9,99 zł
Chloe długo pracowała, by stać się niezależną. W pewnym momencie uświadamia sobie, że czas pomyśleć o życiu osobistym. Wraca do rodzinnego miasta, gdzie czeka na nią Ian, jej narzeczony. Jednak Ian traktuje ją z rezerwa. A ona spotyka arystokratę Dariusa Maynarda, w którym kochała się przed laty, i nie jest już pewna, czy rzeczywiście chce małżeństwa z Ianem…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 150
Tłumaczenie: Agnieszka Baranowska
– Ależ, Chloe, my ciebie potrzebujemy, nie możesz mi tego zrobić. – Błękitne, szeroko otwarte oczy pani Armstrong spoglądały na nią ze zdumieniem. – Myślałam, że mogę na tobie polegać.
Ponieważ Chloe Benson nadal milczała, jej pracodawczyni nie poddawała się.
– Poza tym miesiąc na południu Francji to chyba kusząca perspektywa? – Zmieniła taktykę.
– Oczywiście, pani Armstrong, ale tak jak wspomniałam, mam inne plany i dlatego złożyłam wymówienie. – Chloe pozostawała niewzruszona. Nie mam zamiaru dalej usługiwać innym ludziom, nawet jeśli świetnie płacą. Czas zacząć własne, prawdziwe życie, dodała w myślach.
– Cóż, muszę przyznać, że jestem bardzo rozczarowana. – Elegancka, blada dama westchnęła ciężko i przyłożyła do czoła smukłą, wiotką dłoń. – Nie wiem, co powiem panu Armstrongowi…
Cokolwiek mu powiesz i tak go to nie wzruszy bardziej niż informacje giełdowe, pomyślała złośliwie Chloe.
– Jeśli dostałaś lepiej płatną propozycję, jestem pewna, że możemy się porozumieć. – Pani Armstrong spojrzała na nią spod przymrużonych powiek.
Nie chodzi o pieniądze, lecz o miłość, Chloe uśmiechnęła się do siebie w duchu. Przed oczyma stanął jej Ian, wysoki, barczysty szatyn z niesforną czupryną i błękitnymi, poważnymi oczami. Nie mogła już doczekać się chwili, gdy zapuka do jego drzwi i oznajmi radośnie: wróciłam, kochanie, tym razem na dobre! Potrząsnęła głową.
– Nie, proszę pani, po prostu postanowiłam dokonać w życiu pewnych zmian.
– Szkoda. Przecież jesteś świetna w tym, co robisz. – Pani Armstrong znów westchnęła, tym razem z lekkim zniecierpliwieniem i ledwo widoczną dezaprobatą.
Chloe z trudem powstrzymała się przed wymownym wywróceniem oczami. Prowadzenie domu, w którym znajdowały się wszystkie znane ludzkości udogodnienia i najnowocześniejsze sprzęty oraz kilkuosobowy zespół pracowników nie wydawało jej się szczególnie trudnym zadaniem. Miliarder Hugo Armstrong rzadko kiedy opuszczał swoje biuro w londyńskim City, ale nie skąpił pieniędzy na utrzymanie swego wielkiego domu na prowincji w idealnym porządku. Oczekiwał, że sowicie opłacani pracownicy zapewnią jego żonie, dzieciom i licznym gościom wygodne i wolne od przyziemnych problemów życie. Mimo młodego wieku Chloe świetnie sobie radziła z rozlicznymi obowiązkami gosposi i długimi godzinami pracy. Musiała przyznać, że jej energia i świetna organizacja były hojnie nagradzane. Wyjątkowo wysokie zarobki osładzały jej nieco brak własnego życia – jej pracodawcy oczekiwali pełnej dyspozycyjności dwadzieścia cztery godziny na dobę. Spędziła w posiadłości Armstrongów Boże Narodzenie, Wielkanoc, nie udało jej się wyrwać nawet na przyjęcie z okazji trzydziestej rocznicy ślubu cioci Libby i wujka Hala, jedynej rodziny jaka jej pozostała. Nawet sowity bonus nie zagłuszył dręczących ją wyrzutów sumienia. Na szczęście teraz, gdy złożyła już wymówienie, nie musiała się o to martwić – za tydzień będzie w domu! Ciekawa była, jak odnajdzie się z powrotem w swoim panieńskim pokoiku na piętrze domu wujostwa po tym, jak u Armstrongów zarządzała wielką posiadłością i mieszkała w niewielkim, ale oddzielnym domku z ogródkiem. Troskliwość cioci Libby i pogoda ducha wujka Hala na pewno ułatwią mi powrót, stwierdziła, wchodząc do domku, z którym wkrótce zamierzała się pożegnać. Zresztą, miała nadzieję, że Ian zaproponuje jej wspólne zamieszkanie jeszcze przed ślubem. W końcu w wieku dwudziestu pięciu lat nadal pozostawała dziewicą, co wielu wydawać by się mogło dziwne. Najwyższy czas stać się kobietą i rozpocząć prawdziwe życie, stwierdziła z mocą. Była już zmęczona odganianiem zalotników, których wabiły jej wielkie orzechowe oczy i pełne, zmysłowe usta. Iana poznała jeszcze w liceum – pojawił się w klinice weterynaryjnej jej wuja w ramach praktyk i tuż po zrobieniu dyplomu wrócił jako stażysta, by w krótkim czasie stać się równoprawnym partnerem wuja. I moim, uśmiechnęła się do swoich myśli Chloe. Pierwszy raz oświadczył jej się tuż po rozpoczęciu pracy w klinice, ale wtedy Chloe nie była jeszcze gotowa na poważny związek – chciała się sprawdzić, zarobić pierwsze własne pieniądze, być niezależna. Mimo że zawsze marzyła o dziennikarstwie, z powodu kryzysu na rynku mediów musiała zadowolić się tymczasową posadą gosposi, która okazała się tak absorbująca i dochodowa, że pochłonęła ją całkowicie na ponad rok. Początkowo Ian nie krył niezadowolenia.
– Posiadłość Armstrongów leży kilkaset kilometrów stąd! – Oburzył się. – Przecież dobrze zarabiam, nie musisz podróżować za pracą.
– Wiem. – Cmoknęła go w policzek i roześmiała się. – Ale wesele, nawet skromne, kosztuje majątek, a ciocia i wujek i tak dostatecznie długo mnie utrzymywali. Chociaż tego wydatku im oszczędzę. Zresztą to tylko rok, zobaczysz, szybko minie, nawet się nie spostrzeżesz.
Oczywiście, myliła się. Armstrongowie okazali się tak absorbujący, że kontakty Chloe z wujostwem i Ianem ograniczały się do sporadycznych rozmów telefonicznych. Na szczęście w porę się opamiętała. Dzięki oszczędnościom nie musiała przez jakiś czas pracować i mogła poświecić sto procent czasu i uwagi rodzinie i budowaniu swojej przyszłości u boku Iana. Na pewno wszystko się ułoży, pomyślała, włączając ekspres do kawy i ciesząc się perspektywą powrotu do domu. Z zamyślenia wyrwało ją energiczne pukanie do drzwi.
Tanya, młoda niania, która opiekowała się bliźniakami państwa Armstrongów, wpadła do salonu niczym petarda.
– Doszły mnie słuchy, że odchodzisz! Powiedz, że to nieprawda!
– Prawda. – Chloe zaśmiała się szczerze i wyciągnęła drugą filiżankę dla koleżanki.
– Tragedia! – Tanya, z miną straceńca, opadła bez sił na kanapę. – Bez twojego wsparcia bliźniaki z pewnością doprowadzą mnie do szaleństwa. Znalazłaś inną pracę? Nie winię cię, czasami wydaje mi się, że Armstrongowie traktują nas jak swoją prywatną własność. – Sympatyczna pieguska nadąsała się.
– Zapewne dlatego tak dobrze płacą… – Chloe pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Dostałaś lepszą propozycję? – Tanya natychmiast się ożywiła i nadstawiła uszu.
– Cóż, można tak powiedzieć. Zamierzam wyjść za mąż.
– Nic nie mówiłaś o zaręczynach!
– Bo to na razie nieoficjalne. Właściwie to nie przyjęłam oświadczyn, ale teraz nareszcie jestem gotowa na ten krok. Oszczędziłam tyle pieniędzy, że starczy na ślub i jeszcze wyremontuję kuchnię w domu Iana, kiedy już się tam wprowadzę. Wiesz, kawalerom zazwyczaj wystarcza stołek i grzałka do zaparzenia herbaty. – Chloe przypomniała sobie zardzewiały zlew i zepsuty piecyk w kuchni młodego weterynarza.
– Szczęściarz. Co on na to?
Chloe zmieszała się, ale tylko na chwilę. Ian na pewno będzie zachwycony.
– To niespodzianka, jeszcze mu nie powiedziałam, że wracam.
Tanya rzuciła jej zdziwione spojrzenie, które na chwilę zbiło Chloe z pantałyku.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. – Jak na młodą dziewczynę, przyjaciółka zachowuje się wyjątkowo cynicznie, stwierdziła z niezadowoleniem Chloe i machnęła lekceważąco ręką.
– Oczywiście. Ian bardzo za mną tęskni, ja za nim też. Nie mogę się już doczekać powrotu do Willowford. To cudowne miejsce, podobałoby ci się.
Tanya nie wykazała większego entuzjazmu.
– Co w nim takiego wspaniałego? – spytała z powątpiewaniem. – Malownicze łąki i tajemnicze dworki? – parsknęła.
– Raczej serdeczni, szczerzy ludzie i proste, prawdziwe życie. Chociaż jest i dwór – przypomniała sobie.
– O! – Tanya wyciągnęła szyję zaciekawiona. – Posępne zamczysko ze strasznym hrabią pożerającym dziewice?
Chloe roześmiała się nieco sztucznie.
– Nie, myślę, że sir Gregory jest na to już za stary! A dwór wygląda pięknie i wcale nie jest posępny.
– Powiedz chociaż, że to tajemniczy samotnik. – Tanya wydawała się nieco rozczarowana.
– Wdowiec, ma dwóch synów.
– Dziedzica i czarną owcę? – Oczy dziewczyny rozbłysły. – Jak w powieści.
– Skąd wiesz? – Chloe spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę, ale szybko się opanowała. – Faktycznie młodszy został wydziedziczony i zniknął.
– Co się stało? – Podekscytowana Tanya aż podskoczyła na kanapie.
– Miał romans z żoną starszego brata.
– A czy ten zły syn… Jak on miał na imię? Czy on ożenił się ze swoją kochanką?
– Darius. – Chloe niechętnie wypowiedziała imię, które już prawie udało jej się zapomnieć. – Nikt nie wie, jak potoczyły się ich losy. Zresztą, nikogo to nie obchodzi. – Wzruszyła ramionami, dając przyjaciółce do zrozumienia, że temat uważa za zamknięty.
– Cóż, z tego, co mówisz, wynika, że Willowford to gniazdo rozpusty i płomiennych namiętności. Nie dziwię się, że chcesz tam jak najszybciej wrócić. – Mrugnęła żartobliwie. – Może nawet upolujesz dziedzica? Z twoją urodą stać cię na coś więcej niż wiejski weterynarz.
Chloe westchnęła zniecierpliwiona.
– Andrew Maynard to sztywniak i gbur. Nikt się specjalnie nie zdziwił, że jego piękna żona miała go dość. Ludzi oburzył jednak fakt, że szukała pocieszenia w ramionach Dariusa, który już wtedy miał nie najlepszą reputację.
– Brzmi fascynująco, a co miał na sumieniu ten wyrodny syn?
– Picie, hazard, złe towarzystwo. Chodziły też słuchy, że był zamieszany w nielegalne walki psów. – Chloe zasępiła się. Potrząsnęła głową i zdecydowanym głosem ucięła rozmowę. – Nikt za nim nie płakał.
– Hm, w każdym razie nicpoń Darius brzmi o wiele bardziej interesująco niż ten Andrew. Założę się, że był zabójczo przystojny skoro nawet żona brata mu się nie oparła.
Chloe w milczeniu odwróciła się do zlewu i udawała zajętą płukaniem filiżanki po kawie.
– Muszę już iść. – Tanya wstała niechętnie i ruszyła w stronę drzwi. – Małe potwory zaraz wrócą z przyjęcia urodzinowego kolegi. – Westchnęła ciężko.
Chloe została sama ze wspomnieniem intensywnie zielonych, poważnych oczu i orlego nosa nadających surowy wyraz pociągłej śniadej twarzy o zmysłowych ustach. Spod niesfornie opadających na czoło ciemnoblond włosów Darius spoglądał na świat z odwagą i pogardą, jakby rzucał osądzającym go ludziom wyzwanie. Zawsze onieśmielał otoczenie swym bezkompromisowym, nieokiełznanym podejściem do małomiasteczkowej rzeczywistości, która zdawała się go uwierać niczym za ciasny but. Chloe jednak nie szukała przygód. Spokojne miasteczko i przewidywalne życie u boku Iana całkowicie jej wystarczały. Willowford dawało jej poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebowała. Darius z kolei zawsze zdawał się szukać wrażeń.
– Proszę, proszę, mała Chloe nareszcie dorosła! Kto by pomyślał… – Jego niski, lekko zachrypnięty głos zabrzmiał jej w uszach, tak jakby Darius stał tuż obok. Zacisnęła palce na krawędzi zlewu, próbując uspokoić szybkie bicie serca. Nie powinna była wdawać się w opowieści o rodzinie Maynardów – za każdym razem gdy wracała myślami do przeszłości, niechciane wspomnienia wypływały na wierzch niczym śmieci na powierzchni wzburzonego jeziora. Weź się w garść, rozkazała sobie. Powinna już dawno zapomnieć o wydarzeniach sprzed wielu lat, w tym o pięknej i niewiernej Penelopie, która odrzuciła wszystko, czym tak hojnie obdarował ją los. I pomyśleć, że kiedyś ją podziwiała… Teraz to ona miała przed sobą szczęśliwe życie u boku ukochanego mężczyzny i nie musiała już nikomu niczego zazdrościć. Zwłaszcza Penny.
W drodze powrotnej do Willowford zatrzymała się w przydrożnym pubie, by coś zjeść i odpocząć przed ostatnim dwugodzinnym odcinkiem podróży. Popijając kawę, sięgnęła do torebki po telefon. Dzień wcześniej zadzwoniła do ciotki, by uprzedzić ją o swym przybyciu. W głosie uradowanej cioci wyczuła jednak niepokój.
– Coś się stało?
– Nie, skądże… Zastanawiam się tylko, czy rozmawiałaś już z Ianem i powiedziałaś mu, że wracasz na dobre?
– Ciociu, przecież to ma być niespodzianka!
– Tak, tak, kochanie, rozumiem. – Starsza pani zamilkła na chwilę. – Po prostu myślę, że taka wielka zmiana, która w dodatku wpłynie także na jego życie, to może być spory szok bez uprzedniego ostrzeżenia.
– Myślisz, że może dostać zawału? – Chloe obróciła wszystko w żart.
– Niech Pan Bóg broni! Tylko, wiesz, czasami coś, co nam wydaje się świetnym pomysłem, może dla innych okazać się kłopotliwe…
Chloe zlekceważyła obawy ciotki, ale teraz uznała, że na dwie godziny przed spotkaniem, mogła zdradzić Ianowi swój sekret. Wystukała numer, ale w odpowiedzi usłyszała tylko jego głos na nagraniu poczty głosowej. Pewnie pracował, biedaczek, westchnęła. Zostawiła wiadomość i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku spakowała telefon i skończyła posiłek. Przez resztę podróży myślała o Ianie i jego ciepłym uśmiechu, którym przywita ją na progu domku. Potem weźmie ją w ramiona i ucałuje namiętnie jej stęsknione usta. Erotyczne rozważania Chloe przerwał błysk lampki na desce rozdzielczej. Rezerwa. Jak to możliwe? Przestraszyła się, przecież jeszcze niedawno licznik wskazywał, że połowa baku jest pełna. Muszę oddać samochód do przeglądu, postanowiła rozglądając się za jakąś stacją benzynową. Szczęście jej dopisywało, pół kilometra dalej ujrzała znak kierujący do stacji paliw. Ustawiła się w kolejce do dystrybutora i wysiadła z samochodu, by rozprostować nogi. Wtedy uradowana zauważyła jeepa Iana zaparkowanego tuż przy wejściu. Odwrócony tyłem i nachylony nad silnikiem, jej mężczyzna grzebał pod uniesioną maską samochodu. Podeszła po cichutku i, uśmiechając się filuternie, poklepała go po kształtnym, wypiętym pośladku.
– Cześć, przystojniaku! – zawołała.
Mężczyzna podskoczył i odwrócił się gwałtownie. Chloe zamarła. Zasłoniła otwarte usta dłonią i zamknęła oczy. Pragnęła zapaść się pod ziemię. Niestety, kiedy powoli uniosła powieki, nadal znajdowała się w tym samym miejscu, twarzą w twarz ze zszokowanym zielonookim szatynem.
– Co ty wyprawiasz? – Darius Maynard ledwie zdołał wydobyć z siebie głos. – Zwariowałaś?
Chloe cofnęła się o krok, czując, że jej twarz płonie żywym ogniem.
– Co robisz przy jeepie Iana?! – wychrypiała oskarżycielsko, gdy już odzyskała głos.
– Przepraszam bardzo, przy moim jeepie. Od dokładnie dwóch miesięcy. Kupiłem, nie ukradłem – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Wróciłeś do Willowford? Nie wiedziałam. – Poczuła, że czerwieni się jeszcze bardziej. Dlaczego nikt jej nic nie powiedział?! Ani ciotka, ani wuj, ani nawet Ian, a przecież powinien chociaż wspomnieć: „A, wiesz, sprzedałem samochód Dariusowi Maynardowi”.
– Skąd miałabyś wiedzieć, przecież dawno cię tu nie było, prawda? – Darius wzruszył ramionami i zamknął z trzaskiem pokrywę silnika.
– Pracowałam. – Chloe natychmiast przeszła do defensywy.
– W przeciwieństwie do wszystkich innych, którym gołąbki same wpadają do gąbki? – zripostował zaczepnie.
O nie, nie dam się wciągnąć w dyskusję, zreflektowała się w porę. Przecież powrót syna marnotrawnego na łono rodziny Maynardów nic mnie nie obchodzi, podobnie jak jego zdanie na mój temat, przypomniała sobie w duchu.
– Skądże – ucięła. – Muszę już jechać. I przepraszam za swoją pomyłkę. Byłam przekonana, że to Ian.
– Cóż, panno Benson, nie wiedziałem, że łączą cię tak zażyłe relacje z Cartwrightem…
– Skąd miałbyś wiedzieć, przecież dawno cię tu nie było? – odgryzła się i szybko ruszyła w kierunku swojego samochodu. Drżącymi rękoma uruchomiła silnik i wyjechała na drogę do Willowford. Że też musiała się tak zbłaźnić! Nie mogła sobie darować, zwłaszcza że złośliwy los uczynił świadkiem jej kompromitacji Dariusa, ostatnią osobę, którą chciałaby spotkać. Mogła tylko mieć nadzieję, że zawitał do domu na chwilę i już wkrótce znów zniknie na dobre. Zresztą, nawet jeśli z jakiegoś tajemniczego powodu zamierzał zostać na dłużej, ona planowała zająć się przygotowaniami do ślubu i nie zwracać uwagi na dworskie intrygi i dziwactwa szlacheckiej rodziny. Dopiero kiedy po kilku minutach samochód zaczął zwalniać, mimo że przydeptała pedał gazu prawie do podłogi, Chloe przypomniała sobie, po co pojechała na stację benzynową. Kiedy samochód stanął definitywnie, po tym jak w ostatniej chwili skręciła na pobocze, zaklęła pod nosem. Oczywiście wiedziała, czyja to wina, że zapomniała zatankować! Darius Maynard, źródło wszelkiego zła, westchnęła ciężko i sięgnęła do torby. Wyciągając telefon, we wstecznym lusterku dostrzegła znajomą sylwetkę jeepa. O nie! Tylko nie to! Wzniosła oczy do nieba, podczas gdy Darius z piskiem opon zatrzymał się tuż obok i wyjrzał przez okno.
– Jakiś problem? – zapytał z ironicznym uśmieszkiem.
– Skądże! Po prostu o czymś zapomniałam…
– Jasne, nawet wiem o czym. O benzynie. Podejrzewam, że przyjechałaś na stację, żeby zatankować, a nie napastować mężczyzn?
– Wręcz przeciwnie. Poradzę sobie bez twojej pomocy.
– Myślisz, że uda ci się dokopać do ropy? Daj spokój. Nie zostawię damy na pastwę losu, zachowam się jak dżentelmen.
– Pierwszy raz w życiu – parsknęła.
– Przyganiał kocioł garnkowi. Ja nie poklepuję po pupie obcych mężczyzn…
– Myślałam, że to Ian, a on na pewno nie jest dla mnie obcym mężczyzną. Mamy się pobrać, jeśli chcesz wiedzieć.
– Mam nadzieję, że on o tym wie… – Mimo że udawał obojętnego, Chloe dostrzegła w jego oczach zaskoczenie.
– Co masz na myśli?!
– Nic, nic… – odparł cicho. – Mam nadzieję, że się nie mylisz. W końcu nie jesteś już nastolatką… – dodał zaskakująco łagodnym głosem.
– Jak śmiesz… zostaw mnie w spokoju. – Chloe nie potrafiła ukryć wzburzenia.
– Oczywiście, ale najpierw pożyczę ci kanister, który przypadkiem mam w bagażniku. Spacerek na stację pozwoli ci ochłonąć. Co ty na to? Chyba że wolisz poczekać na innego rycerza na białym koniu. Może się jakiś trafi….
Chloe najchętniej wcisnęłaby swojemu wybawcy kanister do gardła, ale zdołała się opanować i wycedziła przez zaciśnięte zęby:
– Dziękuję.
– To musiało boleć – roześmiał się Darius, wysiadając z samochodu.
Przyglądając mu się, gdy otwierał bagażnik, Chloe stwierdziła ze zdumieniem, że młodszy Maynard nic się nie zmienił. Minęło już siedem lat, a on nadal wyglądał i zachowywał się dokładnie tak samo. Nikczemność i cynizm nieźle konserwują, stwierdziła ze złośliwą satysfakcją.
– Oczywiście zwrócę ci go najszybciej, jak to będzie możliwe. – Chloe sięgnęła po kanister.
– Zapewne kurierem? – Darius wzruszył ramionami i wsiadł z powrotem do samochodu. – Niestety, muszę już jechać. Życzę miłego powrotu i spotkania z rodziną i przyjaciółmi. Mam nadzieję, że Willowford cię nie rozczaruje. A kanister przyjmij jako prezent powitalny – dodał tajemniczo i odjechał. Jeszcze przez chwilę Chloe stała w milczeniu, wpatrując się z niepokojem w odjeżdżający samochód.
– Wychudłaś! – Ciocia Libby nie wypuszczała swej wychowanki z ramion, szczęśliwa, że znów ja widzi.
– Nieprawda, ważę dokładnie tyle samo, co przed wyjazdem. – Chloe przytuliła ciocię i ze śmiechem opadła na krzesło kuchenne. Rozejrzała się i westchnęła. – Jak dobrze być w domu! Tak bardzo się za wami stęskniłam.
– I dlatego przez rok nie przyjechałaś ani razu? – Starsza pani rzuciła jej poważne spojrzenie znad parującego czajnika.
– Przecież wiesz, że praca okazała się wyjątkowo absorbująca. Bogacze są wymagający.
– W porównaniu z wielkoświatowym życiem u Armstrongów nasze miasteczko musi ci się wydawać strasznie nudne.
– Wręcz przeciwnie, teraz mam pewność, że Willowford to moje miejsce na ziemi. Czy Ian dzwonił? Nie odbierał telefonu, mimo że idąc za twoją radą, chciałam go uprzedzić o swoim powrocie.
– Może nie miał akurat zasięgu? – Ciotka postawiła na stole placek drożdżowy z rodzynkami.
– Niebo w gębie – zamruczała Chloe, wkładając do ust spory kawałek ciasta. – A co poza tym? Jakieś zmiany w naszym uroczym miasteczku? Powinnam nadrobić zaległości.
– Nie, żadnych sensacji. Słyszałam, że sir Gregory szybko dochodzi do siebie. Taka tragedia! Nie jestem przesądna, ale nad tą rodziną wisi chyba jakaś klątwa. – Ciotka pokiwała smutno głową, dolewając herbaty do filiżanek.
– Nie rozumiem, o czym mówisz ciociu?
– Jak to? O śmierci Andrew oczywiście. Pisałam ci, że miał wypadek podczas wspinaczki.
Chloe spuściła zawstydzona wzrok. Zabiegana i zapracowana, wielu listów nie doczytała do końca. Odkładała je na później, upewniwszy się jedynie, że w domu wujostwa wszystko w porządku.
– Pewnie gdzieś mi się zawieruszyła jedna strona… – bąknęła.
– Sir Gregory tak to przeżył, że dostał udaru.
Chloe upiła łyk aromatycznej herbaty i udając spokój, zapytała niewinnie:
– To dlatego Darius wrócił do domu? Spotkałam go po drodze na stacji benzynowej. Pewnie liczy na spadek.
– Myślę, że wrócił, bo troszczy się o zdrowie ojca. – W głosie ciotki Chloe wyczuła naganę.
– Oczywiście – poprawiła się szybko. – Po prostu nigdy za nim nie przepadałam.
– Co zawsze mnie cieszyło – stwierdziła ponuro starsza pani. – Zawsze uważałam, że jest zbyt przystojny, by wyszło mu to na dobre. – Po chwili milczenia dodała: – W każdym razie otoczył ojca bardzo dobrą opieką. Zatrudnił świetną pielęgniarkę, czarującą dziewczynę, która dokonała wręcz cudu i uratowała sir Gregory’ego przed przykuciem do łóżka. Według pana Crosbiego Darius bardzo sprawnie prowadzi dwór. Ludzie się zmieniają…
Prędzej mi tu kaktus wyrośnie, pomyślała złośliwie Chloe, ale nie podzieliła się z ciotką swoimi wątpliwościami.
– A co z Penny? Przyjechała z nim?
– Nikt jej nie widział. Pani Thursgood z poczty oczywiście zapytała go wprost, czy się ożenił, ale on podobno tylko się roześmiał i zaprzeczył.
– Nie dziwi mnie to. Z tego, co słyszałam, nigdy nie był wielkim fanem konwencjonalnych związków.
– Nigdy też nie był baronetem z perspektywą na odziedziczenie całego majątku. Może skłoni go to do zrewidowania swojego pomysłu na życie.
– Może już to zrobił i dlatego sprowadził ojcu czarującą pielęgniarkę?
– Lindsay? – Ciotka wyglądała na nieco spłoszoną. – Nie sądzę – dodała szybko i zajęła się krojeniem biszkoptu z owocami. Ciasto skutecznie odwróciło uwagę Chloe od nieco dziwnego zachowania ciotki.
– Jak tak dalej pójdzie, to wkrótce nie zmieszczę się w drzwi i zamiast sukni ślubnej będę zmuszona kupić namiot. – Mruknęła z zadowoleniem, odgryzając ogromny kawałek rozpływającego się w ustach deseru.
Ciotka Libby spojrzała na nią przez ramię z poważną, jakby zmartwioną miną.
– Bzdura – ucięła. – Kilka dodatkowych kilogramów nie zaszkodziłoby ci. Mężczyźni nie lubią szkieletów.
Wujek Hall na pewno nie, pomyślała rozbawiona o swoich opiekunach, którzy mimo upływu wielu lat nadal darzyli się nawzajem wielkim, szczerym uczuciem. Nigdy nie doczekali się własnych dzieci i może dlatego, gdy ojciec Chloe po śmierci żony poprosił ich o pomoc w opiece nad noworodkiem, zgodzili się bez wahania. Wstrząśnięta śmiercią siostry, ciocia Libby pokochała jej małą córeczkę całym sercem. Początkowo ojciec planował zająć się córką, gdy skończy pracę nad projektem inżynierskim w Arabii Saudyjskiej, ale kiedy poznał młodą Amerykankę i założył z nią nową rodzinę, dla wszystkich stało się jasne, że w jego życiu nie ma miejsca dla córki. Zamieszkał w Ameryce, dokąd Chloe pojechała z wizytą, jednak odwiedziny nie wypadły zbyt pomyślnie i wszyscy zgodzili się, że dziewczynka powinna pozostać z wujostwem w Willowford. Z czasem zapomniał nawet o przysyłaniu jej życzeń na urodziny – data ta najwyraźniej kojarzyła mu się jedynie ze śmiercią pierwszej żony i wolał wymazać ją z pamięci. Chloe nie miała mu tego za złe, choć poczucie odrzucenia od czasu do czasu dawało o sobie znać obsesyjnym dążeniem do stworzenia wokół siebie bezpiecznego i przewidywalnego świata.
Chloe dopiła herbatę i wstawiła naczynia do zmywarki.
– Może się teraz rozpakuję? – Dźwignęła walizkę.
– Oczywiście, kochanie. – Ciotka nerwowo wytarła ręce i chwyciła drugą wypakowaną po brzegi torbę podróżną. – Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale wyremontowaliśmy twój pokój.
– Oczywiście, że nie – odparła lekko, ale serce ścisnęło jej się na widok eleganckiej sypialni w neutralnych kolorach, kompletnie nieprzypominającej jej przytulnego, różowego dziewczęcego pokoju. Przylegająca do sypialni łazienka również doczekała się liftingu i nowego, wyrafinowanego wystroju. Chloe przyglądała się nowym sprzętom i nie mogła oprzeć się smutnemu wrażeniu, że straciła swoje miejsce na ziemi. Nonsens, zganiła się w myślach. To tylko remont. Swoją drogą, ciekawa była, dlaczego wujostwo zdecydowali się na tak duży wydatek w finansowo niepewnych czasach.
– Wygląda niesamowicie! – zdołała wykrzesać z siebie entuzjazm. – Wygraliście na loterii?
– Niestety, nie. – Ciotka najwyraźniej była jej wdzięczna za pozytywne przyjęcie niespodziewanej zmiany. – Rozważamy kupno czegoś mniejszego.
Chloe zamarła.
– Czy stało się coś złego? Macie problemy finansowe? – spytała przestraszona.
– Skądże! W klinice ruch jak nigdy! Wujek pracuje non stop, a przecież nie jest już młody. Myślę, że najwyższy czas, by pomyślał o emeryturze. Zawsze brakowało nam czasu na wspólne wycieczki w góry, które tak kochamy. Kolega Iana zgodził się przyjąć pracę w klinice jako wspólnik, więc nic nie stoi na przeszkodzie…. – Ciocia spuściła wzrok niepewna, jak zareaguje jej podopieczna.
– Wszystko już zaplanowaliście. – Chloe nie mogła otrząsnąć się z szoku. – Ale chyba nie wyprowadzicie się daleko? – W jej oczach znów pojawił się niepokój.
– Cóż, muszę przyznać, że ciągnie nas do nowych miejsc. Oczywiście dopóki się nie urządzisz, nigdzie się nie ruszymy – zapewniła ją gorąco. – To przecież także twój dom, tak długo, jak będziesz go potrzebować.
Mam nadzieję, że już niedługo, pomyślała. Miała nadzieję, że ślub i przeprowadzka do Iana nastąpią jak najszybciej. Ze zdziwieniem zauważyła, że myśl o zamążpójściu i założeniu nowej rodziny po raz pierwszy nie wydała jej się tak atrakcyjna jak dotychczas. To pewnie dlatego, że Ian nadal nie oddzwonił, wytłumaczyła sobie. Gdy tylko go zobaczę, wszystko wyda mi się o wiele mniej straszne. W tej samej chwili jej telefon zadzwonił.
– Ian! – Chloe rozpromieniła się. Ciocia Libby uśmiechnęła się blado i pospiesznie zeszła do kuchni.
– Wyrzucili cię z pracy? – Ian nie mógł uwierzyć, że Chloe dobrowolnie zrezygnowała z posady, której poświeciła cały rok życia.
– Nie, po prostu chciałam już wrócić do domu. – I do ciebie, dodała w myślach. – To gdzie zjemy kolację?
– Dzisiaj nie mogę, Chloe, zgodziłem się zastąpić panią Hammond na zebraniu kółka jeździeckiego. Szkoda, że mnie nie uprzedziłaś o swoim powrocie! – dodał z lekkim wyrzutem.
Chloe poczuła, że grunt usuwa jej się spod nóg.
– Chciałam ci zrobić niespodziankę. Myślałam, że się ucieszysz. – Z trudem powstrzymywała napływające do oczu łzy.
– Jestem zaskoczony, to wszystko. I zapracowany – tłumaczył się. – Umówmy się na kolację jutro w Willowford Arms, w porządku?
Nie, nie w porządku! Chciała krzyczeć, zmusić go, by rzucił wszystko i natychmiast do niej przyjechał, tak jak powinien zrobić stęskniony zakochany mężczyzna. Opanowała się szybko i odpowiedziała pozornie spokojnym głosem:
– Oczywiście.
– Wpadnę po ciebie około ósmej. Teraz muszę już kończyć, czekam na telefon od Crawfordów. Ich klacz ma się lada chwila oźrebić.
Pracuje non stop. Odkładając telefon, przypomniała sobie, co ciocia mówiła o wujku. Przecież weterynarz, tak jak lekarz, nie może odmówić udzielenia pomocy, tłumaczyła sobie. Zawsze to wiedziała i nie powinna teraz wyolbrzymiać problemu. To pewnie zmęczenie podróżą i incydent na stacji benzynowej tak wytrąciły ją z równowagi. Jutro, wypoczęta, na pewno ujrzy wszystko w innym świetle.
Chloe rozkoszowała się gorącą, lawendową kąpielą, szykując się na spotkanie z Ianem. Za dwie godziny chciała wyglądać olśniewająco, tak by nie mógł się jej oprzeć. Miała nadzieję, że teraz już wszystko potoczy się gładko po nieco ciężkim i pełnym nie najmilszych niespodzianek początku. Wujek Hal i ciotka Libby taktownie przemilczeli fakt, że Ian nie znalazł czasu, by się z nią spotkać w ciągu dnia, i nawet wynaleźli jej zajęcie, by oderwać ją od ponurych rozważań.
– Lizbeth Crane potrzebuje pomocy. Jej mąż wyjechał do Brukseli, a ona nadwyrężyła nadgarstek przy pracy w ogrodzie i teraz ma trudności z wyprowadzaniem psa na spacer – wspomniał wujek przy śniadaniu, rzucając jej wymowne spojrzenie.
– Chętnie pospaceruję z Flare. Wpadnę tam po wizycie na poczcie. – Chloe uwielbiała golden retrievera sąsiadów. Niestety najpierw musiała kupić znaczek, by wysłać Tanyi kartkę z pozdrowieniami i widokiem Willowford. Naczelniczka poczty, pani Thursgood, zaatakowała ją bez ogródek:
– Wróciłaś! Najwyższy czas, kochana, bo ci ten twój weterynarz ostygnie. Mężczyźni szybko się odkochują. Wiem, co mówię.
Chloe, świadoma wpatrzonych w nią kilkunastu par ciekawskich oczu ludzi stojących za nią w kolejce, zapłaciła szybko za znaczek i bez słowa uciekła czym prędzej na zewnątrz. Na szczęście pani Crane jak zwykle przywitała ją ciepło i serdecznie i nie zadawała żadnych nietaktownych pytań. Flare merdała wesoło ogonem, czując, że nadeszła pora spaceru. Kiedyś Chloe często wyprowadzała psa sąsiadów na łąkę na skraju miasteczka, gdzie wśród wysokich traw i wonnych ziół można było zapomnieć o wszystkich problemach i cieszyć się pieszczotą słońca na twarzy owiewanej rześkim zefirkiem. Chloe straciła poczucie czasu i dopiero po dwóch godzinach wzięła psa na smycz i skierowała się z powrotem ku miasteczku. Doszła już do krawędzi łąki, gdy za plecami usłyszała stukot końskich kopyt. Odwróciła się i zamarła.
– Dzień dobry. – Darius zatrzymał konia. – Widzę, że nie było kolacji ze śniadaniem do łóżka, bo nie spacerowałabyś teraz samotnie z psem sąsiadów.
– Dlaczego zawsze robisz jakieś nieprzyjemne uwagi?
– Nieprzyjemne? – uśmiechnął się szelmowsko. – Wręcz przeciwnie, czynność, którą miałem na myśli, jest szalenie przyjemna. Nie podzielasz mojego zdania? – Omiótł jej sylwetkę pożądliwym spojrzeniem. Chloe zdała sobie sprawę, że się czerwieni, pociągnęła więc za smycz i zwróciła się do Flare:
– Chodź, piesku, wracamy do domu.
– Skoro wyświadczasz przysługi sąsiadom, może i ja mógłbym skorzystać?