Akademia Crookhaven. Zapomniany labirynt - J.J. Arcanjo - ebook
NOWOŚĆ

Akademia Crookhaven. Zapomniany labirynt ebook

Arcanjo J.J.

4,8

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Gabriela, ucznia drugiej klasy szkoły oszustów Crookhaven, czeka w tym roku sporo pracy. Tym razem w turnieju Włamania drugoklasiści zwani Łotrami muszą przeniknąć do działu nauczycielskiego biblioteki, a w planie lekcji pojawiają się nowe zajęcia o nazwie „odzyskiwanie”.

Gabriel wraz ze swoją przebojową ekipą dowiaduje się też o istnieniu labiryntu Maravela – ukrytej głęboko pod dnem jeziora, zapomnianej przez szkołę zagadkowej konstrukcji pełnej przeszkód, z których każda jest niebywale wymagającym sprawdzianem umiejętności młodych oszustów.

W drugim tomie serii o Crookhaven poznajemy bliżej sekretną szkołę, która uczy, jak czynić zło, żeby pewnego dnia naprawić świat.

.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 314

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (8 ocen)
6
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tymek111

Nie oderwiesz się od lektury

To była super książka. Ze zniecierpliwieniem czekam na trzeci tom.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuCro­okha­ven: The For­got­ten Maze
Text co­py­ri­ght © J.J. Ar­canjo, 2023 Il­lu­stra­tions co­py­ri­ght © Euan Cook, 2023 First pu­bli­shed in Great Bri­tain in 2023 by Hod­der and Sto­ugh­ton The mo­ral ri­ghts of the au­thor and il­lu­stra­tor have been as­ser­ted. Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o., 2024
Opra­co­wa­nie pol­skiej wer­sji, skład i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, na­by­wasz książki le­gal­nie i nie udo­stęp­niasz ich pu­blicz­nie, np. w In­ter­ne­cie. Dzię­ku­jemy za to, że w ten spo­sób wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8265-841-5
Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Było dwie po wpół do dru­giej w nocy, kiedy Ga­briel Avery za­tę­sk­nił za przy­ja­ciółmi.

Sie­dział na naj­brzyd­szym z czte­rech masz­ka­ro­nów wy­ra­sta­ją­cych z sza­rego ka­mie­nia po­sia­dło­ści Mer­cie­rów, i na­gle po­czuł się bar­dzo sa­motny. Wła­ści­wie to sa­mot­ność do­skwie­rała mu przez całe lato. Dla za­bi­cia czasu opróż­niał kie­sze­nie lu­dzi w po­bli­skich mia­stecz­kach, a po­tem uda­wał, że zna­lazł port­fel albo te­le­fon na chod­niku i zwra­cał zdo­bycz wła­ści­cie­lowi. Do tego wła­my­wał się do do­mów w ca­łym Tor­bridge, ale ni­gdy ni­czego nie kradł. Wszystko to ro­bił wy­łącz­nie po to, żeby spraw­dzić sie­bie i swoje umie­jęt­no­ści. Za­pa­mię­ty­wał treść ksią­żek o wszyst­kich moż­li­wych sztucz­kach zręcz­nych rąk. Uczył się wło­skiego, żeby le­piej do­ga­dy­wać się z Amirą. Zaj­mo­wał się tym wszyst­kim, kiedy bab­cia i Harry nie po­trze­bo­wali go w ba­rze. Ćwi­czył, po­nie­waż wbrew swo­jej obiet­nicy Pe­ne­lope Crook nie przy­je­chała.

Jego szkolna part­nerka dała o so­bie znać tylko raz. Ty­dzień wcze­śniej Ga­briel zna­lazł w skrzynce na li­sty ma­leńką brą­zową pa­czuszkę ze zdo­bio­nym ma­cicą per­łową pen­drive’em i li­ści­kiem:

Obok na­pi­sa­nych słów wid­niała dziwna wy­krzy­wiona twarz, skom­po­no­wana z je­dy­nek i zer.

Wła­śnie z po­wodu tego pen­drive’a Ga­briel ba­lan­so­wał te­raz w gę­stej mgle na pa­skud­nym ciel­sku po­ro­śnię­tego mchem gar­gulca. Po in­cy­den­cie z za­la­niem domu w mi­nione święta Mer­cie­ro­wie w końcu udo­sko­na­lili swój sys­tem alar­mowy, więc Ga­briel mu­siał po­cze­kać z wła­ma­niem aż do bez­k­się­ży­co­wej nocy. Choć dzięki mgle ka­mery były cał­kiem bez­u­ży­teczne, przez nią nie wi­dział swo­ich rąk, na­wet gdy trzy­mał je tuż przed twa­rzą, a wspi­naczka za­jęła mu dwa razy wię­cej czasu, niż za­kła­dał.

Po­trzą­snął głową i głę­boko ode­tchnął, po­wra­ca­jąc do rze­czy­wi­sto­ści. Sier­pień jesz­cze nie mi­nął, więc było cie­pło, wil­gotno i parno, ale taka po­goda miała swoje do­bre strony.

„Zo­sta­wili otwarte okno w to­a­le­cie na naj­wyż­szym pię­trze”.

Z uśmie­chem otarł pot z twa­rzy i zwin­nie prze­mknął się po masz­ka­ro­nie.

Mer­cie­ro­wie nie­roz­sąd­nie za­in­sta­lo­wali alarmy tylko w oknach na pierw­szej i dru­giej kon­dy­gna­cji, nie za­bez­pie­cza­jąc sa­mej góry. „Nikt się nie wdra­pie tak wy­soko”, oświad­czył Ed­mond Mer­cier, kiedy in­sta­la­to­rzy go o to spy­tali. I tak, przez zwy­kłe skąp­stwo, głowa ro­dziny Mer­cie­rów po­zo­sta­wiła słaby punkt w za­bez­pie­cze­niach domu. Ga­briel zda­wał so­bie z tego sprawę, bo pod­słu­chał całą roz­mowę, ukryty za bramą wjaz­dową, tak więc te­raz miał szczery za­miar zro­bić z tej wie­dzy uży­tek.

Po­pa­trzył w górę ze swo­jego sta­no­wi­ska na masz­ka­ro­nie, świa­domy, że nie­da­leko znaj­duje się okno, nie­wi­doczne we mgle. Bluszcz, gę­sty i za­pusz­czony, piął się po ścia­nie bu­dynku. „Amira wdra­pa­łaby się w kilka se­kund”, po­my­ślał Ga­briel. On był cięż­szy, a do tego nie do­rów­ny­wał jej umie­jęt­no­ściami. Mimo to...

Wy­cią­gnął rękę, chwy­cił za grube pną­cze i po­cią­gnął. Na­wet nie drgnęło.

„Do­brze”, ucie­szył się. „Wy­trzyma”.

Uniósł ręce i za­czął się wdra­py­wać, za­ci­ska­jąc dło­nie na wszyst­kim, co było wy­star­cza­jąco so­lidne, żeby go utrzy­mać. Wspi­nał się w ośle­pia­ją­cej bieli, a wil­goć wni­kała w jego ubra­nie i ob­le­piała mu twarz. Ża­ło­wał, że nie ma przy nim Ade i Ede, ich żarty po­pra­wi­łyby mu hu­mor. Za­tę­sk­nił na­wet za kpi­nami Pe­ne­lope. Bra­ko­wało mu ekipy z Cro­okha­ven, bo dzięki przy­ja­cio­łom mógłby ode­rwać uwagę od...

Mu­snął szkło czub­kami pal­ców, zmru­żył oczy i uśmiech­nął się sze­roko.

Okno na naj­wyż­szym pię­trze było lekko uchy­lone. Ga­briel wsu­nął pa­lec w szcze­linę i po­woli, bez­sze­lest­nie je otwo­rzył, po czym chwy­cił drugą ręką za fra­mugę i zaj­rzał do ciem­nego po­miesz­cze­nia.

„Ni­kogo nie ma”, po­my­ślał. „Te­raz mu­szę tylko...”.

Na­gle drzwi do ła­zienki się otwo­rzyły i za­lało ją ośle­pia­jące świa­tło. Ga­briel ukrył się za oknem, z ca­łych sił przy­wie­ra­jąc do gru­bych pną­czy pod fra­mugą.

– Nie – wy­szep­tał ktoś w ła­zience. – Nie. Nie chcę tego sły­szeć, Grie­ves. Po­wiedz mi le­piej, co ma... Jesz­cze nie wiesz? To się do­wiedz!

Ja­kiś przed­miot, za­pewne te­le­fon, mocno ude­rzył o pa­ra­pet, a Ed­mond Mer­cier – to był jego głos – za­klął i za­czął krą­żyć po po­miesz­cze­niu, ner­wowo mam­ro­cząc pod no­sem.

– Wie­dzia­łem, że coś z nim jest nie tak... Jak mo­gli być tacy głupi?... Znajdę ich, na pewno... My­ślą, że mogą mi to zro­bić? – Zwol­nił kroku i ciężko wes­tchnął, a Ga­briel przez mo­ment sły­szał tylko bi­cie wła­snego serca. – Kto zo­sta­wił otwarte okno?

Ga­briel za­marł na ze­wnątrz pod fra­mugą, za­mknął oczy i wstrzy­mał od­dech.

Pod­łoga za­trzesz­czała, kiedy Mer­cier zro­bił dwa kroki w kie­runku okna.

Jego te­le­fon na­gle za­wi­bro­wał, a Ga­briel nie­mal spadł z blusz­czu. Za­ci­snął moc­niej palce i skrzy­wił się z wy­siłku, mo­kry od potu i mgły.

Mer­cier po­śpiesz­nie się­gnął po ko­mórkę, po czym gło­śno wy­szep­tał:

– Co jest, Grie­ves? – Przez chwilę mil­czał. – Mów wol­niej, do­brze? Po­cze­kaj, aż wrócę do ga­bi­netu, za­nim za­czniesz beł­ko­tać.

Świa­tło zga­sło i w ła­zience za­pa­dła ci­sza.

Ga­briel ode­tchnął łap­czy­wie i pod­niósł wzrok. Okno na­dal było le­ciutko uchy­lone, więc od­cze­kał mo­ment, na wy­pa­dek gdyby Mer­cier po­sta­no­wił wró­cić, a na­stęp­nie znów otwo­rzył je na całą sze­ro­kość, wśli­znął się do środka i ci­cho wy­lą­do­wał na drew­nia­nym par­kie­cie. Otarł rę­ka­wem wil­gotną twarz i wyj­rzał na ze­wnątrz. W gę­stej mgle nie było wi­dać ziemi, więc nikt nie mógł zo­ba­czyć, jak się wspi­nał.

Prze­szedł przez po­miesz­cze­nie, ob­ró­cił gałkę i uchy­lił drzwi na sze­ro­kość kilku cen­ty­me­trów. Na dru­giej kon­dy­gna­cji pa­liło się słabe świa­tło, co go zmar­twiło, bo wła­śnie tam się wy­bie­rał.

Wy­cią­gnął pen­drive’a od Pe­ne­lope. Kiedy po raz pierw­szy prze­glą­dał jego za­war­tość, uznał, że znaj­duje się na nim tylko za­pis ope­ra­cji fi­nan­so­wych firmy Spire Li­mi­ted. Pro­blem w tym, że liczby naj­wy­raź­niej się nie zga­dzały – przy­naj­mniej zda­niem Pe­ne­lope, która na­grała na pen­dri­vie krótki i rze­czowy film z in­for­ma­cją, że współ­dy­rek­torka Whi­sper od dawna pro­wa­dzi śledz­two w spra­wie Spire Li­mi­ted, a Ga­briel po­wi­nien szcze­gól­nie za­in­te­re­so­wać się trze­cim ka­ta­lo­giem o na­zwie Dar­czyńcy.

Pe­ne­lope miała ra­cję, po­nie­waż głów­nym ofia­ro­dawcą pie­nię­dzy na rzecz po­dej­rza­nej firmy było inne przed­się­bior­stwo, które Ga­briel znał aż za do­brze: Mer­cier Co.

Zna­le­zione przez Whi­sper do­wody ma­chi­na­cji fi­nan­so­wych nie wy­star­czały do osta­tecz­nego roz­pra­wie­nia się z Mer­cie­rami, więc na­le­żało szu­kać da­lej. Wła­śnie dla­tego Ga­briel wró­cił do ła­zienki, przez którą daw­niej mie­wał kosz­mary. Pod jego nie­obec­ność bab­cia tra­fiła na bruk wła­śnie przez Mer­cie­rów, więc ich uka­ra­nie by­łoby wi­sienką na tym wy­jąt­kowo słod­kim po­krę­co­nym tor­cie.

Na dole domu roz­le­gły się pełne zło­ści szepty. „Czy on wie, że Whi­sper chce go do­paść?”, za­sta­no­wił się Ga­briel. Nie, prze­cież Mer­cier po­wie­dział wcze­śniej: „Wie­dzia­łem, coś z nim jest nie tak...”.

Pod­szedł na pal­cach do ba­lu­strady i spoj­rzał w dół. Spod drzwi do ga­bi­netu są­czyło się świa­tło. Nie­do­brze. Ga­briel chciał się tam do­stać, a za­tem mu­siał ja­koś wy­wa­bić Mer­ciera.

Wy­szcze­rzył zęby w uśmie­chu. Pora od­wró­cić jego uwagę.

Prze­kradł się z po­wro­tem do ła­zienki i ro­zej­rzał w po­szu­ki­wa­niu cze­goś, co pa­so­wało do jego planu, cze­goś lek­kiego... jak na przy­kład nie­mal pu­sty dez­odo­rant. Nada­wał się wręcz ide­al­nie. Ga­briel po­sta­wił opa­ko­wa­nie na pa­ra­pe­cie, nie­bez­piecz­nie bli­sko kra­wę­dzi, skąd na­wet naj­lżej­szy po­wiew wia­tru mu­siał strą­cić je na drew­nianą pod­łogę. Na­stęp­nie otwo­rzył okno nieco sze­rzej, wy­szedł na pal­cach z ła­zienki, wdra­pał się na so­lidną ba­lu­stradę i po­woli zje­chał po po­rę­czy na pierw­sze pię­tro.

„Lep­sze to niż skrzy­piące schody”, po­my­ślał, po czym ukrył się w cie­niu du­żego mar­mu­ro­wego po­sągu rzym­skiej bo­gini For­tuny (wie­dział, co to za rzeźba, bo kie­dyś ją wy­go­oglo­wał po tym, jak w trak­cie in­ten­syw­nego szo­ro­wa­nia wy­szczer­bił jej mały pa­lec) i tam cze­kał.

Gdy mi­nęło dzie­sięć mi­nut i nic się nie wy­da­rzyło, zmarsz­czył brwi. „Noc jest bez­wietrzna, ale mimo wszystko...”.

Dez­odo­rant ha­ła­śli­wie spadł na pod­łogę, a mam­ro­ta­nie w ga­bi­ne­cie na­gle ustało.

– Za­mknij się – po­wie­dział ci­cho Mer­cier. – Wła­śnie coś usły­sza­łem... Tak, w domu. – Umilkł na chwilę. – Nie, nie dzwoń po ochronę. Nie pa­mię­tasz, ile so­bie za­ży­czyli po ostat­nim fał­szy­wym alar­mie? Sam pójdę spraw­dzić, ale... – Jego głos za­drżał. – ...nie roz­łą­czaj się.

Drzwi do ga­bi­netu otwo­rzyły się bez­sze­lest­nie i ze środka wy­ło­niła się para błysz­czą­cych bu­tów. Ga­briel dys­kret­nie wyj­rzał zza po­sągu. Mer­cier skie­ro­wał spoj­rze­nie pa­cior­ko­wa­tych sza­rych oczu na górne pię­tro i prze­chy­lił głowę, jakby na­słu­chu­jąc. Pa­no­wała ide­alna ci­sza, więc po­woli ru­szył na górę po skrzy­pią­cych scho­dach. Gdy znik­nął, Ga­briel opu­ścił kry­jówkę i prze­kradł się do ga­bi­netu.

Pach­niało w nim sta­rymi książ­kami i świe­żym po­tem, ale Ga­briel sku­pił się na oto­cze­niu. Na jed­nej ścia­nie znaj­do­wały się półki z książ­kami, a na dru­giej naj­więk­sze lu­stro, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­dział, więc sto­jąc na środku po­koju, czuł się tak, jakby książki ota­czały go ze wszyst­kich stron. Tro­chę jak w bi­blio­tece w Cro­okha­ven...

„Skon­cen­truj się”, przy­ka­zał so­bie i bez­sze­lest­nie prze­mknął się do kom­pu­tera. Ar­cha­iczny sprzęt dzia­łał, ale nie był pod­łą­czony do in­ter­netu, bez wąt­pie­nia dla ochrony przed ha­ke­rami po­kroju Whi­sper albo braci Crim.

Wsu­nął pen­drive’a do gniazdka. „Mój pen­drive sam so­bie po­ra­dzi”, oznaj­miła Pe­ne­lope na na­gra­niu. I rze­czy­wi­ście, gdy sprzęt tra­fił na miej­sce, bły­ska­wicz­nie za­czął ścią­gać dane.

Trzy pro­cent.

Ga­briel ci­cho pod­szedł do drzwi i nad­sta­wił uszu. Drew­niana pod­łoga pię­tro wy­żej za­skrzy­piała, kiedy Ed­mond Mer­cier ostroż­nie prze­mie­rzał po­dest przy scho­dach.

Za­do­wo­lony, że chwi­lowo nic mu nie grozi, Ga­briel ro­zej­rzał się po ga­bi­ne­cie. Sta­ran­nie za­pi­sał ota­cza­jącą go prze­strzeń w za­ka­mar­kach swo­jego umy­słu, na wy­pa­dek gdyby mu­siał tu jesz­cze kie­dyś wró­cić. Brak okien. Jedne drzwi. Grube ka­mienne ściany.

Dwa­dzie­ścia sześć pro­cent.

Na półce z pra­wej strony do­strzegł znisz­czoną książkę, która nie pa­so­wała do po­zo­sta­łych. Być może gdyby ją wy­cią­gnął, otwo­rzyłby wej­ście do se­kret­nego po­miesz­cze­nia, jed­nak nie miał czasu tego spraw­dzić.

Czter­dzie­ści osiem pro­cent.

Na stole le­żał drugi te­le­fon ko­mór­kowy, ale Ga­briel wo­lał go nie ru­szać.

Sześć­dzie­siąt dzie­więć pro­cent.

Mer­cier na gó­rze do­tarł do ła­zienki i Ga­briel znowu usły­szał jego głos.

– Cho­lerny dez­odo­rant. Pew­nie ten idiota Char­les zo­sta­wił otwarte okno. Mo­żemy wró­cić do sprawy?... I po co da­lej szep­tać, Grie­ves? Idę o za­kład, że na­wet nie­bosz­czycy na cmen­ta­rzu w Tor­bridge usły­szeli ten ha­łas.

Dzie­więć­dzie­siąt cztery pro­cent.

Dzie­więć­dzie­siąt pięć pro­cent.

Pod­łoga znowu za­skrzy­piała.

Dzie­więć­dzie­siąt sie­dem pro­cent.

Dzie­więć­dzie­siąt osiem pro­cent.

„No już”. Ga­briel nie mógł ode­rwać wzroku od ekranu.

Dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć pro­cent.

Ścią­gnię­cie ostat­niego pro­centa zda­wało się trwać całą wiecz­ność.

Sto pro­cent!

Ga­briel wy­cią­gnął pen­drive’a z kom­pu­tera i nie­mal prze­fru­nął przez po­kój. Wy­padł z ga­bi­netu i scho­wał się za For­tuną aku­rat wtedy, gdy Mer­cier po­ja­wił się na scho­dach.

– Nie ob­cho­dzi mnie, że po­cho­wali tam twoją matkę, Grie­ves, ale obie­cuję uda­wać, że mnie to ob­cho­dzi, je­śli zro­bisz swoje i do­star­czysz mi od­po­wie­dzi. – To było ostat­nie zda­nie, które usły­szał Ga­briel, za­nim drzwi do ga­bi­netu się za­trza­snęły.

Trzy­dzie­ści osiem se­kund póź­niej biegł przez ide­al­nie wy­pie­lę­gno­wany traw­nik. Każdy, kto wyj­rzałby wtedy przez okno, zo­ba­czyłby je­dy­nie zni­ka­jący we mgle roz­ma­zany czarny kształt.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki