Włoskie porachunki - Sara Craven - ebook

Włoskie porachunki ebook

Sara Craven

3,8
9,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Madeleine Lang jedzie do Włoch, by przygotować materiał do programu o sławnej śpiewaczce operowej. Hrabia Andrea Valieri ma jej pomóc skontaktować się z gwiazdą. Maddie nie wie, że Valieri ma swój plan związany z jej przyjazdem. Chce ją wykorzystać, by uregulować dawne porachunki z rodziną jej narzeczonego. Madeleine staje się jego więźniem… 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 151

Oceny
3,8 (32 oceny)
7
13
10
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sara Craven

Włoskie porachunki

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W pokoju tonącym w blasku lampy panowała cisza, czasem słychać było tylko szelest papierów, które przeglądał mężczyzna siedzący przy biurku. Nie spieszył się, odkładając powoli kolejne kartki. Naprzeciwko niego siedział siwowłosy mężczyzna, który przyglądał mu się ukradkiem. Od ostatniego spotkania upłynęły dwa lata, a w tej śniadej, przenikliwej twarzy pochylonej nad dokumentami przyniesionymi przed dwiema godzinami nie było nawet śladu dawnego chłopca.

Został powitany ze zwykłą kurtuazją, zaprowadzony przez maggiodomo do pokoju, gdzie miał spędzić noc, a potem spożył kolację z gospodarzem. Jedzenie było doskonałe, ale nie miał złudzeń. Prawdziwym celem jego wizyty było to, co działo się tu i teraz. Młodszy mężczyzna podniósł wzrok i skinął głową.

– Świetnie się pan spisał, signore Massimo. Całe życie w najdrobniejszych szczegółach. Bezcenne.

Uśmiech złagodził twardą linię ust i dodał blasku oczom o barwie bursztynu. Była to dumna twarz o klasycznych rysach, ale zbyt surowa, by mogła uchodzić za przystojną, pomyślał Guido Massimo. Zbyt zimna. Twarz obcego.

Mężczyzna za biurkiem wziął do ręki zdjęcie. Dziewczyna na fotografii była blondynką, jasne włosy opadały niemal na ramiona. Owalna twarz o kremowej skórze, szare czyste oczy. Nos krótki i prosty, delikatnie zarysowane usta w nieznacznym uśmiechu.

– Kiedy to zrobiono?

– Kilka miesięcy temu, z okazji jej zaręczyn – wyjaśnił Massimo. – Opublikował je pewien magazyn w kraju, gdzie się wychowała. Che bella ragaza.

Odpowiedzią było wzruszenie ramion.

– Ten zimny angielski typ nie robi na mnie wrażenia. Co, zważywszy na okoliczności, jest korzystne. Ale jej fidanzato ma bez wątpienia inne zdanie i zapłaci odpowiednio za bezpieczny powrót swej wybranki. Taką w każdym razie mamy nadzieję.

Massimo zachował obojętny wyraz twarzy. Znał gust swego gospodarza, jeśli chodzi o kobiety.

Młodszy mężczyzna schował zdjęcie do teczki i rozsiadł się wygodnie.

– Ślub ma się odbyć za dwa miesiące, a więc nie ma czasu do stracenia. Jednak przyspieszy to także rozwiązanie sprawy, z korzyścią dla nas. – Zaczął się bawić ciężkim złotym sygnetem na prawej dłoni. – Ta jej stacja telewizyjna… obsługuje kanały o tematyce artystycznej?

– I nieźle sobie radzi. Dziewczyna jest researcherem, ale chce mieć swój własny program, czemu może przeszkodzić to małżeństwo. Jej fidanzato nie życzy sobie, żeby jego żona pracowała.

– A to doprowadziło do… pewnych tarć?

– Nie doszli jeszcze do porozumienia.

– Ambicja kontra miłość. – W zimnym dotąd głosie pojawiła się nuta refleksji. – Ciekawe, co wybierze, kiedy pojawi się prawdziwa pokusa. Lubi się pan zakładać, signore Massimo?

– Bardzo rzadko.

– Na co by pan stawiał w tej sytuacji?

– Dziewczyna wychodzi za mąż. Sądzę, że zechce zadowolić pana młodego.

– Romantyk z pana, ale chyba się pan myli. Wiem, co ją do mnie zwabi.

– Gdybym mógł pomóc w czymś jeszcze…

Młodszy mężczyzna podniósł rękę.

– Jestem panu wdzięczny, ale czas się wycofać. Biorę odpowiedzialność za to, co się stanie, a nie chciałbym, żeby odpowiadał pan na moje niezręczne pytania, więc im mniej pan wie, tym lepiej. Pozostaje tylko kwestia pańskiego wynagrodzenia. – Wyjął z szuflady wypchaną kopertę i podał starszemu mężczyźnie. – Może pan przeliczyć.

– Nie śmiałbym.

– Muszę panu podziękować jeszcze raz i życzyć spokojnej nocy. Spotkamy się jutro przy śniadaniu.

Guido Massimo skłonił się i ruszył do wyjścia, ale zatrzymał się przy drzwiach.

– Przepraszam, że pytam, ale… jest pan zdecydowany? Nie ma innego wyjścia? W końcu dziewczyna jest Bogu ducha winna. Czy zasługuje na takie traktowanie? Tylko pytam.

– Rozumiem. Ale nie musi się pan niepokoić, przyjacielu. Gdy osiągnę cel, pańska bella ragazza wróci do przyszłego męża, cała i zdrowa. Jeśli oczywiście wciąż będzie jej pragnął. – Wstał. – Nie ma potrzeby się nad nią użalać, zapewniam.

I tak będę się użalał, pomyślał Guido Massimo, wychodząc z pokoju. I nad chłopcem, którego kiedyś znałem i za którego będę się modlił.

– Kochanie, powiedz, że to jakiś żart – poprosił Jeremy.

Madeleine Lang popatrzyła na niego zdumiona. Siedzieli w winiarni.

– Żart? Mówię o pracy, i to poważnie.

Jeremy roześmiał się ironicznie.

– Och, drobna sprawa, ślub dla dwustu osób. Czy też odłożymy wszystko, kiedy ty będziesz się uganiać po Włoszech, nie wiadomo za czym?

Madeleine przygryzła wargę.

– Trudno mówić o czekaniu, skoro twoja macocha wszystko kontroluje. Nawet nie zauważy mojej nieobecności.

Jeremy ujął jej dłoń.

– Kochanie, wiem, że Esme bywa apodyktyczna…

– Delikatnie powiedziane. Każda moja propozycja jest… ignorowana. Nie mam nawet wrażenia, że to nasz ślub.

– Przykro mi, ale… to dla rodziny poważna sprawa, a tata chce, by wszystko wyszło doskonale. Wiesz, czasy są trudne, ale firma Sylvester and Co. trzyma się dobrze i tak dalej.

– Gdyby to była tylko uroczystość rodzinna – mruknęła Madeleine i sięgnęła po kieliszek. – Kim są ci wszyscy goście? Prawie nikogo nie znam.

– Klienci banku, wspólnicy, starzy przyjaciele ojca. Wierz mi, mogło być gorzej. Ograniczyliśmy listę do minimum.

– Nie pocieszyłeś mnie – wyznała otwarcie.

– Och, nie jest tak źle – przekonywał niezręcznie Jeremy. – Ale może być, jeśli uprzesz się przy tym włoskim nonsensie.

– Najpierw żart, teraz nonsens. Mówimy o mojej pracy, Jeremy.

– To była twoja praca, ale już niedługo nią będzie, po co więc uganiać się po Europie za jakąś śpiewaczką, o której nikt nie słyszał?

– Ludzie słyszeli – rzuciła gniewnie. – Floria Bartrando uchodziła w swoich czasach za najwybitniejszy sopran. Wróżono jej karierę Marii Callas, a potem nagle zniknęła. Nikt jej nie widział od trzydziestu lat, a ja mam szansę odkryć tę tajemnicę.

– Ale dlaczego ty? Nie jesteś jedynym researcherem w telewizji.

– Pewnie Włosi widzieli program o ostatniej symfonii Hadleya Cunninghama. Tej nikomu nieznanej. Zebrałam najwięcej materiałów, więc Todd zaproponował mi, żebym zajęła się Florią Bartrando.

– Kiedy powiedziałaś, że masz dla mnie coś ważnego, to pomyślałem, że złożyłaś wymówienie. Tak jak ustaliliśmy.

– Obiecałam, że to przemyślę – odparła Madeleine. – I nie mam zamiaru porzucać bez powodu pracy, którą kocham. Proszę, spróbuj mnie zrozumieć.

– A co tu jest do zrozumienia? – Wzruszył ramionami niemal kapryśnie. – Najwidoczniej szukanie materiałów dla jakichś niszowych kanałów telewizyjnych jest dla ciebie ważniejsze niż małżeństwo.

– Teraz to ty mówisz bez sensu – rzuciła ostro Madeleine. – Jest dwudziesty pierwszy wiek i kobiety godzą karierę z małżeństwem.

– No cóż, chcę, żeby nasz związek był dla ciebie karierą. – Zacisnął usta. – Chyba nie uświadamiasz sobie, jak będzie wyglądało nasze życie towarzyskie. Mam na myśli prawdziwe przyjęcia, a nie kupowanie czegoś na wynos.

– Tak o mnie myślisz? Uważasz, że mam dwie lewe ręce?

– Oczywiście, że nie, kochanie – zapewnił pojednawczo. – Po prostu nie jesteśmy pewni, czy uświadamiasz sobie, ile będziesz musiała wziąć na siebie i jakie to będzie wyczerpujące.

Maddie popatrzyła mu w oczy.

– Nie jesteśmy pewni? My? Cytujesz ojca?

– Rozmawiałem z nim. To oczywiste.

– Jeremy… może nie mamy wiele do powiedzenia w sprawie ślubu, ale to nasze małżeństwo. Musi to zrozumieć. Nie zamierzam cię zawieść i chcę cię wspomagać w karierze. Proszę tylko, żebyś zrewanżował mi się tym samym. To takie trudne?

Zapadło milczenie.

– Porozmawiam z ojcem. À propos… – Spojrzał na zegarek. – Muszę lecieć. Mamy się spotkać z kilkoma ludźmi w The Ivy. Pójdziesz ze mną?

Maddie wstała, uświadamiając sobie z uśmiechem, że ma na sobie wąskie dżinsy i białą koszulę.

– Nie mam odpowiedniego stroju jak na kolację w eleganckiej restauracji. Innym razem, kochanie.

– Co więc będziesz robić?

Włożyła marynarkę i sięgnęła po torbę.

– Och, urządzę sobie dziewczyński wieczór, umyję włosy, zrobię paznokcie…

I właśnie po raz pierwszy świadomie okłamałam człowieka, którego kocham, narzeczonego. Bo tak naprawdę wracam do biura, żeby zająć się Florią Bartrando, ale lepiej chyba o tym teraz nie wspominać.

Jeremy ją pocałował.

– Nie musimy się kłócić. Przecież potrafimy się dogadać.

– Oczywiście.

Czekała na chodniku, aż Jeremy złapie taksówkę, potem pomachała mu i ruszyła w stronę wytwórni telewizyjnej Athene. Przyszło jej do głowy, że ta ostatnia konfrontacja była nieunikniona. Musiała przekonać Jeremy’ego, że da sobie radę jako pracująca żona, ale jego ojcu nigdy się to nie podobało. Znała tę rodzinę niemal całe życie. Beth, przyjaciółka matki z lat szkolnych, była chrzestną Meddie, ta zaś spędzała każde lato w Fallowdene, wiejskim domu Sylvestrów. Zawsze wydawał jej się idylliczny, teraz jednak dostrzegała w nim coś, czego nie potrafiła zauważyć jako dziecko. Jednak instynkt podpowiadał jej od samego początku, że choć chrzestna zawsze będzie „ciocią Beth”, jej mąż pozostanie „panem Sylvestrem” i nigdy nie stanie się „wujkiem Nigelem”.

Dom w Fallowdene nie był szczególnie piękny, ale zawsze wydawał jej się czarownym miejscem, zwłaszcza że otaczała podziwem Jeremy’ego, jedynego syna Sylvestrów, o siedem lat starszego i dojrzalszego pod każdym względem. Nigdy jednak nie darowała mu sugestii, że już dzieciństwie byli w sobie zakochani. „Wierutna bzdura – oznajmiła złośliwie, gdy wspomniał o tym po raz pierwszy. – Byłam dla ciebie utrapieniem i ignorowałeś mnie na każdym kroku”. „Ale potem się zrehabilitowałem – wyszeptał, przyciągając ją do siebie. – Sama powiedz”.

Jednak to nie z nim wiązały się jej najtrwalsze wspomnienia.

Najżywiej pamiętała tę subtelną zmianę, jaka dokonywała się w domu, gdy zjawiał się Nigel Sylvester. Był średniego wzrostu, ale wydawał się znacznie wyższy. Osiwiał już przed trzydziestką; „Mam nadzieję, że tego uniknę” – mawiał Jeremy. „Wyglądałbyś dystyngowanie” – odpowiadała.

Zawsze jednak uważała, że długie srebrzyste włosy Nigela Sylvestra kontrastują dziwnie z jego zagadkowo gładką twarzą i ciemnobrązowymi oczami o ciężkich powiekach. Nie tylko jego wygląd wytrącał ją z równowagi. Ten człowiek był wymagający i nic nie uchodziło jego uwadze; choć nigdy nie podnosił głosu, Maddie wolałaby, żeby czasem się krzyknął.

Kiedy się do niej zwracał, zaczynała się jąkać. Zresztą nigdy nie miała mu dużo do powiedzenia. Szybko się zorientowała, że jedynie ją toleruje, i starała się go unikać. Nie było to trudne. Mieszkała w dawnym pokoju dziecinnym, pełnym książek, które Beth czytała jej do poduszki. Potem, kiedy Maddie podrosła, uwielbiała spędzać z nimi długie godziny.

Jednak szczęśliwe dzieciństwo skończyło się pewnej koszmarnej zimy, kiedy to pijany kierowca zabił na oblodzonej drodze jej rodziców. Zamieszkała wtedy u ciotki Fee, siostry matki, która od razu się nią zaopiekowała, ale podczas pogrzebu ciotka Beth wystąpiła z propozycją adopcji swej chrześniaczki. Jednak ciotka Fee i przemiły wuj Patrick odmówili stanowczo; otoczona miłością tych ludzi, Maddie znalazła ukojenie w ich przyjaźnie nieuporządkowanym domu. Bywała dalej w Fallowdene, ale o adopcji nikt już nie mówił; Maddie nie wątpiła, że Nigel sprzeciwiał się temu od samego początku.

Uświadomiła sobie po jakimś czasie, że było to jej pierwsze zetknięcie z prawdziwą władzą. Zastanawiała się, co skłoniło jej sympatyczną matkę chrzestną, żeby wyjść za tego człowieka.

Była na pierwszym roku studiów, kiedy ciocia Beth zmarła podczas snu na serce. Maddie uczestniczyła w pogrzebie i zacinając się, wyraziła współczucie panu Sylvestrowi, który podziękował zdawkowo i odwrócił się. Pojęła, że nie będzie już mile widziana w Fallowdene.

Zaskoczyła ją wiadomość, że ciotka Beth zostawiła jej w spadku pieniądze, dzięki którym mogła ukończyć studia, i całą kolekcję książek z dawnego pokoju.

„To takie miłe z jej strony. – Otarła łzy. – Wiedziała, jak bardzo je kocham. Ale czy Jeremy ich nie zechce?”.

„Wątpię – odparła sucho ciotka Fee. – Jeśli ich nie weźmiesz, to pewnie wylądują w antykwariacie. Za bardzo przypominają Nigelowi wspaniałą karierę żony”.

„Była kiedyś pisarką?” – spytała zdziwiona Maddie.

„Nie, znakomitą redaktorką w Penlaggen Press. To ona wyszukiwała autorów tych książek i publikowała je. Twoja matka powiedziała mi, że wydawnictwo przy różnych okazjach namawiało ją do powrotu, no ale żony Sylvestrów nie pracują…”

„Ale skoro była dobra w tym, co robiła…”

„Na tym pewnie polegał problem”.

Wspomnienie tej rozmowy wywołało teraz nieprzyjemne wrażenie.

No cóż, ja też jestem dobra w tym, co robię, i niech mnie diabli, jeśli zrezygnuję kiedykolwiek z pracy, pomyślała.

Nigel, po roku żałoby, zaręczył się z Esme Hammond, wdową, i poślubił ją miesiąc później. Potem, niespodziewanie, Maddie spotkała na przyjęciu w Londynie Jeremy’ego. Ucieszył się i poprosił ją o numer telefonu. Nie tylko zadzwonił, ale też zabrał ją na kolację. I wszystko potoczyło się błyskawicznie, jak sobie z uśmiechem przypomniała. Jeremy nie był już tym małomównym chłopcem, który unikał irytującej dziewczynki. Odziedziczył po matce jej urok, ale pomimo trzech lat studiów i pracy w Sylvester and Co. wciąż był pod ojcowską kuratelą.

Nigel Sylvester nie sprzeciwił się otwarcie ich zaręczynom, ale Maddie wciąż nie potrafiła nazywać go „wujkem Nigelem”. I nie sądziła, by kiedykolwiek mogła nazywać go „tatą”.

Pokrzyżował im jednak szyki w inny sposób. Jeśli myślała, że wprowadzi się od razu do służbowego mieszkania z Jeremym, to była w błędzie.

– Tata potrzebuje go czasem – powiedział. – Czułby się przy tobie skrępowany. Zresztą uważa, że powinniśmy zamieszkać razem dopiero po ślubie.

– Kto dziś czeka tak długo?

– Jest chyba trochę staroświecki.

Maddie mogłaby przysiąc, że jego ojciec i wspaniała Esme spali ze sobą jeszcze za życia ciotki Beth.

– A po ślubie? Będę musiała się wynosić, ilekroć twój ojciec zechce zostać u nas na noc?

– Oczywiście, że nie – odparł zniecierpliwiony. – Wierz mi, mogło być gorzej. Kiedyś nasza firma nazywała się Sylvester, Felderstein i Marchetti. Miałabyś tych wszystkich ludzi na karku.

– Co się z nimi stało?

– Powymierali albo założyli własne firmy. Usamodzielniliśmy się dopiero za życia dziadka.

I wtedy Nigel Sylvester zaczął osiągać sukcesy, współpracując z agendami rządowymi i doradzając w sprawach gospodarczych. Mówiło się nawet o tym, że ma otrzymać szlachectwo. Ciekawe, czy będę musiała zwracać się do niego „lordzie”, zastanawiała się, wjeżdżając windą do swojego gabinetu na pierwszym piętrze. Zajmę się tym, kiedy będzie trzeba. Włochy w maju, pomyślała. Nie mogę się już doczekać.

ROZDZIAŁ DRUGI

Maddie uwierzyła, że leci do Włoch, dopiero wtedy, gdy samolot wystartował. Nie zdziwiłaby się, gdyby Nigel Sylvester zdołał wyciągnąć ją z maszyny. Wszystko osiągnęło punkt krytyczny podczas kolacji w służbowym mieszkaniu. Myślała, że będą sami z Jeremym, ale czekali na nią jego ojciec i Esme.

– Powinniśmy się lepiej poznać, Madeleine – powiedział Nigel.

– Jak najbardziej – odparła, biorąc kieliszek sherry.

Podczas kolacji Esme nachyliła się do niej.

– Nie będziemy zanudzać panów kobiecymi sprawami. Musimy porozmawiać o twojej sukni ślubnej.

– Ale sprawa jest już załatwiona.

– Nie bardzo rozumiem.

– Wybrałam już suknię, szyje ją Janet Gladstone, która ma sklep w wiosce. Widziała go pani chyba.

– Nie przypominam sobie. Zresztą jestem za trzy dni umówiona z Niną FitzAlan – oznajmiła z pełnym zadowolenia uśmiechem. – Zgodziła się odłożyć inne zamówienia, ale czasu jest niewiele.

– To miło, ale obawiam się, że nic nie da się już zrobić, tym bardziej że to wujostwo płacą za moją suknię.

– I uważasz, że nie stać ich na czołową londyńską projektantkę. – Starsza kobieta skinęła głową. – Nie przejmuj się. Ja będę płaciła. Twoja ciotka i wuj nie muszą się martwić.

– Nie martwią się, podobnie jak ja. – Zignorowała błagalne spojrzenie Jeremy’ego. – Będę miała to, o co mi chodzi. Biały jedwab w kwiaty. Suknia jest piękna.

– Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jaka to ważna uroczystość. Sukienka uszyta w jakiejś wiosce nie wystarczy. Spotykamy się z Niną o trzeciej we czwartek, a potem możesz robić tyle przymiarek, ile tylko zechcesz. A jeśli chodzi o druhny, to oczywiście doceniam, że myślisz o swoich współlokatorkach Sally i… Tracey…

– Trisha – sprostowała Maddie.

– Nigel chce, żeby przy ślubie towarzyszyły ci dzieci jego synów chrzestnych. Dwie pary, chłopcy i dziewczynki.

Maddie zacisnęła dłonie na kolanach.

– Dałam chyba jasno do zrozumienia, że nie życzę sobie żadnych dzieci w kościele, zwłaszcza takich, których nigdy nie widziałam. Poza tym Sally i Trisha to przyjaciółki ze studiów, więc będą moimi druhnami. A ponieważ wyjeżdżam niedługo za granicę, nie ma mowy o przymiarkach u pani FitzAlan.

– Wręcz przeciwnie – oznajmił Nigel Sylvester tonem, który przyprawił Maddie o ciarki. – Musisz zrozumieć, że masz zobowiązania wobec mojego syna, które są ważniejsze niż ta… twoja licha praca. Czas złożyć wymówienie.

– A pan musi zrozumieć, że nie zamierzam rezygnować ze swojej kariery.

– Kariery? Chyba się oszukujesz, moje dziecko.

Potem zaczął niemal wyśmiewać jej kwalifikacje, możliwości i ambicje, uśmiechając się przy tym. Mogła tylko słuchać w milczeniu.

– Jak mogłeś? – zaatakowała Jeremy’ego, gdy tylko znaleźli się w jej mieszkaniu. Sally i Trisha, widząc jej bladą twarz i płonący wzrok, wycofały się taktownie do sypialni. – Myślałam, że wszystko już ustaliliśmy. Jak mogłeś siedzieć tam i pozwalać, żeby tak mnie traktowali?!

– Mówiłem ci przecież, co myśli o pracujących kobietach – odparł Jeremy. – I jak ważny jest dla niego ten ślub.

Miała ochotę się odciąć, ale dostrzegła, jaki jest w tej chwili nieszczęśliwy. To nie była jego wina. Żył zawsze w cieniu ojca.

– Posłuchaj, kochanie, twój ojciec i Esme mogą wszystko zaplanować, ale włożę suknię taką, jaką ja chcę, a Sal i Trish będą mi w tym dniu towarzyszyły. I żadnych dzieci.

– Ale te Włochy… gdybym cię poprosił, żebyś nie jechała…

– Nie chcę, żebyś mnie prosił, tylko zrozumiał, jak ważna jest dla mnie ta historia z Florią Bartrando. To kwestia kilku dni. Żaden problem.

– Wręcz przeciwnie, ojciec dostaje białej gorączki, kiedy słyszy o Włoszech.

– Twój tata dostaje białej gorączki, kiedy coś idzie nie po jego myśli. Nieważne, czy to Włochy, czy Mongolia. Nie ustąpię mu. Byłby to precedens. Oczywiście, zawsze moglibyśmy uciec i wziąć ślub w obecności dwojga nieznajomych w charakterze świadków.

Spojrzał na nią autentycznie przerażony.

– Nie mówisz chyba poważnie.

Ale też nie całkiem żartuję, pomyślała.

– Mógłbyś właściwie pojechać ze mną do Włoch. Wziąć kilka dni urlopu i odkryć uroki Ligurii. – I znów bylibyśmy sami, jak dawniej. I nikt by się do nas nie wtrącał. Czyż nie byłoby dobrze? – mówiła sobie w duchu. – Odgrywałbyś rolę mojego opiekuna, co, być może, przekonałoby twojego ojca do tej wyprawy.

– Nie – odparł zdecydowanie. – Nic z tego. Lepiej już pójdę. – Wziął ją w ramiona. – Och, Maddie, nienawidzę się kłócić.

A ja nienawidzę, kiedy ktoś nas do tego zmusza, pomyślała. A rano będę musiała powiedzieć przyjaciółkom, że to była zwykła sprzeczka kochanków. Przedślubne nerwy.

Jak na ironię, mogło się okazać, że mimo wszystko Nigel Sylvester zdoła postawić na swoim, ponieważ jej szef, Todd, o mały włos nie odwołał podróży do Włoch.

– Chcemy wiedzieć, dlaczego młoda śpiewaczka, mająca u stóp cały świat, znika na trzydzieści kilka lat – powiedział na porannym spotkaniu redakcyjnym. – Obiecano nam wywiad z Florią Bartrando, a teraz chcą nas zbyć jakimś prowincjonalnym festiwalem operowym. Nie jest to warte ceny biletu lotniczego.

– Może to ma być powrót Florii – zasugerowała Maddie. Już sobie wyobrażała triumfalną minę Nigela Sylvestra.

Todd wzruszył ramionami.

– To dlaczego tego po prostu nie powiedzą? Boję się, że ta historia z Bartrando to tylko sztuczka. Pokażą ci jej grób na jakimś cmentarzu i poinformują, że ten festiwal jest organizowany ku jej pamięci.

– No to wrócę i wszystko wyląduje w koszu. – Maddie siliła się na beztroski ton. – Ale jestem pewna, że to wypali.

Kiedy Todd wezwał ją do siebie po paru dniach, okazało się, że miała rację.

– Sponsor festiwalu napisał do nas osobiście. – Postukał palcem w list leżący na biurku. – Nazywa się hrabia Valieri i jest chyba związany w jakiś sposób z osobą signoriny Bartrando, więc to z nim będziesz się kontaktowała. Wyśle po ciebie kogoś na lotnisko, potem pojedziesz do hotelu Puccini w Trimontano, gdzie odbywa się festiwal. Skontaktuje się z tobą i umówi na spotkanie z naszą tajemniczą damą. Lepiej weź jakąś porządną sukienkę, jeśli masz się zadawać z włoską arystokracją.

– Pewnie trafię pod skrzydła jakiegoś prywatnego sekretarza, to wszystko. Ale chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o tym Valierim, tak na wszelki wypadek.

– Sprawdziłem już w internecie, ale nie ma tam wiele. Tylko to, że rodzina Valieri powołała do życia ten festiwal ponad pięćdziesiąt lat temu, więc facet jest pewnie mocno podstarzały. Nie było zdjęcia. Zarabiają na oliwie z oliwek i ceramice. Ani słowa więcej.

– Wspomina coś w tym liście o signorinie Bartrando?

– Nic. Masz, lepiej żebyś to wzięła. – Podał jej kartkę eleganckiego kremowego papieru, a ona przeczytała dwa krótkie paragrafy. Czarny atrament, zdecydowany charakter pisma.

Wróciła do swojego gabinetu i sprawdziła hotel. Był luksusowy i cieszył się znakomita opinią. Zastanawiała się, czy nazwa Puccini nie jest w tym przypadku znacząca. Pierwszą większą rolą Florii Bartrando była Musetta w Cyganerii. Otrzymała entuzjastyczne recenzje. Pisano nawet, że to ona powinna wystąpić jako Mimi. Może więc zniknęła, bo inne sopranistki groziły jej śmiercią, pomyślała z rozbawieniem.

Potem jednak nie miała powodów do śmiechu. Jeremy nie ucieszył się z tego, że jej podróż dojdzie jednak do skutku. Zaczął traktować ją chłodno. Zapewne zdrowo oberwał od ojca. Miała nadzieję, że mu przejdzie i że zjawi się na lotnisku, ale się nie pokazał. Przesłała mu esemes – „Lepiej, żebyś się cieszył, kiedy wrócę” – i dorzuciła wianuszek pocałunków, ale nie odpowiedział. Wchodziła na pokład samolotu z początkami migreny, próbując zapanować nad rozczarowaniem. Kupiła w sklepiku sok pomarańczowy i tabletki przeciwbólowe, potem rozsiadła się wygodnie i zamknęła oczy.

Obudził ją głos kapitana, który informował, że schodzą do lądowania na lotnisku Krzysztofa Kolumba. Uświadomiła sobie, jak bardzo jest zmęczona. Po chwili zaparło jej dech w piersi: ujrzała szczyty Apeninów, niektóre wciąż zaśnieżone. Wiedziała oczywiście, że we Włoszech góry nigdy nie są daleko, ale te wydawały się niemal zbyt bliskie i w jakiś sposób obce. Groźne.

Gdy wyszła z hali przylotów, podszedł do niej pracownik lotniska.

– Signorina Lang? – uśmiechnął się. – Poproszono mnie, bym odprowadził panią do samochodu hrabiego. Jego kierowca, Camillo, nie mówi po angielsku.

– Och – odparła Maddie. – To… bardzo miło.

Muszą się tu liczyć z tym hrabią, pomyślała, idąc w ciepłym majowym słońcu na prywatny parking, gdzie obok limuzyny czekał poważny siwowłosy szofer w uniformie. Nawet jeśli okaże się, że jadę donikąd, pomyślała lekko zaniepokojona, to przynajmniej będę podróżowała z klasą. Przyszło jej do głowy, że postąpiła słusznie, rezygnując z dżinsów na rzecz granatowej spódniczki. Rozsiadła się wygodnie z tyłu i zobaczyła przed sobą kwadratową skórzaną kasetkę; okazało się, że to podręczna lodówka z wodą mineralną i sokiem pomarańczowym. Byłoby jeszcze przyjemniej, gdyby kierowca mówił po angielsku, a ona mogła go spytać o drogę i Trimontano. Niewykluczone, że powiedziałby jej nawet coś o samej Florii Bartrando i jej związkach z tym regionem.

No cóż, należało to zapewne pozostawić hrabiemu.

Niebawem ruszyli zatłoczoną szosą i po kwadransie skręcili w znacznie węższą drogę, a krajobraz, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, zmienił się nagle. Żadnych przemysłowych zabudowań, tylko kasztanowce, gaje oliwne i porośnięte krzewami pastwiska u podnóży gór, gdzieniegdzie jakaś mała wioska przylegająca do zbocza. Mijali teraz tylko wozy, piesze grupy turystów z plecakami i rowerzystów, pokonujących z wysiłkiem stromy trakt. Uświadomiła sobie, że jasność dnia przygasła i że wokół szczytów zbierają się ciężkie i groźne chmury. Pomyślała, że szkoda ładnej pogody, ale w końcu nie była tu na wakacjach. Nie spodziewała się też, że Trimontano, jako centrum festiwalu, będzie leżało tak bardzo na uboczu. Co opętało Florię Bartrando, by wyrzec się świata i ukryć w tych górach? Pomyślała, że musi się za tym kryć jakaś niezwykła historia; zapragnęła jak najszybciej dotrzeć do celu podróży i przystąpić do pracy.

Po kilku minutach Camillo skręcił w prawo i zaczęli zjeżdżać w dolinę w cieniu trzech wysokich szczytów. I nagle ukazało się Trimontano, niczym miasto-zabawka w dłoni kamiennego giganta.

Maddie wychyliła się na siedzeniu, patrząc na czerwone dachy w dole i strzelistą dzwonnicę, dziwnie białą i celującą w niebo jak oskarżycielski palec.

W tym momencie, niczym ostrzeżenie, rozległ się pierwszy przeciągły grzmot. Chwała Bogu, że nie jestem przesądna, pomyślała.

Zaczęło już padać, gdy zatrzymali się w końcu przed masywnym portykiem hotelu Puccini na głównym placu miasta. Do wejścia odprowadził ją mężczyzna w uniformie, trzymając nad nią parasol, a Camillo ruszył za nimi z jej torbą.

Maddie rozejrzała się po bezmiarze marmuru, luster i złotych kolumn w holu. Odwróciła się i zobaczyła plecy oddalającego się kierowcy. Pewnie woził już lepszych pasażerów, pomyślała, podchodząc do kontuaru recepcji. Powitanie było jednak nieskazitelne, a formalności załatwione szybko i sprawnie.

– I jeszcze to, signorina. – Recepcjonista podał jej kopertę razem z kartą magnetyczną do drzwi.

– Od hrabiego Valieri? – spytała.

– Naturalmente. Witam tu panią w jego imieniu. – Skłonił się z uśmiechem. – Ma pani pokój numer dwieście pięć. Winda jest za panią, bagaż został już zaniesiony. Jeśli będzie pani czegoś potrzebowała, wystarczy dać znać.

Jej apartament był bardziej nowoczesny, niż się spodziewała – meble z eleganckiego jasnego drewna i najszersze łóżko, jakie kiedykolwiek widziała. Łazienka też robiła wrażenie – ogromna wpuszczona w posadzkę wanna i prysznic dla co najmniej dwóch osób.

Zrobiło jej się smutno, że jest tu sama. Ale nawet jeśli Jeremy był daleko, mogła przynajmniej z nim porozmawiać. Sięgnęła po komórkę, ale nie było zasięgu.

– Miejmy nadzieję, że to tylko zła pogoda – mruknęła i zadzwoniła z telefonu na stoliku nocnym do recepcji, prosząc o połączenie. Czekało ją jednak kolejne rozczarowanie, kiedy usłyszała pocztę głosową i informację, że Jeremy’ego nie ma w biurze.

Nie zostawiła mu wiadomości; chciała przede wszystkim usłyszeć jego głos, nawet jeśli był tylko nagrany.

Sięgnęła po kopertę od hrabiego i otworzyła ją.

– Jeśli się okaże, że Florina Bartrando nie zechce się ze mną spotkać, to nieszczęścia naprawdę chodzą parami.

Rozłożyła pojedynczą kartkę, z której na dywan sfrunęła mniejsza. Okazało się, że to bilet do Teatro Grande, na ten wieczór. Rigoletto Verdiego. Opera, w której Fiorina wystąpiła po raz ostatni na scenie. Maddie pomyślała, że to znaczące. Na kartce widniało: „Do zobaczenia później” i podpis „Valieri”. Poznała czarny atrament.

Pocałowała bilet i roześmiała się. Jednak szczęście jej dopisywało.

ROZDZIAŁ TRZECI

Kiedy po drugim akcie opadła kurtyna, Maddie westchnęła zachwycona. Zapomniała już, jak mroczna jest treść Rigoletta, ale z pewnością nie dotyczyło to wspaniałej muzyki Verdiego.

Teatro Grande nie był tak duży, jak sugerowałaby to nazwa, ale jego barokowy styl budził zachwyt.

Maddie spoglądała na bogato zdobione balkony; podczas pierwszego antraktu odniosła wrażenie, że ktoś obserwuje ją z góry; podniosła głowę, licząc na to, że dostrzeże gdzieś hrabiego albo nawet samą Florię Bartrando. Miała też nadzieję, że ocena jej osoby wypadła pozytywnie. Ubrała się na ten wieczór w swoją najlepszą sukienkę, założyła srebrne kolczyki i pierścionek z diamentem od Jeremy’ego.

Poszła za pozostałymi widzami do małego baru i usiadła z filiżanką espresso przy pojedynczym stoliku. Po chwili zauważyła obraz olejny na ścianie; był to portret siwowłosego, ale wciąż przystojnego mężczyzny o spokojnej, dumnej twarzy. Na małej tabliczce u dołu widniał podpis: Cesare Valieri.

Mój gospodarz, pomyślała. Nachyliła się do kelnera, wycierającego sąsiedni stolik.

– Czy hrabia Valieri jest tu dzisiaj?

Mężczyzna wyraźnie się zawahał.

– Był przez chwilę, signorina, ale już poszedł. Przykro mi.

Stłumiła rozczarowanie. I tak mieli się spotkać. Wiedziała przynajmniej, czego może się spodziewać. Choć trochę się dziwiła, że hrabia nie skorzystał z okazji, by się przedstawić osobiście.

Usiadła na widowni, czekając na trzeci akt i kulminację dramatu. A potem drżała, słysząc słowa Rigoletta, skierowane do wynajętego mordercy: „On jest zbrodnią, a ja karą”. I czuła łzy pod powiekami, gdy błazen uświadomił sobie, że doprowadził do zabójstwa własnego dziecka.

Aplauz trwał długo. Gdy opadła kurtyna, Maddie zastanawiała się, co ma robić. Zapewne wrócić do hotelu i czekać na jakieś instrukcje.

Miała nadzieję, że otrzyma je nazajutrz. Czuła się bardzo zmęczona, gdy wyszła na mokrą od deszczu ulicę. Stres ostatnich dni, lot i długa jazda samochodem zrobiły swoje.

Potrzebuję snu, nie wywiadu, pomyślała.

Jednak hrabia miał inne plany, jak sobie uświadomiła, dostrzegając znajomą limuzynę naprzeciwko teatru. Obok stał szofer w ciemnym uniformie i otwierał tylne drzwi. Nie Camillo tym razem, tylko wyższy i szczuplejszy mężczyzna. I młodszy, choć miał daszek czapki nisko opuszczony.