Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ewa ma wszystko. Kochającego męża, córkę i pasjonującą pracę, w której odnosi sukcesy. Wydaje się być kobietą spełnioną, a mimo to ciągle desperacko poszukuje akceptacji i bezwarunkowej miłości. W tej pogoni za szczęściem gubi się, potyka i popełnia błędy, nie potrafiąc odróżnić prawdy od fałszu. Nadchodzi dzień, kiedy przeszłość dogania teraźniejszość i Ewa traci dosłownie wszystko. Zdaje sobie sprawę z tego, co jest w życiu najważniejsze i warte walki do ostatniego tchu.
Czy Ewa odnajdzie w sobie siłę, czy może pogrąży w apatii?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 233
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kobieta podeszła do okna hotelowego pokoju, zostawiając na miękkiej wykładzinie buty i torbę podróżną. Mimo że zjadła obfity obiad, czuła dojmującą potrzebę wypchania żołądka jeszcze bardziej. Czymkolwiek. Odsunęła od siebie myśli o jedzeniu, z którymi walczyła przez całe dorosłe życie. Drżącymi dłońmi szarpnęła ciężkie zasłony, płosząc ukrytą w nich niepozorną szarą ćmę. Skrzywiła się i machnęła ręką. Odpędziła owada. Zniknął w ciemnym kącie pokoju, rysując przedtem w powietrzu znak nieskończoności. Przez szparę pozostawioną między połówkami tkaniny kobieta wyjrzała na parking. Po przeciwnej stronie budynku zatrzymało się potężne, czarne auto. Rozpoznałaby wszędzie postać, która z niego wysiadła. Obserwowała ją przez chwilę, a potem odwróciła się w stronę drzwi. Miała wrażenie, że tłumione od dawna oczekiwanie eksploduje w niej, rozrywając ją i rozrzucając po świecie. Była zanurzona w adrenalinie, nie czuła dreszczy, wilgotnych dłoni, a przez wysoki, jednostajny gwizd strachu w uszach nie słyszała nerwowego bicia własnego serca. Tylko żołądek wciąż domagał siępokarmu.
Mimo panującego w pomieszczeniu półmroku pewnym krokiem podeszła do wchodzącego do pokoju mężczyzny. Zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła twarz w koszulę. Przez chwilę stali objęci. Napięcie zamiast opaść, tylko się wzmogło. Serce i rozum zatrzymały się przyczajone niepewnie na krawędziświadomości.
– Jesteś. – Mężczyzna pierwszy przerwałciszę.
Nie zdążyła odpowiedzieć. Całując coraz gwałtowniej usta kobiety, rozpinał jej jasną koszulę. Ponaglany przez nią nerwowym szarpaniem paska rozpiął spodnie, które opadły na wykładzinę. Kobieta szamotała się z zapięciem zbyt ciasnej spódnicy, nie odrywając ust od partnera, który spojrzał w lustro wiszące nad blatem biurka. Nie zawiódł się. Różowe, pulchne ciało ujęte w ramy czarnej bielizny, która nie zakrywała zbyt wiele. Ścisnął mocno gładki pośladek, aż kobieta jęknęła. Z rozkoszy czy z bólu – nie zastanawiał się nad tym. Obrócił ją plecami do siebie i pchnął na blat. Szarpnął za cienką koronkę majtek, która ustąpiła z trzaskiem, pozostawiając na skórze różowawą pręgę. Kobieta syknęła, ale posłusznie pochyliła się i czekała, aż rozpocznie się niezmiennie rozpalający jej ciało dziki taniec. Poruszając się w coraz szybszym tempie, kochanek tłumił dłonią jęki kobiety. Strach przed zdemaskowaniem nie pozwalał mu nawet teraz w pełni rozkoszować się gotowością partnerki. Wreszcie opadł dłońmi na stół, wydając z siebie głębokie westchnięcie. Oddech, który czuła na karku, przyprawiał ją o gęsią skórkę. Niecierpliwie poruszyła się, zachęcając mężczyznę dokontynuacji.
– Chodźmy do łóżka. – Pociągnął ją za sobą, nie zważając na jej niechęć do przerwania zabawy. – Ledwie trzymam się nanogach.
Zamknął ją w swoich ramionach. Odczekała chwilę i podniosłagłowę.
– Długo leciałeś, potem jeszcze ta podróż autem. Mówiłam, żebyśmy przełożyli tospotkanie.
– Kotku, a ja ci mówiłem, że tęskniłem zatobą.
Uśmiechnęła się i mocniej goobjęła.
– To prawie trzy miesiące. Nie wyobrażam sobie, jak ludzie funkcjonowali, wyjeżdżając do Stanów. I to na kilka lat. Skazani na listy. A i te nie zawszedochodziły…
– Na szczęście my mieliśmy Internet. – Cmoknął ją w czubekgłowy.
– A jak Kajtek zniósłpowrót?
– Lepiej odnas.
– Czytałam, że po immunoterapii nie należy się forsować. – Pogłaskała mimowolnie jego tors, a on sięożywił.
– Skarbie, nie uwierzysz, ale to nie ten sam Kajtek. Nie można go utrzymać w miejscu. Jakby musiał nadrobić cały czas, gdy tułaliśmy się poszpitalach.
– Lekarze mówili, że udało się cofnąć skutki choroby. Teraz musi się wyszaleć. Moja Tuśka po każdymprzeziębieniu…
– Dlatego nie żałuję pieniędzy wydanych na to leczenie i pobyt wFiladelfii.
– A Marylka? – Kobieta zamarła woczekiwaniu.
– Jak każda matka. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Płacze ze szczęścia. Boję się pomyśleć, co by było, gdybyśmy nie mieli firmy i możliwości wzięcia kredytu. – Spojrzał kobiecie w oczy. – I gdybyś nie pomogła nam zorganizować zbiórkipieniędzy.
– Daj spokój – ucięła dyskusję, całując go w usta. Na moment zapomniała o tym, co chciała mu powiedzieć. Tak dobrze i bezpiecznie było w jego ramionach. Tak łatwo zapominała o tęsknocie i bólu bycia tą drugą. Wystarczyło, że się pojawił. Po co zaczynać niewygodne rozmowy? Burzyć kruche porozumienie? Musi z nim porozmawiać. Serce przyspieszyło gwałtownie. W myślach odtwarzała pieczołowicie przygotowywaną od kilku tygodni tyradę. Tymczasem mężczyzna badał właśnie językiem zagłębienie między pełnymi piersiami, zupełnie nieświadomy pojedynku, który toczył się w jejgłowie.
– Krzysztof. – Zdecydowała, że musi zawalczyć o swoje. – Krzysztof, musimyporozmawiać.
Nie przerywając, sapnąłzmysłowo:
– O czym, mojakusicielko?
Niezaspokojone ciało pragnęło poddać się pieszczotom. Mimo to wyplątała się z ramion Krzysztofa i odsunęła na bezpiecznąodległość.
– Kajtek jest zdrowy. Więc co nas powstrzymuje? – zaczęła zupełnie inaczej, niżplanowała.
Mężczyzna przewrócił oczami, manifestując swoje niezadowolenie. Skuliła się i okryła kołdrą, gdy usiadł obok niej. Poczuła się niczym niesforna uczennica, którą czeka reprymenda za nieodpowiedniezachowanie.
– Ewa, tyle razy ci tłumaczyłem – odparł zrezygnowany, nie patrząc na nią. – Firma jest własnością teścia. Wystarczy jedno moje potknięcie, a lata pracy pójdą na marne. On mi nie ufa. I póki żyje, to się niezmieni.
– Możesz założyć własnąfirmę.
– Oszalałaś? – Zerwał się z łóżka. – Do tego trzeba czegoś więcej niż doświadczenia. Wiesz, że bez kasy nic z tego niewyjdzie.
– Kasa, kasa. Tylko to się dla ciebieliczy?
– Wiesz dobrze, że cię kocham, ale nie porzucę, ot tak, rodziny i życiowejszansy.
– Co to za miłość, jeśli nie jesteś w stanie niczego dla niejpoświęcić!
– Nie dramatyzuj. Od początku wiedziałaś, że mam żonę izobowiązania…
– Myślałam, że znaczę dla ciebie więcej niż firma… – Głos kobiety zaczął drżeć zemocji.
– Nie komplikuj, docholery.
– A więc z miejsca na podium, które zajmuje kobieta życia, spadłam na poziom życiowej komplikacji!? – Starała się za wszelką cenę kontrolować, zaciskając dłonie na brzegu kołdry, ażpobielały.
– Wiesz co? Lecę tu jak głupi, niemal prosto z lotniska, zostawiam dziecko i żonę, olewam firmę, a ty znów zaczynasz te swoje narzekania. – Gorączkowo zaczął zbierać rozrzucone po podłodze częścigarderoby.
– Dokąd idziesz? – Poruszyła sięniespokojnie.
– Wracam do domu. Otco!
– Nie rób tego, Krzysztof. – Nie zatrzymał się jednak nawet na chwilę. – Porozmawiajmy, proszę.
– Już mi wszystko wyjaśniłaś. – Spojrzał na nią dzikim wzrokiem i szarpiąc za pasek, zapiąłspodnie.
– Błagam, nie zachowuj się tak… Ja też mam męża idziecko.
– No właśnie. Wróć do swojego Robercika i udawaj, że jesteś jegożoną.
– Nie mów tak… – Głos jej się załamał. Nie zwróciła uwagi na łzy zbierające się w kącikach oczu. – Proszę, nie mów. Wiesz, że jesteśmy w separacji, że gdyby nie Tusia, rozwiedlibyśmysię.
– Słyszałem to milion razy. Nie pasuje ci, kiedy mówię, że cię kocham, więc może wolisz ostro i konkretnie usłyszeć prawdę o sobie i swoim udawaniu. Bo udajesz! Sama nie wiesz, czego chcesz! Masz męża, z którym nie masz zamiaru się rozstać. Zasłaniasz się dobrem córki, a ode mnie oczekujesz, że poświęcę swoje życie. Że rzucę wszystko, co z trudem budowałem przez tyle lat, bo ty tak chcesz. Bo tobie się wydaje, że będzie nam razem dobrze. – Krzysztof zatrzymał się wreszcie i oskarżycielsko wycelował w nią palec. – Jeśli stracę przez ciebie wszystko, nie będzie dobrze. Rozumiesz?
Widząc, że Krzysztof łapie swoją podróżną torbę, w przypływie desperacji poderwała się i stanęła przednim.
– Nie zostawiaj mnie, proszę… – Chwyciła go zaramię.
– Nie zostawiam. Wychodzę, zanim zrobi się nieprzyjemnie. – Wyszarpnął się. Trzaśnięcie drzwi wyrwało ją z bezruchu. Objęła ramionami marznące, półnagie ciało i rozpłakałasię.
Auto pędziło szaleńczo w stronę miasta. Ewa ignorowała wszystkie stojące na poboczu znaki. Mogłaby to zrzucić na łzy, które spływały po twarzy, zamazując świat w surrealistyczny krajobraz. Jednak prawda była taka, że targające nią emocje odbierały zdolność logicznego rozumowania. Nie zwracała uwagi na nic: ani na wycie silnika, ani na niedopiętą koszulę, ani na ból mięśni karku. Z rozpaczy wciskała pedał gazu, pędząc do miejsca, w którym czuła się bezpieczna. Zastanawiała się, dlaczego zgodziła się na ten romans. Wszystko zaczęło się tamtego dnia, gdyzachorowała.
1 kwietnia 2015r.
Otworzyła oczy i zobaczyła szarą powierzchnię sufitu. Na wspomnienie zeszłego weekendu i uwag matki Roberta dostawała mdłości. Dobre rady dotyczące wychowania Tusi – ich trzyletniej córki – miała opanowane do perfekcji. Słuchała bogatego repertuaru porad teściowej od czasu narodzin małej. To wtedy pierwszy raz zabrakło jej zdroworozsądkowego ględzenia Mileny – najlepszej przyjaciółki z czasów szkoły. Gdyby tu była, zbyłaby utyskiwania koleżanki dowcipem i kąśliwymi uwagami. Potem chichotałyby wspólnie przy kieliszku wina. Tęsknota ścisnęła ją za gardło. Po ślubie z Robertem Milena zniknęła, a Ewa zostałasama.
Początkowo Milena nie odbierała od niej telefonów. Potem zmieniła numer i podobno wyjechała za granicę. Ewa wiedziała, że to jej wina, że przesadziła, ale nie pierwszy raz się kłóciły. Przez jakiś czas obydwoje z Robertem próbowali skontaktować się z przyjaciółką, jednak założenie rodziny, pojawienie się Tusi, kupno mieszkania i układanie życia tak bardzo ich pochłonęły, że obraz życzliwej, sypiącej żartem dziewczyny rozpłynął się pomiędzy wizytami na proszonych obiadkach u rodziców Roberta a awanturami z pułkownikiem Mrozowskim, ojcemEwy.
– Gdzie jesteś, Milka? – szepnęła pod nosem Ewa, z ociąganiem wygrzebując się z pościeli. Ściany pokoju wywinęły salto przed jej oczami. Trzymała się krawędzi łóżka, aż wróciły na swojemiejsce.
– Coś ty taka czerwona? – Robert zaniepokoił się, wychodząc złazienki.
– Nie wiem, boli mnie głowa, wszystko wiruje przed oczami… – Potarła twarz, kilka razy zamrugałapowiekami.
Robert dotknął jejczoła.
– Uuu, kochana, parzysz.
– Nie czuję, żebym miała gorączkę – zdziwiłasię.
– Zaraz sprawdzimy. – Mąż przyniósł termometr. Urządzenie zapikało, wskazując prawie trzydzieści dziewięćstopni.
– No to ładnie. Zostajesz w domu. Zaraz ci coś dam. – Cofnął się od drzwi. – A gdzie trzymamy lekiprzeciwgorączkowe?
No tak, to ona była konstruktorem codziennego życia i mistrzynią od drobiazgów, z których się składało. Robert pozostawiony sam sobie mógłby zginąć z głodu, ponieważ nie wiedziałby, gdzie w lodówce stoi pudełko z wędlinami. O ile domyśliłby się, że należy jedzenia szukać właśnie wlodówce.
– W szafce przy oknie, druga półka od dołu, żółty koszyk. – Opadła na poduszki i zakopała się z ulgą w pościeli. Zostaje w domu. Nie musi znów słuchać paplania teściowej. Alleluja!
A teściowej i jej gadania nienawidziła. Choć zastanawiała się kiedyś intensywnie, czy można nazwać nienawiścią mieszankę podziwu i zazdrości doprawioną odrobiną rezygnacji, bo wiedziała, że teściowej nigdy nie dorówna. Podziwiała matkę Roberta za szczegółową wiedzę na każdy temat, zwłaszcza w zakresie wychowywania dzieci i prowadzenia domu. I zazdrościła takiego ustawienia się w życiu, że wiatr wiał jej zawsze w plecy. Bo matka Roberta w teorii nie miała sobie równych. Owszem, od dnia ślubu miała męża, ale niemal w tym samym czasie znalazła panią Czesię, kobietę ciepłą, pracowitą i opiekuńczą, która zajmowała się wszystkim, nawet malutkimRobercikiem.
Ewa podejrzewała swego czasu, że pani Czesia jest częścią tego małżeństwa i gdyby nie ona, dawno wszystko by się rozpadło, a Robert wylądowałby w domu dziecka, ponieważ jego matka zbyt zajęta była robieniem kariery na uniwersytecie, żeby marnować czas na jedynaka. Na więcej dzieci pani Małecka się nie zdecydowała. Oficjalnie z powodu licznych dolegliwości, ale Ewa była przekonana, że teściowa miała zwyczajnie dość pieluch i całego tego bałaganu, jak nazywała wychowywanie dziecka. Za to zrealizowała się jako wykładowca, otrzymując w końcu upragnioną profesurę. W jej mniemaniu stanowiło to nie lada wyczyn, ponieważ musiała godzić pracę naukową z zajmowaniem się domem i rodziną. Na szczęście ani teść Ewy, ani pani Czesia nie odważyli się nigdy zburzyć tego heroicznego obrazu pani Małeckiej – kobiety naukowca, żony imatki.
Ewie początkowo wydawało się, że nikt poza nią nie dostrzega, jak bardzo ten wizerunek jest fałszywy. Z czasem zrozumiała, że dla świętego spokoju wszyscy z otoczenia profesor Małeckiej polerowali jej piedestał nie tyle z podziwu dla zasług, co w obawie o własne zdrowie psychiczne. Nikt nie chciał się narażać na wybuchy świętego oburzenia poparte płomiennymi mowami o wyższości profesor Małeckiej nad resztą gatunku ludzkiego, których nie powstydziłby się niejeden dyktator. Na szczęście Ewa z niskim poczuciem własnej wartości nie stanowiła żadnego wyzwania dla zapędów pedagogicznych kobiety. Uległa, starając się przypodobać teściowej jak matce, a z czasem, nieustannie strofowana, czuła coraz większą złość i bunt. Wiedziała już, że nie spełni żadnego z kryteriów idealnej synowej. Dlatego nauczyła się ignorować bolesne uwagi na temat własnej nieudolności, a także poczucie winy wynikające ze złamania mężowi prawniczejkariery.
Mając świadomość, że wizyty w domu teściów nie wpływają najlepiej na jej samoocenę, unikała ich, jak mogła. I tym razem miała doskonałeusprawiedliwienie.
Kiedy gorączka spadła do poziomu pozwalającego jej wygrzebać się z pościeli, zaparzyła dobrą herbatę i wzięła komputer do łóżka. Cisza niezakłócana przez okrzyki Tusi dzwoniła Ewie w uszach. Jak błogo! Otworzyła laptopa. Na pulpicie odnalazła projekt, nad którym pracowała. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, kasę Urzędu Miasta zasilą potężne środki z Europejskiego Funduszu Społecznego przeznaczone na rewitalizację zabytkowego rynku miejskiego. W praktyce przekuje się to na sukces prezydenta miasta w zbliżających się wyborach. A na jej konto spłynie zapewne pokaźna premia za dobrą robotę. Urządzi za te pieniądze pokój Tusi. Póki co stał niemal pusty. Spojrzała na zegarek. Dochodziła dwunasta. W ramach przerwy sprawdziła pocztę. Na pierwszym miejscu listy widniał mail: Co słychać? od nadawcy [email protected]. Wahała się przez moment, czy nie wyrzucić go do kosza. Nie znała żadnego krzysztofa_za. Najwidoczniej on znał ją, skoro pytał, co słychać, w dodatku wysłał maila na służbową pocztę. W końcu otworzyławiadomość.
DrogaEwo!
Przez przypadek trafiłem na Twoje zdjęcia w lokalnej prasie. Możesz mnie nie pamiętać... Razem studiowaliśmy. Krzysztof Zagnańczyk – czy mówi Ci coś mojenazwisko?
Oczywiście, że mówi. Nie znała nikogo, kto miałby bardziej niż on sprecyzowany w życiu cel. Krzysztof pochodził z niewielkiej wsi, razem z Ewą i Mileną studiował prawo i administrację, chciał w przyszłości osiągnąć sukces finansowy. Dokarmiały go, bo nie lubił wydawać skromnego stypendium na jedzenie. Wolał kopiować materiały czy kupić książkę. Zupełnie nie przejmował się tym, czy będzie miał co zjeść. A teraz proszę, e-mail miał firmowe logo: Marczak Medbrand sp. z o.o.
Okazuje się, że jesteś specjalistą do spraw pozyskiwania funduszy unijnych, a ja poszukuję kogoś, kto mógłby mi doradzić, jak konstruować wnioski. Nie ukrywam, że moim celem jest pozyskanie pieniędzy, żeby móc rozwijać firmę. Jesteśmy jedną z wielu spółek w regionie. Chcemy kompleksowo zajmować się obsługą aptek, tzn. udostępniać system dystrybucji leków, magazyny, transport, a także apteczne systemy komputerowe – nasz najnowszy produkt. To właśnie on wymaga wsparciafinansowego.
Czy mogę Ci zaproponować spotkanie przy kawie? Ustalilibyśmy szczegóły współpracy i Twojewynagrodzenie.
Pozdrawiamserdecznie.
Krzysztof Zagnańczyk
Mając wciąż przed oczami bladego studenta w znoszonym, niemodnym sweterku, postanowiła mu pomóc. Przez wzgląd na starąznajomość.
8 kwietnia 2015r.
Przyszła wcześniej. Zamówiła duże latte i solidną porcję ciasta. Miała męczący dzień. Kolejny raz przekonywała prezydenta miasta, że warto pozyskać tak duże środki na rewitalizację i uczynić z tego atut w walce z wyborczą konkurencją. Za oknem panowała nasycona mżawką zimna szarość. Patrzyła na rynek miejski przez szybę. Unikalna zabudowa, neobarokowy kościółek, zabytkowy ratusz, przepiękne kamienice ozdobione gipsowymi gzymsami i figurami. Wszystko to dawno poszarzało. Gdzieniegdzie siatki ochronne miłosiernie zakrywały odrapane elewacje, poobijane zdobienia. Wściekła się, gdy miasto chciało sprzedać jeden z budynków w centrum miejscowemu deweloperowi. Kiedyś mieściła się w nim pensja dla dziewcząt z dobrych domów. Dziś świecił pustkami. Miasta nie było stać na kosztowny remont. Kiedy pojawił się kupiec, prezydent nie wahał się i błyskawicznie ustalono, że budynek zostanie sprzedany. Konserwatorowi zabytków zabrakło pół roku, by objąć to miejsce opieką. Po tym czasie biznesmen nie mógłby zburzyć kamienicy. Nie mógłby wybudować kolejnego bloku mieszkalnego, a co za tym idzie, nie zawracałby sobie nim głowy. Kupiła Romkowi z Wydziału Architektury i Budownictwa kilka pączków i obiecała załatwić anulowanie mandatu jego żonie. W zamian przeciągał wydanie planów i stosownej zgody na rozbiórkę tak długo, aż deweloper zrezygnował z zakupu. Potem postanowiła walczyć o cały rynek. Najsilniejszy atut to pieniądze, więc mocno zaangażowała się w zdobycie funduszy. Jak mawiał prezydent miasta: Z pieniądzem się nie dyskutuje. Jeszcze chwila i osiągnie swój cel, spełni swoje marzenie o pięknym, klimatycznym miasteczku. Westchnęła z ulgą. Musi sięudać.
Kawa przyjemnie rozgrzewała, a cukier pobudzał. Zapach czekolady, wanilii, cynamonu i karmelu przyprawiał o zawrót głowy. Ewa czuła się jak w bezpiecznym kokonie. Rozmarzyła się, przypominając sobie wizualizację projektu. Rynek ozdobiony kwietnikami i skwerkami, część ulicy wyłączona z ruchu. Kolorowe elewacje, spacerujący ludzie, kawiarnie, restauracje. Z pewnością wielu przedsiębiorców wolałoby mieć swoje siedziby w takim miejscu. Na rynek wróciłyby sklepy, a z nimi ludzie. Miasto mogło zarobić na wynajmie stylowych biur w centrum. I to ostatecznie przekonało prezydenta do jejpomysłów.
Spojrzała na zegarek. Krzysztof powinien zaraz przyjść. Przy gablocie z ciastem stał co prawda jakiś chudzielec w garniturze, ale nie widziała jego twarzy. Zapłacił i ruszył w jej kierunku z pyszniącą się na talerzyku kremówką. Przełknęła ślinę, mimo że zjadła połowę upiornie słodkiejeklerki.
– Dzień dobry. Ewa? – Odwróciłasię.
– Krzysztof? – Zapatrzona w kremówkę, nie zauważyła podchodzącego do stolika barczystego blondyna. – Kim jesteś i dlaczego pożarłeś Krzyśka? – zażartowała.
Mężczyzna pochylił się nad nią i musnął policzek. Rozpoznała zapach drogiej wody. Zarejestrowała też niewielkie logo Hugo Bossa namarynarce.
– Niestety, to ja. We własnejosobie.
– Zmieniłeś się… – Omiotła wzrokiem siedzącą przed niąpostać.
– Mam nadzieję, że na korzyść. – Uśmiechnął się, mrużąc oczy. – Za to ty wciąż wyglądasz… – zawahał się, obrzucając ją taksującym spojrzeniem – imponująco.
– Czy tokomplement?
– A chcesz, żeby nim był? – Pochylił się i zniżył głos doszeptu.
Ewie zabiło mocniej serce. Dawno nie czuła ciepła rozlewającego się w środku jak wtedy, gdy pustoszyła lodówkę. Od ślubu przestała zwracać uwagę na facetów. Po ciąży znów się zaokrągliła, ale już z tym nie walczyła jak dawniej. Nie miała też czasu i energii naflirtowanie.
– Czemu nie? W ustach przystojnego faceta brzmi jak komplement. – Podjęławyzwanie.
– Aż tak dobrze wyglądam? – kokietowałKrzysztof.
– Szczerze? Nie jest najgorzej, choć do mojego męża trochę cibrakuje.
– No tak, konkurencja. – Zrobił minę pobitego psiaka. Ewa roześmiała się, czując w środku lekkość. Odprężyła się i upiła łyczekkawy.
– Co u ciebie słychać? Że ja wyszłam za Roberta, to jużwiesz.
– Zwróciłem uwagę na twoje nazwisko. Małecka. Maszdzieci?
– Córkę. Ma trzy lata. A ty? Żona? Dzieci?
– Druga. Od roku. Wychowujemy jej dziecko. – Ewa zauważyła, że posmutniał, kiedy o tymwspomniał.
– Pierwsza nie wytrzymała z tobą czy z twoją ambicją? – zażartowała.
– Niestety, bardzo szybko okazało się, że nie mogę mieć dzieci. No i poszłasobie…
– Przepraszam. Tak jakośchlapnęłam…
– Spokojnie. To stara historia. Szybko poznałem Marylkę. Mąż od niej odszedł. Pracowałem w firmie jej ojca i tak jakośwyszło.
– Czyli prowadzisz rodzinny biznes… To stąd to logo Marczak Medbrand, tak?
– Zgadza się. Jestem dyrektorem i podejmuję decyzje. Teść chce odejść, ale póki co nie zaufał mi na tyle, żeby oddać firmę. No i ja właśnie w tejsprawie.
Więc z czym pan do mnie przychodzi, panieZagnańczyk?
Uśmiechnął się podwąsem.
– Gdyby udało nam się napisać dobry wniosek i dostać kasę z Funduszu Europejskiego, moglibyśmy wprowadzić na rynek nowatorski program komputerowy pozwalający kompleksowo zarządzać nie tylko apteką, ale całą siecią apteczną. Sęk w tym, że brak nam fachowca w tejdziedzinie.
– Składaliście już jakieśwnioski?
– Trzy razy. Nic z tego niewyszło.
– Wszystkie dotyczyły tegoprogramu?
Krzysztof potwierdził skinieniem głowy i upił łykkawy.
– I nie korzystaliście z pomocy ludzi, którzy zajmują się tymprofesjonalnie?
– Oczywiście, że korzystaliśmy. Niestety, ciągleodpadamy.
– Ma Pan ze sobąmateriały?
Położył na stole pękatąteczkę.
– Tu masz wszystko, co do tej pory zrobiliśmy, wszystkie wersje wniosku, opis programu i jegofunkcjonalności…
– Popatrzę na to w wolnej chwili. – Zważyła teczkę w dłoni i przyjrzała się Krzysztofowi. – Ile mamczasu?
– Tyle, ilepotrzebujesz.
Ewa uniosłabrwi.
– A kiedy mija termin składaniawniosków?
– Za dwamiesiące.
– To dobrze, bo właśnie spinam ważny projekt. Jak tylko skończę, będę mogła się za to zabrać. – Machnęłateczką.
– Cieszę się, że odpowiedziałaś namaila.
– Nie ma sprawy. Nie mam kontaktu z nikim ze studiów. Wszyscy się gdzieś rozbiegli, więc chętnie odświeżam stareznajomości.
– A Milka? Byłyścienierozłączne.
– Przepadła po naszymślubie.
Ewa poczuła w torebce wibracje. Wyjęła telefon i spojrzała nawyświetlacz.
– Przepraszam. Niestety, muszę lecieć. Robert dzwoni. Pewnie się denerwuje, że jeszcze nie wróciłam. – Machnęła mu telefonem przednosem.
– Troskliwy z niegomężulek.
– To na pewno. – Wstała z krzesła. – Miło było cię spotkać. Odezwę się, jak będę miała coś dla ciebie. Do zobaczenia. – Cmoknęła mężczyznę w policzek i wyszła, nie oglądając się zasiebie.
Wtedy mogła jeszcze wszystko zmienić. Nie pozwolić Krzysztofowi na wdepnięcie w jej życie. Może nawet nie wpadłby jej do głowy pomysł z separacją. Nie chciała oszukiwać Roberta. Być jego żona i spotykać się z kimś innym. Dążyła do rozwodu, ale sędzina doradziła separację. Może dostrzegła, że Robert wciąż ją kochał. Natomiast ona jego chyba nigdy. Dziś było za późno na refleksje. Im dalej była od hotelu, tym bardziej się uspokajała i zaczynała rozważać to nieszczęsnespotkanie.
Popełniła błąd, naciskając na Krzysztofa. Ale czyż nie miała prawa oczekiwać od niego rozstania się z niekochaną żoną? Pomogła mu w zdobyciu pieniędzy unijnych. Dzięki temu firma Marczak Medbrand praktycznie wyeliminowała konkurencję w dziedzinie usług dla sieci aptecznych w regionie. Kiedy dowiedziała się o śmiertelnej chorobie syna Maryli, żony Krzysztofa, natychmiast zorganizowała zbiórkę pieniędzy na kosztowną terapię za granicą. Koiła jego rozpacz w hotelowym pokoju, który wynajął, by mogli porozmawiać. Wyszło inaczej. Od tamtej pory go kochała i wspierała najlepiej, jak umiała. Wtedy gdy narzekał na oziębłość żony, która nie byłą zwolenniczką czarnych koronek i ostrego seksu, czy gdy wściekły żalił się na nieufnego teścia odmawiającego mu prawa do majątku. Wiedziała, jak ciężko pracował, żeby przekonać starego do faktycznego oddania mu sterów. W zamian chciała tylko jego miłości i uwagi. Niestety, mimo obietnic widywali się najwyżej dwa razy w miesiącu. Do tego wyjazd z dzieckiem za granicę i rozłąka trwająca ponad trzy miesiące. Maryli nie kochał. Tego była pewna. Zostali parą z rozsądku. Ona – kobieta z dzieckiem, on – po przejściach i rozwodzie. Poza tym dziś rzucił wszystko i mimo zmęczenia podróżą przyjechał prosto do niej. A ona zafundowała mu gadkę o rozwodach. Niepotrzebnie tak się spieszyła. Mogła dać mu czas. Mogła pozwolić odpocząć. Tymczasem napadła na niego, jakby sama od razu chciała rzucić męża. Przecież to wymagało przygotowania, przemyślenia. Krzysztof miał rację. Wszystko zepsuła. Udowodni swoje przywiązanie. Cierpliwie będzie czekała, aż teść wreszcie przekaże mu firmę. Wtedy będą razem. Musi tylko poczekać. Ale to akurat świetnie jej wychodziło. W końcu całe życie na niego czekała. Nie może tegozepsuć.
Otarła łzy i zwolniła. Samochód wtoczył się wolno na osiedlowy parking. Poprawiła bluzkę i sięgnęła po torebkę, żeby przypudrować ślady niedawnejrozpaczy.
– Kochanie, to ty? – Krzysztof akurat zamykał drzwi wejściowe, gdy usłyszał głos Maryli. Miał wielką ochotę nie reagować, tylko uciec do swojego luksusowego gabinetu. Jednak ona stanęła w drzwiach salonu, żeby zaraz potem troskliwie pomóc mu zdjąć płaszcz. Stanowiła kompletne przeciwieństwo tęgiej, ciemnowłosej Ewy. Jej drobna postać budziła w nim skojarzenia z elfem. Poruszała się szybko, z gracją i wdziękiem. Wydawało się, że płynie w powietrzu. Choć sam nie był wysoki, to górował nad nią wzrostem i siłą. Nie rozumiał, jak ojciec Kajtka mógł porzucić tę ciepłą, troskliwą kobietę. Krzysztof musnął usta Maryli i spojrzał w góręschodów.
– Kajtek jużśpi?
– Właśnie zgasiłam światło. Nie wiem, może jeszcze niezasnął.
– Jak się dziśczuł?
Maryla sięrozpromieniła.
– Świetnie. Byliśmy w ogrodzie, potem bawiliśmy się w Indian. A tobie jak minął dzień? Spotkanie sięudało?
Krzysztof wzruszył ramionami i wbił ręce wkieszenie.
– Nie było najgorzej. Ale kontrahent okazał się twardym zawodnikiem. Upierał się przy swoim. Czekają mnie trudne negocjacje, ale dam sobie radę, kochanie. – Objął żonę i dodał: – A teraz wybacz. Pójdę doKajtka.
Maryla cmoknęła męża wusta.
– Przygotuję ci coś do zjedzenia, a potem… może wspólna kąpiel? – Uśmiechnęła się zalotnie, patrząc mężczyźnie woczy.
– Kusisz, skarbie, kusisz.
– To tylko kąpiel. – Mrugnęła do niego i wyszła dokuchni.
Krzysztof odetchnął głęboko i skierował się do pokoju syna. Ostrożnie uchylił drzwi. Mimo że pokój miał ponad trzydzieści metrów, zabawki ledwie się w nim mieściły. Przemieszczając się slalomem między namiotem, autami i misiami, podszedł do łóżka w kształcie wyścigowego bolidu. Pięciolatek spał z rękami rozłożonymi jak skrzydła motyla. Krzysztof usiadł na dywanie przy łóżku. Dotknął główki chłopca pokrytej meszkiem ciemnych włosów, które dopiero zaczynały odrastać po agresywnej terapii. Kochał Kajtka bardziej niż firmę, o której posiadaniu marzył, gdy jako ubogi student zazdrościł bogatszym i przystojniejszym kolegom. Mimo że chłopiec nie był jego biologicznym dzieckiem, wychowywał go niemal od urodzenia, a wiadomość o tym, że cierpi na ciężką chorobę, przypłacił przedwczesną siwizną. Nie mógł sobie wyobrazić życia bez tego małego urwisa o bujnej wyobraźni i niespożytej energii, której nawet choroba nie mogła mu odebrać. Gdyby nie Ewa, nie zdołałby zebrać potrzebnych na leczeniepieniędzy.
Ewa. Opiekuńcza jak matka, której nawet nie pamiętał. Miękka i uległa. Z łatwością przystosowująca się do jego ciała. Pulchna, gładka skóra w kolorze mleka zabarwionego krwią, pachnąca rozkoszami i bitą śmietaną. Nawet latem unikała słońca, które nie umiało się z nią obchodzić delikatnie. Wszystkiego miała w nadmiarze. Począwszy od gęstych, ciemnych włosów, dużych oczu, przez ogromne piersi, krągłe biodra i po dziecięcemu pulchne stopy. Do tego rozpływające się w ustach wargi o smaku rozgniecionych malin. Słodkie i cierpkie. Naiwne, rozkochane spojrzenie, które tak go denerwowało, potrafiło stwardnieć i przyszpilić do ściany, gdy walczyła o jakąś ideę. Gotowa spełnić każdą, nawet najbardziej wyuzdaną zachciankę. Miała tylko jedną wadę. Tak bardzo pragnęła miłości, że gotowa była zniszczyć swój świat, a przy okazji też to, na czym mu najbardziej zależało – budowany z trudem, na przekór teściowi, sukces firmy. Ukrył twarz w dłoniach. Musi to uporządkować, zanim wszystko straci. Zanim Ewa się zagalopuje, zanim on ulegnie tej miękkości i zatraci się w niej, zdradzając wszystko, w co wierzył. Uwielbiał seks z nią, może nawet bardziej niż z Marylką. Jednak nie miał zamiaru poświęcić lat pracy i wyrzeczeń dla jakiejś tammiłostki.
Prosto ze spotkania z prezydentem miasta w sali konferencyjnej ratusza Ewa popędziła do swojego gabinetu. Mimo sporej nadwagi mknęła korytarzem niczym torpeda. Nie mogła się doczekać chwili, w której pochwali się Krzysztofowi radosną nowiną. Kolejny projekt jej autorstwa otrzymał potężną dotację z Europejskiego Funduszu Społecznego. Prezydent wezwał ją do siebie i w obecności najważniejszych współpracowników wręczył nagrodę za zasługi dla miasta. Oczywiście wiązało się to z gratyfikacją pieniężną. Jednak dla niej najważniejsze było uratowanie tego miasta przed chciwymi łapami deweloperów, którzy z chęci zysku gotowi byli zburzyć i zabytkowy rynek, i stare magazyny, które dzięki jej projektowi staną się centrum kultury i nauki. Prace przy rewitalizacji rynku, rozpoczęte z jej inicjatywy, wciąż trwały, a ona rozkręcała kolejną inwestycję. Życie może być wspaniałe, zwłaszcza gdy masz z kim tę wspaniałość dzielić. Z rozwianymi włosami i policzkami zaróżowionymi od szybkiego marszu i emocji wpadła dogabinetu.
– Sukces, Kasiu! – rzuciła. – Mamy kolejnyprojekt!
– Super! – pisnęła młodziutka sekretarka. – To znaczy gratuluję – poprawiła sięszybko.
– No pewnie, że super, zwłaszcza, że cały wydział dostajepremię!
– Yes! Trzeba to uczcić. W przerwie polecę do cukierni. – Kasia wiedziała, że szefowa lubi słodycze, choć zazwyczaj odmawiała częstowania sięnimi.
– Dla mnie weź największąkremówkę.
– Jasne.
– A teraz nie wpuszczaj do mnie nikogo, dobrze?
Sekretarka kiwnęła głową, a Ewa zniknęła w swoim pokoju. Wiosenne słońce uśmiechało się do niej za oknem. Odtańczyła krótki, szalony taniec w wersji dla głuchoniemych. Potem poprawiła koszulę, która wysunęła się z opiętej spódnicy, i wzięła głęboki wdech. Wyjęła z szuflady biurka swoją komórkę, zrzuciła szpilki i podwijając nogi, usiadła na wykładzinie. Ukryta za masywnym meblem, oparta o ścianę, była gotowa na rozmowę. Wyświetlacz telefonu zaiskrzył zdjęciem córeczki, która rozpłaszczała nosek w obiektywie. Pierwszy SMS był od Roberta. Mąż pytał, jak poszło z projektem. Potem mu odpisze. Kolejną wiadomość, przysłaną przez sieć handlową, usunęła bez czytania. Nadawcą ostatniej był Krzysztof. Poczuła ciepło przenikające z centrum ciała wprost ku dołowi brzucha. Pisała mu wcześniej o spotkaniu z prezydentem. Dotknęła palcem ekranu. Przebiegła wzrokiem po szeregach liter ułożonych w dziesięć słów i zamarła, nic nie rozumiejąc. Przeczytała jeszcze raz, litera po literze, słowo po słowie. Jakby spomiędzy oczywistego znaczenia mogło olśnić ją jakieś ukryte, zagadkowe, metaforyczne.
Moja żona wie. Nie mogę tego kontynuować. Nie pisz. Przepraszam.
Serce dobijające się do płuc przypomniało jej, że musi oddychać. Przerażenie, niedowierzanie, ból – wszystkie te emocje napędzone niedawną adrenaliną wybuchły z mocą wulkanu, obezwładniając ją i raniąc. Poobijana skuliła się na wykładzinie, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. Ciemność z wolna okrywała ją swym płaszczem. Ewa słyszała pulsowanie mięśnia sercowego, szum krwi w naczyniach krwionośnych, powolne ruchy żywego organizmu, rytmiczne kapanie łez o wykładzinę. Zredukowana do fizjologii własnego ciała wsłuchiwała się w nie, jakby tam szukała ratunku. Ale nie nadchodził. Z wolna pozwoliła świadomości na odsłonięcie prawdy o tym, co się wydarzyło. Galopada myśli zagłuszała świat. On ją porzucił i to SMS-em. Próbował zniknąć. Ta kobieta, która nawet nie była jego żoną, choć tak ją tytułował, odebrała jej Krzysztofa. Przecież poświęciła mu rok życia. Własne małżeństwo. Separacja na próżno. Oddała mu czas. Ten z Tusią. Byle być bliżej niego. Chciała czekać. Być wierna. Terazkoniec.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła na podłodze. Poruszyła się, słysząc odgłos dzwonka telefonu. Wygrywał jej ukochaną arię operową. Nie chciała z nikim rozmawiać. Bolała ją każda cząsteczka ciała, ale pomyślała, że może to Krzysztof. Chwyciła więc komórkę i rzuciła w słuchawkę napiętymgłosem:
– Halo?
– Cześć, motylku, toja.
– Cześć. – Nadziejazgasła.
– Coś sięstało?
– Nie, nic. – Starała się mówić normalnie, ale mąż natychmiast zorientował się, że coś niegrało.
– Jakaś dziwnajesteś…
– Nie mogęmówić.
– Jak rozmowa? – Zdawał się nie słyszeć ostatniegozdania.
– W porządku. Realizujemyprojekt.
– To wspaniale! Wiedziałem, że tak będzie. Jesteś najlepsza! – entuzjastycznie pokrzykiwał Robert. – Ale nie jesteś zadowolona… – zawahałsię.
– Jestem zmęczona. Porozmawiamy w domu. Dobrze? – zbyłago.
– W porządku. To do zobaczenia, motylku.
Popatrzyła na wyświetlacz telefonu. Twarz Roberta zniknęła, odsłaniając wiadomość od Krzysztofa. Dziesięć strasznych słów zamigotało przed oczami. Co teraz? Skoro żona wiedziała, nie powinna się z nim kontaktować. Pisał zapewne pod presją. Nie. Nie może go posłuchać. Musi się dowiedzieć, co dokładnie się wydarzyło. Wybrała numer Krzysztofa i z bijącym sercem odsłuchała kilkunastu sygnałów, aż cierpliwość telefonu się wyczerpała. Spróbowała jeszcze raz. Odrzucił połączenie. Może był na jakimś ważnym spotkaniu. Mimo to trzęsącymi się rękami ponowiła połączenie. Odrzucił po pierwszym sygnale. Znów zadzwoniła, ale tym razem usłyszała w słuchawce głos automatycznej sekretarki informujący, że abonent jest czasowo niedostępny. Wyłączył telefon. Napisała wiadomość: Odezwij się, proszę. Nie wiem, co robić. Dopiero teraz poczuła, że żołądek przypomina o najlepszym sposobie na ukojenie. Kremówka. Jak na zamówienie usłyszała pukanie. Z trudem dźwignęła się z podłogi i poczłapała w stronędrzwi.
– Obiecane ciastko. – Kasia stała pod drzwiami z dwoma talerzykami, na których pomiędzy płatami ciasta pyszniły się potężne warstwy kremu i śmietany. Ewa bez słowa wzięła talerz i zatrzasnęła drzwi przed nosem zdziwionej sekretarki. Usiadła za biurkiem i wgryzła się w smakowitą masę, osypując cukier na idealnie wysprzątany blat. Zlizywała resztki z talerzyka, kiedy telefon zasygnalizował nadejście wiadomości. Chwyciła go i niecierpliwie odczytała tekst, w którym operator informował, że numer, z którym usiłowała się skontaktować, jest już w zasięgu sieci. Ponownie go wybrała. Tak jak poprzednio – połączenie zostało przerwane. Jak oszalała ponawiała próby połączenia, póki znów nie usłyszała komunikatu o niedostępności abonenta. Dopiero wtedy rozpłakała się, tłumiąc szlochanie lepkimi od ciastadłońmi.
Zrozumiała wszystko. Czuła się samotna i opuszczona. I choć przez okno wciąż wpadały wesołe iskry słońca, ona miała wrażenie, że w niej światło zgasło. Musi wrócić do domu i spróbować żyć, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nigdy nie kochała tego człowieka, jakby nie istniał w jej życiu. Miała przecież męża i córkę. Krzysztof nie mógł mieć własnych dzieci. Ale ona wciąż mogła. I tak też się na nim zemści. Postara się, żeby dotarła do niego wiadomość o jejciąży.
Już raz w swoim życiu miała okazję odegrać się za zranienie. Bolało tak samo jak dziś, a może nawet mocniej. Przez te wszystkie lata nauczyła się przecież, jak znosić upokorzenia. Gdyby płacono jej za każde, dziś byłaby bogatą kobietą. Najlepiej jednak zapamiętała tamtą historię, która wydarzyła się, gdy była w trzeciej klasieliceum.
3 października 2006r.
Miała zamiar opuścić salę jako ostatnia. Długo i starannie pakowała swoje rzeczy do zniszczonej torby. Wychodziła, kiedy wszyscy dawno się rozbiegli, dzięki temu unikała docinków i przezwisk. Szum na korytarzu opadał w coraz dalsze i łagodniejsze tony. Wrażliwe uszy dziewczyny podświadomie rejestrowały zmiany. Zarzuciła torbę na plecy i niespiesznie opuściłapomieszczenie.
Powitały ją znajometeksty.
– Ty, Słonica, nie miałaś siły wstać zławki?
Nie powinno ich tam być. Widocznie czekali na nią. Wiedziała, co będzie dalej, więc przyspieszyłakroku.
– Trzeba było wołać. Jakiś lewarek bym załatwił – kpił Mario, który przed chwilą błagał ją ościągę.
Ewa opuściła głowę i zacisnęła dłonie, czując, że torba robi się coraz cięższa. A może to nie torba, tylko ona od usłyszanych przed chwilą słów staje się ślamazarna i ociężała. Niezdarnie drepcze w miejscu. Potrąca ludzi na korytarzu. Chce iść coraz szybciej, dalej. Jednak każdy kilogram ciała ogranicza jej ruchy. Crescendo obelg w głowie nie milknie. Podłoga pęka pod jejciężarem…
– Ty, Słonica! – Kruchy wytrącił ją ze straszliwej wizji. – Zrobisz mi jeszcze dwa rysunki? – powiedział, podchodząc do niej. – A wy mordy w kubeł – krzyknął w stronę chichoczącej gromady. – Ta zołza od plastyki się na mnie uwzięła… – Znowu patrzył prosto nanią.
Ewa oddała mu wczoraj swoją pracę, żeby nie dostał kolejnej jedynki. Postanowił znów ułatwić sobie życie. Taka Słonica raczej nie ma zbyt bujnego życia towarzyskiego, więc dla rozrywki mogłaby przecież pomóc koledze. Dziewczyna ścisnęła mocniej pasek i z wahaniem spojrzała naKruchego.
– Najutro?
– Nooo, bo jutro plastyka. – Chłopak drapał się wyraźnie zakłopotany po blondczuprynie.
– Nie wiem, czy zdążę. – Ewa próbowała odmówić swojemu najbardziej zagorzałemuprześladowcy.
– Ewcia. – Kruchy wypowiedział jej imię, przeciągając samogłoskę e. – Jak ty nie zdążysz, to nikt nie da rady. – Potem uśmiechnął się i poklepał dziewczynę poufale poplecach.
Ewa na moment zamarła. Ewcia. Nie Słonica, nie Baleron, nie Gruba. Eeeeewcia. Chwilę rozkoszowała się tym słowem, odtwarzając je kilka razy w głowie i obracając jego smak gdzieś z tyłujęzyka.
– No dobrze. Postaram się – odpowiedziała z namysłem, choć wiedziała, że wykona te rysunki, choćby miała nie spać całą noc. I przestanie się opychać. Wtedy na pewno ją polubią. – Pod jednym warunkiem – dodała.
4 listopada 2006r.
Miesiąc wyrzeczeń pozwolił Ewie ograniczyć wagę na tyle, że Kruchy zdecydował się wreszcie na spotkanie. Oczywiście wcale nie zapałał miłością do usłużnej grubaski, ale złożył jej taką właśnie obietnicę, byle tylko zgodziła się mu pomóc. Dzięki niej miał szansę na lepsze oceny. Poza tym po bliższym poznaniu okazała się wcale nie taka obrzydliwa. Nawet podobały mu się te wszystkie krągłości, tym bardziej, że pojawiały się akurat w tych miejscach, w których były mile widziane. Postanowił, że nadszedł czas spłacić honorowydług.
Ewa wyjrzała przez kuchenne okno. Auto Kruchego stało przy krawężniku po drugiej stronie ulicy. Każda komórka jej ciała drżała z niepokoju. Zerknęła na lodówkę. Miała ochotę zanurzyć się w świecie błogiego przeżuwania. Bezkarnie wgryzać się, ssać, lizać, łykać, aż do utraty świadomości. Aż poczuje się spełniona, przyjemnie ciężka i senna. Potrząsnęła starannie ułożonymi na tę okazję lokami i ponownie wyjrzała przez okno. Chłopak właśnie wysiadł z samochodu i szedł w stronę drzwi. Wypuściła powietrze z płuc. Strojąc się w purpurowy sweterek, zauważyła, że nie musi się w niego wciskać. Omijanie lodówki jak pola minowego przynosiło pierwsze efekty. Mimo to teraz wciągnęła brzuch i ruszyła do drzwi. Zadzwoniłdzwonek.
– Otworzę – krzyknęła w stronę pokojuojca.
Telewizor skutecznie zagłuszał nie tylko poczucie winy pułkownika Mrozowskiego, ale i wszelkie inne odgłosy. Wzięła torebkę z szafki i pociągnęła zklamkę.
– To co? Jedziemy? – zapytał bez wstępówchłopak.
– Jedziemy. – Uśmiechnęła się i chwyciła wyciągniętą w jej kierunkudłoń.
Silnik odpalił dopiero za drugim razem. Ewa drżała z obawy, że nie pojadą. Jednak w końcu auto z ociąganiem ruszyło. Kruchy tłumaczył się brakiem pieniędzy na wymianę jakiejś części, ale dla niej liczyły się tylko kilometry drogi, które zostawiała za sobą. Z niecierpliwością mięła pasek torebki. Chciała już wejść z Kruchym do kina. Chciała poczuć na sobie te zazdrosne spojrzenia. Chciała z wysoko uniesioną głową przejść po czerwonym dywanie u boku najfajniejszego chłopaka wszkole.
Wczoraj przed lekcją wreszcie spełnił swoją obietnicę. Skuliła się mimowolnie, kiedy do niej podszedł. A gdy zaproponował wyjście do kina, przestała oddychać. Myślała raczej o jakimś spacerze w miejscu, z którego byłoby ich dobrze widać. Ale nie szkodzi. Kino mogło być jeszcze lepsze. Mówił coś o wdzięczności i uratowaniu życia, o klasowym spotkaniu na seansie najnowszego filmu. Ewa w uszach miała tylko tętent obijających się o czaszkę słów. Bliska omdlenia zdołała kiwnąć głową, gdy powiedział, że po nią przyjedzie. Kruchy od niedawna miał prawo jazdy. Wszyscy o tym wiedzieli, odkąd przyjeżdżał do szkoły zdezelowaną corsą. Teraz wdychała zapach auta przywodzący na myśl zmywacz do paznokci, plastik iwanilię.
– Dlaczego jedziesz w przeciwnym kierunku? – zapytałazdezorientowana.
– Najpierw zabiorę cię w jedno specjalne miejsce. – Kruchy uśmiechnął się, zerkając nadziewczynę.
Ewa poruszyła się niespokojnie nasiedzeniu.
– Zdążymy na seans? – Spojrzała nazegarek.
– Jasne.
Auto sprawnie wyhamowało i wtoczyło się pomiędzy zarośla okalające szkolne boisko. Silnik umilkł, a cisza zaskoczyła dziewczynę. Kruchy odsunął swoje siedzenie i pochylił się w stronę dziewczyny. Ewa zesztywniała wbita w fotel. Gdyby mogła, wtopiłaby się w niego. Kątem oka obserwowała każdy ruch chłopaka. Poprawiał spodnie. Pomyślała, zupełnie bez sensu, o wciągnięciu brzucha. Ciemność łaskawie tłumiła nikłe światło latarni stojących wokół boiska, więc Kruchy na pewno nie zwracał uwagi na jej brzuch. Mieszanka niecierpliwości i strachu musowała we krwi dziewczyny, kiedy pochylił się nad nią. Przemknęły jej przez głowę wszystkie filmowe pocałunki, jakie do tej pory widziała. Kobiety zawsze zamykały oczy, więc zacisnęła z całej siły powieki i nienaturalnie odchyliła głowę nieco na bok, żeby mógł sięgnąć do ust. Czekała. Na wpół przytomna z braku tlenu, którego domagało się gwałtownie bijące serce, poczuła dłoń ślizgającą się po karku. Rozchyliła wargi. Zdecydowane szarpnięcie wyrwało ją z letargu. Znieruchomiała na krótką chwilę z twarzą wciśniętą między jegouda.
– Zostaw – jęknęła, a potem wyrwała głowę z jego rąk, pozostawiając w nich kosmyk włosów. Nie czuła bólu, nawet kiedy uderzyła czołem w szybę, mocując się zklamką.
– Daj spokój. – Kruchy łapał ją za ręce, próbując udaremnić ucieczkę. – A myślałaś, że co tu będziemy robić? – Wreszcie udało mu się chwycić nadgarstki. A może po prostu rozpacz uniemożliwiła jej dalsząwalkę.
– Wypuść mnie – powtórzyła, krztusząc się łzami spływającymi do gardła. Nie chciała patrzeć na chłopaka. Bała się dostrzec coś, czego przed chwilą dotykała. – Proszę.
– Jak chcesz – odpowiedział i zaczął zapinać spodnie. – Hrabina się znalazła. Myślałaś, że taki pasztet jak ty nadaje się do czegoś więcej niż robienielaski?
Ewa szarpnęła za klamkę i prawie upadła na kolana obok auta. Zanosząc się płaczem, poderwała się i ruszyła przed siebie, brnąc przezzarośla.
Do domu dotarła w rekordowym czasie. Rzuciła torbę na szafkę w korytarzu i dopadła lodówki. Pierwszy kęs kiełbasy okraszonej majonezem smakował jak najsłodsza ambrozja. Przeżuwała wolno, siedząc na podłodze. W połowie zagryzanej lodami zapiekanki zaczęła czuć promieniujący od żołądka spokój. Wszystko będzie dobrze, Ewunia – pocieszyła się w myślach, oblizując palce. Wypełniona szczelnie pokarmem oparła się o szafki. Pasztet… Tak ją nazwał. Kochała pasztet. Na jej usta wypełzł leniwy uśmiech. Wiedziała już, że nigdy więcej nie pozwoli się tak poniżyć. Dość. Zbyt długo znosiła traktowanie, jakby była kawałem mięsa. Zbyt długo zabiegała o ich przyjaźń. Dość upokorzeń. Pozbierała z podłogi puste opakowania i zadowolona poszła podprysznic.
Następnego dnia Kruchy znalazł swoją corsę z napisem na masce: Lepszy pasztet niż mały. Równe czerwone litery odcinały się od czarnej wypolerowanej maski. Obok widniał rysunek męskiego narządu. Nikt nie widział, kto dopuścił się tego aktu wandalizmu. Nauczyciele wyśmiali chłopaka, który uparcie wmawiał im, że to Ewa Mrozowska, najlepsza uczennica w klasie, znana z niezdarności i mająca problemy znadwagą.
Po tych wszystkich latach porażek, walki ze swoim wiecznie wygłodniałym ciałem, z ojcem i rówieśnikami, niełatwo było ją załamać. Pozbierała się z podłogi. Nikt i nic nie jest w stanie jej zniszczyć. I Krzysztof jeszcze się o tymprzekona.
Poza córką Ewę i Roberta łączyło też wspólne mieszkanie, a raczej kredyt, który na nie zaciągnęli. Na szczęście okazało się ono na tyle duże, że każde z nich miało swój kąt. Od czasu separacji Robert spał po prostu na kanapie. Życie toczyło się głównie w otwartym na kuchnię salonie. Królował tu stół, przy którym uwielbiali siadać do posiłków, i miękka kanapa. Mieszkanie stanowiło ich wspólny projekt, przy czym Robert nie rozumiał, dlaczego Ewa musi mieć skrupulatnie rozrysowany i zaplanowany każdy szczegół. Począwszy od układu szafek w kuchni, a skończywszy na wazoniku ze sztucznym kwiatkiem na komodzie. Dziwił się, gdy dekoratorka kazała wybrać dominujący kolor, który w dodatku miał się komponować z bazowymi. Przy dekoracji wnętrz kierował się zupełnie innymi zasadami. Wpadał do sklepu i brał pierwszy mebel, który mu się spodobał lub był wygodny. Płacił i wychodził. Nie widział potrzeby przekopywania Internetu w poszukiwaniu wazonika w idealnie łososiowym kolorze. To strata czasu. Ewa miała obsesję na punkcie dekorowania wszystkiego poduchami i sezonowymi dekoracjami. Uwielbiała kwiaty, których całe naręcze znosiła do domu, gdy tylko pojawiały się wmarketach.
Czasem miał wrażenie, że wyszła za niego, by stworzyć rodzinę i dom, jakiego nigdy nie doświadczyła. Pułkownik Mrozowski wychowywał córkę sam. Ewa nie pamiętała matki, bo po jej śmierci ojciec usunął z mieszkania wszelkie pamiątki. A że Mrozowski do ciepłych i opiekuńczych tatusiów nie należał, to Ewa łaknęła ciepła i troski jak kociak ze schroniska, który w każdym upatruje nowego właściciela. Ewa rzeczywiście pragnęła własnej, bezpiecznej przystani, której nie miała, będąc małą dziewczynką. Niechętnie wracała do czasów dzieciństwa. A miała ku temu przynajmniej jeden dobry powód – niechęć ojca do córki, która przypominała matkę na tyle, by drażnić go bolesnymi wspomnieniami, ale nie na tyle, by mógł ją kochać, jak kochał swojążonę.
Matka Ewy była piękną, drobną kobietą o zwinnych ruchach. Córka wyrosła na jej powiększoną i rozdętą kopię, która w dzieciństwie wydawała się zawsze niezdarna i nieporadna. Początkowo Ewa lgnęła do jedynego rodzica, jaki jej pozostał. Starała się rozpaczliwie go zadowolić i zasłużyć na jego miłość. Z czasem zrozumiała, że nie zmieni ojca ani jego uczuć. Doskonale pamiętała, jak potrafił pozbawić nie tylko dumy z własnych osiągnięć, ale i wszelkiejgodności.
15 września 1998r.
– Tatusiu, tatusiu, przyszedłeś! – Ewa wtuliła się w ojca z całych sił swych pulchnych dziesięcioletnich ramion. Wdychała zapach wełnianego sukna oficerskiego munduru. Ciekawa reakcji koleżanek, zerkała spod rękawa galowej kurtki na boki. Teraz Kaśka wreszcie zobaczy, że nie kłamała. Jej tatuś jest żołnierzem, i to prawdziwym pułkownikiem. Jednak nie trwało to długo, bo ojciec ją od siebieodepchnął.
– Ewa, podepczesz mi buty – wysyczał przez zęby. Mimo to wciąż sięuśmiechał.
Dziewczynka niechętnie odsunęła się od ojca, pociągając do dołu granatową spódniczkę, która powędrowała w górę krągłego po dziecięcemubrzucha.
– Przepraszam, tato – szepnęła, a na pulchnej buzi rozkwitły rumieńce. Spojrzała z obawą na wypolerowane lakierki i odetchnęła z ulgą. – A widziałeś, tatusiu, jak klaskali? – mówiąc to, podrygiwała rozemocjonowana. Zaglądała ojcu w oczy, szukając aprobaty i potwierdzenia swoichobserwacji.
– To się nazywa owacja na stojąco – skarciłją.
– Tak, tatusiu. To znaczy, że się podobało, prawda? Gram najlepiej w grupie… – paplała, łapiąc ojca zarękę.
– Kto tak twierdzi? – Pułkownik wreszcie spojrzał nacórkę.
– Pani – odpowiedziała zuśmiechem.
– Pani… – Pogardliwy ton nie pozostawiał złudzeń, co pułkownik Mrozowski sądzi o opinii pani Heli prowadzącej klasę fortepianu, do której uczęszczała Ewa. – Ta twoja pani jakoś kariery nie zrobiła, prawda? – Ojciec szarpnął dłoń córki. – Ty z twoją tuszą też jej nie zrobisz. Niedługo nie sięgniesz fortepianu przez ten bebech. – Przy ostatnich słowach skrzywił się, jakby właśnie zobaczył coś potwornieobrzydliwego.
Dziewczynka opuściła głowę, bezmyślnie patrząc na własne odbicie w idealnych lakierkach ojca. Jej dłoń powędrowała nieznacznie w górę, żeby poprawić zwichrzone włosy, ale zaraz opadła. Proste, sztywne kłaki i tak za chwilę będą sterczały w różne strony, mimo spinek igumek.
– Chodź. Dość tego obijania się – dodał ojciec. Potem wyciągnął Ewę z sali koncertowej szkoły muzycznej. Okrzyki i śmiechy koleżanek i ich rodzin długo dźwięczały w głowiedziewczynki.
Tak wyglądało całe jej dzieciństwo. Dlatego zależało jej, by Tusia wychowała się w kochającej rodzinie. By nie musiała żebrać o miłość. Nie bardzo potrafiła sobie jednak wyobrazić, jak Krzysztof miałby zająć miejsce Roberta w życiu córki. Dlatego nie myślała o tym, skupiona na zabieganiu o jego względy tak samo jak o względy ojca. Bo do tego sprowadzało się całe jej dzieciństwo. Rozpaczliwie próbowała zasłużyć na miłość, zwłaszcza mężczyzn. Tylko uczucie Roberta przyszło nieproszone i było zupełnie darmowe. Przyzwyczaiła się do niego i dlatego chętnie wracała do domu, który stworzyła na podobieństwo swoichmarzeń.
Dziś wyjątkowo chciała zanurzyć się w tym cieple. Potrzebowała spokoju i stabilności, które dawał Robert, mimo całego tego braku organizacji nazywanego przez niego szumniespontanicznością.
Ostatni głęboki wdech i można wejść do mieszkania. W progu powitał ją piskcóreczki.
– Moja mamusia wróciła! – Tusia obskakiwała ją jak psiak, czepiając się płaszcza. Ewa podniosła dziewczynkę z podłogi i przytuliła do siebie, wdychając słodki, dziecięcyzapach.
– Obiad na stole, Motylku. – Robert przywitał ją cmoknięciem w policzek. Nadal funkcjonowali jak małżeństwo, choć przecież formalnie zmierzali do rozwodu. A Robert wciąż nazywał ją tak samo jak wtedy, gdy siępoznali.
– To moja mamusia – zaoponowała Tusia, odpychającojca.
– Twoja, twoja, Łobuzie. – Uszczypnął policzek dziewczynki, na co ta sięzmarszczyła.
– Ejjj.
– Weź Tusię, ja tylko umyję ręce. – Ewa zniknęła w łazience ku niezadowoleniumałej.
Z łazienkowego lustra patrzyła na nią szara, zmęczona twarz. Włosy opadały w smętnych strąkach na trupio blade czoło. Makijaż spłynął ze łzami, więc ochlapała się chłodną wodą i desperacko uśmiechnęła do siebie. Jeszcze mu pokaże! Głęboki oddech i poszła dostołu.
Robert jak zwykle przeszedł samego siebie. Jego spaghetti nie miało sobie równych. Dziś nie żałowała sobie dokładki. Pozwoliła, żeby znajome ciepełko płynęło przez wnętrzności w stronęnóg.
– To co z tym projektem? – zagadnął Robert, poprawiając córce serwetkę podbrodą.
– Dostaliśmy tepieniądze.
– To świetnie! Ale jakoś nie widać po tobieradości…
– Jestem zmęczona. Nie spodziewałam się, że prezydent da mi nagrodę za zasługi dlamiasta.
Robert przerwał jedzenie i wytrzeszczył na niąoczy.
– I ty mówisz to tak spokojnie? Cholera, Ewa, co z tobą? – Zaniepokoiłsię.
– A co ma być? Dużo wrażeń. – Wzruszyłaramionami.
– Tusia, ktoś zeżarł nam matkę. – Mała popatrzyła badawczo na ojca irzuciła:
– Kłamies.
– Jedz, mądralo. – Ewa uśmiechnęła się pierwszy raz tego wieczoru. – Po prostu nie mam siły na entuzjazm. Padam natwarz.
– Okej – powiedział ostrożnie Robert i wstał, żeby pozbierać talerze. – To może weź kąpiel, a ja to ogarnę i położę małą. Poczujesz sięlepiej.
– Chyba masz rację. Zajrzę potem do Tusi. – Wstała od stołu. Na szczęście zaaferowana wciąganiem makaronu dziewczynka nie zwróciła uwagi, że matkawyszła.
Materac ugiął się pod ciężarem Roberta. Okrył ją kołdrą i poprawił włosy. Odwróciła się. Robert był przeciwieństwem Krzysztofa. Solidnie zbudowany brunet o ciemnych oczach. Jego dłonie, choć duże i silne, potrafiły być łagodnie miękkie i ciepłe. Natomiast delikatne palce Krzysztofa zadawały najczęściej ból. Mimo że kobiety oglądały się za jej mężem, mimo że sama uważała go za przystojnego, wolała Krzysztofa. Ale przecież lubiła towarzystwo Roberta. Odpoczywała przy nim, oddychała ze spokojem i z pewnością, że można się na nim oprzeć. Natomiast każde spotkanie z Krzysztofem stanowiło ryzykowną grę. Kąpiel w adrenalinie, pobudzenie aż do granicy łez, rzadko zaspokojenie. Dlaczego wciąż od nowa podejmowała ryzyko? Czyżby była uzależniona odnapięcia?
– Nie śpisz, Motylku?
– Nie mogęzasnąć..
– Co się dzieje? – Dotknął jej policzka. Potraktowała to jak zaproszenie i wtuliła się w niego. – Opowiedz mi, co sięstało.
– Nic nowego. Po prostu dużo się wydarzyło. Dostaliśmy pieniądze, potem zebranie i ta nagroda. Musiałam jeszcze dopiąć wszystkie szczegóły. Kto konkretnie będzie za co odpowiedzialny. Na koniec marzyłam już tylko o twoim spaghetti. – Cmoknęła go wpodbródek.
– Ech, jak ty piękniekłamiesz.
– A tam zaraz kłamiesz. Wiesz, że kocham jeść. – Ugryzła go lekko w szczękę, a potem wsunęła dłoń zabokserki.
– Nie rozumiem, czemu tak często odmawiasz sobie tej przyjemności – wysapał, czując, jak kiełkuje w nim nieśmiała radość. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz kochał się ze swoją własną żoną. Tęsknił za nią, choć ciągle dochodziło między nimi do utarczek, których obydwoje mielidość.
– Bo nie zmieściłabym się w naszym mieszkaniu, głuptasie.
– Przesadzasz – droczył się z nią, sunąc dłońmi wzdłuż jejciała.
– Takmyślisz?
– Poczekaj, wezmęprezerwatywę…
– Nie dziś, skarbie – szepnęła mu doucha.
Zamarł na chwilę, a potem wyplątał się z jej ramion i spojrzał woczy.
– Motylku, co tygadasz?
– No co? – obruszyła się, nie przestając go kusić. – Sam widzisz, że ta separacja to fikcja. Tusia ma cztery lata. Moglibyśmy pomyśleć o rodzeństwie dla niej. Może to scementuje naszemałżeństwo?
Na chwilę uległ, ale zaraz odsunął natarczywą rękę iusiadł.
– Ewa, rozmawialiśmy o tym. Za dużo pracujesz. Musiałabyś zmienić podejście do pracy. Sama mówiłaś, że teraz nie możesz. A jeśli robisz to tylko dlatego, żeby mieć dziecko, to ja tak niechcę…
– Ciąża to nie choroba. Mogę pracować… Poza tym dawno tego nie robiliśmy i nie chodzi mi o zrobienie dziecka. Mam na ciebie ochotę. Czy to coś złego? – Ewa kłamała z taką łatwością, jakby to byłaprawda.
– Pamiętasz, że już z Tuśką nie było łatwo. Między innymi dlatego zdecydowaliśmy się dać sobie czas. Nie chcę znów przez to przechodzić. Poza tym decyzję o dziecku powinniśmy chyba przedyskutować, choćby ze względu naseparację.
– O Boże. Nad czym tu dyskutować. Chcędziecka!
– Co ci strzeliło do głowy? Ja chcę wypoczętej, uśmiechniętej żony, a nie biurowego Robocopa, który nie ma czasu na jedno dziecko, a co dopiero nadwoje.
– Więc to o to chodzi! – Zacisnęła dłonie. – Boisz się, że wszystko spadnie na ciebie, ty cholerny egoisto! – rzuciła mu w twarz i zerwała się złóżka.
– Nie jestem egoistą. – Teraz i on podniósł głos. – Wolałbym, żebyśmyzaczekali.
– Naco?
– Nie wiem, aż się dogadamy, aż przestaniesz stawiać pracę na pierwszymmiejscu…
Nie odpowiedziała. Przecież nie domyślał się, że służbowe wyjazdy często stanowiły wymówkę dla spotkań z Krzysztofem. Od dziś nie będzie już tak często wyjeżdżała. Włożyła szlafrok i złapała zapoduszkę.
– Dokądidziesz?
– Tam, gdzie cię nie ma – rzuciła i wyszła zpokoju.
Zagrzebała się w pościeli na kanapie, ale sen jakoś nie chciał nadejść. Niespokojne myśli przedzierały się do świadomości, szarpały ciało niepokojem i strachem. Zaciskała powieki, oddychała głęboko, ale wciąż łapała się na słuchaniu przerażonego serca. Otaczała ją pustka. Wszyscy od niej odchodzili, kiedy już ich nakarmiła, ukoiła i obdarzyła uczuciem. Matki nie pamiętała. Zmarła, zanim Ewa zdążyła zarejestrować w głowie choćby jedno blade wspomnienie z jej udziałem. Potem najlepsza przyjaciółka – jedyna, jaką miała – zniknęła bez słowa. Po drodze wszyscy ci faceci, z którymi wiązała nadzieję na wspólnotę dusz. I na koniec Krzysztof. Naprawdę ją kochał i rozumiał. Wystarczyło, że popatrzyli na siebie. Robert chyba też ją kochał, ale po czterech latach małżeństwa wiedziała, że wyszła za niego tylko dlatego, że chciał mieć żonę i że akurat znalazła się pod ręką. Poza tym i tak była w ciąży, której nie planowała. Kochała córeczkę, ale nie kochała swojego życia, pozbawionego choćby odrobinynamiętności.
Sięgnęła po telefon i zalogowała się na forum dla kobiet. Założyła nowy wątek: Samotna. Chciała się z kimś podzielić tąpustką.
dolor_a_l Właśnie zostałam porzucona. Za pomocą dziesięciu słów w SMS-ie. Szukam pocieszenia. Ma któraś z Was receptę na takądolegliwość?
Nie liczyła na szybki odzew. Zbliżała się północ, dlatego zdziwiona odczytałaodpowiedź.
Im_blue Nikt Ci nie powiedział, że faceci toświnie?
Ewa uśmiechnęła się do ekranu i wystukała na klawiaturzeodpowiedź:
dolor_a_l Niestety, musiałam się przekonać na własnejskórze.
Im_blue Trzeba było pytać wcześniej. Mąż odszedł domłodszej?
dolor_a_l Kochanek dożony…
Wpatrywała się w ciąg liter, które wystukała przed chwilą na ekranie telefonu. A co, jeśli po drugiej stronie znajdzie się zdradzanażona?
Im_blue A co zmężem?
dolor_a_l Nic niewie…
Im_blue To całe szczęście i niech tak zostanie. Dlaczego nie odejdziesz od niego, skoro to nie Twojabajka?
dolor_a_l Nie wiem… Bo mamy kredyt, córkę i wspólneżycie?
Im_blue To co z nim jest nietak?
dolor_a_l Prawdopodobnie nic. To ze mną jest coś nie halo. Chciałabym, żeby lubił to, co ja. Żeby mnie rozumiał, kochałbezgranicznie…
Im_blue A niekocha?
dolor_a_l Nie wiem, chybakocha…
Im_blue A tyjego?
dolor_a_l Gdybym go kochała, nie szukałabyminnego…
Im_blue Nie chcę tu moralizować, ale takiej miłości, o jakiej piszesz, nie ma. Nie ma żadnego porozumienia dusz ani ideałów. Musisz zdecydować, czego właściwie chcesz. Od męża czy od faceta, z którym byś się widziała. Inaczej robi się z tego polowanie na czarnego kota w piwnicy bezokien.
dolor_a_l Chyba masz rację… Ale ja wiem, kogo chcę. JEGO. A on mnieolał.
Im_blue Więc wybij klin klinem. Masz męża, skup się na nim. Nie wszystko stracone. Głowa do góry i wio! – jak mówiądorożkarze.
dolor_a_l Dobrze powiedziane. Dziękuję Ci, kochana. A ty? Czemu jesteś błękitna? Chyba nie z powodu hrabiowskiegopochodzenia.
Im_blue Cóż, ja stoję po tej samej stronie barykady. Dowiedziałam się niedawno, że mój wymarzony facet nie ma zamiaru się rozwodzić. Myślałam, że łączy nas coś więcej, że on chce ze mną być. Okazuje się, że nie. Usłyszałam, że mam paranoję i koniecznie chcę mieć męża, a on drugiej żony mieć nie musi. Bo z tą nie chce dzielić się mieszkaniem. Nie dalej jak tydzień wcześniej jęczał mi w słuchawkę, jak to ich nic nie łączy, jak ona go poniża przy ludziach i że dłużej tego nie zniesie. Dziś jest szczęśliwym mężem, którego to ja sprowadziłam na złądrogę.
dolor_a_l Przykro mi. Nie wiem, co kieruje takimi facetami. Nie rozumiemtego.
Im_blue Za stara jestem na to, by dać mu się dalej wykorzystywać. Dlatego kazałam mu spadać. Wcale nie jest mi przez to lepiej. Tęsknię za nim. Świetnie się bawimy w swoim towarzystwie. Mamy podobnezainteresowania.
dolor_a_lAmąż?
Im_blue Szczęśliwie nie mam męża, więc nie muszę oszukiwać nikogo poza swoją rodziną, która uparcie chce mnie wyswatać z kimkolwiek. Mam dość tej tajemnicy, tych podchodów, kombinacji…
dolor_a_lWierzę…
Im_blue Mam ochotę cośrozp….
dolor_a_l Wiec na coczekasz?
Im_blue Na powrót Marnotrawnego. Wtedy rozp… mu to coś nagłowie.
dolor_a_l Myślisz, że wróci, skoro gowykopałaś?
Im_blue Dolores, on zawsze wraca. To nie pierwszy raz, gdy kazałam mu spadać. Bawimy się tak od pięciu lat. Wróci. Jak tylko się okaże, że żona jednak nie daje mu tego, czego on chce. I wcale nie chodzi o seks. Spotykamy się kilka razy w roku. Kto go będzie adorował, klepał po dupie i mówił, że jest wspaniały? Kto go będzie tak kochał, jak ja? Nokto?
dolor_a_l I co? Potem znówzniknie?
Im_blue Jasne. Jak tylko wspomnę o rozwodzie. Ale zanim zniknie, wyznaczy mi jeszcze konkretną datę, do której porozmawia z żoną o rozwodzie. A kiedy ten dzień będzie miał nadejść, uda, że nie może rozmawiać albo że jest chory, albo że żona zasłabła... Już on tam coś wymyśli. Napewno..
dolor_a_l Co TY z tegomasz?
Przez długą chwilę Im_blue milczała. Kursor na ekranie migał, odliczając sekundy oczekiwania, sekundy namysłu, sekundywspomnień.
Im_blue Sama nie wiem. Przy nim czuję się kobieca, piękna, silna, mądra, ale kiedy go brak… Jestem zerem niezdolnym do funkcjonowania, do wykonywania choćby najprostszych czynności. Niestety, ten standominuje.
dolor_a_l Więc po co? Czywarto?
Im_blue Warto dla chwilspotkania.
dolor_a_l A co z wiecznością oczekiwania? Czy te chwile spotkań mogą jązrównoważyć?
Po drugiej stronie łącza znów wszystko zamarło wnapięciu.
Im_blue Póki co, muszą.
dolor_a_l Czemu się na to godzisz, czemu wracasz i pozwalasz muwracać?
Im_blue Nie wiem. Już nawet nie wiem, czy to miłość... Nic niewiem...
dolor_a_l Nie pozwól mu na to. On Cię wykorzystuje do leczenia swojego ego. Fajna z ciebie babka i szkoda Cię dla takiego typa. Może właśnie Tobie przydałby się ten klin, o którym wspomniałaś? Czy nie ma wokół Ciebie normalnych facetów, a nie – wybacz to określenie – niedowartościowanych, egoistycznych dupków? Może na złość temu typowi spróbuj ułożyć sobie życie z kimśinnym?
Po chwili zastanowienia Ewadopisała:
Późno już, więc na dziś kończę, ale gdybyś chciała pogadać, to mój mail: [email protected].
Im_blue Pewnie masz rację. Spróbuję. Dzięki za rozmowę. Odezwę się. Dobrej nocy, Dolores.
dolor_a_l Tobie też, Niebieska.
Zasypiając, Ewa miała w głowie tylko jedną myśl. Klin – klinem. Wiedziała już, co zrobi, żeby zapomnieć o Krzysztofie. Po przyjściu do pracy znalazła w wyszukiwarce portal randkowy. Przez kilka kolejnych dni świetnie się bawiła, spławiając facetów, którzy w Internecie rzekomo szukali drugiej połówki, a w rzeczywistości kombinowali, jak znaleźć sobie darmową panią do towarzystwa. Niektórym – co ją zaskoczyło – nie zależało nawet na seksie. Potrzebowali kogoś na kształt terapeuty, przed kim można się wyspowiadać z brzydkich postępków, kto wytłumaczy, że przecież mogliby zdradzić, a może nawet i zrobić coś gorszego, bo mieli trudne dzieciństwo czy żona jest heterą, a dzieci niewdzięczne. Tak, zdecydowanie żony są złe, a dzieci – wredne. Mile widziane stało się też wychwalanie tych niedocenianych tygrysów, dobrych mężów, najlepszych ojców, przystojnych i pożądanych misiów tak łasych na komplementy, że aż mdliło. Gotowi byli wyznawać miłość, a nawet zapłacić ogromne pieniądze, by usłyszeć, że są tymi, za których się uważają, a nie takimi, za jakich ma ich cały świat. Och, jakże słodko! Przy czym, co ciekawe, ich dążenia były tak egoistyczne, że nie pytali nawet o jej imię, nie mówiąc o potrzebach, marzeniach i codziennych problemach. Wsparcia, rady i pociechy potrzebowali oni. I to o kobietach mówi się słaba płeć! Tymczasem jeden facet potrzebował, według obserwacji Ewy, przynajmniej dwóch kobiet. Jedna miała za zadanie ogarnianie codzienności, a druga – dopieszczanie i leczenie kompleksów. Trzecia – taka od seksu albo jeszcze lepiej od gadania o nim – też by niezaszkodziła.
Weźmy na przykład takiego Henia. Prawnik, lat pięćdziesiąt jeden. Żona, dwoje dorosłych dzieci i pies. Samotne wieczory, kiedy żona pracuje, spędza z kieliszkiem wina, Wagnerem i komputerem, szukając w Internecie towarzystwa czy też potwierdzenia swojej męskości. Inteligentny, zabawny i bardzo nieszczęśliwy. Do szczęścia wystarczyła mu życzliwa dusza, która wysłucha jego przemyśleń o kondycji gatunku ludzkiego i zwierzeń dotyczących problemów z konarem, który od dawna, onieśmielony przez żonę, srogą panią sędzinę, nie płonął. Ewa polubiła Henia. Dlatego poradziła mu, żeby porozmawiał z żoną o swoich potrzebach i lękach. Nie podziękował, ale konto zniknęło zportalu.
Z Markiem nie było tak prosto. Biznesmen, właściciel hurtowni elektrycznej w zestawie z normalną, szarą żoną i dzieciakami. Kręcił i wiercił, niby niezobowiązująco pytał o preferencje seksualne. Ewa udawała niedomyślnie tajemniczą. Kiedy wreszcie zapytała wprost, kokietował, że ona ucieknie i nie będzie chciała z nim rozmawiać. Wciąż udawała nieświadomą. A Marek po prostu lubił skóry, wiązanie i chłostanie. Problem polegał na tym, że żona zamiast w perwersyjnym lateksie przed nim, wolała klęczeć w zgrzebnej kiecce w kościele. Ewa poszperała w necie i znalazła mu grupę wsparcia otwartą na wszelkie dewiacje i inne wariacje. Konto pozostało, ale Marek przestał z niegokorzystać.
Wreszcie Michał, ofiara żoninej zdrady. Winna nie miała pojęcia, że odkrył prawdę. Zdecydowany był dokonać straszliwej zemsty z pierwszą lepszą, którą starannie wybierał spośród dostępnych w sporej grupie lekarek, prawniczek i urzędniczek. Twierdził jednocześnie, że żonę kocha, że nie chce od niej absolutnie odchodzić, a nawet ranić jej przyznaniem się do zdrady. Pragnie jedynie podreperować swoje zszargane męskie ego i zaraz potem zniknąć z portalu. Ewę zaintrygował. Patrząc na zdjęcie zadbanego chirurga plastycznego, zastanawiała się, jaka kobieta mogła zdradzić go z przyjacielem, zwłaszcza będąc na jego utrzymaniu i żyjąc na wysokiejstopie.
5 kwietnia 2016r.
dolor_a_l Wierzysz w to, że ból minie i będziecie takim samym małżeństwem jak przed zdradą? – dociekała.
michal_aniol Nie wiem. Mimo to chcę sobie udowodnić, że mogę mieć każdą kobietę, że gdybym chciał odejść od żony, to nie zostanęsam.
dolor_a_l Po co ci to? Patrzyłam na twoje zdjęcie. Jesteś atrakcyjnym facetem. Pytanie tylko, czy zależy ci na kimś, kto będzie z tobą ze względu na twojąpowierzchowność?
michal_aniol Może to będzie jakaś odmiana… Moja żona nie należy do wybitnie urodziwych i nie przywiązuje wagi do wyglądu ani mojego, ani swojego. Mimo to znalazła kogoś, kto moim zdaniem zaciągnął ją do łóżka tylko dlatego, żeby midowalić.
dolor_a_l A może zobaczył w niej coś, czego ty niedostrzegasz?
michal_aniol Nie sądzę. Jest przewidywalna ze swoimi kotami i ekologicznymi jazdami. Czasem jest mi wstyd, gdy muszę się z nią pokazać na branżowej imprezie. Zero makijażu, fryzura wiatrem czesana i do tego ekologiczny worek. Całe szczęście ma niezłąfigurę.
dolor_a_l To dlaczego się z nią ożeniłeś? Nie łatwiej było znaleźć sobie kogoś podobnego dociebie?
michal_aniol Kochałem ją i chyba nadal kocham. Mimo to czuję, że mógłbym się zakochać wtobie.
Ewa gapiła się na ostatnie zdanie migające na ekranie. Ona też mogłaby się w nim zakochać. Mieli wystarczająco dużo wspólnego. Jednak kochał żonę. Nie chciała w to iść, jużnie.
michal_aniol Jesteś tam, Dolores? Muszę lecieć. Pacjentka czeka. Może spotkalibyśmy się kiedyś nakawie?
dolor_a_l Nie mieszkam w Warszawie. To i tak zły pomysł. Jak widziałeś – nie jestem nawet w twoim typie :-)
michal_aniol Nie szkodzi. Przyjadę. Tylko napisz, dokąd. A jeśli chodzi o Twoje gabaryty, to wolę kobietę pełną, prawdziwą, ale zadbaną, niż chudą i kompletnie niedbającą osiebie.
dolor_a_l Przyjedziesz ponad sto kilometrów? Jestem pełną kobietą? :-)
michal_aniol Krągłą, puszystą, solidną, dużą… Jestem w stanie się poświęcić ;-]
dolor_a_l Tłustą, pucułowatą, pękatą, korpulentną?
michal_aniol Nie przesadzaj. :-) Jesteś piękna. W każdym razie mnie się podobasz. Muszę lecieć. Co zkawą?
dolor_a_lLubię.
michal_aniol To świetnie. Napisz gdzie i kiedy. Dozobaczenia.
Zniknął. Ewa zagapiła się w okno. Ostatecznie nie ma niczego do stracenia. Kawa wypita w dobry towarzystwie, rozmowa… Zaimponował jej zdecydowaniem, a może to jednak te komplementy… Osobiście wolała współpracować z facetami. Planowali i realizowali konkretne zadania, nie rozłażąc się na boki i