Choinka - Hans Christian Andersen - darmowy ebook

Choinka ebook

Hans Christian Andersen

4,4

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 15

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (37 ocen)
22
10
3
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PrzemoD

Nie oderwiesz się od lektury

Warto przeczytać. Polecam.
00
Konwalie89

Nie oderwiesz się od lektury

książka uczy żeby doceniać to co posiada się w chwili obecnej
00

Popularność




Hans Chri­stian An­der­sen

Cho­in­ka

Cho­in­ka

Ro­sła w le­sie cho­in­ka, ma­ła, ale ślicz­na. Mia­ła też do­bre miej­sce: du­żo po­wie­trza, słoń­ca i przy­jem­ne to­wa­rzy­stwo star­szych od sie­bie jo­de­łek i so­sen. Do­brze jej by­ło, a jed­nak ma­rzy­ła cią­gle tyl­ko o tym, aby wy­ro­snąć i być du­żą, wiel­ką. Nic jej prze­to nie cie­szy­ło: ani pięk­ne słoń­ce, ani po­wie­trze czy­ste i pach­ną­ce, ani za­ba­wy dzie­ci wiej­skich, któ­re przy­cho­dzi­ły tu zbie­rać ja­go­dy. Bie­ga­ły wte­dy, śmie­jąc się, do­ko­ła drzew­ka, roz­ma­wia­ły we­so­ło, al­bo sia­da­ły z peł­nym gar­nusz­kiem na zie­mi i na­wle­ka­ły czer­wo­ne po­ziom­ki ni­by ko­ra­le na cie­niut­ką słom­kę.

– Ja­ka ta ma­ła cho­in­ka prze­ślicz­na – mó­wi­ły czę­sto, ale drzew­ko tyl­ko się o to gnie­wa­ło.

– Dłu­go też jesz­cze bę­dę ta­ka ma­ła? – my­śla­ło so­bie.

Gdy­by umia­ło wes­tchnąć, pew­no by wzdy­cha­ło, ale na to by­ło za wcze­śnie.

W na­stęp­nym ro­ku by­ło znacz­nie więk­sze. I zno­wu rok upły­nął, i zno­wu przy­by­ło mu ga­łę­zi i wy­so­ko­ści. Aż po­we­se­la­ło.

– Ach, jak­bym chcia­ła już być ta­ka du­ża jak in­ne drze­wa! – mó­wi­ło do sie­bie. – Wte­dy bym roz­po­star­ła sze­ro­ko ko­na­ry, a z wierz­choł­ka mo­gła­bym pa­trzeć w świat da­le­ko! Pta­ki sła­ły­by gniaz­da na mo­ich ga­łę­ziach, któ­re ko­ły­sa­ła­bym po­waż­nie, wspa­nia­le, z każ­dym po­wie­wem wia­tru! Tak jak in­ne drze­wa.

I znów za­czę­ło tę­sk­nić i mar­twić się o to, że tak po­wo­li ro­śnie. Nie cie­szy­ło go ani słon­ko ja­sne, ani we­so­łe pta­ki, ani pur­pu­ro­we i zło­te chmur­ki wie­czo­rem i ra­no po błę­kit­nym nie­bie pły­ną­ce.

Po­tem na­de­szła zi­ma i śnieg bia­ły gru­bo po­krył do­ko­ła zie­mię, iskrząc się w słoń­cu jak drob­ne dia­men­ty. Wów­czas cho­in­ka zmniej­szy­ła się bar­dzo, za­le­d­wo wy­sta­wa­ła z tej bia­łej pie­rzyn­ki i nie­raz się zda­rzy­ło, iż za­jąc prze­sko­czył ją w bie­gu. O, wte­dy by­ła strasz­nie obu­rzo­na!

Dwie zi­my upły­nę­ły znów, ale na trze­cią zi­mę by­ła już ta­ka wy­so­ka, że za­ją­ce mu­sia­ły obie­gać ją wko­ło. To by­ło dla niej wiel­ką przy­jem­no­ścią.

– Ach, ro­snąć, ro­snąć, ro­snąć! – po­wta­rza­ła. – Być wiel­ką i wspa­nia­łą, to je­dy­na roz­kosz, któ­rej pra­gnę bez­u­stan­nie.

W je­sie­ni zwy­kle zja­wia­li się drwa­le z moc­ny­mi sie­kie­ra­mi i pa­da­ły wte­dy naj­pięk­niej­sze jo­dły i so­sny. Po­wta­rza­ła się ta hi­sto­ria każ­de­go ro­ku, a mło­de drzew­ka drża­ły, pa­trząc na to. Bo też wi­dok był smut­ny. Naj­wspa­nial­sze drze­wa z trza­skiem, z ło­sko­tem pa­da­ły na zie­mię, ob­ci­na­no im pięk­ne, zie­lo­ne ko­na­ry i sta­wa­ły się dziw­nie dłu­gie, wą­skie, na­gie; pra­wie nie moż­na ich by­ło już roz­po­znać. Na­stęp­nie lu­dzie kła­dli je na wo­zy i wy­wo­zi­li z la­su, nie wia­do­mo do­kąd.

Co się po­tem z ni­mi dzia­ło?

Kie­dy ja­skół­ki wró­ci­ły na wio­snę i po­waż­ne bo­cia­ny, drzew­ka do­py­ty­wa­ły ich cie­ka­wie:

– Czy nie wie­cie, gdzie się znaj­du­ją na­sze sio­stry? Do­kąd je wy­wie­zio­no? Czy­ście spo­tka­ły je w dro­dze?

Ja­skół­ki nie wie­dzia­ły o ni­czym, lecz bo­cian je­den za­sta­no­wił się nad tym py­ta­niem, a po­my­ślaw­szy chwil­kę, ski­nął gło­wą:

– Tak, tak, wi­dzia­łem. Wi­dzia­łem na mo­rzu wiel­kie okrę­ty, kie­dy­śmy le­cia­ły z Egip­tu. Na okrę­tach wzno­si­ły się masz­ty ol­brzy­mie: to one by­ły! Po­zna­łem na­sze drze­wa po za­pa­chu. Trze­ba im po­win­szo­wać: po kró­lew­sku wy­glą­da­ły!

– Ach, kie­dyż ja wy­ro­snę tak wy­so­ka, że­bym mo­gła pły­wać po mo­rzu! – za­wo­ła­ła z ża­lem so­sen­ka. – Ale co na­praw­dę zna­czy mo­rze i jak ono wy­glą­da?

– Za dłu­go by­ło­by ci tłu­ma­czyć ta­kie rze­czy, mo­ja dro­ga – rzekł bo­cian i od­da­lił się po­waż­nie.