7,49 zł
“Bez błogosławieństwa bożego” to nowela Rudyarda Kiplinga, angielskiego prozaika i poety, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.
John Holden prowadzi podwójne życie. Dla swoich kolegów ze służby cywilnej jest kawalerem, mieszka w spartańskich warunkach, a czasami zaniedbuje swoją pracę. Ale ma też drugą twarz – posiada młodą muzułmańską dziewczynę, Ameerę, którą umieścił w małym domku na skraju starego miasta.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 39
Wydawnictwo Avia Artis
2021
Przed wiosną mą jesieni zżąłem plon I pola me przed czasem bieli szron; Bólom mym z tajni rok się musiał zdać. Każda ma pora drży od chorych tchnień, Misterjum życia w śmierci wchodzi cień, I ja zmierzch widzę tam, gdzie drugi dzień, Zbyt mądry w tem, czegobym nie miał znać.
Gorzkie Wody.
— A jeśli to będzie dziewczynka? — Panie mego życia — to nie może być. Modliłam się przez tyle nocy i tak często składałam dary w kaplicy Szejka Badla, że jestem pewna, że Bóg da nam syna — chłopca, który wyrośnie na pięknego mężczyznę. Myśl o tem i bądź szczęśliwy. Matka moja będzie jego matką, póki nie wstanę, a mułła z meczetu Pałłan dokona obrzezania — daj Boże, aby on przyszedł na świat w szczęśliwą godzinę! — a potem, potem ty już nigdy nie odwrócisz się odemnie, swej niewolnicy. — Odkąd-że to jesteś niewolnicą, królowo moja? — Od samego początku — kiedy twoja łaska padła na mnie. Jakżeż mogłabym być pewną twej miłości, wiedząc, że zapłaciłeś za mnie srebrem! — Nie, to był tylko posag. Wypłaciłem go twej matce. — A ona zakopała pieniądze w ziemi i siedzi na nich cały dzień, jak kura na jajach. Co tu mówić o posagu. Kupiono mnie jakbym nie była dzieckiem, lecz tancerką z Lucknow. — I martwisz się, ze cię kupiono. — Martwiłam się. Ale dziś jestem szczęśliwa. Teraz już nigdy nie przestaniesz mnie kochać, prawda? Odpowiedz, mój królu! — Nigdy, nigdy! Nie! — Nawet jeśli „mem-log“ — białe kobiety z twej własnej krwi — zechcą cię kochać? A wiedz o tem, przyglądałam się im, kiedy wieczorem jechały tędy powozami. Są bardzo piękne. — Widziałem setki latających baloników. Ale kiedy wreszcie ujrzałem księżyc — przestałem patrzeć na baloniki. Ameera klasnęła w ręce i roześmiała się. — Bardzo dobra mowa! — rzekła. A potem z nagłym przypływem uroczystej powagi: — Dosyć już o tem. Pozwalam odjechać — jeśli chcesz. Mężczyzna nie ruszył się. Siedział na niskiej otomanie z czerwonej laki w pokoju, którego całem umeblowaniem były błękitne i białe chodniki, kilka kobierczyków i cała kolekcja poduszek w stylu krajowym. U stóp jego siedziała szesnastoletnia kobieta, poza którą zdawał się świata bożego nie widzieć. Z wielu przyczyn i pod każdym względem powinnoby być inaczej, ponieważ on był Anglikiem a ona córką Mahometanina, kupioną przed dwoma laty od matki, która znalazłszy się bez pieniędzy, nieczuła na łzy Ameery sprzedałaby ją Księciu Ciemności, gdyby tylko zapłata była wystarczająca. Z lekkiem sercem i niewiele o tem myśląc, zawarł John Holden ten związek. Zanim jednak dziewczyna doszła do zupełnego rozkwitu, zaczęła wypełniać większą część jego życia. Dla niej i dla jej matki, zwiędłego już babska, wynajął mały domek na górze, skąd było widać wielkie, czerwonemi wałami otoczone miasto. A kiedy rozkwitające żółte chryzantemy na wiosnę okoliły studnię w podwórzu i kiedy Ameera urządziła się stosownie do swych własnych wyobrażeń o komforcie i kiedy wreszcie matka jej przestała gderać na niedostatek naczyń kuchennych, oddalenie od targu i kłopoty gospodarskie, John Holden zrozumiał że ta chatka stała się jego domem. Do jego kawalerskiego „bungalowu“ (angielska willa w Indjach) dniem czy nocą każdy miał prawo wstępu, a życie, które tam prowadził, nie było nadzwyczaj przyjemne. W swym drugim domu on jeden miał prawo przekroczyć podwórze zewnętrzne, z którego się szło do pokojów kobiet, a kiedy zaryglowano za nim wielką drewnianą bramę, był na swem terytorjum królem z Ameerą, jako królową. I otóż w królestwie tem miała się teraz pojawić trzecia osoba, której przybycie było dla Holdena nie tak znów nadzwyczajnie pożądane. Niezbyt ono harmonizowało z jego dotychczas najzupełniej błogim stanem szczęśliwości. Wniosło pewien rozdźwięk w doskonały spokój domu, który przywykł uważać za swój własny. Ale Ameera szalała z radości na myśl o dziecku, a i jej matka była uradowana. Miłość męską, a już zwłaszcza miłość „białego“, uważała za coś niezmiernie niestałego. Teraz — według zdania obu kobiet — uczucie to mogło być pewnie kierowane rączką dziecka. — A potem — zwykła mówić Ameera — nigdy więcej już nie będzie latał za białemi „mem-log“. Nienawidzę ich wszystkich, nienawidzę ich. — Prędzej czy później, kiedy czas przyjdzie, on wróci do swego narodu — rzekła matka. — Ale dzięki błogosławieństwu boskiemu obecnie dzień ten jest bardzo oddalony. Holden siedział w milczeniu, pogrążony w myślach o przyszłości, a trzeba przyznać, że myśli te były niezbyt przyjemne. Liczne są niekorzyści podwójnego trybu życia. Rząd z właściwą sobie szczególniejszą pieczołowitością, odkomenderował go na dwa tygodnie na stanowisko opróżnione przez urzędnika, który musiał czuwać przy łożu swej cierpiącej żony. Zawiadomienie o tem chwilowem przeniesieniu obwarowano serdeczną uwagą, iż Holden powinien czuć się niezmiernie szczęśliwym, jako kawaler i człowiek zupełnie niezależny. Właśnie przyniósł był te nowiny Ameerze. — To