Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zbrodnia, która splata losy trojga bohaterów.
Na terenie warszawskiego Lasku Bielańskiego odkryte zostają zwłoki Anastazji – utalentowanej uczennicy szkoły baletowej. Podkomisarz Lena Chudzińska stara się ustalić, kim jest morderca. Odkrywając tajemnicę brutalnego zabójstwa, nie może przestać myśleć o tym, jak bardzo zmarła przypomina jej własną córkę, uczennicę tej samej szkoły. Czy jej również grozi niebezpieczeństwo?
Tomek, chłopak Anastazji, prowadzi własne śledztwo. Nie rozumie, dlaczego dziewczyna przed śmiercią odcięła się od niego i od znajomych. Ma się za twardego i sprytnego – ale czy jest gotów na to, co odkryje?
A Anastazja? Z kim się spotkała o zmroku w lesie? Co wiedziała? Komu przeszkadzała i dlaczego musiała zginąć?
Lena, Tomek i Anastazja – trójka bohaterów, trzy postaci dramatu jak trójka tancerzy w baletowym przedstawieniu odgrywają swe role, dostarczając emocji i zmierzając do mrocznego finału.
W „Za kulisami” Joanny Wtulich przeszłość miesza się z teraźniejszością, by wydobyć na światło dzienne ponure sekrety ludzkiej natury.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 351
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ze śmiercią trudno się pogodzić. Zwłaszcza ze śmiercią młodego człowieka. Nieodwracalna i nieczuła, unieważnia wszystko w ciągu kilku minut. W zamian pozostawia dziesiątki pytań, które kłębiły się teraz w głowie podkomisarz Leny Chudzińskiej. Na część z nich miał odpowiedzieć lekarz po sekcji, na inne technicy, ale to ona będzie musiała wyjaśnić rodzinie, dlaczego ta dziewczyna nigdy nie wróci do domu.
Choć był słoneczny poranek, w gęstwinie drzew i krzewów mało co było widać. Kwietniowe słońce prawie tu nie docierało. Miejsce znalezienia zwłok w Lesie Bielańskim oświetlały jaskrawe lampy, które Chudzińskiej kojarzyły się z estradowymi reflektorami. Tyle że główna aktorka nawet nie drgnęła. Jakby spała zwinięta w kłębek. Ciało musiało tu spoczywać od kilku dni. Na szczęście niskie temperatury dobrze je zakonserwowały, ale i tak robactwo wszelkiej maści miało używanie.
Chudzińska przymknęła oczy. Młoda wysiadła wieczorem na przystanku przy Marymonckiej albo Podleśnej, a może przechodziła skrótem. Mieszkała gdzieś w pobliżu? Morderca jechał z nią autobusem czy trafiła na niego przypadkiem? Miejsce znalezienia zwłok było oddalone od przystanku. Gdyby ją zaciągnięto siłą w głąb lasu, ktoś by to zauważył. Czyżby morderca znał dziewczynę i sama z nim poszła?
Sygnał karetki wdarł się w monotonny szum miasta i wytrącił Chudzińską z zadumy. Dochodziła dziewiąta rano, a ona marzyła o mocnej kawie. Telefon wyrwał ją z łóżka. Nie zdążyła się uczesać. Zmierzwione czarne włosy sterczały na wszystkie strony. W jej przypadku i tak nie miało to wielkiego znaczenia. Sama się strzygła, ku niezadowoleniu córki. Efekt najczęściej był opłakany, ale miała na to wysrane. Dawno przestało jej zależeć na zainteresowaniu męskiej części ludzkości, a kiedy ktoś kiedyś rzucił hasło, że jest lesbijką, nie dementowała. Wrażenie, że woli panie, potęgowało to, jak wyglądała. Szczupła, niewysoka i ubierająca się zdecydowanie po męsku. Najczęściej w sprane koszulki i bluzy, dżinsy i ciężkie, sznurowane buty. Dziś rano na piżamę naciągnęła dres i po kwadransie od wezwania siedziała w fordzie jadącym w stronę Bielan. Kawę wypije w swojej klitce na komendzie przy Żeromskiego. Najpierw robota, potem przyjemnostki.
Chwilę przypatrywała się zwłokom. Dziewczyna miała na sobie ubranie stosowne do tej pory roku. Ciepły płaszcz, grube rajstopy, sweter z golfem, kusa spódnica, masywne buty. Długie czarne włosy, mocny makijaż oczu i ciemna szminka wciąż widoczna na sinawych ustach przywodziły na myśl sceniczny make-up. Z bliska dziewczyna wyglądała na nie więcej niż siedemnaście lat. Czyli mogła być w wieku Olki. Coś jeszcze sprawiło, że pomyślała o córce. Coś nieuchwytnego, czego na razie nie potrafiła nazwać. Znała siebie doskonale i wiedziała, że jej podświadomość często wysyła sygnał, zanim świadomie na coś zwróci uwagę. Dlatego była tak dobra w tym, co robiła. Widziała więcej i wcześniej.
Odgięła golf. Zasinienia na szyi widoczne na pierwszy rzut oka nie pozostawiały złudzeń – dziewczynę uduszono. Nastolatka nie miała przy sobie dokumentów ani telefonu, za to w uszach tkwiły złote kolczyki. Nie wyglądała na bezdomną czy zaniedbaną. Na ćpunkę też nie. Ktoś na pewno zgłosił jej zaginięcie, a jeśli nie, trzeba będzie puścić informację do mediów. Morderca zadbał o staranne ułożenie zwłok i ich ukrycie przed wzrokiem spacerujących tu warszawiaków, choć mógł się lepiej postarać. Albo działał w pośpiechu, albo nie zależało mu na pozbyciu się ciała. Spacerowicze powinni korzystać z wytyczonych ścieżek, w końcu obszar był terenem chronionym, a tym bardziej nie można tu było puszczać wolno psów. Ten, kto ukrył zwłoki, musiał o tym wiedzieć, dlatego ułożył je w niewielkiej rozpadlinie, a następnie zamaskował na tyle starannie warstwą gałęzi, że gdyby nie pies, długo pozostałyby w ukryciu. To wyglądało na przemyślane działanie.
Kolejne pytanie – dlaczego zabrał telefon i portfel, choć kolczyki zostawił? Najprawdopodobniej nie chciał, żeby w razie ujawnienia zwłok zbyt szybko doszło do identyfikacji. Nie zależało mu na tym, żeby okraść dziewczynę, nie szukał cennych rzeczy, o czym świadczyła biżuteria w uszach dziewczyny. Lena rozejrzała się wokół siebie. Teren należało przeszukać, zwłaszcza kosze na śmieci i zakamarki. Upłynie trochę czasu, zanim cokolwiek znajdą, o ile w ogóle. Trzeba będzie zamknąć przynajmniej część lasu, bo na więcej nie zgodzi się naczelnik.
Po parku kręciło się niewielu ludzi, poza technikami, policjantami z patrolu zabezpieczającego teren oraz Leną nie było prawie nikogo. Wciąż nie zjawił się prokurator. Znając życie, wpadnie w ostatniej chwili, zakręci się i zniknie.
Zwłoki znalazł złoty labrador. Paniusia, której piesek rzekomo zerwał się ze smyczy, razem z koleżanką stała w przyzwoitej odległości od zwłok, szczękając zębami. Trudno było ocenić, czy jest jej tak zimno, czy może jest w szoku albo też obawia się konsekwencji oprowadzania psa po lesie mimo wyraźnego zakazu wiszącego przynajmniej w kilku miejscach w okolicy. Labrador leżał posłusznie u ich stóp. Kobiety od razu wezwały policję i przytomnie niczego nie dotykały. Podszedł do nich policjant z patrolu. W ręce trzymał notatnik, w którym zapewne miał zamiar spisać ich dane. Pobladły jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe.
– Co macie? – Lena zwróciła się do lekarza i technika pracowicie pobierających próbki i dokumentujących miejsce znalezienia zwłok.
– Niewiele. – Doktor Malinowski, grubasek przypominający Danny’ego DeVito, zapiął torbę i stanął obok Leny. – Uduszona, najprawdopodobniej kilka dni temu. Więcej po sekcji. – Poprawił małe okularki, które zsunęły mu się na czubek nosa.
– A ty, Romek?
Technik opuścił aparat i stanął obok lekarza i Leny. Delikatna, ledwie uchwytna w rześkim kwietniowym powietrzu woń alkoholu połaskotała Lenę w nozdrza. Nie od dziś było wiadomo, że technicy nadużywali wszystkiego, co pozwalało zapomnieć o widokach w pracy.
– Zabezpieczyliśmy część śladu obuwia. Na szczęście ziemia jest wilgotna. Brak pewności, czy to but zabójcy, czy przypadkowy ślad. Mamy też coś pod paznokciami – uzupełnił Roman Poleniuk.
To był jakiś konkret. Lena ożywiła się i spojrzała badawczo na technika.
– To ślad buta mordercy, Romek. Ilu znasz ludzi, którzy włażą o tej porze roku w zarośla?
– Kilku facetów – roześmiał się technik.
– Nie żartuj. – Chudzińska spojrzała na niego, zaraz potem odwróciła się w stronę, z której dobiegało sapanie i trzask łamanych gałęzi okraszony obficie przekleństwami.
– Są i moje pszczółki kochane. – Dołączył do nich zasapany prokurator w rozchełstanej kurtce, która jeszcze bardziej zaburzała jego i tak już mocno zachwiane nadwagą proporcje. – Nie ma to jak miły początek dnia, nieprawdaż?
Gdyby Lena nie znała Zawiłłowskiego, pomyślałaby, że to uroczy starszy pan z rozwianym siwym włosem. Niestety, miała z prokuratorem zbyt często do czynienia, żeby nie wiedzieć, że wpadał ze skrajności w skrajność. Potrafił słodko przemawiać, by za chwilę drzeć gębę i wyzywać wszystkich od najrozmaitszych, czego pokaz mogli słyszeć ledwie chwilę wcześniej, gdy przedzierał się przez zarośla.
– Witamy Hrabiego – chrząknęła Lena. Zawiłłowski szczycił się szlacheckimi korzeniami, o czym nieopatrznie kiedyś wspomniał. Podłapali to natychmiast policjanci. Jednak niewielu ośmieliło się zwracać do niego w ten sposób. Była to prosta droga do podpadnięcia prorokowi. – Uważaj, bo nam nie tylko zatrzesz ślady, ale wyrównasz cały teren.
Stary pogroził Lenie palcem, ale się uśmiechnął.
– Ty, Gruba, stąpasz po cienkim lodzie. Masz szczęście, że cię lubię, bo inaczej już byś szlifowała krawężniki.
Doskonale o tym wiedziała, inaczej by z nim nie zadzierała. Nie wiedzieć czemu, prokurator ją sobie upodobał i była to sympatia odwzajemniona. Na tym kończyła się lista zainteresowanych współpracą z policjantką czy choćby takich, którzy chcieliby wypić z nią piwo na gruncie prywatnym.
– Lód to moja specjalność. – Zmrużyła oczy i wbiła ręce w kieszenie.
Zawiłłowski znowu jej pogroził.
– Gdybym był dziesięć lat młodszy, może skorzystałbym z tej reklamy. Ale Romka nie wystawiaj na pokuszenie, bo wiesz, że ma słabą wolę. – Prokurator zachichotał, zatarł ręce i zaczął je wciskać w lateksowe rękawiczki. – No i co my tu mamy, pszczółki moje? – Strzelił rękawiczką.
Lena zreferowała mu ustalenia lekarza, technika i swoje. W tym czasie prokurator kucnął przy ofierze i przypatrywał się jej w skupieniu. O Hrabim można było powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, że nie przykładał się do roboty. Nigdy nie zdawał się na ustalenia policjantów. Zawsze osobiście obecny przy każdym ujawnieniu zwłok czy innym wypadku, przy każdej sekcji, zawsze opanowany, niemal beznamiętny.
– To jeszcze dziecko. Co za skurwysyn. Udusić taką ładną dziewusię – skwitował tonem, w którym na próżno można było się doszukiwać współczucia czy żalu. Wyprostował się i stanął obok Leny.
Potaknęła milcząco. Nieczęsto ofiarą mordercy pada niemal dziecko. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co by czuła, gdyby Olę spotkało coś takiego. Ale nie pora na emocje. Trzeba działać.
– Jak myślisz? Motyw seksualny? – zapytał z powątpiewaniem Lenę, wciąż patrząc na dziewczynę spokojnie leżącą w zaroślach i na Romka, który wrócił do swojej roboty.
– Nie wiem, czy ubrałby ją potem tak starannie. Nie widać, żeby ją tu rozbierał. Z pewnością nie chciał, żeby została szybko znaleziona i zidentyfikowana. Ale też nie zakopał jej nigdzie, nie wywiózł. Może nie miał takiej możliwości, nie chciał ryzykować – mówiła mechanicznie, bo właśnie zdała sobie sprawę z tego, co jej nie dawało spokoju, od kiedy zobaczyła dziewczynę. Zamilkła i ruszyła w stronę Romka. – Zdejmij jej but.
Technik popatrzył na nią jak na kompletną wariatkę. Zwłoki można było rozebrać wyłącznie w prosektorium, tuż przed sekcją. Inaczej istniała obawa, że zatrą istotne dla śledztwa ślady. Poleniuk poszukał wzrokiem pomocy u lekarza i prokuratora, ale ten tylko kiwnął głową. Znali Lenę na tyle dobrze, że nie było nad czym dyskutować. Z ociąganiem rozsunął skórzaną cholewkę i zdjął but. Wysypali się z niego tymczasowi lokatorzy. Lena kucnęła i przyglądała się stopie w czarnych rajstopach.
– To tancerka, prawdopodobnie baletnica – rzuciła, podniósłszy się z kucek.
W ślad za nią stopie przyjrzał się lekarz.
– Rzeczywiście, ma zniekształcenia stopy, tylko czy to może świadczyć o tym, co robiła…
– Moja córka chodzi do szkoły baletowej – przerwała mu Lena. – Pointy nie chronią całkowicie stóp tancerki, gdy stoi na czubkach palców, a lata ćwiczeń zmieniają budowę kończyny. Większość z was nie stanęłaby nawet na palcach, a co dopiero na ich czubkach.
Teraz nad zwłokami pochylił się prokurator.
– No rzeczywiście, ma trochę dziwną tę stopę. Ale nie ma co gdybać, Gruba. Sekcja da nam kilka odpowiedzi. Potem się zobaczy. – Zawiłłowski się wyprostował i spojrzał na kobiety stojące obok policyjnego patrolu. Pokazał na nie brodą. – Porozmawiasz z tymi dziuniami osobiście.
– Nie mam pięciu lat – burknęła. – Wiem, co mam robić.
Zawiłłowski uśmiechnął się pod wąsem.
– Po ustaleniu czasu zgonu dowiedz się, kto mógł coś widzieć, czy ktoś tu chodził w tym czasie. Czy nie słyszano jakiś krzyków, czy ktoś nie widział jej spacerującej z kimś, a może samą dziewczynę. Ale priorytet to tożsamość. Jeśli potwierdzi się, że to tancerka, ograniczy to krąg poszukiwań, a przy odrobinie szczęścia dowiemy się, kiedy zniknęła. A jak Romek skończy, możecie zabierać naszą królewnę na Oczki.
– Hrabia, ty chyba zapominasz, z kim pracujesz. – Zirytowana Lena westchnęła z rezygnacją, pokręciła głową i wbiła wzrok w prokuratora. Ewidentnie chciał ją wyprowadzić z równowagi, na co nie miała najmniejszej ochoty, nie przed wypiciem kawy.
– Absolutnie, kochanieńka. Po prostu lubię cię wkurwiać. – Zaśmiał się, aż złapał go kaszel, po czym nie pożegnawszy się, zaczął z mozołem wspinać się w stronę leśnej ścieżki, gdzie zostawił auto. Obok zaparkował już samochód do przewozu zwłok, z którego wyskoczyło dwóch postawnych facetów w kombinezonach. Sprawnie wyjęli z auta sprzęt i ruszyli w stronę zagłębienia terenu.
Zanim Lena dotarła na komendę, zajrzała do domu. Wyskoczyła z piżamy, choć zasadniczo niewiele to zmieniło. Teraz miała na sobie powyciąganą bluzkę, dżinsy i wojskową kurtkę. Zrobiła sobie potężną, gorzką kawę. Wlała ją do termosu. Zawsze to taniej i szybciej, kiedy nie trzeba szukać dobrej kawy po mieście, bo na komendzie raczej nie miała możliwości gotowania zmielonych ziaren z kilkoma tylko jej znanymi przyprawami. Może nie musiałaby oszczędzać i mogłaby kupić sobie porządną kawę po turecku, gdyby nie to, że ojciec Olki zrobił wszystko, by nie płacić alimentów. Za specjalnie też nie interesował się córką, czego nie mogła mu darować, Olka zaś nie mogła darować jej, sądząc, że to wina matki. Do takich wniosków doszła w okresie dojrzewania i choć miała teraz niemal osiemnaście lat, nadal nie pozwalała sobie wytłumaczyć, że jej ojciec jest zwykłym kutasem, który owszem, chciał używać życia, ale już niekoniecznie marzył, by mierzyć się z konsekwencjami swojego postępowania.
Zresztą z tego samego powodu nie nalegała na kontakt ojca i córki. To właśnie swojej pierwszej wielkiej miłości i największej życiowej pomyłce zarazem zawdzięczała fakt, że szybko poznała najczarniejszą stronę życia i musiała się usamodzielnić, co wyszło jej tylko na dobre.
Lena uważała, że skoro ojciec Olki jest do bani, to niech chociaż dziewczyna ma nie najgorszą matkę. Póki Olka była mała, uwielbiała mamusię, ale z czasem zaczęła dostrzegać, że nie są normalną rodziną, że nie ma ojca czy jakiegokolwiek mężczyzny, który byłby opoką dla niej i dla matki. Lena zaś bywała nadopiekuńcza, ale z powodu wykonywanego zawodu mimo wszystko zostawiała Olce dużo swobody i możliwości, by mogła się szybko usamodzielnić. Na szczęście dziewczyna nie wykorzystywała tego i czasem Lena dziękowała Bogu za to, że ma córkę, która nie sprawia problemów, która rozmawia z nią i zdarza się, że pyta o radę, co u nastolatek wcale nie było oczywiste.
Jak dotąd Lena poza babcią, która zmarła kilka lat temu, nie miała na kogo liczyć, jeśli chodzi o pomoc w wychowaniu Olki. Rodzice, a zwłaszcza ojciec, uznali, że widać ich jedynaczka musiała coś spaprać, skoro facet od niej odszedł, mimo że była w ciąży. Początkowo próbowała im to wyjaśnić, ale szybko zamknęła się w sobie i zacisnęła zęby. Od tamtej pory jechała na zaciśniętej dupie.
Czy zdarzali się w jej życiu inni faceci? Owszem, ale na tyle sporadycznie i niechętnie, że Olka mało kiedy ich zauważała, a Lena pozbywała się ich natychmiast, kiedy za wygodnie zaczynali rozsiadać się w jej życiu i wsadzać nos w jej sprawy, nie daj Boże, wymagać od niej, by była substytutem matki czy kurą domową.
W drodze na komendę Lena postanowiła zadzwonić do Olki pod pretekstem upewnienia się, czy wyszła do szkoły, choć zauważyła, że córki nie było w domu, kiedy tam wpadła. Oczywiście dziewczyna ofuknęła ją standardowo.
– Mamo, nie mam pięciu lat. Umiem obsługiwać budzik, a czasem zdarza mi się też samodzielnie ubrać i zrobić coś do jedzenia. Wyluzuj.
– Jestem wyluzowana jak diabli – sapnęła Lena w trzymany ramieniem telefon, wyprzedzając swoim zdezelowanym fokusem jakiegoś niemotę wlokącego się trzydzieści na godzinę pomimo braku korków.
– To w takim razie pa. – Olka jak zwykle miała zamiar ją spławić.
– Nie wyskakuj z tym swoim pa. Powiedz lepiej, czy wzięłaś kanapki, czy znowu się wkurzę. – Niemal mogła zobaczyć, jak córka przewraca teatralnie oczami.
Jakiś czas temu strzeliło jej coś do głowy i postanowiła się odchudzić, jakby wyczerpujące treningi w szkole baletowej, do której uczęszczała, spalały zbyt mało kalorii. W dodatku wmówiła sobie, że jest wegetarianką. Na szczęście była za bardzo podobna do mięsożernej matki, więc jej wegetarianizm kończył się na progu McDonalda lub innego przybytku, w którym serwowano porządnie obrobione mięso.
– Mamo, mam kanapki. Jeśli będę głodna, zjem na stołówce. – Olka cedziła słowa, jakby Lena była niepełnosprawna umysłowo.
– Ty parszywa mendo! – wrzasnęła w słuchawkę policjantka.
– Znowu rozmawiasz w trakcie jazdy – westchnęła Olka.
– Domyślna jesteś po mamusi. Ten gnojek zahamował mi przed nosem. – Starała się nie używać wulgaryzmów przy Olce, ale niestety nie zawsze jej to wychodziło. Wystarczyło, że mała miała matkę policjantkę.
– Gdybyś nie siedziała mu na zderzaku… – Olka zaczęła z wyższością w głosie, ale Lena nie dała jej dokończyć. Dobrze wiedziała, że córka ma rację, ale w życiu by tego nie przyznała.
– To może faktycznie się rozłącz, bo zaczynasz mnie wkurzać, Olciak. – Celowo użyła zdrobnienia, którego Olka nie trawiła.
– Jak rozkaz to rozkaz. Paaa. – Na potwierdzenie słów Oli w słuchawce rozległ się dźwięk sygnalizujący przerwane połączenie.
Lena zastanawiała się przez chwilę, jak to się dzieje, że dzieci, póki są małe, wydają się takie zależne od nas, takie nieporadne i rozkosznie posłuszne w tym swoim literalnym wypełnianiu naszych poleceń. Z wiekiem, w zasadzie nie wiadomo dokładnie ani dlaczego, ani kiedy, stają się bytem niepodległym, przekornym i niereformowalnym. Najgorsza jest jednak nie zmiana sama w sobie, ale szok, który odczuwa rodzic, gdy odkrywa, że zdalne sterowanie służące do nawigowania pociechy przestało działać. Zaraz potem ogarnia go przerażenie, że niewiele może, albo nawet i nic. Już nie da się ostrzec, nie da się zatrzymać, nie da się zahamować młodego człowieka, który wchodzi na kurs kolizyjny ze światem. Zostaje patrzeć i modlić się, żeby nie doszło do katastrofy.
Przez tę pyskówkę nie zapytała córki o to, czy w ostatnim czasie nie zaginęła któraś z uczennic w jej szkole. Choć z drugiej strony szybko uznała, że nie powinna mieszać Olki w sprawy zawodowe. Docisnęła mocniej pedał gazu i zmieniła pas, ledwie trącając kierunkowskaz. Ktoś na nią zatrąbił, ale miała to gdzieś. Chciała jak najszybciej znaleźć się w kanciapie, którą dzieliła z dwoma innymi policjantami.
Tomek miał w głowie kocioł po telefonie od Anastazji. Najpierw stanowili idealną parę i spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Raptem Ana dosłownie z dnia na dzień zaczęła go unikać, a kiedy próbował dociec przyczyn tej nagłej zmiany zachowania swojej dziewczyny, ta zareagowała wrogością i nazwała go naiwnym lalusiem i synalkiem tatusia. Po prawie dwóch miesiącach zadzwoniła, pokornie prosząc o spotkanie. Przeczuwał, że stało się coś złego, i wcale się nie pomylił. Musiał się uspokoić i przemyśleć wszystko, ale nie było na to czasu. Umówił się z dziewczyną, ale postanowił wyjść jej na spotkanie. Wyjął z szafy w korytarzu nowocześnie urządzonej kawalerki sportową kurtkę. Założył ją, przypatrując się sobie w lustrze zajmującym całą ścianę. Od czasu kiedy Ana od niego odeszła, a w zasadzie rzuciła go z dnia na dzień, bez sensu i słowa wytłumaczenia, zdarzało mu się przeglądać w tafli lustra. Był zadbanym dwudziestoczterolatkiem. Zawsze ogolony, z blond włosami uczesanymi, jak mawiała Ana, na grzecznego chłopca, w starannie wyprasowanej koszuli, a w casualowych spodniach i marynarce wyglądał naprawdę dobrze. Ale i w stroju do biegania, jak dziś, mógł przyciągać wzrok kobiet. Przynajmniej tak mu się wydawało, póki Ana nie obrzuciła go tym swoim pogardliwym spojrzeniem, póki nie dała mu do zrozumienia, co o nim sądzi, choć nie powiedziała nawet słowa. Wystarczyło to spojrzenie.
Kończył studia prawnicze, miał mieszkanie, praktykę w znanej kancelarii adwokackiej, a w niedalekiej przyszłości miał zostać adwokatem, jak jego ojciec. Co prawda jeszcze czekała go aplikacja, ale wiedział, że to dla niego żaden problem. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest złotym chłopcem, poniekąd skazanym na sukces. Dlaczego więc poniósł porażkę i stracił dziewczynę, która mogła być idealnym dopełnieniem jego życia? Piękna, utalentowana i idealnie pasująca do jego wizji, a jednak go odepchnęła. Teraz miał szansę to naprawić.
Zarzucił kaptur na głowę, zamknął drzwi i zszedł schodami przed blok. Skręcił w lewo i przemknął pomiędzy budynkami w stronę stacji metra, na której miała wysiąść Ana. Wiatr szarpał materiał kurtki, a drobne krople deszczu nieśmiało dobijały się do jego świadomości, ale nie zauważał tego. Zanim dotarł do metra, wypogodziło się, ciemna chmura przesunęła się na północ, odsłaniając dogasające słońce, i wieczór teraz przypominał jeden z tych romantycznych, wiosennych, kiedy można się wybrać na spacer po parku. Zbiegł schodami na peron. Czekał, w napięciu wypatrując pociągu. Wszystko zależało od tego spotkania. Zaciągnął się wilgotnym powietrzem. Musi się skoncentrować, nie poddawać się emocjom. Wziął głęboki oddech. Charakterystyczny powiew i syczący niski dźwięk zwiastowały zbliżający się skład metra. Był gotowy. Śmiało popatrzył w stronę nadjeżdżającego pociągu.
O tym, że będzie tańczyła, wiedziała od początku. Pierwsze niezdarne wygibasy uwiecznił Adrian, jej brat, swoim telefonem. Zataczając się i potykając, małpowała ruchy baletnicy wirującej w piruetach w rytm muzyki. Marzyła, by tak jak tancerka unosić się lekko i miękko opadać, dając złudzenie zwiewności, ulotności i kruchości. Wtedy nie wiedziała, że taniec to ból, pot i łzy. Że za każdym eleganckim ruchem, za każdym wyskokiem, każdym plié kryją się godziny ćwiczeń. Ale nawet wtedy, gdy poznała prawdę, gdy odkryła, jak wielki wysiłek ją czeka, nie rezygnowała. Taniec był ucieczką. A może to marzenia o scenie, na której stoi w blasku świateł, idealna, podziwiana, uwielbiana, oklaskiwana, gdy gnie się w ukłonach, były jej odskocznią przed niedoskonałością otaczającej ją rzeczywistości. Bo tego najbardziej jej było brak – uwagi.
Ana tańczyła, nie dotykając stopami ziemi. Zewsząd otulona subtelną muzyką i białym światłem czuła radość i ekscytację. Jednostajny szum oklasków cichł, by wybuchnąć z nową siłą. Łoskot rozdarł jej koncentrację na pół. Zachwiała się i zaczęła spadać, aż uderzyła boleśnie o podłogę. Nie chciała otwierać powiek, choć powinna. Zacisnęła je i jeszcze głębiej zakopała się pod kołdrą, ale sen nie chciał wrócić. Sen, w którym ubrana w biały trykot i puszystą paczkę1 wirowała w powietrzu unoszona przez niewidzialną siłę.
– Ana! – Głos mamy szarpał ciszę na chropowate kawały. – Ana! Do kurwy nędzy, gdzieś ty polazła?
Mama wróciła wczoraj późno i od razu poszła spać. Adrian położył siostrę do łóżka i nawet zgodził się przeczytać jej ulubioną bajkę o baletnicy. Pewnie rano wyszedł do pracy. Odkąd skończył piętnaście lat, dorabiał sobie, pomagając w pizzerii. Niestety, wtedy Ana i mama zostawały same w domu. Rumor za ścianą ich małego mieszkanka na warszawskiej Pradze kazał dziewczynce przypuszczać, że mama jednak wstała z łóżka. Przy wtórze przekleństw kobieta człapała po korytarzu. Pewnie szukała czegoś do picia. Bo mama piła. Adrian twierdził, że mama jest chora, że kiedy ją boli, bierze leki i dlatego jest wtedy zła i dużo śpi. Ana wiedziała, że to kłamstwa. Skąd? To proste. Dzieciaki w szkole śmiały się, że jej mama jest pijaczką. Mówiły też inne, gorsze rzeczy, o których dziewczynka nawet nie chciała pamiętać. Zresztą i bez tego Ana czuła od matki smród alkoholu i nawet Adrian nie dawał rady usunąć wszystkich butelek przewracających się w domu.
Kiedy mama nie piła, dbała o nich, robiła zakupy, gotowała i chodziła do pracy. Jednak takich momentów było coraz mniej. Czasem Adrian mówił, że mama choruje od śmierci taty. Ana ojca nie pamiętała i szczerze mówiąc, nie miała o nim najlepszego zdania. No dobra, umarł, ale mógł nie umierać, gdyby ich kochał. Zostawił ją, gdy była malutka, więc dlaczego miała myśleć dobrze o kimś, kto ich porzucił i kogo nie znała. Owszem, były w domu zdjęcia, ale te blakną. Ważne są tylko wtedy, gdy wspomnienia towarzyszą im jak podpisy. Ana wspomnień z tego czasu nie miała. Pamiętała wyłącznie chorą, wściekłą matkę, która z dnia na dzień wyglądała coraz gorzej, aż zaczęła przypominać czarownicę, której Ana panicznie się bała. Teraz też dziewczynka czuła, że na dźwięk kapci szurających po podłodze korytarza wokół niej rozlewa się ciepło. Szuranie się zbliżało i ostrzegało, że matka zaraz wtargnie do małego pokoiku. Nie wróżyło to najlepiej na dalszą część dnia.
Drzwi zaskrzypiały, a Ana zamarła z zamkniętymi oczami.
– Kurwa, znowuś się zeszczała. Łeb mi pęka, a ta robotę tylko robi, bo nie może trafić do kibla… – Matka skrzeczała, kołysząc się nad wyciągniętą z łóżka córką. – Co tak sterczysz? Idź się umyj. Do sklepu trzeba iść.
Ana drgnęła i posłusznie podreptała do łazienki przy wtórze matczynego zrzędzenia. Mokra piżama ziębiła ciało. W mieszkaniu panował chłód. To Adrian oszczędzał, żeby starczyło pieniędzy na pozostałe opłaty. Dziewczynka dygotała, ale nie śmiała poszukać kapci. Nie chciała denerwować mamy.
1 Spódniczka baletowa
– Gruba, mamy coś dla ciebie. – Gdy Lena weszła na piętro budynku Komendy Rejonowej przy Żeromskiego, zaczepił ją komisarz Kilian. – Matka i brat… – zawiesił głos i wskazał głową na drzwi pokoju przesłuchań.
Wcześniej dzwonił do niej naczelnik. Zgłosiła się kobieta, której córka zaginęła. Lena wiedziała, że powołają zespół do pracy nad sprawą, i miała nadzieję, że Kilian się w nim znajdzie.
– Ktoś z nimi rozmawiał? – zapytała, zanim podeszła do drzwi.
– Stary tam jest. I psycholog.
Lena nabrała powietrza i nacisnęła klamkę. W pustawym pomieszczeniu poza naczelnikiem, który drgnął na jej widok, siedziała psycholog Anita Karwas. Przy stole stał postawny chłopak. Już samo to, że nie zajął miejsca obok matki, tylko zaplótł ręce na piersiach w obronnym geście, świadczyło o jego nastawieniu do policjantów. Wyglądał jak typowy paker z Pragi, tylko nieźle ubrany. Towarzysząca mu zniszczona, chuda kobieta, która wyglądała na osobę uzależnioną, co chwila ocierała zaczerwienione oczy. Lena przywitała się i usiadła.
– Podkomisarz Chudzińska wszystko państwu wyjaśni – rzucił naczelnik i popatrzył wyczekująco na Lenę.
Chłopak zmierzył policjantkę krytycznym wzrokiem. No tak, przecież była kobietą. W dodatku dość drobną. Nie bez powodu koledzy nazwali ją przekornie Grubą. Normalnie odpysknęłaby coś, ale to mógł być człowiek, który za chwilę się dowie, że jego siostra nie żyje.
– Znaleźliśmy dziś w Lesie Bielańskim zwłoki dziewczyny w wieku około osiemnastu lat. – Lena starała się mówić spokojnie.
– Mieszkamy na Pradze. – W oczach kobiety zabłysł płomyk nadziei.
– Rozumiem, że zgłosiła pani zaginięcie córki w ostatnim czasie. – Lena zignorowała chłopaka, który sapnął, ale się nie odezwał. O dziwo, ani naczelnik, ani psycholog nie interweniowali.
– Anastazja nie wróciła do domu w piątek… – Matka spojrzała na Lenę z błaganiem w oczach.
Policjantka opuściła wzrok na teczkę ze zdjęciami, która przed nią leżała. Była środa. Jeśli dziewczyna zginęła w piątkowy wieczór, to oznaczało, że przeleżała ponad cztery dni w lesie.
– Czy kiedykolwiek zdarzało jej się nie wracać na noc? – Pytaniu Leny towarzyszyło kolejne sapnięcie chłopaka.
Anita odchrząknęła ostrzegawczo, ale Lena nie spojrzała na nią.
– Nie, Anastazja była posłuszna. Ona nigdy…
– Nawet gdyby tak było, matka i tak by nie wiedziała. Jeszcze dwa lata temu waliła gorzałę i mało kiedy kontaktowała – uaktywnił się chłopak. Rzucił matce pogardliwe spojrzenie.
Lena popatrzyła na niego, starając się zachować spokój. Ludzie w stresie, opętani strachem, zachowują się dziwnie. Ten tu przyjął strategię zrzucania winy i agresji. W odpowiedzi kobieta zachlipała.
– Jestem trzeźwa od prawie trzech lat, na litość boską, niech nam pani powie, czy to Ana? – Kobieta zdusiła szloch chusteczką.
– Jaka raptem troskliwa się zrobiła… – Chłopak nie dawał za wygraną.
– Proszę pana o zachowanie spokoju – próbowała go spacyfikować psycholog.
– Spokój to se pani może wsadzić. Ona nigdy nie interesowała się Aną. A teraz udaje troskliwą mamusię. – Chłopak się nakręcał, co wywołało głośny płacz matki.
– To moje dziecko… – zajęczała.
– W jakim wieku jest córka? – zapytała Lena, ignorując nerwowe podrygiwanie chłopaka.
– W tym roku skończy dziewiętnaście lat, w lipcu – odpowiedziała kobieta z nadzieją.
– Jak się nazywa?
– Anastazja Żabska – ubiegł matkę chłopak.
– Mam tutaj zdjęcia. Poproszę państwa, żebyście się im przyjrzeli i powiedzieli, czy rozpoznajecie jakieś rzeczy. – Wykładała na stół fotografie butów i elementów ubrania. – To są rzeczy znalezione przy… – zawahała się, nie chcąc użyć słowa „ofiara” – dziewczynie. – Na koniec zostawiła zdjęcie denatki.
Wybrała możliwie najłagodniejsze ujęcie twarzy. Dziewczynka wyglądała na nim, jakby spała. Flesz rozjaśnił zasinienia i widok nie był aż tak upiorny.
Matka wydała z siebie cichy okrzyk przechodzący w jęk, od którego Lenie przebiegł dreszcz po plecach, i ukryła twarz w dłoniach. Chłopak usiadł. Chudzińska dostrzegła, że trzęsie mu się broda, ale za wszelką cenę usiłuje opanować emocje. Obserwowała uważnie obydwoje. Tak samo zresztą jak i psycholog. Jeśli któreś z nich stałoby za tym zabójstwem, z pewnością kluczowa byłaby pierwsza reakcja. Instynkt podpowiadał Lenie, że ma przed sobą ludzi wstrząśniętych, załamanych, których dotknęła tragedia, ale nie zabójców.
– To moja siostra – powiedział drewnianym głosem chłopak i pozwolił popłynąć łzom. Otarł je szybko rękawem, pochylił się nad stołem i spojrzał Lenie w oczy. – Złapcie tego skurwysyna, bo jeśli ja go dorwę, to zabiję jak psa.
– Przykro nam… – zaczęła Anita Karwas, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.
Lena zacisnęła pięści. Z pewnością w tej patologicznej rodzinie chłopak był dzieckiem bohaterem, stojącym na straży domowego ogniska. Pewnie opiekował się siostrą, gdy niewydolna matka zalewała swoje smutki. Nie wątpiła, że mógłby zabić z zemsty. Skinęła głową i dodała:
– Gdybym mogła, sama bym go zatłukła. – Nie spuszczała oczu z chłopaka. Tylko w ten sposób mogła zdobyć w nim sojusznika, pokazując hart ducha i twardość. Pierdoły w stylu „och, jak mi przykro” niczego nie zmieniały. Ale świadomość, że ma się kogoś, kto dokona zemsty, wymierzy karę, w jakimś stopniu przynosiła ulgę. Lena doskonale wiedziała, jak to jest. – Zrobię wszystko, żeby złapać tego, kto to zrobił, ale musicie mi pomóc.
Matka ucichła i gorliwie przytaknęła.
Naczelnik zaczął się kręcić na krześle. Nie bez powodu był tu, żeby pilnować policjantki, ale dotąd widać nie powiedziała niczego, co wymagałoby jego reakcji. Miała opinię niezrównoważonej. Ojciec jej córki, wysoko postawiony funkcjonariusz, postarał się, żeby nie miała lekko w żadnym miejscu pracy. Anita znów chrząknęła, ale Lena zignorowała sygnał.
– Znaliście ją najlepiej. Wiecie najwięcej. Z kim się spotykała? Skąd wracała w piątek? Być może znacie mordercę… – zawiesiła głos i czekała.
Żabski zagryzł dolną wargę i pokiwał głową.
– Wcześniej spotykała się z tym lalusiem, Iwińskim. Mówiłem, że to gnojek. Wyższych sfer jej się zachciało. Nie wiem, na co ona poleciała, co w nim widziała, to prosta dziewczyna była. Normalna, niezepsuta… – Chłopak wyrzucał z siebie zdania z prędkością karabinu maszynowego.
– Proszę się uspokoić i odpowiadać na pytania – wtrącił się naczelnik, a Lena spojrzała na niego tak, że zamilkł.
– Jestem spokojny – kontynuował chłopak, ale ton głosu świadczył dobitnie, że znalazł się na skraju wytrzymałości psychicznej. – Odbiło jej przez tego gnojka. Mówiłem, żeby go olała.
– Nazwisko tego chłopaka – wtrąciła się Lena.
Chłopak spojrzał na matkę.
– Tomasz Iwiński.
Matka potaknęła, a Lena zapisała sobie w pamięci nazwisko, które brzmiało znajomo.
– Byli parą? – dopytywała Lena.
– Spotykali się od jakiegoś roku. Chociaż znali się wcześniej. Jego siostra przyjaźniła się z Aną. Często bywała u tej Zosi – wyjaśniła zapłakana kobieta.
– Bo ty chlałaś! – wrzasnął Żabski, a jego matka znów zaczęła zawodzić i bujać się rytmicznie na krześle. W sukurs kobiecie przyszła Anita, próbując ją uspokoić, ale bezskutecznie. Chłopak zerwał się z miejsca. Młócił rękami powietrze, wyrzucając z siebie nagromadzone emocje. – Gdybyś się nią interesowała, nie łaziłaby do nich, nie poznałaby tego gnojka. I by żyła! – zakończył. Stał z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała, pokonany, dyszący z wysiłku. Wreszcie usiadł.
– Czy to z nim siostra spędziła piątkowy wieczór? – Lena nie odpuszczała.
– Nie. Chyba nie. – Kobieta pociągnęła nosem. – Córka go unikała ostatnio, ale nie słyszałam, żeby się kłócili – wyjaśniła.
– Jakbyś się nią interesowała, tobyś wiedziała, że przez niego miała tylko problemy. – Chłopak mówił już cicho, jakby zeszło z niego powietrze.
– Interesowałam się. Dla niej przestałam pić. – Słowom towarzyszył wybuch płaczu.
– Proszę się uspokoić. Musimy mieć jak najwięcej informacji. Jeśli będą się państwo wzajemnie oskarżać, nie dojdziemy do niczego. – Anita Karwas próbowała ratować sytuację. Kiedy Lena ponownie zbombardowała ją wzrokiem, poszukała ratunku u naczelnika.
– Pani psycholog ma rację. Czyli córka rozstała się z tym chłopakiem? – sprecyzował naczelnik.
– Tak. Zamknęła się w sobie. Nie chciała z nikim gadać. Nawet odsunęła się od tej Zośki – wyjaśnił chłopak. – Coś ją gryzło, ale nie zdążyłem od niej tego wyciągnąć. Może gdybym to zrobił…
– Przestań się obwiniać. – Lena pochyliła się nad stołem w stronę chłopaka. – Atakowanie matki nic nie da. Skup się na tym, co ważne. Daj nam informacje, a my zajmiemy się resztą. Jasne?
Chłopak pokiwał głową.
– Mam rozumieć, że pokłóciła się ze swoim chłopakiem – stwierdziła Lena. Żabski potwierdził. – Nie kontaktowała się z przyjaciółką być może z powodu tego nieporozumienia. Czy zachowywała się normalnie?
– Dziwnie się zaczęła ubierać. Wie pani, ona chodzi do tej szkoły baletowej. Wygrała taki ważny konkurs i dostała nawet stypendium. Występowała w Teatrze Narodowym. – Widać było, że chłopak jest dumny z siostry. Lena pomyślała, że dużo dałaby za takiego brata. Nawet jeśli jego wsparcie nie uchroniło dziewczyny przed śmiercią. – Dużo czasu spędzała na ćwiczeniach, ale ostatnio zaczęła się dziwnie zachowywać. Malować tak jakoś… Nie wiem… – Chłopak się zaciął.
– A wcześniej się nie malowała?
– Nie – zaprzeczyła matka. – Była taka śliczna, nie lubiła kosmetyków. Zresztą nie pozwalali im w tej szkole. A od jakiegoś miesiąca pyskowała, malowała się jak…
– Dziwka? – Chłopak chyba sam się zdziwił tym, co powiedział. – Nie chciała ze mną rozmawiać. Jak raz próbowała, to zauważyłem, że się pocięła. Nawrzeszczałem na nią. I już nic mi nie chciała powiedzieć. Nawrzeszczałem… – Chłopak miał łzy w oczach.
– Martwiłeś się o nią… – zaczęła psycholog.
Chłopak chlipnął, ale się opanował.
– To moja mała siostrzyczka. Musiałem o nią dbać. – Głos mu się łamał.
– Więc się cięła? Co jeszcze? A nauka? Nie pogorszyło się? – drążyła Lena.
– Szczerze to nie wiem. Ana jest samodzielna, sama się pilnowała. Zależy jej… To znaczy zależało. Ja pracuję dużo. Nie zawsze mogłem o nią dbać tak, jak bym chciał.
– Dzwonił do mnie nauczyciel. Mówił, że coś się z nią dzieje – wtrąciła matka. – Że trzeba z nią rozmawiać. Ale ona uciekała, trzaskała drzwiami. Nie mamy dobrego kontaktu. Starałam się… – urwała. Zapewne zdała sobie sprawę z tego, że już nie będzie miała okazji nic zmienić w tej kwestii.
Lena dostała kilka istotnych informacji. Należało teraz znaleźć tego Iwińskiego i jego siostrę. Odwiedzić szkołę, przepytać jej znajomych i nauczycieli. Roboty było sporo. Miała wrażenie, że dalsze słuchanie wynurzeń matki i brata nie doprowadzi jej już do niczego nowego. W życiu Anastazji Żabskiej wydarzyło się coś, co ją zmieniło. Na tyle mocnego, że nawet zapracowany brat i matka, z którą miała słaby kontakt, to zauważyli. W grę wchodziły silne emocje, skoro się cięła, nie mogąc sobie z nimi poradzić.
„Co jeszcze ukrywałaś, Anastazjo?” – pomyślała Lena.
Policjantka od dobrej chwili nie słuchała już nikogo z zebranych w sali.
– Czy ma pani jeszcze jakieś pytania? – wyrwał ją z zadumy naczelnik.
Lena zaprzeczyła i wstała od stołu. Miała zamiar zostawić resztę formalnych bzdur Anicie i staremu.
– Niech pani go znajdzie – powiedział brat Anastazji, widząc, że policjantka chce wyjść. Spojrzał na matkę, a ta skinęła tylko głową i zaszlochała.
– Podkomisarz Chudzińska jest jedną z najskuteczniejszych policjantek w wydziale… – uaktywnił się naczelnik, ale Lena już go nie słuchała.
W milczeniu pokiwała tylko głową, patrząc w oczy chłopaka, po czym wyszła z pomieszczenia.
Zmierzchało, kiedy wjechał na zastawiony szczelnie autami osiedlowy parking. Zaparkował na swoim miejscu, wysiadł i wcisnął przycisk pilota. Odwrócił się na odgłos kroków, które usłyszał za plecami, ale zanim zdążył sprawdzić, kto idzie w jego kierunku, został popchnięty, aż oparł się o bok auta. Pewnie by się wyłożył jak długi, gdyby silne ręce nie przytrzymały go za poły kurtki. Ich właściciel miał w zapuchniętych od płaczu oczach furię, która w pierwszej chwili śmiertelnie go przeraziła.
– To twoja wina – wysyczał mu w twarz Adrian Żabski i uderzył jego plecami o auto, aż mu zabrakło tchu.
– Uspokój się. Ana by nie chciała… – Nie dokończył, bo Żabski ponownie szarpnął nim i pchnął na karoserię.
– Nie masz prawa wymawiać jej imienia, kupo gówna. Za dobra była dla ciebie. To twoja wina. – Łzy płynęły po wściekle czerwonych policzkach osiłka, a ślina pryskała Tomkowi na twarz, aż zamrugał i obrócił głowę.
– Wiesz, że się nie spotykamy. Czego chcesz? – Tomek mówił spokojnie, ale ta kupa mięsa coraz bardziej go denerwowała. W starciu z nim nie miałby szans. Jednak ostatnie, na czym mu zależało, to wdać się w bójkę z bratem Any.
– Niczego już od ciebie nie chcę. Ani ja, ani ona. – Chłopak nagle go puścił, zrobił krok w tył i załkał. – Ana nie żyje.
Tomek czuł, że powinien coś powiedzieć, ale serce ze strachu podeszło mu do gardła, a przez prawą rękę przebiegł skurcz, jakby nagle raził ją prąd.
– Tak, gnoju, Any już nie ma. Nie ma jej i to twoja wina. – Żabski wycelował w niego palec, ale nie podszedł bliżej, choć Tomek nagle zapragnął, żeby tamten walnął go z całej siły w twarz i albo zabił, albo przynajmniej ogłuszył.
– Jak to? – wydusił z siebie.
Adrian otarł twarz rękawem bluzy.
– Dzisiaj w Lesie Bielańskim znaleziono jej ciało.
– Ale jakim cudem? – Tomek próbował ogarnąć rozbiegane myśli.
– Zabiję cię, kurwo, jeśli miałeś z tym coś wspólnego – wycharczał Adrian.
– Szukałem jej… – zaczął Tomek, ale Żabski nie dał mu skończyć.
– Moja mała siostra nie żyje. Jakaś łajza zostawiła ją w krzakach jak psa. Rozumiesz? – Żabski krztusił się łzami. – Moja mała Ana.
Tomek zrobił krok w stronę Adriana. Czuł, że ręka rwie coraz mocniej, w dodatku coś go chwyta za gardło i nie chce puścić. Znowu miał wrażenie, że powinien coś powiedzieć, cokolwiek, co by pocieszyło chłopaka. Ale tamten nie dał mu dojść do słowa. Cofnął się i wyciągnął rękę przed siebie.
– Nie chcę twojej litości. Myślisz, że jak jesteś bogaty, to wszystko możesz. Nie, kurwa, nie! Ana kopnęła cię w dupę, bo miała cię dość, pierdolony lalusiu. – Żabski prowokował go, ale Tomek był jak sparaliżowany. Miał wrażenie, że słowa się od niego odbijają.
– Kochałem ją – wyszeptał tylko.
– Miękka pała – rzucił chłopak, ale już bez nadziei, że dostanie to, po co przyszedł. Zapewne chciał sprowokować Tomka, wdać się z nim w bójkę, znaleźć źródło bólu inne niż to, które trawiło jego duszę.
– Po prostu odejdź – powiedział Tomek, a potem odwrócił się i ruszył w stronę klatki.
Z ust Żabskiego sypały się najbardziej wymyślne przekleństwa, jakie kiedykolwiek słyszał, ale miał to gdzieś. Musiał zostać sam.