Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jaki los spotka rozbitków z duńsko-norweskiej floty, którą pochłonął ogromny sztorm zesłany przez samych bogów? Kto przejmie władzę? Przed nimi Irlandia – nowe tereny do zdobycia przez walecznych wikingów.
Życie nie oszczędza synów Ragnara, gotując im poważne kłopoty. Na co mogą liczyć? Co ich spotka? Niewola? Poważna choroba? Śmierć? Odkupienie?
Nadciąga kataklizm. Za śmierć jednego z synów Ragnara dotkliwa zemsta zawiśnie nad Mercią.
Powrót starego „przyjaciela” z propozycją nowego sojuszu może po raz kolejny wywrócić do góry nogami układ sił na kontynencie.
Największa w historii zjednoczona flota Swionów nadciąga ku znienawidzonym ziemiom Danów, szykując się do ostatecznej bitwy w odwecie za wcześniejszą, druzgocącą porażkę. Straty po obu stronach będą kolosalne. Kto przeżyje, a kto trafi do Valhalli?
Który z wielkich wojowników ocaleje w tym starciu tytanów?
Furia wikingów zawitała w moim domu i raczej pozostanie tutaj na dłużej. Opowieść, w której nie ma grama magii, emanuje najczystszą energią, której pozazdrościłaby niejedna średniowieczna wyrocznia. Lektura, która miała starczyć mi na minimum miesiąc, skończyła się szybciej, niż przypuszczałam
Głos Kultury
Daniel „Dantez” Komorowski – od zawsze zainteresowany średniowieczem, ówczesnymi wojami i bitwami. Najbardziej zafascynowali go wikingowie, dzięki czemu powstała ta właśnie książka. Z wykształcenia grafik, który uwielbia filmy i książki historyczne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 418
W serii „Furia Wikingów”
ukazały się dotychczas następujące tomy:
Furia wikingów
Gniew Północy
Potęga zemsty
Czas chaosu
Ogień zagłady
Szał bitewny
Żądza krwi
Copyright © Daniel Komorowski
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Lidia Ryś
Korekta
Danuta Urbańska
Skład i łamanie
Dariusz Nowacki
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowicz
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2022
eISBN 978-83-67639-14-9
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań
www.replika.eu
– I –
Północna Szwecja
Biesiada z okazji ślubu Egila i Fridy trwała w najlepsze. Choć humory dopisywały nie wszystkim zgromadzonym, to jednak zdecydowana większość bawiła się tak, jakby imprezie miało nie być końca. Goście pili i jedli, żartowali, przekomarzali się ze sobą i tańczyli. Nie brakowało też tej nocy rywalizacji w zajęciu, w którym wojowie z północy nie mieli sobie równych, a mianowicie w piciu alkoholu.
Swoich sił w zawodach zdecydowali się tym razem spróbować Bregi i Stiopa. Stanęli naprzeciwko siebie i chwycili kufle. Między nimi postawiono beczkę z miodem. Ktoś zdjął z niej dekiel, wojowie nabrali trunku i już tylko czekali na znak.
Zasady pojedynku były niezwykle proste. Wojownicy mierzyli się o to, kto wypije więcej miodu i dłużej utrzyma się na nogach. Nie chodziło o żadne fortele czy sztuczki. Każdy z rywalizujących po prostu chciał pić oraz popisać się swoimi możliwościami w pochłanianiu trunku. Widok padającego rywala i śmiechy obserwujących były wystarczającą nagrodą dla zwycięzcy.
Jeden z wojów uderzył pięścią w stół i rywalizujący zanurzyli usta w płynie, a miód zaczął im spływać do żołądków. Zawartość pierwszych kufli zniknęła dosłownie w jednej chwili. Wojowie od razu napełnili je ponownie. Bregi i Stiopa robili, co mogli, by jak najszybciej opróżnić naczynia. Miód spływał im po brodach i ubraniach. Twarze mieli mokre od trunku, gdyż spora ilość wylewała im się w czasie drogi do ust.
Kolejne kufle zostały opróżnione i napełnione po raz kolejny. Zgromadzeni, obserwujący ich pojedynek, kibicowali im ochoczo. W trakcie picia Bregiemu zakręciło się w głowie, przez co zachwiał się i wylał z naczynia znaczną ilość miodu. Nie zwrócił jednak na to uwagi, jak i na śmiechy wiwatujących ludzi, skierował kufel z powrotem do ust i pił dalej. Pociągnął kilka łyków i znowu zakręciło mu się w głowie. Tym razem nie utrzymał w dłoni naczynie, które upadło na ziemię. Reszta miodu rozlała się wokół. Tłum gwizdał i śmiał się, a Bregi tymczasem usiadł na ławie i machał rękoma na znak, że ma już dość. Po chwili położył głowę na stole i zasnął. Tymczasem Stiopa dopił swój miód do końca i wzniósł tryumfalnie pusty kufel, a tłum zawiwatował na jego cześć.
– Stio-pa! Stio-pa! Stio-pa! – krzyczeli zgromadzeni, uraczeni widowiskiem. Zwycięzca odłożył naczynie i wzniósł ręce w geście zwycięstwa, po czym poklepał przegranego Bregiego po plecach. Ten nie drgnął nawet, pogrążony w mocnym śnie. Stiopa usiadł obok i wziął się za pałaszowanie pieczonego tłustego udźca, gdyż, jak powiedział, zgłodniał przez te zawody.
– Jeśli będą tak dzielnie walczyć z Danami, jak piją, to jestem spokojny o nasze zwycięstwo! – odezwał się Skallagrim do syna, który popijał właśnie wino.
– Każdy z tu obecnych chce zagłady Danów jak i my, ojcze – odpowiedział Egil. – Myślę, że o ich zapał do walki nie musisz się wcale obawiać.
– Oby tak było! – westchnął król. – Wojna z Danią będzie naszą największą w historii. Musimy odnieść wielkie zwycięstwo, bo zostanie zapamiętane na bardzo długo – dodał. – Nawet nie śniliśmy o tak wielkiej sławie, jaką nam przyniesie.
– Wygramy, ojcze, wiem to!
– A gdzie twoja żona? – Zmienił temat władca Wschodniej Szwecji, spoglądając na puste miejsce obok syna. – Nie miała wrócić?
– Chciała odpocząć i pobyć sama – odpowiedział Egil.
– Też mi żal, że Thora zginęła, ale jej ciągłe opłakiwanie nie przyniesie Fridzie ulgi.
– Nie będę jej poganiał – zaznaczył stanowczo, ale i z troską, świeżo upieczony mąż. – Dam jej tyle czasu na opłakanie matki, ile tylko będzie chciała.
– Sama chciała tego ślubu – zauważył Skallagrim. – Jeśli miała zamiar nadal ją opłakiwać, to po co się uparła, żeby odbył się zgodnie z planem?
– Zrobiła to dla niej, mówiłem ci – odparł Egil. – To Thora chciała tego ślubu, zawarła z nami sojusz, i z tego powodu jej córka nie chciała go przekładać.
– Nigdy nie zrozumiem kobiet – powiedział Skallagrim i pokręcił głową. – Najlepsze są takie, które nic nie mówią, robią, co do nich należy i tyle! – dodał po chwili, śmiejąc się.
– Śmiej się do woli, a ja nie będę się brał za dziewki – odezwał się Egil. – Lubię, gdy kobieta ma coś do powiedzenia.
– Zobaczymy, co powiesz za kilka lat, jak znudzi ci się chędożenie tylko jednej – zaśmiał się król. – Codziennie będziesz miał inną dziewkę w alkowie.
– Jeszcze się zdziwisz, ojcze! – odparł pewnie następca tronu. – I lepiej zajmij się planowaniem walk z Danami, a nie tym, kogo i kiedy będę chędożył – dodał rozbawiony, chcąc się choć trochę odgryźć ojcu. – Ivara i jego braci nie będzie łatwo pokonać. Lepiej nas na nich dobrze przygotuj!
– II –
Konstantynopol, Bizancjum. Następnego dnia
Z samego rana, dzień po walkach o swoje wielkie i potężne miasto, cesarz Konstantyn wyszedł z zamku i udał się na jeden z placów, gdzie opatrywani byli ranni, poszkodowani w starciu z Rusinami. Nie lubił widoku rannych ani trupów, zwłaszcza swoich ludzi, oraz odoru śmierci, który unosił się dookoła. Chciał jednak, by wszyscy widzieli, że martwi się i troszczy o ich los. Miał świadomość, że wojownicy są w stanie zrobić wszystko dla władcy, który interesuje się nimi. Jego wizyta była więc niewielką ceną za wierność i oddanie, którymi ciągle się cieszył, mimo że był bardzo młodym władcą.
Odziany w pomarańczowo-czerwoną szatę z licznymi zdobieniami, długą do samych kostek, przechadzał się wśród rannych w obstawie gwardii wareskiej, która poza zamkiem nie odstępowała go na krok. Cesarz był bardzo ważną postacią i – jak każdy władca – miał wielu wrogów. Nie można było więc ryzykować, że cokolwiek mu się przydarzy.
Ranni wojownicy uśmiechali się na jego widok, gdyż wiedzieli, że otoczeni opieką samego cesarza na pewno wyzdrowieją i odzyskają siły. Medycy uwijali się przy nich w pocie czoła, opatrując rany, a nierzadko pomagając im jeść i pić, jeśli ktoś nie był w stanie podnieść chleba czy wody do ust.
Konstantyn cierpliwie chodził po placu i przyglądał się cierpieniu swych ludzi. Widział, jak krwawią, słyszał, jak krzyczą z bólu, był świadkiem amputacji kończyn, ratujących im życie. Nie raz chciał odejść na bok, gdyż na widok okrucieństw wojny przewracało mu się w żołądku. Nie chciał jednak okazywać słabości, gdyż poprzedni cesarz, jego ojciec, znany był ze swej siły i niezłomności. Chciał, żeby i jemu przypisywano te cechy.
Na jego chwilową słabość pojawił się ratunek, kiedy dojrzał na ziemi wojownika strzeżonego przez dwóch Waregów.
– To ten, o którym mówiłeś? – zapytał dowódcę ze straży przybocznej, wskazując na leżącego mężczyznę, który wydawał mu się znajomy mimo poparzonej połowy twarzy.
– Tak, panie. Nie jest on Rusem, a Danem.
– Jak go zwą?
– Prawie cały czas był nieprzytomny, ale bełkotał, że nazywa się Hvitserk.
– Poznaję go! – zawołał cesarz, kiedy podszedł bliżej, by przyjrzeć się rannemu. – Hvitserk, syn Ragnara. Brał udział w rozmowach z Rurykiem – dodał. – Myśleli, że z nim po swojej stronie mają pewną wygraną!
Kilku strażników roześmiało się głośno.
– To ty… – odezwał się nagle Hvitserk, spoglądając na cesarza spod zmrużonych powiek. Nie miał sił, by je całkiem otworzyć.
– Miałeś zdobyć mury – powiedział do niego Konstantyn. – Jakoś nie widzę cię tryumfującego! Teraz raczej skomlisz o życie!
– Nie skomlę! – odparł hardo Hvitserk. – Możesz mnie dobić choćby i teraz!
– Większy będę miał z ciebie pożytek, jeśli przeżyjesz.
– Do czego ci będę potrzebny?
Cesarz zignorował jego pytanie i zwrócił się do medyka:
– Co z nim? Przeżyje?
– Został poważnie zraniony w bok. Do tego jest mocno poobijany – odpowiedział starszy mężczyzna. – Ale jeśli w ranę nie wda się zakażenie, powinien przeżyć.
– Co chcesz ze mną zrobić? – ponownie zapytał Hvitserk.
– Pytanie, co ty chcesz ze sobą zrobić – odparł tajemniczo Konstantyn. – Słyszałem, że dobry z ciebie wojownik i swoją halabardą zabiłeś na murach wielu moich ludzi.
– Robiłem, co mogłem, by was pokonać! – rzekł dumnie Dan. – Nie będę za to przepraszał.
– Nie oczekuję tego ani cię nie ganię – odparł cesarz. – Powiem więcej, mam dla ciebie propozycję, która opłaci się nam obu. Dołącz do mnie!
– Mam ci służyć? – zdziwił się Dan. – Jeszcze wczoraj walczyłem z twoimi ludźmi i chciałem cię zabić, a ty chcesz mnie teraz mieć po swojej stronie?
– Wierz mi, że nie chcesz, bym potraktował twoje słowa jak groźbę! – Konstantyn uprzedził swego rozmówcę, który wciąż leżał na ziemi z bólem malującym się na twarzy. – Lepiej więc waż kolejne słowa!
– Niczego złego nie powiedziałem! A jeśli chcesz mnie zabić, zrób to! – odparł Hvitserk. – Nie będę cię prosił o życie!
– Nikt nie mówi o proszeniu, lecz o służbie, za którą dostaniesz zapłatę. I nie będzie to tylko zachowanie życia, ale będziesz otrzymywał żołd, jaki dostają choćby moi Waregowie.
– Rozumiem, że opuszczenie twego królestwa nie wchodzi w grę?
– Proponuję ci służbę w zamian za życie – powtórzył cesarz, by Dan zrozumiał, że to jedyna możliwość. – Jeśli odmówisz, zginiesz lub trafisz do niewoli. Twój wybór – dodał jeszcze. – Wiem, że dla was z północy poza bogactwami ważna jest i chwała, a tej ci u mnie nie zabraknie. Wiele będziesz miał możliwości, by pokazać się swym bogom i zasłużyć na Valhallę, za którą tak wszyscy gonicie.
– Jak długo miałbym dla ciebie walczyć?
– Dziesięć lat – odparł Konstantyn.
Hvitserk wybałuszył oczy.
– Musiałem się przesłyszeć – odezwał się, dając do zrozumienia, że długość proponowanej służby jest zbyt długa.
– Dobrze słyszałeś! – odparł cesarz. – Dziesięć lat jako mój wojownik. To cena za życie – dodał. – Daj mi znać, kiedy się zdecydujesz – powiedział i odszedł razem ze swoją strażą przyboczną.
Jego miejsce zajął pomocnik medyka, który podszedł z bukłakiem wody i zwilżył Danowi usta.
– Dziękuję – odezwał się do niego syn Ragnara, po czym pogrążył się w rozmyślaniach na temat propozycji cesarza. Konstantyn przyparł go do muru i Hvitserk wiedział, że nie ma innego wyjścia, musi przyjąć przedstawione warunki. W przeciwnym razie zginie, na dodatek nie w walce, a tego najbardziej się obawiał. Poza tym trudno było przewidzieć, jak potoczy się jego życie. Być może jego służba zakończy się po roku czy dwóch. Niezbadane są wyroki bogów, którzy już nie raz udowodnili, że nic w życiu nie dzieje się tak, jak można się spodziewać. Kiedyś Hvitserk sądził, że zawsze będzie, ramię w ramię, walczył z ojcem i braćmi, lecz życie rzuciło go Południowej Finlandii do Antilli, gdzie zapragnął przejąć tron, a potem los zakpił z niego ponownie i Dan zbratał się z Rusinami na Wschodzie, porzucając swe ambitne plany. Bogowie, jak widać, lubili sobie z niego żartować, bo kolejny raz wywrócili jego życie do góry nogami i zmusili, by dołączył do cesarza Bizancjum. Wielce prawdopodobne wydało się Hvitserkowi, że zgadzając się na dziesięcioletnią służbę, wcale jej nie odbędzie. Norny dziwacznie splotły nici jego życia i mógł się teraz spodziewać dosłownie wszystkiego.
– III –
Tamworth, Mercia. W tym samym czasie
W osadzie królowej Meredith panowały różne nastroje. Ilu ludzi, tyle było opinii, myśli i przypuszczeń odnośnie ostatnich wydarzeń. W akcie rozpaczy, niesiona chęcią zemsty oraz potrzebą wyrównania rachunków z mężem, Meredith zabiła go w jego własnym łożu. Podeszła go sprytnie, udając uległą, i poderżnęła mu gardło, kończąc jego panowanie na ziemi jej ojca i mszcząc śmierć obojga swoich rodziców. Wciąż widziała śmierć matki, bezustannie myślała o niej, i ten obraz wyniszczał ją od środka. Uznała, że Ubbe musi zapłacić za swoje czyny, więc nie wahała się, tylko zrobiła, co uznała za słuszne. Wiedziała jednak, że kiedy bracia Dana dowiedzą się o jego śmierci, przybędą do Mercii, by go pomścić, a ich zemsta będzie straszna. Meredith zastanawiała się teraz, czy aby nie sprowadziła na swoje królestwo zagłady, jednak nadal uważała, że postąpiła słusznie. Ubbe musiał zginąć, nie miała wątpliwości. Postanowiła się przygotować na zemstę Danów. Wiedziała też, że Bóg nie zostawi jej w potrzebie. Choć wiele razy w niego wątpiła, a z jej wiarą wcześniej bywało różnie, to w ostatnich dniach dodał jej sił i odwagi.
Obecnie należało posprzątać salę biesiadną, która wciąż była usłana trupami Danów, oraz sypialnię, gdzie wciąż leżał zakrwawiony Ubbe. Meredith nie zajrzała tam, odkąd wyszła poprzedniej nocy. Nie chciała już oglądać męża.
Zgodnie z rozkazem żołnierze Mercii z samego rana zaczęli wynosić z sali ciała zatrutych wojowników. Wrzucali je na wozy i wywozili poza mury. Tam zbudowano już stos z drewna i siana i zrzucano ciała, by spalić je wszystkie. Ze zwłokami nie obchodzono się łagodnie. Żołnierze ograbiali je z kosztowności, a potem rzucali nimi, nie okazując zmarłym szacunku. Niekiedy głowy jednych lądowały na pośladkach innych, co było niehonorowe i przynosiło ujmę. Mercianie jednak się tym nie przejmowali. Odkąd Ubbe wbrew ich prawu przejął tron po Offie, nie mogli znieść jego ani jego wojów, którzy zachowywali się, jakby byli tu panami.
Po pewnym czasie ciała zostały wyniesione, a służki wzięły się za sprzątanie po uczcie. Wszędzie porozrzucane były kości i ogryzki po owocach. Na podłodze walały się potłuczone talerze.
Jeszcze tylko ciało Ubbe czekało na wyniesienie. Meredith dotąd nie pozwoliła tego zrobić. Zdecydowała się jednak wejść do komnaty męża. Ujrzała go leżącego na podłodze, co ją zdziwiło. Kiedy zostawiała go umierającego minionej nocy, leżał na łożu. Najwyraźniej musiał się z niego zsunąć. Po chwili zauważyła, że Ubbe w dłoni trzyma swój topór, co wszystko tłumaczyło. Podeszła bliżej, nadepnęła na rękojeść i wysunęła Ubbe broń z dłoni.
– Głupi poganin! – odezwała się z gniewem.
Jego wiara w to, że umierając z bronią w ręku trafi do Valhalli, wydawała jej się śmieszna. Z tego powodu pchnęła go poprzedniej nocy na łoże, by to na nim wydał ostatnie tchnienie i by nie mógł dobyć topora. Choć sama w to nie wierzyła, chciała udręczyć jego duszę. Chciała odebrać mu wszystko: życie, koronę, ludzi, a nawet i Valhallę.
– Myślałam, że będziemy razem szczęśliwi, mężu – odezwała się Meredith w myślach do nieżyjącego Ubbe. – Mój ojciec dał ci dom, moją rękę i wysoką pozycję, a ty to wszystko zmarnowałeś. Nie doceniłeś tego, co dostałeś, było ci mało, i jak to wiking, chciałeś więcej i więcej.Zapragnąłeś korony mego ojca i sięgnąłeś po nią, jak tylko nadarzyła się okazja. Od początku podejrzewałam, że sojusz Mercii z Danią nie przyniesie nam wiele dobrego, lecz ojciec był zbyt pewny płynących z tego korzyści, więc się nie odzywałam. Może powinnam? Może wtedy nadal żyłby i on, i matka? – zastanawiała się. Jednak zaraz odegnała od siebie te myśli, sądząc, że zaczyna obwiniać samą siebie o śmierć rodziców. – Nie! To wszystko to twoja wina, a Mercii przyjdzie teraz za to zapłacić, kiedy twój porywczy brat dowie się o twojej śmierci, a dowie się na pewno. To tylko kwestia czasu, kiedy przybędzie tu ze swoją armią, by przelać naszą krew. Nie mogę do tego dopuścić! Muszę zrobić wszystko, żeby go powstrzymać! Zrobię, co tylko się da, żeby Mercia była bezpieczna!
Meredith wyszła z komnaty i nakazała żołnierzom, by zabrali ciało jej męża. Ubbe wkrótce znalazł się na stosie za murami miasta, razem z wojownikami, z którymi biesiadował ostatniej nocy.
Władczyni również udała się pod stos, by zobaczyć, jak płoną duńskie ciała. Bez zbędnych słów skinęła żołnierzom głową i ci podpalili stos, który w jednej chwili zajął się ogniem. Płomienie spowiły ciała i wkrótce po wikingach miało pozostać jedynie wspomnienie, które z czasem powinno zblednąć, a potem zniknąć bez śladu.
– To, co się tutaj stało, musi jak najdłużej pozostać tajemnicą! – Meredith podeszła do żołnierzy, by przekazać swoją wolę: – Musimy jak najdłużej ukrywać wydarzenia ostatniej nocy, by przygotować się na zemstę Danów. Oni tu wrócą i będą chcieli pomścić Ubbe oraz pozostałych. Przekażcie wszystkim, żeby robili, co tylko w ich mocy, aby nikt spoza Tamworth nie dowiedział się o tym. Musimy mieć czas, by się przygotować. Póki co jest za wcześnie.
– A jeśli ktoś będzie o nich pytał? – zapytał jeden z żołnierzy. – Co mamy mówić, gdyby ktoś przybył do twego męża? Nie ukryjemy jego nieobecności.
– Mówcie, że udał się na wyprawę! – zdecydowała królowa wdowa. – To Dan. Każdy uwierzy, że pognał za złotem i sławą.
Żołnierze skinęli posłusznie głowami, Zgadzali się z jej słowami i obiecali wypełnić polecenie. Tymczasem ciała płonęły w najlepsze. Czuć było ich swąd, zapach palonego ludzkiego mięsa drażnił nozdrza. Meredith w końcu odwróciła się i razem z żołnierzami wróciła do osady, zostawiając stos, by się dopalił.
Wówczas zza krzaków wyłonił się Wareg Herrali, który wspierał i pomagał Ubbe podczas sprawowania rządów w Mercii. Zawsze służył mu radą i był jednym z jego najbardziej zaufanych wojowników. Herrali był jedynym, który ocalał. Tylko on nie pił miodu podczas biesiady z powodu boleści brzucha, które dokuczały mu przez cały dzień, a ostatecznie uratowały życie. Wareg rozejrzał się dookoła, czy gdzieś nie zostali żołnierze Meredith, po czym, upewniony, że jest sam, stanął dumnie przed stosem i w ciszy przyglądał się, jak ciała kompanów pochłania ogień. Przepełniał go smutek, ale i determinacja. Bogowie ocalili go, żeby mógł opowiedzieć Ivarowi i pozostałym wikingom o tym, co zaszło w Tamworth. Po jego przekazie spadnie na Mercię zemsta Danów.
Herrali powoli obszedł stos dookoła. Dostrzegł ciało Ubbe, jeszcze nie całkiem zajęte przez płomienie. Prawa ręka syna Ragnara zwisała ze stosu. Wareg sięgnął ku niej i ściągnął bransoletę. Postanowił dać ją Ivarowi na pamiątkę po bracie. Jakimś cudem nie ograbiono z niej Dana. Herrali rozejrzał się za toporem Ubbe, lecz go nie dojrzał. Nie mógł teraz po niego wrócić. Nie mógł ryzykować, że zostanie zauważony. Czym prędzej musiał opuścić Tamworth i całą Mercię. Musiał szybko udać się do Yorku, gdyż tam czekali sojusznicy. Jeśli mu się poszczęści, Ivar będzie właśnie tam. Jednak droga zapowiadała się ciężka. Nie miał zapasów jedzenia ani picia, a jedyną bronią, jaką dysponował, był nóż, który miał schowany na nodze, pod nogawką. Cieszył się, że rabusie nie wyczuli go podczas przenoszenia jego ciała i nie ukradli mu go, jak zrobili to z naszyjnikiem i bransoletą. Zły był zwłaszcza o tę ostatnią, gdyż był do niej przywiązany, lecz nic nie mógł na to poradzić. Bransoleta przepadła, dobrze, że ocalił życie. Teraz była przed nim daleka droga.
– Pomścimy ciebie i was wszystkich! – odezwał się Herrali do Ubbe i płonących wojowników z pełnym przekonaniem. – Sprowadzę tu Ivara, gdziekolwiek jest. Mercia i jej królowa zapłacą za waszą śmierć!
– IV –
Irlandia. W tym samym czasie
Nieprzytomny Ivar leżał na plecach. Był przemoczony do cna. W pewnym momencie zaczął się wybudzać. Otworzył oczy. Czuł się zmęczony i obolały. Nie był świadom tego, co się stało, aż do chwili, gdy podciągnął się i usiadł na piasku. Wtedy ujrzał leżących wokół siebie wojowników oraz wraki zniszczonych łodzi. Powoli wracała mu pamięć. Wróciły wspomnienia wielkiego sztormu, podczas którego sam Thor próbował powstrzymać eskapadę i zatopić łodzie. Pamiętał dokładnie, z jakim musieli mierzyć się kataklizmem i że wielu nie dało rady. Olbrzymie fale zmywały ludzi z pokładów i rzucały we wzburzoną wodę. Nie mieli szans z rozszalałym żywiołem. Tylko nieliczni przetrwali. Ivar przypomniał sobie, jak wypadł z łodzi i że wtedy Halfdan rzucił mu się na ratunek i podał mu rękę, ryzykując życie. Nie pamiętał, co działo się dalej, jednak gdyby nie heroiczny czyn brata, Bezkostny już by nie żył, czego miał świadomość. Rozglądał się teraz za Halfdanem, lecz nigdzie go nie dostrzegał. W końcu zebrał siły i wstał. Przeciągnął się, aż strzyknęły mu kości. Sprawdził, czy nie odniósł ran, lecz – na szczęście – był jedynie podrapany. Bolała go głowa i kręgosłup, jednak nie na tyle, by uniemożliwić mu funkcjonowanie.
– Widziałeś Halfdana? – zapytał wojownika, który był najbliżej.
– Nie, panie – odparł Dan. Miał zakrwawione czoło.
– Co się stało? – odezwał się ponownie Ivar. – Potrzebujesz pomocy?
– Musiałem uderzyć w coś głową, ale to nic poważnego – odparł Dan. – Szukaj swego brata.
Ivar ruszył przed siebie. Podszedł do drugiego wojownika, lecz zorientował się, że ten nie żyje. Leżał z otwartymi oczami i rękoma rozłożonymi na piasku. Bezkostny pochylił się nad nim i przymknął mu dłonią powieki. Poszedł dalej i ujrzał kolejnego trupa, który leżał skulony, z deską wbitą w brzuch.
– Bogowie… – odezwał się Ivar w myślach – czemu mi to zrobiliście? Odynie, Thorze… Wydawało mi się, że mi sprzyjacie. Czemu nie pozwoliliście mi bezpieczne dopłynąć do Irlandii? Chciałem tam walczyć ku waszej chwale, zdobyć bogactwa i sławę w waszym imieniu. To miała być moja ostatnia wyprawa. Miała być udana… Miałem pokonać zastępy dzielnych wojów, a potem wrócić do domu, do rodziny, by wychowywać synów na dzielnych wojowników, którzy kiedyś mnie zastąpią i za mnie będą sławić wasze imiona podczas walk. A teraz co? Zniszczyliście moją flotę i wypluliście na brzeg obcego królestwa. Cóżem wam uczynił, czym was obraziłem, za co jest ta kara? Nigdy nie postąpiłem wbrew wam, nie zwątpiłem w was. Czemu… – urwał Ivar, bo w tym momencie ujrzał Halfdana wystającego spod wraku łodzi. Starszy z braci próbował się wydostać, lecz tylko szamotał się nieporadnie, nie mogąc podnieść ciężaru, który go więził. Była to przednia część łodzi, którą fale niefortunnie wyrzuciły na brzeg razem z Halfdanem.
– Bracie! – krzyknął Ivar i od razu zerwał się w jego kierunku.
– Przycisnęło mi ramię – wyjaśnił starszy z Danów. – Nie mogę wyjść!
– Zaraz cię wydostanę! – odparł Bezkostny, po czym objął rękoma wrak i naparł na niego. – Powinno się udać. Spróbuj je wyciągnąć, kiedy poczujesz mniejszy ciężar.
Zaparł się mocno i zaczął unosić wrak. Był ciężki, aż Ivar z wysiłku poczerwieniał. Widząc jego usiłowania, Halfdan wolną ręką starał mu się pomóc, lecz niewiele było z tego pożytku. Jednak kiedy Ivar naparł ponownie i uniósł delikatnie pozostałość łodzi, Halfdanowi udało się wyciągnąć rękę, po czym odsunął się na bok, a Bezkostny opuścił ciężar.
– Co z ręką? – zapytał Ivar, siadając ciężko.
– Chyba złamana – odpowiedział Halfdan, spoglądając na opuchliznę wybrzuszającą się na lewej ręce.
– Masz rację – przyznał Bezkostny, przyglądając się uważnie. – Usztywnię ci to, ale nie gwarantuję, że zrośnie się, jak trzeba.
– Pomagałem medykowi w Oslo – odezwał się nagle jeden z norweskich wojowników. – Nastawię! – zaproponował i nie czekając na zgodę, zabrał się do dzieła, a następnie zebrał z plaży kilka podłużnych drew, z których zrobił prowizoryczny temblak. Potem oderwał ze swej podartej już koszuli dwa podłużne kawałki materiału i obwiązał konstrukcję. Ivar oddarł kolejny kawałek ze swojej koszuli i przewiązał bratu przez kark, by na tym oprzeć rękę.
– Musisz ją oszczędzać – odezwał się do starszego brata, który dziwił się w milczeniu opiece, jaką obdarzał go Ivar.
– Dziękuję – powiedział, nie kryjąc wdzięczności.
– Nie masz za co – odparł Bezkostny. – To tylko kawał koszuli.
– Nie za to dziękuję – odpowiedział Halfdan. – Nazwałeś mnie bratem. Zawołałeś tak, kiedy zobaczyłeś mnie pod łodzią.
– Czy tego chcę, czy nie, jesteśmy braćmi – przyznał Bezkostny. – Poza tym uratowałeś mi życie na morzu – dodał, wspominając, jak Halfdan rzucił mu się na ratunek i podał rękę. – Nie wiadomo, gdzie byłbym teraz, gdyby nie ty. Jestem ci dłużny.
– Nic mi nie jesteś dłużny! – zastrzegł stanowczo starszy z braci. – Ty uratowałeś mi życie, wstrzymując egzekucję. Za ciebie oddam je bez wahania.
Ivar nie odpowiedział na ostatnie słowa. Zamiast tego wstał i wyciągnął ku Halfdanowi rękę, by pomóc mu wstać.
– Idę się rozejrzeć, może ktoś jeszcze potrzebuje pomocy – odezwał się. – Idziesz ze mną?
Pierworodny syn Ragnara bez namysłu skinął głową. Po chwili szli razem po plaży i szukali potrzebujących pomocy. Nie było ich wielu, co było przygnębiające, bowiem większość utonęła podczas sztormu. Mimo że nie raz widzieli ciała poległych na polach bitwy, widok topielców wstrząsnął nimi. Żaden z martwych nie zginął w walce. To była okrutna śmierć, wykluczająca piękne życie wieczne z bogami w Valhalli.
– To wszyscy? – odezwał się ponuro Halfdan. – Została nas zaledwie garstka, a i wraków mało. Gdzie reszta?
– Trzeba przeszukać najbliższy teren, i to szybko! – zdecydował Ivar. – Nie wiem, gdzie jesteśmy ani ile mamy czasu, zanim tutejsi się o nas dowiedzą – dodał. – Pozostali mogli rozbić się dalej. Trzeba ich poszukać i przygotować się na atak. Nie wiemy, co nas tu spotka, a jak mówiłeś, jest nas ledwie garstka.
– V –
Hedeby, Dania. W tym samym czasie
Amira nerwowo chodziła po wielkiej halli, rozmyślając nad wyprawą męża. Z jakichś powodów denerwowała się bardziej niż zwykle i nie uspokajał jej fakt, że miała to być ostatnia podróż Ivara. Coś nie dawało jej spokoju. Odkąd była kobietą Ivara, jej mąż udał się na wiele wypraw i brał udział w wielu bitwach. Ze wszystkich wychodził zwycięsko, lecz to jej teraz nie uspokajało.
Królowa Danii wyszła na zewnątrz, by się przewietrzyć i oczyścić umysł. W pewnym momencie dojrzała ją żona Halfdana i od razu do niej podeszła. Miała przy sobie kosz wypełniony zawiniątkami.
– Wszystko w porządku? – zapytała, udając troskę. Bardziej była ciekawa, co wyprowadziło Amirę z równowagi, gdyż dostrzegła jej podenerwowanie.
– Naprawdę cię to obchodzi? – odparła wrogo królowa. – Dobrze wiem, że nie życzysz mi dobrze, bo odebrałam ci królewski tron.
– Nie życzę ci źle! I na pewno coś nas łączy – odezwała się tajemniczo Eydis. – Mój mąż przez całe życie zazdrościł twojemu, a teraz ja zazdroszczę tobie.
– I co? Chcesz mi odebrać tron?
– Nawet gdybym chciała, nie mam na to szans – odpowiedziała szczerze żona Halfdana. – Mój mąż postanowił zostać wierny Ivarowi za darowanie mu życia, więc nie mam wyboru.
– Nie chcę, żebyś się zmuszała do wierności królowi i królowej – odparła Amira, kąsając słowami Eydis. – Walcz o swoje!
– Darujmy sobie nieuprzejmości! – zaproponowała żona Halfdana. – Byłam ciekawa, dlaczego tak wyskoczyłaś z halli i miałam nadzieję napawać się twoimi problemami, lecz dotarło do mnie, że nie ma to żadnego sensu – dodała, sama zdziwiona swoimi przemyśleniami. – Obydwie chcemy jak najlepiej dla swoich mężów, więc proponuję rozejm między nami.
– Tego się po tobie nie spodziewałam – powiedziała Amira. – Skąd ta nagła zmiana?
– Jak już powiedziałam, obydwie chcemy jak najlepiej dla naszych mężów, a skoro oni zaczynają się dogadywać po tym wszystkim, co ich dzieliło przez całe życie, a jeszcze bardziej oddaliło w ostatnim czasie, my też powinnyśmy zmienić nasze nastawienie do siebie. – Po chwili ciszy zapytała: – Co ty na to?
– Przebija przez twe słowa mądrość królowej – odparła Amira z uśmiechem. – Zgoda, dobrze prawisz! Ivar wyciągnął rękę do Halfdana, więc i ja podam swoją tobie – dodała i wyciągnęła dłoń ku Eydis, która od razu ją uścisnęła i uśmiechnęła się.
– Tak powinno być między nami od samego początku – odezwała się dawna królowa. – My kobiety powinnyśmy trzymać się razem, lecz czasami udziela nam się zazdrość mężczyzn.
– Czas z tym skończyć! – zaproponowała Amira.
– I ja tak myślę – zgodziła się Eydis i zmieniła temat: – Dlaczego prawie wybiegłaś z halli? Coś się stało? Może potrzebujesz pomocy?
– Bardziej rady – przyznała królowa, zdradzając swoje troski. – Martwię się o Ivara. Boję się o losy jego wyprawy na Irlandię bardziej niż o poprzednie.
– To normalne – odpowiedziała Eydis. – Też boję się o Halfdana od jego pierwszej wyprawy. Nie chcę cię martwić, ale to uczucie nie mija.
– Widać taki los żon – odpowiedziała Amira, nieśmiało się uśmiechając, gdyż wciąż myślała o mężu.
– To, że się martwisz, świadczy dobrze o tobie – przyznała Eydis, chcąc dodać szwagierce otuchy. – Kochasz Ivara, jak i ja kocham Halfdana – dodała. – Zobaczysz, na pewno nic im nie jest i niedługo do nas wrócą. Teraz pewnie walczą z Irlandczykami, a może i nawet świętują już zwycięstwo – powiedziała, próbując tak odegnać niepokój.
– Może tak być – przyznała zadowolona Amira. – My się martwimy, a oni biesiadują po kolejnym wielkim zwycięstwie! Może też powinnyśmy to zrobić? Zawarłyśmy pokój, więc uczcijmy to zdarzenie! – zaproponowała żona Ivara i obie skierowały się ku halli, gdzie zamierzały wspólnie uczcić rozejm.
– VI –
Gdzieś w Irlandii. Następnego dnia
Ivar i Halfdan siedzieli na wraku łodzi, który leżał na plaży do góry dnem. Król Danii przeczesał plażę i teraz czekał razem z bratem na pozostałych wojów, którzy dostali podobne zadanie, lecz mieli się udać w przeciwnym kierunku oraz głębiej w stronę lądu.
Miny obydwu były nietęgie. Ivar nie znalazł żadnych łodzi. Nie było śladu po reszcie floty, poza dwoma ciałami wyrzuconymi na brzeg. Teraz siedzieli bezradnie, rozmyślając nad dalszymi poczynaniami. Ciszę przerwał po jakimś czasie Haakon, który podszedł do nich po zwiadzie w głąb lądu, gdzie szukał osady czy choćby gospodarstwa.
– Jakie wieści? – zapytał go Ivar bez nadziei w głosie. – Pewnie niczego nie znalazłeś?
– Niestety – przyznał Norweg. – Nie byłem jednak daleko, trzeba się zapuścić głębiej w ląd. Na pewno napotkamy tam jakieś osady.
– Nie wiem, czy powinniśmy – odparł od razu Ivar. – Jest nas ledwie garstka. Co zrobimy, jeśli tutejsi mieszkańcy nie zechcą nam pomóc lub nas zaatakują? – zapytał. – Domyślą się szybko, po co tu przybyliśmy.
– Możemy powiedzieć, że jesteśmy handlarzami, a cały nasz towar przepadł podczas sztormu – zaproponował Halfdan.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł… – odpowiedział Ivar.
– Więc co chcesz zrobić? Nie możemy tu długo siedzieć bezczynnie! – odezwał się Haakon. – Na atak jest nas za mało! A pomocy też nie chcesz szukać.
– Cała flota przepadła. Musimy sobie sami poradzić! – odparł Ivar. – Naprawimy łódź i ruszymy na południe, wzdłuż brzegu, aż dotrzemy do Yorku. Tam przegrupujemy siły i zdecydujemy, co dalej. Może wrócimy.
– Wszystkie łodzie są zniszczone – zauważył Haakon. – Trzeba mnóstwo pracy i czasu, żeby odbudować flotę!
– Nie mamy innego wyjścia. Nie mam zamiaru tu zginąć, prosząc o pomoc! – odparł Ivar. – Wy chyba też nie? – zapytał obu towarzyszy, na co skinęli głowami, przyznając mu rację. – Czekam jeszcze na wieści od Guroma. Miał sprawdzić, co dalej na brzegu.
– Minąłem go, gdy do was szedłem – odezwał się Haakon. – Niczego nie widział, prócz kilku trupów.
– Jak i ja – przyznał niechętnie Bezkostny, po czym zaraz dodał: – Więc postanowione! Naprawimy łódź i popłyniemy do Yorku. Nie mamy innego wyjścia.
Ciąg dalszy w wersji pełnej