Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jesteś asertywną i popularną prawie-nastolatką, z kopertą pełną pieniędzy z komunii i świetnie zaplanowanym latem w mieście, można powiedzieć – centrum handlowe czeka, żeby je zdobyć. Co może pójść nie tak? Cóż… Wszystko.
Zamiast światowego życia – wakacje w Chudegnatach, w dodatku bez rodziców i brata, za to z nieobliczalną ciotką. O, ciotka Krychna nawet z pięciogwiazdkowego hotelu zrobi ci obóz przetrwania. Matylda może coś o tym opowiedzieć.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Gdybym nie nadziała się na ten kalendarz, pewnie nawet bym się nie zorientowała, że jest tak grubo nie okej. Ale nadziałam się i teraz z mocą młota pneumatycznego dotarło do mnie – albo zwariowałam ja, albo wszyscy dookoła. A ponieważ gdybym zwariowała, to na pewno bym się nad tym nie zastanawiała, znaczy że zwariowali inni. A jeżeli zwariowali inni, to wcześniej czy później mnie też to czeka. Podejrzewam, że raczej wcześniej.
Na ścianie wisi zegar z tarczą i wskazówkami. Kiedyś uczyłam się z takiego odczytywać czas, niestety trochę zapomniałam, która wskazówka pokazuje minuty, a która godziny, mój smartwatch ma normalne numery i nie trzeba nic kombinować. Właściwie powinnam powiedzieć m i a ł. Teraz nie mam ani telefonu, ani smartwatcha. Zatem, jeśli dobrze kombinuję, zostały mi dwie godziny. Powinno wystarczyć na zrozumienie sytuacji, w której się znalazłam.
Gdybym tylko mogła zajrzeć do mojego pamiętnika, ale nie mogę. Leży sobie bezpiecznie w tej tajnej kieszeni mojej walizki, w której zwykle chowam pieniądze na zielonych szkołach. Zrobię sobie sekwencję… nie, to nie to słowo. Inspekcję? Też nie. Rekrutację… nie… Retrospekcję. Zrobię sobie retrospekcję. Przypomnę sobie wszystko po kolei, wyświetlę jak film i znajdę odpowiedź.
To musiało zacząć się wtedy, kiedy powiedziałam, że moja noga więcej w Chudegnatach nie postanie.
– Jak to nie pojedziesz? – wywalił gały mój braciszek.
Spojrzałam na niego z wyższością. Od jakiegoś czasu trenuję spoglądanie z wyższością. Zyskuję wtedy chwilę na zebranie myśli i nie daję się wytrącić z równowagi, za to wytrącam z równowagi osobę, z którą rozmawiam. Najczęściej to właśnie mój braciszek.
– Wyrosłam z Chudegnatów – powiedziałam bardzo wolno i bardzo wyraźnie.
– Jestem starszy o dwa lata i do tej pory jakoś nie wyrosłem – podniósł głos.
Oho, już słychać piskliwe tony – pomyślałam. Zawsze piszczy, kiedy go wytrącam.
– Może ty nigdy nie wyrośniesz, Miki – starałam się brzmieć jak rozważna nastolatka, którą prawie byłam. – Z tego domku w Chudegnatach, w sensie. Będziesz tam jeździł każdego roku, potem odziedziczysz go po rodzicach, ożenisz się, będziesz miał dzieci i dalej – wszystkie wakacje w Chudegnatach.
– A ty wtedy że niby gdzie?
– Może będę cię tam odwiedzała ze swoją rodziną. Jeśli nie będę singielką jak ciotka Krychna.
– A jeśli będziesz jak ciotka Krychna singielką?
– Litości, Miki, wtedy wpadnę z wizytą sama.
– To wyrosłaś czy będziesz przyjeżdżać?
– Wyrosłam, ale to nie znaczy, że nie będę przyjeżdżać. Będę. Kiedyś. W dorosłości. Na dzień, góra dwa.
– Fajnie. Ale o tym pogadamy za parę lat. Na razie Chudegnaty są żelaznym punktem każdych wakacji, a ty coś sczerniasz.
– Nigdy nie sczerniam – odparłam. Mam różne wady, wiadomo, jednak zawsze walę prawdę prosto z mostu.
– Fakt. To o co chodzi?
W lesie, w Chudegnatach mamy mały drewniany domek. Mama twierdzi, że nad jeziorem, ale jej entuzjazm jest jak zwykle przesadzony. Do jeziora trzeba zasuwać dwa kilometry przez las ścieżką między bagnami, gdzie komary rypią, jakby miały już do końca życia nie jeść. Przez miesiąc, który spędzamy w domku, spompowują z naszej rodziny jakąś cysternę krwi. Niemożliwe, żeby same tyle potrzebowały, może odstępują ją innym nielatającym krwiożercom, na przykład pijawkom z bagna czy kleszczom, w zamian za informacje albo inne podejrzane usługi. Las też może mieć swój światek przestępczy. Jednak nie chodziło o komary. To znaczy o komary też, ale nie do końca.
– Mati? O co chodzi? – ponaglił mnie Miki.
– Po pierwsze, o komary.
Mikołaj przewrócił oczami.
– Po drugie, o nudę. Tam się nic nie dzieje. Późno wstajemy, potem śniadanie, potem komary, potem jezioro, potem znowu komary, potem obiad, potem znowu komary, bo wieczór, a one wieczorem dojadają. Po trzecie, nie ma ani grama zasięgu. Dzicz.
– Mati, przecież umówiliśmy się, że będziemy robić planszówkę.
– Ty chciałeś robić planszówkę, ja powiedziałam, że może pomogę – sprostowałam.
Mój braciszek Mikołaj jest nerdem i trochę się z tym obnosi. Chciałby być amerykańskim nastolatkiem w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Tak, gdyby mógł, urodziłby się czterdzieści lat temu. Ogląda stare horrory, gra w planszówki i RPG, kolekcjonuje komiksy i biega na warsztaty teatralne. Kiedy wpada na pomysł nowej gry, nie zazna spokoju, dokąd nie zacznie jej konstruować. Bo oprócz tego, że jest nerdem, jest też maniakiem. Kocham go. Choć mnie wkurza jak nie wiem co.
– Kocham cię, Miki – powiedziałam, żeby nie było. – Pomogę ci z grą, gdy wrócisz z Chudegnatów. Na razie mam inne plany.
– Jaja se robisz?! – zapiszczał. – Miałem jechać na obóz teatralny i zrezygnowałem, żeby być z całą rodziną w domku. JAK KAŻE TRADYCJA!
– Zrezygnowałeś, bo obóz ma być blisko Chudegnatów i powiedziałeś, że będziesz jeździć tam na rowerze w ciągu dnia, a na noc wracać do lasu. Myślisz, że nie słyszałam?
Miki nie cierpi spać poza naszym mieszkaniem. Jedyne miejsce, które akceptuje, to wakacyjny domek w Chudegnatach.
– Przecież nie zostaniesz tu sama! – zaśmiał się desperacko, choć pewnie chciał, żeby to zabrzmiało szyderczo.
– Nie zostanę – zgodziłam się. – Pewnie zapomniałeś, ale tata też nie jedzie. Nie dostał urlopu. W tym roku w Chudegnatach będzie z wami ciotka Krychna.
Mikołaj stęknął. Lubił ciotkę, ale – zdaje się – nie dźwigał tak wielkiego odstępstwa od t r a d y c j i.
– Matylda, przecież tu będzie milion razy nudniej. Skiśniesz.
– Zrozum, we wrześniu zaczynam czwartą klasę, sam wiesz, jak będzie: więcej prac domowych, od każdego przedmiotu inny nauczyciel, kupa stresu. Chcę odpocząć po mojemu, pograć z dziewczynami w Robloxa, pochodzić z nimi na lody i pizzę do centrum handlowego. Jak normalna nastolatka.
– Masz dziewięć lat, w którym miejscu jesteś nastolatką?
– P r a w i e jestem, za dwa tygodnie kończę dziesięć. I dobrze wiesz, że moje najlepsze kumpelki są starsze.
– Może jeszcze zacznij się malować jak twoja psiapsi Ewelka.
– Ona się nie maluje! Używa tylko błyszczyku.
– Nieważne. Matylda, przecież twoje urodziny obchodzimy zawsze w Chudegnatach. Co to za jakieś rewolucje?
– Zrobimy imprezkę z opóźnieniem, jak wrócisz z mamą do miasta.
Mikołaj złapał się za głowę, a potem, nie do wiary, złożył ręce jak do paciorka.
– Proszę cię, pojedź z nami do domku, a ja obiecuję, że nie będziesz się nudziła. Przysięgam na figurkę Stana Lee i na portret Dona Rosy, ten z autografem. Wiesz, ile dla mnie znaczą.
– Nie, Miki, już postanowiłam. Chcę zostać w mieście. Zresztą, po co ta drama, nawet nie zauważysz, że mnie nie ma. Będziesz miał tam własne towarzystwo, z warsztatów.
Bez dramy się nie obeszło. Mikołaj rzucił się na swoje kojo (bo my ciągle mamy wspólny pokój i piętrowe łóżko, i to też był powód, dla którego chciałam zostać – żeby choć przez jakiś czas mieć pokój tylko dla siebie). Odwrócił się twarzą do ściany i leżał tak nie wiadomo jak długo. Potem złapał telefon, zeskoczył z łóżka i wyszedł z domu, nie zaszczycając mnie nawet obrażonym spojrzeniem.
Wrócił tuż przed kolacją.
Miki potrafi się wściekać i fochać, na szczęście wystarczy trochę cierpliwości – złość szybko mu mija. Wydaje mi się, że tak było i tym razem. Przy stole zachowywał się już zupełnie normalnie, jakby nic się nie stało. Nagle uśmiechnął się i powiedział:
– Skoro Matylda zostaje w mieście, to ja jednak pojadę na obóz. Mamo, cały domek dla ciebie i ciotki, nieźle, co? Tylko nie szalejcie za bardzo, dziewczyny!
To tyle, jeśli chodzi o plany.
W dniu rozdania świadectw wszystko wywróciło się do góry nogami.
Ledwie bus z Mikim i jego kółkiem teatralnym zniknął za zakrętem, mama odebrała telefon. Dostała pilne zlecenie, a to oznaczało, że do Chudegnatów pojedzie tylko Krychna, no i niestety ja. Mama nie zgodziła się, żebym została. Powiedziała, że potrzebuje ciszy w domu i choć ja szczególnie głośna nie jestem, wiedziałam, że ze zleceniem nie wygram. Zwłaszcza pilnym. Pilne zlecenie to dobre pieniądze, a umówmy się – prawienastolatka kontra dobre pieniądze nie ma szans. Poza tym głupio, żeby ciotka utknęła w lesie sama.
Przyrzekłam sobie (na figurkę Totoro i zdjęcie Melissy McCarthy, niestety, bez autografu), że w przyszłym roku spróbuję jeszcze raz, i poszłam się pakować.
Dotarło do mnie, że będę miała ciotkę Krychnę w największej możliwej dawce, i zadrżałam.
Tata mawia, że Krychna jest spoko, byle w małych dawkach.
Małe dawki ciotki Krychny to coś, co zawsze przekraczało moją wyobraźnię. Kiedy nadjeżdżała swoim przerdzewiałym golfem, słychać ją było w całej dzielnicy. Tata pierwszy strzygł uchem.
– O losie – jęczał. – Nadal nie zrobiła tłumika, niech ktoś w końcu zabierze tej wariatce dowód rejestracyjny.
Przeraźliwego pisku, z którym hamowała pod naszym domem, nie dało się pomylić z niczym. Włoski na rękach stawały od tego jak porażone prądem.
– Tarcze, klocki, okładziny, wszystko do wymiany… – Tata przymykał oczy i masował sobie okolice serca. Tymczasem ciotka gramoliła się z wnętrza golfa, brzęcząc i dzwoniąc swoimi bransoletami, wisiorami i kolczykami niczym sekcja perkusyjna filharmonii podczas Warszawskiej Jesieni.