Światło i mrok - Joanna Wtulich - ebook + książka

Światło i mrok ebook

Wtulich Joanna

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Lwów, początek XX wieku. Czy młoda hrabianka przechytrzy wszystkich i ucieknie sprzed ołtarza?

Dalsze losy niepokornej arystokratki Anny Lipińskiej i upartego pułkownika Michała Dukajskiego. Dziewczyna nie ma zamiaru się poddawać woli mężczyzny. Mimo że przegrywa tę bitwę z przystojnym oficerem i przyjmuje jego oświadczyny, to cicha wojna nadal trwa… Anna chce nie tylko uprzykrzyć życie Michałowi, ale przede wszystkim doprowadzić do małżeństwa brata i przyjaciółki. Czy zrealizuje swoje zamiary? A może los znowu pokrzyżuje jej plany i będzie musiała zawrzeć pakt z diabłem? Zderzenie dwóch silnych osobowości i dwóch różnych światów – tu musi zaiskrzyć!

Joanna Wtulich zaprasza w kolejną podróż do magicznego Lwowa z początku XX wieku i świata wyższych sfer, pełnego intryg oraz tajemnic. Sięgnij po drugi tom doskonałego romansu historycznego!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 255

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2021

© Copyright by Joanna Wtulich, 2021

Redaktor inicjujący: Paweł Pokora

Redakcja: Joanna Fortuna

Korekta: Marta Kozłowska

Skład: Klara Perepłyś-Pająk

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Zdjęcie na okładce: © Irina/123rf.com

Zdjęcie Joanny Wtulich: © Maciej Zienkiewicz Photography

Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz

Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska

Producenci wydawniczy:

Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2021

ISBN: 978-83-66730-53-3 (EPUB); 978-83-66730-54-0 (MOBI)

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

PÓŹNIEJ

Co powinna czuć panna młoda stojąca przed ołtarzem i trzymająca rękę najbardziej pożądanego kawalera w mieście? Ekscytację, dumę, radość, a z pewnością miłość. Tymczasem osiemnastoletnia Anna Lipińska, córka hrabiego Lipińskiego, czuła tylko nienawiść. No, może też odrobinę strachu, kiedy pan młody uścisnął mocno jej dłoń i spojrzał na nią z tym zaciętym wyrazem twarzy, który tak dobrze znała. Co czekało ją w domu męża? Jedno mogła mu zagwarantować – nie złamie jej i nie zmusi do bycia uległą małżonką. Tak, to jeszcze nie koniec! Wygrał bitwę, ale wojna dopiero się zaczyna. Odwzajemniła spojrzenie, które mogłoby stopić lodowiec.

Jak doszło do tego, że znalazła się w tym miejscu, z tym człowiekiem, którego nie trawiła każdą komórką ciała, a z którym od teraz miała dzielić życie? Wszystko to było jedną wielką pomyłką, choć im dłużej znała swego przyszłego męża, tym bardziej była przekonana, że padła ofiarą spisku, który był napędzany żądzą cieszącego się złą sławą mężczyzny. Cztery miesiące temu widok jego wyprostowanej sylwetki i spojrzenia rzucanego spod zmrużonych powiek zrobił na niej wrażenie. Wtedy pomyślała, że tak patrzy drapieżca na chwilę przed rzuceniem się na swoją ofiarę. O, jak bardzo się wtedy myliła. To nie dzikie zwierzę, ale zimny, wyrachowany i po trupach zdążający do celu diabeł w ludzkiej skórze. Gdyby wiedziała, gdyby mogła cofnąć czas, uciekałaby na jego widok, gdzie pieprz rośnie, a nie wdawała się w dyskusję. Teraz było za późno.

Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
WCZEŚNIEJ
ROZDZIAŁ IUmowa

– Gdzie i kiedy? – Anna dygotała ze zdenerwowania. Żeby je opanować, zaciskała dłonie w pięści.

Kilka godzin wcześniej, w czasie ich przyjęcia zaręczynowego, hrabia i pułkownik Michał Dukajski obiecał jej pomóc w odzyskaniu rodzinnych klejnotów w zamian za to, że odda mu się, zanim dojdzie do ich ślubu. Tłumaczyła mu, że po ślubie i tak to nastąpi, ale on najwidoczniej chciał się zabawić jej kosztem. Klejnoty przekazała uprzednio przedsiębiorcy, Adamowi Małaszewiczowi. Miał je sprzedać, żeby spłacić długi ojca Anny, dzięki czemu nie musiałaby zostawać żoną Dukajskiego, który to wpędził jej rodzinę w finansowe kłopoty. Pułkownik szantażem zmusił Annę do ślubu. Musiała się zgodzić na to małżeństwo, żeby spłacił należności rodziny, więc poniekąd Dukajski ją kupił. Niestety, Małaszewicz, zamiast upłynnić klejnoty i przekazać Annie pieniądze, okazał się oszustem. Zniknął z biżuterią, nie pozostawiając dziewczynie wyboru. Zwróciła się więc o pomoc do pułkownika, swego oprawcy i narzeczonego. Nic jednak nie ma za darmo, o czym wkrótce się przekonała. Michał w zamian za uratowanie rodzinnego honoru zażądał czegoś, czego z własnej woli nie miała zamiaru mu oddawać.

Kiedy ostatni goście opuścili pałac Lipińskich, Anna wykorzystała chwilę, w której ojciec wydawał dyspozycje służbie, i odciągnęła narzeczonego na bok, a konkretnie do biblioteki. Choć nienawidziła go z całego serca za jego bezczelność, za bawienie się nią i zmuszenie jej szantażem do ślubu, a teraz do czegoś tak wstrętnego, to miała zamiar wywiązać się z umowy jak najszybciej. Nie mogła znieść myśli, że jest coś winna temu człowiekowi. Zależało jej też, by on równie szybko wywiązał się ze swojej części ugody i odzyskał klejnoty. Na oszuście Małaszewiczu sama planowała się zemścić. Miała zamiar nie dopuścić do jego ślubu ze swoją przyjaciółką, Marynią Dzieduszycką, której się oświadczył zaraz po tym, jak obiecał pomóc Annie. Jakim cudem chciała tego dokonać? Wystarczyło wyswatać Marynię z kimś innym. Tak się złożyło, że brat Anny, Maurycy, kochał się w hrabiance Dzieduszyckiej, więc wepchnięcie jej w jego ramiona było bardzo proste i w dodatku mogło uszczęśliwić ich oboje. Teraz jednak Anna miała na głowie swego przyszłego męża.

Dukajski uśmiechnął się i obrzucił ją spojrzeniem, od którego zrobiło jej się gorąco. Milczał. Znała go i wiedziała, że celowo chciał ją wyprowadzić z równowagi.

– A co, jeśli powiem, że to musi nastąpić dziś?

Wszystkiego się spodziewała, ale nie takiej odpowiedzi. Zaskoczenie zatkało jej usta.

– Zaczynam podejrzewać, że kiedy oberwałeś w głowę, coś ci się tam poprzestawiało – odpowiedziała wreszcie. – Jak niby mam to zrobić? Czy zdajesz sobie sprawę, że nie mieszkam sama? Nie jestem jakąś cholerną aktoreczką, która rozdaje swoje wdzięki kiedy chce i jak – mówiła szeptem, żeby nikt jej nie słyszał, ale coraz bardziej podnosiła głos. Po części ze zdenerwowania, po części ze złości. Doprawdy, pułkownik był bezczelny. Jakim cudem miała dzisiejszą noc spędzić z nim, skoro nawet za dnia wychodziła z domu w towarzystwie ojca bądź Mani, swojej kuzynki?

– Zapewniam cię, maleńka, że z moją głową jest wszystko w najlepszym porządku. Jeśli miałbym czekać choćby dzień dłużej, to równie dobrze mógłbym poczekać do ślubu i wtedy wziąć, co i tak już będzie moje. Ale to nie byłoby tak ekscytujące.

Anna zapomniała o zdenerwowaniu. Miała ochotę przyłożyć mu prosto w tę roześmianą gębę. Kiedyś pożałuje, że upatrzył sobie na żonę właśnie ją. Jeszcze nie wiedziała jak, ale obiecała sobie, że uprzykrzy mu życie, na ile będzie mogła.

– Nie wiem, jak chcesz tego dokonać? – Zaplotła ręce na piersiach.

Chwycił jej twarz swoją dużą dłonią i pochylił się nad nią.

– Ja? To nie mój problem, maleńka. To tobie zależy na odzyskaniu klejnotów i ty wymyślisz, jak się do mnie dostać.

Wyszarpnęła się i wbiła w niego płonące źrenice.

– Czyś ty oszalał?

– Absolutnie. – Dukajski wyglądał na wielce z siebie zadowolonego. – Będę wspaniałomyślny. Masz czas do jutra do wieczora.

– Równie dobrze możemy od razu iść do mojej sypialni. Albo nie! Po co? Zróbmy to tutaj! To jest niedorzeczne!

– Myślałem, że ci się spieszy i że ci zależy. – Zmrużył oczy i przechylił głowę. Bawił się nią i wcale się z tym nie krył.

– Zależy, ale w tej sytuacji nie aż tak, żeby narażać się na kompromitację. Dlatego zapomnij o naszej umowie. – Miała dość dyktowania jej, co ma robić i kiedy. Była kobietą, ale nie marionetką, z którą mógł wyczyniać, co tylko chciał, tylko dlatego, że się jej oświadczył. Postanowiła sama to załatwić. Znaleźć Małaszewicza i rozmówić się z nim. A potem powiedzieć prawdę o tym człowieku zaręczonej z nim Maryni. – Mam dość tańczenia, jak mi zagrasz! Dość twoich gierek, szantaży i wymuszeń. Nienawidzę cię i to się nigdy nie zmieni. – Dźgała go palcem w piersi, żeby odrobinę sobie ulżyć, ale on nawet nie drgnął. Był od niej starszy, mocno zbudowany i choć nie należała do najniższych kobiet, przewyższał ją o głowę. Tańcząc z nim kilka razy, przekonała się, że jest silny na tyle, by podnieść ją bez wysiłku jedną ręką. W błękitnym mundurze z czerwonymi mankietami i kołnierzem wyglądał na jeszcze potężniejszego. Ona w swojej zwiewnej kremowej sukience była przy nim jak dziewczynka. Chwycił jej dłoń i ścisnął. Zabolało, ale zacisnęła zęby i nie odezwała się. Zmrużył oczy, w których błyszczała stal.

– Możesz mnie nienawidzić, ale zrobisz, co każę. Chyba że chcesz, żeby ukochany papa dowiedział się, że sprzeniewierzyłaś rodzinne klejnoty.

Kolejny raz tego wieczoru Annie zmroziło krew w żyłach. Tak się kończyło pertraktowanie z tym człowiekiem. Był mistrzem szantażu. Chciała, żeby jej pomógł, a on to wykorzystał. Z bezsilności łzy zakręciły jej się w oczach. Nie mogła mu dać tej satysfakcji i rozpłakać się. Nie ona i nie przy nim. Przełknęła twardą gulę, która rosła jej w gardle.

– Dobrze, ale nie licz na to, że pójdzie ci łatwo – wydusiła z siebie.

– Taką właśnie mam nadzieję. Ale zmieniłem zdanie. – Puścił jej rękę i zawiesił głos, a Anna zastanawiała się, co knuje. Nie wierzyła, że jej odpuści, choć maleńki płomyczek nadziei zabłysnął gdzieś na dnie serca. – Pojedziesz ze mną jeszcze dziś.

Uszło z niej powietrze. Patrzyła na niego okrągłymi ze zdziwienia oczami, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji.

– Ale papa...

– Mój powóz będzie czekał na ciebie przy bramie. Resztę pozostawiam twojej pomysłowości. Już raz pokazałaś, na co cię stać. – Rzeczywiście, kiedy go uwięzili ukraińscy narodowcy, wymogła na swoim drugim bracie wizytę u więźnia. Dostarczyła pułkownikowi nóż, dzięki czemu uwolnił się i uciekł. Kolejny raz pożałowała, że nie zostawiła go wtedy na pastwę tych ludzi. W odruchu litości pomogła mu, a on tak się jej odwdzięczał. – Teraz wybacz, ale muszę przygotować nasze gniazdko miłości. – Ukłonił się i ruszył do wyjścia, zadowolony z siebie.

Anna pożegnała go soczystą wiązanką przekleństw, które usłyszała kiedyś od jednego z pomocników kuchennych. Nie zmieniało to niczego w tej sytuacji, ale przynajmniej poczuła się nieco lepiej. Dukajski zatrzymał się w drzwiach i obrócił w jej stronę.

– Takie słownictwo nie przystoi damie, ale za to bardzo mnie podnieca. Pamiętaj o tym, kiedy już dotrzesz do mojego łóżka – rzucił i roześmiał się szeroko.

– Wynoś się stąd! Nienawidzę cię, draniu! – krzyknęła i ruszyła w jego stronę, ale on zniknął już za drzwiami, zza których jeszcze długo słyszała jego śmiech.

Ze złości rozpłakała się. Opadła na sofkę i wtuliła twarz w poduchy, żeby stłumić łkanie. Gdyby miała broń, zastrzeliłaby go. Albo nie. To zbyt lekka śmierć. Zasłużył, żeby konać w męczarniach. Za co los ją tak pokarał? Dlaczego postawił na jej drodze tego łotra? Czemu on upatrzył sobie właśnie ją? Zmęczona płaczem, zapadła w płytki sen, z którego wyrwał ją Maurycy. Wpadł do biblioteki jak burza. Anna zerwała się i zmrużyła oczy. Słońce chyliło się ku zachodowi i bibliotekę oświetlały ostatnie promienie.

– Anno, tu jesteś. Muszę ci opowiedzieć... – Zatrzymał się w pół kroku, gdy zobaczył jej zapłakaną twarz. – Co się stało, Niuniu? – Użył znienawidzonego przez nią zdrobnienia, ale to ją jeszcze bardziej rozczuliło. Łzy ponownie popłynęły po policzkach. Nawet ukochanemu bratu nie mogła powiedzieć prawdy. Usiadł obok i podał chusteczkę. Dziewczyna wyszeptała:

– To nic takiego. Emocje. Sam wiesz, zaręczyny i to wszystko...

– Czy to pułkownik? Czy on powiedział coś, co wyprowadziło cię z równowagi? – Maurycy znał siostrę i wiedział, że jest uparta, silna i nie boi się wyrażać swojego zdania. Nie pamiętał, by kiedykolwiek widział ją zapłakaną, a nawet jeśli, to było to we wczesnym dzieciństwie. Prędzej się wściekała i tupała nogami, niż płakała.

W odpowiedzi pokręciła głową i wytarła nos. Nie mogła przy bracie pokazywać słabości. Nikomu nie mogła się zwierzyć. Po tym, jak okradł ją Małaszewicz, nikomu już nie ufała, nawet sobie. W końcu, zaaferowana Dukajskim, nie zwróciła uwagi, kiedy Małaszewicz zbałamucił jej przyjaciółkę. Ale to wyłącznie wina tego drania, pułkownika. Skompromitował ją na jednym z najważniejszych balów w sezonie, tańcząc z nią kilka razy z rzędu. Cały Lwów plotkował o ich rzekomym romansie. A teraz jeszcze musiała przez niego oszukiwać i wykradać się z domu. Co by na to powiedział Maurycy? Z pewnością by jej nie zrozumiał. Dlatego to, co się dziś wydarzy, pozostanie jej tajemnicą. Jej i tego łotra. A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nikt się o niczym nie dowie, bo Anna nie miała zamiaru wychodzić za Dukajskiego. Już nie.

– Niuniu, za dobrze cię znam. Ty bez powodu się nie rozklejasz. – Maurycy pogłaskał jej twarz. Ten drobny gest współczucia wywołał w niej wzruszenie i nieprzepartą ochotę, żeby przytulić się do brata i opowiedzieć mu o wszystkim. Szybko jednak wzięła się w garść. Już dość miała problemów, w które nie powinna wciągać Maurycego. Sama się wplątała i sama się wyplącze z tej kołomyi. Odetchnęła głęboko. Otarła łzy i uśmiechnęła się.

– Ostatnio dużo się dzieje, braciszku. Jestem zwyczajnie zmęczona. Do tego mieliśmy z Michałem małe nieporozumienie. Drobiazg, ale wyprowadziło mnie to z równowagi. – Wciąż dziwnie w jej ustach brzmiało imię Dukajskiego. Dla niej był draniem, skończonym łotrem, szują, kanalią, a mówienie o nim Michał to jak powiedzenie o spalonym, dziurawym rondlu, że nadaje się do ugotowania zupy.

Maurycy roześmiał się.

– No tak, zapomniałem, że kto się czubi, ten się lubi. Świetna z was para. Naprawdę. A pułkownik patrzy w ciebie jak w obrazek. Oczu z ciebie nie spuszczał przez cały dzień. I myślę, Niuniu, że pasujecie do siebie jak mało kto. Oj, nie będzie miał z tobą lekko ten Dukajski. – Maurycy pogroził jej palcem. – Ale i ty wreszcie trafiłaś na godnego przeciwnika.

– Daj spokój. To nie jest zabawne. – Nachmurzyła się i przewróciła oczami. Nie miała ochoty rozmawiać o tym człowieku, więc szybko zmieniła temat. – Miałeś mi coś opowiedzieć.

W oczach brata rozbłysło ciepłe światło.

– Miałaś rację co do Maryni. Ona chyba rzeczywiście jest mną zainteresowana.

– Przecież ci mówiłam, gapo. Widziałam, jak na siebie patrzycie. – Pacnęła brata.

– Niby tak. To znaczy nie rozmawialiśmy na tak poważne tematy, ale nie jestem idiotą. Dotrzymywała mi towarzystwa i okazało się, że obydwoje fascynujemy się botaniką. Wiedziałaś, że ona nawet miała opłaconego specjalnego nauczyciela z uniwersytetu? O kolekcji swojego dziadka mogłaby opowiadać godzinami.

Anna nie wierzyła w to, co słyszy. Pokręciła głową i westchnęła.

– I powiesz mi, że cały czas rozmawialiście o zwierzątkach?

– Ależ tak! Ona jest wspaniała. Żałuję, że kiedy po śmierci mamy spędzaliśmy czas w pałacu Dzieduszyckich, nie zwracałem na nią uwagi. Byłyście obydwie takie dziecinne. Teraz Marynia jest piękną i wykształconą kobietą. – Maurycy rozpływał się w zachwytach, gestykulując przy tym intensywnie.

– Czy ty słyszysz, co mówisz? Miałeś ją uwodzić, miałeś zrobić wrażenie, a opowiadałeś jej o zwierzątkach. Maurycy, na litość Boga, w ten sposób nigdy się jej nie oświadczysz! – wypaliła zniecierpliwiona.

Młody Lipiński zasępił się.

– No niby tak. Ale nie uważasz, że najpierw powinniśmy się lepiej poznać? Okazuje się, że nic o niej nie wiem, choć znamy się od dziecka.

– Błagam cię, powiedz, że przynajmniej zapowiedziałeś się z wizytą.

Chłopak pokręcił głową zmieszany.

– Brawo, braciszku. A Małaszewicz już sobie ostrzy pazury.

– Jak to?

– Tak to, że ma zamiar oficjalnie oświadczyć się Maryni. Jeśli go nie ubiegniesz, możesz sobie do niej tylko wzdychać. – Oczywiście Anna nie wspomniała bratu, że ma swój interes w udaremnieniu planów Małaszewicza. Chciała się w ten sposób na nim zemścić, a przy okazji zyskać wolność. Marynia Dzieduszycka była najbogatszą panną w mieście i jej posag mógłby uratować upadający majątek Lipińskich, a co za tym idzie, Anna nie musiałaby wychodzić za gotowego spłacić ich długi Dukajskiego. Tyle że jej brat okazał się melepetą. Zamiast kuć żelazo, póki gorące, mizdrzył się i rozprawiał o żuczkach i biedronkach. Siedział teraz przed nią z nieszczęśliwą miną, aż zrobiło się jej go żal.

– To co mam robić?

– Jak to co? Jak najszybciej, najlepiej jutro, zapowiedzieć się z wizytą. Odbyć z Marynią konkretną rozmowę i dowiedzieć się, czy jest zainteresowana tobą wystarczająco mocno, byś mógł mieć nadzieję na coś więcej.

– A co, jeśli powie, że woli Małaszewicza?

– Maurycy, weź się w garść. Jeśli nie spytasz, nie będziesz wiedział. – Anna nie rozumiała takich ludzi. Dla niej bezczynność była najgorszą karą. Nie powinna była urodzić się kobietą. Zdecydowanie stworzono ją do działania. Niektórzy mężczyźni nie potrafili brać spraw w swoje ręce, co uznawała za wielką niesprawiedliwość.

– Chyba masz rację – odparł niepewnie.

– Mam ją na pewno.

– Myślisz, że nie jest za późno, że ona i ten Małaszewicz...

– Póki nie stanęli przed ołtarzem, jest czas – weszła mu w słowo. – Nie zasypiaj gruszek w popiele. Jutro z samego rana zapowiedz swoją wizytę. Porozmawiaj szczerze z Marynią. Będziesz wiedział, co dalej robić, ale na moje oko pozostanie ci się jedynie oświadczyć – mówiła z roziskrzonymi oczami, jak zawsze, gdy się do czegoś zapalała. Maurycy był gotów zerwać się i zaraz biec do Dzieduszyckich, ale szybko się opamiętał.

– Tylko mówiłaś, że ona już rozmawiała z Małaszewiczem. Marynia jest bardzo honorowa. Musiałaby się z nim ponownie rozmówić. Nie wiem, czy powinienem ją stawiać w takiej sytuacji. – Zasępił się znowu, ale Anna ucieszyła się, że zaczął o tym mówić. Zrozumiała, że musi uprzedzić wszystkie możliwe wersje wydarzeń i przygotować brata na tę rozmowę. Inaczej, znając jego opieszałość i niezdecydowanie Maryni, gotowi pokrzyżować jej plany. A tego by nie zniosła. Nachyliła się do brata i zaczęła mu cierpliwie tłumaczyć:

– Musisz pamiętać, o co walczysz. Nie wolno ci się poddać tylko dlatego, że ona coś tam komuś obiecała, w dodatku myśląc, że to jej jedyna szansa na zamążpójście.

– Chyba żartujesz?

Anna pokiwała głową z politowaniem. Maurycy nie znał Maryni tak, jak ona.

– A jednak. Maryni wydaje się, że jest brzydka i mało interesująca. Małaszewicza traktuje jak ostatnią deskę ratunku, jak wybawiciela. Dlatego pamiętaj, jeśli powie, że nie może mu teraz odmówić, że jest za późno, a nawet że go kocha, nie odpuszczaj. Padnij jej do stóp i błagaj, przekonuj, bądź twardy, bądź silny i powiedz, że ją kochasz, że bez niej nie możesz żyć, że jest sensem twojego życia, że nie odejdziesz bez pozytywnej odpowiedzi, że sam rozmówisz się z Małaszewiczem... – Anna chwyciła brata za rękaw i gorączkowo potrząsała jego ramieniem.

Ile by dała, żeby ktoś tak mówił do niej. Żeby ktoś ją pokochał, żeby chciał dla niej zburzyć wszystkie przeszkody. Może i mówiła, że niepotrzebna jej miłość. Może i chciała męża z rozumem i pieniędzmi, który zapewniłby jej wolność, ale co szkodziło, by ją jednocześnie pokochał? Raptem poczuła się jeszcze bardziej nieszczęśliwa. Zamiast obiektem miłości stała się bowiem zabawką bogatego i zepsutego pułkownika. Był od niej prawie dziesięć lat starszy. Przeżył, co swoje. Ona miała dopiero wejść w życie i niestety miał jej w tym towarzyszyć typ spod ciemnej gwiazdy, który uczynił z niej trofeum. Rozmowa z bratem rozmyła na chwilę wizję najbliższej nocy, ale lęk powrócił nagle ze zdwojoną siłą. Odsunęła go na bok. Musiała skupić się na Maurycym i jego mariażu z Marynią. Gdyby wcześniej o tym pomyślała, dziś byłaby spokojna o swoją przyszłość i może nigdy nie doszłoby do tego, że straciła rodowe klejnoty, a ten diabeł w ludzkiej skórze nie mógłby szantażować ojca ani zmuszać jej do ślubu. Użalanie się nad sobą nie leżało jednak w jej naturze. Odetchnęła więc głęboko i mówiła dalej:

– Jeśli ją kochasz, Maurycy, walcz! Nie daj sobie wmówić, że ona nie może. Jeśli cię chce, może wszystko. Pamiętaj!

Maurycy przyglądał się siostrze i już rozumiał, dlaczego pułkownik taki był w nią zapatrzony. Zderzenie jej drobnej sylwetki z siłą charakteru hipnotyzowało. Przed Dukajskim mało kto nie czuł respektu. Nie bez powodu nie znalazł dotąd kandydatki na żonę. Jeśli ktoś miał go okiełznać i przywiązać do siebie, to tylko jego siostra. Nikt w całej rodzinie, nawet zawzięty Ksawery, ich starszy brat, nie mógł się równać z Anną. Po cichu Maurycy współczuł przyszłemu szwagrowi, choć kochał siostrę. Był jednak o nią spokojny, widząc, jak pułkownik nawet z dala śledzi jej każdy krok, jak wodzi za nią wzrokiem, a kiedy tylko zbliża się do niej jakiś mężczyzna, natychmiast wyrasta przy niej niczym spod ziemi. Czy on będzie umiał tak walczyć o względy Maryni? Po tym dniu zrozumiał, że ją kocha. Może nawet kochał od dawna, ale ignorował to uczucie, ponieważ znał ją od dziecka. Dzieduszycka nie narzucała się, była skromna i cicha. Ze zdumieniem odkrył w niej bratnią duszę i inteligentną młodą kobietę. A skoro już ją odnalazł, miał zamiar zrobić wszystko, by została jego żoną. Z tym postanowieniem odprowadził siostrę do jej pokojów i pożegnał się z nią, dziękując za wsparcie.

– I pamiętaj, Niniu, że wasze sprzeczki z pułkownikiem to drobiazg. Macie siebie i wkrótce będziecie małżeństwem. Jeszcze nie raz się pokłócicie, ale on cię nie skrzywdzi. – Z tymi słowami ucałował ją na dobranoc w czoło. Uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami.

Kiedy tylko zamknęła się w pokoju, powrócił strach. Jak miała wymknąć się niezauważona z pałacu? I co się stanie, gdy już znajdzie się sam na sam z tym diabłem wcielonym? Maurycy nic nie wiedział. Nie miał pojęcia, że pułkownik planował właśnie ją skrzywdzić, zhańbić i tym samym uniemożliwić jej znalezienie innego męża. Nie przewidział, że Anna po tych perypetiach nie miała zamiaru nigdy więcej mieć do czynienia z mężczyznami i że zrobi wszystko, by nie zostać żoną Dukajskiego. Teraz jednak ważniejsze było to, żeby znaleźć wyjście z pałacu. Na szczęście powóz miał na nią czekać. A co, jeśli on tylko tak powiedział? Postanowiła, że jeśli ją oszukał, wróci i jutro powie ojcu całą prawdę. Trudno. Najwyżej papa się wścieknie. Oby nic więcej się nie stało.

Zmierzch już zapadł, ale służba wciąż krzątała się po pałacu, sprzątając pozostałości po przyjęciu zaręczynowym. Idąc z Maurycym na piętro, Anna bacznie obserwowała, co dzieje się w domu i niestety zbyt wiele osób kręciło się po parterze. Spacerowała po pokoju, próbując zebrać myśli. Nie zapaliła lampy. W ciemnościach lepiej jej się myślało. Trochę jakby schowała się przed całym światem. Ciemność była przytulna. Nigdy się jej nie bała. Wyjrzała na ogród szarzejący za oknem. Nikogo tam nie było. Nie paliły się żadne światła, a w półmroku nie sposób było sprzątać, dlatego ogród został uprzątnięty najpierw. Tamtędy nie mogła się jednak wydostać. Solidne murowane ogrodzenie było nie do sforsowania. Oczywiście mogła wciągnąć we wszystko Manię. Dziewczyna już nie raz jej pomogła, ale Anna uznała, że im mniej osób będzie w to wtajemniczonych, tym lepiej. Nigdy nie wiadomo, komu Mania mogłaby opowiedzieć, jak to Anna nocami wymyka się do narzeczonego.

Gorączkowo zastanawiała się, jakie ma możliwości, ale nic jej nie przychodziło do głowy. A czas płynął. Przecież nie tylko musiała wyjść, ale też wrócić po jakimś czasie. Nie miała pojęcia, na ile godzin zniknie. Na samą myśl o potężnej sylwetce Dukajskiego zrobiło jej się gorąco i objęła się ramionami. Nawet nie umiała sobie wyobrazić, co się stanie. Za każdym razem, kiedy jej dotykał, czuła ogarniające ją płomienie i pulsowanie w całym ciele. Tyle że skradziony ukradkiem pocałunek, choćby nawet taki jak te, którymi obdarzał ją najczęściej wbrew jej woli, to nie to samo, co oddanie mu się na jego warunkach i zostanie z nim sam na sam. Nie była na to gotowa. Nie tak wyobrażała sobie swoją pierwszą noc z mężczyzną. Zatrzymała się na środku pokoju. Genialność i zarazem prostota pomysłu, który wpadł jej do głowy, były bezsprzeczne. Uradowana ruszyła do Maurycego.

Michał wrócił do domu bardzo z siebie zadowolony. Miał na dziś wieczór inne plany. Chciał spędzić czas z Mathilde, młodziutką aktoreczką, którą od jakiegoś czasu utrzymywał z braku lepszej kandydatki na kochankę. Uwiódł już co ładniejsze mężatki spośród lwowskiej arystokracji, a z pannami na wydaniu sprawy bywały ryzykowne. Od razu się zakochiwały, więc trzymał się od nich z daleka. Mężatki były za to doświadczone, dyskretne i nie robiły większych problemów, gdy się znudził i kończył romans. Nie myślał dotąd o żonie, choć jego brat, Franciszek, z żoną Katarzyną najchętniej dawno wydaliby go za jedną z tych mdłych panien. Dopiero młodziutka Lipińska wzburzyła w nim krew. Za każdym razem, gdy ją widział, dostawał białej gorączki. Ta kobieta nie miała zamiaru mu się podporządkować, nie patrzyła na niego zamglonym, rozmarzonym wzrokiem. W oczach miała ogień i z zasady go nienawidziła. Przebywanie w pobliżu niej było jak palenie fajki na beczce prochu. Pragnął jej, ale chciał, żeby sama do niego przyszła, żeby pragnęła go tak samo mocno. Obiecywał sobie, że jej nie tknie do dnia ślubu, ale kiedy miał ją na wyciągnięcie ręki, musiał walczyć ze sobą, żeby poza pocałunkiem nie zrobić niczego głupiego. Od kilku miesięcy nie miał ochoty na nic poza apetyczną hrabianką Lipińską. Zamierzał ją mieć dla siebie. Na zawsze. Uwiedzenie jej i pozostawienie nie wchodziło w grę. Nie umiał sobie wyobrazić, że mógłby ją oddać komuś innemu. To dlatego zlecił śledzenie Małaszewicza, który wszedł mu w paradę i usiłował zdobyć względy dziewczyny.

Dziś Michał planował odreagować stresy związane ze staraniami o rękę Anny i świętować swój tryumf. Miał ją w garści. W zasadzie miał w garści całą jej rodzinę i poniekąd nie dał Annie wyboru. Musiała zostać jego żoną, a cała reszta była kwestią czasu. Tymczasem ona sama mu się podsunęła na przyjęciu zaręczynowym. Tak bardzo chciała odzyskać klejnoty, że nie mógł nie wykorzystać okazji. Zdawał sobie sprawę z tego, jakie ryzyko ponoszą obydwoje, ale był przekonany, że Anna poradzi sobie z wydostaniem się z rodzinnego domu. Już raz uratowała mu tyłek, a więc nie był jej obojętny. Udowodniła tym samym, że ma w sobie coś, co posiadało w tych czasach niewielu mężczyzn, a z pewnością nie znał kobiety mającej tyle odwagi i sprytu, co ona. Anna była jedyną znaną mu osobą, która przypominała mu jego samego. Wiedział, że zmuszenie jej do uległości może się nigdy nie powieść, ale nie był do końca pewny, czy chce z niej zrobić potulną żonę. Jadł chleb z niejednego pieca. Nie wszystko, co w życiu robił, nie każdy interes, który prowadził, był z gruntu uczciwy i potrzebował kogoś, kto się nie wystraszy, gdy staną razem na krawędzi. Chciał kobiety, która chwyci go wtedy za rękę i powie: „skaczemy”. A to, że ta kobieta go obecnie nienawidziła, było tylko drobiazgiem. Z czasem zrozumie, że nie są wrogami, że są ulepieni z tej samej gliny.

Odwołał spotkanie z Mathilde. Uprzedził ją już dawno, że zamierza się ożenić i ich znajomość dobiega końca. Oczywiście nadal chciał jej pomagać, a najlepiej dobrze wydać za mąż, ale aktorka się przed tym wzbraniała. Jak tylko uda mu się znaleźć odpowiedniego człowieka, nie będzie miała wyboru. Jaka przyszłość może czekać dziewczynę, która nie ma męża? Zwłaszcza jeśli pochodzi z rodziny złodziei i prostytutek.

Dzień dobiegał końca i jego finał miał być nagrodą za wszystko, co Michał znosił do tej pory. Nakazał służbie iść do siebie i nie pokazywać się. Nie byli zdziwieni. Znali go i wiedzieli, że ignorowanie jego poleceń może się bardzo źle skończyć. Dukajski kazał im tylko przygotować swoją sypialnię, a sam zszedł do gabinetu na parterze, gdzie nalał sobie szklaneczkę wybitnego koniaku od Baczewskiego, zrzucił kurtkę munduru i w samej koszuli zasiadł w jednym z potężnych foteli przed kominkiem. Wpatrywał się w ogień stanowiący jedyne źródło światła w urządzonym męskimi, ciemnymi meblami pomieszczeniu. Wbrew sobie czuł się podekscytowany. Nie pierwszy raz będzie miał do czynienia z kobietą, a mimo to Anna sprawiała, że cały się do niej wyrywał. Rozumiał jednak, że musi być cierpliwy. A co, jeśli ona nie przyjdzie? Nie, hrabianka Lipińska zrobi wszystko dla swojej rodziny.

Wychylił resztę alkoholu jednym potężnym haustem i miał szczerą ochotę dolać sobie kolejną porcję, ale postanowił, że tego nie zrobi. Musiał być przytomny, bo inaczej ta mała diablica mogła go wykiwać. Zegar wybił dwudziestą trzecią. W powozie czekał jego najbardziej zaufany człowiek. Wolak potrafił dotrzymać tajemnicy i nie zadawał żadnych pytań, choćby pułkownik wymyślał niestworzone cuda. Wystarczyło więc tylko, żeby Anna wymknęła się z pałacu...

Zanim rozległo się pukanie, usłyszał przyciszone głosy na zewnątrz. Czyżby służba śmiała zakłócać jego spokój? Zerwał się i w kilku krokach znalazł się przy drzwiach. Otworzył je, gotów wrzeszczeć, i o mało nie wpadł na dwóch mężczyzn. Jednym z nich był Wolak, który usilnie próbował przekazać mu coś wzrokiem. Drugi z mężczyzn był drobny, wręcz chudy, bo ubranie na nim wisiało. Twarz ukrywał pod kapeluszem, a mrok panujący w holu utrudniał rozpoznanie intruza.

– Co tu się wyprawia? – warknął Michał ze złością, której nawet nie próbował hamować. Zamiast Anny Wolak dostarczył do jego domu jakiegoś mężczyznę. A miał wyraźne polecenie, że ma czekać na hrabiankę choćby do rana. – Kim jest ten człowiek?

Wtedy mężczyzna podniósł głowę i wbił w niego płonący wzrok. Nie mógł tych oczu pomylić z jakimikolwiek innymi.

– To ja – powiedziała krótko Anna.

Michał patrzył to na nią, to na Wolaka, który wzruszył ramionami, skinął głową i zniknął w głębi holu. Stała przed nim w męskim ubraniu, poważna, skupiona i blada. Miał ochotę ją objąć, odegnać od niej strach. Zamiast tego pociągnął ją za rękę do środka, zamknął drzwi i pocałował. Nie protestowała. Wtuliła się w niego i oddała pocałunek. Od zapachu kwiatów, którym emanowała, kręciło mu się w głowie. Wplótł palce w jej włosy. Kapelusz spadł i potoczył się z cichym szelestem po podłodze. Żadne z nich nie zwróciło na to uwagi. Chłodne dłonie Anny oplotły jego kark. Przesunął ręce niżej, na jej pośladki. Ścisnął je, aż jęknęła. Co za kobieta! Jak w transie poruszyła biodrami, a on o mało nie zwariował. W ostatniej chwili odepchnął ją od siebie, dysząc ciężko. Stała przed nim z potarganymi włosami. Płomienie kominka igrały na jej twarzy, choć może to były emocje. Niepewność, zaskoczenie i podniecenie. Nabrzmiałe, uchylone usta chwytały powietrze. Była piękna. Gdyby go nigdy nie całowała, mógłby uwierzyć, że go nie znosi, ale jej ciało mówiło coś zupełnie innego.

– Wiedziałem, że przyjdziesz – wychrypiał. Miał wrażenie, że podniecenie rozerwie go od środka. Musiał odwrócić uwagę od jej ciała, które przed chwilą czuł przy sobie, inaczej ta noc nie skończyłaby się po jego myśli. Jeśli kiedykolwiek by się dowiedziała, jaką ma nad nim władzę, mogłaby z nim zrobić wszystko. Na szczęście wyglądała na zdezorientowaną i zaskoczoną. Jej brak doświadczenia działał na jego korzyść.

– Zapomniałeś, że nie zostawiłeś mi wyjścia. – W jej głosie pobrzmiewał sarkazm.

– Przed momentem do niczego cię nie zmuszałem.

Annę zatkało ze złości. Nie dość, że ją szantażował, to jeszcze teraz bezczelnie z niej drwił. Owszem, rzuciła się na niego jak obłąkana. Może ze strachu, a może po prostu powinna przyznać, że pociągał ją, choć nie wykluczało to wstrętu, jaki do niego żywiła z powodu jego podłego charakteru. Wysunęła podbródek i rzuciła:

– Miejmy to za sobą. – Było jej wszystko jedno. Kiedyś się na nim odegra. Teraz postanowiła brać, ile się da, i też mieć z tego przyjemność.

W oczach Dukajskiego zapaliły się iskry. Przesunął wzrokiem po jej ciele. Miała ochotę się zasłonić, choć wciąż była w ubraniu. Kiedy do niej podchodził, wyglądał jak kot skradający się w stronę myszy, którą chciał się bawić. Pochylił się nad Anną i pokazał na drzwi.

– Panie przodem.

Odwróciła się i weszła do ciemnego holu oświetlonego jedynie mdłym światłem niewielkiej lampy stojącej gdzieś w kącie. Zawahała się, bo przecież nie wiedziała, dokąd się kierować. Wtedy poczuła jego dłoń. Ich palce się splotły. Biły od niego ciepło i siła. W ciemności czuła się z Michałem prawie tak dobrze, jak wtedy w ogrodzie, w czasie balu, gdy wymknęła się z zabawy, przekonana, że idzie na schadzkę z Małaszewiczem. Poprowadził ją schodami na górę. Ze zdziwieniem zauważyła, że w męskim ubraniu jest jej cudownie swobodnie. Nie musi pilnować spódnicy, żeby na niej nie stanąć. W duchu postanowiła, że zamówi sobie męski ubiór. Choćby po to, by jak dziś wymknąć się z domu i jak mężczyzna swobodnie spacerować ulicami.

Na piętrze było już zupełnie ciemno, ale Dukajski kilka kroków od schodów otworzył drzwi i popchnął ją do środka. Stała zdezorientowana, aż zapalił lampę przy łóżku. Rozejrzała się po niewielkim pokoju, którego umeblowanie stanowiła szafka, szafa, stolik i krzesło oraz proste duże łóżko. Anna przełknęła gulę, która urosła jej w gardle ze zdenerwowania. Dukajski podszedł wolno, ale zatrzymał się krok od niej. Patrzyli sobie w oczy jak przeciwnicy mierzący się przed walką. Zrobił jeszcze krok i dotknął jej twarzy, kciuk położył na ustach.

– Jesteś jak diament. Sprawiasz wrażenie kruchej, ale jesteś twarda.

Nie bardzo mogła zrozumieć, o co mu chodzi. Od jego dotyku zaczęła dygotać. Najpierw drżały jej tylko dłonie, potem drżenie rozeszło się po całym ciele. Po chwili szczekała zębami.

– Zimno ci?

Pokręciła głową i wtuliła ją w jego ciepłą dłoń. Instynktownie objął ją i mocno przytulił. Z nosem wciśniętym w jego ramię oddychała zapachem alkoholu, wiatru i czegoś jeszcze, czego nie umiała nazwać. Dygotała jak w febrze. Gdzieś uleciała cała złość i wszystkie pretensje. Zdała sobie sprawę, że czuje się przy nim bezpieczna.

– Boisz się? Mnie?

Nie odpowiedziała. Wtuliła się jeszcze mocniej w jego ramiona i zacisnęła powieki.

– Już dobrze, maleńka – wyszeptał w jej włosy. – Wszystko będzie dobrze.

Chciała mu odpyskować, że owszem, będzie, jak tylko on zniknie z jej życia, ale nie odezwała się. Wchłaniała jego energię i było jej z tym dobrze. Wreszcie odsunął ją od siebie i delikatnie pocałował. Mogłaby przysiąc, że z czułością. Spojrzała mu w oczy.

– Michał, mam mało czasu. Nie chcę, żeby ktoś się zorientował...

Uśmiechnął się, wciąż trzymając jej twarz w dłoniach.

– Lubię, kiedy mówisz mi po imieniu. Drań i łajdak jakoś mnie nie przekonują.

Przewróciła oczami.

– Gdybyś mnie nie zmuszał...

Pocałował ją znowu, nie dając dojść do słowa. Pulsowanie w dole brzucha narastało. Otarła się o niego instynktownie. Miał na sobie tylko koszulę. Czuła pod palcami twarde mięśnie, pocałunek już nie był delikatny. Jego usta szybko zbłądziły na jej szyję. Jęknęła i chwyciła go za włosy, a wtedy on odskoczył od niej jak oparzony. Nie bardzo wiedziała, co się stało.

– O co chodzi? – spytała cicho i zrobiła krok w jego stronę, ale się cofnął.

– Powinnaś już wracać. – Przeczesał włosy dłonią i obrzucił ją tym swoim lodowatym spojrzeniem. W dyskretnym świetle lampy, załamującym się na jego twarzy, wyglądał jak demon. Piękny, kuszący i potężny.

Annę zamurowało. W co on znowu z nią grał?

– Jak to? – Jeśli zmienił zdanie, nie pomoże jej, więc będzie musiała przyznać się ojcu. Zdecydowała się na każde wyrzeczenie, byle tylko uchronić rodzinę, ale on znowu coś kombinował. Nie po to ryzykowała reputację i wymykała się z pałacu, nie po to przeżywała męki w drodze do tej sypialni, żeby teraz on się wycofał.

W odpowiedzi podszedł do szafki obok łóżka i odsunął szufladę. Wyjął stamtąd atłasowy worek. Zachrzęściło w nim, gdy go wcisnął w jej dłonie. Anna zbladła.

– Miałeś to cały czas? – wyszeptała zdumiona.

– Cóż, Małaszewicz to idiota. – Wzruszył ramionami. – Ledwie wyszedł z klejnotami od ciebie, poleciał zorientować się, ile mogą być warte.

– Kazałeś go śledzić? – Usta miała zlodowaciałe.

– To nieważne. Wisiorka od Dzieduszyckiej nie udało się jeszcze odzyskać, ale jeśli będziesz chciała...

– Miałeś to cały czas, kiedy mnie zmuszałeś, żebym tu przyjechała? – Anna myślała, że się udusi. Wściekłość ją rozsadzała. Ona się zamartwiała, bała się, narażała swoje dobre imię, a on bawił się jej strachem i emocjami. Od samego początku miał klejnoty u siebie.

– Odzyskałem je niedawno. Miałem ci je oddać, ale wtedy poprosiłaś mnie o pomoc. – Wzruszył ramionami.

– Więc sama dałam ci okazję, żebyś mnie wykorzystał? To chcesz powiedzieć?

– Poniekąd...

W jednej chwili eksplodował w niej wulkan emocji. Chwyciła worek i zamachnęła się nim. Dukajski zasłonił się ramieniem.

– Ty cholerny draniu, ty mendo, ty prostaku, złodzieju! Zabiję cię! – wrzeszczała i raz po raz uderzała pułkownika workiem, w którym grzechotała biżuteria. Dukajski cofał się i robił uniki, gdy ona nacierała na niego, młócąc obydwiema rękami. – Podstępny diable, padalcu! Nienawidzę cię!

Michał najpierw się bronił, ale w końcu spróbował obezwładnić złośnicę. Zamiast mu podziękować, że zmienił zdanie, że nie chciał jej straszyć ani robić czegokolwiek wbrew jej woli, że odzyskał jej klejnoty, zanim Małaszewicz je upłynnił, ona się wściekała. Pragnął jej bardziej niż kogokolwiek, ale widząc jej strach, czując, jak drży, zrozumiał, że jeśli wykorzysta okazję, jeśli ona to zrobi ze strachu, to już nigdy nie przyjdzie do niego i nie odda mu się z własnej woli. Chciał być dobry, a spotkała go taka nagroda. Co za baba! Kiedy udało mu się ją zamknąć w ramionach, nadal szarpała się i wiła.

– Uspokój się, bo mnie to podnieca, dzikusko. – Zaśmiał się cicho, choć nie było mu do śmiechu. Ocierała się o niego i już samo to wystarczyło, żeby przestał racjonalnie myśleć.

– Wiesz, gdzie to mam? Jesteś obleśny! Na twój widok chce mi się wymiotować – cedziła przez zęby, ale nie poddawała się, co bawiło go jeszcze bardziej. Na szczęście wiedział, że kłamie. Niby chciała się wydostać, ale czuł każdym nerwem, że coraz mocniej przyciska do niego ciało.

– Przestań, bo zmienię zdanie i wylądujesz w tym łóżku. – Pokazał głową na posłanie. Trzymał jej ręce za plecami. Worek wypadł z dłoni. Jej piersi opierały się o niego i każdy ruch powodował podsycenie ognia, który w nim płonął. Musiała to czuć, bo burknęła coś o podstępnej żmii, lecz znieruchomiała. – Tak lepiej, maleńka. Teraz cię puszczę, a ty grzecznie wrócisz do domu. Mój człowiek czeka na ciebie w powozie przed domem. Inaczej zaręczam ci, że nie wyjdziesz stąd do rana. – Uwolnił jej ręce.

Otrzepała się, jakby była brudna. Poprawiła żakiet i odgarnęła włosy z czoła. Spojrzała na niego i parsknęła. Patrzył, jak podnosi worek, odwraca się na pięcie i idzie do drzwi. Mógł ją zatrzymać, mógł spędzić z nią tę noc, ale nie ruszył się z miejsca. Anna położyła rękę na klamce i zatrzymała się. Obróciła się na pięcie i ruszyła w jego stronę z palcem wycelowanym w niego jak broń.

– Zanim stąd wyjdę, chcę, żebyś zapamiętał, co powiem. Nigdy mnie nie będziesz miał. Nie zostanę twoją żoną. – Stanęła przed nim i dźgnęła go palcem w pierś. – Nie myśl, że jestem jedną z tych bezwolnych panienek, które do ciebie wzdychają.

– Nigdy tak nie myślałem, najdroższa – powiedział całkiem poważnie. – Gdyby było inaczej, nie zadawałbym sobie tyle trudu, żeby się z tobą ożenić.

– I mam się z tego powodu czuć wyróżniona? – parsknęła. – Bo wspaniały hrabia Dukajski zechciał się ze mną ożenić. Ależ mnie zaszczyt kopnął!

– Żebyś wiedziała. Niejedna dałaby się posiekać, żeby być na twoim miejscu. – Zaczynała go denerwować, a to nie było najmądrzejsze.