Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Życie siedemnastoletniego Aleksandra nie jest usłane różami. W domu wciąż brakuje pieniędzy, mama zaharowuje się w kolejnych pracach, a przy jego boku nie ma nawet przyjaciół, którzy mogliby pomóc w odczarowaniu szarej rzeczywistości. Dlatego jest bardzo podekscytowany internetową znajomością z Yuki – czuje, że nareszcie poznał bratnią duszę. Tym większe jest jego rozczarowanie, gdy w realu przyjaciółka okazuje się... niskim chłopcem o nastroszonych ciemnych włosach i wielkich, pełnych lęku brązowych oczach. Jak mógł dać się tak oszukać?!
Anita musi się opiekować czworgiem rodzeństwa i znosić krzyki pijanego ojca. Zawsze może liczyć na sąsiedzką pomoc Aleksa, jednak gdy jest już u kresu sił, nawet jego wsparcie to za mało. Chłopak mimo własnych problemów, które wywołują w nim napady agresji, nie zamierza odpuścić i chce odmienić jej los.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 331
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojemu tacie – wie dlaczego
Aleks był podekscytowany.
Nie rozentuzjazmowany, jak na kolejce górskiej, ani buzujący adrenaliną, jak przy „ukradłem coś i czekam, czy bramki zapiszczą”. Wyczekujący. Jak „siedzę tu już pół godziny – gdzie kelner z moim zamówieniem?!”. Skrycie poirytowany. Nie dlatego, że nie widzi tłumów gości w piątkowy wieczór albo nie rozumie, że przygotowanie prawdziwego jedzenia zajmuje dłużej niż pięć minut w mikrofali – po prostu jest głodny i chciałby dostać swoje jedzenie.
Tak jak chciał wreszcie zobaczyć Yuki. Co więcej, uważał to za całkowicie normalne. Kiedy przez ponad trzy miesiące niemal bezustannie wymieniasz z kimś wiadomości, myśli, powody nienawiści do społeczeństwa jako takiego, a ostatecznie również coraz bardziej żenujące historyjki ze swojego życia, masz chyba prawo upewnić się w końcu, że nie jest w rzeczywistości pięćdziesięcioletnim Wojtkiem polującym w internecie na małe dziewczynki. Albo handlarzem organami. Handlarzem małymi dziewczynkami, z organami lub bez. Czy jeszcze gorzej – youtuberem bawiącym się w kampanie społeczne.
No dobrze, może trochę dramatyzował. Zasadniczo bardziej bał się chyba małych dziewczynek niż tropiących je pięćdziesięciolatków. Tym drugim mógłby przynajmniej z czystym sumieniem przywalić. Na handel organami również pasował mniej więcej tak, jak kot do działu z pułapkami na myszy; niby rozumowanie prawidłowe, ale w sumie jednak nie. I tylko youtuberzy przerażali go zawsze i zupełnie realnie.
Zaszurał butami i rozłożył się na ławce, zajmując jakieś siedemdziesiąt jej procent i zyskując tym samym plus dziesięć do pozornego wyluzowania. Kątem oka zerknął na kurczowo ściskany w spoconej dłoni telefon. Do umówionej godziny zostały jakieś trzy minuty. Żeby zająć czymś myśli, zaczął wycierać ekran o dżinsy. Może się rozmyśliła? Może od początku nie miała zamiaru przyjść? Może była już w połowie drogi, ale nagle stało się coś złego, jak potrącenie przez samochód albo umierająca babcia, albo czarny kot zbijający lustro pod drabiną?
Albo może się stresował i nakręcał bez powodu, jak zawsze?
Westchnął ciężko, odchylając głowę i przymykając oczy. Zastanawiał się, co by pomyślała, gdyby jej o tym wszystkim napisał. Pewnie uznałaby go za świra i faktycznie nigdy się nie pokazała. Albo może zrobiłoby jej się go żal, bo matko, jak bardzo trzeba być zdesperowanym, żeby aż tak przejmować się internetową znajomością. Chociaż najbardziej prawdopodobne, że nie pomyślałaby niczego konkretnego. Po prostu przysłałaby mu zdjęcie pary znoszonych trampek i wystających z nich nóg odzianych w kolorowe skarpetki. „No przecież idę, idę”.
Był właśnie w trakcie niezwykle istotnych rozważań, czy byłyby to żółte skarpetki w małe uśmiechnięte awokado czy też zielone w różowe słonie (które w jego opinii były zdecydowanie za bardzo faworyzowane), kiedy zorientował się, że nie jest już sam. Co właściwie niedziwne w publicznym parku, nawet jeśli popołudnie nie należy do najładniejszych. Dziwne było dopiero to, że ktoś stał tuż przed nim, przestępując nerwowo z nogi na nogę i wiercąc mu dziurę w głowie spojrzeniem tak intensywnym, że niemal materialnym. Aleks zmarszczył brwi, niechętnie wracając do realnego świata, przy czym niechęć wzrastała proporcjonalnie do ilości czasu zmarnowanego na nieproszonego gościa.
Stworzenie przed nim mogło mierzyć metr sześćdziesiąt, spod naciągniętego na czoło kaptura wystawała mu kępka ciemnych włosów i gdyby nie typowo chłopięce rysy twarzy, Aleks odruchowo wziąłby je za dziewczynę. Bo też według niego zachowywało się typowo po babsku. Uciekało spłoszonym wzrokiem na wszystkie strony, przygryzało nerwowo wargę i trzymało ręce za plecami. Minęło kilka cichych, budujących napięcie sekund, nim stworzenie w końcu przełknęło głośno ślinę, utkwiło spojrzenie w jednym miejscu (nie w Aleksie, raczej gdzieś poza nim) i nabrało dużo powietrza.
– Hej – pisnęło, zupełnie psując efekt zbudowanej powagi. Samo zdało sobie z tego sprawę i odchrząknęło. Tym razem zebrało chyba więcej sił, bo zaraz odezwało się już nieco głośniej i pewniej. – Jesteś Aleks – bardziej oznajmiło, niż spytało, i był to chyba limit pewności siebie, bo zaraz się speszyło i dorzuciło: – Prawda…?
Aleks skinął głową bardzo, bardzo powoli, dając sobie czas na dokładne przemyślenie, że nie, zdecydowanie nie ma pojęcia, czym lub kim jest ten dziwny twór natury. Ani też wcale nie chce się tego dowiadywać.
– Może – rzucił więc wymijająco. Trochę poniewczasie, ale stworzenie przed nim i tak wyglądało na skonsternowane. – Zależy, kto pyta.
Na odpowiedź musiał poczekać dłuższą chwilę, w której zmieściło się dwukrotne otwarcie i zamknięcie ust, kilka dramatycznych westchnień i więcej dziwnych kombinacji rękoma.
– Jestem… Beniamin?
Dowiedział się w końcu i tym razem zabrzmiało to jak pytanie. Nigdy wcześniej nie spotkał nikogo, kto tak źle dobierałby znaki interpunkcyjne w rzeczywistej rozmowie. Żył w przekonaniu, że to przypadłość typowa dla internetu.
– I… Bo… – Stworzenie ponownie zaczęło kolebać się z jednej nogi na drugą.
W Aleksie rosła potrzeba złapania go za ramiona, przytrzymania w miejscu i zmuszenia do używania pełnych zdań, choćby i pojedynczych. W końcu jednak stworzenie znieruchomiało, wzięło głęboki wdech i na jednym tchu wyrzuciło z siebie:
– To ja jestem Yuki!
Aleks zesztywniał. Przypomniał sobie, jak kiedyś, za dzieciaka, zleciał z rozbujanej huśtawki i z impetem przywalił plecami w ubity piach. Uderzenie pozbawiło go tchu, zamieszało mu w głowie i sprawiło, że przez dłuższą chwilę odbierał świat jako mieszankę mglistych barw i jednostajny niemy krzyk o oddech. Był zdezorientowany, szumiało mu w uszach i chociaż nie istniało żadne realne fizyczne niebezpieczeństwo, czuł się bardzo, bardzo zagrożony. Dopiero po chwili otrząsnął się na tyle, by znów zacząć myśleć. Choć nie był pewny, czy można to nazwać myśleniem. Raczej wewnętrzny krzyk przybrał w końcu konkretniejszą formę. Mówiąc dokładniej: każda jego komórka wrzeszczała „Nieprawda!”.
To musiał być jakiś idiotyczny żart albo toto małe przed nim postradało zmysły. Albo jedno i drugie. Okej, nigdy nie widział Yuki, ani w realu, ani nawet na zdjęciach, ale jeśli czegoś był pewny, to tego, że była dziewczyną. Stworzenie przed nim na sto procent nie mogło tak o sobie powiedzieć. Obok dziewczyny pewnie w życiu nie stało. Stwarzając je, Bóg wyszedł do innego pokoju, by nawet w tamtej chwili nie dzieliło z kobietami choćby powietrza.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, coś oscylującego w okolicy „gówno prawda” i „spierdalaj”, ale jego wzrok zdradziecko powędrował w dół, na wreszcie nieruchome stopy tego dziwnego stworzenia.
Tuż pod krawędzią nierówno podwiniętych dżinsów dostrzegł wystające z adidasów żółte skarpetki. I śmiejące mu się prosto w twarz awokado.
Poderwał się z ławki, a skarpetki nagle zniknęły mu z oczu. Podające się za Yuki stworzenie odskoczyło w tył, skuliło się i utkwiło w nim spojrzenie przerażonego szumem liści zająca. Z tą różnicą, że w tym scenariuszu z kępy krzaków naprawdę lada moment mógł rzucić się na nie wściekły lis.
– Co jesteś? – warknął Aleks przez zaciśnięte zęby. W wyobraźni już wbijał je w gardło swojej ofiary. Niekoniecznie zająca.
Stworzenie skryło głowę w ramionach, odejmując sobie centymetrów, na których nadmiar i tak nie mogło narzekać.
– Przepraszamprzepraszamprzepraszam…! – wyrzuciło z siebie jednym długim, przybierającym na piskliwości ciągiem. – Naprawdę nie chciałem, to jakoś tak samo wyszło, przepraszam, bardzo mi przykro, proszę, nie gniewaj się!
Aleks miał ochotę się śmiać. I płakać. Na przemian, a najchętniej jednocześnie.
Trzy miesiące. Pisali ze sobą trzy miesiące: streszczał temu czemuś swoje życie, nad tymże życiem się użalał, zwierzał się, do cholery! Otworzył się na kogoś, kto okazał się perfidnym kłamcą, mającym czelność stać przed nim i mówić, że „jakoś tak samo wyszło”! Miał ochotę coś roztrzaskać. Najlepiej o głowę tego… tego… czymkolwiek to nazwać!
Zamknął na moment oczy, starając się uspokoić. Miał jeszcze na tyle rozumu, by pamiętać, że zdecydowanie nie może pozwolić sobie na pobicie kogokolwiek, nawet w pełni na to zasługującej catfishingującej pluskwy. Miał już dość problemów jak na jedno życie. Jego matka również.
Stworzenie chyba uznało przedłużające się milczenie za próbę zrozumienia, może proces powolnego godzenia się z faktami, bo ledwo Aleks zwalczył chęć wybicia mu zębów, usłyszał ponownie:
– Proszę, nie bądź zły… – I tym razem zabrzmiało to nieco mniej jak „nie zabijaj mnie”.
Na moment wstrzymał powietrze. Zły? On? Ależ skąd! Niby o co miałby być zły? O ten cichy głosik podpowiadający mu, że nie powinien ufać komuś, kogo nie widział na oczy, kompletnie zignorował i od kogo właśnie zbierał zasłużone baty? O wszystkie te sekrety, które teraz nie są już jego sekretami, i o to, jak bardzo podle, źle i głupio się z tym czuje? O te noce, kiedy leżąc w łóżku, wyobrażał sobie, jak to będzie, gdy wreszcie się spotkają? O to, że po raz pierwszy od cholera wie jak dawna uwierzył, że ma przyjaciółkę?
Powoli wypuścił powietrze i otworzył oczy. Stworzenie wpatrywało się w niego wzrokiem pełnym niewinnej nadziei.
Yuki zawsze trafnie kwitująca jego narzekania. Yuki bombardująca go zdjęciami kotów, ilekroć miał zły humor. Yuki w tych swoich komicznych skarpetkach…
Aleks miał dość.
Odwrócił się tak gwałtownie, że gdyby ktoś stał tuż obok, najpewniej staranowałby go i nawet tego nie zauważył. Zasadniczo zauważał teraz bardzo niewiele rzeczy. Próbował skupić się tylko na drodze i na przemożnym pragnieniu bycia zupełnie gdzie indziej.
– Spierdalaj! – wrzasnął, bo stworzenie nadal upierdliwie truchtało za nim i wyrzucało z siebie ciąg przeprosin i błagań.
Kiedy krzyk nie pomógł, Aleks łypnął przez ramię i nie zwalniając kroku, uniósł rękę, jakby naprawdę zamierzał trzepnąć nią na odlew. Sam nie był w sumie do końca pewny, co zamierzał, a nie ufał sobie na tyle, by domniemywać niewinność. Niezależnie od zamiarów cios nie padł, bo stworzenie stanęło jak porażone i w wyraźnym oczekiwaniu na atak odruchowo uniosło dłonie, aby osłonić głowę. Aleks poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Przycisnął rękę mocno do piersi, jakby się bał, że własna kończyna lada moment może go zdradzić, i nie oglądając się więcej, popędził do bramy parku.
Yuki za nim nie wołała. Może po prostu nie miała jak. Ostatecznie przestała już dla niego istnieć.
***
Aleks z zasady brał poprawkę na wszystko, co znajdował w internecie. Zasada opierała się na prostym fakcie, że za czasów gimnazjum sam masowo produkował subkonta i wypisywał niestworzone rzeczy na wszelkiego rodzaju forach i portalach. Obecnie nie bardzo widział sens w podobnym zachowaniu. Zrozumiałby, gdyby mu za to płacili, ale żeby tak za darmo? Za dużo wysiłku, zdecydowanie. Zbyt męczące było też nawiązywanie internetowych znajomości, nawet wówczas, gdy przestał już udawać milionera z francuskimi korzeniami. Internet kojarzył mu się z bezpieczną przestrzenią, do której bezkarnie ucieka od społecznych interakcji – po co miałby więc sprowadzać wilka do owczarni?
Ale w życiu czasami zdarza się ten jeden moment słabości, którego nie da się po prostu przeczekać, zignorować ani nawet samotnie przepłakać. Czasem potrzebny jest drugi człowiek, bo lustra, niestety, nie umieją odpowiadać, a mówienie do siebie sprawia na dłuższą metę, że zaczynasz nienawidzić rozmówcy. Taki właśnie moment dopadł Aleksa na początku listopada. Być może poczucie beznadziei jest swego rodzaju wirusem i zwyczajnie lubuje się w sezonie grypowym, kiedy dni są coraz krótsze, swetry coraz grubsze, a skarpetki łatwiej wilgotnieją. Od skarpetek się zresztą zaczęło, poniekąd. Mówiąc dokładniej: zaczęło się od czatu dla mieszkańców miasta. Aleks był zdziwiony, że czaty jako takie w ogóle jeszcze istnieją. Chciał tylko popatrzeć przez chwilę na migające nicki ludzi, poczytać ich wywody, stracić wiarę w ludzkość i na nowo zagrzebać się w przekonaniu o własnej wyjątkowości i braku potrzeby socjalizacji. Wtedy dostał wiadomość: „Hej, co słychać?”, co zawsze jest najgorszym wstępem świata, ale szczególnie złym wtedy, gdy piszesz do kogoś o nicku „FuckOf31”. Ponieważ jednak na głównym czacie nikt nie był akurat typowym internetowym oblechem ani nikt nie pisał o płaskości Ziemi wywołanej toksycznością szczepionek, Aleks nadal czuł się zdołowany i w akcie desperacji odpisał: „Mam mokre skarpetki”. Co, jakby się nad tym głębiej zastanowić, mogło brzmieć nieco dziwnie. Ale nie na tyle, by błyskawicznie nie otrzymał odpowiedzi: „Zbieram skarpetki! :D” – a to było o jeden poziom dziwniejsze, przy tym jednak jakoś tak pasujące.
W ten sposób w jego życiu pojawiła się Yuki, z którą przez kolejny tydzień umawiał się o konkretnej godzinie na konkretnym czacie, bo oboje uznali, że w sumie to całkiem zabawne i „takie retro”. Aleks zdradził swoje imię po mniej więcej pięciu minutach rozmowy, bo jego nick średnio nadawał się do faktycznej konwersacji, a na wymyślanie innego nie miał humoru. Yuki upierała się jednak, by zwracał się do niej właśnie w ten sposób, i chociaż kilka razy próbował ją podejść, ostatecznie dał sobie z tym spokój. Właściwie co za różnica? Miała prawo nie lubić własnego imienia. On sam chciał mordować każdego, kto nazwał go „Olek”. Liczył, że dowie się więcej, gdy przeniosą się z rozmową na Messengera, ale jej komunikator nie był podpięty pod konto na Facebooku i nie zmieniło to absolutnie niczego. Może z wyjątkiem tego, że teraz wiadomości napływały już nieprzerwanym strumieniem. No, trochę przesadzał. Czasami musieli spać. Niekoniecznie w tych samych godzinach, bo Yuki potrafiła napisać o trzeciej nad ranem, ale musieli. Niekiedy się zastanawiał, czy ta dziewczyna w ogóle chodzi do szkoły, bo naprawdę nie widział szansy produkowania długich wiadomości, kryjąc telefon przed wzrokiem nauczycieli. Zawsze dochodził jednak do wniosku, że nie ma innej możliwości: tylko ktoś w samym centrum edukacyjnego piekła mógł tak doskonale rozumieć ból i cierpienie drugiego potępieńca.
Yuki była więc Yuki. Miała jak on siedemnaście lat, nie wiedziała, co zrobić ze swoim życiem, a w chwilach wolnych od bólu egzystencji trzaskała obraz za obrazem. Czasami wysyłała mu ich zdjęcia i chociaż absolutnie nie znał się na sztuce, naprawdę mu się podobały. Przynajmniej te, o których umiał powiedzieć, co konkretnie przedstawiają. Czyli zdecydowana mniejszość. Najbardziej przypadł mu do gustu wykonany ołówkami rysunek wyciągniętego na parapecie kota, realistyczny do tego stopnia, że przez sekundę sądził, że patrzy na zdjęcie. Artystka musiała być jednak wybitnie nie w humorze, bo jego podziw skwitowała: „Mój Boże. Więc taka jest moja przyszłość: malowanie kotów, portretów i furry”.
Tamtego dnia więcej do niego nie napisała. Kobiety bywały naprawdę nieprzewidywalne…
Drugim rodzajem zdjęć, jakie od niej dostawał, były fotki skarpetek. Czasami jeszcze w szufladzie, czasami już na stopach – skarpetki musiały być! Aleks złapał się na tym, że zaczyna tych modowych relacji wręcz wypatrywać. Nie tylko dlatego, że wyrobił w sobie nawyk gapienia się ludziom na stopy, by w razie przypadkowego spotkania móc zidentyfikować te właściwe. Ten poranny rytuał informował go, w jakim nastroju jest Yuki. Wesołe buraki na deskach surfingowych zarezerwowane były na dni wyjątkowo koszmarne, flamingi na granatowym tle – na te spod znaku „mam dziś cztery sprawdziany i wuef, po prostu mnie dobij”. No i były też te dni, o których się nie rozmawiało. Te, w które zdjęcie skarpetek się nie pojawiało. Aleks szybko się domyślił, że Yuki zwyczajnie nie wychodzi wtedy z domu. Nigdy nie chciała o tym mówić, więc chłopak nie pytał, a zamiast tego próbował odwrócić jej uwagę od czarnych myśli.
Z początku wcale nie chciał się z nią spotkać. Ciężko przychodziło mu otwieranie się przed kimkolwiek, a w świadomości, że nigdy nie będzie musiał spojrzeć jej w oczy, było coś uspokajającego. Jakoś mniej wstydził się własnych emocji i mniej bał się odrzucenia. Z czasem jednak zaczęło mu czegoś brakować. Tęsknił za czymś, czego długo nie umiał nazwać, nim w końcu zrozumiał, że potrzebuje swego rodzaju gwarancji. Ufał Yuki i chciał dać jej to do zrozumienia inaczej niż zbitką słów. Uśmiechnąć się do niej, wziąć ją za rękę, może nawet przytulić… Zastanawiał się, czy przypadkiem się nie zadurzył, ale chociaż spędził na analizowaniu tego dobrych kilka nocy, nie doszedł do żadnych wniosków. Najpewniej dlatego, że nigdy ani nie był zakochany, ani też nie miał pojęcia, jakie są tego objawy. W filmach wyglądało to tak łatwo: ludzie się poznawali, schodzili, kłócili, godzili, a wszystkie te magiczno-miłosne bzdety działy się gdzieś w tle, same z siebie. Jakby ktoś dyktował mu na bieżąco przepis na ciasto i dopiero na koniec napomknął, że już trzy razy dodał szczyptę sekretnego składnika, ale nie powie jakiego, bo na tym polega sekret. Ostatecznie dał sobie spokój z podobnymi przemyśleniami. Zakochał się, to się zakochał, nie zakochał, to nie – na cholerę drążyć? Ważne, żeby w ogóle mógł ją w końcu zobaczyć.
Przekonanie Yuki do spotkania zajęło ponad miesiąc. Wykręcała się na wszystkie możliwe sposoby, tworzyła wydumane wymówki, była bliska wciśnięcia mu historyjki o locie w kosmos i zakładaniu kolonii na Marsie. Pozostał jednak nieugięty i ostatecznie, przy licznych lamentach i zapewnieniach, że tylko go rozczaruje, dziewczyna wybrała datę i miejsce.
Aleks zwariował. Tylko tak mógł wyjaśnić, dlaczego spędził całe popołudnie na przekopywaniu swojej szafy w poszukiwaniu czegokolwiek, co w oczach kobiety jawiłoby się jako „ładne”. Albo chociaż „nieodstręczające”. Byłoby to z pewnością łatwiejsze zadanie, gdyby dziewięćdziesięciu procent jego garderoby nie stanowiły rzeczy „brzydkie, ale tanie”, a głównym kryterium przy ich wyborze nie był rozmiar. Koniec końców wygrzebał z samego dna nieco przymaławą bluzę, która może była już trochę znoszona (kupił ją w końcu w lumpeksie), ale za to markowa. Ponoć.
Dokładnie ta sama bluza, markowa czy nie, wylądowała teraz na podłodze, zmięta niedbale w smętną kulkę. Żałośniej prezentował się tylko jej właściciel, rozciągnięty na łóżku, z twarzą wciśniętą w obejmowaną mocno ramionami poduszkę. Miał ochotę wyć, a najlepiej mordować i delektować się wrzaskami swoich wrogów, ale żaden, jak na złość, nie napatoczył się po drodze. Szkoda. Może gdyby sam oberwał kilka razy, ból w sercu przestałby być tak cholernie realny i chociaż na chwilę nie czułby się tak, jakby już nigdy, przenigdy nie miał być szczęśliwy. Może doznałby wstrząsu mózgu i stracił pamięć. Albo po prostu by umarł i problem rozwiązałby się raz a dobrze. No i fajnie, nikt by po nim nie płakał, dziękuję bardzo.
Jego telefon wibrował wściekle. Aleks w końcu zrobił przerwę w rozpaczliwym hamowaniu łez na zmianę z planowaniem własnego pogrzebu i sięgnął do kieszeni. Yuki… Nie, nie Yuki. To małe zakłamane cholera wie co nadal ciskało w niego wiadomościami. Nie przeczytał żadnej z nich i zablokował kontakt. W pokoju wreszcie zrobiło się zupełnie cicho. Pusto. Przekręcił się na plecy i zapatrzył w sufit. Musi wstać i wziąć się w garść, zanim mama wróci do domu. Musi podgrzać obiad, przydałoby się odkurzyć, pranie już praktycznie samo wyłazi z kosza…
Ale to zaraz. Potem. Najpierw zdecyduje, jakie kwiaty będą mu pasować do nagrobka. Z tą ni to myślą, ni to mglistym marzeniem zapadł w płytki niespokojny sen.
Śnił mu się śnieg, skarpetki i małe przerażone awokado.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Justyna Żebrowska
Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania
Korekta: Bożena Sęk
Projekt i ilustracje na okładce: © Justyna Tarkowska (www.milewidziane.pl)
Copyright © 2021 by Weronika Łodyga
Copyright © 2021, Young
an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2021
ISBN 978-83-66890-60-2
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek