Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
36 osób interesuje się tą książką
Tom drugi serii o Medei Steinbart
Miłość i zdrada w cieniu okrutnej wojny
Breslau lata 1914–1918
Po tragicznych wydarzeniach w pałacu Falkenberg i konflikcie z Johannem Medea przenosi się do Breslau. Mieszka tam wygodnie, ale nie jest szczęśliwa. W trudnych chwilach pomaga jej psychiatra Horst Achilles Lange. Między nimi rodzi się uczucie i oboje planują wspólną przyszłość.
Tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej Horst dostaje list od przyjaciela, któremu postanawia pomóc. Medea zostaje sama w Breslau. Ukochany wyrusza w kierunku frontu wschodniego i słuch o nim ginie. Nikt nie wie, co się z nim stało, a on sam nie ma pojęcia, że zostawił w mieście, przekształconym teraz w twierdzę, nie tylko narzeczoną. Bohaterka czeka na niego tak długo, jak może, ale w końcu jest zmuszona do radykalnych działań i musi zupełnie zmienić swoje życie. Ostatecznie to rok 1914 i kobieta wciąż ma niewielkie możliwości.
Czy Medea odnajdzie szczęście? Czy dowie się, co spotkało Horsta? I czy jej były mąż, Johann Westhoff, na pewno o niej zapomniał?
Magda Knedler – autorka dwudziestu pięciu powieści, które zapewniły jej między innymi nominację do Bestsellera Empiku, nagrodę w plebiscycie Książka Roku 2020, organizowanym przez portal Lubimy Czytać, oraz nagrodę Radia Wrocław Kultura. Pisze głównie powieści historyczne i obyczajowe. Z wykształcenia filolożka i logopedka. Uwielbia stare dokumenty, malarstwo i polską fonetykę. Interesuje się biblio- i bajkoterapią, czyli uzdrawiającą mocą tekstów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 362
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dokąd iść? To możliwe, wyobrazić sobie świat, czas, w którym otrzymałabym swoje miejsce. Nie ma nikogo, kogo mogłabym zapytać. Tak brzmi odpowiedź[1].
Ach, byłam pewnie zamyślona
albo po prostu roztrzepana,
że tak ni z tego, ni z owego
nagle natknęłam się na pana –[2]
Część IBreslau 1914
1
Zapukał do drzwi nad ranem. Teresa otworzyła po dłuższej chwili, Mada słyszała, jak dziewczyna potyka się w korytarzu i złorzeczy pod nosem. Była szósta, świt wlewał się już do sypialni, zapowiadał się piękny letni dzień. Pukanie rozległo się znowu, tym razem głośniejsze, naglące.
– Już, już! – zawołała Teresa. – Pali się czy co?
Mada przetarła oczy i usiadła na łóżku. Kiedy w korytarzu wybrzmiał głos Horsta, poczuła bolesny ucisk w klatce piersiowej. Wstrzymała oddech.
– Muszę się zobaczyć z panią Westhoff – oświadczył.
– Pani śpi. Nietrudno się domyślić, w końcu godzina jest, jaka jest – zagderała Teresa.
– Czy możesz mimo wszystko ją obudzić? To ważne.
Dziewczyna westchnęła demonstracyjnie i mruknęła: „Proszę”, zapewne wskazując salon. Mada wstała, zarzuciła na siebie szlafrok i mocno przewiązała się w pasie, jak gdyby to ją miało ochronić. Przed nim. Przed wszystkim. Przed sobą i przed tym, że się ugnie, zmięknie, podda mu, a potem będzie żałować.
Teresa zapukała do sypialni, uchyliła drzwi i wsunęła głowę do środka.
– O, wstała pani. Przyszedł doktor Lange, mówi, że to pilne.
Porozumiały się wzrokiem. Teresa domyślała się zapewne, że niespodziewana wizyta Horsta wiąże się z wiadomością, którą na prośbę Mady poszła mu wczoraj przekazać. Służąca nie znała treści listu, ale zachowanie Mady jednoznacznie wskazywało na to, że chodziło o coś ważnego. A jednak, przecież Horst planował wyjechać. O tej porze powinien już być w drodze do Wiednia albo przynajmniej szykować się na dworzec.
– Już idę – powiedziała.
– Pomóc z włosami?
Mada zerknęła w lustro i przesunęła dłonią po wronim gnieździe, w które zamieniły się jej loki. Wzruszyła ramionami. Czy to nie wszystko jedno, jak wygląda?
– Nie, dziękuję.
Założyła za ucho kosmyki, które opadały jej na twarz, i boso poszła do salonu. Czuła miękkość dywanu pod stopami, kroki stawiała ostrożnie i cicho.
Horst tkwił przy oknie i wyglądał na ulicę. Mada nie po raz pierwszy pomyślała, że salon wygląda pięknie, i zachwyciła się nim tak, jak często zachwycała się rzeczami, które nie należały do niej. Chrząknęła. Horst odwrócił się, szybko ominął ją, podszedł do dwuskrzydłowych drzwi i zatrzasnął je tuż przed nosem Teresy. Dziewczyna musiała iść za Madą. Nie dała się tak łatwo zbyć.
– Pani Westhoff?! Wszystko w porządku? Czy kogoś zawołać?
– Nie trzeba! – odpowiedziała Mada. – W porządku!
Horst podszedł bliżej, położył jej dłoń na karku i spojrzał w oczy. Widziała, że jest zmęczony i przejęty. Przyciągnął ją do siebie.
– Nie rób tego – poprosiła.
Pochylił się i pocałował ją, mocno, zachłannie. Nie odsunęła się, wręcz przeciwnie. Wczepiła palce w jego marynarkę, a potem w koszulę, którą rozpięła nie wiadomo kiedy, i później była już tylko naga skóra, rysujące się pod nią mięśnie i kości, delikatna sieć fioletowych naczyń krwionośnych pod obojczykami. Horst całował jej twarz, szyję, ramiona.
– Mogę? – zapytał i chwycił pasek szlafroka.
Skinęła głową. Szlafrok spadł na dywan, po nim jedwabna nocna koszula.
– Jesteś piękna – szepnął.
Uwolnił się z resztek garderoby i przez chwilę ona podziwiała jego ciało, bez wstydu i skrępowania. Osunęli się na podłogę. Horst całował ją teraz delikatniej, wzruszająco czule. Patrzył jej w oczy i wyraźnie widziała w nich niepewność.
– Chcesz? – zapytał w końcu głośno.
– Tak.
Westchnęła głośno, kiedy w nią wszedł, i z oczu popłynęły jej łzy. Przycisnęła go do siebie, oplotła ramionami i nogami. Nie wystarczyło, że był w niej. Chciała więcej, mocniej, chciała wszystko czuć bardziej. Wszedł w nią głęboko, tak, że prawie bolało, a jednocześnie zdała sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie czuła czegoś podobnego, czegoś równie intensywnego, pięknego, wielkiego. Całe jej ciało naprężyło się i wygięło.
– Kochasz mnie? – zapytał.
Zadrżał, zanim odpowiedziała, a potem osunął się na dywan obok niej.
– Bo ja ciebie kocham. Kocham cię. Rozumiesz?
Patrzyła w sufit i oddychała ciężko. Przysunął się bliżej, objął ją i pocałował w zagłębienie szyi.
– Kochasz mnie – powiedział. – Wiem o tym, ale i tak chcę usłyszeć.
Zamknęła oczy. Jego ciało okazało się tak inne od ciała Johanna, mocne, choć smuklejsze, nieco kościste. Horst nie pracował fizycznie i nie miał czasu, by regularnie się gimnastykować, ale przez to wydawał się subtelniejszy i młodszy. Wszystko wydawało się teraz inne, ta miłość też. Może dlatego, że tak trudno było się do niej przyznać i Mada długo się przed nią broniła. A może dlatego, że z Horstem łatwo mogła wyobrazić sobie przyszłość, wspólne życie, starość. Chciała tego i jednocześnie bardzo się bała.
– Nie chcę zrujnować ci...
– Czyli załatwione.
– Horst...
Obróciła się na bok i podparła na łokciu, a on opadł na plecy. Przesunęła palcami po jego klatce piersiowej, szyi, brodzie i ustach. Zdjęła ciężką haftowaną narzutę z sofy i przykryli się nią, a potem ciasno objęli.
– Mówię poważnie – odezwała się znowu. – Teraz znasz moją przeszłość. Nigdy się od niej nie uwolnię. Zawsze coś albo ktoś się pojawi. Jakiś przedmiot, jakiś obraz, jakiś człowiek. Johann, Gretel, hrabina, Wincklerowie. Ten świat jest mały.
– W takim razie wyjedziemy do Wiednia. Zawsze to dalej. A jeśli będzie trzeba, pojedziemy do takiego miejsca, w którym jeszcze cię nie było.
– Na przykład?
– Szwajcaria. Działa tam doktor Jung, znam go. Jego podejście do psychiatrii jest inne niż moje, powiedziałbym... mniej medyczne, a bardziej... mistyczne, ale na pewno wsparłby mnie, gdybym szukał tam czegoś dla siebie. W Szwajcarii kobiety studiują już od pięćdziesięciu lat, wiele z nich kształci się w medycynie, w psychiatrii, mogłabyś...
– Co? Zostać psychiatrą?
– Zostać, kim zechcesz.
– Skończyłam tylko szkołę ludową. Jakim cudem miałabym się dostać na uniwersytet? Nadrobić całe gimnazjum, zdać egzaminy?
– Pomogę ci. Zaliczysz materiał gimnazjum, zdasz maturę. Jeśli będzie wojna, to dla ciebie nawet lepiej. Wojna nigdy nie jest niczym dobrym, ale przynajmniej na chwilę zawiesza wszystkie głupie reguły. Mężczyźni pójdą walczyć, a wy będziecie się uczyć i pracować. To powinno być normalne, powinno dziać się od zawsze, ale wiadomo, nie dzieje się. Myślę, że przyszedł czas na zmiany. Czuję, że idzie coś nowego.
– Tylko czy nowe musi być dobre?
– Nie musi, ale może.
– Brzmi bardzo prosto.
– Pomogę ci, jeśli tylko zechcesz.
– A ty? Co się stanie z tobą, jeśli będzie wojna? Jesteś mężczyzną. Też pójdziesz walczyć?
Zachmurzył się i przetarł oczy.
– Nie mówmy już o tym. Wyjdź za mnie.
– Horst.
– Wyjdź za mnie – powtórzył.
A później znowu zaczął ją całować. Pozwoliła mu, chciała się poddać, zapomnieć, że jest coś poza nimi, poza tym niewielkim kawałkiem podłogi, ich ustami i ciałami. Tym razem kochali się szybciej i gwałtowniej, nie mogli się od siebie oderwać, skończyli równocześnie, głośno, po czym długo leżeli przytuleni, skóra przy skórze. W korytarzu wybrzmiały kroki, trzasnęły drzwi. Teresa wyszła. Może po świeże pieczywo, a może po prostu zniknęła na zawsze, uznała, że nie będzie już dłużej pracować w takim domu, dla takiej kobiety jak Mada. Horst wsunął nos w jej włosy.
– Wyjdź za mnie – wymruczał.
Nie wiedziała, co czuje mocniej, radość czy strach.
– Ile masz lat? – zapytała.
Roześmiał się.
– Czy przechodzimy teraz do pytań podstawowych, skoro już omówiliśmy kwestie fundamentalne?
– Ja omówiłam kwestie fundamentalne – poprawiła go. – Ja opowiedziałam ci o całym swoim życiu. O najgorszych rzeczach, jakie mnie spotkały.
– I ja opowiadałem ci o swoim życiu, wielokrotnie. – Uniósł się na łokciu i spojrzał jej w oczy. – Nie pamiętasz? Mówiłem ci o moich rodzicach Polakach, o sklepie, o pieniądzach, które zarobili niejako przypadkiem i z zaskoczeniem, bo właściwie wcale nie chcieli majątku, chcieli tylko godnie żyć i dać mi możliwość zdobycia wykształcenia. To było dla nich ważne, szkoła, studia. Sami nie dostali szansy, żeby się uczyć, nie mieli pieniędzy, czasu, warunków. Moja matka przyjmowała to z cichą rezygnacją, zawsze powtarzała, że do kształcenia dziewcząt nikt i tak nie podchodzi poważnie. Ojciec rozprawiał o szkole z rozmarzeniem, w niedzielne popołudnia uwielbiał spacerować po Wiedniu szlakiem wyższych uczelni. Zastanawiał się, jak to jest, za tymi murami, jak to jest wyglądać przez takie okna, być studentem. Mieć czas na naukę. Ojciec uważał, że największym przywilejem człowieka jest mieć czas na naukę. I tego zazdrościł innym, którzy urodzili się w uprzywilejowanych rodzinach, którzy nie musieli wszystkiego dorabiać się własnymi rękami, zaczynać od zupełnych podstaw, od całkowitego, kompletnego zera. Kiedy zarobił pierwsze pieniądze, obiecał sobie, że to będzie jego cel. Podaruje swoim dzieciom czas. Na naukę i rozwój. Wiem, że gdyby urodziła mu się córka, także i jej pozwoliłby się kształcić.
– Nie masz rodzeństwa?
Pokręcił głową.
– Nie mam rodzeństwa, nie mam też już rodziców. Nie mam sklepu, bo go sprzedałem. Nigdy się nie nadawałem do handlu, a ambicje ojca, jak mówiłem, dotyczyły raczej mojej edukacji. Nie zamierzał wyszkolić mnie na swojego następcę, przekazać mi interesu, jeślibym sam tego nie chciał. A ja nie chciałem. Doceniłem luksus czasu wolnego, czasu na naukę. Myślę, że wykorzystałem dobrze swoją szansę i rodzice byli ze mnie dumni. I że teraz też byliby.
– Na pewno – powiedziała cicho, a on znowu mocniej ją objął.
– Wracając do rzeczy, których nie mam – ciągnął. – Nie mam rodziny. Nie mam kompleksów z powodu polskich korzeni, ale nie mam też wrodzonej dumy z ich powodu, przekonania o potrzebie wiecznej walki, o Chrystusie narodów i innych takich rzeczach. Nie mam tożsamościowej pewności. Tożsamościowego komfortu. Jestem psychiatrą, więc dla mnie to ciekawe. Zostałem przeflancowany na austriacki grunt i przyjąłem się dobrze. Wyrosłem jak mlecz na kamieniu, nie potrzebowałem szklarni i specjalnych odżywek, zapewnień, że jestem cenną różą i tak mnie należy traktować. W moim ciele przetrwali moi przodkowie, ludzie ciężko pracujący, zdeterminowani, by po prostu dać sobie radę. I ja też taki jestem. Miałem tylko dużo łatwiejszy start. Spłaciłem jednak trochę długu wobec losu. Nieraz zwano mnie Polaczkiem, widziano mnie obywatelem drugiej kategorii, czasem nawet Żydem, bo rodzice przyjaźnili się z wieloma żydowskimi rodzinami i ja również miałem, mam, wielu żydowskich przyjaciół, często bywam na Leopoldstadt, w wiedeńskiej dzielnicy żydowskiej, poza tym... wśród lekarzy wielu jest Żydów. Wśród psychiatrów. Profesor Freud...
– Znacie się?
– Oczywiście. Trudno być psychiatrą z Wiednia i nie znać Freuda.
– Zazdroszczę.
Spojrzał na nią uważnie.
– Ty również mogłabyś go poznać. Jego żonę. Córkę Annę. Ona ma dopiero dziewiętnaście lat, ale już widać, że też zostanie psychiatrą. Ciekawe kwestie ją interesują. Chciałaby zajmować się psychiatrią dziecięcą. Będzie świetna, jestem pewny. Tyle można powiedzieć już teraz.
Mada wyswobodziła się z objęć Horsta, wstała i sięgnęła po koszulę nocną, a później otuliła się szlafrokiem.
– Co się stało? – zapytał.
W korytarzu otworzyły się drzwi, znowu wybrzmiały kroki. Wróciła Teresa. Czyli nie odeszła, nie uznała, że dla kogoś takiego jak Mada nie będzie dłużej pracować. Zabrzęczała kluczami, zanuciła coś pod nosem. Kiedy szła do kuchni, zatrzymała się na chwilę pod drzwiami do salonu, niemal dało się usłyszeć jej oddech, szelest spódnicy. Mada czekała, aż zapuka, zapyta, czy wszystko w porządku, albo może nawet wejdzie do środka, spłonie rumieńcem na widok rozrzuconych ubrań i Horsta owiniętego w narzutę, a potem pobiegnie się spakować i już na pewno zrezygnuje z posady. Ale dziewczyna nie zapukała i nie weszła. Ruszyła dalej, jej kroki wkrótce ucichły.
Mada spojrzała na Horsta. Nie ruszył się z podłogi, nie sięgnął po ubranie.
– Co się stało? – powtórzył.
Usiadła na kanapie i spojrzała w okno.
– Córka Freuda – powiedziała.
– Anna?
– Tak, chyba tak mówiłeś.
– Co z nią? – Wzruszył ramionami.
– Takimi dziewczętami powinieneś się interesować.
Roześmiał się. Wstał z podłogi i usiadł obok niej, nadal nie zamierzał się ubrać.
– Jeszcze nie tak dawno sugerowałaś, że powinienem zainteresować się jakąś panną z dobrego domu, breslawskiego albo wiedeńskiego, taką, która odpowiednio ugruntowałaby albo nawet podniosła moją pozycję towarzyską.
– To też byłby dobry wybór.
– Nie. Wiesz przecież, że nie.
– Anna Freud jednak... albo jakaś inna dziewczyna, która ma szansę na zdobycie wykształcenia, która ma czas się uczyć... ten czas, który tak wysoko cenił twój ojciec i o który dla ciebie zabiegał. Zgadzam się z nim. Dobrze go rozumiem. Nawet nie wiesz, jak dobrze. Ja także zawsze zazdrościłam ludziom czasu na naukę. Czasu, który ja musiałam zawsze wyszarpywać, który zyskiwałam, wstając wcześniej i kładąc się później spać. A i tak całą wiedzę zdobywałam chaotycznie, moja edukacja była dziurawa, wchłaniana z doskoku, wybiórczo. Przy świadomości, że to i tak na nic, bo pozostanę tym, czym jestem, i nie stanę się nikim więcej. Gdybym chociaż miała wielki talent, na przykład do śpiewania. Świat słyszał już o śpiewaczkach z nizin społecznych, o wielkich aktorkach lichego pochodzenia, które zrobiły zawrotne kariery. Ale ja nie mam talentu. Mam tylko umiejętność szybkiej nauki języków obcych, lubię czytać książki i potrafię bardzo dobrze szyć. To za mało, by podbić świat. Ale Anna Freud, dziewczyny podobne do Anny Freud... to co innego. Z kimś takim mógłbyś pracować, prowadzić badania, założyć klinikę, dzielić pasję...
– Mado, przestań.
Spojrzała na niego.
– Dlaczego tak łatwo chcesz z tego zrezygnować? – zapytał, wyraźnie zirytowany.
– Z czego?
– Ze szczęścia.
– Kiedyś mogłam zrezygnować ze szczęścia, ale tego nie zrobiłam. A potem okazało się, że to wcale nie było szczęście.
– Nie jestem Johannem.
– Wiem.
– Wyjdziesz za mnie?
– Zapytaj mnie wieczorem.
– Dobrze, jeśli dzień spędzimy razem.
Kiwnęła głową.
Przypisy