Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Międzywojenna Warszawa i pełna zwrotów akcji opowieść o namiętności i trudnych wyborach
Młoda hrabianka Natalia Dukajska odziedziczyła po rodzicach nie tylko tytuł, ale też nieustępliwy charakter. Kiedy postanawiają oni wydać za mąż ukochaną córkę, nie przypuszczają, że to zarzewie kłopotów, bo niepokorna dziewczyna zdecydowanie im się przeciwstawia. Ucieczka z domu to początek podróży życia Natalii, ale też jej znajomości z Aleksandrem Odlanickim, bogatym wdowcem, o którym chciałaby szybko zapomnieć, jednak okoliczności zmuszają ją do zatrudnienia się w roli nauczycielki jego jedynej córki.
Jak potoczą się losy tych dwojga i jakie tajemnice skrywa Aleksander? Jaką decyzję podejmie Natalia, gdy będzie musiała wybrać pomiędzy tymi, na których jej zależy, a obowiązkami względem rodziny? Jaką cenę przyjdzie zapłacić Natalii za wolność? Sięgnij po najnowszą powieść Joanny Wtulich, autorki m.in. bestsellerowej „Trylogii lwowskiej”, której akcja tym razem dzieje się w Warszawie lat dwudziestych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 392
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Lira Publishing Sp. Z o.o., Warszawa 2025
© Copyright by Joanna Wtulich, 2025
Redaktor inicjujący: Paweł Pokora
Redakcja: Joanna Fortuna
Korekta: Renata Kufirska-Biegajło
Skład: Klara Perepłyś-Pająk
Projekt okładki: Magdalena Wójcik-Zienkiewicz
Zdjęcia na okładce i źródła ilustracji: © yupiramos, © barmaley,
© merydolla/123RF
Zdjęcie autorki: © Agnieszka Podlewska
Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz
Redakcja techniczna: Igor Nowaczyk
Producenci wydawniczy:
Sylwia Reguła, Magdalena Wójcik-Zienkiewicz, Wojciech Jannasz
Wydawca: Marek Jannasz
Lira Publishing Sp. Z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2025
ISBN: 978-83-68342-34-5 (EPUB); 978-83-68342-35-2 (MOBI)
Lira Publishing Sp. z o.o.
al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa
www.wydawnictwolira.pl
Wydawnictwa Lira szukaj też na:
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
– Nie! – To jedno słowo, które wyrwało się z ust Natalii Dukajskiej, wibrowało w gabinecie jej ojca hrabiego Michała Dukajskiego niczym samotne uderzenie dzwonu w pustym kościele. Dziewczyna wyrzuciła je z siebie doprowadzona do skrajnego wzburzenia, rozgorączkowana i jednocześnie zaskoczona. Nie spodziewała się, że rodzice wezwali ją do siebie, żeby rozmawiać o jej zamążpójściu. Dotąd bowiem nikt oficjalnie przy niej nie poruszał tego tematu, choć wiadomym było, że skoro skończyła osiemnaście lat, w końcu należy zacząć starania, by wydać ją dobrze za mąż. Jednakowoż po rodzicach spodziewała się raczej delikatnych, dyplomatycznych sugestii, a nie wyłożonego z haniebną prostotą planu na jej dalsze życie.
Dziewczyna wdała się w matkę nie tylko z charakteru. Miała jak rodzicielka ciemne, kręcone włosy, była niezbyt wysoka, ale w przeciwieństwie do Anny jej ciało było pełniejsze. Czarne oczy odziedziczyła po ojcu. W lustrze oglądała się z przyjemnością, choć nie uważała się za kogoś niebywale pięknego, a i rodzice nie zaszczepili w niej egoistycznego poczucia wyższości z tego powodu, że miała po nich dobrą figurę i ładną buzię, której ozdobą były pełne, ładnie wykrojone usta, zaś ciemne brwi i długie rzęsy dopełniały całości.
Nie podejrzewała niczego, gdy rodzice wezwali ją na rozmowę. Wpadła jak wicher do gabinetu ojca, roześmiana, rozemocjonowana i pobudzona konną przejażdżką, którą tak uwielbiała dzięki matce. Nie zdążyła się nawet przebrać, co pewnie w każdym innym domu wywołałoby zgorszenie, jednak Dukajscy zawsze podążali z duchem czasów, a nawet go wyprzedzali, dając swym dzieciom, Natalii i Gustawowi, więcej swobody, ale i więcej obowiązków, niż to było praktykowane wśród arystokracji.
– Nie, nie wyjdę za mąż za żadnego z waszych kawalerów! Choćby mieli mnie za końmi ciągnąć! – Natalia skrzyżowała ręce na piersiach unoszących się szybko w rytmie bicia jej rozpędzonego serca. Trochę było w tym geście strachu, a może i chęci pocieszenia się, objęcia i dodania sobie odwagi. Ojciec i matka bowiem sporządzili listę potencjalnych kandydatów do jej ręki, którzy mogliby zaspokoić zarówno ich wielkopańskie zapędy, jak i jej podobno wygórowane wymagania.
Wymagania! Tak wyraził się ojciec. Natalia miała jedno tylko wymaganie, jedno kryterium i jednego kandydata, za którego chciała wyjść za mąż. Niestety, Jan Kołakowski, którego kochała żarliwie od dziecka, nie znalazł się był na liście ojca.
– Natalio, jak ty się odzywasz do ojca?! – Hrabina Anna Dukajska spurpurowiała ze złości, choć Natalia podejrzewała, że nie tyle chodziło jej o obraźliwy ton córki, ile o to, że śmiała się ona przeciwstawić matce nienawykłej do tego, by nie stawiać na swoim.
– Jak mam się odzywać, kiedy siłą mnie chcecie wydać za jakiegoś zniewieściałego hrabiego czy niewydarzonego przemysłowca?
– To mężczyźni o odpowiedniej pozycji... – Matka próbowała ją ułagodzić.
– I pieniądzach dość dużych, żebyście się nie musieli wstydzić.
– Nawet nie wysłuchałaś nas do końca! – oponowała rodzicielka.
– I nie mam najmniejszego zamiaru!
– Natalio!
– Dość! – Michał Dukajski, zazwyczaj opanowany, ryknął, aż wystraszone kobiety podskoczyły. Widać wyprowadziła go ta utarczka z równowagi, bo Natalia może kilka razy widziała go takim, z czego każdy z tych razów dotyczył jej lub matki, nigdy spokojnego i rozważnego Gustawa, jej brata. Czasem Natalia dziwiła się, jak ojciec potrafi panować nad emocjami, bo zdarzało jej się, że umyślnie próbowała go zdenerwować, ale nie było to łatwe. Matka natomiast opanowała sztukę wściekania ojca do perfekcji, niemal tak samo jak sposoby załagodzenia jego wybuchów. Teraz jednak nie podeszła do niego, nie położyła mu ręki na ramieniu, nie uśmiechnęła się przymilnie, tylko zacisnęła pięści i spod zmrużonych powiek rzucała córce wściekłe spojrzenia. Tymczasem ojciec wstał i spokojniejszym już głosem wycedził przez zęby:
– Ja cię nie pytam o zgodę na zamążpójście. Ja ci daję wybór spośród grona ludzi, co do których nie mam cienia wątpliwości, że będą dobrymi gospodarzami i zarządcami powierzonego im majątku...
– Więc tylko o majątek idzie? – parsknęła pogardliwie Natalia, przerywając ojcu, ale zaraz umilkła, bo spojrzał na nią tak, że aż lodowaty dreszcz przebiegł jej po plecach. Ten potężny, ciemnowłosy mężczyzna, zawsze gładko ogolony i starannie ostrzyżony, budził respekt nie tylko posturą, ale też siłą charakteru i legendarnego spojrzenia, pod wpływem którego z tonu spuszczali jego najzagorzalsi adwersarze. Jedna tylko matka nic sobie z tego nie robiła, Natalia zaś przynajmniej próbowała zachować zimną krew.
– Nie tylko o majątek. Idzie nam o ciebie, więc wybraliśmy kandydatów wykształconych, dobrze wychowanych i majętnych, bo choć tak gardzisz tym majątkiem, to jest on jednym z twych atutów, a troska o jego utrzymanie powinna być dla ciebie równie ważna jak dla nas. Od niego przecież zależy nie tylko twój los, lecz też egzystencja setek ludzi, którym dajemy zatrudnienie i utrzymanie.
Natalia trawiła chwilę słowa ojca, żeby dojść w końcu do słusznego wniosku, iż ma on rację, gdy wytyka jej w tej zawoalowanej formie egoizm i niefrasobliwość. Dziewczyna westchnęła i nieco odpuściła, po czym powiedziała już spokojniejszym tonem:
– Wiecie doskonale, że jest ktoś, kto spełnia wszelkie warunki, by zostać moim mężem, a i ja darzę go uczuciem. – Urwała, wpatrując się w napięciu w oczy ojca, niewyrażające teraz zachęty, której tak bardzo potrzebowała. W końcu bowiem pierwszy raz miała wyartykułować swą świeżą wciąż i gorącą pierwszą miłość do Jana Kołakowskiego, syna Stefanii i Krzysztofa, których los połączył po tym, jak zginął pierwszy mąż Stefanii.
– Na litość boską, Natalio, on jest od ciebie młodszy! To wciąż dziecko! – Matka ponownie interweniowała, ale ojciec zgromił ją wzrokiem, więc wyjątkowo umilkła. Dla Natalii zagadką było to, jak ta niewielka, uparta i rezolutna kobieta potrafiła owinąć sobie wokół palca jej władczego ojca. Matka w dodatku była od ojca sporo młodsza i wciąż wyglądała bardziej jak starsza siostra Natalii niż rodzicielka, co już całkiem było kuriozalne, że ta dziewczęca i delikatna osóbka ma taki wpływ na starszego hrabiego Dukajskiego.
– Jest ledwie rok ode mnie młodszy, ale on też...
Ojciec nie dał i jej skończyć.
– Matka ma rację, Jan to młody człowiek, który nie wie jeszcze, co dla niego dobre. Poza wszystkim majątek Kołakowskich pochłonie twoje wiano i dużo więcej, niż byłbym skłonny wydać, by moja córka żyła w godziwych warunkach.
– Pieniądze... – zaczęła Natalia, ale ojciec ponownie uciszył ją gestem.
– Nie poznałaś żadnego z kandydatów, których chcemy ci zaproponować.
– Nie wiesz, czy któryś z nich nie okaże się kimś godnym twojej miłości – włączyła się matka, rzucając ojcu zagadkowe spojrzenie, które chyba tylko on zrozumiał, bo na jego twarzy pojawił się łagodny uśmiech i grymas każący się tylko domyślać, że Anna Dukajska darzy męża namiętną i odwzajemnioną miłością. Dlatego Natalia nie mogła zrozumieć, czemu ją zamierzają wydać za mąż za kogoś, kogo nawet nie znała, choć ich związek zrodził się przecie z miłości.
– Jak sam zauważyłeś, papo, nie znam żadnego z nich, więc nie wiem doprawdy, jak raptem miałabym do któregokolwiek z nich zapałać miłością – wycedziła. – Tym bardziej że, jak mówiłam, me serce jest zajęte.
– To akurat jest do naprawienia. Spotkasz się niebawem z owymi kawalerami i sama się przekonasz, że Jan nie jest tym, kogo potrzebujesz.
– Ty mnie w ogóle nie słuchasz! Ja nie pokocham nikogo innego!
– Tego nie możesz wiedzieć. Spotkasz się z każdym z nich i dopiero wtedy...
– Po moim trupie! – warknęła Natalia i zanim ktokolwiek zdążył ją zatrzymać, wybiegła z gabinetu ojca.
Gnała przed siebie korytarzem pałacu w Jabłonowie, który stanowił ich rodową siedzibę, a potem wybiegła na dziedziniec i skierowała się ku stajniom. Na szczęście wciąż miała na sobie męski strój, ale nawet gdyby była w sukience, wsiadłaby na pierwszego z brzegu osiodłanego konia i pognała przed siebie. Traf chciał, że dopadła czarnego ogiera Atlanta, potomka legendarnego Diabła, na którym jej ojciec uwielbiał jeździć, i mimo że stajenny krzyczał przerażony, że koń ją zrzuci, pogalopowała przed siebie. Dopiero teraz po twarzy popłynęły jej łzy, choć nigdy nie przyznałaby, że płacze ze złości. Ot, pęd powietrza wycisnął jej te łzy z oczu.
Spocony koń z jeźdźcem na grzbiecie wyhamował na podjeździe przed niewielkim jasnym dworem, w którym mieszkali Kołakowscy, z takim impetem, że spod kopyt posypała się fontanna żwiru. Natalia zeskoczyła z rumaka, rzuciła wodze chłopcu stajennemu, który podbiegł do niej, i wbiegła po stopniach na ganek, a potem do holu budynku, gdzie napotkała Stefanię Kołakowską. Na widok młodej Dukajskiej ta eteryczna i delikatna kobieta chwyciła się za serce.
– Co się stało, dziecko? Czy co złego w Jabłonowie? – Okrągłe z przerażenia oczy wpatrywały się w rozczochraną, spoconą dziewczynę.
– Nic... Nie... Nie wiem... Czy mogę się widzieć z Janem? – Natalia wciąż z trudem łapała oddech. Musiała natychmiast zobaczyć się z chłopakiem. Nie wiedziała dokładnie, co mu powie, ale nie mogła pozwolić na to, by rodzice rozdzielili ją z ukochanym. W zasadzie nie bardzo umiała sobie wyobrazić, co też miałby Janek zrobić czy powiedzieć, ale przecie był jedyną w tej sytuacji osobą, z którą mogła się podzielić domagającymi się ujścia emocjami. Ostatecznie był prawie mężczyzną.
– Oczywiście. Ale jesteś pewna...
– Stało się coś? – W drzwiach prowadzących do przestronnego gabinetu pana domu stanął Krzysztof Kołakowski, drugi mąż Stefanii i ojciec Jana, który przypominał swojego rodziciela tak bardzo, że zdawał się jego młodszą o kilkanaście lat kopią. Obydwaj byli bowiem blondynami o przysadzistych, mocnych sylwetkach. Janek dopiero wprawdzie zdradzał zaczątek owej krzepy, ale jego szczupłe ciało miało dość szerokie ramiona i silne nogi.
– Nie. Wszystko w porządku w Jabłonowie – powiedziała już pełnym zdaniem Natalia i przestąpiła niecierpliwie z nogi na nogę. Chciała wreszcie zobaczyć Janka, a tymczasem do znudzenia musiała każdemu z osobna powtarzać, że nic się nie wydarzyło w Jabłonowie poza tym, że rodzice chcieli ją unieszczęśliwić na całe życie.
– Chciałabym zobaczyć się z Janem – powtórzyła.
– Naturalnie. Jest teraz w powozowni. Zaraz każę go wezwać... – Kołakowski nie dokończył, bo Natalia rzuciła krótkie „nie ma potrzeby” i prawie wybiegła przed pałac, co wywołało jeszcze większą konsternację gospodarzy.
Natalia wpadła do budynku powozowni. Nie zważając na obecnych w nim mężczyzn naprawiających uszkodzone koło landa, podbiegła do Janka, który przyglądał się pracom z dużym zainteresowaniem, ale tylko z daleka, z założonymi do tyłu rękami.
– Musimy porozmawiać. – Dziewczyna szarpnęła Kołakowskiego za rękaw marynarki.
Delikatny wąsik, którym lekko poruszył zaskoczony, dopiero kiełkował nad pełnymi ustami Janka, co dziewczynę niezmiernie rozczulało. Teraz jednak nie miała głowy do czułostek i westchnień nad jego urodą.
– Co ty tu robisz? Na litość boską... – Urwał, kiedy dostrzegł zaciekawione spojrzenia pracowników. Chwycił Natalię za łokieć i wyprowadził stanowczo z powozowni na zewnątrz, na obszerne podwórze okolone budynkami folwarcznymi.
– Czy ty zawsze musisz robić z siebie widowisko? – zaatakował, jak tylko znaleźli się wystarczająco daleko od ciekawskich uszu, jednak na widoku, co niezmiennie denerwowało Natalię, bo marzyła o kilku chwilach sam na sam z ukochanym, a tymczasem on zawsze robił wszystko, by ktoś ich widział. Tłumaczył to naturalnie jej dobrem i troską o ich reputację, jednak Natalia miała gdzieś i reputację, i dobro. Bardziej zależało jej na Janku.
– Gdybyś wiedział, co się stało, nie mówiłbyś tak – warknęła, czerwieniejąc ze złości.
– Cóż takiego się wydarzyło, że wpadasz tu jak szalona i robisz zamieszanie? – Jan zaplótł ramiona na piersiach i wbił w nią kpiące spojrzenie błękitnych oczu.
– Rodzice chcą, żebym wyszła za mąż – wyrzuciła z siebie na jednym wydechu.
– Chyba nie ma w tym nic dziwnego? – parsknął Jan.
– Czy ty nie rozumiesz, że oni przygotowali jakąś śmieszną listę potencjalnych kandydatów, nawet nie pytając mnie o zgodę?
– Nie wiem, jak to się odbywa, ale domyślam się, że zależy im, byś zdobyła dobrą partię. – Tym razem młody Kołakowski był całkowicie poważny.
– Nie biorą przy tym kompletnie pod uwagę tego, czy ja chcę tę dobrą partię.
Janek westchnął i ujął dłonie dziewczyny.
– Nat, zaufaj rodzicom. Oni nie chcą źle. Znając ciebie, pewnieś ich nawet nie wysłuchała.
– Wysłuchała czy nie, nie zmienia to faktu, że ciebie nie biorą nawet pod uwagę – powiedziała cicho i żałośnie, zajrzawszy mu w oczy.
– No cóż... – Jan uwolnił ją i opuścił ręce, żeby zrobić krok w tył. – Nie jestem zdziwiony. Nie dorównuję ci ani majątkiem, ani niczym innym.
Natalii odebrało głos. Spodziewała się rozmaitych reakcji, ale nie takiego spokoju i obojętności.
– Co ty mówisz? Przecież my się kochamy – wyszeptała i zaraz potem dodała: – Bo ty mnie kochasz, prawda?
– Kocham... – Jan powiedział to z ociąganiem i dokończył: – Ale nie będę się przeciwstawiał rodzinie Dukajskich.
Natalia cofnęła się, próbując ogarnąć rozumem to, co właśnie usłyszała. Twierdził, że ją kocha, ale co to za miłość, o którą się nie walczy.
– I tak po prostu chcesz patrzeć na to, jak wychodzę za mąż za jakiegoś arystokratę albo przemysłowca? – rzekła słabym głosem, czując, że nogi się pod nią uginają jak po długiej jeździe konnej.
– Wiesz, że będę cię zawsze wspierał.
– Wspierał... – powtórzyła jak echo. Nie miała siły na nic więcej. Opuścił ją cały zapał, wszelkie chęci, by walczyć ze światem o swą gorącą i, jak się okazało, kompletnie bezsensowną miłość. – Może gdybyśmy spróbowali porozmawiać z moimi rodzicami... – Mimo wszystko miała nadzieję, że Jan tak łatwo nie odpuści, że tylko się przestraszył konieczności zawalczenia o ich przyszłość. Bo przecie tyle razy snuli plany i marzyli.
– O czym miałbym z nimi rozmawiać, Nat? Sama powiedziałaś, że twoim mężem może zostać tylko ktoś z tytułem lub pieniędzmi, a najlepiej z jednym i drugim. Moja rodzina nie jest ani tak bogata, ani tak wpływowa jak twoja. Naraziłbym nas na śmieszność, prosząc o twą rękę. – Chłopak pokręcił głową, jakby niedowierzał, że w ogóle mogła kiedykolwiek mieć nadzieję na to małżeństwo.
– Więc boisz się śmieszności?
– A ty nie? Chcesz popełnić mezalians?
– Masz rację. Nie chcę. Nie narażę się na śmieszność dla kogoś, komu brak odwagi, by walczyć o ukochaną.
– Nat, to nie tak. Mógłbym zawalczyć, ale to bez szans...
– Tak. Bez szans – przytaknęła mu jak automat, a potem odwróciła się na pięcie i nie zważając na jego wołanie, poszła tak szybko, jak pozwalały jej na to drżące nogi, ku stajniom, żeby dosiąść jak najszybciej Atlanta i uciec stąd, gdzie oczy poniosą.
Galopując ku otwartym przestrzeniom pól, nie zważała już na nic, pozwalając, by łzy płynęły szerokim strumieniem. Fale żalu przetaczały się przez jej ciało jedna po drugiej, przechodząc czasem w złość, a czasem wywołując przypływ rozpaczy spowodowany beznadziejnością sytuacji, w której się znalazła. Stopiła się w jedno z koniem i gnała na oślep, oddychając ciężko, przytulona do końskiego karku, aż Atlant zmęczony biegiem zwolnił, gdy zbliżyli się do ściany lasu. Pozwoliła mu iść stępa, a kołysana w rytmie jego kroków, uspokajała się z wolna i zaczynała myśleć. Pragnęła utrzeć nosa Janowi, ale małżeństwo z pierwszym lepszym kandydatem napawało ją wstrętem tak samo, jak powrót do domu i słuchanie kolejnych argumentów mających ją przekonać do poznania innych, według rodziców, odpowiednich mężczyzn. W tym momencie nienawidziła wszystkiego, co z mężczyznami związane i wszystkiego, co jeden z nich jej odebrał. Stojąc na skraju lasu i patrząc na majaczące w oddali zabudowania Jabłonowa, postanowiła nigdy w życiu nie oddać już nikomu swego serca ani ręki, ani jakiejkolwiek części ciała czy duszy.
Uporczywe pukanie do drzwi nie ustawało, mimo że Natalia najpierw ignorowała je przez kilka minut, a później kazała dwukrotnie odejść nieproszonemu i natrętnemu gościowi. W końcu zerwała się z łóżka, którego niemal nie opuszczała od kilku dni, trochę udając chorobę, a trochę litując się nad sobą i nad swym nieszczęściem. Nie bez znaczenia też było to, że dzięki temu rodzice chwilowo zaprzestali rozmów o jej zamążpójściu. Oczywiście wiedziała, że nie może wiecznie siedzieć w swoim apartamencie, chociażby dlatego, że zaczynało się to robić nudne. Ileż można czytać, oglądać żurnale z najnowszą modą od francuskich projektantów i gapić się w sufit, rozpamiętując te rzadkie chwile, gdy jeszcze miała złudzenia co do Jana i jego miłości.
Natalia poderwała się z łóżka i szybkim krokiem przeszła przez obydwa pomieszczenia stanowiące część jej apartamentu, czyli przez pokój sypialny i niewielki salonik. Przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi na oścież z takim impetem, że stojący z drugiej strony Gustaw wpadł do pokoju, z trudem utrzymując równowagę.
– Czego walisz w te drzwi? – warknęła na powitanie brata Natalia.
Szesnastoletni Gustaw przypominał ojca tak bardzo, że aż budziło to zdumienie. W dodatku mimo młodego wieku był wysoki prawie jak Michał Dukajski, choć jeszcze nie tak barczysty. Ojciec z wiekiem posiwiał na skroniach, ale jego włosy wciąż były gęste i falujące, tak samo jak i Gustawa. Natomiast policzki chłopak wciąż miał dziewczęco gładkie, mimo że głos śmiesznie skakał po rejestrach, zwłaszcza gdy się czymś podekscytował. Już teraz jednak służące oglądały się za nim, a i okoliczne panny rumieniły się na jego widok, skromnie spuszczając wzrok. W jednym tylko różnił się chłopak od odważnej matki i budzącego strach ojca – był człowiekiem o złotym sercu i łagodnym usposobieniu. Gdy tylko komu działa się krzywda, zaraz Gucio, jak go pieszczotliwie nazywała siostra, jakby wiedziony jakimś tajemniczym zmysłem znajdował takiego nieszczęśnika i ze wszelkich sił próbował mu pomóc.
Teraz też nie było inaczej. Gustaw dowiedział się od matki o planach związanych z siostrą, a kiedy zobaczył ją spoconą, z opuchniętą od płaczu twarzą, jak pędzi do swojego apartamentu, uznał, że dzieje się jej krzywda i ruszył z odsieczą. Od kilku dni próbował dostać się do jej pokoju i porozmawiać, ale ona konsekwentnie go unikała. Dopiero teraz, trochę dlatego, że przegryzła w sobie tę bolesną sercową porażkę, a trochę z nudów, zdecydowała się wpuścić brata i z nim porozmawiać. Nie łudziła się, że chłopak pomoże, ale przepełniała ją chęć, by wyrzucić z siebie puchnącą i domagającą się ujścia złość na Jana.
– Natiii, nareszcie. – Gustaw poprawił doskonale na nim leżącą marynarkę i zaraz z troską popatrzył na siostrę, jakby rzeczywiście była obłożnie chora. Wydęła wargi i wzruszyła ramionami. – Co się dzieje? Porozmawiaj ze mną. Nikt nie chce mi nic wyjaśnić. Ojciec mnie zbywa, matka powiedziała tylko, że chcą cię wydać za mąż.
Natalia zamknęła drzwi, po czym podeszła do okna wychodzącego na ogród i osłoniętego szczelnie storą. Brat podążył za nią.
– Rodzice przygotowali listę kandydatów odpowiednich do mej ręki – powiedziała spokojnie i sama się zdziwiła, że nie wywołuje w niej to aż takich emocji jak w czasie owej pamiętnej rozmowy w gabinecie ojca. – Jakby zapomnieli, ile musieli przejść, by być razem – dodała z goryczą. Historię małżeństwa Dukajskich znała z opowieści matki, która zawsze podkreślała, że z ojcem łączy ją miłość, która nie była łatwa i wymagała poświęceń, a także kompromisów.
– Chyba nie pamiętasz, siostrzyczko, że ich małżeństwo też ponoć zostało zaaranżowane i miało uratować majątek dziadka Lipińskiego. Mama zawsze mówi, że miłość działa z zaskoczenia...
– Może w jej przypadku. – Natalia odwróciła się gwałtownie w stronę brata, aż cofnął się o krok. – Jak sądzisz, jakie jest prawdopodobieństwo, że ja też nagle zapałam miłością do jednego z tych nudziarzy?
– Nie znasz ich. Nie wiesz, kim są. Może trzeba byłoby dać im szansę...
– Czasem się ciebie boję. Mówisz, jakbyś miał czterdzieści sześć, a nie szesnaście lat – prychnęła dziewczyna. Zazdrościła trochę bratu tej przenikliwości, z jaką obserwował świat i ludzi, tej chłodnej rezerwy, którą był odziedziczył po ojcu, a która nie pozwalała mu na wybuchy emocji, ułatwiała zaś racjonalne rozwiązywanie problemów. – Nie znam żadnego i poznawać nie chcę.
– A Jan Kołakowski?
– Nawet mi o nim nie wspominaj! – warknęła, zaciskając przy tym pięści. Wróciła złość, do której dołączyło palące poczucie wstydu, że narzucała się mężczyźnie.
Gustaw przyjrzał się jej uważnie, aż poczuła przebiegające po grzbiecie ciarki, bo miała wrażenie, że dzieciak zagląda jej w głąb duszy i widzi to upokorzenie, jakiego doznała.
– Coś ci zrobił? – Brat jak zawsze gotów był jej bronić.
– Zrobił... Pytanie, czego nie zrobił. Kiedy powiedziałam mu, że rodzice planują mój ślub, on stwierdził, że nie będzie stawał memu szczęściu na drodze.
Zaskoczenie na twarzy brata było nadto wymowne. On, Natalia i Jan wychowali się razem, ponieważ ich matki przyjaźniły się od lat, zaś Kołakowski pracował niegdyś dla Dukajskich. Gustaw w starszym od siebie Janie widział poniekąd autorytet. Imponowała mu siła chłopaka, który uwielbiał konie i chętniej niż w sali lekcyjnej przebywał w stajni lub powozowni.
– Ale przecież wy...
Natalia nie dała dokończyć chłopakowi.
– Okazuje się, że to było jednostronne uczucie. Wyglądało to tak, jakby czekał tylko na ten moment i z ulgą przyjął wiadomość, że już nic nie musi, jeśli chodzi o nas. A ja durna myślałam, że on będzie o mnie walczył, że przyjdzie do rodziców, nakłoni swego ojca i matkę do rozmów, będzie... Nie wiem... Przynajmniej rozpaczał, a on był spokojny. Zupełnie obojętny! A przecie twierdził, że mnie kocha! – Im dłużej mówiła, tym mocniej rozpierała ją potężna siła, która domagała się, by wziąć odwet na Kołakowskich.
– Mówił ci, że cię kocha? – Głos Gustawa wzniósł się o kilka tonów, a jego brwi powędrowały w górę czoła.
Natalia umilkła, przeszukując w pamięci wszystkie wspólne chwile z Jankiem.
– W zasadzie... No to on chyba nigdy...
– A widzisz! Może Janek wcale cię nie kochał, a ty sama...
– Nie! Przecież my od niedawna. Wcześniej on był dzieckiem, ale i tak spędzaliśmy razem czas, on wiedział, że ja dla niego... Że ja go... Nie. To niemożliwe, żeby on pozwolił... – W końcu Natalia musiała przed samą sobą przyznać, że jej bystry brat miał rację. Owszem, Jan bywał u nich, czasem skradł jej całusa, gdy nikt nie patrzył, potrzymał za rękę i porozmawiał, ale nigdy nie deklarował jej miłości, nie obiecywał niczego, a w ciągu ostatniego miesiąca, kiedy powinni byli zacząć rozmawiać o wspólnej przyszłości, on jakby unikał i tych rozmów. Natalia oklapła na stojący w pobliżu okna fotel.
Gustaw kucnął przy niej i ujął swą dużą dłonią jej dłoń. Popatrzyła w duże, ufne oczy, trochę jeszcze po dziecinnemu szczere. Kochała brata jak nikogo innego i teraz też jak nigdy cieszyła się, że go ma.
– Masz rację, Guciu. On mnie nigdy nie widział w roli żony. A ja chciałam tych wszystkich Kołakowskich zmieść z powierzchni ziemi, chciałam, żeby on cierpiał, chciałam się mścić. Gdyby nie ty, zrobiłabym z siebie kompletną wariatkę. W sumie to już zrobiłam, mówiąc mu, żeby coś uczynił w naszej sprawie, żeby zawalczył o nas, kiedy tu nie było żadnych „nas”.
– On ma dopiero niewiele ponad siedemnaście lat, siostrzyczko. Jest starszy kilka miesięcy ode mnie. To nie jest wiek do podejmowania życiowych decyzji, a i mnie się wydaje, że on nie jest dla ciebie, Nati.
– Jesteś cudowny, wiesz? I mądrzejszy od wszystkich Kołakowskich razem wziętych. Nie mówiąc już o Dukajskich – zaśmiała się Natalia. – Kobieta, którą wybierzesz na żonę, będzie wielką szczęściarą.
Gustaw zarumienił się jak dziewczyna i odwrócił wzrok.
– Żaden ze mnie ideał, Nati.
Dziewczyna chwyciła twarz brata w dłonie tak, że musiał na nią popatrzeć.
– Jesteś chodzącym ideałem. Nie znam drugiego takiego jak ty. Czasem chciałabym być tak opanowana, taka rozważna jak ty, braciszku. – Natalia westchnęła i cmoknęła brata w czoło, a ten wyrwał się i gwałtownie wstał.
– Nie traktuj mnie jak dziecko. Mam prawie siedemnaście lat. – Gucio naburmuszył się, co akurat wydawało się Natalii tak dziecinne, że z trudem stłumiła rozbawienie.
– I jesteś mądrzejszy niż niejeden starszy od ciebie, braciszku. – Wstała i podniosła głowę, żeby spojrzeć w oczy sporo wyższemu od niej bratu. – Dlatego powiedz mi, co mam teraz zrobić, mądralo?
– Kpisz sobie ze mnie.
– Absolutnie nie. Tylko mi nie mów, że powinnam poznać tych wszystkich arystokratów, którzy będą przede mną rozkładać swoje fortuny jak pawie ogony.
Gustaw zaśmiał się z tego porównania. Natalia znała przecie okolicznych arystokratów, a i we Lwowie miała styczność z niejednym kawalerem lub wdowcem. Wszyscy bez wyjątku usiłowali jej zaimponować bogactwem, co ją mierziło, bo nie tego szukała w mężczyznach.
Chłopak zasępił się i zmarszczył czoło. Widać było, że stara się ze wszystkich sił wymyślić coś mądrego.
– Cóż, to chyba jedyne rozsądne wyjście. Rodzice chcą zorganizować ci przyjęcie, na które zaproszą tych wszystkich mężczyzn. I kilka panien, naturalnie – dodał szybko, zobaczywszy niezadowolenie na twarzy siostry. – Ostatecznie nic nie tracisz. Rozejrzysz się, zastanowisz, a nuż któryś okaże się tym właściwym i moim przyszłym szwagrem. Weź pod uwagę to, że masz wybór, a nie jak mama. Ją dziadek postawił przed faktem dokonanym.
– Co, jeśli tak się nie stanie, a rodzice będą koniecznie chcieli, bym zdecydowała się na któregoś z nich? – Natalia zadrżała na samą myśl o takim scenariuszu i objęła się ramionami.
– Jestem pewien, że nie będą cię do niczego zmuszać.
– Nie jestem przekonana. Nie widziałeś miny ojca.
– Takiej? – Tu Gustaw zmarszczył komicznie brwi i zrobił zeza, co rozbawiło Natalię. Trzepnęła brata w ramię.
– Ja tu o życiowych dylematach, a ty sobie ze mnie dworujesz. – Wbrew słowom uśmiechnęła się. – Lepiej powiedz mi, co zrobić, gdy zażądają ode mnie podjęcia ostatecznej decyzji.
Gucio wzruszył beztrosko ramionami.
– Zawsze możesz uciec do Ameryki.
Natalia zamarła. Choć brat żartował i nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie podsunął dziewczynie doskonały pomysł, ona uznała to za jedyne wyjście. No bo jak inaczej miałaby uniknąć rodzinnych powinności i uwolnić się od konwenansów nakazujących jej zdobyć dobrą partię? Tylko uciekając z domu. Może nie zaraz za ocean, ale wystarczająco daleko, by móc wrócić, gdyby co złego się działo. Jeśli jednak plan miał się powieść, nikt nie mógł wiedzieć o tym, co knuła, dlatego roześmiała się w odpowiedzi na sugestię brata i powiedziała:
– Masz rację. Chyba muszę jednak ich wszystkich poznać, a potem zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Walizka nieznośnie ciążyła nienawykłej do dźwigania Natalii, ale dzielnie taszczyła ją do przedziału w pociągu, na który wykupiła bilet we Lwowie.
Do miasta pojechała pod pozorem odwiedzenia dziadka Lipińskiego. Zabrała ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy, w tym trochę gotówki, ale niezbyt dużo, by nie zwracać na siebie uwagi rodziców. Oczywiście dziadka odwiedziła. Akurat w Zielone Świątki, pod Krakowem, w Witkowicach doszło do wybuchu prochowni Wojska Polskiego i wszyscy w mieście, łącznie z dziadkiem, o tym tylko rozprawiali z wielkim przejęciem, bo do eksplozji doszło w czasie trwania nabożeństw w kościołach. Wiele osób ucierpiało, a zwłaszcza pacjenci szpitala leczącego dzieci chore na jaglicę[1], nie mówiąc o stratach materialnych w postaci okien potłuczonych w mieście na skutek wybuchu.
Dzień później Natalia stała na peronie lwowskiego dworca z jedną walizką z bielizną, praktycznymi ubiorami i drobiazgami niezbędnymi młodej dziewczynie. Z bijącym sercem przyjechała wynajętym powozem na dworzec, który przerażał ją ogromem i mnóstwem ludzi jak fale rzeki przelewających się przez poczekalnie i perony. Wychowywana z dala od ludzkich mas, zazwyczaj otoczona dyskretną opieką służby, pierwszy raz odczuła trwogę, gdy tak stała potrącana przez podróżnych na środku hali, w której wciąż trwały roboty związane z odbudową i doprowadzeniem do przedwojennej świetności tego imponującego budynku[2]. Wreszcie drgnęła i poszła ku peronowi, z którego miała wyruszyć w niepewną przyszłość.
Tym razem ona sama miała o niej decydować, co sobie przyobiecała jeszcze w Jabłonowie. Było to tym łatwiejsze, że nawet bratu nie zdradziła, dokąd się wybiera i że ma zamiar zniknąć z życia rodziny Dukajskich. Nie mogła więc kompletnie liczyć na żadne wsparcie. Jednak to jej nie przerażało, a wywoływało raczej ekscytację i przyspieszone bicie serca.
Na szczęście za niewielką opłatą jakiś chłopak pomógł jej zanieść walizkę na peron, a potem musiała już radzić sobie sama. Kiedy pociąg wjechał w perony, nie mogła ustać w miejscu. Olbrzymia, czarna i lśniąca lokomotywa ciągnęła wagony zdające się nie mieć końca. Co prawda Natalia kupiła bilet w osobnym, zamykanym przedziale, jednak nie bardzo wiedziała, gdzie ma się udać i czy iść z walizką w lewo czy w prawo. W końcu wtaszczyła bagaż przez pierwsze lepsze drzwi, rozległ się gwizd, ludźmi zakołysało i pociąg ruszył, szarpnąwszy się jak dzikie zwierzę na uwięzi. Dziewczyna złapała oddech i poczęła się przeciskać wąskim korytarzem ku właściwemu wagonowi z niewielkimi, acz urządzonymi ze smakiem przedziałami wybitymi aksamitem i ciemnym drewnem, co przypominało jej gabinet ojca.
Wreszcie dzięki pomocy konduktora dotarła pod właściwe drzwi. Zerknęła jeszcze na trzymany w dłoni bilet, upewniwszy się, że dobrze trafiła. Już miała rozsunąć drzwi, kiedy pociągiem zakołysało, szarpnęło, a Natalią rzuciło do tyłu. Zamachała rozpaczliwie rękami, jeszcze próbując chwycić się czegokolwiek, jednak natrafiwszy na pustą przestrzeń korytarza, poleciała do tyłu, ale nie upadła na podłogę. Wylądowała bowiem w czyichś ramionach, które ją mocno chwyciły i przytrzymały, ratując tym samym przed bolesnym upadkiem.
– Przepraszam – wymamrotała Natalia, usiłując złapać równowagę i obróciła się, wciąż podtrzymywana przez zdecydowanie należące do mężczyzny ramiona. – Dziękuję... – zaczęła mówić, kiedy już udało jej się pewniej ustać na rozstawionych szeroko nogach, zaraz jednak urwała, bo podniosła głowę i spod opadniętego niemal całkiem na oczy kapelusza, który zgodnie z najnowszą modą nosiła mocno nasadzony na czoło, dojrzała nad sobą kpiące spojrzenie brązowych oczu oraz szeroki uśmiech.
– I czegóż się pan tak cieszy? – warknęła zmieszana. Jednocześnie usiłowała się wyswobodzić z objęć nieznajomego, co nie było proste, bo z tyłu ograniczała ją walizka, a pociąg znowu zakołysał się tak niefortunnie, że Natalia zamiast się cofnąć, całą sobą przywarła do mężczyzny. W jej nozdrza uderzył przyjemny męski zapach wody kolońskiej, świeżych koszul i cygar. Faktycznie nieznajomy wyglądał, jakby dopiero co wyszedł od golibrody, a jego garnitur i koszula prezentowały się nienagannie. Zupełnie nowa fedora nadawała mu wielkomiejskiego sznytu.
– Dość zabawnie pani wygląda – odparł nieznajomy, a jego niski głos przyprawił dziewczynę o gęsią skórkę. – Czy to pani przedział? Pomogę...
– Nie potrzebuję pomocy – burknęła Natalia i wywinęła się z jego ramion, żeby złapać uchwyt walizki.
– Jak pani sobie życzy. – Nieznajomy uniósł lekko kapelusz i szarpnął za uchwyt drzwi, ale mimo wszystko poczekał, aż Natalia wtaszczy walizkę do środka, a potem chwycił ją i włożył na półkę nad jej głową, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć czy zrobić. W przedziale na razie byli sami, ale przecież czekała Natalię długa podróż, więc prędzej czy później ktoś musiał się do nich dosiąść.
– Dziękuję, ale nie trzeba było – sapnęła, nie patrząc na mężczyznę.
– Uparta pani... – zaczął i obrzucił ją dość bezczelnym spojrzeniem, aż poczuła oblewające ją gorąco i przemożną ochotę, by poprawić prosty podróżny płaszcz, pod którym miała wygodną garsonkę w ciemną kratę i jasną bluzkę.
– Staram się – rzuciła, zanim zdążyła się ugryźć w język, na co mężczyzna zareagował stłumionym śmiechem. – Zapowiada się ciekawa podróż, panno... – urwał, wyciągnąwszy do niej rękę.
– Natalia Dukajska – odparła z wahaniem i uścisnęła ciepłą, szeroką dłoń o wypielęgnowanych paznokciach, ale zaskakująco szorstką od środka, jakby od pracy fizycznej. Dziewczyna z premedytacją pominęła hrabiowski tytuł. Tam, gdzie się wybierała, nie miał on aż takiego znaczenia.
– Aleksander Odlanicki – odpowiedział jej współpasażer. Miał chyba ochotę dodać coś jeszcze, ale pociągiem zakołysało i Natalia w ostatniej chwili chwyciła się uchwytu drzwi, lecz kapelusz zdążył jej całkiem opaść na oczy, co wywołało kolejny, tym razem dyskretniejszy uśmiech na twarzy mężczyzny. Natalia przeklęła w duchu pantofle na delikatnych obcasach. Stopy może i trzymały się dobrze dzięki zapięciu wokół kostki, ale kompletnie nie sprawdzały się, jeśli chodziło o utrzymanie równowagi.
– Może lepiej usiądźmy, zanim zrobi sobie pani krzywdę – zaproponował, co Natalia przyjęła z ulgą.
Zdjęła też czym prędzej owo nieszczęsne nakrycie głowy, ale to wywołało jeszcze szerszy uśmiech na twarzy Odlanickiego. Nie rozumiejąc, o co mu chodzi, Natalia zerknęła w lustro wiszące nad siedzeniami i spurpurowiała z zażenowania, ponieważ jej włosy, upięte w taki sposób, by imitowały modną fryzurę do ucha, teraz naelektryzowały się od kapelusza i podniosły puszystą falą do góry. Efekt komiczny potęgowała równie nastroszona grzywka. Dziewczyna czym prędzej przygładziła niesforne włosy i usiadła na swoim miejscu tuż obok okna. Odlanicki dopiero wtedy spoczął dokładnie na wprost niej, ale wesołość mu nie przechodziła, mimo że Natalia zmroziła go wzrokiem kilka razy. Im bardziej ona się stroszyła, tym lepiej on się bawił, dlatego odetchnęła w końcu głęboko i wyjrzała przez okno, mając w planach zignorowanie towarzysza podróży i skupienie się na widokach.
Tymczasem pociąg sunął przez pola, a pejzaże rozpościerające się z drugiej strony szyby były raczej monotonne. Zerknęła więc kątem oka na Odlanickiego. Rozparł się dość prostacko, ale wygodnie w swoim fotelu i wyciągnął nogi przed siebie. Kapelusz nasunął na oczy, więc Natalia mogła bezkarnie mu się przyglądać, bo widać postanowił przespać drogę, skoro tak ostentacyjnie ignorował dziewczynę, zamiast, jak to było w dobrym tonie, zabawiać ją rozmową. Jedno musiała mu przyznać, gust miał doskonały, jeśli chodziło o ubranie. Jasny garnitur leżał na postawnym ciele nienagannie, a nowe buty tak były wypolerowane, że można było się w nich przejrzeć. Spod marynarki wystawała kamizelka i kontrastujący z nią krawat. Było w tym mężczyźnie coś znajomego. W głowie Natalii, nie wiedzieć czemu, pojawiło się skojarzenie z ojcem, ale zaraz się z niego otrząsnęła. Ojciec rzadko się uśmiechał, a jeśli już, to z pewnością nie drwił z nikogo jak ten wesołek z naprzeciwka.
– Napatrzyła się już panna na mnie?
Głos dobiegający spod kapelusza sprawił, że Natalia podskoczyła na swoim miejscu i spłoszona odwróciła głowę do szyby. Mężczyzna poprawił się, żeby ponownie zapaść w sen albo udawać, że śpi. Jednak Natalia już nie odważyła się nawet na niego zerknąć. Wpatrywała się w okno, aż powieki zaczęły jej opadać.
Podjazd pałacu w Jabłonowie tonął w wieczornej szarości, kiedy pojawił się na nim automobil. Siedzący w nim hrabia Michał Dukajski odetchnął, jakby wszystkie jego problemy właśnie znalazły szczęśliwe rozwiązanie, a przecież one dopiero się zaczynały.
Nie spodziewał się, że Natalia zareaguje entuzjastycznie na pomysł wydania jej za mąż za kogoś innego niż Jan Kołakowski. Jednak i on, i Anna znali swoją córkę lepiej niż ktokolwiek inny. Nie mogli pozwolić, by spokojny, układny i posłuszny, jednak niezbyt lotny Jan ożenił się z ich pierworodnym dzieckiem. Nie chodziło tu o pochodzenie ani o majątek, jednak Natalia nie dała sobie tego wytłumaczyć. Od momentu, gdy zwierzyła się matce, że ów Jan wywołuje szybsze bicie jej młodego serca, zdawali sobie sprawę, że chłopak poniekąd jest przytłoczony tym uczuciem. Ba, on nie wykazywał w najmniejszym stopniu takiego zaangażowania jak Natalia. Mogli w ostateczności podejrzewać, że chłopak jest zbyt młody, może nie dorósł do prawdziwej miłości. Jednak szczera rozmowa, jaka miała miejsce między Anną a Stefanią, matką Jana, nie pozostawiła Dukajskim żadnych złudzeń co do natury uczuć młodzieńca. On się zwyczajnie bał powiedzieć wprost Natalii, że nie darzy jej uczuciem, a ta brak odrzucenia wzięła za dobrą monetę.
W trosce o córkę postanowili ułatwić jej nieco sprawę i zorganizować dla niej przyjęcie, w trakcie którego Natalia mogłaby poznać kilku interesujących młodych ludzi. Oczywiście liczyli się ze sprzeciwem z jej strony, ale Michał nie spodziewał się, że jego niepokorna córka przedsięweźmie tak radykalne działania. Pod pretekstem wyjazdu do Lwowa, do dziadka Lipińskiego, spakowała niewielką walizkę i może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że miała zamiar zabrać ze sobą trochę biżuterii oraz pieniędzy. O tym, że dziewczyna planowała zabranie ze sobą środków finansowych Michał dowiedział się zupełnym przypadkiem. Spryciula pożyczyła pieniądze od brata, wzięła coś od matki i oczywiście od niego, naturalnie będąc przekonaną, że jest tak przebiegła, iż nikt się nie zorientuje, że zgromadziła niezłą sumkę. O kosztownościach doniosła mu pokojowa, którą zaniepokoił ich brak w szkatule, ale o tym Natalia też nie wiedziała.
Dukajski zakładał, że szykowała się do dalszej podróży, a w zasadzie tego się właśnie obawiał. Anna gotowa była powyrywać mu nogi z tylnej części ciała, gdyby nie dopilnował bezpieczeństwa Natalii. Dlatego też ucieszył się niezmiernie, gdy otrzymał był telegrafem wiadomość o przyjeździe jednego ze swych partnerów w interesach. Czym prędzej postanowił się z nim spotkać, nie tylko celem zawarcia korzystnych umów związanych z transportem bogactw naturalnych nowo budowaną linią kolejową, która miała połączyć ledwie co otwarty port w Gdyni z zagłębiem węglowym. Przede wszystkim miał zamiar poprosić go o pomoc.
Oczywiście Anna nie wiedziała, że mąż do Lwowa jedzie nie tylko w interesach i utyskiwała bardzo nad jego nagłym wyjazdem. Suszyła mu głowę dobre pół nocy, czemu Natalię puścił samą, zamiast jechać z nią. Naturalnie Michał nie przyznał się żonie, że postanowił dać dziewczynie odrobinę swobody. Ale co z niego byłby za ojciec, gdyby nie była to swoboda kontrolowana. Jego dzieci bowiem nie zdawały sobie sprawy, w jakim świecie przyszło im żyć. Wychowywane pod kloszem, w czasie wojny były z dala od zgiełku wielkich bitew. Cała rodzina uciekła na wieś z niszczonego przez bolszewików Lwowa. Zresztą zbyt były małe, by pamiętać, że ich ojciec pewnego dnia wyjechał, mimo tego, że wściekła Anna miotała obelgi i wszelkimi siłami pragnęła go od udziału w walce odwieść.
Kiedy wracał, spodziewał się kontynuacji awantur, a w najlepszym przypadku obrazy i milczenia. Natomiast Anna zaskoczyła go, wieszając mu się na szyi i płacząc, zupełnie jakby nie było tego wszystkiego przed wyjazdem. Rozłąka scementowała ich związek, a Dukajski przekonał się, że żona potrafi zadbać o rodzinę i majątek nie gorzej od niego.
– Pamiętaj, żeby przekazać papie, że niebawem wszyscy zjedziemy się do Lwowa – upominała Dukajskiego Anna, jakby miał demencję i już nawet tak prostych rzeczy nie potrafił zorganizować jak przyjazd rodziny do miasta. – Niech tam gosposia naszykuje nasze apartamenta, a i salon niech wysprzątają na to przyjęcie. Przydałoby się też ogród...
– Anno, skarbie. To samo mówiłaś Natalii. Na pewno zanim tam pojedziesz, wszystko będzie gotowe. – Michał ucałował dłoń żony, a ona pokiwała tylko głową i upewniwszy się, że nikt nie patrzy, zarzuciła mu ręce na szyję, a potem pocałowała go tak, że jeszcze chwila i straciłby ochotę na wyjazd.
– A może zmienisz zdanie i nie pojedziesz dziś... – zamruczała mu do ucha.
Zaśmiał się i uwolnił z ramion żony.
– Kusisz mnie, ale ja jestem odporny na twoje wdzięki.
– Czy aby na pewno, panie hrabio? – Dukajska uśmiechnęła się figlarnie. Wyglądała teraz jak wtedy, gdy ją poznał, a w przyciemnionym świetle westybulu obydwoje jakby odmłodnieli, jakby czas się cofnął.
Michał jeszcze raz pocałował żonę, tym razem na pożegnanie. Kciukiem starł ten pocałunek z jej ust, a potem szepnął:
– Wracam za kilka dni, kwiatuszku. Dobrej nocy.
Wsiadając do auta, nie obejrzał się nawet za siebie, choć wiedział, że Anna stoi pomiędzy kolumnami przed wejściem. Nabrał powietrza w płuca i wolno je wypuścił. Niechętnie ją opuszczał, w dodatku robił to z coraz większym trudem. Dobro Natalii mimo wszystko było ważniejsze od jego osobistych chęci. Coraz mocniej odczuwał swój wiek i to, że przeszedł sporo od momentu, gdy poznał Annę. Najpierw jako więzień w rękach ukraińskich radykałów, potem w czasie pożaru, wreszcie jako osadzony w przemyskiej twierdzy. Najbardziej jednak dawały mu się we znaki wojenne niedogodności i kontuzje. Coraz poważniej rozważał korzystanie z laski, by odciążyć lewą nogę. Jednak wstyd mu było paradować z nią przy wciąż młodej, bo niespełna trzydziestosiedmioletniej, pełnej wigoru żonie. Dlatego nie dawał się i starał się jak dawniej spędzać dużo czasu w siodle, jednak cenił sobie też nowoczesne udogodnienia i kupił auto, oczywiście rodzimej produkcji, czyli CWS T-1 w reprezentacyjnej wersji kareta, które prowadził zaufany szofer, choć częściej sam Michał wolał siedzieć za kierownicą. Anna z początku trochę się buntowała przeciw temu, jednak szybko zrozumiała, że podróż pojazdem stanowi sporą wygodę i sama niejednokrotnie była wożona autem na wizyty sąsiedzkie. Kwestią czasu było, kiedy samodzielnie zdecyduje się prowadzić. Michał znał swą żonę i domyślał się, że nie bez powodu wypytuje szofera o różne szczegóły.
Dlatego ze względu na własną wygodę na wyjazd do Lwowa Michał wybrał właśnie auto, a nie powóz. Do miasta dojechali późną nocą. Zanim Dukajski kazał się zawieźć do pałacu Lipińskich, bo zniszczona w czasie wojny kamienica, w której kiedyś mieszkał, dopiero była odnawiana i sukcesywnie wynajmowana na mieszkania i biura, odwiedził starego znajomego w Hotelu George, który lada moment miał być przebudowywany.
Po krótkiej wymianie uprzejmości, kiedy przy ciepłym świetle sączącym się z kinkietów i nadającym meblom, zasłonom i ludziom lekko żółtawego koloru jakby wycięto ich z sepiowych zdjęć, Dukajski i jego znajomy zasiedli w fotelach w hotelowym pokoju ze szklankami złocistego trunku. Dopiero wtedy Michał przeszedł do sedna. Zmęczyła go bowiem podróż i jak najszybciej pragnął znaleźć się w wygodnym pałacowym łóżku w apartamentach, które zajmowali z Anną w czasie pobytu w mieście.
– Chciałbym cię prosić o pewną przysługę... – Urwał, niepewny jak zareaguje jego rozmówca.
Mężczyzna jednak skinął głową ze zrozumieniem i najwidoczniej w lot pojął, że przyszła pora spłaty starych długów z czasów wojny. Bo choć miał wówczas jeszcze mleko pod nosem, to w kłopoty potrafił się wpakować z wprawą starego wyjadacza.
– Wiesz, ile ci zawdzięczam. Tobie i twej opiece, że o pieniądzach nie wspomnę – powiedział z namysłem gość Michała.
– Już ci to kiedyś tłumaczyłem, że jestem wyrachowany i nie pomagam bezinteresownie. – Dukajski uśmiechnął się, bo nie wiedzieć czemu nikt i tak nie wierzył w jego zapewnienia, że wszystko, co robi, jest podyktowane wyłącznie troską o interesy. A on po prostu lubił mieć u ludzi długi wdzięczności, bo wychodził z założenia, że nigdy nie wiadomo, kto i kiedy mu się przyda, a jeśli mógł przy tym komuś pomóc... Akurat tutaj na nic zdały się przemówienia Anny, która uparcie twierdziła, że jest zwyczajnie dobrym człowiekiem. Miał się raczej za kogoś wyrachowanego i zorientowanego wyłącznie na zysk.
– Tak, jasne – zaśmiał się jego rozmówca i pociągnął łyk alkoholu. – Co mogę dla ciebie zrobić?
– Chciałbym, żebyś czuwał nad moją córką – odparł Michał.
Mężczyzna zakrztusił się i odstawił szklankę na blat niewielkiego stolika, który oddzielał rozmówców od siebie.
– Raczysz żartować!
– Chciałbym – odpowiedział z przekąsem Michał. Wstał, założył ręce za plecami, bo tak łatwiej było mu opanować emocje, i począł się przechadzać przed nosem zaskoczonego jego prośbą kompana. – Natalia jest chyba jeszcze bardziej uparta niż jej matka. Przyjechała do Lwowa, ale obawiam się, że zamierza uciec nam gdzieś dalej. Wszystko, byle nie wyjść za mąż. Ba! Ona nawet nie chce poznać żadnego godnego jej ręki mężczyzny.
– Bardziej mi ten opis przypomina ciebie, Michale – wtrącił się mężczyzna.
Dukajski zatrzymał się przed nim ze zmarszczonym czołem. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że on też bywał uparty, jednak używał przy tym rozumu i przemawiały do niego rzeczowe argumenty. Kobiety jednak kierowały się emocjami, które on potrafił powściągnąć. No, może z wyjątkiem uczuć, które budziła w nim żona. Nie skomentował wszakże tego, co powiedział jego towarzysz.
– Gdziekolwiek ona się uda, chcę o tym wiedzieć. Nie wymagam, byś nad nią czuwał, bo ona natychmiast zorientuje się, że kogoś za nią wysłałem. Jest nieodrodną córką swej matki. Jednak gdy będzie potrzebowała pomocy, interweniuj. Nawet wbrew jej woli. Natomiast mnie informuj o wszystkich jej poczynaniach. – Dukajski ponownie zatrzymał się przed mężczyzną, czekając, co tamten mu odpowie.
Gość hrabiego podniósł się i stanął twarzą w twarz ze swym rozmówcą. Mężczyźni byli niemal równi wzrostem, choć młodszy z nich z pewnością był potężniejszy w ramionach, dlatego Dukajski wypiął pierś, by dodać sobie powagi.
– Wiesz, że nie mogę ci odmówić.
– Możesz. Jeśli w jakikolwiek sposób to koliduje z twoimi zobowiązaniami...
– Dopasuję moje zobowiązania i plany do tego, co zrobi twoja córka – przerwał Michałowi mężczyzna. – Postaram się mieć ją na oku. Gdyby coś złego się działo, pomogę jej. Możesz na mnie liczyć. – Wyciągnął dłoń ku Michałowi, a ten uścisnął ją z wdzięcznością.
– Mam nadzieję, że nie wpakuje się w żadne kłopoty, że przemyśli to, co chce zrobić, a potem wróci do domu – dodał Dukajski.
– Jeśli jest tak podobna do ciebie, jak myślę, to nie ma na to najmniejszych szans – odparł rozbawiony sytuacją mężczyzna.
– Tylko pamiętaj, by trzymać się od niej na dystans. Ona nie może się zorientować, że wiesz, kim jest! – upominał mężczyznę Michał. – Natalia jest bystra i mogłaby się tak schować, że nikt by jej nie odnalazł. Dlatego odstawiłem ten cały teatr i pozwoliłem jej na samodzielny wyjazd, zamiast zamknąć ją w domu. Bo skutek byłby odwrotny do zamierzonego. Teraz ona myśli, że jest wolna, samodzielna i zdana sama na siebie...
– Ale w rzeczywistości chodzi tylko na nieco dłuższym sznurku tatusia. Niby wolna, a jednak pod opiekuńczymi skrzydłami. – Mężczyzna wtrącił się, kiwając głową ze zrozumieniem.
– Otóż to, mój drogi. – Dukajski również pokiwał głową, zadowolony, że ktoś docenił jego wysiłki i maestrię planu.
– Zrobię wszystko, by była bezpieczna – zapewnił hrabiego mężczyzna.
– Dziękuję – odparł Michał. Wiedział, że trafił pod właściwy adres i Natalii włos z głowy nie spadnie. Tylko dlatego nie zastraszał rozmówcy konsekwencjami na wypadek, gdyby nie wykonał on zadania z należytą starannością i pozwolił, by Natalii stała się najdrobniejsza krzywda. Niewielu ludziom ufał, ale temu człowiekowi mógł powierzyć nie tylko własne życie, ale też bezpieczeństwo swego dziecka. Teraz mógł spokojnie pojechać do pałacu Lipińskich i wreszcie odpocząć.
– Jak to wyjechała do Warszawy? – Anna Dukajska miała wrażenie, że za moment trafi ją apopleksja. Zaniepokojona przedłużającą się nieobecnością Natalii przyszła podzielić się swymi obawami z mężem, który przed chwilą wrócił ze Lwowa. Naiwnie myślała, że razem z nim wróci też Natalia, ale pomyliła się w swych przewidywaniach. Tymczasem mąż ze spokojem oznajmił, że ich córka wyjechała właśnie do Warszawy.
Michał wzruszył ramionami i jeszcze wygodniej rozsiadł się w fotelu stojącym za biurkiem w jego gabinecie.
– Widać tak nie odpowiadał jej nasz plan na znalezienie jej męża, że postanowiła poszukać go na własną rękę.
– Czy ty się w ogóle słyszysz? Mówisz o naszej córce, o naszym dziecku, o jej przyszłości z taką niefrasobliwością, jakby zupełnie cię nie obchodziło, co się z nią stanie. – Anna miała ogromną ochotę potrząsnąć mężem. Gdyby nie blat biurka, który ich oddzielał, chyba chwyciłaby go za klapy marynarki. Ta nonszalancja, spokój i pewność siebie, które biły od niego, doprowadzały ją do szewskiej pasji. Tymczasem on zdawał się tym bawić, bo zmrużył oczy i uśmiechnął się do niej przebiegle.
– Ależ oczywiście, że obchodzi mnie zarówno ona, jak i jej przyszłość. – Dukajski wstał zza biurka i podszedł do Anny. Trzęsąca się ze złości, zrobiła unik, kiedy próbował jej dotknąć.
– Gdyby tak było, nie pozwoliłbyś jej wyjechać – wysyczała przez zęby.
– Anno, skarbie, czasem trzeba dać dziecku odrobinę wolności. Niech zasmakuje życia...
– Ja z tobą oszaleję! Od kiedy jesteś taki liberalny? – Anna dźgnęła męża palcem w pierś.
– Dawno już nie szalałaś z mego powodu – uśmiechnął się chytrze, ale kiedy żona zmroziła go spojrzeniem, westchnął tylko i dodał:
– Nie dałaś mi dokończyć. Chciałem, by miała trochę swobody, ale nie powiedziałem, że jest całkowicie wolna i pozbawiona mojej kontroli. – Zawiesił głos. Anna w lot zrozumiała, że nie pozostawił Natalii samej sobie. To ją nieco uspokoiło.
– Skąd wiedziałeś, że wyjechała do Warszawy? – spytała, opanowawszy emocje.
Twarz Michała ponownie rozjaśnił uśmiech.
– Wysłałeś kogoś za nią, kto cię informuje. – Domyśliła się Anna. – Ale skoro cię informuje, to nie mógł jej zatrzymać we Lwowie? Przecież sam mówiłeś, że w Warszawie nie jest bezpiecznie.
Dukajski chwycił żonę za ręce.
– Nigdzie nie jest bezpiecznie, skarbie. Jednak ufam, że nasza córka jest pod dobrą, choć dyskretną kuratelą kogoś, komu powierzyłbym własne życie.
– Wiedziałeś od początku, co ona knuje. Dlaczego o niczym mi nie powiedziałeś? – rzekła z pretensją.
– Bo próbowałabyś ją zatrzymać. A to tylko pogorszyłoby sytuację.
– Skąd wiesz? Może by usłuchała...
Michał parsknął śmiechem i ucałował żonine dłonie, usiłując zapewne ukryć rozbawienie.