34,90 zł
Poznaj miłościwego króla i jego królewską rodzinę: królową babkę i jej mopsa Pusia, jego żonę, która pewnie miała kiedyś jakieś imię, ale teraz wszyscy mówią do niej „miłościwa pani”, no i córeczkę, śliczną i mądrą Tuberozę. Żyją sobie w królestwie, jakich wiele, w jakim i Ty żyjesz. Wiesz dobrze, o czym mówię, przecież znasz te monarchie wielkie i całkiem malutkie, które mają swoje bogactwa, problemy i radości, słabe i mocne strony. Często nazywa się je rodzinami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 127
Maksowi, który dawno, dawno temu
Było gdzieś kiedyś królestwo. Nie pamiętam dokładnie, jak się nazywało, ani gdzie leżało, wiem tylko, że było wyjątkowe. Wydaje mi się, że to była wyspa z górą na samym środku. Z piaszczystymi plażami, z kokosowymi palmami i hawajską pogodą.
Na górę w środku wyspy zawsze padał śnieg i można było tam jeździć na nartach, sankach czy snowboardzie. Między górą a plażami rozciągały się bezkresne pola frytkowe.
Miłościwy król zatrudnił ogrodnika naukowca, który wynalazł w tajemnicy przed światem superziemniaki. Te ziemniaki rosły od razu jako gorące, usmażone frytki i dzięki temu królestwo osiągnęło niewiarygodne bogactwo. Tak się składa, że cały świat kocha frytki, a nikt nie lubi obierać ziemniaków. Inne państwa zaczęły zamawiać frytki w tym królestwie, a obywatele tylko siedzieli na plaży i liczyli pieniądze. Albo jeździli na nartach, jak już im się znudziła plaża.
Miłościwy król miał najwięcej do liczenia, bo dostawał pieniądze ze swoich pól frytkowych i jeszcze z podatków. Ale zatrudnił do liczenia skarbnika specjalistę i mógł już tylko rządzić, a po rządzeniu poświęcać czas rodzinie.
W zamku, który zbudowano w najfajniejszym miejscu wyspy, czyli na zboczu góry, skąd równie blisko było do wyciągów narciarskich, jak do plaży i portu, mieszkał miłościwy król razem z królewską rodziną: królową babką i jej mopsem Pusiem, z żoną, która pewnie miała kiedyś jakieś imię, ale teraz wszyscy mówili do niej „miłościwa pani”, no i z córeczką, śliczną i mądrą Tuberozą.
Miłościwy król kochał przeogromnie swoją mądrą córeczkę i bardzo się starał, żeby była szczęśliwa. Kupił jej więc komputer najnowszej generacji. Do tego wszystkie najciekawsze gry i programy edukacyjne. Królewna miała własnego nauczyciela w zamkowej sali szkolnej oraz, do towarzystwa, siedem panienek z najlepszych domów królestwa. Miała własną salę do ćwiczeń i osobistego trenera. Miała konia we własnej stajni. Miała basen i zestaw do nurkowania. Miała zamrażarkę zawsze pełną lodów we wszystkich smakach i własnego projektanta strojów. I wiele innych rzeczy, że nie wspomnę o własnej sali kinowej i lekcjach gry na basetli. Bo na wszystkim innym umiała już grać.
Pewnego dnia królewna Tuberoza zaczęła ziewać. Wiadomo, że takiej królewnie wszystko wolno, ale ziewać to jakoś tak nie bardzo wypada. Miłościwa pani zmierzyła jej temperaturę, ale Tuberoza była zdrowa.
– Cóż ci jest, dziecino? – zapytała ją zatroskana miłościwa pani.
– Nie mam co ro-oho-ho-obić – ziewnęła królewna. I przeciągnęła się tak niekrólewsko, że królowa babka zasłoniła ze zgorszeniem oczy swojego mopsa.
– Poczytaj książkę – poradziła miłościwa pani.
– Przeczytałam już wszystkie – odrzekła Tuberoza.
– To może pograj sobie na basetli – podpowiedział miłościwy król.
– Wczoraj grałam i już mi się nie chce.
– To idź na spacer z Pusiem – zaproponowała królowa babka.
– Pusio nie lubi chodzić, tylko chce, żeby go nosić i jeszcze, żeby mu nóżkę podnosić do siusiania na królewski hydrant – odpowiedziała królewna wyjątkowo nieuprzejmie.
Królowa babka wstała urażona i wyszła z komnaty z Pusiem w objęciach.
– Tuberozo, zachowałaś się wyjątkowo nieuprzejmie. Proszę przeprosić królową babkę – rozkazał miłościwy król.
– Może jutro. Teraz idę spać – odparła królewna i poszła do swojej sypialni.
Miłościwy król podrapał się w brodę i zapytał swą żonę:
– Moja droga, jeśli pozwolisz, strzelę sobie naparsteczek gorącej czekolady z lukrem, bo to pomaga mi na frasunek.
Miłościwa pani westchnęła i rzekła:
– Mnie też martwi zachowanie naszej córki. Sądzę jednak, że to mądre dziecko i do jutra miną jej fochy.
Następnego dnia, niestety, było jeszcze gorzej. Kiedy królewska rodzina kończyła jeść śniadanie, Tuberoza weszła do jadalni. Królewna szła boso, w piżamie, a w dodatku była nieuczesana!!! Miłościwa pani aż krzyknęła, a królowa babka znowu musiała zakrywać oczy Pusiowi.
– Tuberozo, dlaczego nie ubrałaś się w strój poranno-śniadaniowy? – zapytał, marszcząc brwi, miłościwy król.
– Po co niby? – odrzekła królewna, siadając przy swoim nakryciu.
– Jak to po co, dziecinko? – nie wytrzymała królowa babka. – Jesteś córką króla i musisz ubierać się jak przystało królewnie!
– Łe tam! – królewna wrzuciła na talerz grzankę, oparła łokcie na stole i zaczęła bujać się na krześle. – Królewnie wolno wszystko i tyle.
– O nie, moja kochana! – wzburzyła się miłościwa pani. – Królewska rodzina daje przykład swoim obywatelom i musi zachowywać się godnie. Wszystkich nas obowiązuje etykieta…
– Etykieta-sretykieta – mruknęła królewna.
– Dosyć tego, moja panno! – zdenerwował się miłościwy król nie na żarty. – Proszę iść do swej komnaty i przywdziać, jak należy, strój poranno-śniadaniowy!
– Nic z tego! – odparła hardo Tuberoza, aż krzesło odskoczyło, a ona wylądowała na posadzce, brudząc sobie przy okazji piżamę fiołkową konfiturą. – Strój poranno-śniadaniowy! – przedrzeźniała miłościwego króla, gramoląc się z posadzki. – Oczywiście nie ma to żadnego sensu, bo zaraz potem trzeba włożyć strój do jazdy konnej. Albo takie ścielenie łóżka. Wstajesz, zaścielasz i po co? Żeby za parę godzin znowu wszystko rozkładać? I potem za parę godzin znowu zaścielać? Porządki jeszcze bardziej bez sensu. Sprząta się, a potem się bałagani i znów się sprząta. Głupie to wszystko i tyle. Cześć! – powiedziała królewna, okręciła się na pięcie i wymaszerowała z jadalni.
– Muszę się natychmiast zobaczyć z nadwornym medykiem – oznajmiła królowa babka, wstając wraz z Pusiem od stołu. – Czuję, że zbliża się omdlenie.
Miłościwy król i jego żona zostali sami w jadalni.
– Moja droga, jeśli pozwolisz, chwilowo zdejmę koronę. Nie chcę, żeby mi spadła z głowy, kiedy zaklnę szpetnie – rzekł miłościwy król. Majestatycznie zdjął z głowy koronę i ułożył ją na stole. – Do trzech tysięcy żelaznych gaci! – ryknął gromko.
– Królu! – zawołała, rumieniąc się, oburzona miłościwa pani.
– A co myślałaś, moja droga? Nawet król musi sobie czasem ulżyć – wyjaśnił miłościwy król, umieszczając koronę na powrót na swej łysej czaszce. – Pomówmy zatem o Tuberozie. Naszło mnie oto straszliwe podejrzenie, że może nasza królewska córka jest cokolwiek rozpieszczona?
– Tak, mężu drogi, myślę, że nadmiar dobrobytu troszkę jej zaszkodził – przyznała miłościwa pani.
– W takim razie zamknę się na godzinkę w moim królewskim gabinecie do obmyślania ważnych planów i potem powiadomię cały dwór, co zdecydowałem – orzekł miłościwy król.
Nazajutrz królewna Tuberoza obudziła się wcześnie i poczuła, że jest strasznie głodna. Pobiegła do królewskiej jadalni, ale nikogo tam nie zastała, a stół nawet nie był nakryty. Zdziwiona poszła więc do kuchni. W kuchni w otwartym oknie siedziała kucharka i opalała się.
– Podaj mi śniadanie! – rozkazała królewna.
Kucharka poruszała palcem w dziurawej skarpecie i powiedziała:
– Nie ma nic do jedzenia.
– Jak to nie ma? Otwórz lodówkę i znajdź tam coś, jakieś rzeczy śniadaniowe.
– Lodówka pusta. Miłościwy pan rozkazał nie robić zakupów, bo to bez sensu – wytłumaczyła kucharka. – Kupuje się, potem się zaraz zjada i znowu trzeba kupować.
– Idę porozmawiać z ojcem – rzekła Tuberoza. – A ty zaceruj sobie dziurę w skarpecie, bo wyglądasz niechlujnie.
– Nie warto – ziewnęła kucharka, wystawiając twarz do słońca. – Zaszyję i za chwilę będzie nowa, nie warto.
Królewna biegała po całym zamku, ale nigdzie nie mogła znaleźć rodziców. O tej porze zazwyczaj miłościwy król rządził krajem, a miłościwa pani doglądała podlewania królewskich trawników. Tym razem jednak gabinet do rządzenia był pusty, a na wyschniętym trawniku zaczęły pojawiać się brzydkie żółte plamy.
Tuberoza zastukała do sypialni rodziców i otworzyła drzwi. W wielkim królewskim łożu pod ogromnym baldachimem leżała miłościwa pani i chrapała jak stary parowóz, a obok niej leżał nieogolony miłościwy król i – nie, to nie do wiary! – dłubał w nosie.
– Ojcze, co się dzieje? Nie ma jedzenia, nawet frytek! Królewskie trawniki niepodlane…
– Po co podlewać, jak za chwilę i tak są suche – między chrapnięciami wymamrotała miłościwa pani.
– Jak wy wyglądacie?! – zawołała zrozpaczona Tuberoza. – Matko, twoje loki są nieutrefione, a ty, ojcze, masz zarost jak galernik!
– Nie będę się golił, bo to bez sensu. Broda i tak zaraz znowu odrasta.
– A kraj? Kto będzie rządził krajem?
– No wiesz, jakbym mógł raz porządnie zarządzić i mieć spokój, to może by było warto, a tak… Codziennie wstaję, rządzę, a następnego dnia muszę znowu od początku – westchnął miłościwy król.
– Czemu więc dłubiesz w nosie? To jest dopiero bez sensu! – oburzyła się królewna.
– A, to co innego. Dłubię dla przyjemności – wyjaśnił uprzejmie miłościwy król.
Rozgniewana królewna wybiegła z sypialni rodziców, ale natychmiast wróciła.
– Ach, wy…! – sapnęła z wściekłością i tupnęła nogą. – Myślicie, że jesteście tacy wychowawczy, co? Że wymyśliliście taki sprytniutki sposób, żeby mnie nauczyć? Kolanka razem, rączki w małdrzyk, buzia w ciup? Figę! Powiem wam, że ta cała etykieta jest jak jedzenie śledziowego ciasta królowej babki – nie dość, że musisz przełykać, to jeszcze z uśmiechem, ale takim nie za dużym, bez pokazywania zębów. A ja nie chcę więcej tego ohydnego gniota ze śledzi! Ja chcę się śmiać, kiedy mi wesoło, i być smutna, kiedy mi smutno, i być wściekła, kiedy coś mnie rozzłości! Puch! – sapnęła jeszcze raz królewna i usiadła na podłodze.
Miłościwy król przestał dłubać w nosie i słuchał swej córki ze zmarszczonymi brwiami. Miłościwa pani przestała pochrapywać, usiadła na królewskim łożu i popatrywała z niepokojem to na swą córkę, to na małżonka.
Kiedy królewską sypialnię wypełniła cisza, miłościwy król powstał z łoża, sięgnął po koronę leżącą na nocnym stoliku, nasadził ją sobie na głowę i zaczął przechadzać się po królewskiej sypialni zdecydowanym krokiem. Wreszcie zatrzymał się przed swoją małżonką.
– Do kilkunastu osełek zjełczałego masła! To dziecko ma trochę racji, moja droga. Etykietę mamy sztywną jak kołnierzyk nadwornego liczykrupy. W końcu nam też należy się coś od życia. Ja, na przykład, z przyjemnością poparadowałbym w kalesonach przy sobocie, a gronostaje wkładałbym tylko w święta państwowe.
– A ja bym chciała poopalać się w bikini – wyznała nieśmiało miłościwa pani.
– Tak jest! I koniec ze ścinaniem głów za bekanie przy stole! – zawołał miłościwy król, wznosząc pięść. – Zaraz wydamy edykt z nową etykietą. A królowa babka niech częstuje śledziowym ciastem koleżanki, z którymi grywa w kierki. Nie znosiłem go, nawet jak byłem mały i miałem jeszcze wszystkie włosy na głowie.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Katarzyna Wasilkowska
Było sobie królestwo
Uzupełnione i rozszerzone wydanie
książki Królestwo, jakich wiele
© by Katarzyna Wasilkowska
© by Wydawnictwo Literatura
Okładka i ilustracje:
Hubert Grajczak
Korekta:
Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska
Wydanie I, Łódź 2024
ISBN 978-83-8208-791-8
Wydawnictwo Literatura,
91-334 Łódź, ul. Srebrna 41
tel. (42) 630 23 81
www.wydawnictwoliteratura.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek