, sama, przez ciemny las...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 691

Oceny
4,6 (2017 ocen)
1409
427
140
34
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malviannaa

Dobrze spędzony czas

Tom drugi Achai to bezpośrednia kontynuacja poprzedniej części. Poznajemy tu dalsze losy naszych bohaterów. Achaja pnie się po szczeblach kariery w armii, Zaan wymyśla kolejne rozwiązania i zleca badanie rzeczy, które innym nie przyszły by do głowy a Meredith w końcu wymyka się z wyspy. Jest tu zdecydowanie więcej bitew i polityki, a jako osoba nie mieszająca się do tego, nie zawsze nadążam nad wszystkim. Achai zleca się, aby zrobiła przejście do krainy, w której buduje się nową broń i oczywiście dziewczyna tego dokonuje. W końcu nie raz już wysunęła się z naprawdę beznadziejnych sytuacji, więc czemu i nie tym razem? Choć, mówiąc szczerze, rozumiałam dlaczego została niewolnicą i dziwką, a także że zasłużyła na tytuł rycerza natchnionego i księżniczki Arkach, to to, czym się stała w tej części, było dla mnie szokiem i trochę mnie zniesmaczyło. Jakby autor nie potrafił już wymyśleć niczego lepszego. A scena seksu w tej dziwnej postaci to już kompletnie mnie zniesmaczyła. Co do Zaana, ...
20
slekac4

Całkiem niezła

Książka dobra, lektor tragiczny nie da się słuchać
10
machia13

Dobrze spędzony czas

Druga cześć serii zaczyna mocno bujać w obłokach w porównaniu z pierwsza. Dalej dobrze się czyta/słucha ale pozostaje pewien dysonans
10
EMJL23

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Kaori2

Dobrze spędzony czas

.
00

Popularność




iększość ciał złożono w jednym miejscu. Naciągnięto na nie resztki, które pozostały z wozów. Nie było ani oleju, ani oliwy, całe zapasy zostały zużyte, więc żołnierze pół dnia znosili chrust na stos pogrzebowy. Sirius z miną, jakby szedł na ścięcie, rzucił płonącą pochodnię. Nie wystarczyło. Trzeba było podpalać z wielu stron. Achaja w nowej, tym razem dość skromnej sukience stała z boku, obserwując ciała przebranych w łachmany rycerzy, ułożone jedno przy drugim na drodze. Nie uznano ich za godnych ciałopalenia na wspólnym stosie. Dziewczyna odzyskała swoją sakiewkę ze złodziejskim łupem i wygranymi z drugiego dnia w Syrinx. Dobre i to. Skóra, z której została zrobiona, była ledwie nadpalona – dobrze ją ukryła pod podłogą wozu.

Z oddali rozległ się dźwięk rogu. Żołnierze grupkami odbiegali od stosu, gromadząc się przy koniach. Teraz byli czujni.

– Kto, psiamać, się ośmiela? – ryknął Sirius.

Zaan uśmiechnął się zimno.

– To jaśnie pan rycerz Vieese – mruknął. – Jedzie kondolencje złożyć. A naprawdę zorientować się, jak poszło jego ludziom, czemu nie wrócili na umówione spotkanie.

– To ich załatwmy.

– Nie. To ciągle ten sam Zakon. Wystąpimy przeciw nim jawnie, to i oni jawnie wystąpią.

– Przecież, psiamać, wystąpili!

– Nieeeee... Ci tutaj – wskazał trupy pod swoimi stopami – to tylko rabusie. Co z tego, że w kolczugach.

– Ty zawsze, żeby nic nie robić.

Zaan uśmiechnął się szerzej. Ale ten uśmiech nie był przez to ani o ton cieplejszy.

– A czy ja mówię, żeby nic nie robić? – Dłuższą chwilę drapał się w policzek. – Oni popełnili gruby błąd. Błąd w sztuce. Nie sądzili, że będziemy mieli kogoś takiego jak luańska dziwka.

– Nie nazywaj jej dziwką.

– Dobra. Ja jej mogę nawet pomnik ze złota odlać.

Sirius wiercił się, obserwując coraz bliższy poczet. Wreszcie nie wytrzymał.

– Dlaczego popełnili błąd? – spytał.

– Widzisz, już nie musimy udawać, że między nami zgoda. Że nie zauważamy ich knowań. A oni muszą. Toż nie wystąpią jawnie przeciw księciu Troy, bo jaki krzyk by się podniósł. Owszem, zabić, zgładzić wszystkich świadków, ilu by ich było... Tak, to ich metoda. Ale teraz? My możemy napluć im w twarz i nie bać się, że kogoś obrazimy. Wiemy, czego chcą. Nie od dziś zresztą. A oni będą musieli to ścierpieć. Nie uderzą jawnie siłą, póki my nie uderzymy.

– Dobra. – Sirius poweselał nagle, jakby spotkało go wielkie szczęście. – Dobra. Napluję im w twarz.

– Szlag! Nie dosłownie. Powiem ci, co robić.

– Nie. Ty tylko stój i patrz.

Książę wyrwał się i skoczył do przodu.

– Halo! Panie Vieese! – krzyknął. – Rycerzu! – I cicho dodał: – Kurwa twoja mać.

Ci z żołnierzy, którzy stali blisko, zarechotali, szturchając się łokciami. Vieese ponaglił konia, wysforowując się przed świtę. Nawet z oddali można było dostrzec, że na widok Siriusa i ciał leżących na drodze zwarł szczęki z wściekłości.

Tymczasem książę nie ustępował.

– Bywaj! – krzyknął. – Panie rycerzu. A zsiadajcie mi zaraz z konia, przywitać się chciałem.

Vieese wstrzymał konia i... przymykając oczy, zsiadł.

– Słyszałem, że Wasza Książęca Mość chory.

– Ano... Imaginujcie sobie, zbójcy na mnie napadli. A nie masz lepszego medykamentu niż głowy ścięcie przed wieczorem, prawda? – Sirius perorował w najlepsze, Zaan odwracał głowę, Vieese zgrzytał zębami. – Ale... Widzę przy waści młode rycerstwo w liczbie kilkorga. – Zaan, słysząc to prostackie wyrażenie i błędy w wypowiedzi, aż skulił ramiona. – Czyż nie godzi się, by również zsiedli i się przybliżyli, żeby nauki pobierać? Czyż nie po to wodzisz ich ze sobą?

– Oni mogą... – Vieese nie wiedział, co wymyślić. – Oni za mało znaczni, despekt mogą...

– Ja zapraszam! – warknął książę takim tonem, że nie czekając na rozkaz dowódcy, piątka młodych rycerzy Zakonu zeskoczyła z siodeł i zbliżyła się nieco.

– No i widzicie, panie Vieese... Jak wam tam? Tytułu zapomniałem.

– Rycerzu zakonny.

– O właśnie. To chciałem powiedzieć: Vieese, snycerzu zakonny. Oooo... przepraszam – zakpił Sirius, a wielu żołnierzy Królestwa Troy zasłaniało usta, żeby się nie roześmiać. – Co waść myślisz o tych zbójach? – Wskazał trupy, którym spod łachmanów wystawały kolczugi. Młodzi rycerze Zakonu wiedzieli również, że patrzą na swoich martwych kolegów. Przebierali palcami dłoni niebezpiecznie blisko głowni mieczy.

– To... niegodziwcy – szepnął Vieese.

– Co? Nie dosłyszałem.

– To niegodziwcy.

– No nieeee... Czy was tam, wybaczcie, w Zakonie, uczą odpowiadać książętom jednym tylko słowem, czy całym zdaniem, co?

– Całym zdaniem, książę. – Vieese, gdyby mógł, połknąłby swój własny miecz.

– No to mów. Głośno.

– To... – Vieese odchrząknął i wyrzekł naprawdę głośno: – To są niegodziwcy.

Sirius zwrócił się do młodych rycerzy Zakonu:

– I co? Nauki pobraliście? No, odpowiadaj jeden z drugim, jak pytam!

– Tttt... tak, panie!

– A wszystko zrozumieliście?

– Tak, panie.

– A dobrze zrozumieliście?

Rycerz, który odpowiadał, dosłownie słaniał się na nogach z wściekłości.

– Tak, panie.

– No to lekcji powtórka – powiedział Sirius. – Nie wszystko uda się zapamiętać za pierwszym razem. – Zwrócił się do Vieesego: – A szubrawymi mordercami ich nie nazwiecie, panie rycerzu?

– To jasne.

– Głośniej i pełnym zdaniem! – krzyknął książę. – Tak, by wszyscy moi żołnierze słyszeli! Im też, psiamać, należy się nauka!

Vieese przełknął ślinę. Jego szczęki mało nie pękły, tak mocno je zaciskał. Coś, jakby bielmo, zakryło mu oczy.

– To...

– Głośniej!

– To szubrawi mordercy! – wrzasnął Vieese, unikając jak ognia wzroku swoich młodych rycerzy.

– No! – Sirius uśmiechnął się ciepło. – A jak nazwiecie ich mocodawców?

– Toż pewnie nie mieli żadnych mocodawców, panie.

– O zdanie nie pytam! – ryknął Sirius. – Jeśli mają swoich mocodawców, psiamać, to jak ich nazwiecie?!

Vieese patrzył na czubki swoich butów.

– Niegodziwcami zapewne – szepnął.

– No nie... Tu nie salon w pałacu. Znacie chyba jakieś bardziej dosadne określenie.

– To... to...

– To chuje – dokończył za niego Sirius. I wrzasnął: – Głośno i pełnym zdaniem, proszę!

– Mocodawcy tych... zbójów... – Vieese przełknął ślinę. Potem rozluźnił kołnierz. Potem podrapał się w szyję. Potem strząsnął niewidzialny pyłek z rękawa. Potem wyczyścił nos. Potem przetarł oko. Potem podrapał się w brodę. Potem...

– No?!!!

– Mocodawcy tych zbójów to chuje!

Sirius roześmiał się głośno. Kilku żołnierzy nie wytrzymało. Rzucili się w las, niby to za pilną potrzebą. Ale księciu nie było dość. Podszedł do młodych rycerzy.

– Wyciągnęliście naukę? – spytał. – Wszystko zrozumieliście?

– Tttt... tak, panie.

– A dobrze zrozumieliście?

Jeden z nich, najbardziej narwany, nie wytrzymał. Jawnie sięgnął do rękojeści miecza.

– Hej, śmiesz oręż macać w mojej obecności? – krzyknął książę kpiąco. – Człowieku! Sto kusz w ciebie mierzy.

Żołnierze bez rozkazu wyciągnęli kusze i wycelowali w trzęsącego się z wściekłości młodzika. Mieli prawo. Nikt przy księciu miecza wyciągać nie będzie. Młodzik parsknął i zagryzł wargi aż do krwi.

– No co? – pastwił się Sirius. – Zrozumiałeś mnie?

Tamten nie odpowiadał, wlepiając wzrok w ziemię. Sirius zdenerwował się nagle.

– Mów, jeśli mnie zrozumiałeś! Kto są ci zbójcy?

– Tttt... to... – Młody rycerz spojrzał na Vieesego, szukając ratunku, ale ten odwracał twarz. Za to sto kusz mierzyło w niego i w każdej chwili mogło zamienić rycerzyka w wielkiego jeża z drewnianymi kolcami. – To są...

– Co?

Młodzik spurpurowiał na twarzy. Wyraźnie nie mógł wziąć głębszego oddechu.

– Głośno, proszę. O książęcy majestat chodzi.

– To są niegodziwi mordercy! – krzyknął chłopak w rozpaczy. – To psy!

Sirius pokiwał głową.

– Masz rację, synu – powiedział, choć niezbyt różnił się od rycerza zakonnego wiekiem. – Ale wiesz... Wracając do mojej bajki... Ja bym nigdy kolegów tak nie nazwał. Szczególnie martwych. Mówię przykładowo, oczywiście.

Odwrócił się i podszedł do Vieesego, który spod przymkniętych powiek patrzył na ciała.

– Cóż, każda przyjemność ma granice. Żegnać się nam przyszło.

Vieese spojrzał na niego z nadzieją.

– No. – Książę uśmiechnął się naprawdę przyjaźnie. – Odlejmy się przed drogą.

– Słucham?

– Panie rycerzu. Powtórzę: tu nie salon w pałacu. Tu sami mężczyźni dokoła, rycerze i żołnierze. I jedna tylko kobieta, bo inne zbójcy bohaterscy wybili. Nie czas na salonowe słowa, nie czas na etykietę. Odlejmy się przed drogą.

Sirius zaczął sikać na leżące ciała.

– Nigdy nie pozwoliłbym sobie na taki despekt nawet wobec zbójców – wyjaśnił. – Ale wobec morderców bezbronnych kobiet? I dla nauki młodego rycerstwa? Gotów jestem poświęcić swoją książęcą powagę.

Vieese zamknął oczy. Mięśnie szczęk uwydatniały się na policzkach. Myślał, że przeczeka. Mylił się.

– A teraz wy, panie rycerzu.

– Aaaaaa... ale ja... nie chcę...

– Żal ich wam?

– Nie, nie... ja... sikać nie potrzebuję.

– A to żaden problem. Piwa! – ryknął Sirius na swoich żołnierzy. I odwrócił się do zmartwiałego Vieesego. – Specjalnie dla mnie sprowadzane z północnych krain. Znacie, panie, Północ? Tam też rycerstwo gościńce przemierza – zakpił. – Lać cały dzbanek, nie będę przecież żałował – warknął na mężczyzn, którzy podtoczyli antałek.

– Ale... ja nie mogę... My nie pijemy alkoholu.

– Moim poczęstunkiem gardzisz, panie rycerzu? Poczęstunkiem księcia? Gardzisz?!

Vieese, rad nierad, wychylił dzbanek, usiłując jak najwięcej rozlać na swój kaftan.

– Już? Chce się wam? – zainteresował się książę. – Nie? Następny dzbanek.

Żołnierze skwapliwie spełnili rozkaz. Vieese chwiał się na nogach. Rzeczywiście dotąd nigdy w życiu nie tknął alkoholu. Zrozumiał jednak, że albo umrze tu, na gościńcu, albo spełni zachciankę księcia. Podszedł do ciał ludzi, których sam wysłał na zabójczą misję, i...

Książę Sirius wskoczył na konia podczas tej czynności.

– Żegnam, panie Vieese. A wy – krzyknął do młodzików – naprawdę wyciągnijcie z tego naukę. Bo możecie być następni – roześmiał się. – W sikaniu, oczywiście.

Setka żołnierzy, Sirius, Achaja i Zaan ruszyli, nie zaszczycając spojrzeniem rycerza, który znajdował się w wyjątkowo głupiej sytuacji. Nawet jak na niego, nawet jak na Zakon. Ani przestać w połowie, ani kontynuować.

– I jak? – nie wytrzymał Sirius i podjechał do Zaana, kiedy tylko poczet zniknął im z oczu.

– Dobrze.

– Nie będziesz mnie poprawiał? Wytykał błędów?

Zaan uśmiechnął się smutno i pokiwał głową.

– Tym razem nie. Mój panie, książę Królestwa Troy.

Achaja jechała kilkanaście kroków dalej i słyszała całą rozmowę. Nie mogła dać po sobie poznać, ale... Ona powiedziałaby na miejscu Zaana: „wielki książę Królestwa Troy”. Po trzykroć wielki! Tak wielki, że nie wymyślono jeszcze słów na określenie tej wielkości! Pokazać psom, gdzie ich miejsce. Pokazać, gdzie zbrodnia, a gdzie honor. To przywilej, ale i święty obowiązek władzy, która powinna ustalać hierarchię czynów, pokazać wszem wobec, gdzie miejsce wszystkich rzeczy, które ważne, a którym sczeznąć w pyle na gościńcu.

Jechali mimo nocy, trakt prosty jak strzelił, białe płyty, którym go wyłożono, w świetle gwiazd odcinały się jasno od czerni pokrywającej wszystko wokół. Na granicy spotkali wojskowy zagon. Zaan zamienił kilka słów z dowódcą. Nad ranem przysłano prowincjonalnego prefekta, który przerażony wydarzeniami, spisał wszystkie zeznania. Prefekt jeszcze tej samej nocy udał się na miejsce zbrodni, jęknął na widok ciał w kolczugach i posłał umyślnego do prefektury miejskiej. Prefekt miejski przeczytał papiery, sklął podwładnego i udał się na miejsce napaści. Zobaczył ciała... Jęknął i wysłał komplet dokumentów do głównej prefektury w Syrinx. Tam dowódca umiał czytać między wierszami. Jęknął więc, nie ruszając się z miejsca. Ale podjąć decyzji również nie potrafił. Teczkę, która tymczasem zdążyła znacznie pogrubieć, odesłał wprost do pałacu. Szef tak zwanych służb był najbardziej inteligentnym człowiekiem z nich wszystkich. Jęknął już na sam widok teczki, nawet jej nie otwierając. Papiery przedstawiono cesarzowi. Ten przeczytał je skrupulatnie. Jak również inne papiery dotyczące zajścia, których w teczce nie było. Nie jęczał, bo nie był matką w połogu, ale cesarzem Luan. „Spalić!” – rozkazał krótko. „Vieesego przeprosić za to, że widział zbójców, ale tak, żeby musiał odpowiedzieć na piśmie i żeby musiał... potępić morderców”. Nie cierpiał Troy, nienawidził Siriusa, ale to, co zrobił młody książę, wyraźnie mu się spodobało. Popatrzył na osłupiałego szefa służb i dodał: „A co mi będą moich wrogów na drogach mordowali? Od tego ja jestem przecież!”. Długo nie mógł dojść do siebie. „Immunitet dałem, który pogwałcili, psy! Niech więc teraz Vieese skamle jak pies!”

Rycerz Zakonu Vieese nie miał lekkiego życia. Nawiasem mówiąc, szef służb nie do końca zrozumiał intencje cesarza wyrażone słowem „spalić”, a pytać nie śmiał. Spalono więc zarówno teczkę, ciała „zbójców”, jak i prowincjonalnego prefekta.

Orszak księcia, składający się teraz z samych konnych, bez wozów siłą rzeczy, napotkał pierwszy patrol armii Arkach w dwa dni po opuszczeniu Luan. Dwie dziewczyny z mieczami, na koniach zastąpiły im drogę. Prawdą więc było, że tam baby wojują.

Kilkunastoletnia raptem dziewczyna obciągnęła skórzaną spódniczkę na udach, by nie dawać zbyt niepoważnej perspektywy wrażym żołnierzom.

– Stój! Kto idzie? – krzyknęła.

– Toż my jedziemy – odkrzyknął Zaan. – Nie idziemy, moja pani.

– Dam ja ci krotochwile, pacanie. – Urwała nagle, widząc sto kusz w rękach stu żołnierzy. – No, kto tam? – Zagryzła wargi. – Przecież grzecznie pytam.

– Książę Sirius, syn wielkiego księcia Oriona, z poselstwem.

– Ożeż ty. Jest jeszcze jakiś gwiazdozbiór, którego nie wymieniłeś?

– My z Królestwa Troy. A tam imiona władców od gwiazd wzięte.

– Ha! – zakrzyknęła. – A u nas to od krów, co? – usiłowała zakpić, ale nie jej było mierzyć się z Zaanem.

– Cóż, współczuć tylko. Ale to nie wasza chyba wina, pani?

– Żartujesz sobie ze mnie?

– Gdzieżbym śmiał.

Żołnierze chichotali, zasłaniając usta kułakami. Dziewczyna była coraz bardziej wściekła.

– I myślisz, że cię zaraz do naszej królowej zaprowadzę, co?

– Hm. Nie sądzę, żeby wasza królowa tu „zaraz” w krzakach na nas czekała. Więc pokornie pojedziemy dalej.

– Gadanie! – Rozsierdziła się zupełnie. – Pewnie grabić przyjechaliście. Mów prawdę! Co?

– Cóż. Jeśli armia Arkach ucieknie przed stu zaledwie żołnierzami, to owszem, możemy coś zagrabić przy okazji. Ale póki co wolelibyśmy spotkać się na dworze.

– Kpisz?

– No, teraz tak – wyznał Zaan szczerze.

– No! – Panna na koniu nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Jej towarzyszka również nie zdradzała nadmiaru inteligencji. Była młoda, piegowata i śliczna.

– No! – Pociągnęła nosem. – Ani mi się waż!

Zaan zrezygnowany machnął ręką.

– Moglibyśmy zobaczyć... eeee... kogoś bardziej kompetentnego?

– No! – Dziewczyna zastanawiała się dłuższą chwilę. – Powiem dowódcy. Co?

– No! – odpowiedział Zaan, przedrzeźniając ją bez litości. – Powiedz. Co?

– Kpisz?

– Eeeeee... Teraz nie.

Dziewczyna uspokoiła się wyraźnie. Żołnierze Troy, sami wszak niebędący wyrafinowanymi intelektualistami, o mało nie pospadali z koni. Przynajmniej ci, którzy zatrzymali się w pobliżu. Wyraźnie oburzyło to tę drugą.

– Ty, czego się tak gapisz?! – krzyknęła, obciągając krótką spódniczkę jak przedtem koleżanka. – Taki mam mundur! Zarazo!

– Przepraszam. – Stropiony winowajca odwrócił wzrok. Pozostali nie odwrócili. Widok żołnierzy w spódniczkach ledwie zakrywających pośladki, w męskich siodłach nie był powszedni w Królestwie Troy.

– Ja myślę tak... – odezwała się pierwsza.

– Niech Bogom będą dzięki – mruknął Zaan. – Ktoś tu jednak myśli.

– Kpisz? Co?

– Nie!

– No! – Pociągnęła nosem. – Jedźcie do zajazdu. Dzień drogi stąd. A ja powiem dowódcy i po was przyjadą, co?

– No! – odparł Zaan.

Żołnierze zaczęli chichotać. Tylko Sirius uśmiechał się promiennie. Panna strasznie mu się podobała. Ta jednak fuknęła na nich jak kotka.

– I bez żadnych mi takich – warknęła. – Ja powiem, że chcecie grabić, jak mówiliście!

– No! – odpowiedziało chórem kilkunastu żołnierzy. Jedynie Achaja nie wytrzymała.

– Nie daj się robić w konia, siostro! – krzyknęła.

– Nie jestem twoją siostrą! – warknęła żołnierz Arkach na koniu. Potem jednak jakaś myśl zmarszczyła śliczne brwi. – Ach... Mój tato, co uciekł... Pojechał do Troy, co?

Żołnierze zawyli z okrutnej uciechy. Achaja załamała ręce. Jedynie Sirius mrugnął do żołnierz Arkach i ruchem głowy skinął na pobliskie krzaki, lecz nie zrozumiała, o co mu chodzi. Rozglądała się z coraz bardziej wojowniczą miną.

– Jedźcie tam. – Wskazała ręką kierunek. – A ja do dowódcy. No. – Zbliżyła się do Achai. – A ty, jak będziesz widzieć tatę... Pozdrów ode mnie.

Achaja westchnęła ciężko. Zaan ukrył twarz w dłoniach. Nawet Sirius zasłonił oczy.

– No! I żeby mi spokój był! – krzyknęła jeszcze dziewczyna, zawracając konia. – Nie grabić, zarazy, niczego! Sama sprawdzę!

Żołnierze rechotali. Uspokoili się dopiero dużo później, kiedy obie wojowniczki zniknęły na lesistym zboczu góry. Ruszyli dalej drogą, a właściwie błotnistym szlakiem. Szczęście w nieszczęściu, że nie mieli już wozów. Nie dałoby rady przepchać ich tym traktem. Do Zaana podjechał setnik.

– Panie. Może obóz rozbijemy? – zapytał. – Konie zdrożone, żołnierze zmęczeni okrutnie.

– Wolałbym jechać dalej. Mamy straszne opóźnienie.

– Tak, panie. Ale żołnierze zdrożeni.

– Mówiłeś, że konie.

Sirius podjechał bliżej. Słyszał całą dyskusję. Nie był człowiekiem mnożącym problemy. Uniósł się w strzemionach i krzyknął do tyłu:

– Chłopaki, przed nami całe Arkach leży! Wiecie, co mam na myśli?

„Zdrożeni” żołnierze ruszyli naprzód z zupełnie nowym zapałem.

Nie bardzo wiadomo, co miała na myśli śliczna i z pewnością dzielna żołnierz Arkach, mówiąc, że od zajazdu dzieli ich dzień drogi. Zaraza jedna wie o jaką szybkość podejrzewała obcych. Może chodziło o galop? Ale przecież żaden koń na świecie nie wytrzyma galopu przez cały dzień! Pozbawiony taborów oddział musiał jechać na poły błotnistą, na poły kamienistą drogą wijącą się wśród coraz wyższych gór aż dwa dni. Niewielka karczma, przylepiona do lesistego stoku nad zakolem górskiej rzeki, poprawiła im jednak humory.

Sirius podjechał do setnika.

– Rozbijcie obóz pod lasem. Spróbujcie kupić owsa dla koni, bo skapieją w tych górach na samej trawie. Gdzieś tam jest wioska. – Wskazał dymy ciągnące się nad najbliższym wzgórzem. – I żadnych rozrób z miejscowymi! Prawie nie znamy tego kraju.

Żołnierz zasalutował, przykładając pięść do hełmu. Sirius skinął na Zaana i Achaję.

– Słuchajcie, to górale. – Podjechał do żłobu przy karczmie i zeskoczył z konia. – Założę się, że mają tu gorzałkę.

Zaan z trudem rozprostował kości.

– Rozsądniej byłoby wziąć paru żołnierzy dla eskorty.

– Przecież mamy. – Chłopak roześmiał się i wskazał Achaję. – Jak byś to powiedział? Jednoosobowy odpowiednik dwunastu rycerzy Zakonu! Ha, ha...

– Ona miecza nie ma.

– Jak przyjdzie co do czego, dam jej swój. – Książę pchnął wąskie drzwi. – A poza tym... Po co jej miecz? Dwóch załatwiła gołymi rękami.

Wkroczyli do ciemnego, zadymionego wnętrza karczmy. Kilkunastu chłopów okupowało dwa stoły pod oknem. Pozostałe dwa były puste.

– Łoj, goście! – Chudy jak patyk gospodarz leniwie wyszedł zza okopconego szynkwasu. – Jaśnie pany jedzo? Pijo?

– Pijo! Pijo! – zakpił Sirius. – Żeby ci jeno gorzałki stało!

– O! Patrzajcie! Zagraniczne fircyki, a gadajo jak prawdziwe mężczyzny!

Usiedli przy stole w najciemniejszym kącie. Gospodarz postawił przy nich garniec gorzałki i trzy kubki.

– Na ząb coś będzie? – spytał. – Czy rękawem zakąsicie?

– Rękawem? Mamy żreć ubranie?

Gospodarz roześmiał się na cały głos. Nie było w nim ani krzty uniżoności. Właściwie słowa, które wypowiadał, można by uznać nawet za obraźliwe. Ale nie w jego przypadku. Jakaś zawadiacka fantazja i humor, śmiejące się oczy sprawiały, że chyba każdy lubił go od pierwszego wejrzenia.

– Jak rękawem, nie wiecie? – Nalał sobie z dzbanka do kubka, który przed chwilą postawił przed Zaanem. Golnął do dna, przyłożył rękę do ust i chuchnął mocno we własny rękaw. – Ot, i tak – powiedział, odstawiając naczynie.

– Nie, nie. Wolelibyśmy coś jednak zjeść – mruknął Zaan, patrząc na swój mokry kubek. – Co macie?

– Ano to mamy. – Zaczął wyliczać na palcach: – Taką rybę, co nie pływa, a lata, z mórz dalekich, albo trąbę słonia pieczoną na rożnie, albo jeszcze takie małe ptaszki z krajów za siedmioma górami, mniejsze niźli muchy, nie wiada, jak je, psiekrwie, połapali, żeby tu dostawić, albo...

– A kotlet wieprzowy jest?

Gospodarz roześmiał się znowu.

– Tak po prawdzie to jest tylko kotlet wieprzowy. – Ukłonił się przed Siriusem. Młody przybysz z dalekich stron mimo wspaniałego stroju okazał się jednak, o dziwo, normalnym klientem. – Rano co prawda to on się jeszcze nazywał kotlet barani. Ale dla jasnego pana to ja go mogę nazwać kotletem wieprzowym. A jak jasny pan ma życzenie, to go mogę przemianować nawet na kotlet z ludziny, ha, ha, ha...

Sirius roześmiał się również.

– Dawaj! – krzyknął. – Cokolwiek to jest. Zbójcy nas atakowali po drodze, wozy popalili, ludzi narżnęli. Teraz to już niestraszny nam nawet kotlet barani, co zmienia nazwę.

Napełnił kubki gorzałką z dzbanka i podniósł swój do ust.

– No co? Pierwszą kolejkę zakąsimy rękawem.

Golnął jak gospodarz, do dna. Zaan również poradził sobie ze swoją porcją, a Achaja jak głupia chciała pójść za ich przykładem. Była gdzieś w połowie kubka, kiedy zrozumiała, że po pierwsze, bezbarwny płyn wcale nie jest winem, po drugie, pali i dusi, a po trzecie, że jeśli go nie powstrzymywać, sam znajduje sobie wyjście na zewnątrz tą samą drogą, którą się go wlewało. Parsknęła jak koń, wypluwając wszystko wprost na stół i walcząc rozpaczliwie o odzyskanie oddechu.

– Oj, jasna panienka niewprawiona. – Gospodarz przyniósł właśnie miskę z baraniną na zimno. – Oj, tak. Mocna nasza gorzałka. Krzepka!

Sirius i Zaan śmiali się cicho. Dziewczyna sarkała i pomstowała, usiłując pozbyć się z ust ohydnego smaku. Złapała największy kawał baraniny, ale dopiero to zatkało ją zupełnie. Wbiła zęby w mięso i nie wiedziała, co dalej – było tak twarde, że ani zgryźć do końca, ani co gorsza, wyjąć zęby z powrotem. Sirius szturchnął Zaana, usiłując zachować choć trochę poważną minę. Obaj wiedzieli skądś, co należy robić w takich wypadkach. Odkrajali nożami malutkie kawałki, które najpierw trzymali w ustach dla zmiękczenia, a dopiero potem normalnie przeżuli. Achaja, dusząc się, rozpaczliwie walczyła ze swoją porcją. Siłą rzeczy przy ich stole zapanowała cisza. Można było za to posłuchać, co mówią chłopi wokół:

– I wiecie, kumie – perorował najwyższy z nich, wymachując skórzanym kubkiem dla podkreślenia efektu. – I ta, psiamać, jaśnie pani oficyjer nawet, psiamać, z konia nie zlazła, tylko mówi, żeby przejście dać dla wojska! Przez moje pole, psiamać, kumie, normalnie, no! Przez moją ojcowiznę! Cztery tuziny wojska tam, normalnie, było, albo może i sto razy więcej!

– I co zrobiliście?

– No jak co? Mówię, psiamać, po moim trupie! A ona, że wykup da.

Chłopi się roześmiali, jakby powiedział coś śmiesznego.

– A ja na to, że nie będą mi pola deptać, bo dopiero com je siał. Hajda w las! Mówię...

– I co? Poszły lasem?

– No co ty? – Chłop spojrzał zdziwiony, jakby ducha zobaczył. – Toż lasem by nie przeszły, tam stromizna taka.

– No? No i co zrobiły wojaczki?

– No ona, że wykup. A ja, co mi będzie cenę urzędową dawała? Toż siew był, a w sianokosy ile zboże będzie stało, pytam, wie ona? No to mówię, po moim trupie, krzywdy mojej nie będzie! No! No i tak gadaliśmy i gadaliśmy... Aż wreszcie mówi, że da cenę z rynku. Nooo... Ja mówię, inna rozmowa. Piniądz za zboże tyle, co na rynku stoi, a nie po urzędzie. No to mówię, moja strata niech będzie, biorę piniądz, mówię, i przechodźcie. No to mi papier napisała, że tiralirą szli, nie gęsiego. Tak tam stało! Wójt odczytał, choć powoli mu szło. I mówi, że piniądza nie da, bo za dużo już razów wojsko tiralirą idzie bez pola i w kasie pusto.

– Kto mówi? Pani oficyjer czy wójt?

– No wójt przeca, ten kiep durnowaty! Mówi, że piniądza nie ma, bo wojsko miast gęsiego to, tego... no, źle chodzi. Musi więcej sprytnych chłopów w okolicy papier wykupowy mu dało. A co? Co ma być? Nasza strata?

– I co? Dał piniądz?

– Co miał nie dać? – Chłop roześmiał się gardłowo. – Rzekłem, że kura czerwonego w stodole mu puszcze, jak nie da. Dał!

Pozostali roześmiali się również. Zaan nie rozumiał, że mogło gdzieś istnieć państwo, w którym oficer musiał tłumaczyć się przed chłopem. Ba! Jeszcze rynkową cenę za zboże musiał płacić, że zniszczył mu zasiewy na polu. To się nie mieściło w głowie.

– No – odezwał się drugi chłop. – Ten nasz wójt to okropnie głupi.

– Ano! – zakrzyknęła reszta. – Prawdę gadacie! Racja! Racja!

– A jeszcze głupszy to ten ekunom, co spis robił, nie?

– Prawda! Oj, głupi był.

– Ale głupszego niźli nasz pan szlachcic ze dwora to już nie znajdziesz.

– Łgarstwo! – krzyknął ktoś z drugiego stołu. – Głupsza od niego nasza księżniczka!

– Nieprawda! Łgarstwo!

– Kto mi, że nieprawdę mówię?!

– Głupszy dwór królewski! – odkrzyknięto z pierwszego stołu. – A najgłupsza królowa!

– Prawda! Eeeeee... znacie się! Samiście głupi! Prawdę gada! Głupia ona!

Zaan roztrzęsiony nachylił się nad swoim stołem.

– Słuchajcie – szepnął. – To jakaś prowokacja! Nie może być, żeby się chłopi panów nie bali.

Sirius i Achaja, sami przestraszeni tym, co słyszeli, rozglądali się podejrzliwie.

– To prowokacja. – Zaan usiłował zakryć usta. – Chcą, żebyśmy przytaknęli, i wtedy nas zakują w żelazo, powód mając. To dzicz jakaś!

– Wystarczy, że nie zaprzeczymy głośno. – Sirius mówił równie cicho. – Bogowie! Psiamać. Ale po co im ta propagacja, skoro usiec już na drodze mogli?

– Pewnie powodu potrzebują. Do kronik, ja wiem po co? – Zaan rozejrzał się wokół. – Słuchajcie, wychodzimy?

Achaja skinęła głową. Już chciała wstać, ale przerwało jej wejście nowego gościa. Znać było szlachcica po ubraniu, ciut lepszym niż chłopskie, i po walnięciu drzwiami, tak że o mało z ościeży nie wyleciały.

– O! – Przybysz zauważył najciekawsze dla niego towarzystwo w kącie. – Panowie... – Dopiero teraz dostrzegł dziewczynę. – Op... przepraszam! Państwo! – Zerwał czapkę z głowy i ukłonił się szeroko. – Zwólcie się dosiąść. Lepiej w kompaniji wieczerzać niźli samemu.

– A zapraszamy, zapraszamy. – Zaan wskazał mu miejsce na ławie. – Co prawda szliśmy już...

– Już? Toż gorzałka jeszcze w dzbanku! Strawa w misie leży!

– No tak. Ale chłopi gadają takie rzeczy...

– A kto by tam chłopów słuchał! – Szlachcic przysiadł, chcąc ukłonić się jednocześnie Achai, lecz zobaczył jej tatuaż, zmienił kierunek i z rozpędu skłonił się przed Siriusem.

– Ale – Zaan nie wiedział, czy ten również nie jest prowokatorem – ale mówili, że wasza królowa... nie śmiem powtórzyć kalumnii.

– Mówili, że głupia, co? – Szlachcic zajrzał do garnka, rozejrzał się za kubkiem i z przepraszającym uśmiechem pożyczył naczynie Zaana. – Toż głupia ona jak but po prawdzie.

Nalał sobie i łyknął, ocierając usta dłonią.

– Bo widzicie, panowie przybyszowie z krain czy skąd tam. Kraj u nas taki: chłopi głupi, szlachta głupia, dowództwo armii głupie, kapłani głupi przeraźliwie, magnaci głupi, dwór głupi, księżniczki to już nie powiem, bo gdybym rzekł, że głupie, tobym komplement powiedział, a królowa... To sami wiecie. U nas to tylko pijaństwo, łapownictwo i głupota straszliwa wszędzie. Nasz kraj pewnie będzie najgorszy ze wszystkich!

Zaan oniemiał, Sirius otworzył usta i tak już pozostał, Achaja wybałuszyła oczy.

– Głupek na głupku, powiadam – ciągnął szlachcic. – Same osły i barany.

– Hmmm... – Zaan desperacko usiłował zmienić temat: – Bo my z Syrinx jedziemy, od samego cesarza Luan...

– A tak, tak, słyszałem o nim. – Szlachcic potarł brodę. – To też ponoć głupek pierwszej wody.

Sirius zrozumiał nagle instynktownie i roześmiał się. Achaja też zrozumiała. Coś zaszkliło się w jej oczach, kiedy słuchała dalszej części wypowiedzi.

– Wracając do nas, to jest, jak mówię: prywata, łapownictwo, pijaństwo i głupota. Popatrzcie na chłopów. Ten kraj...

– Popatrzyłam na chłopów – przerwała mu Achaja. – Ten kraj to jedyny, jaki znam, gdzie jest wolność. Wolność dla wszystkich! Wolność dla każdego! – Czuła, że coś ciepłego zbiera się pod powiekami. – To najpiękniejszy kraj, jaki mógł się komukolwiek choćby przyśnić! Nigdzie nie ma tak, żeby wejść do jakiejś zaplutej knajpy blisko granicy i usłyszeć coś tak ślicznego, coś, co sprawia, że przybysze zaczynają się wstydzić i bać. Bać nie napaści, ale tego, co w nich samych od dawna zakorzenione. Posłuchalibyście przerażonego milczenia w Luan. Posłuchalibyście usłużnej ciszy w Troy. A tu? Ten głupi, tamten głupi. Głośno, bez strachu. Powiedzcie w zajeździe cesarskim, że władca Luan jest głupi, i spróbujcie zachować głowę na karku przez czas dłuższy niż oddech! Może się uda przez chwilę. Pod warunkiem, że się szybko schylicie. Może świszcząca klinga przynajmniej za pierwszym razem przeleci ponad wami.

Szlachcic skłonił lekko głowę przed Achają.

– Piękne słowa powiedzieliście, panienko. Rad wielcem ich wysłuchał. – Zmarszczył brwi. – Ale pozwólcie. Swojego zdania nie zmienię. – Przygryzł wargi i potarł brodę, jakby nad czymś się zastanawiał. – Nie, nie. Toż chłopi naprawdę kretyni, a rządzą nami idioci!

Wstawali właśnie, kiedy drzwi otworzyły się znowu. Tym razem stanęła w nich... Ach! Pijany Sirius o mało nie wywrócił się z wrażenia. Piękna pani żołnierz miała na sobie skórzaną spódniczkę, tak krótką, że ledwie, naprawdę ledwie ją zakrywała. Błyszczące nagolenice sprawiały wrażenie dopiero co wypolerowanych, skórzana kurtka nabijana ćwiekami sięgała do pasa, do którego przytroczone były krótki miecz i nóż. Przy rękawach kurtki wisiały długie frędzle, które jeśli żołnierz poruszyła ręką, plątały się z włosami. Dziewczyna miała bowiem długie czarne włosy zaplecione w całe mnóstwo cieniutkich warkoczyków, ale tak sprytnie, że zwisały jedynie po lewej stronie głowy, sięgając kształtnych bioder.

Kiedy wzrok przyzwyczaił się do mroku panującego we wnętrzu gospody, rozejrzała się i podeszła do stołu zajmowanego przez przybyszów.

– Przepraszam za despekt. Czy wśród gości jest...

– Chodzi ci o mnie, prawda? – Zaan podniósł rękę i przedstawił się uprzejmie.

Żołnierz stanęła na baczność, salutując otwartą dłonią do czoła, i krzyknęła na cały głos:

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

COPYRIGHT © BY Andrzej Ziemiański COPYRIGHT © BY Fabryka Słów sp. z o.o., LUBLIN 2003

WYDANIE III

ISBN 978-83-7574-506-1

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski Robert Łakuta

GRAFIKA NA OKŁADCE Piotr Cieśliński

OPRACOWANIE OKŁADKI „Grafficon” Konrad Kućmiński

ILUSTRACJE Paweł Zaręba

REDAKCJA Karolina Kacprzak

KOREKTA Magdalena Byrska

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]

WYDAWNICTWO Fabryka Słów sp. z o.o. 20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91www.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow