Black Knight - Рина Кент - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Black Knight ebook i audiobook

Rina Kent

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

42 osoby interesują się tą książką

Opis

W ich przypadku miłość jest niemożliwa. Nienawiść wciąż rozpościera skrzydła.   

Kimberly Reed dobrze pamięta, co łączyło ją z Xanderem Knightem. Był jej najlepszym przyjacielem, nadzieją, że wszystko się ułoży. Jednak ją zawiódł i to w najważniejszym momencie. Zostawił ją nad przepaścią, a miał ją ocalić. 

Chłopak niegdyś będący dla niej wszystkim, teraz stał się jej największym wrogiem. 

Xander rządzi szkołą razem z resztą wilków. Jest tak przystojny, że patrzenie na niego sprawia fizyczny ból. Jest też niesamowicie popularny i jednocześnie… okrutny. 

Najgorsze, że Knight to nie jedyna osoba, która zmienia życie Kimberly w prawdziwe piekło. Tych ludzi jest tak wiele, że wydają się nieskończonym tłumem. A na domiar złego najlepsza przyjaciółka Kimberly uległa wypadkowi, przez co nie chodzi teraz do szkoły.

Kimberly została naprawdę sama. 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                    Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 400

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 53 min

Lektor: Magdalena Emilianowicz
Oceny
4,6 (1154 oceny)
787
251
92
20
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
hania149

Nie oderwiesz się od lektury

4.5 gwiazdki. Pół zabrane za polskie tłumaczenie. We wszystkich poprzednich tomach (4) domek Aidena to było „Miejsce Spotkań”, w tej części jest to nagle „Meet Up”. Nie lubię takiej niekonsekwencji. Nie obchodzi mnie czy to był jeden tłumacz/redaktor czy 100, gdyż koniec końców wszystkie części zostały wydane przez jedno wydawnictwo.
170
asra20

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam ich mimo że są grubo pojebani 😂
70
Patrycja____

Całkiem niezła

„Black Knight” to moja 7 książka Riny Kent i jak przy wszystkich poprzednich mam wrażenie, że coś nie gra. Tak jakby autorka chciała stworzyć historię z nie do końca dopasowanych do siebie elementów. Skrajne wahania nastroju bohaterów powodowały, że na jednej stronie postacie przechodziły od miłości do nienawiści. Trudno o innych tak dwubiegunowych bohaterów. Relacji pomiędzy bohaterami nie można określić inaczej niż słowem TOXIC. Xander, który podobno kochał Kim nad życie, na każdym kroku okazywał jej tylko pogardę i wstręt. Czterej jeźdźcy, najlepsi przyjaciele, zachowywali się wobec siebie jak najgorsi wrogowie; a miłość rodzicielska jaką pokazywali rodzice bohaterów bardziej przypominała odrzucenia niż jakiekolwiek pozytywne uczucia. Sporo nieścisłości, ale nikt nie czyta tego typu książek, bo oczekuje literatury na najwyższym poziomie.
50
nicoli2807

Nie oderwiesz się od lektury

zdecydowanie najlepsza część - będziesz wkurzać się, śmiać, a zaraz potem płakać, by znów się śmiać. z niecierpliwością czekam na historie pozostałych chłopaków
30
LadyPok

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna seria polecam
20

Popularność




Tytuł oryginału

Black Knight

Copyright ©  2020 by Rina Kent

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2024

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Katarzyna Mirończuk

Korekta:

Sara Szulc

Karolina Piekarska

Maria Klimek

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-282-8

NOTA AUTORKI

Witajcie przyjaciele, drodzy czytelnicy.

Można śmiało powiedzieć, że Black Knight tojak dotąd moja najbardziej emocjonalna książka. Omotała mnie ciasno, czemu się zbytnio nie opierałam, a czego wynikiem są poruszające najgłębsze emocje szczegóły oraz obrazowe opisy pogarszającego się zdrowia psychicznego. Pozostałam wierna Kimberly oraz Xanderowi i opowiedziałam ich historię w jedyny możliwy sposób.

Jeśli nie czytaliście wcześniej moich powieści, możecie nie wiedzieć, że piszę mroczne historie mogące wywoływać smutek i niepokój. Moje książki i moi bohaterowie nie są dla osób o słabym sercu. Ale tym razem obrałam nieco inną ścieżkę. Sięgam głębszych pokładów emocji, pierwotnych i niełatwych, i jest naprawdę przerażająco.

W tej książce poruszane są kwestie związane z depresją, zaburzeniami odżywiania i samookaleczaniem. Zanim przystąpicie do lektury, lepiej nauczcie się trzymać nerwy na wodzy.

Black Knight można czytać oddzielnie, jednak dla lepszego zrozumienia świata „Royal Elite” warto najpierw zapoznać się z poprzednimi częściami serii.

Seria „Royal Elite”:

#0 Cruel King

#1 Deviant King

#2 Steel Princess

#3 Twisted Kingdom

#4 Black Knight

#5 Vicious Prince

#6 Ruthless Empire

PROLOG

Kimberly, sześć lat

Czasami historie kończą się w tym samym momencie, w którym się zaczynają.

Tak powiedziała mi moja babcia podczas wakacji w Newcastle. To był dobry czas, bo wtedy byłam daleko od mamy i tego, jak na mnie patrzyła. Jakby mnie nienawidziła.

Babci już nie ma. Nie ma nikogo, kto by mnie stąd zabrał albo przynajmniej opowiadał historie, które choć na chwilę przeniosłyby mnie do innych światów – takich z królewiczami i rycerzami. Światów przepełnionych magią, za którymi tak tęsknię.

Truchcikiem zbiegam po schodach i wychodzę na zewnątrz. Słońce świeci dzisiaj tak mocno, że cały ogród skąpany jest w jasnej poświacie. Odgłosy kłótni mamusi z tatusiem podążają za mną, dopóki nie zamknę za sobą drzwi. Teraz nikt ich już nie słyszy – ani personel, ani sąsiedzi.

Ani ja.

Siadam na schodku i liżę lody pistacjowe, które kupił mi tatuś. Silver mówi, że wszystkie lody smakują tak samo, ale Silver jest głupia. No, czasami. Najlepsze są lody pistacjowe: zielone, słodkie i takie pyyycha. Gdybym nie była taka smutna, poszłabym do niej i pobawiła się jej lalkami Barbie, ale w sumie to nie mam ochoty nigdzie iść. No może do niej nie, ale do…

Patrzę na ogromną rezydencję znajdującą się naprzeciwko naszej. Wygląda jak zamek z opowieści babci – taki, w którym mieszkają rycerze i królewicze. Może bym tam poszła, zapukała do drzwi i poprosiła go, żeby wyszedł? Mojego rycerza.

Uzgodniliśmy to w zeszłym tygodniu – od teraz nim jest. Pasowałam go nawet na rycerza, tak jak robią królowe. Chociaż one raczej nie robią tego bambusowym kijkiem.

Silver nie zwraca uwagi na to, kiedy jestem smutna, ale on tak. W końcu jest moim rycerzem. Zawsze opowiada mi wtedy dowcipy i łaskocze mnie tak długo, aż wybucham śmiechem. Chłopiec o złotych włosach i magicznych niebieskich oczach, jak w bajkowych opowieściach babci.

Wstaję, nie przestając lizać lodów. Stawiam powolne, ale zdecydowane kroki i wychodzę za bramę naszego ogrodu. Jest popołudnie, więc może mój rycerz jest z Aidenem i Cole’em. Może nie chce się dzisiaj ze mną bawić. Nie cierpię, kiedy wybiera chłopaków, a nie mnie.

Kiedy drzwi do garażu otwierają się z sykiem, zastygam w bezruchu. Wyjeżdża czerwony samochód, najpierw powoli, ale kiedy znajduje się na podjeździe, nabiera prędkości.

Ciocia Samantha. To ona odgrywa rolę królowej w opowieściach babci, ma złote loki i duże niebieskie oczy, no i jest taka miła i opiekuńcza.

Ciocia Samantha zaprasza mnie do siebie, kiedy moi rodzice się kłócą, daje mi różne smakołyki albo kanapeczki. Siada ze mną i szczotkuje mi włosy, bo mama nie ma na to czasu. Mówi, że mama ma ważną pracę i że nie powinnam się za to na nią złościć. Poza tym ciocia Samantha to mamusia mojego rycerza.

Patrzę na jej obojętny wyraz twarzy, nie uśmiecha się ciepło, jak ma w zwyczaju. Wygląda na smutną, ale nie płacze. A może nie jest smutna. Wygląda trochę jak moja mamusia, kiedy zamyka się w swojej pracowni artystycznej, bo nie chce nikogo widzieć. Już mam zamiar jej pomachać, ale wtedy zauważam, że ktoś biegnie za samochodem.

Xander.

Chłopiec o złotych włosach i oczach błękitnych jak ocean albo pogodne niebo, oszałamiających jak magia w książkach. Krzyczy za nią, po policzkach płyną mu łzy. Cały się trzęsie, ale nie przestaje biec za samochodem.

Nagle wszystko zamiera. Trwa to chwilę, dosłownie sekundę. Jakie to dziwne, że w jednej chwili może stać się tyle złych rzeczy. Tak samo było z moją babcią. W jednej chwili siedziała z nami, a w następnej jej serce stanęło. Uśmiechała się do mnie, częstowała lodami, opowiadała mi bajkę i nagle nie ma jej, moja kochana i jedyna babcia zniknęła. Teraz jestem tylko ja, mamusia i tatuś.

To jest okropne. Tatuś dużo pracuje, więc spędzam z nim mało czasu. A mamusia… No cóż, jak jestem przy niej, to czuję się, jakbym nie istniała, jakbym była duchem. Z babcią było zupełnie inaczej. Teraz nie mam nikogo.

Kiedy tak stoję i patrzę na odjeżdżający samochód cioci Samanthy i biegnącego za nią Xandera, który przebiera ile sił w swoich króciutkich nogach, czuję w piersi ból podobny do tego, jaki czułam, kiedy umarła babcia. Serce bije mi głośno i mocno, aż pulsuje mi od tego w uszach. Nie słyszę płaczu i krzyków Xana. Słyszę własny krzyk, kiedy babcia upadła na podłogę, zamknęła oczy i już nigdy ich nie otworzyła. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że tracę coś, czego nie można odzyskać. Moje życie zmieniło się wtedy na zawsze.

Tak jak teraz zmienia się życie Xana.

Xander uderza w bagażnik samochodu. Czerwony samochód zamiast się zatrzymać, wjeżdża z piskiem na ulicę.

– Mamo, zaczekaj! – Chłopiec biegnie za nią, klapiąc japonkami o chodnik. – Nie zostawiaj mnie, proszę. Będę grzeczny. O-obiecuję!

Plącze mu się język, łzy podtapiają słowa.

Stopy same odrywają mi się od ziemi i zaczynam biec za czerwonym samochodem, najpierw pomału, a po chwili tak szybko jak Xander. Auto przypomina potwora z rozszerzonymi nozdrzami i czerwonymi rogami, ale żadne z nas się nie zatrzymuje.

Xan nie przestaje krzyczeć i płakać, dźwięk z jego gardła wydaje się ogłuszający pośród panującej na ulicy ciszy. Z jego prawej stopy spada klapek. Kopnięciem zrzuca drugi i dalej biegnie boso, nie zważając na drobne kamyczki na drodze. Zatrzymuję się i podnoszę jedną ręką oba klapki, w drugiej cały czas trzymając coraz bardziej topniejące lody. Zaczynają lepić mi się do ręki i całą mnie brudzić, ale nie wyrzucam ich, tylko dalej biegnę za chłopcem.

Cierpi. Nie lubię, jak ktoś cierpi, a już najbardziej nie znoszę, jak cierpi on. W ustach czuję słony smak i wtedy uświadamiam sobie, że moje policzki są mokre od łez.

– Stój, m-mamo! – Xan potyka się, ale łapie równowagę i kontynuuje szaleńczy bieg. Wydawane przez niego dźwięki przypominają zdyszany i gardłowy oddech zwierzęcia.

Samochód znika za zakrętem, ale on nie zatrzymuje się – biegnie i biegnie, chociaż cioci Samanthy i jej potworzastego samochodu już nie widać. Na ciągnącej się daleko ulicy, dochodzącej do tej, przy której stoją nasze domy, zostaliśmy tylko my.

Xanowi podwija się noga i upada na kolana, płacze tak głośno, że mam wrażenie, jakby dźwięk przeszywał mnie na wskroś.

– Mamoooo!

Biegnę do niego. Zatrzymuję się w niewielkiej odległości i podchodzę, przyciskając jego klapki do piersi. Powoli, bardzo powoli kucam i zakładam mu je na stopy. Skóra na nich zrobiła się czarna, a na jednej ma rozcięcie, z którego sączy się krew i zalewa mały palec.

– Z-zielona? – Wpatrują się we mnie błyszczące od łez oczy.

Xander mówi na mnie „Zielona”, bo to mój ulubiony kolor. Większość dziewczynek urządza swoje pokoje całe na różowo, ja swój mam cały na zielono.

– M-mama mnie zostawiła. – Pociąga nosem.

Zmuszam się do uśmiechu.

– Wróci.

To kłamstwo. Sobie też wmawiałam, że jak się obudzę, to babcia będzie znowu przy mnie. Ale tak się nie stało. Kiedy dorośli znikają nagle albo w pośpiechu, to raczej już nie wracają.

– N-nie wróci! Powiedziała, że nie chce już ani mnie, ani taty – łka, odwracając ode mnie głowę. Bardzo stara się przestać płakać, dolna warga cały czas mu drży.

– Xan… – Podnoszę rękę i rękawem wycieram mu łzy.

Łzy wielkie jak groch. Niekończący się potok łez. Nie sprzeciwia się temu.

Pistacjowe lody skapują na asfalt. Normalnie nie przejmowałabym się tym i pożarłabym nawet taką breję, ale teraz całą uwagę skupiam na Xanie i na tym, co zrobić, żeby przestał płakać. Mnie też wydawało się, że nigdy nie przestanę płakać za babcią. Że będę płakać jak królewna z jednej z czytanych przez nią książek i w końcu od tego umrę. Ale jednak przestałam.

Tatuś mówi, że nic nie trwa wiecznie, że wszystko się zmienia.

Nie ma racji – Xan i ja nigdy się nie zmienimy. Zawsze będę jego królewną, a on moim rycerzem. W końcu była uroczysta ceremonia z pasowaniem i w ogóle.

Xan kładzie dłoń na moim ramieniu i odpycha mnie, po czym wbija wzrok w ziemię.

– Zostaw mnie, Zielona.

– Nie.

Spogląda na mnie.

– Nie?

– Nie zostawię cię samego. Ty mnie nie zostawiłeś, kiedy umarła moja babcia.

Powoli odwraca się do mnie i zaczyna uważnie patrzeć, marszczy jasne brwi, nie przestając płakać.

– A ty dlaczego płaczesz? – pyta.

Pociągam nosem, wycierając twarz wierzchem dłoni. Jego łzy mieszają się z moimi.

– Bo ty płaczesz.

– Nie płacz, Zielona.

– To ty też przestań. – Znowu pociągam nosem.

Xan zaczyna czkać.

– Nienawidzę, kiedy płaczesz – oznajmia stanowczo.

– A ja, kiedy ty płaczesz. – Przysuwam się bliżej i zarzucam mu ręce na szyję, trzymając jak najdalej od niego tę z topiącymi się lodami, żeby go nimi nie ubabrać. Mój rycerz jest piękny, nie może mieć ufajdanej lodami zbroi.

Xander obejmuje mnie w talii, chowa twarz w mojej szyi i znowu wybucha płaczem. Szlocha tak mocno, aż na skórze czuję wibracje. Ja też płaczę, bo jego ból jest teraz moim bólem, jest namacalny, przenika mnie. Jest tak, jakbym to ja cierpiała, nie on.

Kiedy płakałam po śmierci babci, Xan mnie przytulał. Siedział ze mną w pokoju, dopóki się nie zmęczyłam i nie zasnęłam. Teraz ja będę go przytulać, dopóki ból nie minie, dopóki nie zacznie się znowu uśmiechać i nie zobaczę tych jego ślicznych dołeczków.

– Zielona… – Pociąga nosem, wtulony w moją szyję. – Obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz.

– Nigdy cię nie zostawię. Jesteś moim rycerzem, zapomniałeś? – mówię żarliwie.

– Od dziś ty i ja to jedno. – Kiwa głową.

– Ty i ja to jedno – powtarzam, ściskając go mocno.

1

Kimberly

Nie jestem wystarczająco dobra. Nigdy nie będę.

Doskonale znam to uczucie, kiedy jakieś słowa pozostają w głowie tak długo, aż w końcu nadchodzi wrażenie, jakby człowiek znalazł się we mgle tak gęstej, że aż trudno mu w niej oddychać. Kiedy myśli się nieustannie o tych słowach, nasiąka nimi. Co rano następuje ich powolna kondensacja, natrętnie otaczają mnie jak upiorni towarzysze, są pierwszą myślą po przebudzeniu i ostatnią przed zaśnięciem. Mam tak od lat.

Dzień zaczynam od batalii, chociaż za każdym razem powtarzam sobie, że dzisiaj będzie inaczej.

– Kimmy! – Dziecięca rączka szarpie mnie za dłoń. To mój młodszy brat ciągnie mnie w stronę wejścia do budynku podstawówki.

Kirian sięga mi do pasa. Dotykam jego ramienia i wygładzam zmarszczkę na idealnie wyprasowanym mundurku. Mój braciszek ma króciutkie, muśnięte słońcem blond włosy, z których jest bardzo dumny, bo – jak twierdzi – są „fajowskie”. Jasnobrązowe oczy ma tak błyszczące, że odbija się w nich cały świat, tak czysty, że chciałoby się produkować go masowo i rozdawać za darmo.

– Co jest, Kiro?

– Pytałem, czy zrobisz mi później makaron z serem?

– Nie dam rady. Będę do późna w szkole.

Wydyma usta, jego uścisk się rozluźnia. Jakby ktoś spytał mnie, czego nienawidzę najbardziej na świecie, to odpowiedziałabym, że gasić iskrę w oczach tego malca.

– Mari zrobi ci makaron – próbuję coś utargować.

Kir kocha naszą gospodynię i to z nią spędza czas, kiedy nie ma mnie w domu.

– Nie chcę Mari. Chcę, żebyś ty mi go zrobiła.

– Kir… – Zatrzymuję się i kucam przed nim. – Wiesz przecież, że niczego nie pragnę bardziej niż tego, żebyśmy byli razem, prawda?

Gorączkowo kręci głową.

– Ale wtedy zniknęłaś.

Dolna warga zaczyna mi drżeć, więc usilnie staram się zebrać do kupy.

To dla niego wstaję z łóżka każdego dnia, dla niego pokonuję tę cholerną mgłę, wchodzę pod prysznic, wbijam się w ten durnowaty mundurek i wychodzę do szkoły.

Mówi się, że kiedy w człowieku zalęgną się tego typu myśli, nie da się ich wytrzebić. Potrzebna terapia, piguły, różne specyfiki i inne posrane cuda. A mnie potrzebny jest tylko ten mały człowiek, chłopczyk o ogromnych oczach i drobnych usteczkach. Jak tylko rano otworzę oczy, chcę zobaczyć jego słodką buźkę i usłyszeć głos.

Kirian to moja pigułka. Moja pigułka szczęścia, ale w zeszłym tygodniu dowiedział się o czymś, o czym nie powinien wiedzieć. A właściwie to był tego świadkiem. Kiedy się obudziłam, płakał, uczepiony moich nóg, i błagał, żebym go nie zostawiała.

– To się nigdy już nie powtórzy, moja małpeczko.

– Na pewno? – Dolną wargę wysuwa do przodu, w szeroko otwartych oczach widać strach. – A jeśli znikniesz i zostanę sam z mamą?

– Nigdy, Kir. – Przyciągam go do siebie i miażdżę w stalowym uścisku. – Nigdy, przenigdy nie zostawię cię samego z mamą. Jasne?

Wyswobadza się z uścisku i wystawia do mnie mały palec.

– Przysięgasz?

– Przysięgam, ty dzieciuchu. – Zahaczam swój mały palec o jego.

Stwierdziwszy, że obietnica została usankcjonowana, odsuwa się i patrzy na mnie z nadąsaną miną.

– Nie jestem żadnym dzieciuchem.

– Jesteś moją małą dziecinką, pogódź się z tym.

– Ta, jasne. – Po raz kolejny otwiera szeroko oczy. – Ale wrócisz wcześniej do domu?

Robi minę słodkiego szczeniaczka, dla którego byłabym zdolna popełnić najgorszą zbrodnię. Wstaję i mierzwię mu włosy.

– Dobra. Spróbuję.

– Jej! Kocham cię, Kimmy! – Obejmuje moje nogi, a po chwili biegnie w stronę szkoły, ściskając paski plecaka.

– Też cię kocham! – Krzyczę za nim. – I nie biegaj!

Upewniwszy się, że wszedł do budynku szkoły, wracam do samochodu. Obserwuję rozgrywające się przed szkołą urocze scenki. Dzieciaki całują rodziców na pożegnanie i wyskakują z samochodów. Coś, czego ani Kir, ani ja nie doświadczyliśmy w całym naszym życiu. Prawdopodobnie mój młodszy brat jest tutaj jedynym uczniem, którego do szkoły przywozi siostra. W takich chwilach uraza, jaką chowam do mamy, eksploduje z niebywałą siłą. Istny czerwony radioaktywny grzyb.

Mam gdzieś to, jak nasza mama odnosi się do mnie, ale Kir to jeszcze maluch i nie powinna dawać mu odczuć, że jest niechcianym dzieckiem, cholerną pomyłką, skutkiem pękniętej prezerwatywy.

Tata przynajmniej się stara. Wszystkie moje wspomnienia z wczesnego dzieciństwa dotyczą jego – tego, jak kładł mnie do łóżka albo przytulał, dopóki nie zasnęłam. To on opiekował się mną, kiedy byłam chora. Nigdy mama. Ale tata jest po prostu zajętym człowiekiem i rzadko bywa w domu, żeby można się było nim nacieszyć. Rozmowy telefoniczne to za mało.

Docieram do Royal Elite School – czyli RES – w rekordowo szybkim czasie, ponieważ znajduje się niedaleko szkoły Kira. Na parkingu patrzę w swoje odbicie we wstecznym lusterku i biorę głęboki oddech. Dam radę. Dla Kiriana.

Odgarniam do tyłu brązowe włosy, poprzeplatane zielonymi pasemkami – a w sumie to może jest odwrotnie, może zielone włosy są poprzeplatane brązowymi pasemkami. Kto wie, jak to w końcu jest? Uwielbiam zielony. Mam farta, że urodziłam się z jasnozielonymi oczami. Idealnie współgrają z moją zieloną kolekcją.

Dobra, nawet w myślach zabrzmiało to trochę dziwacznie.

Wysiadam z samochodu i nerwowo zaciskając paski plecaka, kieruję się w stronę ogromnego wejścia RES. Royal Elite School ma dziesięć gigantycznych wież i wspaniały, sięgający czasów średniowiecznych, gmach. Logo ze złotym lwem i tarczą ma świadczyć o majestacie i potędze tego miejsca.

Bogaci wpływowi ludzie posyłają swoje dzieci do tej szkoły, żeby po jej ukończeniu mogły zająć należne im w społeczeństwie miejsce. W końcu większość brytyjskich polityków, parlamentarzystów i dyplomatów przemierzała korytarze tej szkoły – mój tata zresztą też.

Jest znanym dyplomatą, który często bywa w Brukseli z racji ścisłej współpracy z Unią Europejską i właśnie dlatego prawie w ogóle go nie widujemy. Może teraz wszystko się zmieni, skoro nasz kraj postanowił opuścić UE. Chociaż jestem prawie pewna, że znajdzie jakiś sposób, by zahaczyć się gdzie indziej. Wygląda to tak, jakby nie chciał być ze mną i Kirem – ani z mamą.

Jeszcze nie tak dawno chodziłam po tych korytarzach z moją najlepszą przyjaciółką Elsą, ale po wypadku i komplikacjach związanych z chorobą serca odpoczywa teraz w domu. Tak więc zmagam się z tym sama, zdana na towarzystwo ludzi, którzy albo mnie nienawidzą, albo udają, że nie istnieję.

Wchodzę do szkoły i zaczynają się zwyczajowe docinki:

– A ta co, myśli, że teraz jest ładna?

– Stara czy nowa, Kimberly była i jest gruba.

– Patrzcie na te uda.

– Mała przydupaska Elsy.

Słowa przesączają się przez moją skórę, powodując dokuczliwe swędzenie. Próbuję nie zwracać uwagi, ale podobnie jak to jest z mgłą, trudno to ignorować. Z każdą sekundą jest ich coraz więcej, mnożą się jak oszalałe, wypełniając szczelnie moją głowę. Szarobure myśli, które mają gorzki posmak i palą jak kwas.

Nikogo nie obchodzisz.

Jesteś nikim.Zupełne zero.

Kręcę głową, zmierzając w kierunku klasy. Nie poddam im się, nie chcę.

Nie dzisiaj.Idź precz, szatanie, wczołgaj się do swojej małej zatęchłej nory.

Chociaż chodzę do tej szkoły już od trzech lat, ani razu nie poczułam, że to moje miejsce. Kilka dni temu skończyłam osiemnaście lat. Swoje urodziny, z Kirem siedzącym obok, świętowałam przez Skype’a z tatą i leżącą w łóżku obolałą Elsą.

Chociaż można powiedzieć, że jestem już dorosła, to i tak nie potrafię przejść obojętnie obok tych „życzliwców”, nie potrafię zignorować padających z ich złośliwych ust słów dźgających jak noże. Zastanawiam się, co by powiedzieli, jakby zobaczyli ciągnący się za mną krwisty ślad. Moje palce wędrują do nadgarstka, ale po chwili opuszczam rękę.

Robię to dla Kira, powtarzam w myślach swoją mantrę. Robię to dla Kira.

Jeśli dostanę się do dobrego college’u i przyznają mi stypendium, będzie mnie stać na prywatny akademik i będę mogła zabrać ze sobą Kiriana, bo nie ma, kurwa, mowy, żebym zostawiła go z mamą.

Głosy wokół mnie zaczynają się ze sobą zlewać, unoszę wysoko głowę i ruszam korytarzem. Są niczym. Niczym więcej jak reminiscencją mgły, a ja zawsze pokonuję tę przeklętą mgłę. Tylko raz mi się to nie udało.

No dobra, dwa razy. I jak na złość, akurat wtedy Kiro musiał to zobaczyć.

– Suń się, jebańcu.

Moje nogi same się zatrzymują na dźwięk tego głosu. Pewnego siebie, niskiego, który nawiedza mnie w snach. W tych przyjemnych i koszmarnych – w koszmarnych częściej. Ten okrutny głos za każdym razem odbiera mi życie, chociaż mógłby mnie uratować. Ale nie, zostawia mnie na pewną śmierć. Nie stanowi tylko części składowej moich koszmarów, sam w sobie jest koszmarem.

Gdy podnoszę głowę, mam wrażenie, jakby ziemia osuwała mi się spod nóg. Szybko przypominam sobie, że istnieje coś takiego jak grawitacja i że się nie przewrócę, że on przestał być dla mnie kimś ważnym, przestał się liczyć tamtego dnia, siedem lat temu.

Ale może tylko się oszukuję, bo chociaż wpadam na niego codziennie – chcąc nie chcąc – jego przeklęta obecność nigdy nie stanie się czymś zwyczajnym, normalnym. Wątpię, żebym kiedykolwiek mogła sobie z tym poradzić. Tym bardziej że w nim nie ma nic zwyczajnego. Xander Knight urodził się po to, by stać się częścią elity, tych, którzy miażdżą innych swoimi buciorami i gnają naprzód bez oglądania się za siebie. Jest jak bezwzględny monarcha, który pozostawia po sobie chaos i złamane serca.

To gwiazda szkolnej drużyny piłkarskiej, jeden z czterech jeźdźców apokalipsy, jak nazywają ich w RES, a dokładniej rzecz ujmując, jest Wojną – ze względu na niebywałą umiejętność niszczenia obrony przeciwnika. Wojna to on, i to taka, której nikt się nie spodziewa, a gdy przeciwnik w końcu orientuje się w sytuacji, jest już za późno. Wbija w niego szpony i rozrywa od środka.

Złote włosy, po bokach podgolone według aktualnych trendów, ma zaczesane do tyłu, co nadaje mu złowieszczy wygląd. Kiedy byłam mała, podejrzewałam, że błękit swoich oczu ukradł oceanom i niebu. Teraz jestem tego pewna, bo to zasrany złodziej i sadysta. Błękitne oczy, które kiedyś jaśniały na mój widok, teraz ciemnieją do ponurego granatu.

Powiedzieć, że Xander jest piękny, byłoby niedopowiedzeniem nie tylko stulecia, ale całej naszej ery. Nie tylko z powodu blond włosów i fikuśnej fryzury – Xan ma twarz modela, Boga i innych nieśmiertelnych. Policzki pokrywa mu lekki, seksowny zarost.

Podobnie jak wszyscy, ja też nie byłam obojętna na to piękno. Stawałam na schodach mojego domu i szczypałam się z niedowierzania, że to rzeczywiście mój przyjaciel – mój rycerz – i woła mnie, żebym się z nim pobawiła. Teraz widzę w nim kogoś zupełnie innego. Przepełnia go mściwość i nienawiść, to siejący zniszczenie bóg wojny.

Kiedyś był moim najlepszym przyjacielem. Teraz jest dla mnie kimś obcym.

Dręczycielem.

Wrogiem.

Chłopak, który stanął na drodze Xanderowi, zostaje przez niego przegoniony machnięciem ręki i z pochyloną nisko głową znika za rogiem. Fakt, że Xan jest jednym z jeźdźców, asem szkolnej drużyny i synem ministra, daje mu prawo do noszenia korony – smolistoczarnej i nabitej kolcami. Mimo to wszyscy w szkole poddają się jego władzy. Gdyby kazał temu chłopakowi się czołgać, ten padłby na ziemię i zrobił to bez szemrania.

Xander, kręcąc piłką na palcu wskazującym jednej ręki i z drugą trzymaną w kieszeni spodni, podchodzi do mnie miarowym zdecydowanym krokiem. Nie spuszczam z niego wzroku, obserwuję każdy jego ruch, usiłując nabrać powietrza w płuca. Nie wiem, dlaczego przychodzi mi to do głowy, ale mam wrażenie, jakby zaraz miał mnie popchnąć albo kopnąć.

Ale to dla mnie nic nowego. Przez lata zastraszania spotykały mnie gorsze rzeczy – docinki odnośnie do mojej tuszy, oblewanie farbą, drwiny – do wyboru, do koloru.

Jestem naprawdę głupia, jeśli myślę, że Xan mógłby mnie dotknąć. Nigdy tego nie zrobił, ani jeden raz.

Niebieska kurtka rozciąga się na jego szerokich barach i muskularnej klatce piersiowej. Wszystko w nim jest… muskularne. Jego piłkarskie uda też, zwłaszcza jego piłkarskie uda. Nie mam pojęcia, kiedy tak wyrzeźbił sobie ciało. No dobra, to wierutne kłamstwo. Wiem dokładnie, kiedy jego ciało nabrało muskulatury. Było to w letniej przerwie wakacyjnej, po zakończeniu Royal Elite Junior – naszej poprzedniej szkoły – a przed rozpoczęciem Royal Elite School.

Jedna ważna uwaga: dostrzegam wokół siebie wiele innych rzeczy, nie tylko Xana i jego rozrastającą się muskulaturę. Odkąd zdałam sobie sprawę, że mama nie stanie w mojej obronie i będę musiała zadbać o siebie sama, opanowałam wiele metod przetrwania. Najważniejsza z nich to być świadomą tego, co się dzieje wokół.

Czy mi się to podoba, czy nie, Xander stanowi część mojego najbliższego otoczenia i pozostanie tak do końca tego roku. Później wyjadę z tego cholernego miasta i będę miała to z głowy.

Wdech. Jeszcze tylko kilka miesięcy. Wydech.

– Czekasz na zaproszenie? Suń się, Berly.

Chociaż ton jego głosu wydaje się niegroźny, to bynajmniej tak nie jest. Naturalnie zdaję sobie sprawę, że nie przegonił tamtego palanta w trosce o mnie. Xander nigdy nie staje w mojej obronie, a już na pewno nie mówi, żeby ktoś się ode mnie odpieprzył.

Dawna ja spuściłaby głowę i uciekła z płaczem, odprowadzana przez drwiący śmiech Xana. Pociągając nosem, zaszyłabym się w ciemnym kącie, tak by inni nie byli świadkami mojego upokorzenia. Tyle że coś się zmieniło. Ja się zmieniłam.

Tamtego dnia, kiedy się obudziłam i zobaczyłam zapłakanego, uczepionego mnie Kira, wysnułam istotne wnioski. Jeśli chcę przetrwać w tym świecie, jeśli chcę być z moim braciszkiem i uratować go przed naszą mamą, muszę wziąć sprawy w swoje ręce.

Koniec z odgrywaniem roli ofiary w mojej własnej opowieści.

Koniec z pozwalaniem, by tacy ludzie jak Xander Knight po mnie deptali.

Koniec z płakaniem i chowaniem się po kątach jak cholerny tchórz.

Prostuję się, łopatki ściągam do tyłu, tak jak zawsze robi Elsa, i patrzę mu prosto w oczy.

– Masz mnóstwo miejsca. – Okej, mogłabym powiedzieć to odrobinę głośniej, ale przynajmniej głos mam spokojny, dobre i tyle. Spokojnie, nie wszystko naraz.

– Co powiedziałaś? – Mruży jedno oko, jakby nie mógł uwierzyć, że się odezwałam.

Nigdy nie odzywam się do Xandera. Nigdy. Albo uciekam, albo robię, co mi każe. Czasami myślę, że może gdybym się odezwała, znalazłby w sobie odrobinę współczucia i mi wybaczył, że może pewnego dnia przypomni sobie czasy, kiedy byliśmy najlepszymi przyjaciółmi.

Boże, ale ze mnie idiotka.

Tylko ja pamiętam tamte czasy. On już dawno wymazał je z pamięci, więc równie dobrze mogę zrobić to samo.

– To, co słyszałeś. – Wskazuję na korytarz. – Masz mnóstwo miejsca. Przejdź obok.

Zaczyna się śmiać, ironicznie i ponuro, a ja cała sztywnieję.

– Rozkazujesz mi, Berly?

Nie znoszę tego zdrobnienia. Nienawidzę go jak chuj. Pobrzmiewa w nim drwina i to bardzo okrutna. Chłopaka, który mówił do mnie „Zielona”, już dawno nie ma. To nie tak, że chcę, żeby znowu tak do mnie mówił. Stracił do tego prawo, kiedy powiedział, że się mną brzydzi, gdy stał i patrzył spokojnie, jak inni uczniowie się nade mną pastwili. Kiedy postanowił zmienić się z mojego naczelnego obrońcy w naczelnego oprawcę. Mimo wszystko wolałabym, żeby mówił do mnie „Kimberly”.

Unoszę rękę.

– Nazywaj to sobie, jak chcesz.

Zaczynam go wymijać, wtedy on przestaje kręcić piłką i podstawia mi ją pod twarz, zmuszając mnie do zatrzymania się przed nim.

– Nie tak szybko.

Z moich ust wymyka się westchnienie, po kręgosłupie przebiega dreszcz. Znajdując się tak blisko Xandera, wyczuwam miętę w jego oddechu, a mocny morski zapach perfum chłopaka pobudza moje zmysły w sposób, do którego nie mam ochoty się przyznać. W ogóle nie mam ochoty na tego typu doświadczenia.

– Czego chcesz, Xander?

Marszcząc brwi, zaciska palce na piłce.

– Po pierwsze nie tym tonem. Po drugie żaden dla ciebie, kurwa, Xander.

– To może przestań mi włazić pod nogi? – Odpyskowuję ze złością, po czym przygryzam dolną wargę.

Cholera.

Właśnie na niego warknęłam. To chyba pierwszy raz od… Nie, to pierwszy raz w ogóle. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tak do niego mówiła, nawet gdy byliśmy jeszcze przyjaciółmi i zdarzało nam się posprzeczać. Sądząc po jego minie, on też wydaje się zaskoczony. Jego twarz na ułamek sekundy traci swoją typową butę.

Zanim wpadnie na to, jak się zemścić – i zranić mnie – mijam go i kieruję się do klasy.

Tym razem nie biegnę. O nie, od teraz będę spokojnie stawiać kroki. Xander Knight już nigdy nie zobaczy, ani jak uciekam, ani jak płaczę. Ta konfrontacja to dopiero początek. W naszej wojnie rozpoczęła się nowa bitwa.

I tym razem to ja ją wygram.

2

Kimberly

Kiedy zwracam cały lunch do sedesu, bulgoczący dźwięk odbija się wokół mnie echem, jakby grała tu cała zasrana orkiestra symfoniczna. Kojarzy mi się z tym zniekształconym dźwiękiem, jaki wydają niektóre skrzypce.

Moi rodzice są pasjonatami muzyki klasycznej – poznali się na jednym z takich koncertów. Ohyda. Nie, dziękuję bardzo. Wolę punka i alternatywnego rocka.

Tak czy siak, wypełniam głowę ulubionymi piosenkami, żeby zagłuszyć odgłos wymiotów. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję – ani do wkładania palca w gardło, ani do samych wymiotów; za każdym razem jest tak samo obrzydliwie. Zawsze, gdy to robię, mam wrażenie, jakby oblazły mnie pająki, a ich włochate nóżki zostawiały na moim ciele brudne ślady.

Kiedy żołądek wydaje z siebie głuchy dźwięk, ogłaszając tym samym, że nic już w nim nie zostało, wychodzę z kabiny. W toalecie nikogo nie ma, bo i nie ma prawa być. Z reguły robię to tylko tuż przed lekcjami, upewniwszy się najpierw, że wszyscy są już w klasach. Tylko czasami coś sprawia, że muszę odwiedzić toaletę później. Dlatego czasami się spóźniam, tłumacząc to bólem głowy.

Stać się niewidzialną dla innych to nic trudnego, ale zniknąć zupełnie to już trochę bardziej skomplikowana sprawa. Gdybym była duchem, nie musiałabym zmagać się z podobnymi kłopotami. Mam na myśli upewnianie się za każdym razem, że w toalecie nie ma żadnej dziewczyny. Jeśli jakaś jest, wymiotuję do kosza na śmieci w ogrodzie za budynkiem szkoły i wracam tu tylko po to, żeby umyć zęby.

Po wypłukaniu ust patrzę na swoje odbicie w lustrze. Moja twarz to kolejny koszmar.

A właściwie to najgorszy koszmar. Te policzki, które wbrew moim oczekiwaniom niezmiennie nie chcą przestać wyglądać jak sfatygowane kapcie. Do tego piersi, które wydają się w tej bluzce miniaturowe. Obwisłe ramiona z mnóstwem rozstępów. Są wszędzie – w sensie rozstępy – po wewnętrznej stronie ramion, na brzuchu i udach.

Wszędzie.

Nienawidzę ich i nienawidzę mojego pieprzonego ciała. Nienawidzę siebie. Szkoda, że nie istnieje sposób na oczyszczenie go od środka za pomocą jakiejś przemyślnej detonacji, że pozostają mi tylko wymioty.

Nagle moją podświadomość atakuje pewna myśl.

Mam ochotę walnąć pięścią w lustro, rozbić je na kawałki, potem wziąć odłamek szkła i…

Nie.

Nie. Nie!

Gorączkowo kręcę głową i uderzam się w oba policzki, powstrzymując chęć dotknięcia nadgarstka.

Dla Kira, jesteś tu dla Kiriana.

Pewnym siebie krokiem wychodzę z toalety, zamykając torbę.

Spóźnię się na zajęcia. A raczej spóźnię się za około minutę.

Kiedy oczyszczałam się w babskiej toalecie, wszyscy zdążyli porozchodzić się już do klas. To duży minus.

Biegnę korytarzem, kiedy nagle czuję, jak czyjaś ręka łapie mnie za ramię. Na sekundę zamieram, myśląc, że to Xander się przyczaił i teraz się zemści za tamto, co powiedziałam. Ignoruje mnie od rana, ale nikt tak dobrze jak ja nie wie, że jeśli Xander Knight kogoś ignoruje, to raczej należy się tym martwić, bo to podszyta chwilowym błogosławieństwem spokoju katastrofa.

Robię głęboki wdech, wypuszczam powietrze i uświadamiam sobie, że to nie on. Nie pachnie tak mocno ani nie bije od niego ta siła. Jasne, wiem, jak pachnie Xander. Przecież muszę to wiedzieć. Nie mogę zapominać o metodzie przetrwania, polegającej na byciu świadomą tego, co się dzieje wokół.

– Kimmy, też się spóźniłaś?

Uśmiecham się do Ronana. To mój pierwszy prawdziwy uśmiech od rana, nie licząc tego, jaki posłałam Kirowi. Ronan Astor, chociaż jest jednym z jeźdźców, to ktoś, komu najbliżej do miana mojego sprzymierzeńca w tej szkole – poza Elsą.

Ma chłopięcy urok, lekko kręcone brązowe włosy i oczy o intensywnym brązowym odcieniu. Ich głębokie spojrzenie sugeruje, że niezły z niego playboy. Nie sugeruje, on zdecydowanie jest playboyem. No i – jak wszystkim wiadomo – również prawdziwym arystokratą. Jego dostojny nos jest niezaprzeczalnym tego dowodem.

Nie sądzę, żeby zdawał sobie z tego sprawę, ale jego nochal aż bije po oczach arystokratycznością.

– Mów za siebie. – Szturcham go w bok. – Nie było cię na pierwszych zajęciach.

– Miałem… ważne spotkanie.

– A może raczej odsypiałeś wczorajszą imprezę?

– Hej! Imprezy to bardzo ważne spotkania, Kimmy. Jeszcze cię tego nauczę… Oraz innych rzeczy. – Uśmiecha się szeroko. – Poczekaj, a sama się przekonasz.

– Nie, dzięki.

– Tak. I jeszcze mi nie dziękuj. – Porusza znacząco brwiami. – Mam propozycję, w jaki sposób mogłabyś mi się później odwdzięczyć.

– Dlaczego mam wrażenie, że mi się to nie spodoba?

– Spodoba ci się, uwierz mi. – Jeszcze bardziej przyciąga mnie do siebie, gdy kierujemy się do klasy.

Żaden z uczniów nie ośmiela się do mnie odezwać w obecności Ronana. Może nie jest takim ponurakiem jak Aiden czy Cole albo takim świrem jak Xander, ale Ronan również ma posłuch w RES.

Jest księciem, do tego całkiem czarującym. Jego książęcość jest trochę bardziej przystępna, dostępna dla ludu.

Nadal nie mogę uwierzyć, że sam zagadał do mnie i zdecydował, że zostaniemy przyjaciółmi, i to tylko dlatego, że widział mnie na jednym z meczów Elite. Aha, i oznajmił, że mam się czuć zaproszona na wszystkie jego imprezy. Zyskały już status legendarnych, a ponieważ odbywają się w zamkniętym gronie, to pomyślałam, że może to kolejny misterny plan Xandera, żeby mnie jakoś udupić.

Tymczasem mijają miesiące, a Ronan pozostaje skałą, na której mogę się oprzeć. Jeśli okaże się, że to tylko chora gra, to mogę się z czegoś takiego już nie pozbierać. Naprawdę bardzo lubię Ronana. Jest otwarty, zabawny i dzięki niemu nie skupiam na sobie niechcianej uwagi.

A bywa i tak, że dzięki niemu rozwiewa się ta cholerna mgła.

Kiedy wchodzimy do klasy, zagłębia się w szczegóły odnośnie do kupionego wczoraj zioła.

– Mówię ci, Kimmy. – Pochyla się, by szepnąć mi do ucha, przez co zatrzymuję się przy pierwszej ławce. – To zielsko daje niezłego kopa. Masz ochotę spróbować?

Otwieram szeroko oczy.

– Zwariowałeś? Przecież jesteśmy w szkole.

– Znajdźcie sobie jakiś pokój – woła ktoś z głębi klasy.

Wtedy zdaję sobie sprawę, jak wyglądamy. Ronan obejmuje mnie szczelnie ramieniem, szepcząc mi do ucha. Rzeczywiście wygląda to tak, jakbyśmy się do siebie kleili. A ponieważ przyzwyczaiłam się do takiego zachowania Ronana, nawet nie przyszło mi do głowy, że ktoś mógłby pomyśleć, że łączą nas bardziej intymne relacje.

– Świetny pomysł. – Ronan pstryka palcami w kierunku, skąd dobiegł głos. Silver. Oczywiście, tylko ona mogła coś takiego powiedzieć.

Aż trudno uwierzyć, że kiedyś byłyśmy ze sobą tak blisko. Teraz jest egzotyczną boginią, piękną aż do bólu, z ciałem modelki i ciętym językiem, do tego pierwszorzędną uczennicą. Klasyczna sucz.

Która kiedyś była moją przyjaciółką, przytulała mnie po śmierci babci i dała mi jedną ze swoich ulubionych lalek Barbie.

W jednej chwili moje życie, które było takie pełne, stało się puste.

– Chodź, Kimmy, znajdziemy sobie jakiś pokój. – Ronan uśmiecha się do mnie łobuzersko.

Trącam go żartobliwie w bok. Często zastanawiam się, jak wyglądałyby nasze relacje, gdybym znała go tak długo, jak pozostałych. Dołączył do czterech jeźdźców w podstawówce. Może on też by się zdystansował, gdyby znał mnie od dzieciństwa.

– Proszę zająć swoje miejsca. – Kiedy dobiega nas głos pani Stone, odsuwam się od Ronana i kieruję do ławki w przedniej części klasy. Zazwyczaj Elsa, albo jedno z jej przybranego rodzeństwa, siada ze mną, ale teraz jestem sama. Ronan zniknął, ponieważ woli zająć miejsce bardziej z tyłu i spokojnie przekimać zajęcia.

Kiedy już mam usiąść, kątem oka dostrzegam jakiś ruch.

Xander.

Stoi przy oknie, przed Cole’em, który mówi mu coś do ucha, ściskając w ręku książkę. Nie wydaje się, żeby Xander go słuchał, ponieważ całą uwagę skupił na mnie. Ma beznamiętny wyraz twarzy i wygląda to tak, jakby patrzył przeze mnie, a nie na mnie.

A jednak mi się przygląda. Jego spojrzenie nie prześlizguje się po mojej skórze czy twarzy, tylko wbija w duszę. Atakuje i sięga tam, gdzie nie powinno.

Odwracam wzrok i siadam, walcząc z zalewającym policzki rumieńcem. Dlaczego, do cholery, wylądowałam w tej samej klasie z czterema jeźdźcami? Czy nie dane jest mi przeżyć ostatniego roku w RES w spokoju?

Prawie mi się to udało, kiedy do tej pory nie musiałam oglądać facjaty Xandera na każdych cholernych zajęciach.

Pani Stone mówi o jakimś teście, ale za nic w świecie nie potrafię się skupić na jej słowach. Myślami wciąż uciekam do tylnych ławek, gdzie siedzi ktoś, kto – jestem tego pewna – cały czas się we mnie wpatruje.

Przez tę nieproszoną uwagę czuję mrowienie na karku. Wiercę się na krześle, jakbym w ten sposób mogła zniwelować dyskomfort.

Coś uderza mnie w ramię, a następnie obok mnie ląduje zmięta kartka. Zakrywam włosami oczy, zerkam za siebie i widzę szeroki uśmiech Ronana.

Siedzi obok Xandera, który zaciska palce na ołówku tak mocno, jakby chciał go złamać. Ronan wyciąga przed siebie nogi i obracając między wskazującym a środkowym palcem czarne pióro, brwiami sygnalizuje, żebym podniosła kartkę.

Rzucam przelotne spojrzenie na Xandera, który jest całkowicie skupiony na pani Stone. Wyraz twarzy ma neutralny, ale ramiona sztywne. Dlaczego, do cholery, jest taki spięty?

Sięgam po kartkę i dyskretnie ją rozkładam. Jakieś bazgroły, to pierwsze, co przychodzi mi do głowy, ale po chwili poznaję niechlujne pismo Ronana z uśmiechniętą buźką u góry.

Uśmiechnij się i pokaż światu środkowy palec.

Kiedy na niego spoglądam, puszcza do mnie oko. Usta mimowolnie układają mi się w lekki uśmiech.

Groźne spojrzenie Xandera przeskakuje z Ronana na mnie i już tam zostaje. Na mnie.

Nie odwraca głowy, nie ucieka wzrokiem. Próbuje mnie zastraszyć, więc to ja zrywam kontakt wzrokowy i kulę się, tak jak robię to za każdym razem, gdy jest w pobliżu.

Gdyby spojrzenie mogło ciąć, to Xandera byłoby w tej chwili najostrzejszym nożem na świecie.

Ale jest coś, o czym ciągle zapomina. Jego wrogość już mnie nie przeraża. To pestka w porównaniu z mgłą albo rozczarowanym spojrzeniem Kira, czy też strachem w jego dziecięcych oczkach, kiedy myślał, że zostawię go samego.

Tak że uśmiecham się dalej. Do Ronana, nie Xandera.

Pieprzę wszystkich, którzy powoli mnie łamali i zamieniali w żałosną skorupę, cień człowieka. Doprowadzali na skraj przepaści i czerpali przyjemność z przyglądania się mojemu upadkowi. Tych, którzy nie zawahaliby się pchnąć mnie pod koła rozpędzonego autobusu, zamiast wciągnąć w bezpieczne miejsce na chodniku, którzy robili wszystko, żeby zagęścić mgłę, tak by to ona, nie ja sama, rządziła moim życiem.

Idę za radą Ronana i pokazuję światu środkowy palec.

3

Xander

Samotność to świetny towarzysz.

Tak, brzmi to jak bełkot szaleńca, ale tak właśnie uważam. Może to przez tę kawę. To znaczy kawę z wódką, którą właśnie piję, ale kogo to interesuje?

Tutaj, w tym domu, nikogo to nie obchodzi.

Kręcącym się w nim ludziom płaci się za niewtykanie nosa w nie swoje sprawy. Mój ojciec zmusza ich do podpisania umowy o zachowaniu poufności, której złamanie kosztowałoby ich życie, a ich dzieci, wnuki i prawnuki byłyby sprzedawane na czarnym rynku.

Ludzie chętnie trzymają gębę na kłódkę, kiedy ich portfele są wypchane banknotami z podobizną królowej. Przynajmniej ci, którymi otacza się mój ojciec.

Naszemu kucharzowi nawet nie drgnęła powieka, kiedy patrzył, jak wsypuję do kubka kawę i zaparzam ją odrobiną wody, a do pełna zalewam wódką. Skinął tylko głową i zajął się swoimi sprawami.

Stoję przy wielkim oknie, sięgającym od podłogi aż po sufit, jedną ręką trzymam kubek z kawą, drugą rękę mam w kieszeni. Typowy grzeczny chłopak z wyższej klasy średniej, z przyzwoitymi ocenami, nienarzekający na brak popularności. Taki, który wiedzie całkiem znośne życie.

Mam wszystko, wystarczy sięgnąć i korzystać – posiadłość z ogrodem, niemieckie bryki w garażu, perspektywę zajmowania wysokiego stanowiska po ukończeniu studiów. Wszystko.

A jednak nie mam nic.

Bo czy jest sens brać coś, czego się nie potrzebuje, a nie ma się dostępu do tego, czego tak naprawdę się chce? Logika podpowiada, że tak, chociaż coraz bardziej tracę tę pewność na skutek podszeptywania mojej „wódaciółeczki”.

I tak, zgadza się, sam sobie zadaję pytania i sam na nie odpowiadam. Zaczynam się wciągać w to całe filozoficzne gówno Cole’a.

– Co ty tutaj robisz? Nie masz zajęć?

Powoli zamykam oczy, biorę głęboki wdech i odwracam się, by spojrzeć na tego, który stanowi całą moją rodzinę, chociaż wolałbym, żeby to on zniknął dwanaście lat temu, a nie mama.

Ojciec stoi na środku salonu, zagraconego obrazami renesansowych mistrzów i różnymi dziwacznymi dziełami sztuki, za które zapłacił setki tysięcy na aukcjach.

Lewis Knight należy do klasy rządzącej w kraju, jest jednym z tych ważnych ministrów, który nie tylko reguluje gospodarkę, ale także ją kontroluje. Jest – uwaga, uwaga – sekretarzem stanu w Departamencie Biznesu, Energii i Strategii Przemysłowej Wielkiej Brytanii. Uff, tak, niezły tasiemiec, ale podobno nazwa stanowiska pasuje do jego „obowiązków”, jak je nazywa ojciec. Typowy polityk.

Jest po czterdziestce, średniej budowy ciała, ma gęste ciemne włosy, które stylizuje tak, jakby codziennie chodził na randki z samą królową. Trzyczęściowy garnitur podkreśla jego wysportowaną sylwetkę i dodaje mu majestatu, dzięki czemu świetnie wypada w mediach.

Mój ojciec jest jednym z tych znanych i lubianych. Dlatego ja też jestem znany i lubiany, coś takiego ma się w genach.

Przyjaźni się także z ludkami z „IT”, pierwszej linii partii konserwatywnej, która prowadzi wewnętrzną wojnę, by zhakować nadchodzące wybory i ponownie rządzić krajem. Ponad dziesięć lat przy korycie, dajcie spokój, zaczyna wiać straszną nudą.

Pomiędzy jego gęstymi brwiami pojawia się zmarszczka, kiedy tak stoi i obcina mnie wzrokiem od stóp do głów, jakby nie podobały mu się moje dżinsy i T-shirt. Mam zawsze wyglądać nienagannie, nawet w domu. Nigdy nie wiadomo, kiedy wpadnie do nas z wizytą zgraja dziennikarzy.

Odkąd pamiętam, tata zawsze przyglądał mi się takim wzrokiem: to coś jakby permanentna dezaprobata. Nigdy nie potrafił zaakceptować mnie takiego, jakim jestem. Nie akceptuje chyba w ogóle tego, że istnieję.

Podejrzewam, że w głębi duszy żałuje, że tamtego dnia, kiedy mama zdecydowała się nas zostawić, nie zabrała mnie ze sobą. Tak że obaj odwalamy kawał dobrej roboty, ignorując się nawzajem.

Gdyby można było cofnąć czas, on pewnie wepchnąłby mnie wtedy do jej samochodu siłą, a ja zmniejszyłbym się do rozmiaru myszy i schował w jej bucie.

– No więc? – drąży dalej. – Nie masz dzisiaj treningu?

– Dzisiaj nie.

– Dlaczego?

– Ponieważ musimy odpocząć przed następnym meczem.

Lekko mruży oczy, przybierając sceptyczny wyraz twarzy. Ojciec z natury jest nie tylko osobą pragmatyczną, jest też dość podejrzliwy. Być może dlatego jest odnoszącym sukcesy politykiem. Nie mam wątpliwości, że zadzwoni do szkoły, żeby upewnić się, czy nie ściemniam.

Cała ta jego ojcowska troska to tylko pierdolona gra. Po prostu lubi mieć nade mną kontrolę, wydaje mu się, że trzyma mnie pod butem i że w każdej chwili może mocniej go docisnąć.

– Twoje zachowanie ma być teraz nienaganne, Xander. Nie muszę ci przypominać, że…

– Zbliżają się wybory – przerywam mu i biorę łyk wódki. To znaczy kawy.

– Właśnie. – Podchodzi do mnie, ale nie na tyle blisko, by wyczuć alkohol. Gdybym wiedział, że dzisiaj będzie w domu tak wcześnie, darowałbym sobie tę wzmocnioną kawkę. Trzyma mnie na krótkiej smyczy bez wyraźnego powodu i na pewno skróciłby ją jeszcze bardziej, gdyby dowiedział się o moich preferencjach odnośnie do kaw „smakowych”.

– Skoro pamięć cię jednak nie zawodzi, postępuj jak należy, chłopcze.

– Nie mów do mnie „chłopcze” – cedzę przez zaciśnięte zęby.

– Więc przestań zachowywać się jak gówniarz. I pamiętaj, celem rozgrywek piłkarskich i Royal Elite jest jedynie stworzenie odpowiedniego wizerunku. Nie zapominaj o tym i nie daj się ponieść emocjom.

Oczywiście nawet ta jedyna rzecz, którą lubię, czyli gra w piłkę nożną, jest tylko środkiem do celu dla kochanego staruszka.

– Nie muszę ci przypominać o konsekwencjach, prawda? – drażni się ze mną, unosząc wysoko brwi.

– Nie musisz. Jak dam ciała, nie będzie Harvardu. – Kusi mnie, żeby jednym haustem wypić całą kawę, ale w ten sposób przyspieszyłbym działanie alkoholu i zdradził, co tak naprawdę mam w kubku, więc po prostu biorę kolejny łyk, za to spory.

To nie tak, że mam jakiegoś zajoba na punkcie Harvardu, po prostu jest w Stanach, więc studiując tam przez całe lata byłbym z dala od tego zasranego bezdusznego domu i tego po drugiej stronie ulicy.

Muszę się stąd wynieść za wszelką cenę. Moje stopnie nie są zbyt dobre i raczej nie mam co liczyć na stypendium, dlatego potrzebuję pieniędzy, które może zapewnić mi tylko mój najdroższy tatuś. Jak tylko zacznę sam zarabiać, cisnę mu tę jego posraną kasę prosto w twarz.

– Właśnie. Nie zapominaj o tym. – Poprawia krawat, próbując onieśmielić mnie spojrzeniem. Mimo że jesteśmy mniej więcej tego samego wzrostu, stara się nade mną górować.

Protekcjonalne spojrzenie, chłód w brązowych oczach i totalne lekceważenie ludzkich uczuć były powodami, dla których mama od niego odeszła.

Od tamtej pory nie potrafię dogadać się z tym człowiekiem.

Staliśmy się dla siebie obcymi ludźmi, którzy po prostu mieszkają pod jednym dachem.

Lewis Knight może i jest zbawcą narodu, ale dla mnie jest najgorszym wrogiem.