Medea z Wyspy Wisielców - Magdalena Knedler - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Medea z Wyspy Wisielców ebook i audiobook

Magdalena Knedler

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

28 osób interesuje się tą książką

Opis

Trudne wybory, walka o przetrwanie  i poszukiwanie miłości w skomplikowanej atmosferze Dolnego Śląska na początku XX wieku  

Mada w swoim krótkim życiu widziała już wiele zła, zaznała głodu i nędzy. Pomiatano nią, kiedy pracowała jako służąca, a później psuła wzrok w podrzędnym zakładzie krawieckim. Wybawieniem dla niej zdaje się być propozycja zamożnego Andreasa Schwietza.  

Dziewczyna rozpoczyna służbę w jego domu, zbudowanym na jednej z wysp Jeziora Sławskiego. Odcięta od świata całymi dniami sprząta, gotuje i znosi dokuczliwe zainteresowanie pracodawcy. Uświadamia sobie, że została sam na sam z człowiekiem, który nie ma wobec niej dobrych zamiarów.  

Pewnego dnia na wyspę przybywa nowy ogrodnik, Johann. Andreas jest zazdrosny i jego obsesja na tle Mady zaczyna się pogłębiać. Tragedia wisi w powietrzu. Czy da się jej uniknąć? Czy Madzie uda się uciec z ponurej wyspy? Czy Johann będzie jej oparciem w walce z przeciwnościami losu? Czy w trudnym życiu dziewczyny jest w ogóle miejsce na miłość?  

 

Medea z Wyspy Wisielców to opowieść, w której grecki mit o Medei ożywa na nowo.  

Seria o Medei Steinbart

 

 

O autorce

Magda Knedler – autorka dwudziestu pięciu powieści, które zapewniły jej między innymi nominację do Bestsellera Empiku, nagrodę w plebiscycie Książka Roku 2020, organizowanym przez portal Lubimy Czytać, oraz nagrodę Radia Wrocław Kultura. Pisze głównie powieści historyczne i obyczajowe. Z wykształcenia filolożka i logopedka. Uwielbia stare dokumenty, malarstwo i polską fonetykę. Interesuje się biblio- i bajkoterapią, czyli uzdrawiającą mocą tekstów. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 54 min

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior
Oceny
4,6 (889 ocen)
627
185
64
8
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karotka22

Dobrze spędzony czas

Zdewastowała mnie emocjonalnie ta historia. Gniew, złość, smutek, poczucie ogromnej niesprawiedliwości i jeszcze więcej złości – te emocje towarzyszyły mi przez niemal cały czas czytania i stawały się tym intensywniejsze, im bliżej było finału. Świetnie napisana, z doskonałymi dialogami, sugestywnymi opisami i szokującą fabułą. Emocjonalnie trudna w odbiorze tym bardziej sprawiła, że nie mogłam się od niej oderwać. Kończąc czytać, miałam złamane serce i poszarpaną duszę. A jeżeli jakaś książka pozostawia mnie z takimi odczuciami, uważam, że należy ją polecać!
70
telrhosien

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka jest niesamowita. Knedler stworzyła sugestywną opowieść, w której zarówno grecka tragedia, jak i mit o Medei zostają wpisane w ramy historii z początków XX wieku. To poruszająca opowieść o kobiecie, której los determinuje pochodzenie, a zarazem refleksja nad płciowymi i społecznymi nierównościami. Knedler udowadnia, że tragedia rodem z antucznej Grecji może rozegrać się w dowolnym czasie i zmusza do zastanowienia nad tym, jako kształt mogłaby przyjąć współcześnie. Jednocześnie ta opowieść jest dowodem na to, że nie da się oceniać czynów, bez wzięcia pod uwagę wielu czynników, z której tylko część jest zależna od naszej woli. Od tej powieści nie można się oderwać!
40
bookczystakartka

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna, aczkolwiek czuję pewien niedosyt. Może jakaś kontynuacja?
30
kinga9600

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, która skłania do refleksji. Dziewczyna, której emocjonalne dojrzewanie poznajemy w książce, jest naznaczona piętnem. Na początku nie utożsamia się z swoim imieniem i mitem z nim związanym. Z czasem dostrzega że jej życie to tak na prawdę tragedia. Doświadczona przez los popada w obłęd. Lecz gdy przychodzą sądne chwile nie jest w stanie popełnić zbrodni. Cały czas wygrywa ze swoim pragnieniem.
21
dzust

Całkiem niezła

Obyczajówka po której nie wiadomo, jakiej narodowości jest jej autorka, ma plusy i minusy obyczajówki historycznej zagranicznej i polskiej. Nie zorientowałam się początkowo, że to może być klucz do zrozumienia moich odczuć po lekturze, bo bardzo mocno siedziało mi w głowie, że to polska autorka thrillerów które kiedyś czytałam, plus fakt, że akcja dzieje się w Breslau okołopierwszowojennym, kojarzył mi się z pierwszymi polskimi kryminałami retro Marka Krajewskiego 😅 Książkę dobrze mi się czytało od samego początku, potem trochę zwątpiłam w postępowanie bohaterki, jednak doczytałam do końca z zainteresowaniem. Nie na tyle dużym jednak, by wiedzieć, czy czytać drugi, dłuższy i faktycznie podobno słabszy tom, gdzie planowany jest jeszcze trzeci.
10

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Me­dea z Wy­spy Wi­siel­ców
Co­py­ri­ght © Magda Kne­dler, 2024
© Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2024
Re­dak­cja i ko­rekta: Jo­anna Wy­słow­ska
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf s.c., Byd­goszcz
Pro­jekt okładki i ilu­stra­cje: Mag­da­lena Pa­lej
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blanka Woś­ko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2024
ISBN: 978-83-8132-548-6
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ty tchó­rzu! Bo i czymże ob­da­rzyć cię mogą

Te wargi me, je­żeli nie tchó­rzo­stwa mia­nem?

Przy­cho­dzisz ku mnie z ser­cem, czu­ło­ścią wez­bra­nem.

A wszakże tyś mi wro­giem naj­więk­szym na świe­cie!

To nie jest wiel­ko­dusz­ność, to nie mę­stwo prze­cie

Spo­glą­dać w oczy bli­skim, któ­rych wprzód skrzyw­dzono!

Ze wszyst­kich ludz­kich przy­war naj­gor­sza jest pono

Bez­czel­ność![1]

(...) przy wła­ści­wym ukła­dzie sto­sun­ków spo­łecz­nych osoba ojca dziecka, które ro­dzi ko­bieta, bę­dzie tak samo jej pry­watną sprawą jak krój no­szo­nej przez nią bie­li­zny, i nikt nie bę­dzie miał prawa za­da­wać ja­kich­kol­wiek py­tań.[2]

1

Szo­ro­wała pod­łogę, kiedy o tym dys­ku­to­wali. Stali za drzwiami kuchni, je­den z nich pa­lił fajkę, Mada do­sko­nale wie­działa który, nie mu­siała pa­trzeć. Dym do­cie­rał do niej, ła­sko­tał w nos, wni­kał w ubra­nie i we włosy. To prze­moc, miała wra­że­nie. Nikt jej nie py­tał o zda­nie, czy zga­dza się na ten dym, na ten smród, ki­cha­nie i za­łza­wione oczy. Była jak jedna z pra­daw­nych dziew­czyn za­ata­ko­wa­nych przez rów­nie pra­daw­nego boga, który zja­wiał się pod po­sta­cią zło­tego desz­czu, ła­bę­dzia, byka, mgły o po­ranku. I ni­gdy nie py­tał o zda­nie.

Mada za­mknęła oczy, stłu­miła ka­szel. Nie, to nie bóg.

– Mó­wią, że je po­wie­siła – ode­zwał się młod­szy.

Wy­obra­ziła so­bie, jak te­raz wy­gląda. Pew­nie opiera dłoń na bio­drze, mruży oczy.

– Tak, całą piątkę – do­dał star­szy, ten, który pa­lił fajkę. – Naj­pierw je, a po­tem sie­bie.

Prze­stała szo­ro­wać pod­łogę, ale nie wstała z ko­lan, po­pa­trzyła na swoje dło­nie, te­raz czer­wone, ze skórą na pal­cach startą do krwi. Ta prze­rwa nie mo­gła być długa, Mada mu­siała jesz­cze pójść do piw­nicy po ziem­niaki, obrać je i za­piec ra­zem z mar­chewką i szynką, jak pan lu­bił naj­bar­dziej. Cie­szyła się, że gu­stuje w pro­stych po­tra­wach, które da się w miarę szybko przy­go­to­wać, ale obo­wiąz­ków i tak miała dużo. Za dużo. Była tu te­raz sama, pa­no­wie uznali, że wy­star­czy. Wy­tarła dło­nie w far­tuch, nie­po­trzeb­nie, bo prze­cież za chwilę znowu za­nu­rzy je w wia­drze z wodą. Wcią­gnęła po­wie­trze przez zęby. Skóra pie­kła. Mada po­my­ślała o tym, że zu­żyła już całą maść. Skoń­czyły się zioła, nie na­zbie­rała no­wych. Nie miała czasu. Ni­gdy nie miała czasu. W ubie­głym mie­siącu pra­co­wała tu jesz­cze ku­charka, ale te­raz za­bra­kło na­wet jej.

Pa­no­wie roz­ma­wiali da­lej, dymu przy­by­wało i co­raz bar­dziej gryzł Madę w oczy. Może stali tam, bo chcieli, by ich sły­szała?

– Mó­wią, że kie­dyś była po­ko­jówką u ko­goś na Ka­iser Wil­helm­strasse. Słu­żyła w bo­ga­tym domu. Ale po­tem za­częła ro­dzić dzieci, jedno za dru­gim i...

Te­raz obaj cmo­kali, tak, tak, oczy­wi­ście, skoro za­częła ro­dzić dzieci, to wia­domo, że źle mu­siała skoń­czyć. Ża­den z nich nie wspo­mniał o ojcu albo o oj­cach tych dzieci, gdzie oni się po­dziali i czy choć tro­chę pró­bo­wali po­móc tej ko­bie­cie. Na pewno nie pró­bo­wali, tyle Mada sama już się do­my­śliła.

– Zo­sta­wiła list – kon­ty­nu­ował młod­szy. – Że to świat ją za­mor­do­wał, ją i dzieci. Że je­śli ktoś znaj­duje się w sy­tu­acji, z któ­rej nie ma wyj­ścia, je­śli śmierć jest je­dy­nym roz­wią­za­niem, to coś na ze­wnątrz za­wio­dło. Świat nie może być do­brym miej­scem tylko dla wy­brań­ców. Po­wi­nien być do­brym miej­scem dla wszyst­kich. Cał­kiem nie­źle na­pi­sała, tak po­dają w ga­ze­cie. Jak na jej wy­kształ­ce­nie za­dzi­wia­jąco elo­kwent­nie. Cały ar­ty­kuł o tym jest.

– So­cja­listka?

– Trudno po­wie­dzieć. W każ­dym ra­zie na pewno po­krzyw­dzona przez los.

– Smutna hi­sto­ria.

– Tak.

Umil­kli, za­szu­rali sto­pami. Wy­raź­nie usły­szała, że nie zmie­nili bu­tów na do­mowe pan­to­fle, więc Mada za chwilę bę­dzie mu­siała po nich po­sprzą­tać, choć rano wy­czy­ściła już pod­łogę w ko­ry­ta­rzu. Tę w kuchni po­winna zo­sta­wić do umy­cia na wie­czór, na sam ko­niec pracy, by wy­schła przez noc, ale dziś chciała iść po zioła. Mu­siała po nie iść, je­śli ju­tro za­mie­rzała pra­co­wać jak co dzień. Po­trze­bo­wała spraw­nych rąk.

– Z twoim bra­tem i sio­strą... To było ina­czej – ode­zwał się po­now­nie star­szy, ci­szej.

– Wiem.

Ode­szli. Zo­stały resztki dymu, za­pach na wło­sach Mady. Spoj­rzała w okno, za któ­rym ko­ły­sały się drzewa. Z jed­nej ga­łęzi zwi­sał sznur. Wró­ciła do szo­ro­wa­nia pod­łogi.

To miej­sce nie za­wsze na­zy­wano Wy­spą Wi­siel­ców. Wcze­śniej była po pro­stu małą, trudno do­stępną Wy­spą Dziką na prze­stron­nym Schla­waer See. Od nie­dawna jed­nak już tylko Wy­spą Wi­siel­ców. A Mada nie miała do­kąd pójść.

Wie­czo­rem po­dała pa­nom ko­la­cję, udało jej się zro­bić za­pie­kankę, ale zu­żyła ostat­nią por­cję szynki i ju­tro z rana bę­dzie mu­siała uzu­peł­nić za­pasy. Czyli – opu­ścić wy­spę, prze­pły­nąć je­zioro, pójść do naj­bliż­szej wsi, sta­nąć twa­rzą w twarz z in­nymi ludźmi, ode­zwać się do nich. Zno­sić zna­czące spoj­rze­nia, zło­śliwe uśmieszki. Orien­to­wała się, co my­ślą, choć ni­gdy nie mó­wili o tym gło­śno. Nikt nie py­tał o jej praw­dziwą hi­sto­rię. O to, czego fak­tycz­nie do­świad­czyła i dla­czego tu­taj przy­je­chała. Co ro­biła. I czy coś złego. W opi­nii lu­dzi ucho­dziła za po­dej­rzaną. Zbru­kaną. Winną. Pa­nom sza­cu­nek się na­le­żał, wia­domo, ja­cy­kol­wiek by byli. Im wolno. Sa­mej Ma­dzie nie na­le­żał się ża­den sza­cu­nek. Lu­dzie sta­rali się jej nie do­ty­kać, na­wet kiedy za coś pła­ciła, pie­nią­dze z dłoni brali tak, by przy­pad­kiem nie mu­snąć jej skóry. Nikt nie pa­trzył Ma­dzie w oczy, chyba że na kilka se­kund, je­śli już nie dało się tego unik­nąć. Wy­glą­dała dziw­nie. Mó­wiła dziw­nie, bo za ład­nie, nie jak słu­żąca, ele­gancką, me­lo­dyjną niem­czy­zną. Nikt nie umiał po­wie­dzieć, skąd po­cho­dziła. Miała śniadą cerę i włosy jak owcze runo. Runo czar­nej owcy, oczy­wi­ście. Cy­ganka, Włoszka, Ży­dówka, Hin­du­ska, „ja­kiś afry­kań­ski mie­sza­niec”, „ja­kieś nie wia­domo co”. Była już każ­dym i wszyst­kim. A te­raz jesz­cze miesz­kała na wy­spie, sama z dwoma męż­czy­znami. We wsiach nad je­zio­rem wie­ści roz­cho­dziły się szybko. Nieco le­piej działo się w mia­steczku, choć też nie­ide­al­nie. Nie­wielka Schlawa także lu­biła żyć plot­kami, choć tam przy­naj­mniej Mada mo­gła się ukryć w wą­skich ulicz­kach, wmie­szać mię­dzy lu­dzi w dzień tar­gowy, a na­wet przejść się na spa­cer w oko­lice pa­łacu hra­bio­stwa von Hau­gwitz. Wy­obra­żać so­bie przez chwilę tamto inne ży­cie za mu­rami i ogro­dem. Łu­dzić się, że jest do­stępne dla każ­dego, na­wet dla niej.

Pa­no­wie nie roz­ma­wiali, kiedy po­da­wała do stołu. Za wszystko uprzej­mie dzię­ko­wali, jak za­wsze.

– Dzię­kuję, Mado.

– Och, bar­dzo dzię­kuję, Mado.

– Dzię­kuję, wspa­niale.

– Jak miło, dzię­kuję.

Za por­cję za­pie­kanki na­ło­żoną na ta­lerz, za wodę, za uzu­peł­nie­nie kie­liszka wi­nem, za pod­nie­sie­nie ser­wetki, która spa­dła na pod­łogę. Uprzejme się też uśmie­chali.

Mada skoń­czyła po­da­wać, dy­gnęła i wy­szła z ja­dalni. Za­wsze cze­kała w ko­ry­ta­rzu. To był ich po­mysł, pan Schwietz uwa­żał, że nie wy­pada jej stać pod ścianą w ja­dalni i pa­trzeć, jak je­dzą.

– Prze­cież to upo­ka­rza­jące, my się tu bę­dziemy ob­ja­dać, a ty... nie, nie, może gdzie in­dziej są ta­kie zwy­czaje, ale nie u nas.

Cze­ka­nie w ma­łym ko­ry­ta­rzyku, na pierw­szy rzut oka dla ni­kogo nie­wi­docz­nym, tak jak nie­wi­doczni po­winni być słu­żący, wy­da­wało mu się god­niej­sze. Miał sporo ra­cji, ale sie­dząc tu, słabo sły­szała, o czym mó­wią.

Za­jęła miej­sce bli­sko dzwonka, w każ­dej chwili mo­gła być po­trzebna. My­ślała o ko­bie­cie, która po­wie­siła swoje dzieci. Kiedy na­kry­wała do stołu, zna­la­zła tę ga­zetę i prze­czy­tała ar­ty­kuł. Au­tor pi­sał, że sa­mo­bój­czyni żyła w bie­dzie, szu­kała po­mocy, któ­rej nie zna­la­zła, więc z roz­pa­czy za­biła dzieci, by oszczę­dzić im głodu i upo­ko­rzeń. A po­tem po­szła za nimi.

Mada mu­siała przy­znać, że tekst zro­bił na niej wra­że­nie. Prze­rwała na­kry­wa­nie do stołu, sta­nęła przy oknie, po­pa­trzyła znowu na ga­łąź ze sznu­rem, na kształt ko­ły­szący się na wie­trze. Wró­ciło do niej echo daw­nych roz­mów pod­słu­cha­nych w ży­dow­skim Domu dla Sa­mot­nych Ko­biet i Mal­tre­to­wa­nych Żon, gdzie spę­dziła dzie­ciń­stwo. „Matka zmarła, oj­ciec zo­stał sam z piątką dzieci. Miał pro­blemy i... po­wie­sił je wszyst­kie, a póź­niej sam się za­bił. Tylko Madę dało się ura­to­wać”. Pa­mię­tała nie tylko słowa, ale i głos tej, którą na­zy­wała „an­giel­ską na­uczy­cielką”. Paula Ol­len­dorff, do­sko­nale wy­kształ­cona Ży­dówka z Bre­slau, miesz­kała długo w An­glii i pra­co­wała jako gu­wer­nantka. Cza­sem, wie­czo­rami, da­wała Ma­dzie lek­cje. Na­uczyła ją, że na każde zja­wi­sko ist­nieje tyle nazw, ile ist­nieje ję­zy­ków. Że nic nie jest za­mknięte tylko w jed­nym zbio­rze słów. Dom dla Sa­mot­nych Ko­biet i Mal­tre­to­wa­nych Żon Paula Ol­len­dorff za­ło­żyła w Bre­slau ra­zem z Be­ate Gut­t­man, żoną ra­bina. Tam­tego dnia, kiedy Mada pod­słu­chała ich roz­mowę, do­wie­działa się o swoim ojcu jesz­cze tyle, że o tym, co zro­bił, pi­sał na­wet an­giel­ski „The Ti­mes”. Tylko małą dziew­czynkę udało się ura­to­wać. Tylko ją. Szczę­ściara...

Paula Ol­len­dorff opo­wie­działa jej póź­niej tę hi­sto­rię w zła­go­dzo­nej wer­sji, nie miała po­ję­cia, że Mada już wie.

– Twój oj­ciec pod­upadł na zdro­wiu, on tak na­prawdę nie chciał...

Skąd ta pew­ność, że nie chciał? Mada za­py­tała wtedy Paulę o sie­bie, o to, kim jest.

– Gdzie są moje ko­rze­nie? Kim byli moi dziad­ko­wie?

Pani Ol­len­dorff nie po­tra­fiła od­po­wie­dzieć. Wie­działa tylko tyle, że matkę Mady na­zy­wano Cy­ganką i to po niej praw­do­po­dob­nie córka odzie­dzi­czyła ciemną cerę i włosy jak skłę­biona wełna. Ale trudno to po­świad­czyć.

Po lek­tu­rze ar­ty­kułu i chwili – nie­zbyt dłu­giej – za­dumy przy oknie wró­ciła do na­kry­wa­nia stołu i gra­tu­lo­wała so­bie opa­no­wa­nia, tego, że ni­czego nie stłu­kła, ni­czego nie roz­lała. Umiała być opa­no­wana. Wszystko szło do środka, cały jej gniew, po­ru­sze­nie, strach. Tro­chę czuła drże­nie we­wnątrz na myśl o tej ko­bie­cie. O tym, że te­raz żad­nej Mady nie udało się ura­to­wać. Kiedy kro­iła za­pie­kankę, za­uwa­żyła, że jej od­dech jest nieco płyt­szy niż za­zwy­czaj. I tyle. Nic nie prze­ży­wała. Nie miała na to czasu.

Kiedy pa­no­wie skoń­czyli jeść, sprząt­nęła ze stołu, umyła na­czy­nia, za­częła po­rząd­ko­wać kuch­nię. Bar­dzo uwa­żała, by od nowa nie po­bru­dzić pod­łogi. Otwo­rzyła okno, za­pach kwia­tów i owo­ców z sadu był słodki i in­ten­sywny. Wio­sna prze­cho­dziła w lato, dni sta­wały się co­raz dłuż­sze, czy­ste niebo za­po­wia­dało piękny po­ra­nek. Pra­co­wała i ci­cho śpie­wała pio­senkę, któ­rej słowa ro­zu­miała od nie­dawna. Ta pieśń to je­dyna rzecz, którą pa­mię­tała z wcze­snego dzie­ciń­stwa, je­dyne wspo­mnie­nie pierw­szego domu. Nie umiała przy­po­mnieć so­bie twa­rzy, za­pa­chów i gło­sów, nie znała imion. Ale tę pieśń za­wsze no­siła w so­bie. Słowa i rytm. Te­raz, kiedy śpie­wała, po­my­ślała znowu o Pauli Ol­len­dorff, o tam­tej chwili, w któ­rej dla od­miany to ona pod­słu­chała Madę.

– Co to za pieśń?

Każdy by za­py­tał na jej miej­scu. To nie mógł być po­pu­larny utwór.

– Nie wiem – od­parła Mada.

– Jak mo­żesz nie wie­dzieć?

– Po pro­stu nie wiem.

– Ale skądś znasz słowa i me­lo­dię.

– Chyba się z nimi uro­dzi­łam.

Pauli nie za­do­wo­liła ta od­po­wiedź, ale na pewno ją za­in­try­go­wała. Mu­siała pod­słu­chi­wać Madę póź­niej jesz­cze kil­ka­krot­nie, bo za­pi­sała so­bie słowa ze słu­chu i sama po­szu­kała wy­ja­śnie­nia.

– To Psalm 136 z Sep­tu­aginty – po­wie­działa pew­nego dnia, za­do­wo­lona z sie­bie.

– Psalm? Z Sep­tu­aginty?

– Sep­tu­aginta to grec­kie tłu­ma­cze­nie Sta­rego Te­sta­mentu.

– Czyli ta pio­senka to psalm?

– Tak. Exo­mo­lo­gi­ste to Ky­rio oti aga­thos, Al­li­luia, Hoti is ton eona to eleos aftou, Al­li­luia! To pierw­sze wersy.

– Co zna­czą?

– Dzię­kujmy Bogu, bo jest do­bry. Jego mi­łość trwa wiecz­nie.

– Aha.

Paula Ol­len­dorff wy­gła­dziła suk­nię i żadna z nich nie ode­zwała się sło­wem na te­mat Boga. Chyba obie miały w związku z Nim ja­kieś wąt­pli­wo­ści.

– Dla­czego w mo­jej gło­wie tkwi grecki psalm? – za­pyta po chwili Mada.

– Nie wiem – od­parła Paula.

Oczy­wi­ście. Nie mo­gła wie­dzieć.

Mada czę­sto o tym roz­my­ślała i za­da­wała so­bie wiele py­tań, na które nie znaj­do­wała od­po­wie­dzi. Była Gre­czynką? Jej matka była? Babka? Wie­działa, że ni­gdy się tego nie do­wie. A jed­nak lu­biła my­śleć, że nie zo­stała w ży­ciu cał­kiem osie­ro­cona. Ten psalm to coś wła­snego, coś dla niej, czego ni­gdy nie bę­dzie jej można za­brać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Eu­ry­pi­des, Me­dea, tłum. Jan Ka­spro­wicz, https://wol­ne­lek­tury.pl/me­dia/book/pdf/me­dea.pdf [wszyst­kie cy­taty po­cho­dzą z tego źró­dła; do­stęp: 4.05.2023].
[2] T. Hardy, Juda nie­znany, tłum. E. Ko­łacz­kow­ska, Po­znań 2016.