Błękitna krew (Światowe Życie) - Caitlin Crews - ebook

Błękitna krew (Światowe Życie) ebook

Caitlin Crews

4,0
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Eleanor Andrews podejmuje pracę guwernantki. Jedzie do zamku w Yorkshire, gdzie pod opieką księcia Huga Grovesoora mieszka mała Geraldine. Hugo do tej pory zwolnił już kilkanaście nauczycielek, ponieważ nie umiały sobie poradzić ze zbuntowaną dziewczynką, za to usiłowały uwodzić jego. Eleanor ani to w głowie. Ma zamiar trzymać się jak najdalej od aroganckiego księcia. Nie przewidziała jednak, że to Hugo będzie ją uwodził…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 135

Oceny
4,0 (135 ocen)
59
33
25
16
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ElaNasuta

Dobrze spędzony czas

przyjemnie się czyta
00

Popularność




Caitlin Crews

Błękitna krew

Tłumaczenie:Agnieszka Baranowska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Eleanor Andrews była pewna, że potrafi sobie poradzić z mężczyzną pokroju Huga Grovesmoora i nie zniechęcał jej fakt, że nie udało się to jeszcze żadnej kobiecie. Brukowce co tydzień rozwodziły się nad jego paskudnym charakterem, moralnym zepsuciem i nieprzyzwoitym majątkiem. Był arogancki, zbyt pewny siebie, a także, a może przede wszystkim, niewyobrażalnie charyzmatyczny i przystojny, a co za tym idzie, niemożliwie wręcz rozpuszczony przez kobiety. Teksty okraszano zazwyczaj zdjęciami tego hedonistycznego szatana. A Eleanor sama pchała mu się w łapy.

– Nie dramatyzuj – zgasiła ją młodsza siostra Vivi, potrząsając swymi lśniącymi czarnymi lokami.

Eleanor wyraziła jedynie niepokój związany z jej nową rolą guwernantki siedmioletniej bidulki będącej podopieczną niesławnego Hugo. Vivi doprowadzała ją czasem do rozpaczy, kochała ją jednak szaleńczo. Po tragicznym wypadku samochodowym, w którym lata temu zginęli ich rodzice, miały tylko siebie. Eleanor nigdy nie zapomniała, że tamtego feralnego dnia mogła także stracić siostrę. Dlatego pozwalała jej na kąśliwe uwagi. I na o wiele więcej.

– Wcale nie dramatyzuję – odpowiedziała i łaskawie nie dodała, że tę dziedzinę uważa za zarezerwowaną dla mistrzyni, czyli samej Vivi.

Siedziały w malutkim mieszkanku w jednej z gorszych dzielnic Londynu, gdzie próbowały stworzyć sobie własną przestrzeń, przedzielając długi i wąski salon na pół regałem z książkami. Vivi nałożyła trzecią warstwę tuszu do rzęs, by podkreślić swe bursztynowe oczy – tak piękne, że przyciągały pod ich okno rozgorączkowanych wielbicieli, gdy jeszcze mieszkały na wsi z daleką krewną, która przygarnęła je po śmierci rodziców.

Teraz Vivi wyniośle wzniosła te urzekające oczy do nieba.

– Nawet go nie zobaczysz. Nie sądzę, by poświęcał wiele czasu swej podopiecznej, i ciebie prawdopodobnie też nie zaszczyci nawet jedną audiencją.

Eleanor znała historię burzliwego związku swego przyszłego pracodawcy ze słodką i powszechnie uwielbianą Isobel Vanderhaven z plotek i domysłów snutych przez tabloidy. Gdy anielska Isobel w końcu odeszła od tego szatana wcielonego i zaszła w ciążę z jego najlepszym przyjacielem Torquilem, opinia publiczna gratulowała jej i wiwatowała na cześć tryumfu prawdziwej miłości. Cudowna Isobel zasługiwała na kogoś lepszego niż okropny Hugo. Wkrótce jednak ci sami czytelnicy portali plotkarskich pogrążyli się w żałobie, gdy Isobel i jej mąż zginęli tragicznie podczas rejsu jachtem. Osierocony owoc ich miłości trafił pod prawną opiekę Huga Grovesmoora, stając się automatycznie obiektem litości zatroskanej jego niefortunnym losem opinii publicznej, czyli kompletnie mu obcych ludzi.

– Ma tyle domów rozsianych po całym świecie, że w niektórych zapewne nawet nie bywa. – Vivi wydęła usteczka do swego odbicia w lustrze.

Eleanor nie miała powodu jej nie wierzyć; dzięki swej wyjątkowej urodzie i silnej osobowości Vivi brylowała na salonach, wiedziała więc, jak wygląda życie pięknych i bogatych. Żadna z nich nie wątpiła, że już wkrótce młodsza z sióstr upoluje bogatego męża. Większość mężczyzn w obliczu jej urody dosłownie traciła rozum.

Vivi interesowali jedynie ci najbardziej majętni, choć oni często nie kwapili się do ołtarza. Eleanor z kolei nie miała czasu na rozrywki, bo musiała je obie utrzymać. Zazdrościła czasami siostrze urody i niewymuszonego wdzięku, ale w wieku dwudziestu siedmiu lat pogodziła już się z rolą tej brzydszej i bardziej rozsądnej.

Vivi przeszła w dzieciństwie piekło wielokrotnych operacji i pobytów w szpitalu, nie można było od niej wymagać, by pracowała równie ciężko, tłumaczyła młodszą siostrę. Jedyne co Eleanor mogła dla niej zrobić, to zaopiekować się nią najlepiej, jak potrafiła. Czyli, między innymi, zapewnić jej życie na wysokim poziomie, nawet jeśli oznaczało to pracę na dwa etaty. Nowa praca, na stanowisku guwernantki w domu ulubionego czarnego charakteru w Anglii, skusiła ją wyjątkowo hojnym wynagrodzeniem. To Vivi dowiedziała się, że książę poszukuje guwernantki dla jednego ze swoich wysoko postawionych przyjaciół, a kiedy usłyszała, ile wynosi wynagrodzenie, uznała, że jej siostra idealnie nadawała się do tej pracy. Dlatego Eleanor zrezygnowała z dotychczasowej posady recepcjonistki w biurze architektonicznym.

– Podobno wyrzucił wszystkie wcześniejsze kandydatki, niektóre dlatego, że były zbyt… atrakcyjne. – Vivi wzruszyła ramionami, co miało sugerować, że sama chętnie zgłosiłaby swą kandydaturę, ale ze swą anielską twarzyczką i jędrnym, młodym ciałem okrytym półprzezroczystym jedwabiem sukienki zakupionej specjalnie z okazji kolejnej ekskluzywnej imprezy nie miała najmniejszych szans.

– Ale ty możesz się okazać kandydatką idealną – dodała.

Agencja pośrednictwa pracy podzielała opinię Vivi, więc teraz Eleanor pakowała walizkę, by wyjechać na zdziczałe wrzosowiska gdzieś w Yorkshire. Groves House, rozległa i ponura posiadłość, stała na odludziu od stuleci.

– Ktoś taki jak Hugo na pewno nie zapuszcza się na wieś, nawet jeśli posiadłość nosi jego imię. I na pewno nie spoufala się ze służbą.

Eleanor nie była pewna, czy Vivi faktycznie chce ją uspokoić, czy też próbuje sobie wmówić , że nie omija jej okazja poznania mitycznego przystojniaka. Eleanor, w przeciwieństwie do siostry, naprawdę nie marzyła o spotkaniu z Hugo Grovesmoorem. Nie cierpiała arogancji i gwiazdorstwa bogaczy.

Następnego ranka siedziała w pociągu zatopiona we wspomnieniach. Ostatnio odwiedziła północ wraz z rodzicami, zwiedzali starówkę w York, szczęśliwi i nieświadomi czekającej ich katastrofy. Życie toczy się dalej, bez względu na wszystko, pomyślała, wysiadając na stacji w Yorku, gdzie miała się przesiąść do lokalnej kolejki. Na niewielkiej stacyjce w Grovesmoor miał czekać na nią kierowca z samochodem. Jednak na pustym peronie hulał jedynie zimny październikowy wiatr. Niezbyt zachęcający początek, mruknęła pod nosem. Zerknęła ponuro na jedną walizkę, w którą spakowała rzeczy na pierwsze sześć miesięcy, które miała spędzić w Groves House. Nie było tego dużo. Włączyła lokalizator GPS w telefonie – dwadzieścia trzy minuty piechotą, poinformowała ją aplikacja.

– Komu w drogę, temu czas – mruknęła pod nosem.

Poprawiła torbę na ramieniu, złapała walizkę i ruszyła raźno przed siebie. Dopiero po kilku minutach zorientowała się, że idzie w złym kierunku, zwiedziona widokiem malowniczego miasteczka położonego w zakolu leniwie płynącej rzeki. Z mniejszym już animuszem szła drogą prowadzącą coraz głębiej w mgliste, ponure pustkowie. W dojmującej ciszy jej uszy wypełniał jedynie dźwięk jej własnego oddechu. Kiedy miała już zwątpić, że kiedykolwiek dotrze do celu, ujrzała znak kierujący ją na otoczoną murkiem i żywopłotem ścieżkę prowadzącą do posiadłości. Ścieżka wiła się bez końca. Eleanor już chciała się poddać, gdy zza kolejnego zakrętu wyłonił się dom. Nic nie mogło jej przygotować na ten widok. Rozległy, stary, kamienny dom sprawiał wrażenie wtopionego w krajobraz mimo imponującego rozmiaru. Światła w oknach rozpraszały mgłę i zapraszały do środka. Wzruszenie chwyciło ją za gardło. Dom marzeń, pomyślała, oczarowana. Chwyciła mocniej rączkę walizki i ruszyła przed siebie, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Nie rozumiała dlaczego widok domu tak bardzo ją poruszył, ale gdy usłyszała zbliżający się tętent końskich kopyt, ogarnęło ją niewytłumaczalne przekonanie, że za chwilę stanie twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem.

Jego książęca mość, znany nielicznym przyjaciołom i rodzinie jako Hugo, z coraz większym trudem znajdował sposoby na uwolnienie się od natrętnych myśli. Po alkoholu bolała go głowa, a sporty ekstremalne szybko przestały go interesować, gdy zdał sobie sprawę, że jego bezdzietna śmierć zakończyłaby istnienie rodu, który przetrwał setki lat. Jego chciwi i pozbawieni skrupułów kuzyni tylko czekali na okazję, by rozdrapać rodzinny majątek. Nawet przypadkowy seks, kiedyś jego ulubiony sposób na chwilowe zapomnienie, od jakiegoś czasu zamiast ulgi potęgował jedynie jego obrzydzenie własną osobą. Czytanie rewelacji kolejnej kochanki zamieszczanych niemalże następnego dnia w brukowcach i na portalach plotkarskich nie poprawiało mu samopoczucia. Tego dnia postanowił wybrać się na przejażdżkę konną, ale gwiazda jego stajni, niepokorny ogier nie wydawał się zachwycony tym pomysłem. W rezultacie Hugo galopował teraz przez wrzosowisko niczym mroczny książę z dziewiętnastowiecznej powieści, brakowało mu jedynie peleryny powiewającej na wietrze. Gnał i gnał, ale nie mógł przecież uciec przed sobą ani błędami, których nie da się już naprawić.

Kiedy ujrzał czyjąś sylwetkę w alei prowadzącej do posiadłości, z ulgą przyjął okazję, by wyładować swą złość – lepsze to niż zmaganie się z upartym koniem! Zawsze to coś nowego, pomyślał, kierując się w stronę przybysza. Nowe twarze, nowe życie – rozpaczliwie tego potrzebował. Nowego siebie także, ale tego nikt nie był w stanie mu dać. Urodził się jako dwunasty w linii książąt Grovesmoor, co z góry skazało go na określony styl życia. Świadomość jasno wyznaczonej drogi przynosiła jego ojcu spokój ducha. A Huga wtrącała w czarną otchłań rozpaczy.

– Jeśli jesteś kłusownikiem, to słabo ci idzie – krzyknął, podjeżdżając do intruza. – Powinieneś chociaż udawać, że się skradasz, a nie maszerować wprost do bramy głównej.

Mocno ściągnął cugle i napawał się wrażeniem, jakie wywołał, gdy jego rumak stanął dęba tuż przed osobą, która ośmieliła się wejść na jego ziemię. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że intruz jest… kobietą. Chociaż na pierwszy rzut oka można się było pomylić. Hugo zawsze spotykał się z pięknościami, takimi jak przeklęta Isobel, największy błąd jego życia, ale inne jej nie ustępowały, niewiele też się od siebie różniły – wszystkie rozpaczliwie marzyły o ujrzeniu swych zdjęć w brukowcach, oczywiście zdjęć, na których widniały w towarzystwie księcia. Robiły więc wszystko, żeby wyglądać korzystnie na fotografii, miały sztuczne piersi, wybielane zęby, doczepki we włosach, akrylowe paznokcie i sztuczne rzęsy.

W jego świecie jedynymi zwyczajnymi kobietami były jego pracownice i gosposia, pani Redding, którą rozczarowywał regularnie swoimi wybrykami.

Kobieta, która wpatrywała się teraz w niego, bez przerażenia, którego by się spodziewał, na pewno nie należała do piękności. A jeśli nawet, to skutecznie to ukrywała. Brązowe włosy spięła w ciasny kok, a jej grzywka wyglądała, jakby ktoś ją wyrównywał, używając linijki. Miała na sobie pikowany płaszcz zakrywający ją od szyi po kostki. W ręku ściskała mocno rączkę od walizki. Jej policzki zarumieniły się od zimna, zauważył też prosty, wąski nos, którego na pewno pozazdrościłyby jej kobiety z jego rodziny, obdarzone co do jednej bez wyjątku dużymi, garbatymi nosami. Jednak najbardziej zadziwiła go jej mina – pełna dezaprobaty. Niemożliwe, pomyślał, kobiety zazwyczaj rozpromieniały się na jego widok. Ta wyglądała, jakby się obawiała, że najmniejsza próba uśmiechu mogłaby ją zabić.

– Nie jestem kłusownikiem tylko guwernantką – oświadczył chłodno. – Gdyby odebrano mnie ze stacji, nie maszerowałabym kamienistą długą aleją. Pod górę.

Była wyraźnie zirytowana.

Co bardzo go rozbawiło. Ludzie nigdy nie okazywali mu irytacji. Czasami nazywano go diabłem wcielonym, nienawidzono go, ale nikt nie śmiał się przyznać do zirytowania.

– Powinienem się chyba przedstawić – zauważył wesoło, a drań ogier znowu zaczął wierzgać. Kobieta zdawała się nie dostrzegać grożącego jej niebezpieczeństwa, nie przerażały jej dudniące o ziemię zabójcze kopyta – skoro czaisz się na terenie mojej posiadłości.

– Idę środkiem głównej alei, to zaprzeczenie definicji czajenia się – odparła.

– Hugo Grovesmoor. Nie musisz się kłaniać. W końcu uchodzę za okropnego łajdaka.

– Nie miałam zamiaru się kłaniać.

– Ale chyba możesz się przedstawić?

– Eleanor Andrews, nowa guwernantka, nie pierwsza, ale mam nadzieję, że ostatnia. Sądzę, że mam szansę, jeśli uda mi się trzymać od ciebie na dystans.

Hugo nigdy nie traktował takich deklaracji poważnie, wiele kobiet na początku udawało niedostępne. Nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że niewiasta owinięta okropnym, przypominającym śpiwór płaszczem mówiła serio.

– Jego książęca mość – mruknął.

– Słucham?

– Powinnaś się do mnie zwracać per „jego książęca mość”, zwłaszcza kiedy próbujesz okazać mi dezaprobatę. Wtedy brzmi to wyjątkowo zjadliwie.

Nawet jeśli przejęła się swym nietaktownym zachowaniem, nie okazała tego. Zadarła wyżej głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

– Tysiąckrotnie przepraszam, wasza książęca mość. – Nie wyglądała na onieśmieloną.

Hugo poczuł, że budzi się w nim… zaciekawienie?

– Nie spodziewałam się, że będę musiała iść piechotą, w dodatku w taką pogodę.

– Podobno ruch na świeżym powietrzu wpływa zbawiennie na umysł i ciało. Ja nie muszę korzystać z tych metod. Urodziłem się z silnym ciałem i sprawnym umysłem, ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia.

Mimo szarówki zauważył, że brązowe oczy nowej znajomej rozbłysły gniewnie. Spod lodowatej maski wychynęła ludzka twarz, co, nie wiedzieć dlaczego, ujęło go.

– Do mnie pijesz? – warknęła.

– Uważasz, że rodząc się w arystokratycznym rodzie, nie miałem więcej szczęścia niż inni?

– A ty jak sądzisz? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

Miał ochotę się uśmiechnąć, nie wiedział nawet dlaczego. Coś w jej rzucających gniewne błyskawice oczach i mocno zaciśniętych ustach intrygowało go.

– Wasza książęca mość – dodała z kamienną twarzą.

Hugo wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Ciekaw był, czy irytowała ją konieczność zadzierania głowy podczas rozmowy? On nie zniósłby tego.

– Nie wiedziałem, że ostatnia guwernantka odeszła, choć nie jestem zaskoczony. Była za delikatna, podobno cały czas płakała. Mam uczulenie na kobiece łzy. Wyczuwam je na odległość i natychmiast mam ochotę uciekać gdzie pieprz rośnie.

Eleanor nawet nie mrugnęła.

– Nie jestem beksą – rzuciła butnie.

Hugo odczekał chwilę, po czym jej podpowiedział:

– Wasza książęca mość. Zazwyczaj nie nalegam na używanie tytułu, ale przy tobie nie potrafię się oprzeć. Irytuje cię to, prawda? Zachowujesz się, jakbyś nigdy wcześniej nie spotkała księcia.

– Bo nie spotkałam.

– Nie osądzaj wszystkich książąt na podstawie mojej reputacji; jest raczej skandaliczna. Zresztą, pewnie co nieco o mnie słyszałaś. – Roześmiał się, gdy zauważył, jak rozpaczliwie nowa guwernantka próbuje zachować kamienną twarz. – Przyznaj się, czytasz brukowce i rozkoszujesz się opisami wyczynów takich rozpustników jak ja. Cóż, mam nadzieję, że cię nie rozczaruję.

– Panno Andrews.

– Słucham? – Uśmiech zamarł mu na ustach ze zdumienia.

– Wolałabym, żebyś się do mnie zwracał po nazwisku. Wasza książęca mość.

Hugo poczuł, jak budzi się w nim bestia.

– Wyjaśnijmy coś sobie, panno Andrews. Zasłużyłem sobie w pełni na swoją reputację, potrafię zniszczyć każdego – ciebie, niewinnego przechodnia, bezbronne dziecko. Jeśli coś ci się nie podoba, możesz wracać, skąd przyszłaś, zanim poczujesz na sobie niszczycielską siłę mojego niezadowolenia.

– Nie poddaję się tak łatwo. Jednak jeśli mnie odprawisz, nic na to nie poradzę – przyznała z wymuszoną cierpliwością nauczycielki. – Mam wrażenie, że i tak zrobisz, co będziesz chciał. – Zmierzyła go pobłażliwym spojrzeniem, jakby był jej podopiecznym, a nie pracodawcą!

„Podopieczny” – nienawidził tego słowa. Przed oczami stanęła mu Isobel, nawet zza grobu nie dawała mu spokoju. Tak jak obiecywała.

– Sugerowałabym jednak, żebyś najpierw zobaczył, jak sobie radzę z dzieckiem.

Dziecko. Jego podopieczna. Osoba, o którą musiał dbać, choć nie potrafił. Nie umiał zadbać nawet o samego siebie. Zatrudniał cały sztab ludzi, by robili to za niego, a sam oddawał się swemu ulubionemu zajęciu, czyli próżniactwu, czego nie omieszkały mu wypominać  brukowce i portale plotkarskie przynajmniej raz w tygodniu. Dziecko okazało się większym wyzwaniem niż zarządzanie nieruchomościami w centrum Londynu czy plantacjami kawy w Afryce.

Ku jego wielkiemu rozgoryczeniu.

– Świetny pomysł – mruknął. – Będzie na ciebie czekała w domu, to już tylko jakieś pięć minut marszu.

– Żartujesz!

– No dobrze, dziesięć. Masz pewnie krótsze nogi niż ja, trudno ocenić w tym śpiworze.

– Twoja gościnność poraża, wasza książęca mość – odparła gładko, co, musiał przyznać, ubodło go. Dawno nikt mu tak nie zalazł za skórę, bardzo dawno.

– Efekt całkowicie zamierzony – odpowiedział i, by dorównać swej okropnej reputacji, poderwał konia do galopu i odjechał.

Niech zadziorna panna Andrews radzi sobie sama! Nie jego wina, że znalazła się w pułapce jego życia. Pułapce, z której sam nie potrafił się wyrwać.

Tytuł oryginału: Undone by the Billionaire Duke

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2017

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2017 by Caitlin Crews

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2019

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.Harlequin i Harlequin Światowe Życie Duo są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 9788327643063

Konwersja do formatu EPUB: Legimi S.A.