11,99 zł
Atena ucieka z domu, nie chcąc dalej żyć pod czujnym okiem rodziców. Przypadkowo poznany na odludziu Cameron McKenzie udziela jej schronienia. Cameron wstydzi się swojej oszpeconej po wypadku twarzy, ale Atena jest zafascynowana geniuszem w dziedzinie nowych technologii i nie przeszkadza jej jego wygląd. Chce mu pomóc wyjść do ludzi. Nie będą okazywać mu współczucia, jeśli pokaże się z piękną kobietą u boku…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 148
Rok wydania: 2024
Millie Adams
Będę o ciebie walczyć
Tłumaczenie:
Ewelina Grychtoł
Atena nie pamiętała życia sprzed przyjazdu do posiadłości swojego ojca.
Położona nad Morzem Czarnym w Rosji, otoczona wysokim murem i ścisłą ochroną, to była bardziej forteca niż posiadłość. Umieszczono ją tutaj, kiedy miała osiem lat. Pamiętała, jak stanęła przed piękną, smutną kobietą ze łzami na policzkach, która uśmiechnęła się na jej widok.
– Moja córeczka – szepnęła.
I tym stała się tamtego dnia. Ich córeczką.
Lalką dla swojej matki, na którą ta mogła przelewać lęki i rozczarowania.
Atena wiedziała, że jej życie nie jest normalne. Nie wolno jej było opuszczać posiadłości, a jej jedyną przyjaciółką była pokojówka o imieniu Rose. Atena często się zastanawiała, dlaczego Rose jest pokojówką, a ona dostała do zagrania rolę córki. Nie potrafiła tego zrozumieć. A potem Rose odeszła, a ona została całkiem sama.
Był też jej ojciec, a raczej mężczyzna, który grał rolę jej ojca. Kiedy skończyła dwadzieścia osiem lat, powiedział, że ona też odejdzie. Że najwyższy czas, żeby wyszła za mąż.
Atena była zaskoczona tą decyzją. Sądziła, że matka nigdy nie pozwoli jej odejść. Wiedziała, że została adoptowana, żeby zastąpić Nayę – jej pierwszą, idealną, pod każdym względem lepszą od niej córkę. Już dawno pogodziła się z tym, że spędzi całe życie w posiadłości. A teraz… małżeństwo. Jak to będzie? Nie znała człowieka, któremu oddawał ją ojciec, ale tak po prawdzie, to nie znała nikogo poza swoimi rodzicami i ludźmi, którzy pracowali dla jej ojca. Może to będzie przygoda? Szansa na nowe życie?
A potem go poznała, dwadzieścia lat starszego mężczyznę, od którego biła mroczna energia. Jej matka płakała i błagała, żeby mu jej nie oddawać, ale ojciec był niewzruszony.
– Za bardzo jej pobłażasz – oświadczył, jakby Ateny nie było w pomieszczeniu. – Była twoją lalką, ale teraz musi się na coś przydać. Wyjdzie za Mattiasa, a ja spłacę moje długi.
– Ale czyż nie zostały spłacone, kiedy Ares kupił Rose?
– Nie pójdę znowu do Aresa. I nie, to nie wystarczyło.
Lalka.
To słowo zabolało Atenę, ale wiedziała, że to prawda. Rozumiała, jakie miejsce Naya zajmowała w sercu jej matki. To, że nigdy nie będzie tak kochana, jak ona. Bo kto skazałby ukochaną córkę na taki los?
Mattias przerażał ją. Wyglądał, jakby miał co do niej plany. Widziała ich cienie w jego oczach. Był człowiekiem, który lubi krzywdzić innych.
Nawet Atena, która wiedziała o świecie tyle co nic, potrafiła to zrozumieć.
Ale nie miała w tej sprawie nic do powiedzenia, więc wkrótce znalazła się w samolocie, a potem samochodzie, który miał ją zawieźć do rezydencji Mattiasa na północy Szkocji. Siedziała z tyłu błyszczącego czarnego SUV-a, w konwoju dwóch innych, takich samych SUV-ów. Dla bezpieczeństwa, jak stwierdził jej ojciec.
Góry były poszarpane i imponujące, a niebo zasnute stalowoszarymi, ciężkimi od deszczu chmurami. To bardzo różniło się od idyllicznego widoku na Morze Czarne, do którego była przyzwyczajona.
Spędziła całe życie w złotej klatce. Posiadłość była stylizowana na luksusową willę, ale ścisła ochrona i równie ścisła izolacja od świata zewnętrznego zdradzały jej prawdziwą istotę. Atena wiedziała, że zawsze jest obserwowana. Nigdy nie zostawała sama, ale zawsze była samotna. Samotność była częścią jej życia, odkąd pamiętała, ale dopiero kiedy dorosła, zaczęła zdawać sobie z niej sprawę.
Pewnego dnia zapytała swoją matkę, kiedy będzie mogła odejść i zacząć własne życie. „Naya zginęła, kiedy opuściła te mury – odparła kobieta. – Nie pozwolę, żeby spotkało cię to samo, Ateno”.
Wtedy Atena zrozumiała, że nie jest ich córką, ale więźniarką. A teraz okazało się, że jest czymś jeszcze mniej: towarem handlowym, przedmiotem na sprzedaż.
Ale nie podda się tak łatwo.
Nie miała wyboru. Musiała to zrobić. W innym wypadku do końca życia będzie lalką, której los zależy od kaprysu właściciela.
Udawała, że jest podekscytowana perspektywą ślubu. Zasypywała ojca pytaniami, a ponieważ on nigdy nie dostrzegł drzemiącego w niej buntu, odpowiedział na nie wszystkie. Powiedział, jak będzie wyglądała podróż, gdzie, kiedy. Podał jej każdy szczegół, którego potrzebowała.
Odszukała trasę na mapie w internecie, wiedziała więc, że przez trzy kilometry droga będzie wiodła przez las. To była jej jedyna szansa i musiała ją wykorzystać. Prawdopodobnie zostanie złapana przez jednego z ludzi ojca. Byli bardziej wysportowani niż ona. Mieli broń.
Ale musiała.
Musiała spróbować.
Nie zamierzała dłużej godzić się z losem. Jeśli uda jej się uciec, to następnym krokiem będzie odkrycie prawdy o tym, kim była przez pierwsze osiem lat swojego życia. Może prawda nie okaże się dobra, ale jakie to miało znaczenie? Jej aktualna prawda też nie była dobra.
Dlatego kiedy SUV wjechał w las, błyskawicznie odpięła pasy, otworzyła drzwi i wyskoczyła z jadącego samochodu.
Wylądowała na trawie, zerwała się na nogi i pobiegła przed siebie, nie oglądając się, żeby sprawdzić, czy ktoś ją goni. Biegła, raz po raz potykając się i przewracając, jakby gonił ją sam diabeł. Las był gęsty i ciemny, tak jak się spodziewała, a ona wybierała drogę przez najgęstsze zarośla i pokrzywy, ponieważ wiedziała, że tam nie będą jej szukać. Wszyscy uważali, że jest rozpieszczoną księżniczką. Nikt nie wiedział o ogniu, który w niej drzemał. O determinacji, którą nosiła w sercu.
Nie doceniali jej i dlatego właśnie ją stracą. Biegła, a kiedy nie mogła dłużej biec, szła. Rozpadało się i wkrótce wszystko, stało się mokre i zimne. Jej wełniany płaszcz nasiąknął wodą. Zdawało jej się, że słyszy za sobą trzaskanie gałązek. Zaczęła się zastanawiać, co zabije ją pierwsze: dzikie zwierzęta czy hipotermia?
A potem, w zapadającym zmierzchu, zobaczyła rozpadającą się kamienną chatę ze słomianym dachem. Była kompletnie zrujnowana, ale istniała szansa, że w środku będzie sucho.
Otworzyła drewniane drzwi.
Wnętrze chaty okazało się ciche i zaskakująco ciepłe. Kamienne mury dobrze chroniły przed deszczem i wiatrem. Gdyby tropiący ją ludzie zobaczyli to miejsce, z pewnością by tu zajrzeli. Ale jakie inne możliwości miała? Zwinięcie się pod paprocią nic jej nie da, a zbliżała się do kresu sił.
Zwinęła się na kamiennej podłodze, starając się nie trząść z zimna. Po jakimś czasie zapadła w niespokojny sen. Śniło jej się, że unosi się z ziemi, że jest jej ciepło, że czyjeś ręce przytulają ją pocieszająco. Uczepiła się tego, tego uczucia ukojenia, bezpieczeństwa.
Ale potem wszystko pogrążyło się w ciemności.
Obudziła się ze wstrząsem.
Siedziała w miękkim fotelu, ze stopami na podnóżku. Po prawej stronie miała stół, a na nim kubek z parującym płynem i kanapki.
Umierała z głodu i wciąż było jej zimno.
Rozejrzała się w oszołomieniu. Znajdowała się w czymś w rodzaju komnaty, o ścianach z szarego kamienia i z gotyckimi zdobieniami. Zdecydowanie nie przypominało to chaty, w której zasnęła wcześniej.
Przypomniała sobie, jak jej się przyśniło, że się unosi. Że ktoś ją trzyma.
To nie był sen. Ktoś ją znalazł i przyniósł… tutaj.
Nagle w kominku na ścianie obok niej zapłonął ogień. Skuliła się, przestraszona.
– Kto tam? – zapytała drżącym głosem. Nie wierzyła w magię. Ktoś musiał ją znaleźć śpiącą w tamtej chacie i przynieść tutaj.
Wyciągnęła zziębniętą rękę i podniosła kubek. Wiedziała, że nie powinna ufać znajdującej się w nim substancji, ale była spragniona i zmarznięta.
Kiedy się już ogrzała i nasyciła, z powrotem zapadła w sen.
– Co my tu mamy?
Wyrwana ze snu, Atena zacisnęła ręce na podłokietnikach. Głos był niski i głęboki, z mocnym szkockim akcentem.
Rozejrzała się, usiłując odnaleźć jego źródło, ale bezskutecznie.
– Mów, dziewczyno.
– Nazywam się… nazywam się Atena.
– Atena. Bogini wojny. Czy przybyłaś toczyć ze mną wojnę?
– Nie. Uciekłam. Od moich… porywaczy. I ktoś przyniósł mnie… tutaj.
– Porywaczy?
– Tak. No… Mojego ojca. Mojego przybranego ojca. Chciał mnie zmusić do małżeństwa.
– Rozumiem. Czyli uciekłaś przed aranżowanym małżeństwem?
– Tak. Ty byś tego nie zrobił?
Tajemniczy głos zaśmiał się ochryple.
– Nie. Ja nie muszę przed nikim uciekać.
Ten głos był tak niski, że przypominał niemal warczenie. Atena zastanowiła się, jak musiałby wyglądać człowiek obdarzony takim głosem, ale wyobraźnia ją zawiodła.
– Kim jesteś?
– Nie muszę odpowiadać na to pytanie. To ty jesteś intruzem w moim domu. Mów dalej.
Nie miała nic do powiedzenia, prócz… prócz…
– Ochronisz mnie? – zapytała. – Czy jeśli ludzie mojego ojca po mnie przyjdą, to ochronisz mnie przed nimi?
– To zależy, mała Ateno. W co będą uzbrojeni?
– Mają pistolety…
– Pistolety. Barbarzyństwo, nie sądzisz? W dawnych czasach mężczyźni walczyli wręcz. Przynajmniej można było patrzeć w oczy człowiekowi, którego się zabija.
– Czyli nie staniesz w mojej obronie?
– Myślę, że Atena sama staje w swojej obronie.
– To właśnie robię. Ale potrzebuję pomocy.
– Niestety nie walczę za darmo.
– W takim razie czego chcesz? – Serce Ateny podeszło do gardła. Ale choć nie widziała mężczyzny, który do niej mówił, i nic o nim nie wiedziała, nie słyszała okrucieństwa w jego głosie. Może to szaleństwo, ale ufała swojemu instynktowi. Jej ojciec robił interesy z różnymi ludźmi. Wiele z nich było niebezpiecznych. Złych. Potrafiła to wyczuwać.
– To, czego chcę, nie jest dla ciebie istotne. Jesteś teraz częścią mojej kolekcji.
Kolekcji?
Zerwała się z krzesła.
– Nie! Nie jestem… potrzebuję twojej pomocy. Potrzebuję mojej wolności.
– Och, dziewczyno. Nikt na tym świecie nie jest wolny.
Atena podbiegła do drzwi i nacisnęła klamkę. Nic się nie stało.
– Nie otworzą się – wyjaśnił uprzejmie głos.
– Ale…
– Teraz jesteś moja.
– Wypuść mnie. Zmieniłam zdanie. Nie musisz nic dla mnie robić.
– Ależ już zrobiłem. Mój ogień. Moje drewno. Okradłaś mnie. Muszę otrzymać rekompensatę.
A potem, niespodziewanie, drzwi się otworzyły i do komnaty wszedł mężczyzna. Wysoki i barczysty, w pelerynie z kapturem, która zasłaniała jego twarz. Podszedł prosto do niej i porwał ją na ręce. Było za ciemno, żeby dostrzegła jego twarz.
Walczyła, ale był zbyt silny. Wyniósł ją na korytarz i kopnięciem otworzył trzecie drzwi po lewej.
– Tutaj. Zostaniesz tutaj, dopóki nie zdecyduję, co chcę z tobą zrobić.
Był ciepły i pachniał drewnem sandałowym. Powoli, delikatnie postawił ją na ziemi. Pozbawiona jego ciepła i siły przy sobie, Athena poczuła nagły chłód. Uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy nie znalazła się tak blisko mężczyzny.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, które okazało się czymś zupełnie innym, niż sobie wyobrażała.
– Sypialnia?
– Wolałabyś loch?
– Nie.
– W takim razie nie narzekaj, dziewczyno.
To powiedziawszy, mężczyzna wyszedł z pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi. Doskoczyła do nich, ale już zdążył zamknąć je od zewnątrz.
Wyglądało na to, że uciekła z jednego więzienia, by znaleźć się w drugim.
– Nie mamy czasu do stracenia, Cameron. Premiera produktu jest zaplanowana na przyszły miesiąc i jeśli nie zdołasz dobrze go zareklamować, to stracimy klientów. Planuję coś naprawdę dużego, z jedzeniem i tańcem. To nie będzie nudna konferencja, ale największa premiera produktu w historii firmy.
Cameron spojrzał niechętnie na ekran komputera.
– Dlaczego ty nie możesz go zareklamować?
Jego wspólnik, Apollo Agassi, westchnął ze zniecierpliwieniem.
– Ponieważ to ciebie ludzie chcą słuchać, kiedy chodzi o technologię, Cameron. Ja mogę pozyskiwać inwestorów, ale to ty musisz scementować dobrą wolę tych, którzy liczą, że system inteligentnego domu będzie tak innowacyjny, jak twierdziłeś.
Cameron poczuł się urażony wątpliwościami swojego przyjaciela. Może i jego twarz była zdeformowana, ale umysł pozostał równie sprawny, co przed wypadkiem.
– Będzie. Mam średniowieczny zamek tak naszpikowany technologią, że mogę z nim zrobić, co chcę. Ogrzewanie, oświetlenie, nagłośnienie, monitoring, AGD… wszystko zarządzane albo przez polecenia głosowe, albo przez aplikację. To są lata świetlne przed innymi systemami inteligentnego domu.
– Tak mówisz, ale większość ludzi – w tym ja – nie wie, co to właściwie znaczy. W porównaniu z tobą jesteśmy dziećmi, jeśli chodzi o zrozumienie tematu. Musisz nam to wytłumaczyć.
– Pochlebstwa mnie nie ruszają.
Apollo milczał przez chwilę.
– To jest twój triumf, Cam. Wyjdź tam i po prostu to zrób. Wiem, że potrafisz.
– Potrafiłem – poprawił z goryczą Cameron.
Apollo westchnął ciężko.
– Cameron, którego znałem, nie przesiedziałby tych wszystkich lat w domu. Cameron, którego znałem, walczył o swoje. Wbrew wszystkiemu, wbrew każdemu nieszczęściu, jakie mogło się przytrafić. Nie poddawał się, nieważne, ile ciosów dostał od życia.
Cameron zaśmiał się. Nie miał innego wyboru. Apollo nie miał pojęcia, co ten wypadek dla niego znaczył.
– Cameron, którego znałeś, potrafił oczarować świat swoim wyglądem i intelektem. Tego człowieka już nie ma.
– Nie wierzę w to – oświadczył Apollo. – Myślę, że sam sobie to wmawiasz.
– To nie ma znaczenia. Jeśli nie chcesz własnymi rękami wyciągać mnie z tego zamku…
Spojrzenie Apolla stwardniało.
– Nie myśl sobie, że bym tego nie zrobił, Cameron. Włożyłem w to wszystkie pieniądze.
– A ja dziesięć lat życia. Nie wydaje ci się, że zależy mi jeszcze bardziej?
– Ty niczego nie potrzebujesz. Siedzisz w tej swojej ruinie i nie potrzebujesz pieniędzy. Równie dobrze możesz redystrybuować swój majątek.
– Ostrożnie – wtrącił sucho Cameron. – Zaczynasz brzmieć jak radykał.
Apollo zaśmiał się.
– Kiedyś oboje byliśmy radykałami.
– Nie – warknął Cameron. – Kiedyś oboje byliśmy samolubnymi gnojkami. Zostawiliśmy za sobą takie pokłosie zniszczenia, że musiało się to na nas zemścić. No, może nie na tobie. Twoja szczęka jest równie perfekcyjna, jak zawsze, twój uśmiech równie ujmujący. Dlatego to ty powinieneś stanąć na czele tego przedsięwzięcia, nie ja.
– Nie mam już do ciebie cierpliwości, Cameron.
– Masz dość patrzenia na moją twarz?
– Nigdy mi jej nawet nie pokazałeś. Siedzisz tam, chowasz się w ciemności…
Tak było. Cameron przyzwyczaił się do życia w półmroku. W całym zamku nie było ani jednego lustra. Nie potrzebował przypomnienia.
A teraz… pojawiła się ona.
Była taka piękna. Patrzenie na nią prawie bolało.
Atena, bogini wojny.
Niegdyś bez namysłu uwiódłby taką kobietę, jak ona. W ciągu kilku minut miałby ją pod sobą, jęczącą z rozkoszy. I co zrobił? Uwięził ją.
Odkąd zamieszkał na zamku, zaczął kolekcjonować piękne rzeczy. Co do niego przychodziło, zostawało. Ona do niego przyszła i była piękna, więc dołączył ją do swojej kolekcji.
Jakaś część jego umysłu przyznawała, że to szaleństwo. Inna część nie była pewna, czy przypadkiem nie jest szalony.
Tak czy inaczej, była tu z nim. Sprowadził ją los, a on wiedział, że nierozsądnie jest walczyć z losem. Dlatego ją sobie zostawił.
– Apollo, nie wiesz wszystkiego o moim życiu – powiedział. – To moja sprawa, czym postanowię się z tobą podzielić, a czym nie.
– Niegdyś uważałeś mnie za przyjaciela, Cameron.
– Nadal uważam.
– Nie widziałem cię na żywo od prawie dziesięciu lat.
– W dzisiejszych czasach nie trzeba spotykać się na żywo.
– Na nieszczęście dla ciebie nasi inwestorzy tak nie uważają. – Apollo westchnął z rezygnacją. – Daję ci ultimatum. Albo to zrobisz, albo będę musiał dokonać wrogiego przejęcia firmy.
– Ty zdrajco – warknął Cameron. – Twierdziłeś, że beze mnie firma jest bezwartościowa.
– W takim razie muszę cię zmobilizować. Nie myśl, że nie obetnę sobie nosa, żebyśmy byli kwita, Cameronie McKenzie.
Cameron warknął. Znał Apolla dość długo, by wiedzieć, że ten nie blefuje.
– Nie zmusisz mnie.
– Czas na lizanie ran dobiegł końca. Teraz są bliznami. Musisz z nimi żyć.
– Mówisz to teraz, ale kiedy stanę przed inwestorami, wyglądając w ten sposób, zmienisz zdanie. Światło!
Po raz pierwszy od dekady Cameron pokazał przyjacielowi swoją twarz.
Reakcja Apolla usatysfakcjonowała go.
Usatysfakcjonowała go na tyle, że pozwolił sobie na uśmiech. Wiedział, że wygląda jeszcze bardziej przerażająco.
– Nie mów, że nie jest tak źle. Oboje wiemy, że to kłamstwo.
– Cameron…
– Co?
Apollo wyglądał na zamyślonego.
– Myślę, że to może być dla nas dobre. Pokazanie twojej twarzy.
– Dlaczego? – Uśmiech Camerona zamienił się w drwiący grymas. – Myślisz, że uda nam się zyskać litość inwestorów?
– Nie. Myślę, że docenią twoją siłę.
– Moją siłę? – prychnął Cameron. – Co jest silnego w tym, że spowodowałem wypadek, który zabił niewinną kobietę?
– Fakty to fakty. Nie możemy ich zmienić, ale możemy je interpretować. Stwórz historię, w którą ludzie uwierzą, albo przejmę firmę.
Z tymi słowami Apollo się rozłączył. Cameron od razu zgasił światło. Sprawiało, że czuł się odsłonięty.
Znów pomyślał o Atenie.
To nie byłby pierwszy raz, kiedy wziął sobie żywą istotę, która zawędrowała na jego teren. Oswoił już jelenia, który teraz regularnie odwiedzał ogrody i jadł mu z ręki. Przygarnął też zbłąkanego konia, który wyglądał na wychudzonego i apatycznego. Czarny ogier był teraz piękny, błyszczący i charakterny.
Był jedyną istotą, którą Cameron kochał.
Niegdyś żył tak, jak Apollo, bogaty i przystojny. Uważał swój wygląd za coś oczywistego i wiedział, że przyjaciel traktuje go tak samo. Wstydził się teraz, patrząc wstecz i widząc, jak bardzo polegał na uroku osobistym. Bo to nie była mała rzecz. Dopiero teraz w pełni to rozumiał.
Ale był też inny, głębszy powód, dla którego musiał trzymać się z dala od ludzi. Litość. Dostatecznie wiele jej widział podczas swojego pobytu w szpitalu i odkrył, że nie może jej znieść.
Jeśli miał być szczery, wiedział, dlaczego Apollowi tak bardzo zależy, żeby opuścił swoją samotnię. To byłby szok dla wszystkich. To by dowiodło, że naprawdę wierzy w powodzenie tego systemu.
Zastanowił się, czy rzeczywiście mu na tym zależy. Nawet jeśli firma upadnie, to co z tego? Jeśli naprawdę miał tu spędzić resztę życia, to co go obchodziło, że wszystko inne się wali?
Pomyślał o Apollu, jedynej osobie, której kiedykolwiek na nim zależało. Poznali się w wieku piętnastu lat, gdy oboje byli młodocianymi chuliganami, żyjącymi na ulicach Londynu. Łatwiej było przetrwać, pomagając sobie nawzajem. Razem znosili dole i niedole losu, który ostatecznie zaprowadził ich na szczyt.
Ale nawet teraz Apollo był gotów go zdradzić, by przetrwać.
Oczywiście, że tak było. Oboje rozumieli, że przetrwanie jest najważniejsze.
Apollo wciąż miał swoją urodę i popularność. Bez niego, Camerona, jego życie wciąż będzie pełne. A w drugą stronę? Prawda była taka, że jeśli Cameron straci Apolla, zostanie całkiem sam. Apollo był jego jedynym łącznikiem ze światem.
Zrobi to. Znajdzie sposób, żeby spełnić prośbę swojego przyjaciela.
Pomyślał o Atenie.
Atena była kluczem. Znalazła się tu nieprzypadkowo. Cameron wierzył w jedną tylko rzecz: że istnieją we wszechświecie siły, które dają człowiekowi to, czego potrzebuje. Pod warunkiem, że zauważa się znaki. Kiedy żył, musiał na nie uważać, by przeżyć.
Atena była znakiem. Czymś, co zostało mu dane, żeby z tego skorzystał.
Teraz musiał tylko zdecydować, co z nią zrobić.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Tytuł oryginału: A Vow to Set the Virgin Free
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2023
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2022 by Millie Adams
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-528-3
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek