Noworoczne panny - Magda Knedler - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Noworoczne panny ebook i audiobook

Magdalena Knedler

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

228 osób interesuje się tą książką

Opis

Dwie siostry – dwa różne światy w jednym mieście 
 
Warszawa (zabór rosyjski), Breslau (Królestwo Prus), koniec lat 30. XIX w. 
 
Prakseda i Aniela Krukowieckie, wychowywane w luksusie i pałacowym rygorze córki hrabiego, mają zupełnie inny status towarzyski. Nieżyjąca już matka Anieli była arystokratką, a matka Praksedy i druga żona hrabiego - pruską malarką ze środowiska mieszczańskiego. Młodsza panna jest więc owocem mezaliansu, czego wielki świat nigdy jej nie wybaczył. 
 

Po śmierci ojca Prakseda niespodziewanie dostaje propozycję przeprowadzenia się z Warszawy do Wrocławia, do swojej dawno niewidzianej matki. Dziewczyna jest zachwycona tym pomysłem, zwłaszcza że opuściłaby złośliwą ciotkę, pod opiekę której trafiła, i nieprzychylną sobie od zawsze Anielę. Niespodziewany splot okoliczności decyduje jednak, że do Wrocławia wyruszają wszystkie trzy.  

 

Na Praksedę czeka nowe życie w prężnie rozwijającym się środowisku artystów i mieszczan, gdzie nie będzie już tylko pogardzanym przez towarzystwo owocem mezaliansu. Aniela, jak przystało na prawdziwą hrabiankę bez skazy na rodowodzie, poślubia hrabiego, którego jednak w ogóle nie zna i który ma swoje własne, mroczne sekrety.  

 

Czy drogi sióstr na dobre się rozejdą? Czy tak różniące się kobiety będą potrafiły znaleźć nić porozumienia w nowym otoczeniu? Czy też niechęć między nimi jeszcze się pogłębi? 

 

Seria SCIEŻKAMI NADZIEI składa się z następujących tomów: 

 

Tom 1 - Noworoczne panny 

Tom 2 - Północne siostry 

Tom 3 - Kobiety z wiatru 

 

Magda Knedler – autorka blisko trzydziestu powieści, które zapewniły jej między innymi nominację do Bestsellera Empiku, nagrodę w plebiscycie Książka Roku 2020, organizowanym przez portal Lubimy Czytać, oraz nagrodę Radia Wrocław Kultura. Pisze głównie powieści historyczne i obyczajowe. Z wykształcenia filolożka i logopedka. Uwielbia stare dokumenty, malarstwo i polską fonetykę. Interesuje się biblio- i bajkoterapią, czyli uzdrawiającą mocą tekstów.   

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 432

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 43 min

Lektor: Agata Góral
Oceny
4,3 (32 oceny)
15
13
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Amylee444

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejny świetnie zapowiadający się cykl obyczajowy z dobrym historycznym tłem. Dobrze przeczytane. Czekam niecierpliwie na kolejne części!
20
Madel777

Nie oderwiesz się od lektury

Ależ to była uczta czytelnicza. 🙂 Polecam z całego serca 😍❤️😘
20
ewkaj

Dobrze spędzony czas

Historia przyrodnich sióstr z kręgów arystokracji w latach trzydziestych XIX w w zaborze rosyjskim i pruskim ,w Warszawie i Wrocławiu. Świetnie zarysowane tło społeczno- obyczajowe w środowisku arystokracji ,mieszczaństwa i artystów.Solidnie napisana pierwsza część trylogii--godna polecenia!
10
Grazyna_Be

Dobrze spędzony czas

Seria zapowiada się nieźle. Czekam na następne tomy
10
Chilim26

Całkiem niezła

Ciekawa i dobrze napisana. Lubię pióro Magdy Knedler i doceniam to, że porządnie się przygotowuje do napisania każdej książki.Tym razem jednak, jako dorosłej osobie przeszkadzał mi nadmierny dydaktyzm powieści. Pewnie jednak sięgnę po kolejne części.
10



Ty­tuł ory­gi­nału: No­wo­roczne panny
Co­py­ri­ght © by Magda Kne­dler, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło sp. z o.o., War­szawa 2025
Re­dak­cja i ko­rekta: Jo­anna Wy­słow­ska
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf sp.j., Byd­goszcz
Pro­jekt okładki i ilu­stra­cje: Mag­da­lena Pa­lej
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blanka Woś­ko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2025
ISBN: 978-83-8132-638-4
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 603-798-616
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1

Prak­seda Kru­ko­wiecka ma­rzyła o tym, by uwol­nić się od wielu rze­czy. Od gor­setu, to na po­czą­tek. Stara ciotka Wi­śniow­ska za­sznu­ro­wała ją przed po­dróżą tak mocno, że te­raz le­d­wie dało się od­dy­chać. Tuż po gor­se­cie naj­gor­szy był dy­li­żans, ścisk, za­duch, tur­kot kół i nie­ustanne ko­ły­sa­nie, które do­pro­wa­dzało czło­wieka do mdło­ści i za­wro­tów głowy. I jesz­cze sama ciotka Wi­śniow­ska, skur­czona, po­marsz­czona i wiecz­nie zła. Za­ci­skała usta w wą­ską kre­skę, za­ci­skała dło­nie w pię­ści, za­ci­skała też pew­nie jesz­cze ja­kieś inne czę­ści ciała, nie­wi­doczne dla ogółu. „Eskor­to­wała” je do Wro­cła­wia, bo prze­cież dwóm nie­za­męż­nym pan­nom mu­siała to­wa­rzy­szyć przy­zwo­itka. Na­wet je­śli jedna z owych pa­nien już się za­rę­czyła i zy­skała cał­kiem re­alne wi­doki na ry­chłe za­mąż­pój­ście. „Uko­chane sio­strze­niczki”. Tak je na­zy­wała, oczy­wi­ście tylko przy in­nych lu­dziach. Kiedy zo­sta­wały same, ogra­ni­czała się do na­po­mnień, uwag i ka­zań, któ­rych wy­gła­sza­nia mo­głaby uczyć pa­pieża. Tego nie wolno, tam­tego nie wy­pada, a to jest ab­so­lut­nie za­ka­zane. Prak­sedy nie zno­siła naj­bar­dziej, z oczy­wi­stych dla każ­dego wzglę­dów. Te­raz miała ko­lejne po­wody, by pa­trzeć na nią z nie­chę­cią i po­gardą.

– To da­leko, droga ciotko – po­wie­działa dziew­czyna tuż przed po­dróżą. – Chwy­cił mróz i spadł pierw­szy śnieg, co na pewno ni­czego nie uła­twi, a roz­grzana ce­gła w dy­li­żan­sie długo cie­pła nie utrzyma. Może ciotka zo­stać w domu, nie bę­dziemy prze­cież same. Je­dzie z nami mój drogi przy­szły szwa­gier.

Słowa „droga ciotko” oraz „drogi przy­szły szwa­gier” Prak­seda wy­po­wie­działa z lekką kpiną, co na pewno nie umknęło sta­rej Wi­śniow­skiej.

– Już ty się na te­mat szwa­gra nie wy­po­wia­daj – syk­nęła. – Że też ci nie wstyd.

Prak­seda nie od­po­wie­działa. Wie­działa, że ciotka nie zre­zy­gnuje z po­dróży. Mu­siała od­sta­wić je do Wro­cła­wia, zo­ba­czyć „co i jak”, skry­ty­ko­wać każdą rzecz, przy­po­mnieć Prak­se­dzie po raz setny, że nie może się rów­nać z sio­strą i musi znać swoje miej­sce. To bo­lało, ale było też za­bawne, na swój spo­sób. Ta złość i po­garda. Fu­ria, z jaką ciotka przy­jęła wia­do­mość, że hra­bia von Goltz naj­pierw oświad­czył się Prak­se­dzie, młod­szej sio­strze Kru­ko­wiec­kiej, tej o „li­chym po­cho­dze­niu”, a do­piero póź­niej, od­rzu­cony, po­pro­sił o rękę star­szą, Anielę.

Sprawa wy­szła przy­pad­kiem, kiedy tuż przed wy­jaz­dem, pod­czas her­baty, Prak­se­dzie wy­pa­dła z dłoni książka, a z książki list. Aniela, która po za­rę­czy­nach z hra­bią von Golt­zem, o dziwo, cho­dziła zła jak osa i jesz­cze czę­ściej szu­kała oka­zji, by się do cze­goś przy­cze­pić, rzu­ciła się na ko­pertę i szybko pod­nio­sła ją z pod­łogi. Prak­seda zbla­dła.

– Od­daj mi to – po­wie­działa.

Aniela zmru­żyła oczy. Otwo­rzyła ko­pertę i wy­cią­gnęła list. Prze­bie­gła go wzro­kiem, a po­tem zgnio­tła i rzu­ciła w młod­szą sio­strę. Pa­pie­rowa kulka upa­dła na pod­łogę. Aniela wy­bie­gła z sa­lonu, trza­snęły drzwi, naj­pierw jedne, po­tem dru­gie, w głębi ko­ry­ta­rza.

– Co to jest? – za­in­te­re­so­wała się ciotka.

– Nic – od­parła szybko Prak­seda i pod­nio­sła zmięty list.

– Za­da­łam ci py­ta­nie. Co to jest?

Ciotka sta­nęła przed nią i wy­cią­gnęła dłoń.

– To moja rzecz, nie ciotki.

– Twoja rzecz? Nic w tym domu nie jest twoją rze­czą. Bóg je­den wie, do­kąd byś tra­fiła po śmierci ojca, gdyby nie ja. Ow­szem, te­raz po­ja­wiły się moż­li­wo­ści, więc mo­żesz za­dzie­rać nosa, ale jesz­cze dwa mie­siące temu...

– Przy­po­mnę tylko, że to cio­cia świa­do­mie od­cięła mnie od matki, o czym nie mia­łam po­ję­cia. A te­raz prze­pra­szam...

– Jesz­cze po­ża­łu­jesz!

– Czego? – za­py­tała wy­zy­wa­jąco.

– Tego, że tak ocho­czo do niej je­dziesz. Bo kimże ona jest, co? Ja­kie ży­cie ci za­pewni?

– Lep­sze niż to, które pro­wa­dzę te­raz.

– Je­steś bez­czelna.

– Trudno się nie zgo­dzić. Po tym, co po­wie­dział mi hra­bia von Goltz na te­mat mo­jej matki, niech się cio­cia po mnie nie spo­dziewa wdzięcz­no­ści i sym­pa­tii. Za­de­cy­do­wała cio­cia za mo­imi ple­cami, że nie po­win­nam mieć z nią kon­taktu. Za­de­cy­do­wała cio­cia o pięt­na­stu la­tach mo­jego ży­cia, kiedy my­śla­łam, że o mnie za­po­mniała!

– Za każdą pannę ktoś de­cy­duje, nie wie­dzia­łaś o tym?! My­ślisz, że ja w twoim wieku mia­łam ja­kiś wy­bór?

– Nie ob­cho­dzi mnie to. Ob­cho­dzi mnie moja przy­szłość i moje ży­cie. Któ­rym cio­cia na szczę­ście już kie­ro­wać nie bę­dzie. Lada chwila na­sze ścieżki się ro­zejdą i bę­dzie so­bie cio­cia mu­siała po­szu­kać in­nej ofiary. A te­raz...

– Pa­mię­taj, żeś cią­gle panną na ła­sce swo­jej ro­dziny. Jak nie na mo­jej ła­sce, to na ła­sce two­jej, po­żal się Boże, matki, która...

– Dość!

– Nie­ważne, co o niej mówi hra­bia von Goltz. Może ją na­zy­wać swoją przy­ja­ciółką, ale prawda jest taka, że ich światy za­wsze bę­dzie dzie­lić ja­kaś gra­nica. To dla­tego, choć ćwier­kał ci do ucha i książki przy­no­sił, o rękę po­pro­sił nie cie­bie, lecz Anielę. Może i Anielka nie ma wiel­kiego po­sagu, ale jej matka była hra­biną. Nie pru­ską ma­larką. Pru­ska ma­larka, też coś! Ro­dzina mo­jego szwa­gra ni­gdy mu nie za­po­mniała tego nie­for­tun­nego mał­żeń­stwa!

Prak­seda nie mo­gła już dłu­żej wy­trzy­mać obelg pod ad­re­sem swo­jej matki i mści­wie roz­wi­nęła list, po czym po­dała go ciotce.

– Hra­bia von Goltz naj­pierw oświad­czył się mnie. A do­piero po­tem cioci uko­cha­nej Anielce – po­wie­działa i zo­sta­wiła osłu­piałą star­szą pa­nią w sa­lo­nie.

Za­mknęła się w swoim po­koju i ciężko oparła o drzwi. W ostat­nim cza­sie mu­siała ta­kich rze­czy słu­chać co­dzien­nie. Ciotka nie da­wała jej ani na chwilę za­po­mnieć, kim jest jej matka. Choć prze­cież nie wi­działy się od pięt­na­stu lat. Dla ciotki nic nie zna­czyło to, że matka Prak­sedy naj­wy­raź­niej od­nio­sła suk­ces, cie­szyła się sza­cun­kiem i miała pie­nią­dze. Li­czyło się tylko to, że była „ni­kim”, w prze­ci­wień­stwie do matki Anieli. Hra­bianki. Z Wi­śniow­skich, „tych” Wi­śniow­skich, jak za­wsze pod­kre­ślała ciotka, pi­jąc do dłu­giej li­sty ty­tu­łów, przy­wi­le­jów, dóbr i za­szczy­tów tej ro­dziny. O tym, że Wi­śniow­scy swego czasu wku­pili się w ła­ski naj­pierw pru­skiego, a póź­niej ro­syj­skiego za­borcy, z upo­rem mil­czała. Matka Anieli była więc hra­bianką Wi­śniow­ską, a na­stęp­nie hra­biną Kru­ko­wiecką, „na­szą nie­od­ża­ło­waną An­to­niną”, która zmarła, wy­da­jąc na świat córkę. O ko­lej­nym mał­żeń­stwie Kru­ko­wiec­kiego ro­dzina wo­lała mil­czeć. Tylko cza­sem, w chwi­lach wzbu­rze­nia, ciotka na­zy­wała jego drugą żonę „pru­ską ma­larką”, przez którą nie­szczę­sny hra­bia do­znał po­mie­sza­nia zmy­słów i do­pu­ścił się me­za­liansu. Ga­dała o tym wów­czas cała War­szawa. Pru­ska ma­larka zno­siła to dziel­nie przez całe pięć lat, aż wresz­cie, za­szczuta i izo­lo­wana przez krew­nych męża, pod­dała się i ode­szła.

Hra­bia Kru­ko­wiecki nie po­zwo­lił jej za­brać córki. Po­wie­dział, że dziew­czyna nie bę­dzie się cho­wać wśród ar­ty­stów, jak ja­kaś Cy­ganka, bo przy­naj­mniej po czę­ści jest błę­kit­nej krwi. Prak­seda od­no­siła nie­kiedy wra­że­nie, że wi­dzi się w niej stwo­rze­nie przy­po­mi­na­jące nie cał­kiem ra­so­wego psa albo nie cał­kiem ra­so­wego ko­nia, z któ­rym nie do końca wia­domo, co zro­bić. Za­wsze pa­trzono na nią ina­czej, a jed­nak, póki żył jej oj­ciec, czuła się na swój spo­sób chro­niona. Po­dob­nie jak chro­niono jego sa­mego. Kiedy zmarł, po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa pry­sło jak my­dlana bańka. Nie dość, że ona była mie­szań­cem i miała „skazę”, to jesz­cze po­stępki ojca wy­cho­dziły na jaw je­den po dru­gim i wy­wo­ły­wały praw­dziwą bu­rzę. Anieli też się nieco do­stało, ale ją wciąż ota­czał blask Wi­śniow­skich. Prak­sedy nie ota­czał ża­den blask. Skoń­czyły się za­pro­sze­nia na pod­wie­czorki, obiady i bale. Nie tę­sk­niła za nimi w ogóle, nie cier­piała war­szaw­skiej so­cjety. A jed­nak zro­zu­miała tę in­for­ma­cję. Nie chcieli jej. Nie za­mie­rzali jej przy­jąć, za­ak­cep­to­wać, uznać za swoją. Nie była żadną pol­ską hra­bianką, tylko w po­ło­wie Pru­saczką o po­dej­rza­nych ko­nek­sjach. Kimś ob­cym.

Kiedy dy­li­żan­sem rzu­ciło na za­krę­cie, Prak­seda ude­rzyła się bo­le­śnie w ło­kieć i syk­nęła.

– Nic się pani nie stało? Może pani ru­szać ręką?

Spięła się odro­binę, kiedy hra­bia von Goltz do­tknął jej ra­mie­nia. Po­trzą­snęła głową.

– Wszystko w po­rządku.

Od­su­nęła się i przy­ci­snęła plecy do opar­cia, ale on na­dal się ku niej po­chy­lał. Nie wy­glą­dał na szczę­śli­wego: oczy smutne, ką­ciki ust opad­nięte.

– Wszystko w po­rządku, na­prawdę – po­wtó­rzyła i nie­spo­koj­nie spoj­rzała na sie­dzącą przy nim Anielę, która przez pierw­sze go­dziny po­dróży cier­piała z po­wodu żo­łądka, a te­raz za­pa­dła w drzemkę.

Hra­bia zre­flek­to­wał się i wy­pro­sto­wał. Uśmiech­nął się do sta­rej Wi­śniow­skiej, która wście­kle zmru­żyła oczy. Prak­seda wie­działa, że ta wście­kłość prę­dzej czy póź­niej skie­ruje się ku niej. Ciotka nie bę­dzie prze­cież zła na hra­biego, skoro pod ręką ma nie­for­tunną niby-sio­strze­nicę. Prak­seda jesz­cze raz zer­k­nęła na Goltza. On rów­nież znowu na nią pa­trzył, więc szybko ucie­kła wzro­kiem, a po­tem za­mknęła oczy. Bała się tego, co nad­cho­dziło, a jed­no­cze­śnie pra­gnęła, by już się stało. Ostat­nia rzecz, od któ­rej chciała się uwol­nić. Jego to­wa­rzy­stwo.

2

Wciąż pa­mię­tała tam­ten dzień, kiedy wi­dzieli się po raz pierw­szy. Snuła się uli­cami War­szawy pew­nego wrze­śnio­wego po­ranka, mia­sto bu­dziło się do ży­cia, z do­mów po­wy­cho­dził do­piero „sam plebs”, jak po­wie­dzia­łaby ciotka. Pach­niało świe­żym chle­bem, na chod­niku mi­nęło ją dziecko w roz­pa­da­ją­cych się bu­tach, do jed­nej z za­moż­niej­szych ka­mie­nic na No­wym Świe­cie wcho­dziła młoda, blada gu­wer­nantka. Sie­dem lat po prze­gra­nym po­wsta­niu li­sto­pa­do­wym War­szawa wciąż zda­wała się nieco wy­lud­niona. Mia­sto tę­sk­niło za tymi, któ­rzy nie wró­cili i któ­rzy, praw­do­po­dob­nie, nie mieli wró­cić ni­gdy ze swo­jego wy­gna­nia w Wied­niu czy in­nym Pa­ryżu. Na swój spo­sób Prak­seda im za­zdro­ściła. No­wego po­czątku. In­nego ży­cia. War­szawa wciąż była w ża­ło­bie, tak jak i teo­re­tycz­nie ona, po ojcu, po któ­rym ni­gdy nie pła­kała praw­dzi­wymi łzami i któ­rego nie ko­chała. Ubrana w czarną suk­nię, zbyt ciężką jak na schy­łek lata, z czarną wo­alką skry­wa­jącą twarz, szła w stronę Zamku Kró­lew­skiego, a za nią wlo­kła się nie­wy­spana słu­żąca. Prak­seda ma­rzyła o tym, by ni­kogo za sobą po mie­ście nie cią­gać, by po pro­stu móc iść sa­mot­nie przed sie­bie, ale tak oczy­wi­ście nie mo­gła się za­cho­wy­wać. Bu­dziła wy­star­cza­jącą sen­sa­cję i nie po­trze­bo­wała ko­lej­nych skaz na re­pu­ta­cji. Panny z wyż­szych sfer ni­gdy nie spa­ce­ro­wały same. Panny z wyż­szych sfer za­wsze mu­siały mieć eskortę.

Tam­tego po­ranka hra­bia von Goltz rów­nież snuł się po mie­ście. Uchy­lił ka­pe­lu­sza, kiedy ją mi­jał, ale nie ode­zwał się, oczy­wi­ście, że nie. Nie znali się, więc nie mo­gli za­cząć roz­mowy. Mu­siał ją jed­nak ob­ser­wo­wać, bo kilka dni póź­niej po­ja­wił się w sa­lo­nie ciotki Wi­śniow­skiej z ofi­cjalną wi­zytą. Prak­seda z pew­nym za­sko­cze­niem pa­trzyła, jak star­sza pani wdzię­czy się do Pru­saka, ale uznała, że wi­docz­nie jej nie­chęć nie do­ty­czy ca­łego na­rodu, a je­dy­nie lu­dzi, któ­rzy nie po­cho­dzili z ary­sto­kra­cji.

– O, Prak­seda – mruk­nęła na wi­dok dziew­czyny i nie­dbale mach­nęła ręką w jej stronę. – Moja sio­strze­nica. To zna­czy, nie cał­kiem. Wi­dzi pan, pa­nie hra­bio, pierw­szą żoną jej ojca była moja dużo młod­sza, nie­od­ża­ło­wana sio­stra An­to­nina z Wi­śniow­skich. Aniela jest jej córką i to moja praw­dziwa sio­strze­nica. Prak­seda jest córką dru­giej żony hra­biego Kru­ko­wiec­kiego.

Ciotka na­wet nie usi­ło­wała ma­sko­wać po­gardy w gło­sie. Nie wy­mie­niła matki Prak­sedy z imie­nia. Dziew­czyna dy­gnęła i ro­zej­rzała się po sa­lo­nie. Ciotka sie­działa w jed­nym fo­telu, drugi za­jął hra­bia, trzeci Aniela. Je­dyne wolne krze­sło stało pod oknem i trzeba je było przy­nieść, by usiąść ra­zem z in­nymi. Za­nim Prak­seda zdą­żyła się ru­szyć, hra­bia von Goltz ze­rwał się z miej­sca.

– Pro­szę, niech pani spo­cznie tu­taj. Przy­niosę so­bie krze­sło.

– Ależ... – za­częła z obu­rze­niem ciotka – za­dzwo­nię na...

– Droga pani, pro­szę się nie kło­po­tać.

Hra­bia bły­ska­wicz­nie wró­cił z krze­słem i opadł na nie, za­nim ciotka do­tknęła sznurka, by za­dzwo­nić po służbę. Prak­seda czuła, jak płoną jej po­liczki.

– Pan hra­bia jest sło­wia­no­fi­lem – ode­zwała się Aniela, by ja­koś za­trzeć przy­kre wra­że­nie spo­wo­do­wane za­cho­wa­niem Wi­śniow­skiej wo­bec swo­jej przy­szy­wa­nej sio­strze­nicy. Nie dla­tego, by sama miała z tego po­wodu wy­rzuty su­mie­nia, po pro­stu ich gość wy­raź­nie to za­uwa­żył. – Po­znał w Pa­ryżu na­szych pol­skich ar­ty­stów i obie­cał panu Cho­pi­nowi, że w swo­ich po­dró­żach po zie­miach pol­skich nie omi­nie War­szawy.

Goltz po­twier­dził. Prak­seda unio­sła głowę, a on spoj­rzał jej w oczy. Aniela chrząk­nęła i nieco za gło­śno od­sta­wiła na sto­lik fi­li­żankę z her­batą. Hra­bia zer­k­nął na nią po­bież­nie, po czym znowu po­pa­trzył na Prak­sedę. Wie­działa, że ta sy­tu­acja się na niej ze­mści. Aniela jej nie od­pu­ści.

– Moja sio­stra – ode­zwała się, wska­zu­jąc na star­szą pannę Kru­ko­wiecką – pięk­nie gra na for­te­pia­nie. Wzięła na­wet kilka lek­cji u pana Cho­pina, kiedy jesz­cze był w War­sza­wie.

Goltz po­now­nie ski­nął głową, ale tym ra­zem nie spoj­rzał na­wet na Anielę. O Boże, po­my­ślała Prak­seda, to wszystko zmie­rza w złym kie­runku. Chciała znik­nąć.

– Sły­sza­łem – zwró­cił się do niej hra­bia – że in­te­re­suje się pani li­te­ra­turą i ję­zy­kami, w tym hi­sto­rią ję­zyka pol­skiego, jego naj­daw­niej­szymi źró­dłami.

– Tak – od­parła, uni­ka­jąc jego wzroku.

– Ja rów­nież.

– To wspa­niale. I bar­dzo do­brze mówi pan po pol­sku.

– Po­cho­dzę z mia­sta, gdzie mieszka wielu Po­la­ków i mowę pol­ską nie­trudno usły­szeć na uli­cach. Na­wet sporo skle­pów wy­wie­sza szyldy i ogła­sza swoje oferty w dwóch ję­zy­kach. Choć to te­raz mia­sto pru­skie, już od lat. Ale prze­cież mamy u sie­bie bo­gatą pol­ską tra­dy­cję. Na pewno sły­szała pani o Szkole Wro­cław­skiej Pol­skiej, która po­wstała w XVII wieku i funk­cjo­no­wała z po­wo­dze­niem przez pra­wie sto lat. Wielu, au­striac­kich wów­czas, kup­ców po­sy­łało do niej swo­ich sy­nów, bo in­te­resy ro­biło się czę­sto z Po­la­kami i na­le­żało znać ję­zyk. Wtedy mia­sto było ty­glem, w któ­rym mie­szały się różne ję­zyki i oby­czaje, tro­chę cze­skie, tro­chę pol­skie, tro­chę au­striac­kie, tro­chę ży­dow­skie. Na­dal jest ty­glem, ale pru­skie wła­dze z pew­no­ścią będą da­lej dą­żyć do jego cał­ko­wi­tego zniem­cze­nia. Już się po­woli wi­dzi tę ten­den­cję. Zwłasz­cza po woj­nach z Na­po­le­onem. Lud­ność ucier­piała, to prawda. Wiele po­bli­skich wsi spło­nęło, po­żary i znisz­cze­nia nad­szarp­nęły nieco samo mia­sto, nie­któ­rych rze­czy wciąż nie udało się na­pra­wić, ale wła­dzom na­po­le­oń­skim trzeba od­dać jedno. Zbu­rze­nie mu­rów obron­nych dało zna­ko­mite skutki. Mia­sto się roz­ra­sta. Za pół wieku bę­dzie, moim zda­niem, naj­przed­niej­szą me­tro­po­lią.

Umilkł i jakby się za­wsty­dził tej dłu­giej wy­po­wie­dzi. Łyk­nął her­baty i zer­k­nął na ta­lerz z ciast­kami, ale się nie po­czę­sto­wał. Prak­seda wal­czyła ze sobą przez chwilę, po czym znowu spoj­rzała mu w oczy.

– Czy­ta­łam tro­chę o Wro­cła­wiu. O Bre­slau.

Uśmiech­nął się.

– Miło mi to sły­szeć. Wro­cław. Bre­slau. Vra­til­slav. A może Vra­ti­sla­via? Mia­sto wielu nazw. Wła­śnie o tym mó­wię. Wy­myka się gra­ni­com i przy­na­leż­no­ściom, te­ry­to­rial­nym, na­ro­do­wym, kul­tu­ro­wym i ję­zy­ko­wym.

– Ro­zu­miem.

– Uro­dzi­łem się w gó­rach, w ma­łej miej­sco­wo­ści Lan­deck, ale Bre­slau, Wro­cław, tak mi się spodo­bało, że ku­pi­łem tam ładny ka­wa­łek ziemi. Mu­szę wy­znać, że ten te­ren na­le­żał kie­dyś do mo­jej ro­dziny, do in­nego Goltza, da­le­kiego ku­zyna. Po jego śmierci jed­nak... cóż, mia­sto prze­jęło po­nad dwie­ście mórg w za­mian za umo­rze­nie wie­rzy­tel­no­ści. Miał długi. To się zda­rza, prawda? Czasy są trudne, wszę­dzie. Czuję, że idzie zu­peł­nie nowa epoka, która wy­wróci po­rzą­dek świata. W każ­dym ra­zie wy­bra­łem się kie­dyś, by obej­rzeć dawne te­reny mo­jego ku­zyna, i do­wie­dzia­łem się przy oka­zji, że ka­wa­łek tej ziemi można od­ku­pić. Co uczy­ni­łem bez dłuż­szego za­sta­no­wie­nia. To oko­lica, jak są­dzę, z przy­szło­ścią. Nad rzeką Oder. Piękne wi­doki. Prze­wi­duję, że brzeg rzeki zo­sta­nie jesz­cze ure­gu­lo­wany i... ale nie będę tym pani za­nu­dzał. Pani ni­gdy tam nie była, panno Prak­sedo, prawda?

Znowu nie ukry­wał za­kło­po­ta­nia. Prak­seda miała wra­że­nie, że wcale nie chce tyle mó­wić i na co dzień nie jest aż tak wy­lewny. Nie­po­koił się. Aniela z tru­dem ma­sko­wała złość, że zo­stała po­mi­nięta w roz­mo­wie, i tylko uda­wała za­in­te­re­so­wa­nie. Na­wet je­śli Goltz ją nu­dził, nie za­mie­rzała tego oka­zać. Na pewno ob­my­ślała już spo­sób, jak prze­kie­ro­wać jego uwagę na sie­bie. Ciotka słu­chała i ki­wała głową, choć na pewno zgor­szyła się otwar­to­ścią go­ścia. Tym, jak bez skrę­po­wa­nia i z uśmie­chem opo­wia­dał o pro­ble­mach fi­nan­so­wych swo­jego ku­zyna. Nikt z jej to­wa­rzy­stwa nie po­zwo­liłby so­bie na coś po­dob­nego. Tu­taj wszy­scy uda­wali ra­czej bo­gat­szych niż w rze­czy­wi­sto­ści. Stwa­rzali po­zory i żyli po­nad stan w myśl za­sady, że szla­chec­two zo­bo­wią­zuje. Na­wet je­śli się było go­ło­dup­cem, jak hra­bia Kru­ko­wiecki na łożu śmierci. Jego ma­ją­tek rów­nież po­szedł w ca­ło­ści na spłatę dłu­gów. Star­sza córka miała jesz­cze ja­kieś pie­nią­dze po swo­jej matce, miała krew­nych Wi­śniow­skich, któ­rzy mo­gli ją wes­przeć. Nie li­czyła na wielki po­sag, ale nie gro­ziła jej nę­dza i spo­łeczna de­gra­da­cja. Co do Prak­sedy, sprawa przed­sta­wiała się ina­czej.

– Nie była pani w Bre­slau? – po­wtó­rzył swoje py­ta­nie Goltz.

– Nie.

Po­trzą­snęła głową, jakby dla wzmoc­nie­nia swo­ich słów. Chciała do­dać, że ni­g­dzie w ogóle nie była, ale ugry­zła się w ję­zyk. Ta wi­zyta sta­wała się dość uciąż­liwa. Prak­se­dzie było go­rąco, serce biło jej jak sza­lone. Czuła na so­bie co­raz bar­dziej wro­gie spoj­rze­nia Anieli i ciotki Wi­śniow­skiej. Dla­czego on pra­wie w ogóle z nimi nie roz­ma­wiał? Je­śli po sy­tu­acji z krze­słem zo­rien­to­wał się, jak jest trak­to­wana w tej ro­dzi­nie, i chciał w ten spo­sób po­móc, to wy­świad­czał jej tylko niedź­wie­dzią przy­sługę. Po chwili jed­nak zro­biło się jesz­cze go­rzej. Goltz przy­su­nął się z krze­słem bli­żej, od­sta­wił fi­li­żankę z her­batą i z kie­szeni na piersi wy­cią­gnął małą ko­pertę.

– Bar­dzo prze­pra­szam, ale nie wy­ja­śni­łem jesz­cze praw­dzi­wego celu mo­jej wi­zyty. Pa­nie wy­ba­czą, ale tak na­prawdę przy­sze­dłem przede wszyst­kim do młod­szej panny Kru­ko­wiec­kiej. Mam za­szczyt znać pani matkę.

Po­ło­żył na sto­liku list. Aniela za­ci­snęła zęby i nie ode­zwała się, choć wi­dać było, że krew ude­rzyła jej do głowy.

– Za­szczyt? – wy­rzu­ciła z sie­bie ciotka, za­nim zdą­żyła ugryźć się w ję­zyk.

Hra­bia von Goltz po­słał star­szej pani spoj­rze­nie, które nie po­zo­sta­wiało wąt­pli­wo­ści, że ra­czej nie zo­staną przy­ja­ciółmi. Wi­śniow­ska za­czer­wie­niła się i od­wró­ciła wzrok. Goltz po­now­nie po­świę­cił całą swoją uwagę Prak­se­dzie.

– Sza­nowna pani, jak po­wie­dzia­łem, mam za­szczyt – po­wtó­rzył do­bit­nie – znać pani matkę. Nie tylko znać. Nie prze­sa­dzę, je­śli z dumą na­zwę się jej przy­ja­cie­lem. Au­gu­ste Mu­gen jest wspa­niałą ar­tystką, wraz z mę­żem two­rzy nie­zwy­kłe dio­ramy, bar­dzo po­pu­larne w Bre­slau. Całe Prusy ścią­gają do na­szego skrom­nego mia­sta, by je oglą­dać. Zwłasz­cza od­kąd Jo­seph Kroll otwo­rzył swój Ogród Zi­mowy w Sche­it­ni­ger. Dio­ramy Mu­ge­nów są jed­nym z głów­nych punk­tów pro­gramu, na­prawdę wielu od­wie­dza Win­ter­gar­ten wła­śnie z uwagi na nie. Ko­niecz­nie musi je pani zo­ba­czyć. Zresztą nie wąt­pię, że bę­dzie je pani już nie­długo oglą­dać bar­dzo czę­sto. Nie wy­prze­dzajmy jed­nak fak­tów.

Prze­su­nął w jej stronę list. Prak­seda nie mo­gła się ru­szyć. Nie mo­gła od­dy­chać. Goltz uśmiech­nął się za­chę­ca­jąco.

– To list do pani. Pro­szę.

– Od... od niej?

– Tak. Od mo­jej przy­ja­ciółki Au­gu­ste Mu­gen. Pani matki. Po­pro­siła mnie, bym do­star­czył go pani oso­bi­ście, a póź­niej, je­śli nie wy­razi pani sprze­ciwu, bym za­brał pa­nią do Bre­slau.

– Za­brał? Mnie? – du­kała.

Była świa­doma spoj­rzeń ciotki i sio­stry, świa­doma wszyst­kiego. Ta­peta ni­gdy nie wy­da­wała jej się tak błę­kitna, a dy­wan bru­natny jak je­sienne błoto. Jed­no­cze­śnie każda rzecz w tym po­miesz­cze­niu wy­da­wała się te­raz nie­praw­dziwa. Każda osoba.

Goltz chrząk­nął ner­wowo, po czym zer­k­nął na ciotkę i star­szą pannę Kru­ko­wiecką.

– Być może wo­la­łaby pani naj­pierw prze­czy­tać list od matki, za­nim...

– Niech mi pan to po­wie – we­szła mu w słowo. – Czy ona chce mnie za­brać? Do sie­bie?

– Tak – za­pew­nił. – Oczy­wi­ście. Kiedy tylko do­wie­działa się, że jej pierw­szy mąż, hra­bia Kru­ko­wiecki, zmarł, ku­pili z mę­żem dom we wsi Kle­in­burg pod Bre­slau i za­częli go prze­bu­do­wy­wać. Wi­dzia­łem po­stępy i mu­szę przy­znać, że kroi się z tego piękna pod­miej­ska willa. Po­winna być go­towa w li­sto­pa­dzie, czyli za dwa mie­siące. Je­śli się pani zde­cy­duje wy­ru­szyć w tym cza­sie, mimo pierw­szych mro­zów, zdąży pani od­wie­dzić Win­ter­gar­ten Krolla i prze­kona się na wła­sne oczy, jak po­pu­larne są dio­ramy Mu­ge­nów. To bę­dzie do­bre po­że­gna­nie ze sta­rym ro­kiem i wej­ście w nowy, jak są­dzę. W nowe ży­cie.

– Nowe ży­cie...

– Chciał­bym przy oka­zji za­pew­nić, że pani matka przez ostat­nie pięt­na­ście lat in­te­re­so­wała się pa­nią cały czas, do­wia­dy­wała o pa­nią, o pani zdro­wie, edu­ka­cję, upodo­ba­nia. Wy­sy­łała li­sty i pre­zenty, ale... po pani za­cho­wa­niu wnio­skuję, że ni­czego pani nie otrzy­mała. Wy­gląda pani na wstrzą­śniętą.

Spoj­rzał znowu na ciotkę, tym ra­zem nie kry­jąc wro­go­ści. Wi­śniow­ska wy­gła­dziła suk­nię na ko­la­nach i wy­zy­wa­jąco unio­sła głowę.

– Mój szwa­gier uznał, że le­piej bę­dzie nie mie­szać dziew­czy­nie w gło­wie li­stami od tej ko­biety. Chciał wy­cho­wać córkę na hra­biankę. A nie na ja­kąś...

Hra­bia von Goltz wstał z krze­sła i uniósł dłoń.

– Za­nim po­wie pani za dużo, pra­gnę przy­po­mnieć, że pani Au­gu­ste Mu­gen jest moją przy­ja­ciółką i nie po­zwolę, by ją ob­ra­żano. Do­dam, że o śmierci swo­jego pierw­szego męża do­wie­działa się cał­kiem nie­dawno i to nie­ofi­cjalną drogą, bo nikt z ro­dziny nie ra­czył jej po­wia­do­mić. Gdyby do­wie­działa się wcze­śniej, moją wi­zytę mia­łyby już pa­nie za sobą.

– Nie zna­ły­śmy jej ad­resu – ode­zwała się zimno Aniela. – Oj­ciec nie utrzy­my­wał kon­taktu z drugą żoną.

Goltz po­słał jej roz­ba­wione spoj­rze­nie, a Aniela chyba po raz pierw­szy w ży­ciu spło­nęła tak moc­nym ru­mień­cem. Prak­seda ni­gdy wcze­śniej nie wi­działa, by ktoś po­tra­fił ją za­wsty­dzić. Na­wet te­raz jed­nak, ze szkar­ła­tem roz­le­wa­ją­cym się po twa­rzy, star­sza panna Kru­ko­wiecka nie prze­stała być piękna. Miała urodę po matce: ja­sne loki, błę­kitne duże oczy, usta w kształ­cie serca. Była tej urody za­wsze świa­doma. Tak jak te­raz była świa­doma także tego, że jej obu­rze­nie i zmie­sza­nie jest wy­raź­nie wi­doczne. Awan­tura wi­siała w po­wie­trzu.

Prak­seda się­gnęła po list i rów­nież wstała. Od­dy­chała tak szybko i płytko, że krę­ciło się jej w gło­wie.

– Moja matka in­te­re­so­wała się mną. Pi­sała do mnie – po­wtó­rzyła i spoj­rzała na Goltza. – Czy tak?

– Tak.

Prze­nio­sła wzrok na ciotkę.

– Ukry­wa­li­ście to przede mną.

– Twój oj­ciec i ja...

– Nie in­te­re­sują mnie cioci tłu­ma­cze­nia! Od­cięła mnie cio­cia od mo­jej wła­snej matki!

– Za­mie­rza­li­śmy dać ci po­rządny dom i wy­cho­wa­nie godne hra­biow­skiej córki! Jak śmiesz mó­wić do mnie ta­kim to­nem! Każda dziew­czyna na twoim miej­scu by­łaby wdzięczna, że może cho­wać się w pa­łacu, a nie w warsz­ta­cie pru­skiej ma­larki, która nie wia­domo ja­kiej sroce wy­pa­dła spod ogona...

– Ja­śnie wiel­można pani po­zwala so­bie na zbyt wiele – Goltz rów­nież uniósł głos.

Ciotka Wi­śniow­ska umil­kła. Aniela Kru­ko­wiecka, za­że­no­wana całą sy­tu­acją, pod­nio­sła się z fo­tela i z uda­waną skru­chą uśmiech­nęła do go­ścia.

– Bar­dzo pana prze­pra­szam, pa­nie hra­bio. Moja sza­nowna cio­cia z pew­no­ścią chciała jak naj­le­piej. Cza­sami, pró­bu­jąc chro­nić bli­skich, do­ko­nu­jemy złych wy­bo­rów. Zgo­dzi się pan?

Mruk­nął coś w od­po­wie­dzi, ale Prak­seda wi­działa wy­raź­nie, że uroda Anieli za­dzia­łała i na niego. Ski­nął wresz­cie głową i po­now­nie zwró­cił się do młod­szej panny Kru­ko­wiec­kiej.

– Pro­szę prze­czy­tać list i po­in­for­mo­wać mnie, co pani po­sta­no­wiła.

– Prze­czy­tam list, ale już te­raz mogę pana po­in­for­mo­wać, że chcę po­je­chać do matki.

– Ależ Prak­sedo, chyba nie mó­wisz po­waż­nie! – nie wy­trzy­mała znowu ciotka.

– Kiedy tylko bę­dzie to moż­liwe – ucięła Prak­seda.

Hra­bia von Goltz uśmiech­nął się i ukło­nił.

– Służę po­mocą.

– Dzię­kuję.

– Wiel­można pani, panno Anielo... – Ukło­nił się znowu przed star­szą i młod­szą ko­bietą, po czym wy­szedł.

Prak­seda, przy­ci­ska­jąc ko­pertę do klatki pier­sio­wej, także ru­szyła do drzwi.

– I tak ni­gdy do nas nie pa­so­wa­łaś – po­wie­działa lo­do­wa­tym to­nem Aniela.

Prak­seda od­wró­ciła się i wy­trzy­mała spoj­rze­nie sio­stry.

– W tym jed­nym się z tobą zga­dzam – od­parła.

Mie­rzyły się przez chwilę wzro­kiem i Prak­seda po raz ko­lejny uświa­do­miła so­bie, że Aniela nie czuje do niej nic wię­cej poza nie­chę­cią czy wręcz wro­go­ścią. Prak­seda miała na­dzieję, że wy­jazd do Wro­cła­wia prze­tnie więź mię­dzy nimi raz na za­wsze. Nie chciała tu miesz­kać, uda­wać, że na­leży do tej ro­dziny. Te­raz na­prawdę li­czyła na to, że nowe ży­cie jest moż­liwe. Z matką, która o niej nie za­po­mniała, która na nią cze­kała. W in­nym mie­ście. Prak­seda mó­wiła bie­gle po nie­miecku, nie oba­wiała się pru­skich re­aliów. Wy­obra­ziła so­bie dom zu­peł­nie inny niż ten, w któ­rym się wy­cho­wała i który te­raz – uto­piony w dłu­gach i za­nie­dbany – wró­cił do Ko­rony i przy­mu­sowo po­szedł pod mło­tek. Już prze­jął go zresztą nowy wła­ści­ciel, ale nie wie­działa, kto nim był. Za­miast wiecz­nie zim­nego, wiel­kiego pa­łacu ma­rzyło jej się coś mniej­szego i przy­tul­nego. Pro­ste me­ble. Ob­razy, na­rzę­dzia ma­lar­skie, warsz­tat matki i jej męża. Praw­do­po­dob­nie po­lubi swo­jego oj­czyma. Nie sprze­ci­wił się prze­cież, by przy­je­chała, więc mu­siał też tego chcieć. Kiedy szła do swo­jego po­koju, my­ślała o dio­ra­mach, Ogro­dzie Zi­mo­wym, rzece Oder, którą wspo­mniał Goltz. Przed­sta­wiała to so­bie póź­niej, czy­ta­jąc list od matki. Bar­dzo do­bry list. Cie­pły, pe­łen mi­łych słów. Pe­łen za­pew­nień o tę­sk­no­cie, o tym, że matka na nią czeka. Prak­seda czuła, że pod po­wie­kami zbie­rają jej się łzy. Nie pła­kała od dawna, na­wet na po­grze­bie ojca. Zimny chów prak­ty­ko­wany w ro­dzi­nie Kru­ko­wiec­kich za­har­to­wał ją, na­uczył, że naj­le­piej li­czyć na sie­bie. Te­raz na­prawdę mo­gła mieć nową ro­dzinę. Swo­bod­niej­szą. Nie­skrę­po­waną ety­kie­tal­nym ry­go­rem. Ro­dzinę, w któ­rej pra­cuje się wła­snymi rę­kami i w któ­rej ko­cha się swoje za­ję­cie. Chciała tego tak bar­dzo, że aż bo­lało. Być ki­lo­me­try stąd. Z dala od Anieli. To ostat­nie, jak się wkrótce prze­ko­nała, oka­zało się trudne.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki