Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lwów, początek XX wieku. Młodziutka hrabianka Anna Lipińska, która debiutuje na salonach, zwraca uwagę pułkownika Michała Dukajskiego. Śmiałej i nie bojącej się wyrażać własnych opinii Annie wpada jednak w oko przybyły niedawno z Paryża przemysłowiec, Adam Małaszewicz. Niestety, nie wszystko potoczy się po myśli hrabianki…
Towarzyska kompromitacja, rodzinny majątek na skraju bankructwa i skradzione klejnoty to nie jedyne zmartwienia Anny. Czy młoda bohaterka znajdzie sposób na pogodzenie obowiązków z pragnieniami?
Romanse, konwenanse i intrygi… Przekonaj się, czym naprawdę żył Lwów czasów naszych prababek. Sięgnij po pierwszy tom doskonałego romansu historycznego Joanny Wtulich!
Autorka – Joanna Wtulich – nauczycielka i bibliotekarka zakochana w książkach. Wielokrotnie wyróżniana za swoje opowiadania, m.in. na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału (2018, 2019) i w ramach konkursu Poznań fantastyczny (2019). Uważa, że przemieszczanie się i pisanie ma terapeutyczną moc. Z jednej z podróży przywiozła ze sobą miłość do Lwowa, której owocem jest ta książka. To pierwsza część planowanego cyklu Trylogia lwowska.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 250
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2020
© Copyright by Joanna Wtulich, 2020
Redaktor inicjujący: Paweł Pokora
Redakcja: Joanna Fortuna
Korekta: Marta Kozłowska
Skład: Klara Perepłyś-Pająk
Projekt okładki: Magdalena Wójcik
Zdjęcie na okładce: © kharchenkoirina, © veronicji/AdobeStock
Zdjęcie Joanny Wtulich: © Zofia Wtulich
Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz
Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska
Producenci wydawniczy: Marek Jannasz, Anna Laskowska
Lira Publishing Sp. z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2020
ISBN: 978-83-66730-04-5 (EPUB); 978-83-66730-05-2 (MOBI)
www.wydawnictwolira.pl
Wydawnictwa Lira szukaj też na:
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
– Nie – rzucił pułkownik Dukajski z błyskiem w oku.
Hrabianka Lipińska nie wierzyła temu, co właśnie usłyszała. Dukajski był jej jedyną szansą na ratunek, na wyjście z twarzą z tarapatów, w które wpakowała się przez własną głupotę. On jej po prostu nie mógł odmówić, nie mógł jej tak zostawić i pozwolić, żeby się skompromitowała, żeby ojciec ją znienawidził, a rodzina popadła w ruinę. Ostatnim, do czego by się posunęła, to prosić tego diabła wcielonego o pomoc, ale w tej sytuacji nie miała wyjścia. Postanowiła odłożyć dumę na bok i wyszeptała zdrętwiałymi z nerwów ustami:
– Proszę.
Dukajski odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się gardłowo. Nagle zamilkł i zmrużył oczy. Górował nad nią wzrostem, ale choć nie była niska, poczuła się jak pyłek, jak kawałek błota niegodny jego uwagi. Czy tak miała czuć się młoda kobieta przy człowieku, który powinien ją chronić i kochać? Opuściła głowę, nie mogąc znieść jego wzroku.
– Chyba że zrobisz to, czego chcę – powiedział z satysfakcją.
Zimny dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Podniosła głowę i popatrzyła mu w oczy. Nienawiść zagrała w jej duszy na nowo, tym bardziej że zamiast strachu odczuła podniecenie. Zła o to na samą siebie, na okoliczności, które zmusiły ją do błagania o pomoc, ale przede wszystkim na niego, że wykorzystywał jej słabość, zacisnęła pięści, zebrała się w sobie i spytała tylko:
– Kiedy?
Odpowiedział jej z szerokim uśmiechem zwycięzcy:
– Wiedziałem, że prędzej czy później, maleńka, zrozumiesz, że nie masz wyjścia.
Hrabianka Anna Lipińska marzyła o usłyszeniu Salomei Kruszelnickiej, która niedawno przybyła do Lwowa, gdzie miała wystąpić w Teatrze Miejskim w tytułowej roli w Hrabinie Moniuszki. Ojciec wiedział, jak bardzo Anna kochała teatr, dlatego zadbał, żeby miała do niego nieograniczony dostęp. Wykupił lożę, z której początkowo korzystał on sam, a kiedy zarządził wprowadzenie córki do towarzystwa, odwiedziny w teatrze stały się okazją do wypromowania młodej kobiety.
Był karnawał 1908 roku i osiemnastoletnia Anna zaczęła bywać na balach i towarzyskich wydarzeniach, czego efektem miało stać się wydanie jej za mąż za jednego z poznanych kawalerów. Hrabianka zdobyła w mniemaniu ojca niezbędną wiedzę, która miała zapewnić jej przyszłemu mężowi satysfakcjonujące i spokojne pożycie. Choć dziewczyna nie wykazywała najmniejszej ochoty na wiązanie się z kimkolwiek, to jednak miała świadomość, że tylko zamążpójście zagwarantuje jej więcej swobody. Marzyła o mężu, który pozwoli jej na rozwijanie się i na podróże. Miała ogromną chęć nauki, w odmienności do jej starszych braci, którzy woleli uganiać się po polach i lasach lub po salonach, kiedy przebywali we Lwowie. Natomiast Anna miała dość uporu i ciekawości świata, by samodzielnie dokształcać się w pałacowych bibliotekach. Szybko doszła do wniosku, że miłość niepotrzebnie komplikuje życie, a zamążpójście przecież może być transakcją, na której skorzysta i mąż, i żona. Szukała więc wśród kawalerów takiego, który byłby wystarczająco przystojny i na tyle inteligentny oraz zajęty swoimi sprawami, by po ewentualnym ślubie nie wchodzić jej w paradę. Z takim planem Anna wkraczała na salony, nie spodziewając się żadnych wybuchów uczucia, tym bardziej że znakomita większość kawalerów wyglądała jej zdaniem jak dzieci. Delikatni, ledwie co dojrzali, z pierwszym dumnie nastroszonym wąsem, czerwienili się i pocili oraz nieustannie przydeptywali stopy w tańcu, z nerwów myląc kroki. Widząc ich zbitych w gromadkę, rozemocjonowanych jak chłopcy nad pudełkiem czekoladek, traciła nadzieję na zamążpójście i modliła się, by ojcu nie wpadło do głowy swatać jej z którymś z nich. Czy mogła wtedy przewidzieć, że będzie skazana na coś gorszego niż któryś z tych młokosów?
Wizyta w teatrze była dla niej emocjonująca nie z racji spotkania potencjalnych mężów, ale wyłącznie dlatego, że Anna nie mogła się doczekać doznań artystycznych. Powóz zajechał na obszerny wyasfaltowany plac przed gmachem. Jako jeden z nielicznych budynków w mieście teatr był otoczony utwardzonymi chodnikami. Usytuowany na północnym krańcu szerokich Wałów Hetmańskich, stanowił wizytówkę miasta i hołd złożony sztuce.
Kiedy hrabia Lipiński wysiadł z przytulnego wnętrza powozu, podał córce ramię i wprowadził do westybulu teatru wypełnionego już przez śmietankę towarzyską Lwowa. Annie mieniło się w oczach od bogactwa klejnotów oraz wspaniałych toalet najbogatszych mieszkańców miasta. Gwar rozmów, śmiechy i taksujące spojrzenia onieśmielały ją. Przyzwyczajona do spokoju panującego w pałacu i towarzystwa najwyżej kilku osób naraz, wciąż nie mogła przywyknąć do tłumów. Trzymała kurczowo ramię ojca, gdy dostojnie kiwał głową mijanym ludziom, a czasem się zatrzymywał, by przywitać się z co znamienitszym obywatelem miasta. Dygała grzecznie, ale choć spuszczała skromnie wzrok, spod gęstych rzęs rzucała ciekawskie spojrzenia na boki. Przyglądała się zwłaszcza kobietom ubranym zgodnie z najnowszą modą. Jako panna musiała tak dobierać stroje, by podkreślały jej skromność i niewinność. Żadnej biżuterii i ciemnych kolorów. Oczywiście jej suknia wieczorowa musiała być kremowa i mieć prosty krój. Dekolt zabudowano cieniutkim materiałem. Tylko niewielkie wcięcie odsłaniało jasną skórę. Z zazdrością patrzyła na ciemne, zdobione złotem, wydekoltowane kreacje z upięciami i marszczeniami podkreślającymi biust. Suknie z cichym szelestem szorowały trenami po schodach, a długie rękawiczki okrywały obowiązkowo dłonie każdej damy. Anna cieszyła się tylko z jednego. Że nie musi nosić gorsetów. Szczupła talia nie wymagała dodatkowych zabiegów, żeby wyglądała dobrze w dążących do coraz bardziej prostych fasonów sukniach.
Choć styczniowy mróz wyciskał z ust kłęby pary, to wieczór wydawał się Annie niemal upalny. Może powodował to tłum wyperfumowanych ludzi, a może ciepło budynku nagrzanego za pomocą specjalnego systemu ogrzewania centralnego. W grę wchodziły też emocje, jakie wywoływało to wyjście. Z powodu debiutu jak nigdy Anna męczyła się w lwowskim pałacyku, gdzie spędzali kilka miesięcy w roku i za którym zazwyczaj szaleńczo tęskniła. Wcześniej w towarzystwie braci lub papy, ewentualnie guwernantki, spacerowała po mieście. Tego roku była jednak jak ptak w klatce. Jak piękna lalka na wystawie, którą oglądają kupujący, więc nie można się nią bawić. Każde jej wyjście starannie planowano, szykowano stroje, fryzurę i przede wszystkim istotny był cel. Gdziekolwiek wyszła, miała robić wrażenie. Tak ją to męczyło i stresowało, że ku swojemu niezadowoleniu, jak tylko mogła, ograniczała wycieczki poza pałac.
Tu, we Lwowie, największym z miast Galicji, tętniło życie, była opera, spotkania towarzyskie, przejażdżki po parku, wizyty, a teraz bale, na których wreszcie zaczęła bywać. Dotąd mogła tylko pomarzyć o tym, podobnie jak Marynia Dzieduszycka, jej jedyna przyjaciółka, z którą w tym roku dzieliła stres związany z debiutowaniem w towarzystwie. Niby powinna się tym wszystkim cieszyć, lecz odczuwała głównie niepokój.
Na wsi, jak nazywała pałac Lipińskich w Niesłuchowie, miała za jedyną rozrywkę nudnych sąsiadów, którzy z niezrozumiałych dla niej powodów woleli pilnować majątków niż oddawać się wyższym rozrywkom czy czasem urządzić w skądinąd niemałych pałacach i dworach choćby skromny wieczorek muzyczny. Czasem miała wrażenie, że ojciec i bracia trzymają ją w cieplarnianych warunkach tylko po to, by któregoś dnia przyniosła rodzinnemu majątkowi pokaźne zyski w postaci odpowiednio zawartego małżeństwa. Coraz częściej słyszała w rozmowach ojca z braćmi swoje imię. I te taksujące spojrzenia mężczyzn... Nie uważała się za wybitnie urodziwą, choć zdawała sobie sprawę, że nie bez powodu przyciąga męskie spojrzenia. Szczupła i energiczna, robiła wrażenie nie tylko na kawalerach, choć sama jakoś nie odnajdowała przyjemności w zachwytach nad męską urodą, co było domeną Maryni. Anna wiedziała, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym powie „tak”. Łudziła się, że jej wybranek będzie spełnieniem jej marzeń i niekoniecznie były to marzenia o wielkiej miłości. Gdyby nie ciekawość świata i nuda, nie cieszyłaby się w ogóle na ten debiut, a w dalszej perspektywie na zamążpójście. W taki sposób mężczyźni jej nie interesowali, przynajmniej na razie.
Mimo wszelkich przesłanek ku temu, by wyrosnąć na zadufaną w sobie pannicę, pozostała roztropną osobą, co było jej największym przekleństwem. Ojciec nie bronił jej dostępu do książek i sam później twierdził, że był to błąd, bo szybko okazało się, że Anna ma swoje zdanie na każdy temat, w dodatku nie waha się go głośno wyrazić, co bywało w dość konserwatywnym towarzystwie arystokracji co najmniej kłopotliwe. Hrabia zadbał też o najlepszych nauczycieli, dzięki czemu Anna była osobą o szerokich horyzontach. Czytywała postępowe gazety i nie bała się poruszać drażliwych tematów w towarzystwie. No i tego roku wreszcie mogła godzinami przesiadywać w teatrze. Najbardziej cieszyła się na występ słynnej śpiewaczki, która podobno porywała swoimi interpretacjami arii Moniuszki.
Teatralny westybul kipiał od bogactwa. Różnokolorowe marmury w trzydziestu sześciu odcieniach, złocone lampy, obrazy i płaskorzeźby świadczyły o majętności mieszkańców miasta, o ich umiłowaniu sztuki i artystów. Dla nich te wnętrza były jak galeria, w której zostawili ślad dla potomności. Jednocześnie zastosowano w budynku wiele nowatorskich rozwiązań takich jak chociażby elektryczne oświetlenie. Największe wrażenie robiła sala lustrzana, w której organizowane były miejskie fety, a która olśniewała złoceniami, kryształami żyrandoli i dziełami sztuki malarskiej odbitymi w ogromnych zwierciadłach.
Idąc w stronę loży, pod rękę z ojcem dumnie stroszącym wąsa, Anna podziwiała otaczające ją wspaniałości, ale też zerkała w lustra, w których widziała drobną, ciemnowłosą młodą kobietę w jasnej sukni podkreślającej jej smukłą sylwetkę. Mania, jej asystentka, nie musiała zbyt długo fryzować gęstych włosów hrabianki. Wystarczyło kilka splotów i upięć, a twarz okalały łagodne fale, które podkreślały długą szyję. Patrząc w lustra, Anna zdawała sobie sprawę również z tego, że papa w ostatnim roku mocno posiwiał i utył. Niegdyś sprężysty i szczupły, choć może niezbyt słusznego wzrostu, dziś wyglądał na zmęczonego i przygniecionego problemami. Życie go nie rozpieszczało, ale zawsze potrafił zachować klasę i wielu mogło się od niego uczyć manier.
– Matka byłaby z ciebie dumna. – Ojciec szepnął córce do ucha, podchwyciwszy jej spojrzenie w lustrze.
– Dziękuję, papo. – Uścisnęła jego przedramię i jednocześnie odczuła nagły smutek.
Matka odeszła, kiedy Anna była małą, niesforną dziewczynką. Zabrała ze sobą najmłodszego brata, którego z wielkim trudem rodziła przez kilka dni. Niewiele z tego czasu zostało w pamięci Anny. Chyba tylko czerń wszechobecna na korytarzach pałacu w Niesłuchowie. Czerń, która snuła się za ojcem i nie pozwalała mu zająć się córką. Do czasu, kiedy przyjechali do Lwowa. Tu ojciec rozkwitł i ponownie wróciła mu ochota do życia, choć już nigdy więcej się nie ożenił, co jego dzieci przyjęły z ulgą. Od tamtej pory regularnie bywali w mieście, ale to Niesłuchów był pierwszym i jedynym domem Anny, w którym doświadczyła matczynej miłości.
Anna z ojcem zasiadła w ich prywatnej loży z prawej strony widowni, z której mieli doskonały widok na scenę. Uwielbiała zapach teatru, bo dla niej miał on swoją specyficzną woń powietrza przed burzą, starych ksiąg i jednocześnie drogich perfum. Być może to z powodu pań, które nie żałowały sobie pachnących wód na taką okazję. Wnętrze lwowskiego teatru przypominało skrzącą się złotymi zdobieniami białą szkatułę na biżuterię, którą wyłożono w środku bordowym suknem. Wszystkie loże wytapicerowano bowiem eleganckim i drogim materiałem w kolorze wina. Na tym tle suknia Anny jaśniała delikatnym blaskiem pereł, którymi była dyskretnie udekorowana. Zanim rozpoczął się spektakl, dziewczyna mogła podziwiać ogromną metalową kopułę z lampami otoczoną wizerunkami półnagich roztańczonych kobiet. Starała się nie gapić zbyt nachalnie, ale wszystko tu było ogromne i tak zachwycające, że z trudem mogła usiedzieć na fotelu. Każdy szczegół w tym gmachu stanowił dzieło sztuki. Od najdrobniejszych zdobień balkonów, po kurtynę ze wspaniałym obrazem przedstawiającym Apolla i Muzy na Parnasie autorstwa Henryka Siemiradzkiego. Miała ochotę krzyczeć z zachwytu i tupać nogami, ale oczywiście dobrze wychowane panny nie powinny w taki sposób okazywać swoich uczuć. Zaciskała więc dłonie na woreczku w kolorze sukni i dyskretnie się rozglądała.
[...]