Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tomek, Franek i Wawrzek marzą o przeżyciu prawdziwej przygody. Najlepiej przerażająco wspaniałej, z tropieniem groźnych przestępców i odnajdywaniem skarbu. Kiedy do ich bandy mimochodem dołącza Jowanka – ich życie nabiera rumieńców. Bo Jowanka jest inna – odważna, twórcza i szybka. Albo się ją kocha, albo… No właśnie, dziewczyny w klasie za nią nie przepadają. Za to chłopaki dzięki niej wpadają na trop prawdziwej detektywistycznej zagadki.
Myślicie czasem, gdzie podziały się świetne, mądre, rozbrajające poczuciem humoru książki dla dzieci? Właśnie trzymacie w ręce jedną z nich!
Katarzyna Wasilkowska znalazła swoje miejsce w literaturze dla dzieci i jest tu prawdziwą panią na włościach. Patrzy na świat oczami dziecka, ma absolutny słuch literacki i zmysł obserwacji. Świetnie rozumie, że dziecko ma prawo do własnych spraw i problemów. Jednocześnie rozbraja czytelnika poczuciem humoru i uczy beztroski, a to bezcenne w dzisiejszych niełatwych czasach.
Książki Katarzyny Wasilkowskiej to lektura obowiązkowa. Polecam!
Renata Piątkowska
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
w którym poznajemy Jowankę i jej bohaterski czyn niezauważony przez nikogo – prawie przez nikogo
– O ja cię… – wyszeptał Franek, kiedy dziewczynka w pomarańczowej bluzie zniknęła za rogiem budynku.
– Łał – powiedział Tomaszek.
– No – przytaknął Wawrzek.
– Ja ją znam. Tę mniejszą – oznajmił Patyś, młodszy braciszek Wawrzyńca. – To Nikola z mojej grupy.
– Ja ją znam – jak echo powtórzyła Zuzka, młodsza siostrzyczka Patysia. – To Nikola z jego grupy. Wawrzek, mogę nazbierać jabłuszek?
– A zbieraj sobie – mruknął starszy brat, gapiąc się dalej w niewinną kałużę obok betonowych kręgów. Kałużę, w której przed chwilą rozegrały się dramatyczne wydarzenia.
– To puść więcej sznurka.
– Nikola to ta mała – wyjaśnił Tomaszek. – A ta w pomarańczowym wprowadziła się niedawno do szóstki na mojej ulicy.
– Wawrzek, no weź, puść więcej sznurka! – Zuzka zaczęła szarpać za nogawkę brata.
– Mojego też puść, też będę zbierał – włączył się Patyś.
– Dobra, już dobra – odwrócił się do rodzeństwa Wawrzek. Zluzował kilka pęt ze zwoju sznura, który miał przewieszony na krzyż przez plecy. Właściwie były to dwa sznury. Do jednego był przywiązany Patyś, a do drugiego Zuzka. – Tylko się znowu nie poplączcie. I nie obżerajcie się tymi zgniłkami, mama się wścieknie, jak was brzuchy rozbolą! – krzyknął za nimi.
Wcześniej tego samego ranka Jowankę obudziły ostre promienie słońca. Rozdrażniona odwróciła się tyłem do okna. Po chwili jednak czujnie podniosła głowę. Słońce? Usiadła, nasłuchując. Po raz pierwszy od dwóch tygodni deszcz nie bębnił w parapet.
Wyskoczyła z łóżka i popędziła do okna. Gwałtownym ruchem poluzowała sznureczek rolety i natychmiast osłoniła oczy przed oślepiającym blaskiem. Ostre poranne słońce zaatakowało ją równocześnie z nieba i z ziemi. Ulewne tygodnie zamieniły plac budowy w kilka sporych jeziorek, z których każde odbijało niebo.
Jowanka błyskawicznie włożyła dżinsy i rozciągniętą pomarańczową bluzę z kapturem. Wykazała też dużo dobrej woli, chcąc skompletować parę czystych skarpetek. Podłoga była usiana skarpetkowymi wypluwkami z tygodnia i żadna z nich nie nadawała się do awaryjnego użycia.
– Jak mama wróci, skończy się to brykanie – Jowanka ostrzegła lojalnie stado skarpetek i popędziła do przedpokoju szukać swoich niezawodnych czerwonych kaloszy. Pod wieszakiem na płaszcze stało kilka kartonów. Na jednym z nich była narysowana grubym markerem dziewczynka i dwa buciory.
– No! – mruknęła Jowanka. Zerwała taśmę z kartonu, otworzyła go i zajrzała do środka.
Pudło pełne było znoszonych adidasów, sandałków i tenisówek. Kalosze czerwieniły się na samym wierzchu. Jowanka usiadła na podłodze, żeby wygodnie wciągnąć buty. Musiała użyć siły, kalosze opierały się bosym stopom. Z powodu tej durnej pogody przez dwa tygodnie nawet nie otworzyła kartonu z butami. Snuła się tylko jak zmora od okna do okna. Wreszcie deszcz ustał i można było zbadać nowy teren.
Cichutko otworzyła drzwi i wyszła na klatkę. Ściany jeszcze pachniały farbą. Klucz! Jowanka zupełnie zapomniała, że w nowym domu drzwi się zatrzaskują.
Zawróciła do mieszkania. Pobiegła szybko do kuchni, przystawiła krzesło do lodówki i wspięła się na nie. Na lodówce leżał jej własny komplet kluczy, przypięty do zielonej smyczy. Założyła smycz na szyję i wpuściła klucze pod bluzę. Teraz już mogła pędzić.
Zaczęła zbiegać po schodach, ale po chwili zwolniła. W jej starym domu schody były inne – drewniane, kręte, mogła po nich zasuwać z zamkniętymi oczami. Albo jak światło zgasło. Tych schodów jeszcze nie znała. Były takie równe i jakby drobniejsze. Trochę się nogom myliło. No to zwolniła, żeby nogi zapamiętały.
Przed klatką spotkała ładną panią, która mieszkała na pierwszym piętrze.
– Dzień dobry – dygnęła Jowanka, przygładzając dyskretnie swoje czarne, mocno nieuczesane włosy. – Wie pani, która godzina?… Poproszę? – Zawsze lepiej dodać trochę grzeczności – pouczyła się w myślach.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się ładna pani. – Jest ósma rano. Chyba jesteśmy sąsiadkami. Jak ci na imię?
– Jowanka – odpowiedziała, chwytając ładną panią za rękę i potrząsając nią serdecznie. Nie wypuszczając dłoni nowej znajomej, Jowanka wbiła w nią wyczekujące spojrzenie.
Sąsiadka lekko zakłopotana bąknęła:
– Masz bardzo oryginalne imię.
– Wiem – odrzekła Jowanka, po czym zmarszczyła brwi i świdrując kobietę wzrokiem, jeszcze raz potrząsnęła jej ręką.
– A ja jestem Renata – wreszcie zaskoczyła sąsiadka. Jowanka uwolniła ją ze stalowego uścisku.
– Miło mi – oświadczyła łaskawie, wycierając ukradkiem spoconą rękę w dżinsy. Pani Renata uśmiechnęła się niepewnie i ruszyła, potykając się na swoich wysokich obcasach, w kierunku przystanku autobusowego po czymś błotnistym, co pewnie za jakiś czas miało stać się chodnikiem.
Jowanka mogła zacząć odkrywać nowe terytorium.
Dwa tygodnie temu, kiedy wóz przeprowadzkowy stanął przed domem przy ulicy Różowej, waliły pioruny, a świat niknął w strugach deszczu. Dopiero teraz blok numer sześć prezentował się w całej okazałości. Dwupiętrowy różowy klocek z ogromnymi taflami okien. Jowankę niezmiernie radowały te okna, tym bardziej, że ich mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze.
Osiedle Tęczowe zbudowano na dalszych przedmieściach Gdańska, na wzniesieniu, a ulica Różowa ciągnęła się akurat na samym jego szczycie, dlatego Jowanka mogła podziwiać rozległe widoki.
Z okien swojego pokoju widziała spychacze, koparki przygotowujące teren pod plac zabaw, alejki spacerowe i parking. Dalej stawiano fundamenty pod nowe bloki osiedla, jeszcze dalej, obok opuszczonych ogródków działkowych, zielenił się dziczejący sad i wreszcie w oddali, na następnym wzgórzu, rósł lasek sosnowy.
Gdyby czasem wychylała się z okna, mogłaby zobaczyć nowiutki budynek szkoły ze wspaniałym boiskiem, bieżnią, placem zabaw i basenem. Ale jeszcze trwały wakacje i Jowanka nie miała zamiaru zajmować się szkołą, póki nie było to konieczne.
Z balkonu pokoju komputerowego taty można było zobaczyć inne ulice osiedla Tęczowego – Zieloną, czyli cztery bloki, każdy w innym odcieniu zieleni, Niebieską z niebieskimi blokami i Fioletową z fioletowymi. Za osiedlem był mały stawek, pełen dzikich kaczek, i łąki, które ciągnęły się aż do trójmiejskiej obwodnicy.
Jowanka ruszyła na tył budynku, nie odmawiając sobie przyjemności rozchlapywania błotnistych kałużek. Bose stopy przyklejały się wprawdzie nieprzyjemnie do wnętrza kaloszy, ale jakie to ma znaczenie, kiedy można bezkarnie taplać się w najgorszym paskudztwie?
Dziewczynka okrążyła blok i zatrzymała się tuż pod swoimi oknami. Przed nią rozpościerał się lekko spadzisty teren, który dobrze znała z góry. Dziś po raz pierwszy mogła go spenetrować. Na żywo. Przy pomocy osobistych czerwonych kaloszy badawczych. W nierównościach terenu, w rowach wytłoczonych przez gąsienice spychaczy, w niezliczonych dołach wychapanych przez łyżki koparek – wszędzie stała woda. Właściwie ziemia przeświecała jedynie gdzieniegdzie.
Jowanka z dreszczem podniecenia zaczęła brodzić w marszczącej się lekko pod wpływem wiatru wodzie. Ale fajnie! Może nie za ciepło, ale przyjemnie i żywej duszy dokoła. Zamachnęła się i z całej siły wierzgnęła w kałużę. Kropelki rozprysły się w słońcu migoczącym pióropuszem. Jowanka roześmiała się na całe gardło i niewiele myśląc, skoczyła obiema nogami przed siebie. Niestety, tu było głębiej i do kaloszy dostało się trochę wody.
– Łe! – skrzywiła się Jowanka.
Spojrzała uważnie na rozlewisko. Kałuże nie powinny być głębsze niż ta tutaj, chociaż… Tak, koło poprzewracanych betonowych kręgów był przecież olbrzymi dół. Mogłaby w nim spokojnie schować się cała, i to na stojąco. Teraz, kiedy wszystko przykrył deszcz, taki dół mógł być groźny. Jowanka postanowiła zatem pójść w przeciwną stronę.
– Ceść! – nieoczekiwanie usłyszała zza pleców. Odwróciła się i ujrzała nieduży bladoniebieski sztormiaczek i gigantyczne, wściekle różowe wiaderko z żółtą rączką. – Nie znam ciebie – oświadczył sztormiaczek i zsunął kaptur, ukazując słomianą czuprynkę. Spod czuprynki łypały wielkie, wypukłe, przezroczyste oczy w kolorze sztormiaczka. – Nie mogę się bawić, jak nie znam. Mów swoje imię! – zażądała właścicielka wściekłego wiaderka.
– Jowanka – odrzekła Jowanka.
– No. Bawmy się. – Blondaska zagrzechotała znacząco wiaderkiem, którego przepastne wnętrze skrywało łopatkę, grabki i komplet foremek: kaczuszkę, rybkę, fokę i torcik. I siteczko, naturalnie.
– Dobra – zgodziła się Jowanka. W końcu i tak nie miała nic lepszego do roboty, a poza tym nie znała jeszcze żadnych innych dzieciaków z osiedla. – A ty jak się nazywasz?
– Nikola Kowalcyk, lat ctery, zamieskuję: ulica Fioletowa dwa psez cy. Fajne jeziorko – wyrzuciła z siebie jednym tchem mała i zanurzyła zielony kaloszek w kałuży. – Ale mi sięga! Az do kostki, a ci gdzie sięga?
Jowanka postawiła nogę w wodzie.
– Prawie do kostki – oceniła.
– Ha! – zawołała Nikola. – Zobacymy, jak tam głęboko – zarządziła i popędziła przed siebie, zatrzymując się znienacka w środku kałuży. – Tu jest do pół kaloska – oznajmiła. – Chodź tes psymiezyć.
Wędrowały więc od kałuży do kałuży, mierząc je czerwonymi i zielonymi kaloszami, a po osiedlu niosły się okrzyki: „Jaka głęboka!” albo „A ta jaka głęboka, jeny!”, albo „Łe, taka płyciutka…”. Nagle Jowanka zorientowała się, że stoją tuż obok betonowych kręgów.
– Ty, Nikola, słuchaj, tylko nie łaź za te betony. I w ogóle idziemy stąd.
– Cemu? – załypały groźnie bladoniebieskie oczka.
– Tam jest strasznie głęboko, chodź.
– Jak strasnie? Ceba psymiezyć – zadecydowała natychmiast Nikola i ruszyła naprzód.
– Zostań, tam się można utopić – Jowanka sięgnęła, żeby przytrzymać ją za rękę, lecz zielony kaloszek zanurzył się już cały w mętnej wodzie. Sekundę później zniknął w kałuży niebieski sztormiaczek. Wiaderko zakołysało się chwilę na powierzchni, przewróciło na bok i po kolei wypłynęły z niego siteczko, łopatka, grabki, kaczuszka, rybka, foka i torcik.
Jowanka zamarła.
Chociaż zamarła na chwilę krótszą niż mrugnięcie okiem, to wydawało jej się, że stoi całą wieczność, gapiąc się na brudną wodę i unoszące się na jej powierzchni niezrozumiale wesołe kolorowe zabawki. Myśli w jej głowie wybuchały jak petardy. Pomyślała, że nie umie pływać. Pomyślała, że naprawdę można utopić się w kałuży. Pomyślała, że dlaczego nie ma tu nikogo dorosłego. Pomyślała, że tylko ona sama może coś zrobić. MUSI.
W tym momencie w wodzie pokazały się przezroczyste niebieskie oczy w niemal przezroczystej buzi, oblepionej słomkowymi przezroczystymi włoskami. Kałuża wypchnęła Nikolę na powierzchnię jak korek, ale ciężki sztormiaczek już ciągnął ją z powrotem w dół.
Jowanka rzuciła się na ziemię, wyciągnęła płasko na samym brzegu kałuży i w ostatniej chwili, dosłownie czubkami palców, uchwyciła niebieski kapturek. Zacisnęła na nim dłoń i zaczęła ciągnąć z całej siły.
– Tylko nie wylatuj ze sztormiaka… tylko się nie uduś… jeszcze trochę, jeszcze ciut… – szeptała błagalnie Jowanka, czołgając się w tył po błocie. – Jest! – odetchnęła z ulgą, kiedy Nikola w całości, od kapturka po zielone kaloszki, znalazła się na brzegu.
Nikola przewróciła się na bok i leżała chwilę, krztusząc się, aż zwymiotowała wodą. Szybko dźwignęła się na czworakach i zwróciła mokrą buzię do leżącej wciąż Jowanki.
– Widziałaś? Zygałam błotem – splunęła i zaraz potem stanęła, chwiejąc się na nóżkach jak nowo narodzony źrebaczek. – Pomóc ci wstać? Musimy wylać wodę, bo mam w kaloskach.
Jowanka zerwała się i spojrzała na chude nóżki, trzęsące się w wypełnionych po brzegi kaloszach. Cud, że nie spadły w wodzie – pomyślała. Przytrzymała Nikolę jedną ręką, a drugą z niemałym wysiłkiem zerwała kalosz, opróżniła i wpakowała z powrotem na nóżkę. Po chwili w butach nie było wody, ale dziewczynka była cała mokra i zaczynała coraz bardziej dygotać.
– Musisz się przebrać – powiedziała Jowanka. – Zaprowadzę cię do domu. Jest ktoś u ciebie? Ktoś dorosły?
– Mama jest – odrzekła, szczękając zębami Nikola i wskazała brodą na kałużę. – Jesce zabawki.
Jowanka westchnęła, ale posłusznie kucnęła na brzegu bajora i zaczęła łowić pływające po nim foremki. Złapała różowe wiaderko, wrzuciła do niego łopatkę, grabki i komplet foremek.
– Trzymaj – wręczyła zdobycz właścicielce.
– Jesce sitko. Tam pływa – Nikola wymierzyła trzęsący się palec w sam środek kałuży, gdzie chybotało się siteczko.
– Serio mówisz? – Jowanka spojrzała na nią z niedowierzaniem.
Zdążyła się już jednak zorientować, że Nikola wszystko mówi serio. Sięgnęła do wiaderka po grabki i z ich pomocą, przy trzeciej próbie, udało się złowić brakującą zabawkę.
Nikola zagrzechotała wiaderkiem i wyciągnęła wolną rękę do Jowanki:
– Teraz mnie zaprowadź.
Jowanka ujęła lodowate paluszki, które natychmiast mocno zacisnęły się na jej dłoni. Uśmiechnęła się mimo woli.
– Ej, uratowałaś mi zycie! – niespodziewanie trzeźwo zauważyła Nikola.
– Tak – przyznała Jowanka i poczuła chyba dumę. – Słuchaj, Nikola, opowiedz mamie wszystko, niech ci da coś gorącego, a najlepiej kąpiel w wannie i może syrop, czy tam witaminę C. Żebyś nie dostała jakiegoś zapalenia…
– O, pac tam! – przerwała jej Nikola, wskazując wiaderkiem fioletowy blok. – To moja mama, wysła na fajkę. A to – wskazała trochę niżej – to moja klatka, gdzie mieskam.
Jowanka zmrużyła oczy przed blaskiem odbijającym się w oknach bloku Nikoli. Na jednym z balkonów, na pierwszym piętrze, stała oparta o barierkę młoda kobieta i paliła papierosa, wystawiając twarz do słońca.
– Maaamooo! – zawołała Nikola, wymachując wiaderkiem i ręką Jowanki. Zatrzymały się pod balkonem.
– Co? Już z powrotem? – Mama Nikoli niechętnie oderwała twarz od ciepłych promieni. – A co ty taka mokra?
– Dzień dobry, bo proszę pani, Nikola wpadła cała do kałuży, trzeba ją szybko przebrać, żeby nie dostała zapalenia płuc czy czegoś – wyjaśniła Jowanka.
– Tak, mamo! Normalnie się topiłam, całkiem cała, ze głową i ze wsyskim!
– Biegiem do domu, natychmiast! – Mama Nikoli zgasiła papierosa na poręczy barierki i weszła do domu, zamykając za sobą drzwi balkonowe.
Nikola pobiegła tak szybko, na ile pozwalało jej mokre ubranie. Zatrzymała się jednak przed klatką i pomachała Jowance wiaderkiem:
– To ceść!
– Cześć – mruknęła pod nosem Jowanka.
Rozejrzała się po osiedlu. Ani żywej duszy. Jakbym komuś opowiedziała, nikt by mi nie uwierzył – pomyślała. – Jeżeli jestem trochę bohaterką, to szkoda, że nikt tego nie widział.
Myliła się jednak. Gdyby wysiliła wzrok, zobaczyłaby w oddali, w dzikim sadzie u stóp wzgórza, sylwetki trzech chłopców, obserwujących uważnie całe zajście.
w którym dowiadujemy się, do czego służy gilotyna, a do czego uprzejma sąsiadka
Dostępne w wersji pełnej
w którym Franek odkrywa Limoniadowy Sztrucel, chociaż jeszcze nie wiadomo, co to jest
Dostępne w wersji pełnej
w którym Jowanka woli być księżniczką dżungli, a gang chce żyć w innych czasach
Dostępne w wersji pełnej
w którym czy się chce, czy nie, zaczyna się szkoła
Dostępne w wersji pełnej
w którym Franek zawiera z Dominikiem braterstwo spodni, a potem dowiadujemy się, że nawet najprzyjemniejsze popołudnie będzie jeszcze przyjemniejsze, kiedy wzbogaci się je wałówką
Dostępne w wersji pełnej
w którym basen nie jest taki straszny, jak go maluje Jowanka, i okazuje się, że prawdziwemu mistrzowi niepotrzebna druga noga
Dostępne w wersji pełnej
w którym odwiedzamy dziwne miejsca i słyszymy niedzisiejsze historie
Dostępne w wersji pełnej
w którym groch z dębem rosną rzędem i jak na razie nie dowiadujemy się, co wyśledził Wawrzek
Dostępne w wersji pełnej
w którym pojawia się nie tylko jologia, ale także langusta
Dostępne w wersji pełnej
w którym jest mowa o tym, co straszy i co śmieszy nocą
Dostępne w wersji pełnej
w którym Tomaszek chodzi tylko po całych płytach chodnikowych, a Jowanka znowu pakuje się w awanturę
Dostępne w wersji pełnej
który zaczyna się dobrze, ale kończy źle
Dostępne w wersji pełnej
w którym Franek doznaje olśnienia
Dostępne w wersji pełnej
w którym Dominik chce odszukać piranie, a Franek odnajduje odpowiedź w Zgubnej miłości
Dostępne w wersji pełnej
w którym razem z gangiem odwiedzamy Jowankę w szpitalu
Dostępne w wersji pełnej
w którym wszystko dobrze się kończy. Albo znowu zaczyna
Dostępne w wersji pełnej
Katarzyna WasilkowskaJowanka i gang spod Gilotyny
© by Katarzyna Wasilkowska © by Wydawnictwo Literatura
Ilustracje: Monika Pollak
Korekta: Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska
Wydanie II, Łódź 2022
ISBN 978-83-8208-831-1
Wydawnictwo Literatura
91-334 Łódź, ul. Srebrna [email protected] tel. (42) 630-23-81www.wydawnictwoliteratura.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska