Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Poznaj ciąg dalszy pięknej opowieści o miłości, która uskrzydla
Podobno trzepot skrzydeł motyla w Ohio może po trzech dniach wywołać burzę piaskową w Teksasie. Jest to tak zwany efekt motyla. Występuje w przyrodzie. Czasem przejmuje też władzę nad ludzkim życiem.
Decyzje podjęte przez Caspra, a także jego działalność w Los Angeles i Seattle doprowadziły do tego, że po drugiej stronie Stanów Zjednoczonych, w Nowym Jorku, życie Diany i jej najbliższych jest zagrożone. Teraz Diana musi nie tylko walczyć o bezpieczeństwo swoje i syna, lecz również skutecznie ukrywać swoją prawdziwą tożsamość.
Na drugiej półkuli Daniel zmaga się z własnymi demonami. Czuje się bezsilny wobec niemożności przebywania z ukochaną i dzieckiem wtedy, gdy one najbardziej tego potrzebują. Ma świadomość, że nic nie zwróci im straconego czasu. Szuka więc drogi do odkupienia swoich win i stłumienia wyrzutów sumienia.
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 435
Layla Wheldon
Anioł łez #3
Rozpostarte skrzydła
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Barbara Lepionka
Korekta: M.T. Media
Projekt okładki: Justyna Sieprawska
Fotografia na okładce została wykorzystana za zgodą Shutterstock.
HELION S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 GLIWICE
tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
https://editio.pl/user/opinie/al3roz_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-1715-6
Copyright © Layla Wheldon 2024
Dla Aleksandry Mróz.
Dziękuję za każde ciepłe słowo i wsparcie.
Cieszę się, że spotkałam Cię na swojej drodze.
Gdyby każdy miał w swoim otoczeniu
kogoś takiego jak Ty, świat byłby piękniejszy.
Diana
17 grudnia 2013 roku
Raven zdmuchnęła z twarzy czarne pasmo włosów i spojrzała przed siebie.
— Więc dostałaś nominację do Grammy? Moje gratulacje — zmieniła temat.
Już miałam odpowiedzieć, gdy nagle zatrzymało się obok nas czarne bmw. Okno w tylnych drzwiach było otwarte i jakiś zamaskowany mężczyzna wycelował w moją stronę z pistoletu. Nie zdążyłam nawet otworzyć ust ani się odsunąć, bo ogarnął mnie szok i patrzyłam na lufę z przerażeniem i paniką.
Raven dostrzegła broń szybciej niż ja i jej nie sparaliżował strach. Nagle, nie wiem jakim cudem, stanęła przede mną, osłaniając mnie własnym ciałem. Popchnęła mnie w zaspę śniegu.
Nastąpił huk i mężczyzna wystrzelił prosto w Raven.
Moja przyjaciółka upadła na chodnik, biały puch uniósł się w górę i opadł na jej czarną kurtkę.
Samochód odjechał z piskiem opon, ludzie wokół zaczęli krzyczeć. Cały czas brzmiał mi w uszach huk wystrzału i przeciągłe dzwonienie.
Nie. Nie. Nie!
Nie mogłam stracić w ten sposób kolejnej przyjaciółki!
— Niech ktoś zadzwoni po karetkę! — Słyszałam wrzask jakiejś kobiety. Byłam jej za to wdzięczna, ja nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
Wybuchł chaos.
Z paniką zerwałam się z ziemi i dopadłam do Raven leżącej na brzuchu obok mnie.
Nie wiedziałam, co robić. Uciskać miejsce, w które trafiła kula? A co, jeśli utknęła w kręgosłupie i przez moje próby ratowania tylko pogorszę stan przyjaciółki? Myślałam gorączkowo, a po mojej twarzy spływały gorące łzy strachu.
Na początku naszej znajomości nigdy nawet nie przeszło mi przez myśl, że kiedykolwiek się zaprzyjaźnimy. A teraz ona stanęła między mną a bronią. Ten ktoś chciał zabić mnie, a Raven mnie zasłoniła. Ocaliła mnie.
— Raven, nie umieraj, proszę — wydusiłam z siebie w końcu i próbowałam przypomnieć coś sobie z zajęć z pierwszej pomocy, ale miałam w głowie pustkę.
Ktoś już wezwał pogotowie i policję. Słyszałam zbliżające się syreny i modliłam się, żeby Raven wytrzymała do czasu przybycia pomocy.
Właśnie obróciła się powoli na plecy i syknęła, krzywiąc twarz.
— Kurwa, ale to boli — jęknęła i zaczęła się wolno podnosić.
— Leż, nie wstawaj, jeszcze coś bardziej możesz…
— Nic mi nie jest — wycedziła przez zaciśnięte zęby. — Musimy się stąd natychmiast zmywać. Już.
— Ale dopiero co zostałaś postrzelona!
— Mam na sobie kamizelkę kuloodporną. I niezarejestrowaną spluwę, której nie powinnam mieć, więc spadajmy stąd.
Dopiero wtedy zwróciłam uwagę, że w miejscu trafienia kuli była rzeczywiście dziura w kurtce dziewczyny, ale wokół rozdarcia nie dało się dostrzec nawet śladu krwi.
Gapiłam się na nią przez sekundę, a potem syreny policyjne zawyły jeszcze bliżej. Raven zbladła, jak gdyby naprawdę straciła sporą ilość krwi.
— Chodźmy — wyszeptałam drżącym głosem i poderwałam się z ziemi.
Wyciągnęłam rękę do przyjaciółki i pomogłam jej się podnieść.
— Co ty wyrabiasz?! Ona musi leżeć! — zawołał ktoś.
Jakiś mężczyzna w marynarce próbował z powrotem położyć Raven na ziemi, ale ona posłała mu tylko zimne spojrzenie i od razu się odsunął.
— Nie zostałam postrzelona, ten gość chybił. Widzicie gdzieś krew?
— Widziałam, jak upadłaś, dziewczyno. Jesteś w szoku! Nie powinnaś się ruszać!
— Ty też byś upadła, gdyby kula świsnęła ci obok głowy — warknęła Raven. Widziałam, jak mocno walczyła sama ze sobą, żeby nie pokazać, jak bardzo jest obolała. — Dajcie nam spokój. Nie mam zamiaru płacić za bezzasadne wezwanie glin i karetki. Spadamy stąd.
— To wcale nie jest bezzasadne wezwanie policji — ktoś strzelał w biały dzień! Nie możecie iść, jesteście świadkami.
Raven postanowiła zignorować rozemocjonowaną kobietę. Złapała mnie za ramię i zaczęła ciągnąć w stronę mojego mieszkania.
Mieszkałam jednak za daleko. Wiedziałam, że Raven nie da rady tam dojść w tym stanie. Na razie musiałyśmy szybko oddalić się od miejsca strzelaniny i znaleźć kryjówkę przed policją. Na pewno będą chcieli nas przesłuchać, by dopytać, co widziałyśmy i kim byli napastnicy.
Mijałyśmy jeden z budynków przy ulicy Bleecker, gdy drzwi na klatkę schodową nagle się otworzyły i wyszła z nich staruszka z yorkiem. Spojrzałyśmy na siebie z Raven i w ostatniej chwili dopadłam do drzwi, zanim się zatrzasnęły. Starsza pani obejrzała się na mnie podejrzliwie.
— Zapomniałam klucza do domu. — Zaśmiałam się nerwowo. — Dziękuję.
Raven przeszła obok mnie ze skrzywioną miną i pospiesznie zamknęłam za nami drzwi.
Staruszka z psem zaczęła się oddalać chodnikiem, a w sekundę później obok budynku przejechała karetka na sygnale. Raven oparła się o ścianę z głośnym jękiem. Przymknęła powieki i oddychała ciężko.
— Uratowałaś mi życie — powiedziałam cicho drżącym głosem. — Dziękuję.
Dziewczyna uniosła powieki i odszukała wzrokiem moje oczy. Na jej bladych ustach zamigotał słaby cień uśmiechu.
— Gdybyś to ty miała na sobie kamizelkę kuloodporną, pewnie postąpiłabyś tak samo.
— Nie mogłaś wiedzieć, że kula trafi w kamizelkę, przecież mógł wycelować wyżej lub niżej. Raven, to było głupie. Nigdy więcej tego nie rób!
Przewróciła oczami i na jej twarzy pojawiły się delikatne rumieńce irytacji. Cóż, lepsze to niż trupioblada bladość.
— Nie mam zamiaru ci niczego obiecywać, Beckett.
— Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby coś ci się stało.
— Zatem doskonale rozumiesz, dlaczego to zrobiłam, przecież ja myślę tak samo o tobie. I wiedziałam, że nic mi nie będzie, więc skończ biadolić. Powinnaś zamilknąć po „uratowałaś mi życie, dziękuję”. A teraz napisz do Kadena, żeby po nas przyjechał. I na razie nic nie mów Danielowi, bo ma siedzieć w mieszkaniu, a jak mu cokolwiek piśniesz, na bank tutaj przylezie.
Naprawdę podziwiałam ją w tamtej chwili. Tylko co została postrzelona, a mimo to zachowała zimną krew i logiczne myślenie, podczas gdy ja byłam kłębkiem nerwów.
Posłusznie wyciągnęłam telefon. Strasznie drżały mi ręce i dopiero po chwili byłam w stanie napisać esemes. Było mi źle, że wyciągałam Kadena z kina, ale nie miałyśmy z Raven wyjścia. Nie mogłyśmy wrócić spacerem do mieszkania. Po pierwsze, Raven nie dałaby rady dojść o własnych siłach. A po drugie, nie wiedziałam, czy ludzie, którzy do nas strzelali, nadal nie czyhają gdzieś w okolicy. Nie mogłam na razie myśleć, kim byli i dlaczego chcieli mnie zabić.
— Musimy wejść na piętro, żeby nikt nas nie dostrzegł przez te okna — powiedziała Raven z napięciem w głosie. — Policja nie może nas przesłuchać, a jeśli zobaczy nas ktoś, kto widział tę akcję, zaraz da znać gliniarzom.
— Dasz radę wejść chociaż na półpiętro?
Była blada jak ściana i nie wiedziałam, jakim cudem w ogóle utrzymuje się w pionie.
— Muszę dać radę. Nie mam innego wyjścia. — Złapała mocno obiema rękami za poręcz i powoli ruszyłyśmy na górę. Ceglany budynek miał zaledwie cztery piętra i nie było tu windy. Raven ciężko oddychała, a na jej skroni pojawiła się kropla potu. Zgubiła gdzieś czapkę. — Mów do mnie. Muszę skupić się na czymś innym niż chodzenie.
Szłam tuż obok niej, podtrzymując ją jedną ręką, w razie gdyby się potknęła i musiałabym ją złapać.
Oddech uwiązł mi w gardle i potrzebowałam chwili, aby wziąć się w garść. Udało nam się pokonać kilka wąskich schodków.
— Skąd w ogóle masz kamizelkę kuloodporną? — zapytałam.
— Dostałam. To prezent — wydusiła z siebie z trudem.
— Rany. Kto daje takie prezenty?
Moja przyjaciółka milczała dłuższą chwilę. Dotarłyśmy na półpiętro. Z ulicy słychać było przejeżdżający radiowóz na sygnale, już kolejny.
Miałam wielką nadzieję, że nikt nas nie będzie szukał.
— Edmund mi ją podarował na dziewiętnaste urodziny — powiedziała w końcu cicho i syknęła z bólu. — Szkoda tylko, że kamizelka nie chroni przed bólem. Czuję się prawie tak, jakby ta pierdolona kula przeszyła mnie na wylot.
Zamiast jej współczuć, skupiłam się na czymś innym.
— I naprawdę nic cię nie łączy z Edmundem? Raven, on podarował ci na urodziny kamizelkę kuloodporną. Takie rzeczy nie są tanie. Na litość boską, to oznaka tego, jak bardzo mu na tobie zależy. Dobrze wie, że się narażasz, będąc członkiem gangu. — Ściszyłam głos, w razie gdyby ściany miały uszy. — A od Daniela wiem, że Edmund nigdy żadnemu ze swoich ludzi nie dał prezentu.
Raven pokonała powoli kolejny schodek, a później rzuciła mi przez ramię poirytowane spojrzenie. Jednak dostrzegłam w jej oczach cień niepewności.
Może rzeczywiście nic ich nie łączyło, ale dziewczyna ewidentnie coś do niego czuła, choć nie była gotowa sama przed sobą tego przyznać.
— Zmieńmy temat. Kiedy będzie Kaden? — zapytała.
Zapomniałam, że przecież wyciszyłam telefon i nie usłyszałabym, gdyby zadzwonił czy napisał.
Wyciągnęłam komórkę i spojrzałam na esemes na ekranie. Od razu włączyłam dźwięk.
— Już jedzie. Kazał nam siedzieć w budynku, póki nie zaparkuje — powiedziałam.
Raven mruknęła coś niezrozumiale i osunęła się po ścianie. Usiadła na schodku, oparła twarz na kolanach i oddychała ciężko.
Siedziałyśmy dłuższą chwilę w ciszy, nie chciałam jej denerwować. Sama także próbowałam się uspokoić i nie myśleć na razie o tym, co się właśnie wydarzyło i co to znaczyło. Nie mogłam zacząć znowu panikować. Oparłam się o ścianę i przymknęłam powieki. Relaks przerwał mi dźwięk telefonu.
Raven poderwała głowę i spojrzała na mnie, a całe jej ciało się napięło.
— To tylko Kaden — powiedziałam cicho, chcąc ją uspokoić, i odebrałam. — Tak?
— Jestem pod blokiem, możecie wyjść. Teren czysty.
Był opanowany, mówił krótko i zwięźle — miałam pewność, że to nie pierwsza awaryjna sytuacja, w jakiej się znalazł.
— Dzięki, idziemy.
Schowałam komórkę do kieszeni kurtki i podałam Raven dłoń. Bez słowa ją chwyciła i pozwoliła sobie pomóc wstać. To dowodziło, w jak bardzo złym stanie była.
Schodzenie w dół okazało się jeszcze dłuższe niż wspinaczka. Poziom adrenaliny u Raven obniżył się i widziałam, ile kosztuje ją każdy powolny krok.
W końcu jednak wyszłyśmy na zewnątrz. Mocno wiało i padał gęsty śnieg, który prawie całkowicie ograniczał widoczność. Kaden stał obok drzwi. Od razu bez słowa objął Raven i zaprowadził ją na tylne siedzenie auta. Zajęłam miejsce obok niej i pomogłam jej zapiąć pasy.
— Poradziłabym sobie — mruknęła, ale nie włożyła w to marudzenie emocji ani siły. Zamknęła oczy.
Alison, która siedziała z przodu, obróciła się w naszą stronę. Na jej bladej twarzy widać było ślady po zaschniętych łzach, oczy miała zaczerwienione, tusz rozmazany.
— Musicie przestać robić mi takie rzeczy — powiedziała drżącym głosem. — Stanowczo wam tego zakazuję.
Raven parsknęła krótkim, zduszonym śmiechem.
— Postaram się trzymać z daleka od pędzących kul.
Zapięłam swoje pasy. Kaden wsiadł do auta, odpalił silnik i ruszył w stronę mieszkania.
Z radia leciało cicho Wish You Were Here Avril Lavigne.
Nikt z nas nic nie mówił przez całą drogę. Alison co jakiś czas zerkała przez ramię, zmartwiona i śmiertelnie blada. Kaden nigdy nie zacząłby dopytywać o szczegóły w jej obecności. W dalszym ciągu nie zdradziliśmy Alison nic ponad to, co już sama wiedziała, i zgodnie z decyzją Raven oraz Daniela to się nie miało zmienić.
— Czy… Czy to był Casper? — zapytała cicho Alison.
— Nie, ale założę się o swoje auto, że miał z tym coś wspólnego — odparła Raven.
— Co takiego? — Spojrzałam na nią w szoku. — Czyś ty oszalała? Casper nie próbowałby mnie zastrzelić.
— Ciebie? To oni chcieli zastrzelić ciebie? — Głos Alison podniósł się o oktawę, była na granicy histerii. — Casper nigdy by czegoś takiego nie zrobił!
— Już mówiłam, że to nie on, uspokój się. Nie będziemy teraz o tym rozmawiać.
Dotarliśmy pod blok i Kaden zgasił silnik. Wysiadł z auta, pomógł Raven wyjść, a potem udaliśmy się do mieszkania.
Daniel siedział na kanapie z Chrisem na kolanach i czytał mu bajkę. Uniósł głowę, gdy nas usłyszał.
— Coś szybko wróciłyście… — zagaił, ale uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy na widok naszych ponurych min. — Co się stało?
— Ktoś próbował zastrzelić Dianę. — Alison nerwowo zerwała z siebie płaszcz i dopadła do Raven, pomagając jej zdjąć kurtkę. — Ale trafili w Raven.
— Poradzę sobie — mruknęła Raven i odepchnęła stanowczo, ale delikatnie drżące dłonie dziewczyny. — Już mi lepiej, przestało tak boleć.
— Że co?! — Daniel zbladł i spojrzał z przestrachem na Raven.
— Mam na sobie kamizelkę, nic mi nie jest — zapewniła i zrzuciła z ramion kurtkę, która nadawała się już tylko do śmieci. Bluza, którą Raven miała pod spodem, również była przedziurawiona.
Zdjęła ją z siebie i zobaczyliśmy jej kamizelkę kuloodporną.
Mój chłopak wstał z kanapy i podszedł do nas z Chrisem na rękach. Mały nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji i wyciągnął do mnie ramiona z radosnym uśmiechem.
— Mama.
Daniel jednak podał Chrisa Alison, ku niezadowoleniu dziecka, a sam mocno mnie przytulił.
Poczułam jego oddech w swoich włosach. Objęłam go i się w niego wtuliłam. Oparłam o jego ramię twarz i przymknęłam powieki. Słyszałam, jak za mną Alison uspokaja marudzącego Chrisa.
Było mi gorąco w kurtce, ale nie miałam siły jej z siebie ściągać ani tym bardziej opuścić ramion ukochanego.
Gdyby nie Raven, byłabym martwa.
Daniel także to wiedział. Złożył na moich ustach krótki, delikatny pocałunek. Spojrzał mi w oczy i poczułam, jak pod wpływem spokojnego szmaragdowego spojrzenia ukochanego opuszcza mnie to całe napięcie.
— Kocham cię — szepnął Daniel ledwie słyszalnie i pocałował mnie w czoło.
— Też cię kocham — odszepnęłam i mocniej zacisnęłam wokół niego ramiona.
Teraz już byłam w stanie myśleć.
— Rossi nas znaleźli — wyszeptałam zduszonym głosem, kompletnie nie zważając na obecność Alison.
Na samo wspomnienie włoskiej mafii przeszyło mnie zimno. To przez nich Daniel musiał uciekać.
Raven parsknęła za nami suchym śmiechem.
— To nie byli Rossi — powiedziała z typową dla siebie pewnością. — Po pierwsze, to nie jest ich sposób działania. Nie urządzają strzelanin w biały dzień w środku miasta. Po drugie, zazwyczaj wysyłają jednego człowieka, egzekutora, który zabija jednym strzałem między oczy.
Tak właśnie zginęła Chloe, pomyślałam ponuro.
— Po trzecie… — kontynuowała Raven. — Dlaczego mieliby chcieć zabić ciebie, Diano? Wiedzą, że byłaś z Danielem, i już na początku uznali cię za bezwartościową, bez obrazy. — Spojrzała na mnie, a ja kiwnęłam głową w zrozumieniu. — Oni nie zabijają bez powodu, Alessio nigdy by na to nie pozwolił.
Daniel w końcu wypuścił mnie z objęć i podszedł do Raven. Tym razem to ją mocno przytulił i wyszeptał jej coś na ucho. Raven uśmiechnęła się blado i odpowiedziała coś równie cicho.
Zdjęłam z siebie kurtkę i zabrałam od Ally synka, który był już na granicy łez.
— Już jestem, skarbie, jestem — wyszeptałam i obsypałam pocałunkami jego pulchną, zarumienioną twarz. Uściskałam go i mogłam poczuć, jak z jego drobnego ciałka znika napięcie. — Mama już jest.
Chris oplótł ramionami moją szyję i mocno się we mnie wtulił.
— Pokaż mi, gdzie cię trafili — poprosił tymczasem Daniel, zwracając się do Raven.
Pomógł jej usiąść na kanapie. Dziewczyna zdjęła powoli kamizelkę i pozwoliła mu podciągnąć koszulkę.
Na jej plecach widniał ogromny czerwony siniak. Biorąc pod uwagę jego wielkość i intensywny kolor, musiało ją naprawdę boleć.
— Przyniosę ci na to lód — odezwał się Kaden, który jak dotąd zachowywał się we właściwy sobie sposób: stał w kącie salonu cicho i niezauważalnie niczym duch.
— To byli Jeźdźcy — powiedziała Raven.
— Skąd ta pewność? — zapytał Daniel.
— Widziałam na kurtce tego, który strzelał, wyszyty znak. Dwa skrzyżowane motocykle. To byli oni.
— Kim są Jeźdźcy? — Alison usiadła na kanapie i splotła dłonie na kolanach.
Daniel wymienił spojrzenie z Raven i odpowiedział:
— Członkami gangu z Los Angeles.
Chris przysypiał w moich ramionach. Powoli go kołysałam. Już nie był taki lekki, miał skończony rok i naprawdę czułam każdy kilogram jego małego ciałka, ale nie chciałam odkładać go do łóżka, jeszcze nie teraz. Ciężar mojego synka w ramionach działał na mnie uspokajająco. Tak samo jak jego słodki zapach i ciepły oddech na mojej szyi. Pocałowałam delikatnie czubek jego rudoblond głowy i westchnęłam ciężko.
Kaden wrócił z paczką zamrożonego zielonego groszku. Owinął wokół niej dodatkowo ścierkę, żeby nie przykładać bezpośrednio lodu do nagiej skóry. Daniel wziął od niego paczkę, ponownie podciągnął koszulkę Raven i przyłożył mrożonkę do bolącego miejsca.
— Nie wiem, czy to coś pomoże. — Raven wzdrygnęła się, gdy poczuła zimno. — I tak będę miała tam zaraz wszystkie kolory tęczy.
— Mniej boli czy nie?
Zamilkła na chwilę.
— Mniej — przyznała.
— No to pomoże. Nie wierć się.
Tymczasem Alison nie dawały spokoju świeżo usłyszane informacje.
— Skąd ci Jeźdźcy się tutaj wzięli? — spytała zdenerwowana. — Przecież Los Angeles jest po drugiej stronie kraju.
— Casper się z nimi jakoś skontaktował — odparła Raven znużonym tonem. — Jeźdźcy wiedzą już, że Daniel również przyczynił się do śmierci ich ludzi. Szukają zemsty. I zadowolą się śmiercią Diany.
— Ale… — Dolna warga Alison zaczęła drżeć w powstrzymywanym płaczu. — Ale dlaczego Casper cokolwiek im powiedział?
— Casper szuka zemsty na własną rękę. Może kiedy pojechał dopytać o szczegóły strzelaniny, w której zginęła jego siostra, przez przypadek mu się wymknęła jakaś informacja.
— Nie jest tajemnicą, że w liceum trzymałyśmy się z siostrą Caspra — szepnęłam i w duchu naprawdę nie mogłam uwierzyć w to, co robił Casper. — Ta teoria jest prawdopodobna. Nie rozumiem tylko, dlaczego drąży. Przecież Kaden powiedział, że wasz szef się tym zajmie.
Raven na chwilę się spięła.
— Tak, Edmund się za to zabrał, ale to trochę potrwa.
Alison cały czas siedziała zgarbiona z nietęgą miną i patrzyła na swoje złączone dłonie. Odezwała się cicho:
— Nigdy bym nie przypuszczała, że Casper mógłby tak postępować… Jest jednym z najbardziej logicznie myślących ludzi, jakich znam.
— Pod wpływem tragedii życiowych ludzie się zmieniają. — Kaden odezwał się po raz pierwszy. Stał oparty o ścianę, ramiona splótł na torsie i patrzył na Alison. — Twój były chłopak stracił siostrę, a wy zatailiście informacje, które według niego mogły pomóc zapobiec jej śmierci.
— To niczego by nie zmieniło — powiedziała drżącym głosem Alison i potarła wierzchem dłoni wilgotne rzęsy, jeszcze bardziej rozmazując maskarę. — Już mu to mówiliśmy.
— A jednak podjął złe decyzje, przez które teraz naraża życie Diany i być może wszystkich was.
— Diano, musisz zawiadomić Hazel o tym, co się wydarzyło. — Daniel na mnie spojrzał.
— Zgadzam się. — Raven kiwnęła głową. — Oczywiście nie wszystko. Możesz jej na przykład powiedzieć, że był to psychofan, który chciał się z tobą spotkać, ty odmówiłaś, więc teraz stosuje grę „jak nie ja, to nikt inny”. Idealny powód, żeby zdołała namówić wytwórnię na wyciągnięcie kasy na ochronę dla ciebie.
— Tak, ale jednak wolałbym, Kaden, żebyś na razie jeszcze tutaj został — odezwał się Daniel. — Najlepiej do chwili, kiedy będę mógł zamieszkać na stałe w Nowym Jorku. Czyli jeszcze jakiś rok.
— Rok? — syknęła Raven. — Powiedziałam ci, że pracuję nad twoją nietykalnością, ale szczerze wątpię, aby to potrwało tylko rok. To za krótko.
— Moja druga tożsamość jest bez zarzutu. Rossi nie zapuszczają się aż tutaj, a z Jeźdźcami sobie poradzę.
— Zostanę tyle, ile będzie potrzeba — zapewnił Kaden. — O to nie musicie się martwić.
— Dziękuję — powiedziałam i spróbowałam się uśmiechnąć z wdzięcznością, ale wyszedł mi krzywy grymas.
— Dobra, zabierz to mokre badziewie z moich pleców, zanim odbiorę ci tę paczkę i cię nią wypcham — mruknęła podirytowana Raven.
Daniel przewrócił oczami, ale zabrał w połowie już rozmrożoną paczkę groszku. Raven pociągnęła w dół koszulkę i założyła na siebie swoją dziurawą bluzę.
— Kula mnie nie zabiła, za to ty chcesz mnie przyprawić o wylew — fuknęła. — Wielkie dzięki, Williams.
— Sama powiedziałaś, że nie masz pojęcia, ile czasu zajmie ci załatwianie mi nietykalności — bronił się Daniel. — Chociaż już za samą próbę zrobienia tego mam ochotę cię udusić. Bo się głupio narażasz.
— Mieliśmy umowę, zostałam matką chrzestną Chrisa, więc teraz ty się wywiąż ze swojej części umowy i daj mi święty spokój.
Te słowa wyrwały Alison z zamyślenia. Dziewczyna spojrzała szeroko otwartymi oczami na Raven.
— Co ty chcesz zrobić?
Dla Raven to było już za wiele. Zaklęła po hiszpańsku i potarła palcami swoje skronie z miną, jak gdyby resztkami sił powstrzymywała się przed wybuchem. Nie była już tak blada jak wcześniej, ale na pewno mimo zimnego okładu nadal ją bolało.
— Nie twoja sprawa. Tak naprawdę to nikogo z was — ucięła ostro. — Czy możecie wszyscy iść do swoich pokoi i zostawić mnie tutaj samą? Czy może muszę opuścić mieszkanie, by mieć chwilę spokoju?
Kaden bez słowa wyszedł. Alison przez chwilę gapiła się na Raven blada i roztrzęsiona, ale w końcu zacisnęła usta w wąską kreskę i poszła do siebie.
— Mamy umowę. — Raven zmrużyła powieki.
— Tak, mamy, wybacz. — Mój ukochany westchnął ciężko i wstał, a później pomógł mi się powoli podnieść.
Chris sapnął lekko przez sen i zacisnął mocniej piąstkę na mojej bluzce.
— Jeszcze raz dziękuję, Raven. — Spojrzałam na nią. — Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebować, daj mi znać. Po prostu mnie zawołaj.
Kiwnęła tylko głową, a potem spojrzała znacząco na drzwi od mojego pokoju i uniosła brew.
— Już idziemy — powiedziałam miękko.
Daniel objął mnie w pasie i ruszyliśmy w stronę mojego pokoju. Zamknął za nami cicho drzwi. Jeszcze zanim się domknęły, usłyszałam głośny jęk bólu z ust Raven i stłumiłam chęć wrócenia do niej. Tylko bym ją bardziej zdenerwowała.
Powoli położyłam Chrisa do łóżka. Zrobiłam ledwie krok do tyłu i wpadłam prosto w ramiona Daniela. Objął mnie mocno, jego dłonie znalazły się na moim brzuchu. Staliśmy tak przez chwilę, oboje wpatrując się w naszego śpiącego synka.
W końcu odwróciłam się, wciąż w objęciach Daniela, i mocno się do niego przytuliłam. Schowałam twarz w jego miękkiej bluzie i westchnęłam, wdychając kojący zapach ukochanego mężczyzny.
— Tak bardzo bym chciał, żeby to wszystko się skończyło, to ciągłe poczucie zagrożenia i te kłamstwa. Mogłem cię dzisiaj stracić… — Daniel urwał, głos mu się załamał i mocniej mnie objął. — Nie wiem, jak bym to przeżył.
— Gdybanie nie ma sensu — wyszeptałam. — Musimy zrobić wszystko, żeby najgorszy scenariusz nigdy się nie wydarzył.
Odsunęłam się od niego nieznacznie i uniosłam głowę, by spojrzeć prosto w jego poważne teraz oczy, zasnute cieniem smutku i poczucia winy. Wiedziałam, co powie, jeszcze zanim się odezwał.
— To wszystko moja wina, nie mogę przestać o tym myśleć.
Stanęłam na palcach i zamknęłam mu usta pocałunkiem. Zamilkł i z cichym westchnieniem oddał pieszczotę. Zaraz potem naparł na mnie swoimi wargami i przyciągnął mnie mocniej do siebie. Wplotłam dłoń w jego ciemne włosy i przymknęłam powieki.
— To nie była twoja wina — szepnęłam mu w usta. — Nie możesz przypisywać sobie wszystkiego złego, co się zdarzyło od czasu strzelaniny na parkingu. Reszta również podjęła jakieś decyzje, które doprowadziły nas do sytuacji, w jakiej się obecnie znajdujemy… Ja wyznałam prawdę Casprowi i to przez niego Jeźdźcy tutaj przybyli, chociaż pewnie on nie przypuszczał, że tak to się może skończyć. Wierzę, że nie chciałby mojej śmierci, zależy mu tylko na znalezieniu tego, kto pociągnął wtedy za spust.
Daniel musnął ustami mój policzek, a później przesunął wargi wyżej, na moją skroń.
— Trzeba znaleźć Caspra i z nim pogadać, zanim wyrządzi więcej szkód.
— Wiem. Zrobimy to, jak tylko wróci do Nowego Jorku po świętach. Jestem pewna niemal na sto procent, że siedzi teraz w Spokane. Pewnie ktoś mu powiedział o wyjeździe Raven z Nowego Jorku. Nie przyjeżdża do rodzinnego domu, jeśli ona jest w mieście. Unika jej. Nie wiem jednak, czy rozmowa z nim cokolwiek da. Ani Alison, ani Raven nic nie wskórały.
Daniel oparł się czołem o moje i spojrzał mi w oczy z troską i żalem.
— Teraz jeszcze mniej chce mi się wracać do Sydney. Powinienem z nim porozmawiać, może mnie by się udało.
— Nawet gdybyś został, nie pozwoliłabym ci na to. Przecież to ciebie Casper obwinia o śmierć Chloe. Nie wiem, do czego jest zdolny. Poradzimy sobie z Kadenem.
Po jego minie widziałam, że ani trochę go nie przekonałam, ale nie zamierzał się ze mną kłócić.
— Jak najszybciej powiedz Hazel o tym, co się wydarzyło. — Pogłaskał wierzchem dłoni mój policzek. — Wiem, że w styczniu lecisz na ceremonię rozdania nagród Grammy. Wolałbym, żebyś tam już miała zapewnioną profesjonalną ochronę.
— Obiecuję, że to zrobię. — Uśmiechnęłam się delikatnie. — Będziesz mógł spać spokojnie.
Objęłam dłońmi jego twarz, stanęłam na palcach i pocałowałam go niespiesznie.
Jego dłonie zjechały w dół, na moje biodra, i przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie.
Dopiero wtedy, w jego ramionach i gdy byliśmy sami zamknięci w pokoju, poczułam, jak ulatuje ze mnie reszta napięcia.
Wiedziałam, że ono wróci, gdy tylko Daniel wyjedzie, tak samo jak tęsknota. Jednak już dawno nauczyłam się żyć chwilą. Carpe diem.
***
Kolejnych kilka dni minęło mi niezwykle szybko — nim się obejrzeliśmy, było już po świętach. Raven i Daniel ani razu nie opuścili naszego mieszkania aż do chwili, gdy musieli wyjechać. Żadne z nas nie chciało ryzykować i sprawdzać, czy członkowie gangu z Los Angeles opuścili miasto wrócili do siebie. Poza tym, mimo naszej szybkiej ucieczki z miejsca strzelaniny, i tak komuś udało się zrobić zdjęcie pleców moich oraz Raven. Fotografia obiegła internet i publikowano ją w prasie. Ktoś, kto był spostrzegawczy, bez problemu dostrzegłby dziurę po kuli na kurtce Raven. Na szczęście nikomu nie udało się zrobić zdjęcia naszych twarzy.
Byłam pewna, że Hazel również słyszała o tym wydarzeniu. Wszak nie co dzień ktoś urządza strzelaninę w biały dzień na ruchliwej ulicy w mieście takim jak Nowym Jork.
Raven miała lot powrotny do Spokane drugiego dnia świąt, a Daniel dzień później. Rozstanie było trudniejsze niż zwykle, chociaż mój ukochany obiecał odwiedzić nas w lutym. Dwa miesiące rozłąki wydawały się niczym w porównaniu z okresem, jaki spędziłam bez niego, gdy byłam w ciąży. Ale nawet tydzień był katorgą.
Pod koniec grudnia poprosiłam Hazel o spotkanie w studiu. Musiałyśmy omówić styczniowy wyjazd do Staples Center w Los Angeles.
Westchnęłam ciężko, gdy przypomniałam sobie to miasto. Los Angeles… Za każdym razem, gdy myślałam o ponownej w nim wizycie, czułam węzeł zaciskający się w moim brzuchu.
A przecież kiedyś to miasto kojarzyło mi się z wolnością. Spędziłam tam kilka cudownych dni, gdy mogłam być zwykłą nastolatką.
Teraz jednak, jeśli ktoś mnie rozpozna, może to się dla mnie źle skończyć. Osobną kwestią był sam wyjazd na drugi koniec kraju. Alison miała zostać w Nowym Jorku z Chrisem. Nie chciałam go zabierać ze sobą, uznałam to za zbyt ryzykowne. Miałam się z nim pierwszy raz rozstać na tak długo. Ostatni raz podobną rozłąkę przeżywaliśmy zeszłej wiosny. Żywiłam nadzieję, że tym razem malec lepiej zniesie moją nieobecność.
Najpierw jednak czekała mnie rozmowa z Hazel.
Oprócz wyjazdu do LA miałyśmy jeszcze omówić kwestię kilku małych koncertów, na razie na terenie Stanów. Odkąd Chris w październiku skończył roczek, Hazel coraz częściej o to nagabywała. Członkowie zespołu również zaczynali dopytywać, kiedy będę gotowa na trasę koncertową, i nie mogłam ich za to winić. W branży muzycznej to koncerty są najbardziej dochodowe. Wesley, Kendra, Celia i Rusty zdecydowali się dołączyć do zespołu w dużej mierze z tego powodu: widzieli dla siebie szansę na rozwinięcie kariery muzycznej. I niestety wstrzymywałam ich rozwój, najpierw z powodu ciąży, a później z powodu opieki nad małym dzieckiem. Cierpliwie czekali, aż będę mogła promować naszą muzykę podczas występów na żywo, i musiałam w końcu podjąć decyzję. Właśnie nadszedł ten czas. Musiałam przyznać sama przed sobą, że chociaż koncert w Londynie był dla mnie ogromnym wyzwaniem, z początku czułam się tam przerażona i na chwilę straciłam głos pod wpływem emocji, to jednak samo doświadczenie było niesamowite.
Tysiące ludzi śpiewających wraz ze mną utwór, który napisałam z głębi serca… Coś cudownego i zapadającego w pamięć. Ale wiedziałam, że koncerty to również ryzyko spotkania psychofanów.
Miałam zamiar podać to jako kolejny argument za przydzieleniem mi ochrony. Większa ilość podróży związanych z działalnością muzyczną równała się wyższemu ryzyku.
Doskonale zdawałam sobie sprawę, że ta decyzja nie należy tylko do Hazel. Moje argumenty musiały więc być mocne i przekonujące.
— Wejdź tam i pokaż, kto tu rządzi — powiedział Kaden, stojący obok mnie przed drzwiami do studia nagraniowego, gdzie umówiłam się ze swoją agentką. — Powiedz, że to twój warunek wyjazdu do Los Angeles. Ćwiczyliśmy tę rozmowę, dasz radę.
Kaden trzymał przed sobą wózek z Chrisem. Mój syn bawił się grzechotką i uśmiechał się szeroko. Zauważył moje spojrzenie i energicznie pomachał zabawką.
— Tak, dam radę — obiecałam i posłałam Kadenowi lekki uśmiech. — Dzięki.
Przez ostatnie miesiące starałam się być bardziej pewna siebie i próbowałam myśleć o sobie lepiej. Bywały dni, kiedy wychodziło mi to nieźle, ale zdarzały się też chwile, gdy było gorzej. Jednak teraz nawet najgorszy dzień był sto razy lepszy niż najlepszy z moich dni sprzed kilku lat.
Kaden poszedł z Chrisem do pokoju konferencyjnego, a ja w końcu weszłam do pokoju, gdzie czekała na mnie Hazel.
Agentka siedziała przy stole, na którym przygotowana już była dla mnie kawa. Piernikowe latte ze starbucksa.
Hazel nie zauważyła, że przyszłam: właśnie pochylała się nad jakimś dokumentem, trzymała w dłoni wieczne pióro i przygryzała końcówkę w zamyśleniu. Miała na sobie ołówkową szarą sukienkę z długim rękawem i golfem. Jej ciemne włosy zaplecione były w warkocz, który zawinęła na czubku głowy.
Kiedy sięgała wolną dłonią po swój kubek z czarną kawą, w końcu mnie dostrzegła. Uśmiechnęła się ciepło, a w jej oczach widziałam iskierki ekscytacji. Ona również wiele oczekiwała po naszym spotkaniu. Miałam nadzieję, że uda nam się dojść do porozumienia.
— Cześć — przywitałam się i zajęłam miejsce naprzeciwko niej. — Dzięki za kawę.
Sięgnęłam po kubek i powoli upiłam łyk. Napój był ciepły.
Machnęła niedbale dłonią.
— Nie ma sprawy, moja droga. Jak ci minęły święta?
— Świetnie… Czuję, że przytyłam kilka kilogramów.
— Mam podobnie. — Zaśmiała się dźwięcznie. — Zawsze w okolicach świąt unikam wagi z oczywistych powodów. Czyli odpoczęłaś chociaż trochę?
Znałam Hazel już na tyle dobrze, by wyczuć w tym pytaniu drugie dno.
Owszem, chciała wiedzieć, jak się miewam. Ale również pytała, czy odpoczęłam wystarczająco, aby ponownie zająć się pracą.
— Tak, jestem pewna, że chcesz coś zorganizować, więc mów śmiało — powiedziałam i ponownie napiłam się kawy.
Zamierzałam na początek wprawić ją w dobry nastrój, zanim poruszę jakikolwiek trudny temat.
— Doskonale! — Hazel kiwnęła głową z zadowoleniem. — Więc jak już wiesz, dwudziestego szóstego stycznia w Los Angeles jest uroczystość wręczenia nagród Grammy. Tak sobie pomyślałam, że moglibyśmy wylecieć wcześniej, na przykład dwudziestego trzeciego, najlepiej z samego rana. Moglibyśmy wtedy wieczorem dać mały występ w San Diego podczas show u Mimi LaRoue, a przed nim zorganizowałabym podpisywanie płyt…
Zmarszczyłam brwi.
— Naprawdę ktoś by się pojawił na samo podpisywanie płyt? Bez koncertu? Ci wszyscy ludzie nie wejdą przecież na widownię u Mimi.
Hazel spojrzała na mnie znad swojego kubka i uniosła brew z niedowierzaniem.
— Na jakiej planecie ty żyjesz, dziewczyno… — Zerknęła ponownie na dokument i dopisała coś na samym dole. Datę dwudziestego trzeciego stycznia. — Oczywiście, że będą chętni. Od wielu miesięcy dostaję wiadomości od fanów waszego zespołu z pytaniami o to, kiedy zorganizujemy trasę lub chociaż jakiś koncert na żywo. W San Diego nie zdążymy zrobić nic ponad to. Wiem, że Chris nadal jest mały, dlatego spokojnie: planuję porwać cię z Nowego Jorku maksymalnie na kilka dni.
Ponownie skupiła uwagę na dokumencie. Uświadomiłam sobie, że to jej plan wydarzeń na najbliższe kilka tygodni.
Nie dość, że Los Angeles, to jeszcze San Diego. To już dwa miasta w stanie Kalifornia i dwa miasta, w których może czyhać na mnie zagrożenie. Cudownie.
Przełknęłam z trudem ślinę.
Musiałabym non stop nosić charakteryzację Amelie. Jeśli nie będzie ze mną Raven, będę stale nosić makijaż i eleganckie ubrania, to nie powinnam zostać rozpoznana przez członków gangu.
„Nie powinnam” — te słowa wprawiały mnie w niepokój. Zaczęłam teraz obawiać się nie tylko samego występu i bycia na scenie, ale też całego mojego pobytu w Kalifornii.
— Dwudziestego czwartego polecielibyśmy do Las Vegas, tam łatwo o wynajęcie klubu w celu zorganizowania małego występu, istnieje od groma miejsc, które się do tego nadają. Jeśli się zgodzisz, mogłabym jeszcze dzisiaj coś znaleźć i zarezerwować.
Jezu Chryste, ona już wszystko zaplanowała, czekała tylko na zielone światło. Gapiłam się na nią w szoku. Mogłabym przysiąc, że widziałam poruszające się w jej głowie maleńkie trybiki.
Nic dziwnego, że w tak krótkim czasie udało jej się wywindować zespół Level na szczyt. Doskonale wiedziała, co robić.
— Las Vegas? — powtórzyłam głucho.
Miasto grzechu, jak mawiano. Byłam pewna, że tam raczej nie ma opcji na zrobienie „małego” występu. Na bank będzie to coś na większą skalę.
— Właśnie. Dwudziestego piątego przylecielibyśmy już do Los Angeles i mielibyście wolne, aby odpocząć przed kolejnym dniem. Potem będzie sama uroczystość Grammy, załatwiłam już bilety na nocny lot po niej, więc dwudziestego siódmego nad ranem byłabyś w domu. — Odstawiła na bok pióro i spojrzała na mnie z uśmiechem. — To daje ci jedynie cztery dni z dala od syna, a jednak tak wiele uda się zrobić w tym czasie. Co o tym myślisz?
Odchrząknęłam i napiłam się kawy.
Dam radę, pomyślałam.
Cztery dni — to wydawało się w porządku. Poza tym musiałam udobruchać Hazel, więc odmowa w jakiejkolwiek kwestii mogła działać na moją niekorzyść.
— Brzmi dobrze — powiedziałam powoli. — To trochę sporo jak na kilka występów po długiej przerwie…
— Tak, wiem — Hazel przerwała mi i kiwnęła głową ze zrozumieniem. — Od kwietnia mieliście jedynie występy w radiu czy w telewizji śniadaniowej, to zupełnie inna skala. Ale z koncertami jest jak z jazdą na rowerze. Udało ci się w Londynie, teraz w Las Vegas również świetnie sobie poradzisz.
— Najwyżej wypchniesz mnie na scenę?
— Dokładnie. — Uśmiechnęła się szerzej. — Ostatnim razem zadziałało.
— Miałam ochotę cię za to ukatrupić.
— A potem ucałować, tak, wiem.
— Nie, zdecydowanie potem nadal miałam ochotę cię ukatrupić.
Przewróciła oczami rozbawiona i napiła się kawy.
— Moje metody zwalczania stresu są niezawodne.
Tutaj z pewnością miała rację. Jej sposób był nieprzyjemny, ale działał.
— W porządku.
— Świetnie! Powiadomię resztę i…
— Zaczekaj chwilkę, Hazel — przerwałam jej pospiesznie. — Najpierw muszę z tobą o czymś pogadać.
Odstawiła na blat swój pusty kubek po kawie i spojrzała na mnie uważnie, zaniepokojona moim tonem głosu.
— Błagam, nie mów mi tylko, że znowu jesteś w ciąży.
— Co? Nie! Nic z tych rzeczy.
Odetchnęła z ulgą.
Na litość boską, skąd jej się wziął ten pomysł? Czyżbym miała jakieś wahania nastrojów, których sama nie dostrzegałam?
— Zrozum, to nie najlepszy czas na kolejną tak długą przerwę — zaczęła wyjaśniać. — Musimy kuć żelazo, póki gorące: zacząć nagrywać kolejne utwory i promować waszą pierwszą płytę. W innym razie możecie zostać zapomniani, jak setki zespołów przed wami. Lub zostaniecie zespołem jednego hitu. Tokio 2017 jest bardzo popularne, ale chyba nie chcesz, aby znali was tylko z tego?
Ludzie kojarzyli też inne nasze utwory, czego dowodem był śpiew publiczności wraz ze mną w Londynie. Jednak przemilczałam ten fakt.
— Nie o to chodzi. Ale tak na marginesie, naprawdę nie planuję w najbliższej przyszłości kolejnego dziecka.
Zdecydowanie nie, pomyślałam i stłumiłam grymas.
Kochałam swojego synka, ale nie zamierzałam ponownie przechodzić przez tę całą burzę hormonów, wahania nastrojów i chaos w organizmie. Jeśli kiedykolwiek będziemy mieć z Danielem drugie dziecko, to z całą pewnością podejmiemy taką decyzję świadomie, gdy wszystko w naszym życiu się uspokoi.
— Wiem, że to nie moja sprawa, ale dzięki za informację. Będę spała spokojniej. — Hazel była czasem tak bezpośrednia, że mnie wręcz rozbrajała. — Więc o czym chciałaś pogadać?
— Kojarzysz może, jak przed świętami w mieście doszło do strzelaniny?
— Tak. Jakiś samochód zatrzymał się na chwilę przy ulicy Bleecker i strzelił w stronę dwójki przechodniów. Jedną osobę postrzelili.
— Tak naprawdę napastnikiem był mój psychofan, który wcześniej chciał się ze mną spotkać, ale odmówiłam… — zaczęłam opowiadać historyjkę, którą opracowałam z Kadenem. Hazel patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
— Żartujesz sobie?!
— Niestety nie. Celował we mnie, ale była ze mną koleżanka. Jest z policji, akurat skończyła zmianę i nadal miała na sobie kamizelkę kuloodporną. Osłoniła mnie. Nic jej się nie stało… Znaczy prócz ogromnego, przeraźliwie bolesnego siniaka.
— No normalnie nie wierzę! Co za psychol! W biały dzień! — Hazel zbladła i złapała mocniej za pióro.
Nie czułam się ani trochę źle z powodu kłamstwa. Wprawdzie powód ataku był inny, ale cel i wynik ten sam, więc nie uznałam swojej opowieści za jakieś wielkie oszustwo.
— Obawiam się o własne bezpieczeństwo i zaczęłam się zastanawiać, czy mogłabyś zorganizować dla mnie ochronę.
— Ależ oczywiście, taka sytuacja w przyszłości nie ma prawa się zdarzyć! Diano, nie martw się — zapewniła szybko i wyciągnęła telefon. — Jeszcze dzisiaj wyślę e-maila do zarządu, ogarnę budżet i myślę, że na dniach zostanie ci przydzielona ochrona.
Odetchnęłam z ulgą. Tej emocji już nie ukrywałam. Pozwoliłam Hazel zobaczyć, jak wiele to dla mnie znaczy.
Już nie chodziło tylko o moje życie, ale również o Chrisa i o wszystkie osoby, które ze mną mieszkały… O Alison i Kadena także.
Ostatnio zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy bezpieczniej by było, gdybym się wyprowadziła z Chrisem. Ale wtedy Kaden odszedłby ze mną i Alison zostałaby sama. Cały czynsz za mieszkanie spadłby na jej barki, a wiedziałam, że wtedy nie dałaby rady się utrzymać. W ostateczności mogłaby poprosić o pomoc finansową rodziców, ale chciała tego uniknąć za wszelką cenę. Nie powinnam zmuszać jej do podjęcia tego wyboru.
Poza tym Alison i Kaden byli obecni w życiu Chrisa od chwili jego narodzin. Wystarczająco ciężkie dla niego były chwile, gdy Daniel pojawiał się i odchodził. Nie chciałam również odbierać synkowi cioci Ally, którą uwielbiał. Taka ilość zmian w jego życiu byłaby dla niego za bardzo stresująca. Najpierw muszę go przyzwyczaić do mojej kilkudniowej nieobecności, zanim zacznę w ogóle myśleć chociażby o zatrudnieniu niani, do czego będę zmuszona, gdy będę jeździła w podróże z zespołem.
Schowałam twarz w dłoniach i wzięłam głębszy wdech.
— Nie obawiaj się. — Hazel wyciągnęła rękę nad stołem i położyła dłoń na moim ramieniu. Spojrzałam na nią. Miała zmarszczone brwi i była zmartwiona. — Wytwórni Colorado Records można wiele zarzucić…
— Jak to, że nie zgodzili się na nasz wyjazd do Tokio na nagranie teledysku, gdy o to poprosiłaś? — Uśmiechnęłam się słabo.
Parsknęła śmiechem.
— Tak, to jedna z tych rzeczy. Zarząd składa się ze skąpych dupków, ale jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa muzyków, to nie uznają oszczędności. Ochrona jest na najwyższym poziomie. Nic się nie stanie ani tobie, ani twojemu synowi.
— Dzięki, Hazel.
— Nie ma sprawy, od tego tu jestem. — Uścisnęła lekko moje ramię, a potem zabrała rękę. — Dobrze, skoro to mamy ustalone, pozwól, że wykonam kilka telefonów. Niedługo wracam.
Wstała i wyszła z pomieszczenia. Zostałam sama w studiu.
Wyciągnęłam komórkę i napisałam do Raven, Kadena i Alison wiadomość o takiej samej treści:
Udało się załatwić tę sprawę z H.
Oparłam się wygodniej o krzesło i powoli dopiłam swoją kawę.
Raven
Siedziałam w swoim gabinecie i przeglądałam na laptopie zestawienie sporządzone przez mojego nowego księgowego, Daltona Reynoldsa. Obok mnie stała w połowie opróżniona puszka energetyka.
Cieszyłam się, że to nie ja musiałam się tym wszystkim zajmować od A do Z, miałam po dziurki w nosie księgowości. Ale na początek trzeba było sprawdzić, czy Dalton nie partaczył swojej roboty. Owszem, polecił go Edmund, dla którego Reynolds wcześniej pracował, jednak ja nigdy niczego nie brałam za pewnik.
Wszystko wydawało się w porządku. Co więcej, Dalton nawet uporządkował pliki i dokumenty, dzięki czemu sprawdzanie jego pracy było zdecydowanie wygodniejsze.
Z laptopa leciała cicho puszczona muzyka na YouTubie. Smoke On The Water Deep Purple.
Zamknęłam plik i weszłam do folderu z danymi za poprzedni miesiąc, gdy usłyszałam dźwięk przychodzącego esemesa. To pisała Diana.
Udało się załatwić tę sprawę z H.
Odpisałam jej:
Super. Uważaj na siebie.
Odłożyłam telefon na bok i wróciłam do przeglądania plików.
Z powodu siniaka starałam się nie opierać za mocno plecami o krzesło, przez co było mi cholernie niewygodnie.
Na czas lotu z Nowego Jorku do Spokane nafaszerowałam się końską dawką leków przeciwbólowych, w przeciwnym razie w życiu nie dałabym rady przeżyć tej kilkugodzinnej podróży. Teraz pulsujący ból przypominał mi o wydarzeniu sprzed ponad tygodnia.
Wcześniej już raz byłam bliska śmierci, wtedy na parkingu. Wydawało mi się, że z tego powodu niedawne zdarzenia będą dla mnie łatwiejsze do zapominania. Tak się jednak nie stało. Każda taka sytuacja mocno zaznaczała się w mojej pamięci. Każda stanowiła lekcję, by być jeszcze uważniejszą i mniej ufną. Każda przypominała, jak łatwo stracić życie. Dlatego nawet teraz miałam na sobie kamizelkę kuloodporną, mimo że uciskała sporej wielkości siniaka między moimi łopatkami.
Gdy niechcący oparłam się mocniej i przeszył mnie tępy ból promieniujący z jednego punktu na całe plecy, obiecałam sobie, że jeśli dorwę w swoje ręce Caspra, to jak Boga kocham, złamię mu pierdolony nos.
Normalnie o tej porze byłabym jeszcze na zajęciach, studiowałam mechanikę samochodową, ale trwała przerwa świąteczna, więc mogłam wykorzystać ten czas na nadrabianie zaległości związanych z prowadzeniem klubu i realizacją kolejnych kroków w planie moim, Giana i Edmunda. Pomagałam Gianowi znaleźć brudy na jego wujka, Vica, które będzie mógł wykorzystać, by wspiąć się na szczyt władzy w rodzinie mafijnej. W zamian za to Gian obiecał cofnąć wyrok śmierci na Daniela.
Po powrocie do Spokane udało mi się w końcu załatwić pracę kolejnemu członkowi mojego oddziału. Simon dostał posadę w kasynie należącym do Vica Erraniego. Miał zacząć w Nowy Rok, więc już za kilka dni.
Kasyno znajdowało się w Seattle, podobnie jak salon piękności, w którym pracowała już Marlie, kolejna z osób należących do mojego oddziału. Planowałam do niej pojechać na dniach i wdrożyć ją w kolejny etap planu, czyli kopiowanie jak największej ilości dokumentów i wysyłanie ich do mnie oraz Daltona. Chciałam, by Dalton prowadził oddzielną rejestrację i analizował wszystko, co prześle Marlie.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Klub miał być zamknięty jeszcze przez kilka godzin, więc musiał to być ktoś z pracowników lub członek gangu, ale nie spodziewałam się nikogo tak wcześnie.
Wstałam i podeszłam do drzwi, tym razem jednak pamiętałam, by wyjrzeć przez judasza. Po drugiej stronie zobaczyłam Edmunda.
Stał z rękami w kieszeniach i wpatrywał się prosto w judasza.
Poczułam węzeł zaciskający się w moim żołądku i przełknęłam głośno ślinę. Mogłam udawać przed sobą, że powodem nagle przyspieszonego tętna był nadmiar kofeiny. A przynajmniej próbowałam to sobie wmówić.
Szlag.
Nie mogłam go zignorować. Wiedział, że stoję po drugiej stronie drzwi.
Otworzyłam i wpuściłam go do środka.
— Dzień dobry. Słyszałem, że ostatnimi czasy byłaś w Nowym Jorku — powiedział, gdy mnie mijał.
— Tak. Co w związku z tym?
— Jak mniemam, odwiedziłaś Dianę Beckett?
Zmrużyłam powieki i posłałam mu spojrzenie, od którego moi podwładni kulili ogon pod siebie i natychmiast się wycofywali. Oczywiście na Edmunda ta mina zdawała się kompletnie nie działać.
Wolałam nie przebywać z nim sama w jednym pomieszczeniu, ale mimo to zamknęłam drzwi. Naprawdę nie chciałam, żeby ktokolwiek coś usłyszał o Dianie i moim prywatnym życiu.
— Tak, byłam u niej. Znowu mnie szpiegujesz? Musisz przestać to robić, serio.
Edmund wyciągnął telefon z kieszeni skórzanej kurtki i przez chwilę czegoś szukał, a później podszedł bliżej i pokazał mi zdjęcie.
To byłam ja z Dianą, kiedy oddalałyśmy się z miejsca zdarzenia po tym, jak ktoś do mnie strzelił.
Na zdjęciu widać było ślad w mojej kurtce w miejscu, gdzie trafiła kula. Włosy miałam odsunięte na bok, nic więc tego nie zakrywało.
— Prosiłem, żebyś na siebie uważała.
Nijak nie skomentował moich słów na temat szpiegowania. Zmięłam w ustach przekleństwo.
— Miałam na sobie kamizelkę. Nic mi nie jest, jak widzisz. Żyję i oddycham.
— Pokaż mi plecy.
Zamrugałam powoli i gapiłam się na niego przez chwilę.
— Że co proszę?
— Chcę zobaczyć twoje plecy.
Splotłam ramiona na piersiach. Wiedziałam, że to pozycja obronna, ale nie mogłam nad tym zapanować.
— Nie jesteś lekarzem.
— Nie, ale chcę sprawdzić, czy muszę zaciągnąć cię do jakiegoś, bo wiem, że sama nie pójdziesz — odparł i patrzył na mnie tak intensywnie, że musiałam stłumić w sobie chęć cofnięcia się o krok.
— Przecież mówię, że miałam na sobie kamizelkę. Mam tylko siniaka.
— Jeśli wystrzał był z dużego kalibru lub z bliska, mogło się to skończyć czymś więcej niż jedynie stłuczeniem. — Potarł dłonią twarz i westchnął ciężko. — Po prostu pokaż mi swoje plecy.
— Naprawdę nie ma…
— Raven.
— Czasem jesteś jak wrzód na tyłku — mruknęłam poirytowana i jednocześnie nagle niepewna.
Zdjęłam z siebie bluzę, a potem znajdującą się pod nią kamizelkę. Wiedziałam, że latem nie będę mogła ot tak jej nosić, byłoby mi w niej za gorąco, no i nie dam rady jej ukryć pod ubraniami.
Starałam się zapanować nad drżeniem rąk. Czułam ciepło płynące z mojej szyi w górę na twarz. Odwróciłam się plecami do Edmunda i zdjęłam koszulkę. Chłodne powietrze owiało moje ciało i dostałam gęsiej skórki.
Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka aż do krwi, metaliczny posmak rozlał się na moim języku.
— Proszę bardzo, zadowolony? — wyrzuciłam z siebie i teatralnie założyłam dłonie na biodrach, brawurą pokrywając uczucie niepewności.
Usłyszałam za sobą ciche, powolne kroki i wbiłam palce w biodra. On chyba nie zamierzał…
Poczułam, jak odsuwa moje włosy przez ramię. Opadły mi ciemną kurtyną na piersi zakryte czarnym stanikiem. Wiedziałam, co widział. Ogromnego siniaka o fioletowo-żółtych odcieniach.
Jego palce delikatnie, ledwie wyczuwalnie musnęły moją skórę między łopatkami.
Wyprostowałam się jak struna i oddech zamarł mi w gardle. Ledwo mnie dotknął, a ja poczułam ten dotyk tak intensywnie, jak żaden inny wcześniej. To niechciane ciepło rozlało się do każdej komórki mojego ciała. Przeszył mnie dreszcz i nie udało mi się powstrzymać lekkiego drżenia.
Kurwa. Naprawdę miałam nadzieję, że tego nie dostrzegł.
Odchrząknęłam i wzięłam głębszy wdech.
— Jak widzisz, to tylko siniak. Nie mam żadnego krwotoku wewnętrznego ani połamanych kości. Czy zakończyłeś już zabawę w doktora?
Edmund zabrał rękę i parsknął cichym śmiechem. Miałam wrażenie, że nieco ochrypłym i drżącym, ale równie dobrze słuch mógł mi płatać figle.
— Zdecydowanie nic ci nie jest, señorita Martinez.
— Mówiłam przecież.
Sięgnęłam po swoją koszulkę i naciągnęłam ją na siebie. Starałam się ubierać powoli, żeby nie dać po sobie poznać, jak wiele emocji kosztowała mnie ta sytuacja.
Gdy skończyłam, przeszłam za swoje biurko i usiadłam na krześle. Sięgnęłam po puszkę z energetykiem i dopiłam go. Aż do teraz nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo zaschło mi w gardle.
Edmund jak zwykle bez pytania wziął z minilodówki puszkę piwa. Usiadł na kanapie i wyciągnął przed siebie nogi.
— Twój zastępca Keith Brown skończył niedawno historię na Uniwersytecie Stanu Waszyngton.
W tamtej chwili bardziej niż zazwyczaj cieszyłam się z podejścia Edmunda do interesów. Zmiana tematu była mile widziana.
Kiwnęłam głową i rozluźniłam się. Powoli oparłam się na krześle.
— Tak, wiem. Pracuje teraz w muzeum.
— Jak na razie. — Edmund wziął mały łyk piwa i spojrzał na mnie. — Komisariat policji w Spokane poszukuje stażysty do działu archiwum. Keith ukończył historię o specjalności archiwistyka. Załatw mu tę robotę.
Chyba musiałam się przesłyszeć.
Te wszystkie dziwne rzeczy, jakie wcześniej czułam, nagle zniknęły i ponownie mogłam myśleć jasno.
— W policji? Mam załatwić mu robotę w policji? Czyś ty upadł na głowę?
Edmund uśmiechnął się nieznacznie, najwyraźniej rozbawiony moim szokiem.
— Skończył studia ze świetnymi wynikami. Jest czysty, nigdy nie dostał nawet mandatu za przekroczenie prędkości.
— Bo przekupił glinę z drogówki!
Do tej pory miałam ochotę walnąć głową o ścianę na wspomnienie sytuacji, o której opowiedział mi Keith. Chwalił się, jak to wykazał się sprytem, a tak naprawdę mógł się wpakować w niezłe tarapaty, gdyby policjant był chociaż trochę bardziej uczciwy.
— Tego gliny nie ma w Spokane. Wiem, że doszło do takiego zdarzenia, ale to było w Cheney.
Potarłam palcami skronie. Czułam charakterystyczne pulsowanie zwiastujące ból głowy.
— Jak się domyślam, to kolejna część planu mająca na celu zdetronizowanie Vica?
— Między innymi. Resztę powiem ci w swoim czasie. Na razie Brown musi tam zacząć pracować najpóźniej do końca stycznia.
Limit czasowy. Super.
— Jeszcze jakieś trudne do spełnienia życzenia?
— Na chwilę obecną nie, ale miło, że pytasz. — Uśmiechnął się zawadiacko. Wiedział, że jestem wkurzona i moje pytanie było stuprocentowo ironiczne. Jednak po chwili spoważniał. — Rozmawiałaś już z Marlie?
— Nie, mam zamiar jutro do niej pojechać. Myślę, że w ciągu tygodnia powinniśmy coś od niej otrzymać.
Zamierzałam poczekać z tą wizytą, aż będę w stanie komfortowo siedzieć w aucie, ale uznałam, że to musi być ważne, skoro Edmund dopytywał. Wolałam więc mieć to już z głowy.
Edmund kiwnął głową.
— Nie może dać się złapać. Podkreśl to. Nie będziemy mogli jej pomóc, jeśli któryś z ludzi Vica ją przyłapie na kopiowaniu dokumentów.
Doskonale o tym wiedziałam. Przecież Gian i Edmund nie poświęcą wieloletniego planu, by ratować jedną osobę, której nawet nie znali.
— Wiem. Przekażę jej.
— Nie wycofa się?
— Nie. Pomogłam jej kiedyś, gdy miała ogromne problemy. Jest mi to winna.
Lojalność i wierność można było zdobyć na wiele sposobów, a jednym z nich były właśnie bezcenne przysługi i pomoc, gdy ktoś naprawdę tego potrzebował. Nauczyłam się tego od Edmunda. W ten sposób zdobył lojalność większości swoich ludzi.
Edmund dopił swoje piwo, zgniótł puszkę i wstał z kanapy. Wyrzucił opakowanie do kosza, a potem spojrzał na roleksa na lewym nadgarstku. Plotki głosiły, że zdobył go, napadając na chińskiego milionera w Las Vegas, gdy miał zaledwie osiemnaście lat. Nie miałam pojęcia, ile w tym było prawdy.
— Muszę iść, mam dzisiaj jeszcze kilka spotkań. Daj mi znać, gdy porozmawiasz z Marlie i z Keithem.
— Oczywiście.
Obserwowałam, jak Edmund podchodzi do drzwi. Zerknął na mnie przez ramię, trzymając dłoń na klamce. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, jednak się rozmyślił.
— Do zobaczenia — rzucił tylko i wyszedł.
Zamknął za sobą drzwi, a ja powoli wypuściłam drżący oddech.
— Kurwa.
Oparłam łokcie na blacie biurka i schowałam twarz w dłoniach. Mogłam przysiąc, że nadal czuję na plecach delikatny, ostrożny dotyk chłodnych palców Edmunda.
Siedziałam tak chwilkę, zanim w końcu wzięłam się w garść. Po chwili się wyprostowałam i ponownie zabrałam do roboty. Napisałam też do Keitha, żeby wpadł do mnie na chwilę. Obiecał być równo o dwudziestej drugiej, nie mógł się wcześniej urwać z pracy.
***
— No nie. Dlaczego akurat ja? — jęknął Keith z niedowierzaniem.
Tak jak myślałam, był niezadowolony z propozycji, jaką mu przedstawiłam. Chodził po moim gabinecie w kółko i mamrotał niecenzuralne słowa.
— Mówiłam ci już: mamy z Edmundem pewien plan. Potrzebujemy cię na tym stanowisku.
— Ale po co? I dlaczego ja?
Tak naprawdę sama jeszcze nie wiedziałam, po jaką cholerę Keith ma tam pracować. Nie byłam zadowolona z takiego działania Edmunda, bo wolałam wszystko od razu wiedzieć, ale przyzwyczaiłam się już do tych niedopowiedzeń i do tego, że szczegółów dowiaduję się później.
Nigdy jednak nie dawałam innym po sobie poznać, że nie mam o czymś pojęcia. Przed moimi ludźmi udawałam pewną siebie i obeznaną z każdym szczegółem planu. W duchu jednak klęłam na naszego szefa równie mocno jak oni.
— Dowiesz się w swoim czasie — odparłam tylko. — A co do drugiego pytania: tylko ty masz odpowiednie kwalifikacje.
Z jękiem niedowierzania opadł na kanapę. Odchylił głowę do tyłu i przez chwilę gapił się w sufit.
— Zrobię to, ale wiedz, że jestem bardzo niezadowolony. Naprawdę lubię swoją robotę i nie uśmiecha mi się pracowanie dla glin. Cholera, ludzie nie dadzą mi spokoju, jak to wyjdzie na jaw.
— Wierz mi, zdaję sobie z tego sprawę. Nikt niczego na pewno ode mnie nie usłyszy, więc po prostu musisz sam uważać.
— Chcesz mi powiedzieć coś jeszcze czy mogę już iść chwilę pomarudzić nad swoim losem i zająć się ogarnianiem CV?
Machnęłam dłonią w stronę drzwi.
— Leć.
Nie czekał, aż powiem cokolwiek więcej. Odszedł bez słowa pożegnania i zamknął za sobą drzwi.
Zaraz po jego wyjściu zaczął dzwonić mój telefon.
— Kurwa, ani chwili spokoju dzisiaj — mruknęłam i sięgnęłam po komórkę. Dzwonił mój brat bliźniak.
Wahałam się przez chwilę, czy w ogóle odebrać.
Nie rozmawiałam z nim od ponad pół roku, a wcześniej po wyprowadzce z domu w sumie zamieniłam z nim ledwie kilka zdań.
— Czego chcesz, Isaac?
— O, odebrałaś — odetchnął z ulgą. — Cholernie się cieszę. Słuchaj, tak sobie myślałem, że może moglibyśmy zjeść razem jutro lunch?
Kurwa, on to naprawdę ma tupet.
Przez prawie osiemnaście lat naszego życia robiłam za popychadło naszej matki, a on był zaślepiony chuj wie czym i nie widział, co się ze mną działo. Przez tyle lat ani razu nie stanął po mojej stronie i twierdził, że to mój temperament oraz brak empatii przyczyniały się do nieporozumień między mną a matką.
— Nie, dzięki. Powiedz mi lepiej, czego chcesz. Nie mam czasu.
— Chciałbym się po prostu z tobą spotkać i pogadać. Nie odebrałaś mojego telefonu w Święto Dziękczynienia ani ostatnio w Boże Narodzenie. Dlaczego musisz tak wszystko utrudniać?
Zazgrzytałam zębami i zacisnęłam mocniej dłoń na komórce. Nie wiem, po co ja właściwie odebrałam ten cholerny telefon. Czy moja matka i Isaac przeszli to samo szkolenie pod tytułem „Jak zwalić całą winę za swoją chujowość na drugą osobę”?
— Ach, czyli znowu masz zamiar zrobić ze mnie zimną sukę? Tym razem dlatego, że ja nie chcę się z tobą widzieć? Nie mam na to ochoty ani czasu. Nie dzwoń do mnie.
— Zaczekaj, nie rozłączaj się. Dobra, wiem, że byłem beznadziejnym bratem, i przepraszam cię za to.