Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Na procesie Jezusa z Nazaretu Teofil, błyskotliwy młody assessor pochodzący z wyższych sfer Rzymu, stoi za Poncjuszem Piłatem i podszeptuje mu, by zaproponował uwolnienie Barabasza. Ta strategia obraca się przeciwko podsądnemu. Teofil na zawsze zapamiętuje widok niewinnego człowieka, niesprawiedliwie skazanego na mękę najgorszej z możliwych kar śmierci – ukrzyżowania.
Gdy Teofil wraca do Rzymu, musi się sprawdzić jako jeden z prawników Cesarstwa Rzymskiego. Przetrzymuje niebezpieczne knowania procesów o zdradę i podjętą przez okrutnego tyrana próbę pogrążenia kobiety, którą kocha. Jednak jego dążenie do zemsty pozostawia zmazę zarówno na imperium, jak i na jego niespokojnej duszy.
W końcu musi się zmierzyć z najbardziej osławionym z cezarów, broniąc Pawła sądzonego przez niepoczytalnego Nerona. Czy Teofil będzie umiał przeprowadzić obronę i uchronić przed egzekucją kolejnego niewinnego człowieka?
Książka ukazuje się w ramach serii NA OSI CZASU
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 613
Pamięci Lee Hougha, agenta i przyjaciela.„Dziękuję Bogu mojemu, ilekroć Cię wspominam”.
Por. List do Filipian 1,3
Wykaz postaci
● postać historyczna
■ postać fikcyjna
○ postać bazująca na postaci historycznej, o której niewiele wiadomo
☼ postać bazująca na postaci historycznej, nieznanej z imienia
■ Adrianna – westalka, w 38 roku wybrana przez Kaligulę na przełożoną domu westalek
● Agrypa – wnuk Heroda Wielkiego, władający z nadania cesarza Klaudiusza Judeą i Samarią
● Agrypina Młodsza – siostra Kaliguli, czwarta żona Klaudiusza, matka Nerona
● Annasz – dawny najwyższy kapłan Izraela, miał duży wpływ na przebieg procesu Jezusa
○ Andronik – chrześcijanin, ważna postać Kościoła w Rzymie
○ Aproniusz – rzymski senator, oskarżony i sądzony za panowania Tyberiusza
● Cherea – członek gwardii pretoriańskiej i osobistej straży Kaliguli
○ Ewarestus Aruncjusz – człowiek, który ogłosił śmierć Kaliguli
■ Flawia – westalka
○ Junia – chrześcijanka, ważna postać Kościoła w Rzymie
● Kajfasz – Żyd, w czasie publicznej działalności Jezusa sprawujący funkcję najwyższego kapłana
● Kaligula – cesarz rzymski w latach 37-41
■ Kalpurnia – westalka, przełożona domu westalek w latach 28-38
○ Katon – rzymski senator, w roku 36 pełniący funkcję konsula
● Klaudiusz – cesarz rzymski w latach 41-54
■ Kobius – rzymski gladiator, przyjaciel Mansweta
● Korneliusz – rzymski centurion służący w Cezarei
○ Kryspinus – rzymski senator, który wzbogacił się jako delator, oskarżający innych senatorów o zdradę
☼ Kwintus – rzymski centurion, obecny przy ukrzyżowaniu Jezusa
● Lateranus – rzymski arystokrata, wygnany z miasta, a następnie zrehabilitowany przez Nerona
■ Lokusta – kobieta trudniąca się wytwarzaniem trucizn
■ Longinus – rzymski centurion, służący pod Piłatem w czasie procesu Jezusa
■ Lucjan Aurelisz – pretorianin, przyjaciel Kaliguli z dziecięcych lat
● Łukasz – towarzysz Pawła z Tarsu
● Makron – prefekt gwardii pretoriańskiej w latach 31-38
■ Manswet, gladiator – jeden z najlepszych rzymskich gladiatorów za czasów panowania Tyberiusza i Kaliguli
■ Manswet – nastolatek zapowiadający się na świetnego adwokata, imię odziedziczył po sławnym gladiatorze
● Marek Lepidus – jeden z czołowych senatorów rzymskich za panowania Tyberiusza
■ Marek Serbiusz – wierny przyjaciel Teofila
● Neron – cesarz rzymski w latach 54-68
○ Onezym – niewolnik Filomena i towarzysz Pawła z Tarsu
● Paweł z Tarsu – apostoł, jedna z najważniejszych postaci wczesnego Kościoła
● Piłat – prefekt prowincji Judei w latach 26-36
○ Prokula – żona Piłata
○ Rubria – westalka
● Saturnin – konsul rzymski w czasach Kaliguli
● Sejan – prefekt gwardii pretoriańskiej i faktyczny władca Rzymu, odkąd Tyberiusz usunął się na Capri
● Seneka Młodszy – rzymski filozof i mąż stanu
■ Sergiusz – rzymski żołnierz pilnujący Pawła, przebywającego w areszcie domowym
○ Teofil – cieszący się wielkim uznaniem adwokat rzymski, który wcześniej był asesorem Piłata w Judei, a po latach bronił Pawła podczas jego rzymskiego procesu
● Tyberiusz – cesarz rzymski w latach 14-37
● Tygellin – prefekt gwardii pretoriańskiej w latach 62-68, przyjaciel i zausznik Nerona
UCZEŃ
1
W jedenastym roku panowania Tyberiusza Juliusza Cezara Augusta
Miałem czternaście lat, gdy dowiedziałem się, jak to jest być ukrzyżowanym.
Każdy z nas sam ciągnął poprzeczną belkę przeznaczoną dla niego. Nasza dwunastka, uczniowie Seneki Młodszego, targała je ponad pięć mil[01] po kocich łbach Drogi Appijskiej. Dzień był gorący i suchy. Pył osiadał nam w ustach i nozdrzach; między zębami zgrzytały mi drobinki kurzu. Oblizałem spierzchnięte wargi, usiłując je zwilżyć białą, gęstą śliną, która zebrała mi się w kąciku ust. Strużki potu spływały mi po twarzy. Seneka maszerował przed nami, niosąc jedynie swój bukłak, a przesiąknięta potem tunika lepiła mu się do tłustych pleców. Moje odzienie też było mokre i brudne, a sandały skrzypiały mi przy każdym kroku.
Na początku niosłem belkę, wsparłszy ją na swoich chudych barkach, lecz wkrótce zrezygnowałem z tego sposobu i wlokłem ją za sobą, jak wielu innych uczniów. Ważyła prawie tyle co ja. Szorstkie drewno ocierało mi plecy, więc musiałem opierać belkę to na jednym, to na drugim ramieniu. Jedynym, który nie wlókł jej w ten sposób, był Lucjan, starszy od nas o dwa lata i zbudowany jak gladiator. Balansował z brzemieniem na barkach, jednak po pewnym czasie nawet on zaczął się garbić.
Aby wszystko nabrało pozorów prawdopodobieństwa, Seneka sprowadził nawet rzymskiego legionistę, który zamykał tyły. Nasz nauczyciel nie grzeszył poczuciem humoru. Był to człowiek krępy i nieogolony, miał nieświeży oddech i złośliwy charakter. Teraz korzystał ze sposobności, by wykrzykiwać rozkazy do synów patrycjuszy, jakby byli zwykłymi niewolnikami. Jeśli przystawaliśmy, popychał nas mocno i obrzucał przekleństwami. Popijał solidne łyki wody, dręcząc nas opowieściami o tym, jaka jest odświeżająca, a potem wypluwał większość na ziemię.
– Gdyby moi rodzice się o tym dowiedzieli, skróciliby go o głowę – mruknął Lucjan pod nosem.
Byłem pewien, że Seneka się tym nie przejmował. Jego zadaniem było uformować z nas młodzieńców, którzy w przyszłości obejmą stanowiska rzymskich senatorów, dowódców lub urzędników. Choć to i tak nie mogło się równać z wojskowym szkoleniem, z którym za kilka lat miało się zmierzyć wielu moich rówieśników. Mimo wszystko byliśmy przecież synami senatorów i ekwitów, więc z rozdrażnieniem popatrywaliśmy po sobie. Za kogo ten człowiek się ma, że tak nas upokarza?
Kaligula ciągnął najlżejszą belkę. Wiadomo. Był w moim wieku, ale nieco przewyższał mnie wzrostem; miał patykowate nogi i długą, chudą szyję. Jego głowa, porośnięta kędzierzawymi rudymi włosami, zdawała się być za duża w stosunku do ciała. Kaligula miał w sobie jakąś podłość, więc na ogół trzymałem się od niego z daleka. Obowiązywała niepisana zasada, że nie wchodzimy mu w drogę – nie dlatego, abyśmy się obawiali tego zepsutego młodego człowieka, ale dlatego, że baliśmy się jego rodziny.
Jego pełne imię brzmiało Gajusz Juliusz Cezar Germanikus. Przyszedł na świat na polu bitwy w Galii, jako syn wielkiego wodza Germanika i jego żony Agrypiny. Żołnierze nadali mu przydomek Kaligula, co znaczy „sandałek”. Kaligula stał się swego rodzaju szczęśliwą maskotką dla oddziałów Germanika. Pozwalali mu, by szedł z nimi do boju, byle trzymał się blisko tylnych szeregów. Był ciotecznym wnukiem imperatora i mógł pewnego dnia sam nim zostać, o ile jego matka zdołałaby otruć wszystkich właściwych krewnych.
Był też prawdziwą kanalią.
Wcześniej w drodze dokuczał mojemu przyjacielowi Markowi, wyładowując swoją frustrację na najmniejszym z całej grupy. Teraz był już po prostu zmęczony.
– To oburzające – powtórzył kilka razy. W przeciwieństwie do Lucjana wypowiedział te słowa na tyle głośno, by dotarły do uszu Seneki. Nasz nauczyciel zignorował to jednak i szedł dalej. Kaligula przystawał kilka razy, a legionista go popychał, choć nie tak mocno jak pozostałych.
Spuściłem głowę i skupiłem się na kolejnych krokach, licząc do stu, a potem zaczynając znowu od początku. Jak zwykle znajdowałem się z przodu grupy, tuż za Seneką.
Było prawie południe, kiedy Seneka w końcu zatrzymał się przy rozległym pastwisku przy drodze, blisko niedużego, chłodnego strumienia. Upuściłem belkę na ziemię i pochyliłem się, opierając dłonie na kolanach. Usiłowałem złapać oddech.
Seneka pozwolił nam się napić i kazał usiąść na belkach. Sam stanął pośrodku. Kiedy podnosiłem na niego wzrok, słońce niemal mnie oślepiało.
Nasz nauczyciel otarł pot z czoła i rozpoczął lekcję. Legionista stał obok niego z nachmurzoną miną, skrzyżowawszy ramiona na piersi.
– Wszyscy słyszeliście o powstaniu Spartakusa – zagaił Seneka. – Człowiek ów stanął na czele trwającego dwa lata powstania niewolników przeciwko Rzymowi. Senat nie traktował tego buntu poważnie, dopóki nie stało się jasne, że zagrożony jest sam Rzym.
Niektórzy koledzy wiercili się na swoich belkach, próbując usadowić się wygodnie po długim marszu. Ale nie ja. Mógłbym słuchać Seneki cały dzień. Jego kręcone włosy, twarz okrągła jak u dziecka i małe niebieskie oczka sprawiały, że wydawał się nieszkodliwy jak dziecko właśnie. Jednak jego głos skłaniał do posłuchu; poza tym uwielbiałem jego błyskotliwość i cynizm. Wyobrażałem sobie, że podobnym uwielbieniem uczniowie darzyli kiedyś Cycerona. Armie gromiły ludzi, a gladiatorzy zapewniali im rozrywkę, lecz to właśnie mówcy pokroju Cycerona i Seneki dawali im inspirację. Pewnego dnia sam będę to robił.
– Marek Licyniusz Krassus był najbogatszym człowiekiem w senacie, a może nawet najbogatszym w historii Rzymu – opowiadał dalej Seneka. – Miał ponad pięciuset niewolników i był znawcą architektury. Wiedział, jak tłumić pożary: jak burzyć płonące budynki, żeby ogień nie rozprzestrzeniał się na sąsiednie domy. Kiedy Rzym stanął w płomieniach, Krassus i jego ludzie pobiegli do pożaru i złożyli właścicielom pobliskich nieruchomości pewną propozycję. Mogli oni sprzedać je od razu młodemu Krassusowi po obniżonej cenie albo patrzeć, jak domy pochłania ogień. Gdy tylko uściskiem dłoni przypieczętowali umowę, niewolnicy Krassusa gasili pożar, a on sam zbierał owoce swego sprytu.
– Kapitalne – skwitował Kaligula.
Seneka zgromił go spojrzeniem, ale Kaligula wcale się tym nie przejmował.
– U szczytu bogactwa Krassusa jego majątek był wyceniany na ponad dwieście milionów sestercji. Ponieważ zaś Krassus zbudował swoją fortunę na plecach niewolników, miał ważki powód, by stłumić rebelię Spartakusa. Najlepsi wodzowie Rzymu wojowali wtedy w obcych krainach, więc Krassus zebrał własną armię do walki ze Spartakusem i zbuntowanymi niewolnikami. W pierwszych bitwach niezbyt mu się wiodło. Na pierwszą oznakę niebezpieczeństwa jego ludzie rzucali broń i uciekali. Aby zwiększyć morale, Krassus przywrócił starożytną praktykę decymacji. Lucjanie, powiedz, co to oznacza?
– Przepraszam, mistrzu Seneko. Co oznacza co?
Seneka okazał swoje niezadowolenie, zamilkłszy na chwilę.
– Decymacja. Jakie jest pochodzenie tego słowa?
Lucjan zmarszczył brwi.
– Nie wiem.
– Ktoś inny? – spytał Seneka.
Znałem odpowiedź, ale już dawno się nauczyłem, że czasami lepiej trzymać język za zębami. Spuściłem wzrok, kiedy Seneka omiatał spojrzeniem grupę.
– Decymacja pochodzi od słowa decimare, które znaczy tyle co zdziesiątkować: zabrać lub zniszczyć jedną dziesiątą – wyjaśnił nauczyciel. Podszedł do nas bliżej, a słońce za jego plecami otoczyło go poświatą. – Krassus podzielił swoje legiony na dziesięcioosobowe grupki i kazał im ciągnąć losy. Z tego, na którego padł los, dziewięciu pozostałych zdzierało zbroję i chłostało go na śmierć. Duch walki w oddziałach natychmiast wzrósł. Krassus pokazał im, że jest groźniejszy niż wrogowie.
Teraz dopiero wszyscy nadstawili uszu. Wyobraziłem sobie, że nasza dwunastka ciągnie losy i że przegrany zostaje ubiczowany na śmierć. Pomyślałem, że nie umiałbym się do tego zmusić.
– Ostatecznie wojska Krassusa przyparły do muru Spartakusa i jego armię. Spartakus chciał wciągnąć Krassusa w pojedynek, przebijając się ku miejscu, w którym stał wódz. Jednak niewolnicy ulegli przeważającej sile przeciwnika. Spartakus zginął w bitwie, zanim dotarł do Krassusa. Pojmano sześć tysięcy niewolników.
Jak daleko sięgałem pamięcią, uczono mnie gardzić Spartakusem i krwawą rewoltą, którą wywołał. To powstanie było obrazą dla każdego rzymskiego obywatela. Jednak coś we mnie sprzyjało tamtym niewolnikom – moje wrodzone pragnienie, by stanąć po stronie skrzywdzonych. Skrycie żałowałem, że Spartakus nie zdołał rzucić wyzwania Krassusowi i stanąć z nim do walki jeden na jednego, jak walczą prawdziwi mężczyźni.
– Krassus chciał mieć pewność, że już nigdy żaden niewolnik nie zbuntuje się przeciw cesarstwu – tłumaczył Seneka. – Udoskonalił więc sztukę krzyżowania.
Zrobił efektowną pauzę i wszyscy zrozumieliśmy, że zbliża się coś niezwykłego. To dlatego nasi rodzice słono płacili, byśmy mogli się uczyć w tej szkole. Seneka słynął z zapadających w pamięć sztuczek.
– Jesteście wprawdzie zbyt młodzi, by uczestniczyć w igrzyskach i zobaczyć prawdziwą egzekucję, jestem jednak pewien, że wielu z was widziało przestępców wiszących na krzyżach poza murami miasta. Myślę, że Gallus chętnie wam opowie, jak to się robi.
Legionista imieniem Gallus wystąpił naprzód, dokładnie naprzeciwko miejsca, w którym siedziałem. Dlaczego zawsze pada na mnie? Gapiłem się na jego owłosione nogi, znoszone sandały, zrogowaciałe stopy.
– Wstań! – nakazał szorstko.
Wstałem i spojrzałem mu prosto w oczy.
Podniósł moją belkę i ułożył ją pośrodku naszej grupy. Wyciągnął zza pasa młotek, a z sakiewki długi, ostry gwóźdź.
– Połóż się na belce – polecił. – Ramiona rozciągnij na drewnie.
Popatrzyłem na Senekę, który skinął lekko głową.
– Potrzebujesz pomocy? – zapytał Kaligula żołnierza.
– Chcesz zająć jego miejsce? – odparował Gallus.
– Niekoniecznie.
– To siedź cicho.
Położyłem się na belce, z rozciągniętymi szeroko ramionami, nie spuszczając Gallusa z oka. Legionista przyklęknął obok mnie, z młotkiem w jednej dłoni i gwoździem w drugiej.
– Używamy gwoździ długich na pół pes[02] – poinformował, przyciskając ostry czubek gwoździa do mojego lewego przegubu.
– Podejdź tu i przytrzymaj to – zwrócił się do jednego z uczniów. Był nim Marek, mój chuderlawy przyjaciel. Trudno mu było ciągnąć belkę, więc przez większość ranka musiał znosić besztanie Gallusa.
Marek wstał i drżącą ręką przytrzymał gwóźdź nad moim przegubem.
– Zdenerwowany? – spytał go Gallus.
– Tak.
– Nie masz powodu. To raczej twój przyjaciel powinien się denerwować.
Żołnierz zaśmiał się cicho, ale ja się nie przejąłem. Wiedziałem, że Seneka nie posunie się dalej. Legionista mógł zadać jakąś ranę, ale nauczyciel nigdy by mu nie pozwolił przebić mojego nadgarstka gwoździem.
– Odkryliśmy – wyjaśnił Gallus, spoglądając na pozostałych chłopców – że przekłucie nerwu, który biegnie przez przegub, powoduje ból nie do zniesienia. Ponadto kiedy wbijemy tu gwóźdź, utkwi on między dwiema kośćmi i nie rozerwie przedramienia.
– Ból jest tak silny – pospieszył z pomocą Seneka – że wymyślono nowe słowo, żeby go opisać. Na kogoś strasznie obolałego mówi się excruciatus, „jak zdjęty z krzyża”.
Następnie Gallus zaczął wyjaśniać szczegóły tej procedury. Jak należy przybić stopy. Jak to się dzieje, że skazaniec dosłownie się dusi, gdyż ciało zapada mu się pod własnym ciężarem, a on traci siłę i nie może już oprzeć się na gwoździach i podnieść, by zaczerpnąć oddechu.
– Zwykle pozwalamy im wisieć przez trzy dni. Przeważnie umierają drugiego dnia, a trzeciego ptaki mają ucztę. Jakieś pytania?
Nie było żadnych.
Gallus zamachnął się młotkiem. Zamknąłem na chwilę oczy i wzdrygnąłem się. Legionista zatrzymał młotek dość blisko gwoździa i się roześmiał. Pozwolił mi wstać i wrócić na drżących nogach na moje miejsce, a sam dalej opisywał pozycje, w jakich on i jego wojskowi kamraci zwykli krzyżować skazańców.
– No dobrze – rzucił na koniec Seneka. – Myślę, że mają już jakieś wyobrażenie.
Gallus wycofał się, a Seneka kontynuował lekcję.
– Nikt nigdy nie pobił rekordu Krassusa – oznajmił. – Ukrzyżował on sześć tysięcy ludzi, wszystkich niewolników, których pojmał podczas powstania. Krzyże stały wzdłuż Drogi Appijskiej, od tego miejsca aż do Rzymu.
Nauczyciel umilkł na moment, by dotarła do nas cała potworność sytuacji. W końcu wędrowaliśmy całe mile. Kiedyś wzdłuż przebytej przez nas trasy umierali ludzie.
– Krassus i jego ludzie przejechali konno między szeregami ukrzyżowanych. Niewolnicy wołali o litość, błagali, by przebito ich włócznią. W Rzymie Krassusa otoczyły wiwatujące tłumy, został uwieńczony wawrzynem i okrzyknięty triumfatorem. W świątyni Jowisza złożył w ofierze białego byka, a miasto świętowało przez całe dnie. Mówią, że jeszcze trzy dni po tym, jak ciała niewolników zdjęto z krzyży, czuć było ich odór.
Seneka spojrzał ponad naszymi głowami na Drogę Appijską, jakby wyobrażał sobie tę scenę.
– A teraz pytanie do was – powiedział, zniżając głos. – Czy Rzymianie powinni krzyżować ludzi? Czy to przystoi najbardziej rozwiniętej cywilizacji świata, jaką kiedykolwiek znano?
Patrzyłem na Senekę, ale kątem oka widziałem też Gallusa. Wydawało się, że zesztywniał na samą wzmiankę o tym, że jego ulubiona metoda egzekucji ma być poddana pod dyskusję.
Miałem nadzieję, że Seneka nie wywoła mnie. Czułem silne przekonanie, że ukrzyżowanie nie jest warte chwały Rzymu. Jak mogliśmy zadawać taką torturę naszym wrogom? Co nas różniło od barbarzyńców, skoro dopuszczaliśmy się takich czynów? A co z niewinnymi ludźmi, skazanymi na karę śmierci za coś, czego nie zrobili? Nasz system sprawiedliwości nie był doskonały.
Nie chciałem jednak wydać się słaby przed kolegami. Małe przedstawienie Seneki, z udziałem Gallusa, miało nam pokazać, jak strasznie jest umrzeć w ten sposób. Ale byliśmy Rzymianami. Nie wolno nam było wzdragać się w obliczu śmierci, nieważne jak straszliwej. Aby udowodnić swoją męskość, należało znieść tę zgrozę, a nawet się nią delektować.
– Ja odpowiem – oznajmił Kaligula, wstając.
– Bardzo dobrze, Gajuszu – pochwalił Seneka. Nigdy nie używał przydomków swoich uczniów.
– Czy po triumfie Krassusa nad Spartakusem doszło jeszcze do jakiejś rewolty niewolników? – spytał Kaligula. Pytanie było, rzecz jasna, retoryczne i należało do metody argumentacji, jakiej uczył nas Seneka.
– Urodziłem się na polu bitwy – ciągnął Kaligula. – Widziałem wojnę. Ludzie giną. Odcina się im głowy i wypruwa z nich wnętrzności. Przetrwają tylko silni. Nie ma w tym nic pięknego ani nie jest to temat do filozoficznej debaty.
Ta ostatnia uwaga była przytykiem pod adresem Seneki. Zastanawiałem się, jak nauczyciel na to zareaguje. Przyjął to z kamienną twarzą – jak zwykle zresztą.
– Jedyne, co mam do zarzucenia Krassusowi – mówił dalej Kaligula – to że zmarnował tyle dobrego drewna na bandę niewolników.
Stał przez chwilę, dumny ze swego dowcipu. Potem uśmiechnął się krzywo i usiadł.
Seneka przesunął spojrzeniem po młodych twarzach przed sobą.
– Czy ktoś się nie zgadza? – zapytał.
Wiedziałem, że nie powinienem się podnosić. Niczego nie osiągnę, wdając się w sprzeczkę z Kaligulą. Lucjan bez wątpienia przyszedłby mu z odsieczą – jeśli nie teraz, to później, kiedy Seneka nie będzie patrzył. Inni do nich dołączą, bo są zastraszeni. Jedynym uczniem, który może by się ze mną zgodził, był mały Marek, a mieć go przy swym boku czasami oznaczało więcej kłopotów niż pożytku.
Nie mogłem jednak milczeć, prawda? Skoro teraz ugryzłbym się w język, to co by było, gdyby gra toczyła się o naprawdę poważną stawkę?
Wstałem, pewien, że Kaligula przewraca oczami.
– Ja się nie zgadzam – oznajmiłem tak stanowczo, jak tylko potrafiłem.
– Jakoś mnie to wcale nie dziwi, Teofilu – skwitował Seneka.
[01] Mila rzymska, miliarium – 1478 m (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
[02]Pes (stopa) – rzymska miara długości, 29,6 cm.
2
Stałem naprzeciw Seneki, próbując zapomnieć o chłopakach, mimo że widziałem ich kątem oka. Wiedziałem, że powinienem się strzec, gdyż Kaligula był drażliwy i nie lubił, gdy robiło się z niego głupca. Nie potrafiłem jednak się oprzeć chęci dania popisu, skoro już miałem słuchaczy.
Wyprostowałem się i przemówiłem oratorskim głosem, tak jak uczył mnie Seneka.
– Nie słuchajmy tych, którzy sądzą, że powinniśmy wylewać swój gniew na naszych nieprzyjaciół, uważając to za coś wielkiego i męskiego – powiedziałem. – Nic nie jest równie chwalebne, nic jaśniej nie ukazuje duszy wielkiej i szlachetnej niż łaskawość i gotowość do przebaczenia.
Paru kolegów zareagowała na moją elokwencję jękami. Nieważne, Seneka uczył mnie, żeby nie pozwolić się rozproszyć wrogo nastawionej publiczności.
– To słowa Cycerona, słowa prawdziwe i rozsądne – wygłosiłem dumnie. – Rzymskimi cnotami powinny być nie tylko sprawiedliwość i męstwo, lecz także przebaczenie i miłosierdzie.
– Tak mówi ktoś, kto nigdy nie widział bitwy, kto nigdy nie widział, jak barbarzyńcy skrócili jego przyjaciela o głowę – zaoponował Seneka. Przeszedł parę kroków, przyglądając się bacznie uczniom. – To nie przypadek, że Cycero też nigdy nie był świadkiem bitwy. Czy młody Gajusz nie ma przypadkiem racji? Rzym nie podbił świata dzięki etykiecie i uchwałom senatu. Krzewiliśmy naszą cywilizację, w tym tak dla nas ważny szacunek dla prawa, przemocą.
Seneka utkwił we mnie wzrok.
– Jak można twierdzić, że szanuje się prawo, a zarazem nie popierać kar, które gwarantują, że inni też będą tego prawa przestrzegać? – Wskazał nade mną na Drogę Appijską. – Drogi takie jak te nie pojawiają się znikąd. Muszą zostać zbudowane. Zbudowane przez niewolników, podobnie jak posiadłości twego ojca, Teofilu. Nie ma postępu bez cywilizacji, cywilizacji bez porządku, a porządku bez kar.
Nie wiedziałem, czy Seneka naprawdę tak uważał, czy też tylko prowokował mnie do myślenia. Zawsze żelazną ręką trzymał uczniów podobnych do mnie, którzy sądzili, że mogą upierać się przy swoim. Z kolei uczniów takich jak Kaligula traktował moim zdaniem zbyt łagodnie, im się po prostu nie chciało.
Miałem ochotę odpowiedzieć, że Seneka sam też nigdy nie uczestniczył w bitwie. Zapewne nie przetrzymałby ani jednego dnia forsownego marszu. Miał miękkie ciało filozofa, chociaż jego umysł był jak ze stali.
– Germanik Juliusz Cezar był jednym z największych wodzów, jakich znał Rzym – stwierdziłem. Chodziło o ojca Kaliguli, szanowanego wojownika, który umarł otruty, kiedy Kaligula miał zaledwie siedem lat. Spostrzegłem, że Kaligula się poruszył. Zrobił gniewną minę i pochylił się do przodu, jakbym przez samo wspomnienie imienia jego ojca przekroczył jakąś uświęconą granicę.
– Germanik został konsulem dzięki zwycięstwom, jakie odniósł w Germanii. Kiedy jednak dotarł do Aleksandrii, zobaczył panujący tam głód i otworzył swoje spichlerze, by nakarmić tych ludzi. Czcili go za to jak faraona, a gdyby został tam dłużej, może obwołaliby go bogiem. Imperator jednak był niezadowolony, gdyż uszczuplono zapasy zboża dla Rzymu.
– Czy to jedynie lekcja historii – zapytał Seneka – czy do czegoś zmierzasz?
– Oto, do czego zmierzam: Czyż to nie dobroć Germanika, a nie brutalność Krassusa, najlepiej reprezentuje ducha Rzymu? Germanik nie ukrzyżowałby tych niewolników. Można walczyć z barbarzyńcami, nie stając się jednym z nich.
Stałem naprzeciw Seneki z wypiętą piersią, dumny ze swojej małej przemowy. Chociaż obowiązywała niepisana zasada, żeby nie rozmawiać o podejrzanych okolicznościach śmierci Germanika, uznałem, że wspomnienie jego imienia w tym kontekście będzie do przyjęcia. Argument, jakiego użyłem, był szczególnie zręczny – przecież to rodzony syn Germanika, Kaligula, z takim rozdrażnieniem dowodził, że ukrzyżowanie owych niewolników było słusznym posunięciem. Może teraz nawet Kaligula jeszcze raz to przemyśli. Wszystko byłoby dobrze, gdyby Seneka pozwolił zakończyć sprawę w tym momencie. On jednak nigdy nie pozwalał nam się napawać chwilą oratorskiego triumfu. Właśnie wtedy, gdy byliśmy z siebie najbardziej dumni, usuwał nam grunt spod nóg i sprawiał, że znów maleliśmy.
– Wybrałeś interesujący przykład, Teofilu. Muszę jednak zadać pytanie: Czy to, co zrobił Germanik, było zgodne z prawem? Czy powinien w ogóle znaleźć się w Aleksandrii? Czy też może oparłeś swój argument na pogwałceniu tych właśnie praw, które każesz nam szanować?
Wszyscy znaliśmy odpowiedzi na te pytania, lecz nie chciałem wypowiedzieć ich na głos. Osierocony syn Germanika siedział zaledwie jakieś dwanaście stóp ode mnie.
Co jednak było prawdą? Seneka wpajał mi to przez ostatnie dwa lata nauki. Jeśli mamy mętlik w głowie, nauczał, to zapewne dlatego, że rozważamy nieistotne kwestie, które zaciemniają nasz osąd. Radził nam, byśmy znaleźli prawdę i jej się trzymali. Zalecił, byśmy odpowiedzieli sobie na jedno pytanie, jedno jedyne, a ono pozwoli nam znaleźć odpowiedź na najtrudniejsze życiowe wątpliwości.
Cóż to jest prawda?
– To nie było zgodne z prawem, mistrzu Seneko. Aleksandria wiele znaczyła dla Germanika, ponieważ był on potomkiem Marka Antoniusza. Jednak prawa Oktawiana Augusta zabraniały wstępu do tego miasta wszystkim członkom klasy rządzącej.
– Czy więc Germanik był przestępcą?
Nie zawahałem się.
– Tak.
Taka była prawda. Czasem jednak prawda przynosi niezamierzone konsekwencje.
3
Nie zauważyłem, że się zbliża.
Kaligula zaatakował z boku, przeklinając mnie za to, co powiedziałem. Powalił mnie na ziemię, przygniótł i uderzył w twarz, zanim zdążyłem zareagować. Uniosłem ręce, by zablokować ciosy, lecz on odciągnął jedno moje ramię i przyłożył mi pięścią w policzek. Usłyszałem głuchy odgłos uderzenia kości o kość. Poczułem w ustach smak krwi i zobaczyłem gwiazdy.
Odwróciłem głowę i usiłowałem powstrzymać ciosy, lecz Kaligula wpadł w szał, nieprzerwanie okładał mnie prawą pięścią. Inni chłopcy zgromadzili się wokół nas. Wydało mi się, że widzę, jak Marek usiłuje mi pomóc, lecz ktoś go powstrzymał.
Seneka?
Nikt nie pospieszył mi na ratunek. Miałem ochotę krzyczeć. Kaligula przykucnął nade mną, wciąż zadając ciosy. Zdołałem zakryć głowę przedramieniem. Leżąc na boku, przyciągnąłem kolana do brzucha. Pomyślałem, że gdy przyjmę pozycję płodową, mój prześladowca może się powstrzyma. Zamiast tego Kaligula kopnął mnie w żebra i walnął pięścią w ucho. Poczułem, że coś pęka, ostry ból zmusił mnie do krzyku.
Małemu Markowi udało się jakoś do mnie przebić. Uderzył Kaligulę w plecy tak, że ten stracił równowagę. Lucjan pochwycił Marka i odepchnął go daleko od naszej dwójki. Ta pomoc wystarczyła mi jednak – zyskałem dość przestrzeni, by z trudem powstać na nogi i rzucić się na Kaligulę.
Tym razem byłem jak rozszalałe zwierzę. Posmakowałem krwi i upokorzenia. Nie miałem nic do stracenia. Trenowałem gimnastykę i zapasy i chociaż Kaligula ważył ode mnie o dobre dwadzieścia libr[03] więcej, ja byłem żylasty i naładowany adrenaliną. Powaliłem go na ziemię i unieruchomiłem w pozycji kołyski zapaśniczej, co wydoskonaliłem do perfekcji. Owinąłem jednym ramieniem jego głowę, a drugim obie nogi. Próbował mnie drapać, ale ścisnąłem go mocniej i przygniotłem całym swoim ciężarem górną część jego ciała, boksując go niezbyt mocno w twarz tą samą ręką, którą otoczyłem jego nogi.
– Dosyć! – warknął Seneka.
Puściłem przeciwnika i skoczyłem na równe nogi, obcierając usta z krwi. Nie spuszczałem oka z Kaliguli, przygotowany na to, że może znów zaatakować.
Zamiast tego zaczął się trząść. Wpierw były to nieznaczne drgawki, lecz wkrótce przeszły w silne konwulsje. Ręce wykręcały mu się pod dziwnymi kątami, przeguby wygięły się do przodu, palce wykrzywione w szpony chwytały powietrze. Stałem z szeroko otwartymi ustami. Głowa odchyliła mu się do tyłu, na usta wystąpiła piana.
– Odsuń się – nakazał Seneka, robiąc krok naprzód, by uklęknąć przy chorym uczniu.
Cofnąłem się, wzdrygając się na myśl o tym, co zrobiłem. Czy on umiera?
Seneka przyłożył dłoń do głowy Kaliguli, by ją odchylić. Wyciągnął swój bukłak i wcisnął mu go między zęby. Ujął w palce język chorego.
– To choroba parlamentarna[04] – powiedział martwym głosem. – Potrzebny jest lekarz.
Gapiłem się przez chwilę na rozgrywającą się przede mną scenę, przerażony i pełen poczucia winy.
– Chodź – powiedziałem do Marka. Ruszyliśmy biegiem Drogą Appijską w kierunku miasta. Byłem chyba najszybszy w szkole. Poza tym czułem się osobiście odpowiedzialny za to, co spotkało Kaligulę, cokolwiek to było. Czyżbym właśnie zabił ciotecznego wnuka cesarza?
Wkrótce wyprzedziłem Marka, napędzany strachem z powodu swego uczynku. Biegłem tak szybko, że zaczęło mnie palić w płucach. Mijałem przeróżnych wędrowców – kupców na wozach zaprzężonych w muły, samotnego jeźdźca, sunącą z mozołem rodzinę o zaczerwienionych oczach, trupę aktorów, niewielki oddział żołnierzy. Przy każdej gromadzie pytałem zdyszanym głosem, czy jest wśród nich lekarz albo czy może wiedzą, gdzie go szukać. Zwalniałem tylko trochę, by usłyszeć odpowiedź.
Obraz Kaliguli wijącego się na ziemi, z oczami wywróconymi tak, że widać było tylko białka, nie opuszczał mojej wyobraźni. Pobiegłem szybciej, choć męczyło mnie pragnienie, a mięśnie zaczynały zawodzić.
– Potrzebuję lekarza! – wołałem do każdego podróżnego.
Nie wiem, jak długo biegłem. Może pół godziny, może krócej. W końcu znalazłem człowieka, który twierdził, że jest lekarzem. Towarzyszył konno małej karawanie. Zapewne był osobistym medykiem rodziny w lektyce. Łapiąc powietrze, wyjaśniłem mu, co się stało.
Kiedy wspomniałem imię Kaliguli, siwe brwi lekarza uniosły się.
– Powiedziałeś „Kaligula”? Syn Germanika? – przerwał mi.
– Tak! Właśnie ma atak!
Mężczyzna szybko uzyskał od rodziny w lektyce pozwolenie na oderwanie się od karawany. Podciągnął mnie na grzbiet konia i zmusił zwierzę do galopu. Trzymałem się najlepiej jak potrafiłem, kiedy roztrącając przechodniów, przelecieliśmy obok Marka, zmierzającego w przeciwnym kierunku. Zawołałem go, a on obrócił się, zrobił wielkie oczy i rozpostarł dłonie. Kiwnąłem na niego, żeby pospieszył z powrotem i dołączył do nas.
W czasie tej powrotnej drogi moje myśli pędziły szybciej niż koń. Mogłem sobie tylko wyobrażać najgorsze. Kaligula wyzionął ducha, a ja byłem za to odpowiedzialny. Seneka zostanie oskarżony, że zawczasu nie podjął żadnych działań. Modliłem się do bogów, aby w jakiś sposób ocalili życie Kaliguli i moje.
Kiedy przybyliśmy na miejsce, odczułem niewymowną ulgę, widząc, że Kaligula i pozostali siedzą pogrążeni w rozmowie, jakby nigdy nic. Spocony i drżący zsiadłem z konia, a kolana niemal uginały się pode mną od napięcia i zmęczenia.
Seneka wziął lekarza na bok. Zamienili kilka słów. Kaligula omijał mnie wzrokiem.
Ulga trwała tylko chwilę. Lekarz zadecydował, że jedyny sposób na to, by się upewnić, że epizod minął, to upuszczenie krwi celem pozbycia się zepsutych humorów.
Z sakwy przy siodle wyciągnął nóż chirurgiczny i miseczkę na krew. Zobaczyłem, że Kaligula pobladł ze strachu.
Zaraz jednak powiedział Senece, że czuje się dobrze. Zażądał, żeby lekarz go nie dotykał. Seneka to zignorował. Medyk promieniował spokojem i stanowczością, autorytetem płynącym z wieku. Kaligula spochmurniał, rzucił mi pełne nienawiści spojrzenie i zrobił, co mu kazano.
Lekarz usiadł przy Kaliguli i ujął go za lewy nadgarstek. Kazał mu patrzeć w bok. Seneka trzymał miseczkę pod przedramieniem chorego. Lekarz wykonał chirurgiczne nacięcie na ramieniu. Zakręciło mi się w głowie od samego patrzenia. Kaligula skrzywił się, lecz próbował udawał niewzruszonego.
Jasnoczerwona krew spływała do miseczki, aż w końcu lekarz uznał, że Kaligula dość się nacierpiał. Przycisnął do rany kawałek sukna, które zaraz przybrało szkarłatną barwę, plamiąc dłonie doktora.
Odwróciłem wzrok. Kręciło mnie w brzuchu, żołądek ścisnął mi się w supeł, świat zaczął wirować. Po tym wszystkim, co już poszło źle, nie chciałem jeszcze zemdleć na oczach kolegów. Usiadłem, spuściłem głowę między kolana i wpatrywałem się w ziemię, zmuszając się do myślenia o innych sprawach.
Następne, co pamiętam, to dłoń lekarza na moim karku.
– Weź kilka głębokich wdechów – polecił.
Podniosłem wzrok i choć świat wciąż był zamazany i rozpływał mi się przed oczyma, zdołałem powstrzymać się od omdlenia. Prawe oko mi zapuchło i było na pół przymknięte, bolało mnie ucho. Kość policzkowa również bolała, zastanawiałem się, czy nie jest złamana.
Lekarz obejrzał mnie i powiedział, że się z tego wyliżę.
Seneka podziękował mężczyźnie i sowicie mu zapłacił. Potem kazał Kaliguli i mnie, byśmy podali sobie ręce i się przeprosili.
Spojrzałem Kaliguli prosto w oczy i przeprosiłem go za to, że źle mówiłem o jego ojcu. Słabo uścisnął mi dłoń i chociaż górował nade mną wzrostem, czułem zakłopotanie z powodu tego, co mu zrobiłem. Przecież tylko bronił ojca, zamordowanego przez tchórza.
– Wiem, że tylko odpowiedziałeś na zadane ci pytanie – rzekł do mnie. Te słowa były przemyślane, a on sam po utracie krwi wciąż był biały jak ściana. Wyczułem gorycz, kryjącą się pod warstwą tych słów. – Przepraszam, że cię zbiłem – dodał.
Tym sposobem ratował twarz. Przypominał mi, że aż do interwencji Marka miał nade mną przewagę.
Jednak nikt, kto był obecny przy bójce, nie zapamięta jej w ten sposób. Powaliłem przeciwnika na ziemię, a on wpadł w konwulsje. To on potrzebował lekarza, nie ja.
– Przeprosiny przyjęte – odparłem śmiało.
Jednak spojrzawszy na twarz Kaliguli, zrozumiałem, że na tym nie koniec.
[03]Libra, często tłumaczona jako funt – rzymska miara masy, około 327,45 g.
[04] Tak nazywano epilepsję w Rzymie, gdyż uchodziło za zły omen, jeśli atak choroby nastąpił w trakcie rozstrzygania ważnych spraw publicznych.
4
Tę noc, spędzoną w koszarach, przespałem niespokojnie. Przez głowę przebiegały mi wszelkie możliwe konsekwencje zdarzeń tego dnia. Targały mną sprzeczne emocje. Byłem dumny, że się obroniłem, ale współczułem też Kaliguli. Nie było łatwo patrzeć, kiedy zwijał się spazmatycznie na ziemi, a wszyscy gapili się na niego. Wszyscy zaprzysięgliśmy, że utrzymamy jego chorobę w tajemnicy, ale wiedziałem, że trudno będzie jej dochować.
Ból pulsujący w opuchniętej twarzy i uchu przypominał mi, że nie miałem innego wyboru, jak tylko wziąć odwet. Seneka załatwił tę sprawę tak, jak to robił już wcześniej, raz czy dwa razy – pozwalał niektórym uczniom rozstrzygnąć konfliktów w walce, a potem uścisnąć sobie dłonie. Seneka, jak sądzę, był pewien, że dam sobie radę z Kaligulą, a może sądził, że trzeba mnie nieco zahartować. Jednak teraz, kilka godzin później, to nie ja stanowiłem problem. Kaligula nie należał do osób, które łatwo odpuszczają.
Przez resztę dnia nie próbował nawet ukrywać swojej pogardy dla mnie. Widziałem, jak omawiał coś z Lucjanem i innymi, jak snuli jakieś plany, rzucając w moją stronę ukradkowe spojrzenia. Zemsta wisiała w powietrzu, a inni chłopcy zaczęli odsuwać się ode mnie – z wyjątkiem, oczywiście, mego przyjaciela Marka, który chodził za mną jak cień.
Postanowiłem, że będę czuwał przez całą noc, gdyż zakładałem, że Kaligula i jego kumple uderzą pod osłoną ciemności. Jednak wyczerpały mnie wydarzenia tego dnia, a równy oddech śpiących kolegów w koszarach utrudniał czuwanie. Nie pamiętam, kiedy zapadłem w drzemkę, lecz moje znużone ciało nie uległo paranoicznym rozkazom umysłu.
Dokładnie za to pamiętam, kiedy się ocknąłem.
Ściągnęli mnie z pryczy i rzucili na podłogę, zanim zrozumiałem, co się dzieje. Ktoś wykręcił mi ręce do tyłu, zaś inny z napastników zatkał mi usta szmatą. Trzeci zawiązał mi oczy przepaską. Próbowałem krzyczeć, ale knebel zagłuszał moje wołanie. Poczułem pośrodku pleców czyjeś twarde kolano, ktoś inny łokciem przycisnął mi głowę do podłogi. Napastnicy szybko związali mi przeguby za plecami, szepcząc jednocześnie między sobą. Związali mi też kostki u nóg i mocniej wcisnęli knebel do ust, wiążąc szmatę z tyłu głowy.
Byłem przerażony, serce biło mi tak, jakby chciało wyskoczyć z piersi.
Obrócili mnie na bok, ktoś kopnął mnie w brzuch, aż straciłem dech.
Pociągnęli za sznury u moich rąk i nóg. Kopałem i wywijałem się, ale te ruchy tylko zwiększały nacisk ze wszystkich stron, silne ręce przytrzymywały mnie na miejscu, przyciskając do podłogi. Ktoś związał mi przeguby i kostki razem, robiąc wielki supeł ze sznurów za moimi plecami. Przestałem się szamotać i nakazałem sobie tylko spokojnie oddychać.
Chwycili mnie za ramiona i nogi i wynieśli z koszarów, twarzą w dół; potem ponieśli dalej ulicą. Z odgłosu kroków wnioskowałem, że było przy mnie co najmniej dziesięciu czy dwunastu chłopaków. Słyszałem, jak szepczą i spierają się między sobą, w którą stronę iść.
Usiłowałem się uspokoić, przypominając sobie wszystkie figle, które sobie płataliśmy. Teraz rzadko brałem w tym udział, gdyż zajmowała mnie nauka, ale w przeszłości sam byłem prowodyrem paru takich psikusów, toteż powiedziałem sobie, że tym razem pewnie czeka mnie coś podobnego. Seneka nauczał nas stoicyzmu, wiedziałem, jak oderwać umysł od cierpienia czy upokorzenia.
W teorii.
Gdyż prawda była taka, że myśli w mojej głowie gnały, napędzane lękiem przed tym, co uknuli moi koledzy. Obwiązane przepaską oczy zwilgotniały mi od łez, wywołanych poczuciem druzgocącego upokorzenia, gdyż wybrali akurat mnie i znęcali się nade mną. Śmiali się ze mnie i świetnie się bawili moim kosztem. Nigdy nie nabrałem umiejętności dopasowywania się do innych. Jako jedyny uczeń w szkole miałem tylko jednego przyjaciela.
Zdawało mi się, że nieśli mnie długo, przystając od czasu do czasu, żeby się zmieniać przy dźwiganiu. W końcu zatrzymali się i położyli mnie twarzą do ziemi. Przewrócili mnie na bok i przecięli sznury wiążące razem moje przeguby i kostki. Poczułem, że krew napływa mi z powrotem do rąk, znów mogłem wyprostować nogi. Przecięli też sznur wokół moich nadgarstków, a ja szarpnięciem uwolniłem ręce – siłując się, wymachując nimi – lecz napastników było zbyt wielu i przygnietli mi ramiona do ziemi. Przewrócili mnie na plecy, wciąż z opaską na oczach i kneblem w ustach. Poczułem, że pod ramionami mam belkę.
I wtedy zrozumiałem, co się święci. Miałem zostać ukrzyżowany!
Szepty stały się teraz gorączkowe, parę głosów chyba udało mi się rozpoznać. Do żył napłynęła mi adrenalina, ale nie umiałem się wyrwać na wolność. Ktoś na pewno powstrzyma to szaleństwo! Pośmieją się z mojego strachu i potem puszczą mnie wolno – upokorzonego, ale całego. Nie przybiją mnie tak naprawdę do krzyża.
Nie?
Usłyszałem, jak ktoś mówi o młotku, od czego przeszył mnie chłód, każdy mięsień w moim ciele stężał. Knebel głuszył moje wołanie o pomoc, zamieniając je w stłumione jęki. Słyszałem, jak przybijają mały klocek z drewna do pionowej belki krzyża, gdzieś poniżej moich stóp. Teraz zmuszałem się do głośniejszych krzyków, przerywanych krótkim szlochem. Rozciągnęli mi ramiona na boki i szarpiąc za nie, rozłożyli je na poprzecznej belce. Przywiązali mnie do niej za przeguby, w ten sposób, że mięśnie ramion spoczywały na drewnie. Przymocowali mi też nogi do belki pionowej, sznury wrzynały mi się w ciało pod kolanami i wokół kostek.
– Przesuńcie ten klocek trochę w górę – powiedział ktoś. Inni jednak upierali się, że jest dobrze tak, jak jest.
Nie można było tego nazwać nieszkodliwym żartem. Seneka mówił nam, że niektórzy skazańcy wisieli na krzyżu przez całe dnie, zaś inni umierali w przeciągu paru godzin. Mój wstyd i upokorzenie przygasły, a ich miejsce zajęło przerażenie, że mógłbym naprawdę umrzeć. Miałem czternaście lat. Jak mogło mnie spotkać coś takiego?
I wtedy, pośród tej mrożącej krew w żyłach grozy, zaświeciła iskierka nadziei. Leżałem na krzyżu, przywiązany do belki poprzecznej i pionowej, z kneblem w ustach i opaską na oczach, ale nie czułem już na sobie niczyich rąk. Może po prostu mieli zamiar mnie tu zostawić, by natknął się na mnie jakiś przechodzień. Byłbym całkowicie upokorzony, ale przynajmniej nie musiałbym się bać, że umrę jak pospolity przestępca.
Wyczułem, że moi oprawcy oddalili się na chwilę i odbywali jakąś naradę. Może odetną mnie od krzyża i uciekną, zanim zdążę zdjąć opaskę? Może uznali, że już dali mi nauczkę?
Lecz wtedy wyczułem, że ktoś pochyla się nade mną. Coś ostrego drasnęło mnie w bok i zrozumiałem, że przecięli subligar, przepaskę na biodra, w której sypiałem. Teraz leżałem całkiem nagi, krańcowo upokorzony, marząc, by zakrywało mnie cokolwiek.
Kilku napastników podniosło nieco krzyż i obróciło go, tak że teraz wisiałem twarzą do ziemi. Zdjęli mi przepaskę z oczu i wyjęli knebel. Było ciemno choć oko wykol, a oni stali za mną. Próbowałem obejrzeć się przez ramię, ale tymczasem unieśli krzyż do pionu i byłem kompletnie zdezorientowany.
Nie krzyczałem. Nie dałem im tej satysfakcji, by usłyszeli moje błagania. Łzy spływały mi w mroku po policzkach, ale zacisnąłem zęby i milczałem – gniew i bunt były silniejsze od lęku.
Napięte ramiona i klatka piersiowa sprawiały, że miałem trudności z oddychaniem. Spojrzałem w dół i dostrzegłem dłonie Kaliguli i co najmniej sześciu innych chłopaków. Kiedyś myślałem, że niektórzy z nich mnie lubią. Broniłem ich, kiedy Seneka był zbyt surowy, i cierpiałem wraz z nimi, gdy uczyliśmy się znosić trudności.
Teraz jednak wszyscy pomagali ustawić krzyż w pionie i osadzić go w dziurze, którą widocznie wcześniej wykopali w ziemi.
Kiedy krzyż już stanął, poczułem, że rozciągnięte ramiona niemal wyrywają mi się ze stawów. Moi oprawcy przyklękli na dole i usypywali ziemię wokół krzyża, podpierając go, żeby się nie przechylił.
Nacisk na klatkę piersiową i ramiona stał się nie do zniesienia. Mogłem oddychać jedynie, gdy napinałem wszystkie mięśnie i podciągałem się w górę na ramionach. Chwytałem hausty powietrza i znów opadałem. Wtedy prawie dotykałem stopami małego kawałka drewna umocowanego na dole krzyża i przez chwilę się na nim opierałem. Jednak w tej pozycji nie mogłem zaczerpnąć głębszego oddechu.
Większość moich oprawców kryła się z tyłu, za krzyżem, lecz Kaligula i Lucjan stanęli z przodu i patrzyli na mnie. W bladym świetle księżyca i gwiazd mogłem dostrzec szyderczy uśmieszek Kaliguli.
– Następnym razem – powiedział – okazuj więcej szacunku.
Podciągnąłem się w górę, ból przeszywał mi pierś i ramiona, które zaczęły już drętwieć.
– To nie był brak szacunku – odparłem. – Proszę. Nie jestem przestępcą. – Łapałem chciwie powietrze. – Już udowodniłeś, co chciałeś. Ściągnij mnie stąd.
– Tak gorąco wierzysz w Parki – zakpił. – Może one cię teraz uratują. – Skinął na innych. Zaczęli się zbierać do odejścia.
Znów podciągnąłem się siłą mięśni ramion i zawołałem za nimi, wymieniając po imieniu tych, o których myślałem, że mi sprzyjają. Jeden z chłopaków podniósł kamień i rzucił nim we mnie, a inni poszli za jego przykładem. Kaligula przyglądał się temu przez chwilę, a potem kazał im przestać. Ruszyli drogą przed siebie i wkrótce zniknęli mi z pola widzenia.
Rozejrzałem się wokół ze łzami w oczach, próbując się rozeznać w sytuacji. Wisiałem przy błotnistej drodze, chyba jakieś półtorej mili od świateł miasta. Ustawili krzyż na widoku, więc wcześnie rano odkryją mnie kupcy, którzy będą tędy przejeżdżać wozami pełnymi pszenicy i warzyw. Nie byłem jednak pewien, czy wytrzymam tak długo. Kiedy opadałem całym ciężarem, by oprzeć się na drewnianej podpórce, czułem, jak pierś mi się zapada, a ramiona wyrywają się ze stawów. Musiałem je napinać i podciągać się wyżej, żeby je odciążyć. Jednak za każdym razem, gdy tak robiłem, szurając plecami po szorstkim drewnie krzyża, czułem, że resztki sił opuszczają moje ciało.
Nie minęło wiele czasu, a przy każdym oddechu kłujący ból przeszywał mi mięśnie ramion, barki i pierś. Zmuszałem się, żeby się podciągnąć, odetchnąć, zawołać o pomoc, i znów opadałem. Za każdym podciągnięciem było gorzej. Upokorzenie i gniew na tych, których uważałem za przyjaciół, ustąpiły w obliczu niesłabnącego bólu i jednego nadrzędnego celu.
Chciałem przetrwać.
Powtarzałem te dręczące czynności chyba przez całą wieczność. Mój oddech stał się płytki. Wkrótce zabrakło mi sił, by krzyczeć o pomoc.
Zamknąłem oczy i pomodliłem się do bogów. Cóż za upokarzająca śmierć! Wisiałem tam, obnażony jak pospolity przestępca czy buntownik. A przecież byłem synem ekwity! Obywatelem rzymskim! Jeśli umrę, Kaligula i jego kohorta na pewno zostaną surowo ukarani.
Nie byłem jednak gotów na śmierć.
Zacząłem wyobrażać sobie różne rzeczy. Wciąż widziałem przed sobą twarz Kaliguli, wpierw szyderczą, a potem wykrzywioną w konwulsjach. Pomyślałem o matce i młodszej siostrze – jaki ból je czeka, jeśli nie przeżyję. Ojciec wpadnie w furię, będzie szukał zemsty.
Kiedy wśród tych majaczeń usłyszałem jakiś głos, trudno mi było się rozeznać, czy to prawda, czy wytwór imaginacji.
– Teofilu! Teofilu!
Poczułem, że ktoś dotyka patykiem mojej goleni, i to jakoś przywróciło mnie do rzeczywistości. Spojrzałem w dół i zobaczyłem go. Rozpoznałem te kędzierzawe, jasne włosy i chudą sylwetkę. Na twarzy mojego przyjaciela malował się wyraz zgrozy i troski. Marek obejrzał się lękliwie przez ramię, jakby napastnicy mogli wrócić w każdej chwili i także jego powiesić na krzyżu.
– Jak cię stamtąd zdejmę? – spytał.
– Pospiesz się. – To było wszystko, co zdołałem wydusić.
Wdrapał się wyżej i wpierw uwolnił z pęt moje nogi, a potem ręce. Jak dobrze było znów oddychać.
Gdy wreszcie stanąłem na ziemi, kłębiły się we mnie emocje. Ból wciąż przeszywał mi ramiona i klatkę piersiową. Czułem wdzięczność do przyjaciela, który naraził się na ryzyko i ocalił mnie. Silniejsza jednak była wściekłość na Kaligulę, Lucjana i ich kohortę.
Pragnąłem zemsty. Chciałem im odpłacić. Co takiego zrobiłem, by zasłużyć na ukrzyżowanie? Wiedziałem, że Kaligula i jego rodzina są potężni, ale czyż mogłem nabrać wody w usta i zmilczeć to upokorzenie?
– Co zamierzasz zrobić? – spytał Marek.
– Wracam do domu – wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Odszukałem mój subligar, porzucony na ziemi i przewiązałem go sobie wokół bioder. Po tym wszystkim byłem zbyt słaby, by przejść pieszo całą drogę do domu, ale nie miałem zamiaru wracać do koszar. – Powinieneś mi towarzyszyć.
Z wyrazu oczu Marka domyśliłem się, że nie podobał mu się ton mego głosu. Był gotów zaryzykować wszystko, by uratować przyjaciela, lecz wcale nie miał ochoty donosić na szkolnych kolegów.
– Nie możemy pozwolić, by uszło im to płazem – dodałem.
5
Żaden z wykładów Seneki o rzymskiej sprawiedliwości nie nauczył mnie tak wiele jak lekcja, którą otrzymałem po moim ukrzyżowaniu.
Tej nocy Marek i ja wróciliśmy do swoich rodzin i opowiedzieliśmy, co się stało. Moje wywichnięte barki, zadrapania na plecach, otarcia na kostkach i przegubach nie pozostawiały wątpliwości, że ta historia jest prawdziwa. Matka z konsternacją i przerażeniem patrzyła na moją opuchniętą twarz. Bolały mnie też żebra, przypuszczalnie od ciosów, które zadał mi Kaligula, zanim odparłem jego atak.
Jednak rodzina Kaliguli była zbyt potężna, by można było udowodnić mu winę. Jego matka, Agrypina Starsza, była prawnuczką Oktawiana Augusta i pasierbicą imperatora Tyberiusza.
Agrypina towarzyszyła mężowi na polu bitwy, gdy Rzym walczył z plemionami germańskimi. To tam urodził się chłopiec przezywany „Sandałkiem”. Kiedy Germanik zakończył żywot, Agrypina twierdziła, że jej męża otruł patrycjusz imieniem Pizon, a cały Rzym jej wierzył, mimo że Pizon przebywał wtedy w Syrii. Agrypina wróciła z Antiochii, wioząc w urnie popioły swego zmarłego męża, Germanika. Jego ciało poddano kremacji, choć w Rzymie mówiło się, że serce pozostało nietknięte przez płomienie. Imperator nadał wdowie tytuł „Chwały swego kraju”.
Moja rodzina nie mogła się równać z tą kobietą, która rywalizowała o sławę z samym Tyberiuszem. W Rzymie zaś status rodziny znaczył więcej niż sprawiedliwość.
Seneka zamierzał wyrzucić Kaligulę ze szkoły, ale Agrypina nie chciała o tym słyszeć. Kaligula zaprzeczył, jakoby on i jego przyjaciele mieli coś wspólnego z moim ukrzyżowaniem.
– Rodzina Teofila ma na pewno innych wrogów – twierdził. – Może włamali się do koszar i wywlekli go w środku nocy.
Lucjan oświadczył, że widział kiedyś, jak wymykam się z koszar, by spłatać jakiś figiel w mieście. Powiedział, że wróciłem wówczas przed świtem, jak gdyby nigdy nic. To dlatego nie martwił się teraz, widząc, że moje posłanie jest puste. Dwóch innych chłopaków potwierdziło tę historyjkę. Reszta, z wyjątkiem Marka, utrzymywała, że o niczym nie wiedziała. Patronat rodziny Germanika liczył się dla szkoły o wiele bardziej niż zdanie mojej rodziny, więc ostatecznie uwierzono Kaliguli. Seneka w proteście zrezygnował ze swego stanowiska, czym skupił na sobie gniew Agrypiny i rozdmuchał cały incydent, tak że znaleźliśmy się na językach całego Rzymu. W mieście plotkowano tylko o tej sprawie. Rozniosła się wieść, że Kaligula i ja wdaliśmy się w bójkę i że później w nocy powiesili mnie na krzyżu.
Nikt jednak nie pisnął ani słówka o chorobie parlamentarnej Kaliguli.
Chociaż ojciec zabrał mnie z tej szkoły, stałem się już znany. Idąc ulicą, zauważałem, że przechodnie z naprzeciwka szepczą o mnie między sobą. Nie miałem wątpliwości, o czym mówią.
– To ten chłopak, którego ukrzyżowali. To się będzie za nim wlokło przez całe życie.
Marek też opuścił szkołę, gdzie wcześniej nauczał Seneka, ale w przeciwieństwie do mnie, przeniósł się śladem naszego wielkiego nauczyciela do nowej szkoły retoryki. Moi rodzice zadecydowali, że potrzebuję zacząć od nowa gdzieś poza Rzymem, aby ta kontrowersyjna sprawa przycichła. Sprzedali działkę przylegającą do Tybru – kawałek ziemi, który od dziesiątków lat należał do rodziny – aby posłać mnie do Grecji i abym tam dokończył edukację w dziedzinie retoryki i prawa.
– Popłyniesz na Rodos, do szkoły założonej przez Apoloniusza Molona – poinformował mnie ojciec któregoś wieczoru. Serce mi podskoczyło na wieść o tym. – To tam Juliusz Cezar stał się wielkim mówcą i zdobył wiedzę z zakresu rzymskiego prawa. Poza tym…
– …tam studiował Cycero – wtrąciłem. – Cycero trafił na Rodos jako jąkający się chłopiec, a opuścił tę wyspę jako geniusz retoryki.
Od tamtej nocy, gdy mnie ukrzyżowano, wciąż użalałem się nad sobą. Seneka starał się mnie nauczyć, bym nie ufał swoim emocjom. Nie mogłem się jednak powstrzymać od litowania się nad sobą i od gniewu, że Kaliguli i jego szajce uszło to na sucho. Słyszałem, jak rodzice mówili między sobą, że wyślą mnie gdzieś dalej, i nie chciałem wyjeżdżać. Lecz nigdy nie spodziewałem się takiej nowiny!
– Kiedy mam wyjechać? – spytałem.
– Wcześnie rano.
***
Musiało minąć siedem dni w szkole retorycznej Molona, zanim przyzwyczaiłem się do nowych warunków. Czekało mnie mnóstwo ciężkiej pracy! Grecy wierzyli w dyscyplinowanie ciała, umysłu i duszy. W przeciwieństwie do Seneki, który nie pałał do stoicyzmu wielkim entuzjazmem, Grecy podchodzili do tej filozofii poważnie. Cnota, twierdzili, to wystarczający warunek szczęścia, poza cnotą nie ma dobra.
W szkole Molona krzywo patrzono na emocjonalną, kwiecistą retorykę, jakiej nauczano w innej wielkiej instytucji retorycznej – szkole azjatyckiej. Nasi wykładowcy sarkastycznie nazywali tamtejszych nauczycieli „tańczącymi mistrzami”. Kazano nam trzymać głowę wysoko, bronić swego punktu widzenia z pełnym przekonaniem, krótko odwołać się do emocji słuchaczy, a potem usiąść. Powtarzano nam to samo, co Apoloniusz Molon powiedział Cyceronowi ponad stulecie wcześniej – że nic nie wysycha szybciej niż łzy.
Ten styl nauczania retoryki od razu przypadł mi do gustu, nie znosiłem za to wyczerpującego reżimu ćwiczeń cielesnych. Po paru miesiącach jednak, gdy pod uważną opieką instruktorów moje ciało się zmieniło, zacząłem doceniać również fizyczne aspekty tutejszych studiów.
W Rzymie treningi gimnastyczne były przeznaczone głównie dla tych, którzy przygotowywali się do służby wojskowej. U Greków było inaczej. Oni wierzyli, że każde młode ciało da się ukształtować. Cenili gimnastykę za cnoty, które ze sobą niosła – samodyscyplinę, formowanie sylwetki, czystą radość płynącą ze współzawodnictwa. Moi instruktorzy uważali, że dobry retor musi wykazywać się doskonałą kondycją fizyczną.
Każdy dzień rozpoczynaliśmy przed świtem od obfitego śniadania, złożonego z ugotowanych na twardo jaj, krwistego mięsiwa, prażonej pszenicy i koziego mleka. W szkole krążyło powiedzenie: śniadanie zjedz jak król, obiad jak plebejusz, a kolację jak niewolnik. Po śniadaniu zaczynaliśmy zajęcia i ćwiczenia głosowe. Często recytowaliśmy fragmenty mów na morskiej plaży, aby nauczyć się mówić głośno i wyraźnie. Późniejszym rankiem, kiedy słońce już wzeszło i zaczynało doskwierać gorąco, recytowaliśmy te same ustępy, wspinając się na wzgórza, co miało nam pomóc utrzymywać właściwy ton i donośność głosu nawet wtedy, gdy zabraknie nam tchu.
Popołudnia zastawały nas na treningu w gimnazjonie. W Rzymie ćwiczyłem gimnastykę i zapasy, lecz tamten trening wypadał blado w porównaniu z tutejszym. Każdego dnia wprowadzano nowy rodzaj zawodów. Osiągnąłem wielką biegłość w pancratium, czyli pojedynku jeden na jednego, który łączył elementy zapasów i boksu. Często marzyłem o tym, że używam swoich nowych umiejętności przeciw Kaliguli czy choćby Lucjanowi. Nie byłem na tyle pokaźnej postury, by pokonać najsilniejszych uczniów szkoły, ale nauczyłem się nie poddawać kolegom mojego wzrostu.
W Rzymie synowie patrycjuszy uwielbiali być widzami i przyglądać się, jak niewolnicy walczą na arenie albo ścigają się w rydwanach. Rzymianie ćwiczyli z konieczności, utrzymując swoje ciała w formie, bo tak przystało potomkom Romulusa, przestrzegającym samodyscypliny. Grecy natomiast wciąż wierzyli w piękno ciała. Fizyczne ćwiczenia, przynajmniej w szkole Molona, były rodzajem obsesji, a ja nauczyłem się czerpać z nich radość.
W tej szkole nabrałem też pewności siebie. Tutaj nie wstydziłem się podnieść rękę jako pierwszy ani zajmować uwagę nauczyciela w stopniu większym niż pozostali. To na Rodos, na krańcu Morza Egejskiego, nauczyłem się wiary w siebie i stałem się mężczyzną.
Tutaj też poznałem greckich bogów. Moim ulubieńcem był Apollo, bóg muzyki, wyroczni, słońca, medycyny, światła i wiedzy. Apollo udzielał darów proroctwa i talentu oratorskiego. Przykładem był Epimenides, grecki pasterz, który zasnął na pięćdziesiąt sześć lat i obudził się z darem proroctwa, otrzymanym od Apolla. Później wypowiedział nieśmiertelne słowa o Zeusie: „W nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”.
Odmiennie niż Epimenides, w szkole Molona nie zaznałem wiele snu. Jednak na brzegu Morza Egejskiego moje barki powoli się zaleczyły, pozostał jedynie ostry ból, przeszywający czasem lewe ramię, kiedy próbowałem podnieść coś ciężkiego ponad głowę.
Z Epimenidesem łączyło mnie to, że w szkole Molona obudziłem się na własne dary, a także fakt, że stało się to w świątyni Apolla. Rosły tam moje ciało i dusza, a lata tam spędzone uważam za najszczęśliwsze w moim życiu.
Tytuł oryginału: The Advocate
Projekt okładki i stron działowych: Adam Piasek
Zdjęcie na okładce: Angelo Giampiccolo / fotolia.com
Zdjęcie autora: © Tyndale House Publishers
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
© 2014 by Randy Singer
Polish edition © by Święty Wojciech Dom Medialny sp. z o.o., Poznań 2016
with permission of Tyndale House Publishers, Inc. All rights reseved.
ISBN 978-83-8065-013-8
Wydawca:
Święty Wojciech Dom Medialny sp. z o.o.
Wydawnictwo
ul. Chartowo 5, 61-245 Poznań
tel. 61 659 37 13
wydawnictwo@swietywojciech.pl
Zamówienia:
Dział Sprzedaży i Logistyki
ul. Chartowo 5, 61-245 Poznań
tel. 61 659 37 57 (-58, -59), faks 61 659 37 51
sprzedaz@swietywojciech.pl • sklep@mojeksiazki.pl
www.swietywojciech.pl • www.mojeksiazki.pl
Konwersja do e-wydania: Wydawnictwo Święty Wojciech