Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wakacje, miłość i najpiękniejsze miasto świata
Ania i Janek mieszkają ze sobą już od jakiegoś czasu. Mimo uczucia, jakim się darzą, Janka zaczyna fascynować tajemnicza sąsiadka. Jego znajomość z tą drugą kobietą rozpoczyna się pechowo, ale wkrótce się okazuje, że nie są dla siebie obojętni.
Zaskakujące zrządzenie losu sprawia, że oboje wyjeżdżają latem do Wenecji. Wspólny pobyt
w magicznym mieście na zawsze zmienia ich życie…
Nowa powieść Magdy Knedler jest prawdziwym koktajlem emocji. To wzruszający i skomplikowany romans balansujący pomiędzy szczęśliwą a niespełnioną miłością.
CZY TYLKO W WENECJI MOŻNA ODKRYĆ, KOGO SIĘ KOCHA NAPRAWDĘ?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 271
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Magda Knedler
Pewnego razu w Wenecji
© Wydawnictwo WAM, 2023
© Magdalena Knedler, 2023
Opieka redakcyjna: Agnieszka Ćwieląg-Pieculewicz
Redakcja: Monika Orłowska
Korekta: Maria Armatowa
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Skład: Lucyna Sterczewska
ePub e-ISBN: 978-83-277-3552-2
Mobi e-ISBN: 978-83-277-3553-9
MANDO
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków
tel. 12 62 93 200
www.wydawnictwomando.pl
DZIAŁ HANDLOWY
tel. 12 62 93 254-255 • faks 12 62 93 496
e-mail: [email protected]
I
Okno
Janek
Wrocław 2007
1
Widywałem ją na korytarzu. Przeważnie paliła papierosa na półpiętrze albo podlewała paprotkę. Nosiła zielone baletki, nieco już zniszczone, zawsze sukienkę, czasem rozpinany sweter. Nigdy nie widziałem jej w spodniach. Miała szczupłe, długie nogi. Cerę bladą i piegi, które znaczyły jej twarz od połowy czoła poprzez nos do brody i szyi. Dziwnie, jak gdyby ktoś chlapnął na nią bladobrązową farbą. Wciąż poprawiała duże okulary w drucianych oprawkach i przerzucała włosy – brązowe, kręcone – z jednego ramienia na drugie. Malowała tylko usta i paznokcie. Kiedy wychodziła z domu dalej niż na korytarz, wkładała kolorowe płaszcze i żakiety. Prawie zawsze nosiła tenisówki albo płaskie skórzane pantofle. Pachniała czymś słodkim. Za każdym razem czekała, aż pierwszy powiem „dzień dobry”, a potem chwilę na mnie patrzyła, zanim odpowiedziała.
Czułem się przy niej niezgrabny. Moje ruchy były niezborne przy jej gestach – opanowanych, wyważonych. Warto było patrzeć, jak przekręca klucz w zamku, jak wciska guzik w windzie. Niczego nie robiła tak po prostu. Miałem wrażenie, że oglądam spektakl.
– Nie wiesz, jak długo tu mieszka? – zapytałem pewnego dnia Annę, kiedy próbowaliśmy wepchnąć do windy stolik, który odkupiliśmy od znajomego.
Anna obejrzała się za nią, jak gdyby zaskoczona.
– Kto? Tamta?
Kiwnęła głową w kierunku, w którym odeszła. Skrzywiłem się. „Tamta” wydało mi się nagle nieładnym słowem. Ale potwierdziłem. Anna wzruszyła ramionami.
– Skąd mam wiedzieć?
Wepchnęliśmy wreszcie stolik do windy i pojechaliśmy na siódme piętro. Wychowałem się, co prawda, także w bloku, i to jeszcze starszym niż ten, ale przez całe lata mieszkałem z rodzicami na parterze, i kiedy teraz wyglądałem przez okno, wciąż lekko kręciło mi się w głowie. Prawdopodobnie jednak cieszyłem się z przeprowadzki, choć nie umiałem tego stwierdzić na pewno. Odkąd zacząłem studia, zajmowałem pokój w mieszkaniu studenckim na Nowym Targu, drugie piętro bez windy, blisko uczelni. Ja i jeszcze dwóch kumpli, każdy z nas inny, cud, że przez ponad pięć lat nie zdążyliśmy się pozabijać. To był mój dom, prawdziwy, przez cały ten czas. I rodzina. Chyba. Wiedziałem, że będzie mi ich brakować. Zadymionego pokoju Franka, sałat Adama na najniższej półce lodówki, spontanicznych wypraw po gorzką żołądkową albo „do miasta”, jak zawsze mówiliśmy, choć mieszkaliśmy w samym centrum. Siedzenia w pubie Niebo z piątku na sobotę, czasem do szóstej rano, skąd wcale nie wychodziliśmy ostatni. Picia piwa w krzakach nad Odrą. Rozmów o życiu i o książkach. Wspólnego uczenia się do sesji, które zawsze kończyło się o czwartej rano na balkonie, z fajką w zębach i kolejną, zimną już, kawą w kubku. Anna czasem z nami zostawała, ale miała inny rytm. Budziła się wcześnie rano, biegała, piła wodę i soki, nie paliła, z alkoholi wybierała tylko różowe albo białe wino. Zawsze miała umyte włosy i wyprasowane ubrania. Nosiła jasne kolory. W ogóle była czymś jasnym i uporządkowanym w moim życiu. Spojrzenie na świat także miała jasne. Wierzyła, że w życiu chodzi tylko o to, by wyznaczyć sobie cel, a później być konsekwentnym.
Skupiłem się na wyładowaniu stolika z windy, po czym razem z Anną dzielnie przestawiałem go z miejsca na miejsce w naszej kawalerce, aż wreszcie gdzieś się wpasował. Nie mieliśmy dla siebie za wielkiej przestrzeni, ale w końcu zamieszkaliśmy razem. Przez całe studia regularnie o tym rozmawialiśmy, kłóciliśmy się, czy to dobry moment, schodziliśmy się i rozchodziliśmy, by ostatecznie coś konkretnego postanowić. To ją właśnie we mnie denerwowało, nigdy nie byłem zbyt konkretny. Nie miałem celu.
– Jedziemy po firanki?
Anna wpatrywała się we mnie, dłonie oparła na biodrach.
– Teraz? Chciałem poprawić ostatni akapit.
– Jak zaczniesz trochę później, to chyba się nic nie stanie.
Miała rację, zwłaszcza że obiecałem jej firanki już tydzień temu. Moja praca magisterska była prawie gotowa, zostały ostatnie szlify. Wygrzebałem kluczyki spod sterty książek, które wysypały się z kartonu, i po chwili znowu tkwiliśmy w windzie. Kiedy zjechaliśmy na parter, była tam. Zobaczyłem ją dziś po raz drugi. Na kilka sekund, tyle, by poczuć zapach, za mało, by zauważyć, czy coś się zmieniło w jej wyglądzie przez to ostatnie pół godziny. Może teraz była zarumieniona. Nie zdążyłem się przyjrzeć. Przytrzymałem jej drzwi, kiedy wsiadała do windy, a ona powiedziała „dziękuję”, nie odwracając się.
2
Naszą pierwszą większą imprezą w nowym mieszkaniu była parapetówka. Wcześniej pojawiali się jacyś znajomi, a to ktoś przyszedł pomóc skręcić krzesła i został na wino, a to ktoś wpadł pomóc pomalować ściany i został na pizzę, piwo i film. Ale parapetówka miała rozmach. Trzydzieści osób w trzydziestometrowej kawalerce. Ja zaprosiłem kilka, tych kilka zaprosiło kolegów i koleżanki, przyszli znajomi ze studiów Anny, ktoś wprosił się sam. Jakaś dziewczyna siedziała na lodówce, bo zabrakło nie tylko krzeseł i miejsca na kanapie, ale też skrawka podłogi. Kiedy mój były współlokator Franek przyniósł kolejną skrzynkę piwa i siatkę wódki, Anna chwyciła mnie za rękę i przyciągnęła do siebie.
– Chyba trzeba iść do sąsiadów – wskazała głową drzwi – uprzedzić ich, że dzisiaj będzie głośno, i przeprosić.
– Na uprzedzenie to już chyba za późno.
– Ja pójdę – powiedziała.
– Nie! – zaprotestowałem.
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Ty lepiej zostań i pilnuj porządku, przed tobą mają respekt – dodałem spokojnie. – Ja pójdę.
Anna splotła ramiona.
– No dobrze.
– Do tych pod nami i nad nami? – upewniłem się, wkładając buty.
– I do tej z naszego. Do niej przede wszystkim, bo jest najbliżej.
Przełknąłem ślinę, serce mi dudniło.
„Tę z naszego” postanowiłem zostawić sobie na koniec. Najpierw zajrzałem piętro wyżej i piętro niżej, kajałem się i tłumaczyłem, że parapetówka, państwo rozumieją, jedyna taka okazja. Od jednego sąsiada dostałem pół litra, bo akurat miał nadprogramowe, a jedna sąsiadka zapytała, czy nie zabrałbym na tę imprezę jej syna, bo w ogóle nie wychodzi z domu.
– Wie pan, chociaż na chwilę, niech zobaczy, jak ludzie się bawią – powiedziała i ryknęła: – Andrzeeeeej! Chodź no tu!
W przedpokoju pokazał się przystojny chłopak w koszulce z krótkim rękawem, nie żadna smętna zakapturzona postać, jak się spodziewałem. Przewrócił oczami nad głową matki. Porozumieliśmy się wzrokiem.
– Andrzejku, nasz sąsiad chciał zaprosić cię do siebie na imprezę, popatrz, jak to miło.
Pchnęła go lekko w stronę drzwi.
– Jeśli masz ochotę, to po prostu przyjdź – odezwałem się nerwowo. – Bez presji.
– Mamo, on mnie wcale nie zaprosił, tylko przyszedł powiedzieć, że będzie głośno.
Andrzej wycofał się do swojego pokoju.
– Ale przy okazji…
Sąsiadka urwała, kiedy syn trzasnął drzwiami. Lustro wiszące na ścianie zadrżało niebezpiecznie. Kobieta zaszurała kapciami i wróciła do mnie.
– Bardzo przepraszam. On jakiś dziki jest.
– Może po prostu nie lubi imprez i tłumu.
– I ludzi? On ludzi też nie lubi i to jest największy problem.
– Wcale mnie to nie dziwi. Ludzie bywają trudni do lubienia.
Machnęła ręką.
– Najlepszy czas, studia, kiedy będzie się bawił? Gdybym mogła cofnąć zegar, wykorzystałabym te lata lepiej, a nie ślub na drugim roku i od razu pieluchy, ledwo magisterkę obroniłam. A matka i tak się ze mnie śmiała. „Po co ci te studia? Lepiej na fryzjerkę iść, przynajmniej fach w ręku. A tak co?” Plastyki w szkole podstawowej uczę. Pan nawet sobie nie wyobraża, co to są za pieniądze.
– Trochę sobie wyobrażam. Sam kończę polonistykę, więc też myślałem o pracy w szkole.
– Ale już pan, mam nadzieję, nie myśli?
– Chyba nie.
– No i dzięki Bogu. Chociaż pani Wiola z góry, ta z pana piętra, uczy polskiego i jakoś sobie w życiu radzi, ale pan wie, jak to jest. Praca w szkole, potem korepetycje, w soboty w radiu książki czyta. Ma audycję. Sobota z klasyką. Słyszał pan? Nie wiem, jak zdobyła tę pracę, choć głos ma ładny, to trzeba przyznać. Ona więc jakoś sobie radzi, ale ile to się trzeba nakombinować, sam pan widzi. A pani Wiola ma czas, to go wykorzystuje.
Czułem, że moje policzki robią się gorące.
– Pani Wiola?
– No ta z pana piętra. Taka ładna, z dziwnymi piegami. Na pewno pan ją widział.
– Tak, widziałem. Tylko nie wiedziałem, jak ma na imię.
– Gdybym syna przekonała, to może wpaść?
– Tak, ale niech pani na niego nie naciska.
– Ma tak gnuśnieć?
– Niektórzy lubią być sami.
Popatrzyła na mnie jak na łagodnego wariata, kiwnęła głową i zamknęła drzwi. Odkleiłem koszulę od spoconych pleców. Wspiąłem się na nasze piętro i stanąłem pod drzwiami pani Wioli. Zapukałem, a potem zadzwoniłem. Za mną rozbrzmiewała kakofonia odgłosów. Trzydzieści osób mówiło jednocześnie, do tego muzyka i brzęczenie szkła. Ktoś zaczął śpiewać piosenkę Skunk Anansie. Zadzwoniłem ponownie i wbiłem wzrok w wycieraczkę. Nie było jej w domu. Odwróciłem się, by przemaszerować przez korytarz do naszego mieszkania. Wtedy właśnie do moich uszu przebił się kolejny dźwięk. Trzasnęło okno, na półpiętrze, tam, gdzie mieścił się zsyp. Teraz w naszym bloku nikt już nie wyrzucał śmieci do zsypu, tylko wynosiliśmy je do kontenerów na podwórku, ale pomieszczenie zostało. Usłyszałem kolejny dźwięk. Znowu okno, ale nie trzask. Skrzypienie. Ktoś je otwierał. Po chwili wahania zbiegłem na półpiętro, szarpnąłem za klamkę i otworzyłem drzwi do zsypu.
Wyglądała na zewnątrz przewieszona przez parapet. Wychyliła się tak mocno, że żołądek podszedł mi do gardła. Stała na palcach, ze zwisającą głową.
– Proszę pani!
Podbiegłem, chwyciłem ją w pasie i odciągnąłem od okna. Krzyknęła. Stanęła pewniej na nogach, odwróciła się i uderzyła mnie w twarz. Zamrugałem i odsunąłem się o krok.
Patrzyła na mnie bez słowa, oddychała ciężko.
– Co pan robi? – zapytała w końcu.
– A pani? – odparowałem. – Co pani robiła?
– To chyba nie jest pana sprawa!
Nie czekała na odpowiedź. Głośno zamknęła okno, a potem jeszcze głośniej zamknęła drzwi do zsypu. Dotknąłem policzka. To nie był mocny cios, ale czułem, jak pali mnie skóra.
3
Cieszyłem się, że mogę wrócić w hałas. Nikt nie zadawał mi pytań, nikt nie był na tyle skupiony i przytomny, by zauważyć, że nie wiem, co ze sobą począć. Ktoś podetknął mi szklankę i piłem. Później ja również śpiewałem piosenkę Skunk Anansie Just Because of You Girl, darłem się najgłośniej ze wszystkich, a opanowana jak zawsze Anna prosiła, bym się uspokoił i śpiewał normalnie, przecież umiem i mam ładny głos. Do niczego mi się to w życiu nie przyda, ale skoro już tak jest, dlaczego nie pokazać. Byłem zbyt pijany, by cokolwiek wyszło mi ładnie. Robiłem jednak wszystko, do czego mnie namawiano. Chciałem wyrzucić z głowy ten obraz. Jej ciała przewieszonego przez parapet. Stóp w baletkach, które ledwo dotykały podłogi. Nie chciałem zadawać sobie pytań, co tam robiła i co teraz robi. I dlaczego.
Wyszedłem na niewielki balkon, na którym siedziały dwie osoby. Chłopaka nie znałem, dziewczyna była z mojego roku. Uśmiechnęła się do mnie, po czym znowu skupiła uwagę na chłopaku. Całowali się namiętnie i zachłannie, zupełnie się nie przejmowali ewentualną widownią. Przecisnąłem się obok nich i spojrzałem na sąsiedni balkon. Jej balkon. Stała tam. Paliła papierosa i patrzyła przed siebie, ale jej wzrok co chwilę wędrował ku całującej się parze. Nie od razu mnie zauważyła albo też przez jakiś czas udawała, że mnie nie widzi. Ja jednak stałem dalej w miejscu i przyglądałem się jej, więc w końcu zgasiła papierosa w popielniczce i z pewną rezygnacją obróciła głowę.
– Byłem u pani, dzwoniłem do drzwi! – zawołałem, by przekrzyczeć hałas za moimi plecami. – Chciałem powiedzieć, że dzisiaj będzie trochę głośniej, i przeprosić.
Spojrzała za mnie, znowu na całującą się parę. Ja również się obejrzałem za siebie. Teraz dziewczyna siedziała na chłopaku okrakiem, on podciągnął jej koszulkę i dotykał nagiego brzucha. Odwróciłem się i cieszyłem, że kobieta nie widzi moich rumieńców. Nigdy nie było mnie na to stać. Na taką namiętność przy ludziach, być może w ogóle na taką namiętność, która po prostu musi znaleźć ujście, choćby nie wiadomo co.
Kobieta uśmiechnęła się lekko. Skinęła głową i wyciągnęła z paczki kolejnego papierosa.
– Nie przeszkadza to pani? Ten hałas? – Byłem zirytowany, że nie odpowiada.
Znowu na mnie spojrzała, wypuściła dym, zaciągnęła się, wypuściła. Wreszcie pokręciła głową. Popatrzyła w niebo, ale nie wiem, co tam widziała, bo maj był dość chłodny, noc bez gwiazd.
– Może ma pani ochotę wpaść do nas?
To był impuls, coś, nad czym nie zdążyłem zapanować. W moim głosie zabrzmiała desperacja i zakląłem w duchu. Nagle ktoś klepnął mnie w ramię i także krzyknął:
– Właśnie, wpadnij, jest dobra zabawa!
To był Franek, mocno wstawiony. Zwrócił się do niej poufale, jak gdyby się znali. Chwyciłem go za ramiona, obróciłem i pchnąłem z powrotem w stronę drzwi do mieszkania.
– Ale no co, poczekaj!
Franek był twardym zawodnikiem.
– Jak masz na imię? – zawołał do niej.
Spojrzała na nas i uniosła brwi. Żałowałem, że ją zaprosiłem. Na pewno widziała w nas bandę dzieciaków spuszczonych ze smyczy.
– Przepraszam! – Machnąłem ręką.
W oknach zaczęli się pojawiać sąsiedzi i uznałem, że czas się zamknąć. Muzykę i gadanie mogli tolerować, ale pijackie darcie mordy na balkonie już niekoniecznie.
– Właź do środka – syknąłem do Franka i popchnąłem go mocniej w stronę mieszkania.
– No dobra, już idę, po co się tak pieklić – wymamrotał pod nosem.
Patrzyłem, jak przeciska się obok dziewczyny całującej chłopaka, a potem znowu zerknąłem na balkon tamtej kobiety. Ale ona już sobie poszła.
Wróciłem do mieszkania, wypiłem następną kolejkę, przegryzłem zimną pizzą. Wtedy zobaczyłem ją znowu. Stała pod ścianą, właśnie odbierała od Anny kieliszek z winem. Nikt poza nią i Anną nie pił tej nocy wina. Przepchnąłem się przez tłum, szum krwi w uszach zagłuszał muzykę. Podszedłem bliżej, w głowie miałem kompletną pustkę. Anna nerwowym gestem poprawiła sukienkę i założyła włosy za ucho. Zauważyła mnie i zmarszczyła brwi.
– Dobry wieczór – rzuciłem i zabrzmiało to wyjątkowo głupio.
Anna jeszcze mocniej zmarszczyła brwi.
– To jest Wiola – mruknęła i popatrzyła na mnie surowo.
Kobieta, Wiola, wydawała się teraz dla odmiany bardzo rozbawiona. Anna była zbyt kulturalna, by powiedzieć coś w stylu „podobno ją zaprosiłeś”, i nigdy nie cieszyłem się z tego bardziej.
– Tak, wiem – odparłem i była to kolejna rzecz, którą dziś zrobiłem źle.
– Naprawdę? – zapytała Anna i od razu dodała: – Bardzo miło, że wpadłaś. Trudno byłoby uznać, że to jest towarzystwo na wyjątkowo wysokim poziomie, ale mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić.
Obok, na podłodze, spał mój drugi były współlokator. Zwinął się w kłębek i przytulał do piersi pustą butelkę po wódce. Anna uśmiechnęła się – prawie nie wyglądało to sztucznie – i wmieszała w tłum. Kobieta, Wiola, przesunęła się odrobinę, bym mógł stanąć obok niej przy ścianie. Byliśmy tak blisko, że czułem jej oddech na swojej twarzy. Zaschło mi w gardle.
– Dzięki za zaproszenie. – Upiła łyk wina.
– Przepraszam za tamto – bąknąłem.
– Za które tamto konkretnie?
Upiła kolejny łyk wina, a ja złapałem się na tym, że wciąż patrzę na jej usta.
– Za kolegę – wymamrotałem. Czoło miałem mokre od potu. – I tam… wcześniej… myślałem…
– Że chcę wyskoczyć przez okno?
Odważyłem się spojrzeć jej w oczy. Były jasnobrązowe. Pomyślałem, że w świetle dziennym mogą się wydawać nawet bursztynowe.
– Po prostu – jąkałem się – chyba się wystraszyłem.
– Mhm.
Podała mi kieliszek i sięgnęła do kieszeni po papierosy. Miała na sobie bawełnianą koszulkę i szeroką spódnicę w kwiaty. Na stopach baletki, te same co w chwili kiedy zobaczyłem ją przewieszoną przez parapet.
– Można u was palić, prawda?
– Jesteś pierwszą osobą, która zapytała.
W pokoju brakowało tlenu od co najmniej dwóch godzin. Chciałem szarmancko podać jej ogień, ale nie miałem zapalniczki.
– Nie zamierzałam wyskoczyć przez okno – oświadczyła i wzięła ode mnie swój kieliszek.
– W porządku.
Znowu na mnie patrzyła, uważnie, jak gdyby studiowała każdy detal mojej twarzy.
– Po prostu wyglądałam – odezwała się znowu.
– W porządku – powtórzyłem.
Przez chwilę paliła w milczeniu, a ja podsunąłem jej słoik, by mogła strzepnąć popiół. W naszym mieszkaniu nie było czegoś takiego jak popielniczka i nawet nie sugerowałem Annie, byśmy kupili jedną na wszelki wypadek. Dla gości, oczywiście. Anna nie znosiła „smrodu fajek” i wiedziałem, że teraz musi bardzo cierpieć. Miała też bardzo niską tolerancję i zrozumienie dla wszelkich nałogów. Ja paliłem tylko okazjonalnie na imprezach i później zawsze spaliśmy osobno.
Chciałem się odezwać, ale zauważył nas Franek i widziałem, jak przeciska się przez tłum, z piwem w jednej ręce i paczką chipsów w drugiej.
– No witam – powiedział. – Jednak przyszłaś.
Wiola wrzuciła niedopałek do słoika i dokończyła wino.
– Na to wygląda.
– Chipsa?
Podsunął jej wymiętą paczkę, a mnie zrobiło się słabo. Znowu chciałem się odezwać, kazać Frankowi, by poszedł sobie w cholerę, ale Wiola uśmiechnęła się i przechyliła w jego stronę.
– Pewnie. Jakie to?
– Klasyczne.
– Całe szczęście.
Wsunęła dłoń do paczki i wyjęła garść pokruszonych chipsów. Podała mi pusty kieliszek i zaczęła wybierać najpierw większe kawałki, a później zlizała z palców okruszki. Franek przyglądał się jej zafascynowany.
– Pójdę umyć ręce – oznajmiła.
– Zaprowadzę cię do łazienki – odparłem szybko.
Parsknęła śmiechem.
– Chyba trafię. – Wskazała głową wąski przedpokój. – Wielu możliwości nie ma.
I tak za nią poszedłem i czekałem, aż wyjdzie. W ciasnym przedpokoju też tłoczyli się nasi goście, tu również nie było czym oddychać.
– Będę się zbierać – stwierdziła, kiedy opuściła łazienkę.
Pachniała naszym brzoskwiniowym mydłem i poczułem się dziwnie podekscytowany tym, że mamy teraz na dłoniach ten sam zapach. Że ona dotknęła czegoś, czego ja wcześniej dotykałem. Jak gdyby włożyła na chwilę moją koszulę. To było głupie, a ja byłem pijany.
– Dopiero przyszłaś.
Uśmiechnęła się i zmrużyła oczy.
– Wystarczy. Oboje wiemy, że tak naprawdę wcale nie zostałam zaproszona. Podziękuj swojej dziewczynie za wino. Było znakomite.
– Anna ma świetny gust.
– To widać.
Otworzyła drzwi i wyszła na korytarz. Pobiegłem za nią.
– Wracaj do gości – poprosiła. Jej głos zabrzmiał głucho na betonowym korytarzu.
– Zaraz.
Nie odpowiedziała. Odprowadziłem ją do drzwi i czekałem, aż przekręci klucz w zamku. Nacisnęła klamkę i spojrzała na mnie, teraz już bez uśmiechu.
– Wracaj – powtórzyła.
Wydawała się inna niż jeszcze przed momentem, kiedy piła wino, paliła i jadła pokruszone chipsy wysypane na dłoń. Było w niej coś mrocznego. Niebezpiecznego.
Wspięła się na palce, położyła dłonie na moich ramionach i pocałowała mnie w policzek. A właściwie w kącik ust. Później weszła do mieszkania i szybko zamknęła za sobą drzwi.
Spis rozdziałów
I. Okno
Janek
Wrocław 2007
II. Laguna
Wiola
Alpy – Laguna – Wenecja 2007
III. Wsiąkanie
Janek
Wrocław 2011
Wrocław 2013
IV. Eurydyka woli zostać
Wiola
Wenecja 2007
Wenecja 2008
Wenecja 2009
V. Janek próbuje to robić
Wenecja 2008
Ząbkowice Śląskie 2013
Od autorki