Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Drugi tom serii „Deception Trilogy” sławnej Riny Kent!
Winter Cavanaugh nie jest już tą samą dziewczyną co wcześniej. Nawet nie ma już tak samo na imię. Teraz jest Lią Volkov, żoną Adriana Volkova.
To małżeństwo ma więcej rys niż gładkich powierzchni. Oni nigdy nie powinni być razem. Te wszystkie gierki między nimi tylko ich niszczyły. Wiedzieli, że zdołają niczego zbudować, a jedynie będą niszczyć siebie nawzajem. Jednak nie umieli przestać.
Okazuje się, że oboje noszą w sercu głębokie rany. Wydarzenia, przez które się one pojawiły, ukształtowały ich i sprawiły, że trudno jest im zaoferować coś dobrego drugiej osobie. Czy spróbują to zrobić, wiedząc, że potrafią tylko zadawać sobie ból?
Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 418
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Tempted by Deception
Copyright © 2021 by Rina Kent
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Anna Adamczyk
Korekta:
Agata Bogusławska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-341-6
Drogi czytelniku, przyjacielu,
jeśli nie czytałeś wcześniej moich książek, możesz o tym nie wiedzieć, ale piszę mroczne historie, które mogą być niepokojące. Moje książki i bohaterowie nie są dla osób o słabym sercu.
Kuszenie Kłamstwem jest drugą książką z trylogii i nie jest samodzielną pozycją.
Trylogia Oszustwa:
#0 Dark Deception (darmowy prequel)
#1 Przysięga kłamstwa
#2 Kuszenie kłamstwem
#3 Consumed by Deception
Zapisz się do newslettera Riny Kent, aby otrzymać informacje o przyszłych wydaniach i ekskluzywny prezent.
Mój mąż. Mój złoczyńca.
Zaczęliśmy od śmierci i krwi.
Od gier i cielesnych przyjemności.
Adrian i ja nie powinniśmy być razem.
On się myli.
Ja się mylę.
To, co mamy, jest uosobieniem katastrofy.
A jednak nie da się tego zatrzymać.
Albo mój mąż zniszczy mnie, albo ja jego.
Hate Myself – NF
Peace of mind – Villain of the Story
Drown – Bring Me The Horizon
M.I.N.E – Five Finger Death Punch
How to Save a Life – The Fray
Gasoline – Halsey
Worlds Apart – The Faim
I’ll Be Good – Jaymes Young
I Know How to Speak – Manchester Orchestra
Sorry for Now – Linkin Park
The Light Behind Your Eyes – My Chemical Romance
Fake Your Death – My Chemical Romance
Roses – Awaken I Am
Follow Your Fire – Kodaline
Lion – Hollywood Undead
Only Us – DYLYN
Choke – Royal & the Serpent
Kompletną playlistę znajdziesz na Spotify
Adrian
Siedem lat
– Zrobisz, co każę.
Kiwam głową.
Lepiej być posłusznym, kiedy mama jest w takim stanie – lub w jakimkolwiek innym. Tak naprawdę nie ma to znaczenia.
Od kilku minut krąży po naszym małym mieszkaniu, w jednej sekundzie wpatrując się w swój telefon, a w drugiej odpisując komuś.
Siedzę na wysokim krześle w naszym salonie. Stopy zwisają mi luźno. Powietrze wypełnia zapach spalonego jedzenia. Mama nienawidzi gotować i jest beznadziejną kucharką. Na kolanach trzymam książkę Dziadek do orzechów, chociaż nie byłem w stanie przeczytać ani jednej strony ze względu na zły nastrój mamy. Pada śnieg. Okna pokryte są białym puchem jak w filmach świątecznych, ale ogień palący się w kominku nie oferuje zbyt wiele ciepła.
Mama jest wysoka i szczupła. Ciągle chodzi na siłownię, żeby móc zachować „formę” po tym, jak ją „zrujnowałem”, kiedy się urodziłem. Nie wiem nawet, co to znaczy, ale wciąż powtarza tego typu rzeczy. Ma na sobie obcisłą bluzkę z elegancką spódnicą, a jej blond włosy są zaczesane w kok.
Usta pomalowała na krwistoczerwony kolor, a długie kolczyki zwisają jej aż po szyję niczym bombki na choince. W tym roku święta spędziłem z ojcem i jego żoną, ciocią Anniką. Mama przez cały miesiąc chodziła z tego powodu wściekła, ale było warto.
Matka nienawidzi cioci Anniki. Ciągle mówi jej różne rzeczy, które ją ranią, na przykład to, że nie może mieć dzieci. Moja macocha nie komentuje tego, czasem nawet się uśmiecha, przez co mama wścieka się jeszcze bardziej. Ale często widzę, jak ciocia Annika płacze, kiedy jest sama w swoim pokoju. Staję wtedy obok niej i głaszczę ją po ręce. Czasami tyle wystarcza, żeby się uspokoiła.
Mama jednak nie odpuszcza. Czasem nawet prosi mnie, żebym dowiadywał się nowych rzeczy, kiedy jestem u taty, by potem mogła wykorzystać je do skrzywdzenia cioci.
Nie chcę, żeby ciocia cierpiała. Piecze dla mnie ciasta i robi mi herbatę. Zabiera mnie na spacery oraz kupuje mi ciepłe ubrania, żeby – jak mówi – chronić „moje małe ciało” przed zimnem. Przytula mnie i całuje w policzki.
Mama nigdy tego nie robi.
Ze względu na pracę w szpitalu rzadko bywa w domu. Ale ja tak. Po przyjściu ze szkoły spędzam dużo czasu całkiem sam. Najstraszniej jest w nocy, bo wtedy budzą się potwory pod łóżkiem.
Mama mówi, że to bzdury, a prawdziwym potworem jest ciocia Annika, bo przez tę „sukę” nie może być z tatą.
Z czasem zacząłem podawać mamie fałszywe informacje o cioci, ponieważ nie chciałem, żeby stała się jej krzywda. Kiedy mama się o tym dowiedziała, dała mi klapsa, a raz nawet umazała mi twarz ostrą papryką w proszku. Tak mnie paliło, że aż widziałem gwiazdy. Mimo to nie płakałem. Rodzice nie lubią, kiedy płaczę.
Mama mówi, że tata jest silnym człowiekiem i że muszę się słuchać ich obojga. Ale ciocia Annika powiedziała mi, że lepiej nie słuchać wszystkiego, co mówi tata.
– Dlatego, że jest potężny? – zapytałem, gdy czytała mi książkę tuż po tym, jak pomogła mi w odrabianiu lekcji.
Przez jej twarz przemknął cień, gdy się uśmiechnęła. Zawsze smutno się uśmiecha, ale nie tak jak mama, której uśmiech wygląda jak u jakiegoś złoczyńcy z kreskówki.
– Bo jest niebezpieczny, malyshonuk1.
– Jak ten zły pan z mojej kreskówki?
– Mhm.
– Ale mama mówi, że tatuś jest potężny.
– W zły sposób. – Objęła mnie ramionami. – Chciałabym zabrać cię ze sobą i stąd odejść, kochanie.
Ja też tego pragnąłem. Chciałem też, żeby to ona była moją prawdziwą matką. Przynajmniej nigdy mnie nie rani i czuję się przy niej bezpiecznie. Przynajmniej mnie lubi.
Nie tak jak mama.
– Co ta dziwka ci powiedziała? – pyta mama ostrym tonem, a ja się wzdrygam. Nie lubię, kiedy nazywa tak ciocię Annikę.
– Nic – odpowiadam cienkim głosem.
Rusza w moją stronę, a ja ściskam mocniej książkę, przygotowując się na kolejne lanie. Często mnie bije. Nieważne, ile razy mnie uderzy, nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Nienawidzę bólu, który temu towarzyszy, ale przede wszystkim nienawidzę tego, że nie traktuje mnie tak, jak większość matek swoje dzieci.
Czasami pytam ciotkę Annikę, dlaczego nie jest moją matką, a ona tylko uśmiecha się w ten smutny sposób.
Mama tym razem nie wymierza ciosu, ale chwyta mnie za koszulę i podnosi z krzesła. Z bliska jest ładna w przerażający sposób. Jak czarownice z kreskówek.
– Powiedz mi, co powiedziała, ty mały skurwielu!
Nie mogę oddychać.
To nie pierwszy raz, kiedy nie mogę złapać tchu. Czasami, kiedy płakałem, mama przykładała mi poduszkę do twarzy, żebym przestał.
Dlatego już nie płaczę. Chcę przyzwyczaić się do bólu, żeby już więcej nie zapłakać.
Książka, którą kupiła mi ciocia Annika, spada na podłogę z hukiem, gdy chwytam ręce mamy swoimi mniejszymi, próbując ją powstrzymać.
– M-Mamo…
Jej wyraz twarzy się nie zmienia, gdy wpatruje się we mnie.
– Myślisz, że wiesz, co to ból, ty pieprzony draniu? A co z bólem, przez który przeszłam, żeby cię urodzić? Myślisz, że chciałam nieślubne dziecko? Nazywam się Dominika Alekseev, pierwsza w swojej klasie na Harvard Medical School, a mimo to się poświęciłam. Zamiast przerwać ciążę, urodziłam cię, bękarcie, tylko po to, żeby twój ojciec zostawił tę sukę. Ty pieprzony pomiocie! Ale czy to zrobił? Nie! Ona jest przecież jakąś pieprzoną szlachtą i ma dla niego większą wartość, mimo że nie może dać mu dzieci. Więc nie myśl, że znaczysz cokolwiek poza tym, że służysz jako pomost między mną a twoim ojcem. Może i cię nie chcę, ale jesteś moim synem i nie weźmiesz strony tej suki zamiast mojej. W przeciwnym wypadku cię, kurwa, zabiję. Zakończę życie, które ci dałam. Rozumiesz? – Popycha mnie z powrotem na krzesło.
Wciągam długi haust powietrza, sapiąc i dysząc. Drewno uderza o mój bok, a zabłąkana drzazga wbija się w ramię. Drobne krople krwi pojawiają się na powierzchni skóry, po czym spadają na książkę.
Padam na kolana na drewnianej podłodze i wycieram okładkę Dziadka do orzechów grzbietem dłoni.
Mama wyrywa mi książkę z palców.
– Mamo, nie!
Jej głowa przechyla się na bok.
– To od niej, prawda?
Potrząsam głową.
– Nie okłamuj mnie. Tylko taka idiotka jak ona może kochać takie śmieci. – Chytry uśmiech maluje się na jej ustach, gdy otwiera książkę i pokazuje mi, że ma zamiar ją rozszarpać. – Zdradzisz mi, co powiedziała?
– Ja… Ona…
– Co?
Nie chcę, żeby podarła moją książkę, ale nie chcę też mówić jej o cioci Annice.
– Sam tego chciałeś, mały gnojku.
– Nie! – Podbiegam do niej. – Ona… powiedziała, że pojedziemy na wakacje.
Mama podnosi brwi.
– Na wakacje? Niby dokąd?
– Do Rosji.
Śmieje się. Jej idealne białe zęby błyszczą pod czerwoną szminką. Dźwięk jest tak donośny, że chcę położyć ręce na uszach i się od niego odciąć.
– Proszę, proszę. Nasza pani idealna planuje uciec. – Wciąż ściskając książkę, znów sięga po telefon i podchodzi do kominka. Wpatruje się w Dziadka do orzechów i mówi cicho sama do siebie: – Śmieci. – Po czym wrzuca mój prezent do ognia.
Wyrywam się do przodu, próbując go odzyskać, ale ogień zdążył go już pochłonąć. Łzy szczypią mnie w oczy i uderzam mamę w nogę.
– Powiedziałaś, że zostawisz moją książkę w spokoju!
– Skłamałam. A teraz siedź cicho. – Odpycha mnie, przez co upadam na tyłek na podłodze obok niej. Ukłucie bólu sprawia, że się krzywię, ale nauczyłem się maskować emocje.
Mama przykłada telefon do ucha, a drugą rękę kładzie na biodrze.
– Nastąpiła zmiana planów… Tak… Wypadek… Dziś wieczorem…
Po odłożeniu słuchawki odwraca się, by stanąć naprzeciwko mnie z triumfalnym uśmiechem, takim, przez który wygląda jak złoczyńca z mojej ulubionej kreskówki.
– W końcu dowiodłeś swojej wartości, mały gnojku.
– Czy pozwolisz mi pojechać do cioci Anniki w ten weekend?
– Zapomnij.
– Ale tata powiedział…
– Twój tata nie będzie już brał jej strony, Adrian. Bo niezależnie od tego, jak długo będzie z nią przebywał, i niezależnie od tego, jak z tą suką padamy mu do stóp, liczy się dla niego tylko jedna osoba. Ta, która będzie kontynuowała jego dziedzictwo. – Przechyla głowę na bok. – Ty.
Wstaję, po czym spoglądam jej głęboko w oczy.
– Tata powiedział, że mogę spędzić weekend z ciocią Anniką.
– Możesz o tym zapomnieć.
– Dlaczego?
Pochyla się, by szepnąć mi w twarz:
– Bo twoja ukochana Annika w końcu zniknie.
– Nie… – Łzy płyną mi strumieniami po policzkach. Mogę myśleć jedynie o jej uśmiechu, nawet tym smutnym, uściskach i o tym, jak bardzo jej na mnie zależy. Nie może zniknąć i zostawić mnie z mamą i tatą.
– Tak. Najwyższy czas, żeby to zrobiła. – Telefon mamy znowu dzwoni, a ona się uśmiecha. – Szybciej niż myślałam.
Obserwuję ją, jak słucha kogoś przez słuchawkę. Jej brwi ściągają się, a czerwone usta wykrzywiają. Ciężar w mojej piersi unosi się, jakby nigdy go tam nie było. Jeśli mama jest wściekła, to znaczy, że ciocia Annika jest bezpieczna.
– Nie, Georgy nie może niczego podejrzewać… Tak… Wymyślę coś, co go zajmie.
Po odłożeniu słuchawki wpatruje się w kominek, trzymając rękę z powrotem na biodrze, a palce owijając wokół telefonu.
– Czy z ciocią Anniką wszystko w porządku? – pytam ostrożnie.
Odwraca się gwałtownie, jakby zapomniała, że z nią jestem. Nie podoba mi się iskra w jej oczach ani lekki uśmieszek na ustach.
– Jak mogłam o tym nie pomyśleć? Najlepszym sposobem na odwrócenie uwagi Georgy’ego jesteś ty, mój mały bękarcie.
Matka powoli się do mnie zbliża. Potykam się i cofam, nie chcąc, by znów mnie uderzyła. Wpadam na stolik do kawy i w końcu ląduję na tyłku.
Mama zatrzymuje się nade mną, jej cień pada na mnie i złowieszczo blokuje światło z ogniska.
– Dlaczego się odsuwasz?
Przesuwa paznokciami po moim policzku, a później włosach. Nie pieści ich jednak tak, jak robi to ciocia Annika, gdy kładzie mnie spać. Dłoń mamy jest zimna, podobnie jak wyraz jej twarzy.
Zupełnie, jakbyśmy byli w Rosji podczas mroźnej zimy.
Mama chwyta mnie za rękę, a ja pozostaję nieruchomy jak kamień, nie mogąc się ruszyć. Wybiera numer na telefonie i lekko prycha, zanim przykłada go do ucha.
– Och, Georgy! Co zrobić z Adrianem?
Robi pauzę i po drugiej stronie słuchawki słyszę gorączkowe przekleństwa taty po rosyjsku.
Łzy spływają po policzkach mamy. Zawsze płacze, kiedy rozmawia z tatą, chociaż wciąż wygląda jak złoczyńca z kreskówki.
– On… Upadł i złamał rękę… Nie wiem, co robić! Proszę, przyjedź. Proszę!
Więcej przekleństw ze strony ojca. Jeszcze więcej rosyjskiego.
– Och, moje dziecko!!! – Mama krzyczy i rozłącza się, prychając, po czym jej wyraz twarzy tak po prostu wraca do normalności. – Adrian, nie miałbyś nic przeciwko temu, żeby poświęcić się trochę dla szczęśliwej przyszłości twojej matki, prawda?
Zanim mogę coś odpowiedzieć, zamyka dłoń wokół mojego ramienia i wykręca je w przeciwnym kierunku. Mocno.
Okropne chrupnięcie odbija się echem w powietrzu, a ja krzyczę.
Lia
Dwadzieścia cztery lata
Nic dobrego nie przychodzi bez bólu.
Ten fakt wbito mi do głowy zakrwawionymi palcami, kiedy byłam małą dziewczynką.
Urodziłam się w bólu, wychowałam w nim, aż w końcu przyjęłam go do serca. Jednak bez względu na to, ile bólu musiałam znieść, nigdy nie udało mi się na niego znieczulić. Nawet wtedy, gdy dawałam z siebie wszystko, by wytrenować do tego swoje ciało. Ból jest prawdziwy, duszący, a przy odpowiednim nacisku z pewnością złamie każdą barierę.
Jestem jednak od niego silniejsza.
Głośne wiwaty wypełniają salę jeszcze długo po tym, jak kurtyny opadają w finale Dziadka do orzechów. Pozostaję na pointach, z rękami ułożonymi w salut, nawet gdy już nie jesteśmy w zasięgu publiki.
Moje kostki błagają, żebym w końcu postawiła stopy, jak to wielokrotnie miało miejsce w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Długie próby i niekończące się trasy przytępiły moje zmysły. Daję sobie jeszcze kilka sekund, łapiąc oddech, zanim miękko ląduję na podeszwach. Stuknięcia baletek nie słychać pośród harmidru za kulisami.
Inni tancerze wypuszczają z ulgą oddechy, klepią się nawzajem po plecach albo po prostu stoją, oniemiali. Może i należymy do New York City Ballet, jednego z najbardziej prestiżowych zespołów tanecznych na świecie, ale to wcale nie zmniejsza presji. Jeśli już, to sprawia, że jest ona dziesięciokrotnie większa.
Oczekuje się od nas, że będziemy absolutnie najlepsi za każdy razem, gdy wyjdziemy na scenę. Kiedy zespół pieczołowicie wybierał swoich tancerzy, jedyną zasadą było: żadnych błędów.
Ryk oklasków na koniec naszego występu nie jest czymś, na co mamy nadzieję, to coś, czego się od nas oczekuje.
Reżyser, Philippe, wysoki, szczupły mężczyzna z łysiną i gęstymi białymi wąsami, podchodzi do nas w towarzystwie naszej choreografki, Stephanie.
Philippe uśmiecha się, jego wąsik przechyla się wraz z ruchem, a wszyscy tancerze wypuszczają zbiorowo oddech. Reżyser nie jest typem człowieka, który uśmiecha się po występie, chyba że wykonaliśmy go naprawdę perfekcyjnie.
– Byliście cudowni! Brawo! – wykrzykuje z wyraźnym francuskim akcentem i klaszcze. Cało jego ciało niemal tańczy z radości. Jego kolorowy szalik powiewa, a obcisła marynarka napina się na ciele.
Wszyscy inni idą w jego ślady, klaszcząc i gratulując sobie nawzajem.
Wszyscy oprócz mnie, głównego tancerza, Ryana, i drugiej głównej tancerki, Hanny.
Niektórzy członkowie zespołu próbują nawiązać rozmowę z Philippem, ale on bezczelnie ich ignoruje. Podchodzi do mnie i podnosi moją rękę do ust.
– Moja najpiękniejsza primabalerina. Byłaś dziś prawdziwym dziełem sztuki, Lia, chérie2!
– Dziękuję, Philippe. – Cofam rękę tak szybko, jak tylko potrafię, i krzywię się, gdy czuję ból w ścięgnie lewej nogi. Muszę jak najszybciej nałożyć na to plaster przeciwbólowy.
– Nie dziękuj mi. To ja jestem zaszczycony, że mam taką muzę jak ty.
To wywołuje u mnie uśmiech. Philippe jest zdecydowanie najlepszym reżyserem, z jakim pracowałam. Rozumie mnie lepiej niż ktokolwiek wcześniej.
– Ryan. – Kiwa głową na odgrywającego główną męską rolę tancerza, akcentując „R” w jego imieniu. – Byłeś idealny!
– Zgodnie z oczekiwaniami. – Ryan podnosi arogancko brew. Jest przystojnym Amerykaninem z kwadratową twarzą, ciemnoniebieskimi oczami i dołkiem w podbródku.
– Ty też, Hannah – mówi do niej lekceważąco Philippe. – Będziesz musiała popracować nad swoim pointe do Giselle.
Jej wyraz twarzy rozjaśnia się, gdy kpiąco się do mnie uśmiecha, a następnie odchrząkuje. Hannah jest blondynką, nieco wyższą ode mnie, i ma kocie oczy, które zawsze podkreśla grubym, cienistym makijażem.
– Czy to znaczy, że jestem brana pod uwagę do głównej roli?
Obok Philippe’a staje Stephanie. Ma ciemną skórę i naturalnie kręcone włosy, które zebrała pod różową opaskę. Jako była primabalerina w NYC Ballet ma reputację, która ją wyprzedza, i jest równie nieustępliwa, co Philippe, ale zaskakująco dobrze pracują jako zespół.
– Odbędzie się przesłuchanie, ale nie do głównej roli.
– Ale dlaczego… – Hannah w ostatniej chwili powstrzymuje się przed wybuchem.
Stephanie kiwa głową w moją stronę.
– Producenci już wybrali Lię do roli Giselle.
Spojrzenie Hanny spotyka moje z niczym innym jak złośliwością. Spoglądam na nią chłodno. Tańczę w balecie od piątego roku życia i nauczyłam się ignorować małostkową zazdrość innych i ich zaczepki. Jestem tu, bo kocham tańczyć i wcielać się w postacie, którymi nie jestem w prawdziwym życiu. Wszystko inne to jedynie biały szum w tle.
To pewnie dlatego nie mam przyjaciół. Jedni całują mnie w dupę dla własnych korzyści, po czym wbijają mi nóż w plecy, a inni są po prostu złośliwi.
Tutaj każdy jest tylko kolegą, a – jak mawiała babcia – bycie na szczycie wiąże się z samotnością.
Znów zaczynają mnie boleć ścięgna i ukrywam grymas. Przemęczam się podczas tych maratońskich pokazów. Muszę zadbać o swoje nogi.
I to teraz.
Przechylam głowę w stronę Philippe’a i Stephanie.
– Muszę was przeprosić.
– Quoi?3 Nie będziesz z nami świętowała? – pyta reżyser podniesionym głosem. – Producentom się to nie spodoba!
– Muszę dać odpocząć nogom, Philippe.
– Więc zrób to, a potem dołącz do nas, chérie.
– Obawiam się, że nie mogę. Jestem wyczerpana i potrzebuję długiego odpoczynku. Proszę przeprosić ich w moim imieniu.
Philippe i Stephanie wydają się niezadowoleni, ale przytakują. To niespotykane, żeby primabalerina nie uczestniczyła w uroczystych przyjęciach, ale wiedzą, jak bardzo nienawidzę światła reflektorów poza sceną. Poza tym większość z tych producentów to seksistowskie, zboczone dupki. Wolę się z nimi nie spotykać, chyba że absolutnie muszę.
Tancerki powoli wchodzą do garderoby, rozmawiając między sobą.
Hannah pochyla się nad nami i szepcze:
– Może producenci w końcu zrozumieją, jakim jesteś beztalenciem, suko.
Wpatruję się w nią. Na szczęście nie jest na tyle wysoka, żeby patrzeć na mnie z góry.
– Gdybyś ćwiczyła tak często, jak trajkotasz, to może miałabyś chociaż cień szansy, żeby odebrać mi którąś z głównych ról.
Cmoka z oburzeniem językiem, a jej twarz wykrzywia się w grymasie, podkreślając odważny makijaż, który nadaje jej wygląd wiedźmy.
– Ilu producentom dałaś dupy, Lia? Wszyscy wiemy, że nie dostałabyś tylu głównych ról, gdyby nie to, że się puszczasz.
Jej słowa nie kłują w oczy. Nie dość, że są nieprawdziwe, to jeszcze przez lata słyszałam podobne docinki od całego zespołu baletowego. Na początku chciałam udowodnić, że nie jestem dziwką i że doszłam tak daleko, katując się, ale szybko zdałam sobie sprawę, że to bez sensu. Ludzie i tak będą myśleć to, co chcą. Dlatego jestem przyzwyczajona do obelg, ale jednocześnie nie pozwolę, żeby Hannah czy ktokolwiek inny mną pomiatał.
Rozluźniając ramiona, mówię z szyderczym spokojem:
– Mimo wszystko musisz się pogodzić z myślą, że jeszcze długo nie będziesz numerem jeden.
Podnosi rękę, żeby mnie spoliczkować, ale Ryan zaciska dłoń na jej nadgarstku i przyciąga ją do siebie.
– Hannah, nie przejmuj się ludźmi, którzy nic nie znaczą.
Zniża głowę i całuje ją z otwartymi ustami, ostro, ale jego oczy pozostają utkwione we mnie. Ich pożądanie jest wyraźnie widoczne w ich pocałunku i w jego ciasnych spodniach.
Odwracam się i kieruję do mojej prywatnej garderoby za kulisami, ale nie zamierzam zawracać sobie głowy przebieraniem się. Po tym, jak kiedyś włożyli mi coś swędzącego do ubrania, zawsze sprawdzam wszystko przed prysznicem, ale nie mam dziś nastroju, więc po prostu przebiorę się w domu.
Zatrzymuję się, gdy tylko wchodzę do środka. Niezliczone bukiety od wielbicieli i producentów wypełniają pokój, ledwo pozwalając mi się ruszyć.
Przeczesuję je, aż znajduję bukiet białych róż. Moje usta wykrzywiają się w pierwszym szczerym uśmiechu dzisiejszego wieczoru, gdy przytulam je do piersi i opuszczam głowę, by wziąć głęboki wdech. Pachną jak dom i szczęście.
Pachną jak mama, tata i jasne wspomnienia.
Odmawiam kojarzenia ich z dniem, w którym wszystko się skończyło. Odkładam róże z powrotem na stół i biorę kartkę, szczerząc się, gdy ją czytam.
Jesteś najpiękniejszym kwiatem na ziemi, Księżno. Nie tylko wyrosłaś na surowym bruku, ale i rozkwitłaś. Nie przestawaj rosnąć. Jestem dumny z mojej małej Księżnej.
Twój ukochany,
L.
Luca.
Może ostatnio rzadko się widujemy, ale nasza przyjaźń jest wieczna.
Przestaję się uśmiechać, gdy podnoszę głowę, by spojrzeć w lustro. Jestem w miękkim różowym tutu z muślinowym stanem i tiulową spódnicą, która opina ciasno moje piersi i talię, ale u dołu jest szeroka.
Włosy mam zaczesane do góry, a twarz pokrytą brokatem i warstwami makijażu. Nie mam czasu, żeby go zmyć, bo jeśli nie wyjdę teraz, to któryś z producentów zakręci się wokół mnie i zmusi do udziału w ich popisowej imprezie. Będą paradować ze mną od jednego współpracownika do drugiego, jakbym była inwentarzem na sprzedaż.
Wyjmuję spinki i uwalniam włosy, a następnie zdejmuję baletki. Krzywię się na widok kropli krwi otaczających duży palec u nogi i masuję go. Nie ma się czym przejmować.
Ból oznacza, że dałam z siebie wszystko.
Po wsunięciu stóp do wygodnych butów zakładam długi kaszmirowy płaszcz i owijam szyję oraz połowę twarzy szalem.
Upewniam się, że nikt nie kręci się na zewnątrz garderoby, po czym przytulam kwiaty od Luki do piersi, biorę torebkę i pospiesznie wychodzę na parking.
Z ulgą wypuszczam powietrze z płuc, gdy jestem już w drodze do domu, z kwiatami na siedzeniu pasażera jako moim samotnym towarzyszem.
Chciałabym móc zadzwonić do Luki i porozmawiać z nim, ale fakt, że nie przyszedł spotkać się ze mną za kulisami, oznacza, że wciąż trzyma się na uboczu.
Odkąd poznaliśmy się jako dzieci, całe jego życie polegało na pozostawaniu w cieniu i zadawaniu się z niewłaściwymi ludźmi.
Nie jestem idiotką. Wiem, że mimo iż bardzo się o mnie troszczy, Luca nie zdobył swoich pieniędzy legalnie, ale – jak sam mówi – im mniej wiem, tym lepiej. On nie chce narażać mnie na niebezpieczeństwo, a ja jestem mu za to wdzięczna.
Tak jakby dbamy o siebie nawzajem z daleka.
Mimo to tęsknię za nim.
Chcę mu opowiedzieć o dzisiejszym występie i o tym, jak ból w kostce nie pozwalał o sobie zapomnieć. Chcę mu powiedzieć o krwi, bo zrozumiałby, co to znaczy czuć ból.
Jest jedyną osobą, którą mogę nazwać zarówno rodziną, jak i przyjacielem. Minęły miesiące, odkąd widziałam go po raz ostatni. Miałam nadzieję, że dziś zrobi wyjątek i wyjdzie z cienia, ale najwyraźniej tak się nie stało.
Po niecałych trzydziestu minutach docieram na parking mojego budynku, który stoi w spokojnej podmiejskiej dzielnicy Nowego Jorku. Jest wyposażony w świetne systemy ochronne, dzięki którym czuję się w nim bezpiecznie.
Moja kostka pulsuje, gdy wychodzę z samochodu. Opieram się o drzwi, żeby zaczerpnąć tchu. Czuję, że zaraz złapie mnie skurcz. Biorę kilka głębokich oddechów, blokuję drzwi auta, a potem przypominam sobie o bukiecie. Może i Luki nie ma przy mnie fizycznie, ale przynajmniej mogę poczuć jego obecność dzięki kwiatom.
Już mam po nie sięgnąć, kiedy głośny dźwięk pisku opon wypełnia cały garaż. Kucam i nie ruszam się z miejsca, gdy słyszę kolejny pisk.
Zazwyczaj nie zatrzymywałabym się, słysząc jakieś zamieszanie, ale niepokojące dźwięki tak późno w nocy, w budynku mieszkalnym takim jak mój, są rzadkością. W zasadzie powinno to być prawie niemożliwe.
Wpatruję się w kamery mrugające na czerwono, które obserwują każdy kąt parkingu, i z ulgą wypuszczam drżący oddech.
Jestem bezpieczna.
Ale z jakiegoś powodu nie wychodzę z kryjówki obok mojego samochodu. W tej chwili wydaje się to kluczowe, mam wrażenie, że wydarzy się coś katastrofalnego, jeśli wstanę.
Ból w kostce pulsuje mocniej, jakby wyczuwał mój stres i chciał go pogłębić.
Czarny mercedes zatrzymuje się gwałtownie bezpośrednio w moim polu widzenia. Jego opony pozostawiają po sobie wściekle czarne ślady.
Nikt jednak z niego nie wysiada.
Kolejny czarny samochód, tym razem furgonetka, hamuje tuż za nim. Z przerażeniem obserwuję, jak jego okno opuszcza się, po czym w mercedesa uderza grad kul.
Podskakuję i osłaniam uszy, żeby zagłuszyć głośne strzały. Cofam się, kucając w wolnej przestrzeni między samochodem a ścianą. Dzięki Bogu, zawsze zostawiam trochę miejsca.
Wystrzały trwają jak crescendo w musicalu, w górę i w górę, szybciej, mocniej i głośniej. Przez sekundę myślę, że to się nigdy nie skończy. Że ostrzał będzie trwał całą wieczność.
W końcu jednak nastaje cisza.
Czuję, jak serce bije mi w gardle. Prawie zwracam kolację, gdy słyszę jakiś szelest, a potem przekleństwa w obcym języku.
Czyżbym była uwięziona w koszmarze?
Wbijam paznokcie w nadgarstek i ściskam, aż ból eksploduje na skórze. Nie. To nie jest koszmar. To rzeczywistość.
Głosy są teraz donośne, wściekłe i nie powstrzymują się. Prawdopodobnie nie powinnam patrzeć, ale jak mam uciec od tego okropnego odcinka Black Mirror, jeśli nie zobaczę, co się dzieje?
Upewniając się, że moje ciało wciąż jest ukryte za samochodem, chwytam maskę pojazdu i zerkam zza niej. Mercedes, do którego strzelano, ma wiele dziur po kulach w przedniej szybie, ale szkło nie pękło.
Wszystkie drzwi są otwarte i choć byłam w pełni przygotowana na zobaczenie martwych ludzi, samochód jest pusty. Zamiast tego na zewnątrz stoi trzech mężczyzn ubranych w ciemne ubrania, wszyscy trzymają broń. Dwóch z nich ma na sobie garnitury. Jeden to barczysty blondyn ze srogim wyrazem twarzy; drugi natomiast jest chudy i ma długie brązowe włosy związane na karku. Zmuszają pyzatego mężczyznę do klęczenia przed trzecim towarzyszem.
Ma na sobie prostą czarną koszulę i spodnie. Rękawy podwinął powyżej nadgarstków, odrobinę odsłaniając tatuaże. Jedna z jego rąk spoczywa przy boku, a druga trzyma pistolet przy głowie pyzatego mężczyzny.
Widzę tylko jego profil, ale to wystarczy, by stwierdzić, że to on rządzi.
Szef.
Z tej odległości nie mogę zobaczyć, jak wygląda, poza tym, że ma ciemne włosy i jasny zarost. Jest też wysoki. Tak wysoki, że nawet z mojej kryjówki czuję jego dominację.
Zerkam na furgonetkę, która zatrzymała się za nimi, i żałuję, że to zrobiłam. Dwóch mężczyzn leży na podłodze, nie ruszając się. Ich nierozpoznawalne rysy pokrywa krew.
Żółć podchodzi mi do gardła i biorę głęboki wdech, żeby nie zwymiotować i nie zdradzić swojej kryjówki.
Odwracam uwagę od tego widoku i nielogicznie wracam do sceny przed sobą, kiedy ten obcy język rozbrzmiewa ponownie. Dwaj mężczyźni rozmawiają z szefem w języku, którego nie rozpoznaję. Wydaje mi się, że to któryś ze wschodnioeuropejskich.
– Kto was przysłał? – pyta szef z rosyjskim akcentem, a ja nie mogę uwierzyć w to, jak jednocześnie władczo i spokojnie brzmi. Nie krzyczy, nie kopie ani nie uderza, ale brzmi to jak najgorsza groźba ze wszystkich.
– Pierdol się, Volkov. – Pyzaty mężczyzna prycha głosem, w którym słychać włoski akcent.
– To nie jest właściwa odpowiedź. Udzielisz mi jej, czy powinienem pójść po twoją rodzinę, gdy już z tobą skończę?
Na skroniach pyzatego mężczyzny pojawia się pot, po czym przeklina po włosku. Rozpoznaję ten język. Jedyny, który znam, oprócz angielskiego.
– A co cię interesuje, kto nas wysłał? – Pyzaty mężczyzna trzęsie się jak galareta.
– To wciąż nie jest właściwa odpowiedź. Rozumiem, że wolisz, żebym zajął się twoją rodziną.
– Nie. Czekaj!
– Ostatnia szansa.
– Szef chciał mieć na oku… – Pyzaty mężczyzna nie kończy zdania.
Strzał rozbrzmiewa w powietrzu z nawiedzającą ostatecznością.
Kładę obie dłonie na ustach, aby powstrzymać się od krzyku. Żołądek tak mi się skręca, że zaraz zwymiotuję jabłko, które zjadłam na kolację.
Puste oczy mężczyzny toczą się do tyłu jego pozbawionej życia głowy, gdy opada na ziemię. Szef pozwala, by ręka trzymająca broń opadła bezwładnie u jego boku. Mdłe spojrzenie skupia na zwłokach, jakby były kurzem na skórzanym bucie. Jego wyraz twarzy pozostaje taki sam – trochę skupiony, trochę znudzony, ale absolutnie potworny.
Właśnie dokonał egzekucji człowieka z zimną krwią i nie zdobywa się na żadną reakcję.
To jest nawet bardziej przerażające niż sam czyn.
Właśnie wtedy, gdy mam zamiar zwymiotować, jego głowa przechyla się na bok.
W moją stronę.
Lia
Zamarłam.
Moje kończyny zamieniły się w kamień, a ciało nie chce słuchać mózgu, który nakazuje mu się ruszyć.
Uciekaj.
Przeżyj.
Macki strachu owijają się wokół mojej klatki piersiowej, zatrzymując mnie w miejscu.
I to nawet nie jest najdziwniejsza część.
Kłamstwem byłoby powiedzieć, że nie boję się broni w jego ręce. Nie byłam tak blisko pistoletu, odkąd przeprowadziłam się do Nowego Jorku i przyjęłam zupełnie inny styl życia. Jednak nie to pozbawia mnie oddechu i pali w płucach. Nie to wbija mi zardzewiałe sztylety w pierś i zabrania mojemu ciału słuchać poleceń mózgu.
To głęboki lód w jego szarych oczach.
Są tak surowe. Bezlitosne jak zima i tak samo zimne, a ich jedynym celem jest wyplenienie wszelkiego życia na swej drodze.
Wpatruje się we mnie z ledwie widoczną groźbą. Może i zagrożenie nie rzuca się w oczy, ale jest wyraźnie wyczuwalne.
W jego milczeniu.
W tym, że wiedział, by patrzeć prosto w moją stronę, jakby cały czas czuł, gdzie się chowam.
Paraliżujący strach opanowuje moje kończyny, a instynkt przetrwania wdziera się między żebra. To tak, jakbym znów znalazła się w tej czarnej skrzynce, zamknięta, pozostawiona sama sobie, a jedynym sposobem na przeżycie jest wykopanie sobie drogi na zewnątrz.
Zawsze używałam tego wspomnienia z dzieciństwa jako mojego najmroczniejszego okresu, jednego momentu, do którego wszystko porównuję. Zaczepki, rozmowy za plecami, molestowanie. Wszystko.
Jednak czuję, że obecna sytuacja umniejszy tamtemu wspomnieniu. Wtedy przetrwałam, ale tym razem moje szanse na przeżycie są bliskie zeru. Mimo to wstaję na chwiejnych nogach i drepczę za samochodami, mając nadzieję, że uda mi się dotrzeć do windy i…
Nie udaje mi się zrobić nawet dwóch kroków, zanim mocne ręce owijają się wokół mojego ramienia i zostaję odciągnięta do tyłu z czyjąś dłonią na ustach.
Nie oglądam się nawet, żeby spojrzeć, kto mnie chwycił.
W moich żyłach buzuje chęć przeżycia. Zaczynam się wiercić, uderzając i gryząc rękę. Moje ruchy są szaleńcze i dalekie od kalkulacji. Wątpię, czy wyrządzam tym jakąkolwiek szkodę, ale nie powstrzymuje mnie to. Nie zatrzymuję się, żeby pozwolić im mnie skrzywdzić.
Podczas gdy próbuję się uwolnić, barczysty blondyn ciągnie mnie do miejsca, w którym doszło do morderstwa. Zbiera mi się na wymioty na widok martwego mężczyzny z dziurą w czole, rozłożonego na ziemi. Moje zmagania przybierają na sile. Kopię i drapię, mamrocząc wołania o pomoc, które brzmią jedynie jak brzydki dźwięk prosto z horroru.
Zimny metal styka się z moim czołem, a całe moje ciało wiotczeje. Stoję przed ich szefem, który ma w oczach to nieprzeniknione spojrzenie lodowato popielatych oczu wwiercających się prosto w moją duszę. Serce mi wali, a usta drżą pod dłonią blondyna.
Z tej odległości ich szef jest jeszcze bardziej uderzający, ale w spokojny sposób, jak atrakcyjne osoby, które nie chcą się wyróżniać w tłumie.
Czy zamierza mnie teraz zabić, tak jak tamtego człowieka? Jeśli mam jakieś wątpliwości, to kompletne lekceważenie w jego pustym spojrzeniu wymazuje je.
Ten człowiek jest w stanie zabić wielu ludzi bez zastanowienia. Może zakończyć życie i odejść, jakby zupełnie nic się nie stało.
– Kola zabierze rękę, a ty będziesz cicho – stwierdza tak swobodnie, jakby zapraszał mnie na herbatę. – Jeśli tego nie zrobisz, będę musiał cię uciszyć innymi metodami.
Moja twarz musi być równie blada, jak białe neony nad naszymi głowami. Jedyne, o czym wciąż myślę, to metal, który teraz styka się z moim czołem, i że wkrótce spotka mnie taki sam los jak Włocha.
– Kiwnij głową, jeśli rozumiesz – kontynuuje niewzruszonym tonem.
Jaki mam wybór poza tym, żeby się zgodzić? Na pewno nie chcę się dowiedzieć, jakie są jego „inne metody”.
Kiwam głową, ale on patrzy na mnie o jedno uderzenie serca za długo, kradnąc całe powietrze z moich płuc. Chyba nie zauważył, że przytakuję, ale po chwili przechyla głowę na stojącego za mną mężczyznę. Ma na imię Kola.
Mężczyzna uwalnia mnie, tak po prostu, i zostawia przed swoim szefem. Masuję miejsce, w którym mnie chwycił, wyczuwając tworzącego się siniaka. Z całych sił staram się nie spoglądać w bok, bo jeśli choć rzucę okiem na trupa, to zwymiotuję.
Szef przygląda mi się przez dłuższą chwilę. Jego spojrzenie przesuwa się z mojej twarzy na ramię. Opuszczam rękę, zmuszając ją do pozostania nieruchomo przy moim boku.
– Spróbuj walczyć lub krzyczeć, a nie spodobają ci się konsekwencje. – Wbija broń głębiej w moje czoło, podkreślając swoją groźbę.
– O-okej. – Brzmię jak przestraszony kociak.
Jestem przerażona.
Ci ludzie właśnie kogoś zabili. Dlaczego mnie mieliby potraktować inaczej?
Przeciąga pistoletem po zagłębieniu mojego policzka. Przełykam ślinę, i to nie tylko z powodu śmiercionośnej broni. Przez sposób, w jaki obserwuje ruch metalu, wydaje się, jakby nie mógł się czegoś doczekać. Ta obserwacja jest paląca – wręcz inwazyjna – jakby oceniał mnie i rozważał, czy powinien zmarnować kulę.
Jeśli chcę wyjść z tego żywa, muszę działać mądrze. Muszę wynegocjować wyjście z tej sytuacji najlepiej, jak potrafię.
– Będę udawała, że nic nie widziałam. – Mój głos drży, mimo że staram się brzmieć jak najbardziej pewnie i neutralnie.
– Ach tak? – Jego ton nie jest kpiący, ale sugeruje, że nie wierzy w żadne moje słowo. – Jesteś pewna, że nie zadzwonisz na policję, gdy tylko znikniesz za rogiem?
Rozchylam usta, zaskoczona. Powinnam była zdawać sobie sprawę, że mnie rozgryzie. To znaczy tak, oczywiście, że dzwonię na policję. Kto przy zdrowych zmysłach byłby świadkiem morderstwa, w dodatku potrójnego, i zachowałby milczenie?
Na wspomnienie martwych mężczyzn mój żołądek zwija się, falując z napięcia. Przełykam mdłości.
– Tak – szepczę.
– Dlaczego z jakiegoś powodu ci nie wierzę? – Powolne tempo jego głosu sugeruje, iż nie tylko uważa, że kłamię, ale także, że pomysł, iż mogłabym go oszukać, brzmi tak niedorzecznie.
Ale o czym ja w tej chwili tak naprawdę myślę? Chrzanić sprawiedliwość. Muszę się tylko uratować. Sprawiedliwość nie będzie w stanie zrobić tego za mnie.
– Naprawdę nie zadzwonię – mówię to tak, jakbym tym razem mówiła serio, bo naprawdę nie mam w planach działać przeciwko niemu, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że możliwość bycia zastrzelonym wisi nade mną jak gilotyna.
– Jak masz na imię? – pyta znienacka, całkowicie mnie tym zaskakując.
Myślę o jakimś fałszywym imieniu, bo im mniej się dowie, tym lepiej. Ale zanim zdążę otworzyć usta, podnosi mój podbródek pistoletem.
– I nie okłamuj mnie. Mam swoje sposoby na dotarcie do prawdy, a jeśli przyłapię cię na kłamstwie, będzie to twój pierwszy i ostatni błąd.
– Lia – odpowiadam cicho, gdy ogarnia mnie strach. – Mam na imię Lia.
– Lia… – powtarza moje imię jak echo z tym swoim akcentem, jakby to miało nadać mu jakieś znaczenie. – Więc masz zamiar udawać, że nic dziś nie widziałaś, Lia?
Kiwam głową więcej razy niż trzeba, mój podbródek uderza o broń przy każdym ruchu, a mdłości podchodzą mi do gardła.
– Skąd mam mieć pewność?
– Ty… możesz mi zaufać.
Jego usta drgają, a ja wstrzymuję oddech, czekając, aż wykrzywią się w uśmiechu, ale nie dochodzi do tego. Wydaje się błądzić gdzieś daleko myślami.
– Zaufać ci? Z pewnością nawet ty zdajesz sobie sprawę, jak absurdalnie to brzmi.
– Tu są kamery – mruczę. Chcę mu powiedzieć, że policja dowie się o tamtych morderstwach i moim, jeśli się na nie zdecyduje.
– Nie przejmuj się nimi. Nie są z krwi i kości, więc szybko można się nimi zająć. Aktualnym tematem dyskusji jesteś ty.
Człowiek. Ciało i kość, które może zranić.
Jego groźba unosi się w powietrzu i szybko przebija przez moje skołatane nerwy.
Rozmyślam, zanim w końcu szepczę:
– Ja… mam pieniądze. Niedużo, ale…
– Czy wyglądam jak ktoś, kto potrzebuje twoich pieniędzy?
Patrzę na niego. Naprawdę mu się przyglądam. Na jego wyprasowane spodnie i elegancką koszulę oraz skórzane buty i drogi zegarek przypięty do nadgarstka. Zdecydowanie nie wygląda na kogoś, kto potrzebuje pieniędzy. Jednak podkreślił to. Powiedział, że nie potrzebuje moich pieniędzy, jakby stanowiły osobną kategorię.
Przesuwa końcówkę pistoletu do moich ust, a ja drżę, przypominając sobie dokładnie, gdzie lufa była zaledwie kilka sekund wcześniej.
– Będziesz trzymać usta na kłódkę. Zapomnisz, że nas widziałaś.
Kiwam potulnie głową. Skupiam się jedynie na tym, żeby uciec z jego wirującej orbity, która jest mroźniejsza niż zima na zewnątrz.
– Jeśli komuś wygadasz choćby słowo, dowiem się o tym i wierz mi, nie spodoba ci się to, co się stanie, Lia. W najmniejszym stopniu.
Wybuch strachu ściska mi łopatki, kiedy wpatruję się w niego oszołomiona. Skąd miałby się dowiedzieć? Jak to możliwe?
– Czy to jasne? – mówi powoli, niespiesznie, cementując słowa.
Kiwam głową, na co odsuwa broń, a ja wypuszczam z ust długie westchnienie ulgi.
– Odpowiedz, Lia.
– Tak. – Mój głos jest ledwie szeptem.
– Powiedz: „Tak, rozumiem”.
– Tak… rozumiem.
Wyciąga do mnie drugą rękę, a ja zamieram, gdy jego palce zastępują broń, delikatnie sunąc po moich wargach. Płomienie wybuchają mi pod skórą, mimo że jego dotyk jest jak spotkanie z personifikacją śmierci. Dosłownie i w przenośni.
– Te usta pozostaną zamknięte.
Czuję ścisk w gardle i nie jestem w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku ani chociażby kiwnąć głową.
Uwalnia mnie tak szybko, jak mnie chwycił, a fala zimna obmywa wcześniejszy ogień.
Szef przechyla głowę w stronę windy.
– Idź.
Przez sekundę nie wierzę w to, co powiedział, że po prostu pozwala mi odejść. Robię niepewny krok do tyłu, w pełni oczekując, że się na mnie rzuci.
Nie rusza się jednak z miejsca.
Cofam się o kolejne dwa kroki, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Kiedy znowu się nie rusza, podbiegam do windy i wciskam guzik.
Moje gorączkowe spojrzenie wciąż jest skierowane na niego.
Nieznajomy.
Przerażający pieprzony nieznajomy.
Nadal stoi tak, jak go zostawiłam, z bronią u boku i uwagą skierowaną na mnie, jakby rozważał, czy mimo wszystko nie powinien mnie zastrzelić.
Drzwi windy w końcu się otwierają. Wskakuję do środka, wstrzymując oddech, i trzęsę się niekontrolowanie, gdy wpisuję numer oraz kod mojego piętra. Z powodu drżących palców i rozproszonych myśli nie trafiam za pierwszym razem. Muszę spróbować jeszcze raz, zanim moje hasło zostanie odrzucone.
Gdy drzwi w końcu się zamykają, zsuwam się na podłogę i opróżniam żołądek na środku windy.
On mnie nie zabił. Nie wpakował mi kuli w głowę.
Dlaczego więc czuję się tak, jakbym właśnie podpisała akt zgonu?
1Malyshonuk – (z ros.) chłopczyku (przyp. tłum.).
2Chérie – (z franc.) kochanie (przyp. tłum.).
3Quoi? – (z franc.) co? (przyp. tłum.).