Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Ostatnią osobą, którą pielęgniarka Grace Malley spodziewa się spotkać w miejscu pracy, jest jej ojciec. Kobieta widziała go zaledwie dwa razy w życiu. Szybko okazuje się, że mężczyzna skontaktował się z nią, ponieważ potrzebuje pomocy. Pożyczył pieniądze, a ona stała się ważną częścią umowy, którą zawarł ze swoim wierzycielem Christianem Saintem.
Obiecał mu, że Grace zostanie jego żoną na dwa miesiące. Tyle czasu Saint potrzebuje, żeby przejąć rodzinną firmę. Kobieta miałaby nie być stratna na tym układzie: Christian nie tylko daruje dług jej ojcu, ale też spłaci zaciągnięty przez nią kredyt studencki. Wydaje się, że ta umowa dla Grace będzie również szansą.
Jednak ojciec zapomniał wspomnieć dziewczynie, że Christian Saint jest niebezpiecznym mężczyzną, którego wielu ludzi się boi. Gangsterem otoczonym przez swoich podwładnych w rezydencji, która stanie się więzieniem.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 282
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Zuzanna Kulik
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Alicja Chybińska
Korekta:
Sandra Pętecka
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8178-982-0
Sala sądowa wydaje mi się zdecydowanie za mała, przez co czuję, że zaczyna brakować mi tchu. Czy te ściany się zwężają? Mam wrażenie, że ktoś zabiera mi potrzebne powietrze, chcąc mnie udusić.
Rozglądam się, oceniając ludzi siedzących tu od dwóch godzin. Na samym końcu zauważam siwiejącego sędzię, który patrzy na mnie uważnie. Co chwilę zerka na dokument w swoich dłoniach a później na mnie. Jego wzrok jest znudzony i z pewnością chciałby zakończyć to jak najszybciej.
– Proszę podejść do wskazanego stanowiska.
Przełykam głośno ślinę, słysząc jego stanowczy głos. Mężczyzna wskazuje dłonią na miejsce obok wysokiego adwokata, a ja posłusznie kieruję się w tamtą stronę. Siadam na niewygodnym stołku i wypuszczam dwa głębokie oddechy.
Muszę się uspokoić, bo inaczej nie będę w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa.
– Panna Grace Malley, zgadza się? – pyta sędzia.
Kiwam głową jak idiotka i dopiero sekundę później przypominam sobie, że tu ważny jest głos. Oni chcą usłyszeć wszystko, co mam do powiedzenia.
– Zgadza się. – Odchrząkuję cicho.
– Pouczam panią o obowiązku mówienia prawdy, za składanie fałszywych zeznań grozi kara pozbawienia wolności do lat ośmiu, zgodnie z arty…
Więzienie dla kobiet chyba nie jest takie złe, prawda? Myślę, że poradziłabym sobie przez te osiem długich lat.
– Rozumiem – odpowiadam, spoglądając na swoje złączone dłonie.
Czuję, jak żołądek wywraca mi się na drugą stronę. Nie podnoszę głowy, bo boję się spojrzenia czarnych oczu, które teraz obserwują mnie uważnie.
Jestem świadoma jego obecności. Czuję to i to aż nazbyt intensywnie. Wwierca się we mnie wzrokiem jak w najważniejszą osobę na tej sali i sprawia, że zapominam powoli o tym, co powinnam teraz zrobić.
– Co robiła pani dnia dwudziestego pierwszego sierpnia dwa tysiące dwudziestego roku, między godziną drugą a trzecią?
– Odbywałam swoją zmianę w szpitalu Mount Sinai – mówię zgodnie z prawdą.
Przynajmniej w tym nie muszę kłamać. Może dzięki temu dostanę siedem lat zamiast tych wcześniej wspomnianych ośmiu?
– Kiedy zorientowała się pani, że pan Ronners nie żyje?
– Po usłyszeniu jednego strzału od razu udałam się do sali, w której leżał pan Ronners.
Moje wyuczone na pamięć zdania brzmią, jakbym czytała wszystko z kartki. Powtarzałam to w głowie jak mantrę i w końcu mogę pozbyć się tego ze swoich myśli. Już nie muszę dłużej o tym myśleć, bo to ostatni raz, kiedy o tym mówię.
– Co zastała pani po wejściu do środka sali?
– Martwego pacjenta z raną na czole, zapewne od postrzału.
Dostanę Oscara za tą rolę.
Sędzia milknie na chwilę, zapisując coś w swoich dokumentach. Nie rozumiem, po co zadają mi te same pytania. Przecież mówiłam to już co najmniej kilka razy na przesłuchaniach. Teraz tylko się powtarzam.
– Czy zauważyła pani oskarżonego na miejscu zbrodni?
Tak. Sama go tam wprowadziłam.
Unoszę nieznacznie głowę i zauważam te czarne tęczówki, które śnią mi się każdej nocy. Jego wyraz twarzy jest spokojny i zupełnie niewzruszony zaistniałą sytuacją. Jakby doskonale wiedział, że to zaraz się skończy, po czym on wróci do swojej posiadłości, a ja razem z nim. Jest przekonany, że go nie wydam.
Patrzy na mnie, unosząc nieznacznie lewy kącik ust. Mój puls przyspiesza niebezpiecznie i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jakiemu mężczyźnie oddałam swoje kruche serce.
– Nie – odpowiadam bez zawahania.
Jestem wykończona i jedyne, o czym marzę, to wygodny materac i przyjemna w dotyku pościel. Przysięgam, że gdybym się teraz położyła, to od razu bym zasnęła. Tak jak stoję w szpitalnym stroju z rozmazanym makijażem.
Mija już jedenasta godzina mojej zmiany i zostało naprawdę niewiele, ale oczywiście jak na złość czas dłuży mi się jeszcze bardziej. Co chwilę zerkam na zegarek na swojej ręce, ale mam wrażenie, że wskazówki w ogóle się nie ruszają.
– Grace!
Odwracam się, słysząc swoje imię i patrzę jak przez mgłę na Kelly, moją przyjaciółkę. Idzie w moim kierunku z naręczem dokumentów przyciśniętych do piersi. Modlę się tylko, żeby nie poprosiła o pomoc w…
– Głupi Adams kazał mi przesegregować te raporty, które już dawno temu powinny być w archiwum – oznajmia nadąsana. – Widzisz tę górę? Przecież będę to robiła do rana – mówi, ściszając głos. – Może…
– Wybacz, ale ja już nie dam rady – przerywam jej, doskonale wiedząc, co chciała przed chwilą powiedzieć. – Za czterdzieści pięć minut będę w drodze do mieszkania.
Mogłabym jej pomóc. Zostałabym dłużej o przynajmniej godzinę, bo tego nie da się ogarnąć szybciej. Samo sprawdzenie dat zajęłoby nam co najmniej pół godziny. Jednak ten dzień jest naprawdę kiepski i w końcu postanawiam choć raz pomyśleć o sobie.
Nie o innych, tylko o sobie.
– Rozumiem – szepcze, uśmiechając się lekko. – Ja dopiero zaczynam, ale wiem, jak musisz się czuć.
Dwanaście godzin pracy to nie jest tak dużo w porównaniu do całodobowych zmian. Ludzie pracują w o wiele gorszych warunkach i jakoś sobie z tym radzą.
Problemem jest mój zepsuty humor, którego nie jest w stanie poprawić nawet najlepsza muffinka. Nie jestem skupiona na tym, co robię, i jakoś niespecjalnie słucham poleceń swojej przełożonej. Robię po prostu to, co do mnie należy, i co jest moją codziennością od prawie roku.
– Pomogę ci chociaż w ułożeniu tego na blacie – odzywam się pocieszającym głosem.
Wchodzimy obie do gabinetu, po czym zabieram ze stołu zbędne rzeczy. Robię miejsce dla dokumentów, które dzisiejszej nocy będą zmorą Kelly. Przejmuję od niej stos papierów i rzucam je na blat. Rozkładam po kolei wszystkie teczki, jednak okazuje się ich trochę za dużo i już po piętnastu minutach dochodzę do wniosku, że to był błąd.
Takie prace to jak kara. Mitchel Adams dobrze o tym wie i z zadowolonym uśmiechem na ustach odnajduje takich teczek coraz więcej. Wszystko po to, by na twarzy Kelly pojawił się pełen niezadowolenia grymas. To taka ich gra. On jest przystojny i wredny, a ją takie zachowanie denerwuje i intryguje coraz bardziej. Jestem pewna, że mają romans, ale przyjaciółka jeszcze oficjalnie się do tego nie przyznała, choć pytałam nie raz.
– Skąd tu raporty sprzed piętnastu lat?! – krzyczy zbulwersowana Kelly. – Przecież to już dawno temu powinno zniknąć!
Możliwe, lecz wcześniej chyba nikt nie zalazł za skórę Adamsowi na tyle, by zarzucił go tymi papierami. Leżały sobie w rzadko odwiedzanej szafce, czekając, aż w końcu ktoś pofatyguje się do archiwum. Ten moment nastał dwa miesiące temu, gdy Kelly Rose trafiła do naszego zespołu.
Od teraz mamy coraz więcej wolnego miejsca na półkach.
– Słuchaj – zaczynam, związując swoje długie włosy w niedbały kok – z tego, co widzę, to te zielone teczki są starsze od tych niebieskich, więc może zacznijmy od tego. A tutaj na przykład…
– Grace.
Unoszę głowę i spotykam wesołe spojrzenie Johna. Patrzy na mnie z szerokim uśmiechem na ustach i opiera się wygodnie o futrynę drzwi.
Jeszcze jego tutaj brakowało.
– Może podwieźć się do domu? – pyta z nadzieją.
Nie mieszam spraw zawodowych z prywatnymi. Mam zasady, których trzymam się kurczowo. Nie mogę umawiać się z facetem będącym lekarzem w tym samym szpitalu, gdzie sama pracuję. Zbyt często się widujemy, by później przeboleć złamane serce.
To już jak obsesja. Każdy mój związek kończy się moim pokruszonym sercem.
Jednak największym powodem jest sam charakter Johna.
– Nie musisz – odpowiadam uprzejmie. – Mam auto.
– To może śniadanie po zasłużonym śnie?
Nie odpuszcza.
Tak jest od kilku tygodni i zawsze zbywam go śmiechem. Udaję, że biorę to za żarty, ale jego coraz mniej to bawi. Jest niecierpliwy i to widać po każdej naszej rozmowie. Zachowuje się tak, jakby zaliczenie mnie było zakładem, którego nie może przegrać.
– Jestem umówiona – kłamię uparcie.
Czuję, jak dłoń Kelly dotyka mojego ramienia, dając trochę wsparcia. Słyszę też, jak cicho dusi się od wstrzymywanego śmiechu, bo współczuje mi całym sercem.
John lubi pielęgniarki i większość mu uległa.
– Pamiętaj, że jestem uparty – ostrzega z leniwym uśmiechem na ustach.
Odrywa się od ściany i odwraca, by wyjść z gabinetu. Najpierw słyszę śmiech Kelly, a dopiero później czuję szturchnięcie w prawe ramię.
– Ej! – piszczę wkurzona. – To nie jest zabawne.
– Może prześpij się z nim tak dla świętego spokoju – żartuje, obserwując mnie z rozbawieniem.
– Niedługo zrozumie, że nie cały czas jestem zajęta.
Taką mam nadzieję.
Wstaję z niewygodnego krzesła i podchodzę do szafek z naszymi osobistymi rzeczami. Wyjmuję ciepłą bluzę i dresowe spodnie, po czym nakładam je na zmęczone ciało. Zostawiam biały strój na półce i wracam do przyjaciółki.
– Powodzenia – mówię krótko.
Posyłam jej współczujący uśmiech i opuszczam pomieszczenie z myślą, że zaraz zamknę oczy i choć na chwilę zapomnę o tym, że kiedykolwiek próbowałam sił w miłości.
***
– A to widziałaś? – pyta nazajutrz Kelly z widoczną złością.
Jej czoło marszczy się z każdym przesunięciem palca. Dokładnie ogląda zdjęcia, które niedawno pojawiły się na Instagramie.
– Nie chcę tego oglądać – odpowiadam, udając niezainteresowanie.
– Co za fiut! – warczy przyjaciółka, prawie rzucając telefonem. – Zaledwie trzy miesiące po tym, co ci zrobili?!
Chciałabym już o tym zapomnieć, nie słuchać takich pytań i nie musieć na nie odpowiadać. Niby dlaczego miałabym sama katować swoje myśli i zadręczać się swoim żalem?
Unoszę wzrok na rozłoszczoną Kelly i wstaję z fotela. Podchodzę do niej i zerkam na zdjęcie, które tak ją wkurzyło. Brunet z niebieskimi oczami uśmiecha się do obiektywu, trzymając w ramionach rozmarzoną szatynkę. Jest ubrany w czarny garnitur, który idealnie do niego pasuje, a ona ma na sobie białą suknię obszytą uroczą koronką. W tle widzę zachodzące słońce i lazurową wodę.
Nienawidzę ich.
– Mam nadzieję, że ten kutas mu w końcu odpadnie! – krzyczę.
Wstrzymuję oddech, oglądając kolejne zdjęcie, na którym się całują. On trzyma jej twarz w dłoniach, a ona całkowicie poddaje się temu uchwytowi.
Mnie też tak kiedyś trzymał.
– Wyłącz to – rozkazuję chłodnym tonem.
– Mogę im chociaż napisać, że to brzydkie zdjęcie? – pyta z nadzieją. – Tak dla zasady.
Może to nie zemsta, ale zawsze coś. Potakuję ruchem głowy i uśmiecham się pod nosem, gdy palce Kelly wybierają dodatkowo emotikonkę, która rzyga.
Idealnie.
– Mało dojrzałe zachowanie – mówię, śmiejąc się do niej.
– Masz rację – odpowiada szybko. – O wiele lepiej by było, gdybyś tam wpadła i wylała na nich kubeł zimnej wody.
Takie obrazy śnią mi się dosyć często i żałuję, że mam w sobie za mało odwagi na ich zrealizowanie. Chętnie zobaczyłabym szok na jego twarzy i wkurzenie w jej oczach. Jednak postanowiłam sobie już jakiś czas temu, że mam to za sobą.
Przebolałam to i teraz skupiam się na sobie. Nie mam ochoty na powtórkę z rozrywki.
– Nadal nie mogę uwierzyć w to, że po prostu wyszłaś – jęczy pod nosem. – Ja bym…
A co miałam zrobić?
Usiąść na jeszcze ciepłym materacu i porozmawiać z nimi na spokojnie? Przecież to niedorzeczne. Jedynym słusznym rozwiązaniem było po prostu usunięcie się z ich przestrzeni. Patrzenie na goły tyłek własnego faceta i cycki swojej przyjaciółki to zbyt wiele.
Tak, mój wspaniały, idealny i cudowny mężczyzna pieprzył Cassandrę za moimi plecami i to nie raz. Niestety dowiedziałam się o tym zdecydowanie za późno, bo już dwa tygodnie po moim wyjściu z tej pieprzonej sypialni oni ogłosili zaręczyny.
Teraz grono moich bliskich skurczyło się do Kelly i tak jest chyba lepiej. Po co mi nadprogramowe osoby, które ze szczerością mają tyle wspólnego co słoń z gimnastyką?
– …Najpierw wrzeszczałabym jak szalona, chcąc ich ogłuszyć – kontynuuje Kelly ze złowieszczym uśmiechem. – A później wyrwałabym Cassandrze włosy. Te jej doczepy na pewno nie trzymają się tak dobrze, jak zapewnia.
Wybucham głośnym śmiechem i wracam do biurka, skupiając się z powrotem na uzupełnieniu brakujących danych pacjentów. Jestem już praktycznie na finiszu i niewiele dzieli mnie od zasłużonej przerwy.
Piętnaście minut później odchylam się na fotelu, wzdychając głośno. Ściągam okulary i przecieram zmęczone oczy. Praca przed komputerem kiedyś wykończy mój wzrok.
Wstaję i zabieram biały fartuch. Zakładam go, po czym opuszczam gabinet. Kieruję się prosto do windy i wchodzę do środka, gdy w końcu drzwi przede mną się otwierają. Zjeżdżam na parter w ślimaczym tempie, ale nareszcie opuszczam windę z myślą, że zaraz rozpocznę najlepsze pół godziny w całym tym dniu.
Wchodzę do malutkiej kawiarni z najlepszymi słodkościami w mieście i proszę o czekoladową muffinkę. Płacę szybko i wracam do szpitala, idąc w stronę stołówki. Nie mam pojęcia, kto wpadł na ten pomysł, by kilka kroków od szpitala otworzyć cukiernię, ale jestem wdzięczna tej osobie. Gdyby nie ich babeczki, to ledwo bym sobie radziła w ostatnich tygodniach.
Mijam bar, nie zamawiając niczego, i siadam z kupioną słodyczą. Wgryzam się we wspaniałe i ciemne ciasto, rozkoszując się każdą chwilą. Dla tego mogłabym zrezygnować z normalnych dań. Nie potrzebuję owsianki rano i kotleta popołudniu, bo odpowiednia ilość cukru daje mi siłę na naprawdę długie godziny.
Niestety, ale tak wygląda mój styl życia. Rano nie przejmuję się śniadaniem, bo go najzwyczajniej w świecie nie potrzebuję. W południe wypiję słodką kawę z mlekiem, a po południu mogę dorzucić trochę słodkości i dopiero wieczorem odgrzewam szybki obiad w piekarniku. To dosyć smutne, bo gotować umiem, a jakoś nie znajduję chęci na wykorzystanie tego.
– Mogę?
Patrzę w pytające spojrzenie Johna i uśmiecham się uprzejmie. Kiwam głową i dopiero po tym, jak wypowiada pierwsze zdanie, żałuję swojej decyzji.
– Sprawdziłem grafik – odzywa się dumnym głosem. – Wiem, że jutro masz wolne i…
– Dlaczego? – przerywam mu, czując coraz większą irytację.
– Co dlaczego? – pyta zdezorientowany.
– Dałam ci kosza tyle razy, że już od dawna powinieneś chodzić za rękę z inną pielęgniarką. Zamiast tego nie dajesz mi spokoju, choć doskonale wiesz, że jestem uparta.
Brawo ja. Tygodnie sztucznego uśmiechu zakończyły się szczerą rozmową.
– Ja też jestem – odpowiada, szczerząc się jak idiota.
– Postawię sprawę jasno – mówię, tracąc już cierpliwość. – Nie umówię się z tobą. Nie umówię się z nikim, bo po prostu nie chcę. Mam za sobą rozstanie i jak na razie nie potrzebuję męskiej obecności.
Nie może mnie zwolnić, bo nie jest moim przełożonym. To, że ma status lekarza w tym szpitalu, nie oznacza, że mam się bać jego reakcji. Jedyne, co może zrobić, to znienawidzić mnie i rozsiać plotki, które podłapie cały personel.
Uśmiech znika z jego twarzy i zastępuje go złość. Widzę, jak zaciska szczęki i zbliża się do mnie coraz bardziej.
– Tak łatwo to przekreślasz? – pyta, zniżając głos.
– Co niby?
– Przydałoby ci się porządne dymanie.
Najgorsze cechy dupka z przystojną twarzą. Tak nazwałabym Johna.
Pakuję z powrotem na wpół zjedzoną babeczkę i wstaję od stolika. Odchodzę szybko z nadzieją, że mnie nie goni, a gdy go nie zauważam, oddycham z ulgą. Mam dosyć palantów, a teraz chyba nareszcie zrozumiał, że powinien odpuścić. W końcu przedstawiłam mu sprawę jasno.
Jadę windą na swoje piętro i wychodzę, kierując się do gabinetu. Otwieram drzwi z uśmiechem na ustach, bo wiem, że Kelly będzie zwijała się ze śmiechu, jak jej opowiem moją wcześniejszą rozmowę. Jednak uśmiech znika tak samo szybko jak się pojawił.
– Witaj, córeczko.
Widziałam ojca dwa razy w życiu.
Raz, gdy miałam pięć lat, a on przyjechał na moje urodziny z prezentem kupionym za wygraną w kasynie.
Drugi raz, gdy kończyłam siedemnaście lat, a mama właśnie umierała na raka jajnika. Przyszedł do sali szpitalnej z bukietem pełnych białych róż, po czym szybko wyszedł.
I na tym koniec naszej relacji. Nie miałam potrzeby, by się z nim kontaktować, bo wiedziałam, że to bez sensu. Jego nie interesowało nic poza pieniędzmi, a ja miałam zbyt wiele na głowie, by przejmować się brakiem ojca w swoim życiu. Miałam mamę i to mi wystarczało.
– Co tu robisz? – pytam chłodno. – Wyjdź natychmiast.
– To ja może pójdę na przerwę – odzywa się cicho Kelly, po czym szybko opuszcza gabinet.
Naprawdę pozwoliła mu tu wejść?
– Grace, musimy porozmawiać.
Stoi przede mną były żołnierz, który po dwóch misjach zostawił swoją żonę i córkę dla hazardu i nocnego życia w Vegas. Teraz prosi o rozmowę, patrząc niespokojnie, a ja mam tak po prostu go wysłuchać?
Wspaniały żart.
– Jestem w pracy.
– Jedna rozmowa i znikam – prosi, podchodząc do mnie nieznacznie.
Odsuwam się jednak i wzdycham zrezygnowana. Jak inaczej mam go stąd wyrzucić? Jeśli wezwę ochronę, to Kelly będzie miała kłopoty za wprowadzenie obcej osoby do gabinetu pielęgniarek. Krzyżuję ręce na piersi w obronnym geście i podnoszę dumnie podbródek.
– Dwie minuty – mówię twardo. – Ale po pracy. Teraz musisz wyjść.
– Jasne – odzywa się szybko. – Będę czekał.
Wychodzi, zostawiając mnie samą z szalejącym pulsem. Nie musi pytać, o której kończę zmianę ani gdzie mieszkam. Wiem doskonale, że on już dawno temu to sprawdził. Ma znajomości, o których wolałabym nie myśleć.
Działam automatycznie, jakbym była robotem, a nie człowiekiem. Wykonuję polecenia bez jakiegokolwiek zająknięcia, bo nie myślę nad tym, co się aktualnie dzieje. Moja głowa podsuwa mi teraz te głupie rozważania, w jakim celu mój nieobecny od lat ojciec znów się pojawia. O czym chce ze mną rozmawiać, skoro tak naprawdę nic nas nie łączy? Jestem jego córką tylko na papierze.
O dwudziestej wychodzę z bijącym sercem i jadę swoim starym audi prosto do mieszkania. Parkuję na tym samym miejscu, co zawsze, i rozglądam się dookoła w poszukiwaniu wysokiego i łysego mężczyzny. Nie zauważam go nigdzie, więc wchodzę do kamienicy. Pokonuję schody, idąc na odpowiednie piętro, i sapię zaskoczona, widząc go przed moimi drzwiami. Siedzi oparty o brudną ścianę i patrzy na mnie zmęczonym wzrokiem. Nie wiem, od jak dawna tu siedzi, ale z pewnością nie była to chwila.
– Ktoś cię obserwował na ulicy? – pyta zdenerwowanym głosem.
– Nie – odpowiadam, mijając go.
Otwieram drzwi i wpuszczam go do środka. Patrzę zdezorientowana na ojca, który zamyka nas na cztery spusty. Zasuwa każdy możliwy zamek i sprawdza dwa razy, czy na pewno drzwi są zamknięte. Mija mnie i sam wchodzi w głąb mieszkania.
Idę za nim i patrzę, jak starannie zasłania duże okna od strony ulicy.
– Co robisz? – dociekam, obserwując go uważnie.
– Nikt nie może wiedzieć, gdzie mieszkasz – oświadcza, siadając w końcu na sofie.
Ściągam płaszcz i kładę go na drewnianym krześle. Siadam na fotelu naprzeciwko ojca i czekam cierpliwie, aż pierwszy się odezwie. Dwie minuty już dawno minęły.
– Mam kłopoty – zaczyna zachrypniętym głosem. – Jesteś jedynym możliwym rozwiązaniem.
– Ja?
– Tak – odpowiada, przełykając głośno ślinę. – Jestem pewny, że najpierw odmówisz, ale przemyśl to dobrze. Jeśli wszystko się uda, to zyskasz na tym o wiele więcej niż ja.
Czuję się jak w jakimś kiepskim filmie akcji. Zdesperowany ojciec pojawia się po latach, by oznajmić córce, że ma kłopoty. Ona chce go ratować, więc zgadza się na wszystko co wymyślił, a później oboje giną.
Nie jestem aż tak głupia, by słuchać tego spokojnie.
– Dwie minuty minęły – oznajmiam, wstając z fotela, ale ojciec zatrzymuje mnie w połowie drogi.
– Spłacisz kredyt studencki i kupisz mieszkanie w normalnej dzielnicy.
– Skąd…
Milknę, zdając sobie sprawę z tego, że on wie wszystko. Może nie uczestniczył w moim życiu, ale z pewnością je obserwował.
– Zadłużyłem się u ludzi, którzy nie mają takiej cierpliwości, jakbym chciał – mówi cicho. – Ostatnio karta odwróciła się ode mnie i sam nie wiem, jak to się stało, że straciłem za dużo.
– To mnie nie dotyczy.
– Zostałaś mi tylko ty – odzywa się ze smutkiem w oczach. – Byłem gnojem i tego już nie cofnę, ale mogę obiecać, że…
– Przestań – przerywam mu wkurzona. – Nie zamierzam spłacać twoich długów.
– To nie byłaby spłata, a raczej szansa dla ciebie.
O czym on, do cholery, pieprzy?
Nie mam ochoty słuchać tych bzdur, wstaję i kieruję się szybko do drzwi. Chcę je otworzyć, ale powstrzymuje mnie, kładąc lekko dłonie na moich.
– Grace, proszę cię.
– O co mnie niby prosisz?! – wybucham, wyrywając ręce z jego uchwytu. – Chcesz bym wzięła kredyt dla ciebie? Sprzedała się na ulicy? Czy może pomogła ci zmienić tożsamość, byś mógł spokojnie wyjechać z kraju? – kpię ze sztucznym uśmiechem. – No czego chcesz?!
– Christian Saint szuka żony – odpowiada, unikając mojego wzroku.
– A kto to jest?
– Biznesmen, który potrzebuje żony, by jego dziadek oddał mu rodzinny majątek.
Czyli nadal jestem w filmie. Teraz okazuje się, że mam być fałszywą żoną dla jakiegoś zepsutego bogacza. Razem oszukamy całą jego rodzinę, a on dostanie to, czego chciał. Rodzinny majątek.
– Żartujesz, prawda? – pytam, wybuchając nerwowym śmiechem. – Czasy, kiedy ojcowie wydawali swoje córki za mąż, już minęły. Teraz nikt nie pakuje się w ustawione małżeństwa.
Sięgam znów do pierwszego z zamków, ale ojciec ponownie mnie powstrzymuje.
– Umówiłem się z nim, że oprócz mojego długu, on spłaci też twoje – odzywa się błagalnym tonem.
– Skoro to biznesmen, to może mieć każdą – warczę, czując napływającą złość. – Niech kupi sobie jakąś głupią…
– Problem w tym, że to nie może być pusta panienka – przerywa mi, podnosząc głos. – Dziadek uwierzy tylko w miłość do rozsądnej kobiety.
Fabuła z akcji zmienia się w komedię.
Parskam głośnym śmiechem, słysząc słowa ojca. Ja niby jestem tą rozsądną kobietą? Jasne. Z pewnością jestem najbardziej odpowiednia na stanowisko żony biznesmena, bo nie ubieram się jak dziwka i pracuję legalnie w szpitalu.
Ten dziadek oszaleje z pieprzonej radości.
– Oszczędź mi, proszę, tej komedii i wyjdź – cedzę przez zaciśnięte zęby. – Nie wpakuję się w żaden układ dla uratowania twojej dupy. Mam poślubić faceta, który trzyma cię w garści i którego boisz się jak ognia?
Zauważyłam, jak niespokojnie zerka w stronę zasłoniętych okien. Boi się, że ktoś nas obserwuje, bo takie spotkanie nie skończyłoby się lekką rozmową. Ludzie, u których się zadłużył, z pewnością nie stosują spokojnych metod.
Oni grożą i łamią kości.
Raz słyszałam taką opowieść. Pamiętam ją jako najważniejszą rzecz w życiu i sama nie wiem dlaczego. Mama była świeżo po porodzie, opiekowała się mną sama w mieszkaniu. Ojca już od dawna nie było i jakoś nie wierzyła, że się pojawi. Leżała zmęczona, patrząc na mnie w łóżeczku i dopiero po chwili usłyszała hałas w salonie.
Byli tam. Plądrowali całe mieszkanie, szukając czegoś cennego. Już wtedy ojciec robił sobie nielegalne długi, które moja mama wtedy spłaciła. Przydusili ją, ostrzegając, że wrócą, jeśli jej partner nadal będzie uciekał.
Samo słuchanie tego bolało. Naraził nas na niebezpieczeństwo i jakoś nie przejął się tym specjalnie. Tak samo jest teraz.
– Poślubisz go, on dostanie to, co chce i rozejdziecie się, zapominając o całym wydarzeniu – mówi spokojnym głosem. – Bez ciebie nie przeżyję. Dług jest za duży, bym sam go spłacił.
Mój własny ojciec mnie sprzedał.
Dopiero teraz to do mnie dochodzi i mam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. On już wszystko z nimi omówił. Wiedzą o moim istnieniu i ja już nie mam nic do gadania. Jeśli się nie zgodzę, to sami po mnie przyjdą i nie będzie to miłe spotkanie.
W głowie zaczyna mi szumieć, a przed oczami pojawia się gęsta mgła. Osuwam się po ścianie na podłogę i zostaję w tej pozycji, czując, jak pojedyncza łza spływa mi po policzku.
– Ile jestem warta? – pytam cicho.
Odwraca się ode mnie i słyszę, jak klnie pod nosem. Łapie się za głowę i dopiero po chwili wraca do mnie spojrzeniem.
– Dwa miliony.
Właśnie wyceniono moje życie.
***
– Dzwoń, jeśli będziesz potrzebowała pomocy – odzywa się Kelly ze smutnym uśmiechem. – Zawsze odbiorę.
Mam w życiu tylko ją, a właśnie jestem zmuszona do kłamstwa. Nie wybaczy mi tego, gdy wrócę tu pod dwóch miesiącach. Z pewnością nie będzie to już ta sama więź, która łączy nas teraz.
Uśmiecham się do niej przez łzy i przytulam mocno. Czuję, jak ściska mnie z całych sił, a po chwili puszcza i oddala się nieznacznie.
– Ej! Bez łez mi tutaj! – krzyczy, przecierając oczy. – To tylko dwa miesiące.
Tylko albo aż.
Jestem świadoma, że zostanę w to wplątana do końca życia. Już zawsze będą pamiętać moje nazwisko i w najbardziej niespodziewanej chwili mogą powrócić. Wystarczy tylko, że ojciec narobi następnych długów. Znając moje szczęście, stanie się to szybciej, niż przypuszczam.
Zabieram torbę z biurka i przytulam przyjaciółkę ostatni raz. Wychodzę z gabinetu, nie oglądając się za siebie, i zastanawiam się tylko, jak tak szybko mogłam wymyślić tak beznadziejny plan.
Biorę dwa miesiące urlopu, bo wyjeżdżam do Dallas, gdzie mieszka moja chora ciotka. Walczy z rakiem i potrzebuje stałej opieki pielęgniarskiej, więc nie mogłam zostawić jej w potrzebie. Wrócę, gdy jej stan się polepszy.
Nie mam ciotki. Nie mam już żadnej rodziny, ale Kelly o tym nie wie. Tak samo jak mój szef, dyrektor szpitala. Smutna historyjka o umierającej ciotce poskutkowała i szybko dostałam urlop. Kelly życzy mi powodzenia w opiece, a ja modlę się w myślach, bym mogła choć raz do niej zadzwonić.
Opuszczam szpital z nadzieją, że jeszcze tu wrócę. Jadę do mieszkania, by zabrać spakowane walizki i nie zostaje mi nic innego, jak podróż na lotnisko.
Każda minuta w samolocie to katorga. Obserwuję nerwowo otaczających mnie ludzi i zastanawiam się, jak oni mogą tak spokojnie siedzieć. Przecież lecimy w czymś, co w każdej chwili może się rozbić!
Ściskam mocno pas zabezpieczający i oddycham z ulgą, gdy w końcu lądujemy. Wychodzę jako ostatnia, chcąc to wszystko opóźnić najbardziej, jak się da.
Uśmiecham się uprzejmie do stewardessy życzącej mi miłego pobytu, po czym schodzę po metalowych schodkach. Widzę ludzi cieszących się na swój widok i szukam wzrokiem kogoś, kto być może przyjechał po mnie.
Staję na środku pustej przestrzeni, czując, jak słońce pali mnie w czubek głowy. Zdejmuję długi kardigan, który był mi niezbędny w Nowym Jorku i przeszukuję torebkę w poszukiwaniu telefonu.
– Ty jesteś Grace?
Unoszę głowę, by przyjrzeć się stojącemu przede mną mężczyźnie. Jest tak samo wysoki jak szeroki, a jego oczy zasłonięte są ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi. Ma na sobie całkowicie czarny garnitur i dłonie wetknięte w kieszenie spodni.
Tacy ludzie porywają bezbronne kobiety w filmach gangsterskich.
– Chyba tak – odpowiadam, przełykając ze zdenerwowania ślinę.
– Chyba? – pyta, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów. – Zabieram cię do szefa.
Chwyta mnie za ramię, szarpiąc je trochę za mocno przez co próbuję się wyrwać. Jednak on jest jak góra, której nie jestem w stanie pokonać. Poddaję się w końcu i idę posłusznie za nim w głąb lotniska.
Otwiera drzwi czarnego auta, praktycznie wpycha mnie na tylne siedzenie, po czym zamyka je z głośnym trzaśnięciem. Wrzuca walizki do bagażnika i zajmuje miejsce kierowcy. Odjeżdża z parkingu z piskiem opon.
– Szef wróci dopiero w nocy, więc zajmie się tobą Tabbita – oznajmia mocnym głosem.
– Kim jest Tabbita? – pytam, patrząc na tył jego głowy.