Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wciągająca historia osadzona w historycznych realiach Polski!
Księstwo Piastów władane przez księcia Siemomysła. Arena historyczna, którą czeka niejeden przełom.
W osadzie czynione są przygotowania do ślubu jednego z synów władcy - Czcibora. Ów ślub ma poszerzyć wpływy i umocnić władzę Piastów na okolicznych ziemiach.
Co z pozostałymi synami? Prokujem, oraz wygnanym Mieszkiem?
Śmierć, która zachwieje księstwem i wywróci wszystko do góry nogami. Bunty i wrogowie z każdej strony. Zagrożenie czyha dosłownie wszędzie.
Co do piastowskiego tronu ma duński król Harald Sinozęby, jego Dania, oraz Jomsborg?
Kogo życie dobiegnie końca, a do kogo uśmiechnie się los?
Pełna intryg, bitew i historycznych nawiązań opowieść o władzy, miłości, zdradzie i odkupieniu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 509
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czytelnikom
WSTĘP
MIESZKO: Wyjście z cienia to pierwszy tom powieści historycznej o czasach, o których nie wiemy wiele. Dotyczy okresu na kilka lat przed przyjęciem chrztu przez Mieszka I i objęciem przez niego tronu w księstwie po jego ojcu, Siemomyśle. O czasach, w których osadziłem akcję powieści, istnieje niewiele źródeł historycznych, mogących nam dokładniej opowiedzieć o naszym pierwszym chrześcijańskim władcy, a jeśli już jakieś są, to często wzajemnie się wykluczają. O Mieszku, zanim przejął tron i przyjął chrześcijaństwo, wiadomo zatrważająco mało, a szkoda. Historycy prześcigają się w różnych teoriach, jak chociażby ta, skąd w ogóle Mieszko się wziął, ponieważ w źródłach historycznych pojawił się na krótko, bo ledwie kilka lat przed chrztem, i tak nagle, iż można nawet powiedzieć, że znikąd. Są tacy, którzy uważają, że wcale nie pochodził z naszych ziem, a przybył tutaj z daleka i dopiero zdobył wpływy oraz władzę. Doszukują się w nim wikinga. Inni nie poddają w wątpliwość pochodzenia Mieszka, widząc w nim prawdziwego Słowianina. Obie grupy mają jednak bardzo ograniczone argumenty mogące jednoznacznie wskazać, która ze stron ma całkowitą rację.
Moja książka jest powieścią, w której staram się rzucić trochę światła na owe czasy. Próbuję pokazać, jak mogło być naprawdę z naszym władcą. Historia, którą opisuję, oparta jest na kilku hipotezach dotyczących pochodzenia Mieszka oraz jego początków. To swoista geneza przewidziana na kilka tomów. Pisząc tę książkę, starałem się jak najlepiej oddać klimat i sprawić, że lektura będzie dla każdego przyjemnością. Mieszko: Wyjście z cienia to po mojej debiutanckiej serii Furia wikingów moje oczko w głowie. Liczę, że się spodoba i każdy będzie się cieszyć czasem spędzonym przy lekturze.
PROŚBA OD AUTORA
Proszę o wyrozumiałość w pewnych kwestiach. Książka opowiada o czasach, o których, jak już wspomniałem, wiadomo bardzo mało. Istnieje dużo znaków zapytania i niepewności odnośnie do samych Piastów, ziem, jakie posiadali, jak i tego skąd dokładnie się wywodzą. W powieściach najważniejsze są postaci. Już tutaj napotkałem na pierwszą solidną barierę w kwestii trudnych do określenia dat narodzin, na przykład tytułowego bohatera. Akcja mojej książki rozpoczyna się około 962 roku. Rok narodzin Mieszka I nie jest znany. Źródła historyczne wskazują jedynie ramy czasowe, mniej więcej 922-945. Zgodnie z tym we wspomnianym 962 roku mógł mieć od siedemnastu do czterdziestu. W tego typu sprawach, które nazywam spornymi, musiałem po prostu po wielu analizach dokonać wyboru i mam nadzieję, że nikt nie będzie miał mi za złe, jeśli moja wizja będzie różniła się od jego zdania na dany temat. Jak napisałem we wstępie, proszę o wyrozumiałość, zarówno w tej kwestii, jak i kilku innych, które pozwolę sobie przedstawić. Domyślam się, że w książce mogą zwrócić uwagę różne wątki budzące wątpliwości i pytania, lecz – tak jak przy przywołanym wcześniej dylemacie dotyczącym wieku Mieszka – musiałem wybrać którąś z możliwości. Jakie to są dokładnie kwestie? Chociażby nazewnictwo, czy, co istotne, stolica księstwa. Odnosząc się do niej, pozwolę sobie wspomnieć, że niektóre źródła wskazują Gniezno, inne Poznań. Według kolejnych, nowszych, stałej stolicy w ogóle nie było lub była ona zmienna, co w praktyce oznaczało, że stawał się nią gród, w którym przebywał w danym momencie władca. Zdecydowałem się na trzecią możliwość. Kolejny dylemat dotyczył imienia żony Siemomysła i zarazem matki Mieszka. Tu źródła historyczne mnie nie rozpieszczały. Przeważnie pojawiała się tylko Świętosława, lecz nic nie świadczyło, że rzeczywiście to było jej prawdziwe imię. Pojawiały się jedynie domysły oparte na różnego rodzaju poszlakach, na przykład zgodnie z jedną z teorii miała tak na imię, ponieważ tak nazywała się jej wnuczka. Podobne teorie uznałem za mocno naciągane i koniec końców postanowiłem wybrać inne imię.
Chciałem przytoczyć tutaj jeszcze kilka kwestii spornych, z którymi się zmagałem, lecz zdecydowałem się tego nie robić, gdyż niektóre mogłyby zdradzić za dużo z fabuły. Podsumowując, proszę – oczywiście w miarę możliwości – o zrozumienie, gdyby pewne rzeczy wydały Wam się z różnych powodów wątpliwe, nieprawidłowe. Pisanie tej książki było dla mnie ogromną przyjemnością i dużym wyzwaniem, które wiązało się z licznymi trudnościami. Raz jeszcze apeluję więc o wyrozumiałość, zarówno w kwestiach wspomnianych, nowych, jak i tych, które mogły mi umknąć. Żadne pomyłki, rzecz jasna, nie są zamierzone. Starałem się stworzyć książkę, którą każdy będzie czytał z przyjemnością, z której dowie się ciekawych rzeczy oraz będzie miło wspominał czas spędzony przy lekturze.
Cieszcie się chwilą, jak i ja cieszyłem się każdą podczas pisania.
Daniel Komorowski
1.
Czcibor, syn kniaziowy, wspierał się o południowe obwarowania grodu. Wiosenne niebo robiło się coraz ciemniejsze, a szarość poczęła zapowiadać koniec dnia. Zasępiony spoglądał przed siebie i myślał. Wątpliwości miał bez liku, zwłaszcza co do zdarzeń minionych kilku dni. Wola jego ojca była najistotniejsza i syn winien mu być posłuszny. Miał się żenić z córką Mściwoja, żupana Kalisza, którego wpływy na Piastowych ziemiach zaiste były znaczne, czego nie mógł zlekceważyć nawet ród u władzy. Czcibor doskonale rozumiał, ile dobrego przyniesie połączenie rodzin, zarówno jemu, jak i ziemiom, którymi kiedyś będzie władać. Między innymi jego siła i poważanie miały wzrosnąć, a dzięki temu łatwiej będzie nawiązać stosunki z innymi plemionami oraz poszerzyć granice. Na razie jest jedynie żupanem Gniezna, którym po bezpotomnej śmierci poprzednika mianował go ojciec, by wprawiał się we władaniu. Kiedyś zostanie kniaziem, a wtedy znacznie rozbuduje księstwo. Pomimo dobrych stron ożenku Czcibora mierziło, co obiecał ojcu. Miał on w grodzie kochanicę nad wyraz mu bliską, z którą planował się żenić. Siemomysł jednak nie chciał o tym słuchać, a co więcej nakazał, by syn zostawił lubą i wierny był przyszłej żonie. Czciborowi żona by nie wadziła. Nic mu nie szkodziłoby zachodzić po ślubie do innej i swawolić z nią w łożnicy. Ojciec jednak, jakby w myślach mu czytał, rzekł:
– Gdy już żonę będziesz mieć, to tylko z nią masz chodzić do łożnicy. Nie może tak być, że będziesz gził się z inną i płodził z nią bękarty, bo wtedy sam kłopot. Pomnij błędy twego dziada, który miał syna z kochanicą. A ja musiałem wojować z nim, by ojcowizna mnie przypadła. Mimo że on był z nieprawego łoża. A do tego potrafił zbuntować ludzi i przyciągnąć do siebie. Z kolei jakbyś i tę drugą pojął za żonę, to sprawa taka sama. Myślisz, że twoi synowie nie żarliby się o schedę?
Pragnieniem ojca było zachowanie spokoju w księstwie, czego Czcibor miał pełną świadomość, ale wciąż nie w smak mu było zostawić kochanicę. Coś go podkusiło, by wypomnieć rodzicowi, że sam ma nałożnice. Ten go zbył, mówiąc jeno, że już za stary jest, by spłodzić nowego potomka. Na pytanie, czy nie miał nałożnic wcześniej, odpowiadał, że miał, dopóki Ludmiła, matka Czcibora, nie porodziła mu synów. Wtedy inne odprawił, żeby uniknąć problemów. Ze smętnych rozmyślań wyrwał go głos pachołka, którego po niego posłano.
– Panie, żupan Kalisza, mości Mściwój przybył i kniaź nakazał cię odnaleźć – rzekł, skłoniwszy się wcześniej.
– Tak mu spieszno do ślubu? – prychnął Czcibor. – Może niech sam się żeni?
Kniaziowy syn niechętnie ruszył przed siebie. Wolnym, lecz pewnym krokiem zszedł po drewnianych schodach na plac. Pokonał jedną uliczkę z chatami po obu stronach, pokonał i drugą. W końcu doszedł do grodu, gdzie pachołek pospiesznie otworzył przed nim masywne drzwi. Czcibor rozejrzał się dookoła i jego oczom ukazał się kniaź rozmawiający przy stole z przyszłym powinowatym. Obok nich siedziało kilku wojów, zarówno od Mściwoja, jak i od Siemomysła, a także młodszy brat Czcibora, Prokuj. Przy nich krzątali się pachołkowie i służba, która donosiła strawę i napitki.
– Witaj, synu. Czekaliśmy na ciebie! – zawołał radośnie kniaź, wznosząc ku Czciborowi kielich napełniony ciemnym mocnym piwem, który był jego ulubionym trunkiem. – Napijmy się za zdrowie mego syna, mej chluby i dumy! – odezwał się do siedzącego obok Mściwoja.
Ten ochoczo wzniósł pełny kielich. Naczynia stuknęły, a za krawędzie prysnęła część piwa.
– Witaj, Czciborze. Rad jestem, żeś dołączył do nas.
– I ja rad jestem, że zawitałeś do Gniezna – odparł nie do końca szczerze jego przyszły zięć. – Nie rozumiem jeno, co cię sprowadza.
– A co? Boisz się, że ślubu nie będzie? – zaśmiał się Mściwoj. – Spokojnie, jestem tu, by sprawdzić, jak idą przygotowania. Córka moja przybędzie za dwa dni.
– Mściwoju, chyba nie chcesz powiedzieć, że nam nie ufasz?
– To samo i ja powiedziałem – podkreślił ze śmiechem Siemomysł.
– A ja rzekłem, że o moją córkę się rozchodzi i jej zamążpójście. Zda mi się, że dobry to powód, by tu zawitać.
– Niech i tak będzie – zgodził się potomek kniazia. – Napiję się z wami, jeśli co zostało.
– Piwa u nas w bród, synu! Pij!
I rozpoczęła się uczta z Czciborem, który jak i ojciec słynął z mocnej głowy. A skoro picie, to i opowieści, liczne przechwałki, z których to Mściwoj z kolei był znany, a głównie dlatego, że zanadto wyolbrzymiał. Nikt mu jednak tego wprost nie zarzucił. Jedni, głównie poddani – bali się, innym zaś było to obojętne, bo miło im się go słuchało.
– U mnie na grodzie nowy łowczy jest – zaczął gość. Obtarł usta z piwa i mówił dalej: – Przybył do nas... Już nie pamiętam skąd. I przechwalał się, jakiego to on zwierza nie położy. Prawił przy tym też, że puszcza przed nim tajemnic żadnych nie ma. Tylko wejdzie do niej, od razu coś i znajdzie. Ja na to wtedy, że wielu potraf tropić, więc żaden wyjątkowy człek z niego. Obruszył się i o zakład chciał iść. Nastawał na mnie, żebym dał mu czas, a takiego dzika ubije, że ze stolca spadnę i na kolanach go przepraszać będę, żem umniejszał jego kunszt myśliwski. Chciałem wiedzieć, o co zakład. Myślałem, że srebrem będzie chciał być obsypany albo dostać tyle kruszcu, ile upolowany przezeń dzik będzie ważyć. Nie zgadniecie, co on na to! – Nikt ze zgromadzonych się nie odezwał. Kilku wyraźnie zaciekawionych słuchaczy uśmiechało się. Jedynie towarzysze Mściwoja nic po sobie nie zdradzali, bo znali już tę historię. – On, że to sprawa honoru. I wyszedł nagle. Śmialiśmy się w grodzie z niego, żeby wam nie skłamać, siedem dni i siedem nocy. Każdy myślał, że łowczy może i tropił dzika, ale nie znalazł bestii, jaką zapowiadał, i odpuścił, bo głupio mu było wrócić. Potem uszedł byle dalej. – Mściwój wskazał jednej ze służących kielich, by dolała mu piwa. – Jakie moje zdziwienie było, kiedy pachołek wpadł raz do mej izby i doniósł, że łowczy powrócił. Od razu wyszedłem, ciekaw, z czym przybywa, bo pacholę oświadczyło, że dzika ze sobą ów człek przywiózł. Wierzyć jednak nie chciałem, że wielkiego knura ubił. Wyszedłem pod bramę, a łowczy zeskakiwał wtedy z konia. Pamiętam, jakby dzisiaj to było, że dumnie stanął i wyprężył się przy upolowanym odyńcu. „I co powiesz, panie, teraz?” – ozwał się do mnie, widząc, że gapiłem się niczym ciele na malowane wrota. „Kłamałem, że upoluję największego, jakiegoś widział?” – Mściwoj zamilkł. Wiedział, że jeśli opowieść ma być dobra, trzeba miarkować napięcie.
– I co? – zapytał Czcibor, domyślając się, że tego oczekuje jego przyszły teść.
– Jak to co? Przegrałem zakład. Większego bydlaka od jego dzika nigdy żem nie widział! – przyznał, po czym chlusnął sobie piwo do gardła wśród harmidru, gdy wszyscy zgromadzeni solidnym zanieśli się śmiechem.
Zaskoczony finałem historii Czcibor również nie krył rozbawienia i gdy kielich jego znowu został napełniony, stuknął się nim z Mściwojem i razem upili nieco trunku.
2.
Po biesiadzie nastał w końcu ranek. Opowieści Mściwoja bawiły wszystkich długo w noc, a lejące się strumieniami piwo sprawiło, że przytomni ostali się tylko najmocniejsi. Czcibor do nich należał i zdołał dojść do swej izby, chwiejnym co prawda krokiem, lecz i tak syn kniazia był najtrzeźwiejszy.
Wcześnie rano, gdy wszyscy jeszcze spali, wymknął się ostrożnie z izby, uważając, aby nikogo przy tym nie zbudzić. W sali biesiadnej, przy stole, jeden obok drugiego spali kniaź z Mściwojem. Wokół nich na ławach leżeli wojowie. W porównaniu z wieczorową i nocną porą różnica była jedynie taka, że pachołków i służby nie było, bowiem znikli, gdy tylko wszystkich możnych zmógł sen. Czcibor w końcu wyszedł na dziedziniec, gdzie, jak się okazało, panował chłód. Syn Siemomysła jednak tylko wzruszył niedbale ramionami i ruszył przed siebie. Skręcił w uliczkę, którą szedł wczorajszego dnia na biesiadę, a gdy znalazł się między chatami, skręcił ponownie, ale w drugą stronę. Odniósł wrażenie, że ktoś za nim idzie. Specjalnie ruszył w przeciwnym kierunku, niż w planował. Nadal słyszał kroki, lecz nie obracał się, by się nie zdradzić. Nagle przyspieszył kroku i zniknął w jednej z szop, zamykając za sobą drzwi. Wyglądając przez szpary, dojrzał, jak człek jakiś przystanął i rozejrzał się. Wydał się znajomy. Jasnowłosy, nie za krótko ostrzyżony, z potarganą brodą, wyglądał na woja, ale nie kniaziowego. Kiedy obcy ruszył dalej prosto, Czcibor niewiele myśląc, wyskoczył z szopy i obalił go na ziemię.
– Ktoś ty i czego za mną łazisz? I lepiej mów od razu, bom mało cierpliwy, a za język ciągnąć nie lubię – zagroził wojowi, dociskając go do ziemi i przykładając nóż do gardła. – Gadaj!
– Mój pan, Mściwoj, mnie wysłał – wydyszał ten. Wiedział, że opór byłby daremny, bo Piast w ten czy inny sposób i tak wyciągnąłby z niego prawdę.
– A czegóż Mściwoj ode mnie chce, że kazał ci za mną łazić?
– Jego, panie, pytaj. Ja tylko robię, co polecił. Nie mnie pytać go o powody – wydukał posłusznie wszystko, co wiedział. Nie chciał oberwać.
Czcibor chwilę myślał, po czym puścił człeka i ruszył w powrotną drogę do sali biesiadnej. Większość gości ciągle spała, lecz gdy trzasnął mocno drzwiami, spora ich grupa podniosła powieki, klnąc pod nosem. Uciszyli się, zrozumiawszy, że to syn kniazia. Piast stanął przed Mściwojem, lecz ten spał. Młodzik chwycił więc kielich i uderzył nim mocno o blat stołu. Na ten dźwięk Mściwoj ocknął się natychmiast.
– Cóż to... – wybełkotał, przecierając oczy.
– Cóż to, cóż to – prychnął Czcibor. – Czego to każesz swym ludziom za mną łazić?
– Co to za wrzaski?! – ozwał się Siemomysł, którego hałas także wyrwał ze snu. – Dlaczego krzyczą?
– Mściwoj kazał mnie śledzić i pytam się po co? To z tego powodu przybył tu wcześniej, niż zapowiadał, czy coś jeszcze ukrywa? – odpowiedział mu syn.
– Spokojnie, Czciborze. To nic ze złych rzeczy, na jakie może wyglądać. Dobrze chciałem – zaczął Mściwoj, niezadowolony z człowieka, który nie wywiązał się z zadania, przez co on musiał się teraz tłumaczyć. – Dla córki mej to zrobiłem.
– A cóż ona ma z tym wspólnego?
– Nie będziesz zły, gdy powiem szczerą prawdę?
– Tylko prawdę chcę znać.
– Dobrze. Niech więc będzie. Słuchy mnie doszły, że przyszły mąż mej najstarszej córy do innej wzdycha, i chciałem sprawdzić, czy prawda to. Ojciec dla córki chce jak najlepiej. Sam nie byłem wierny swej żonie, to wiem, co z tego może wyniknąć. Pewnie nie mam prawa cię pouczać, synu Siemomysła, ale powodowany troską chciałem wiedzieć, jak się sprawy mają. Nigdy już cię nikomu nie każę śledzić.
– Oby tak było. I zaspokoję twą ciekawość: nie ma żadnej innej poza twoją córką i tak pozostanie. Będzie dla mnie żoną, jedyną białogłową. Możesz więc ze spokojem patrzeć w przyszłość.
– Rad jestem. – Mściwoj skinął głową. – I nadzieję mam, że zapomnimy, co się stało, i nie będziemy do tego wracać. Pogódźmy się – rzekł, wyciągając dłoń w geście pojednania.
3.
Kniaź dalej spędzał czas ze swym gościem. Rozprawiali o różnych sprawach, a tych było bez liku. Poruszony został temat kniaziowych ziem i tych dóbr, które dostaną Czcibor z żoną. Dobry nastrój popsuła nieco wizyta woja o imieniu Danko.
– Pilne to? Nie może zaczekać? – zapytał Siemomysł, który rozleniwił się w ostatnich latach. – Gościa zabawiam, a i ślub syna niedługo. Nie mam głowy do innych spraw, jeśli błahe.
– Nie niepokoiłbym cię, panie, gdyby powodu nie było.
– Mów więc, jeśli musisz. Miejmy to za sobą.
– Nie wiem, czy pamiętasz mnie, panie. Z ziem niedaleko Lubusza pochodzę. Odkąd tam przybyłem, by rodzicieli odwiedzić, co rusz słyszałem, że Wieleci najeżdżają wioski, palą i grabią. Często i ludzi porywają, oddzielają matki od dzieci, żony od mężów... Zajechałem do samego Międzyrzecza, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Ponoć książę Lubuszan, Bogusław, ściga zbójów, lecz korzyści z tego niewiele, tylko straty pan lubuski ponosi. Mówi się, że wielu Wieletów przybyło.
– Bogusław liczy na moje wsparcie? – zainteresował się Siemomysł.
– Tego nie wiem, panie, z nim nie mówiłem, ale zdaje się, że byłby wdzięczny za pomoc.
Kniaź zadumał się, ale zaraz przemówił:
– Bogusław to nasz sojusznik i mąż mojej siostry. Nie ma co gdybać, ruszymy do niego – zapewnił bez najmniejszego zawahania. – Poza tym jeżeli nie dał rady atakowi, którego siły nie znamy, to jeno czekać, aż Wieleci zapuszczą się dalej. Jeśli ich się nie powstrzyma, to wpierw rzucą się na Lubusz, potem Międzyrzecze i lada moment pod Poznaniem będziemy ich wyglądać – oznajmił, wieszcząc możliwy jego zdaniem ciąg zdarzeń. – Czas więc na naradę i czym prędzej w drogę. Nie pozwolę, by te kundle panoszyły się po naszych ziemiach.
Zebrali się w specjalnie przeznaczonej na obrady izbie. Wszyscy siedzieli za masywnym stołem po środku pomieszczenia obwieszonego różnego rodzaju orężem, mieczami, toporami czy tarczami, skórą upolowanej zwierzyny oraz kilkoma wypchanymi głowami.
– Od razu należy ruszać. Nie ma co czekać, bo Wieleci w każdej chwili mogą zaatakować, a nam odbijać jeno przyjdzie, nie bronić, gdy za późno dotrzemy do Lubusza – stwierdził Czcibor, uderzając pięścią w stół, by podkreślić wagę swych słów. – Nie widzę innego wyjścia. Czas jest najważniejszy, a zwlekanie bardziej zaszkodzi, niźli pomoże.
– Dobrze, synu, prawisz – zgodził się Siemomysł bez wahania.
Do tej pory na naradzie odezwali się tylko oni dwaj, a zaprosili do rozmów jeszcze Mściwoja, bowiem niedługo miał się stać rodziną, młodego Prokuja, by uczył się sztuki wojennej, Danko oraz Dobromira, jednego z dowódców i najbardziej zaufanych wojów, który kiedyś także był piastunem Czcibora.
– Jak tak się sprawy mają, to trzeba postanowić, czy ślub twój przekładamy na czas po wyprawie czy odbędzie się, nim wyruszysz? – zapytał potomka, po czym od razu zwrócił się do Mściwoja: – A ty jak się na to zapatrujesz? Co radzisz?
Żupan zastanowił się, nim odpowiedział.
– Armia nie będzie od razu gotowa wyruszyć w drogę. Potrzeba co najmniej kilku dni, by się przygotować. Nie widzę przeszkód, by ślub odbył się od razu. Zaraz po nim można ruszyć na granicę, gdy akurat wszystko będzie gotowe. Nie opóźnimy wyprawy, a ślub odbędzie się w swoim czasie – dodał, przedstawiając rozsądne uwagi. – Tak sądzę, a jak zdecydujecie, to wasza wola. Mogę też posłać po zastęp swoich wojów, by wsparli wyprawę, ale minie wiele dni, nim posłaniec obróci i oni dotrą.
– Dzięki ci za propozycję, ale za długo musielibyśmy czekać – zawyrokował Siemomysł.
Reszta była podobnego zdania, bo pokiwali tylko głowami ze zrozumieniem. Kniaź ozwał się znowu:
– To i chyba nie ma nad czym dłużej radzić? – rzucił zdecydowanie, wodząc wzrokiem po zgromadzonych, jakby decyzja zapadła sama. – Ślub będzie, jak miał być, a i przygotowania do wyprawy zarządzam od razu. Zebrać nam trzeba armię, posłańców wysłać do rządców, by wojów przysłali. Zapasy zgromadzić i, rzecz jasna, jakby kto wątpił, ty, synu mój – zwrócił się bezpośrednio do Czcibora – będziesz dowodzić. Tobie powierzam wyprawę i wiem, że gdy wrócisz, to z dobrymi wieściami i jako zwycięzca.
– Tak będzie, ojcze. Masz moje słowo.
– No i postanowione – zawołał donośnie kniaź, wznosząc kielich. – Napijmy się teraz i bierzmy do roboty, bo tej co niemiara.
Jak powiedziano, tak zrobiono. Czcibor z Dobromirem zaraz po naradzie wydali rozkazy i nie trzeba było długo czekać, by szereg posłańców wyruszył konno zbierać armię. W grodzie zapanowało ogóle poruszenie. Ślub i wojna!