49,00 zł
Ona go nie znosi, on chce ją zniszczyć. To nie brzmi jak wstęp do "żyli długo i szczęśliwie"
Mayla Anders wraca do Silverdale po dwóch latach nieobecności. Za chwilę rozpocznie nowy semestr w starej szkole i wcale się z tego nie cieszy. Ma stąd złe wspomnienia. Nic dziwnego. W końcu to Royal State High School - liceum, którym trzęsie czterech diabelskich uczniów, a jednym z nich jest Jason Halton.
Jason to zmora jej dzieciństwa. Kiedyś marzyła, by był jak starszy brat i najlepszy przyjaciel. Dziś jednak kojarzy się dziewczynie ze wszystkim, co złe. Wspomnienia i intuicja słusznie ją ostrzegają. Jason Halton planuje zamienić życie Mayli Anders w piekło. Tyle że ona także się zmieniła, a jej powrót wywołuje niemałe zamieszanie w szkolnej społeczności.
Czy w życiu Jasona też namiesza?
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 352
Zuzanna Kulik
The second devil
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra Grafikę na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail: [email protected]: https://beya.pl
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:https://beya.pl/user/opinie/secdev_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-1277-9
Copyright © Helion S.A. 2024
Kiedyś będę wspominała, jak bardzo byłam naiwna. I będzie to najlepsze uczucie na świecie, ponieważ wtedy będę wolna. Zostaną tylko wspomnienia.
Powinnam odwrócić głowę i udawać, że nigdy nie zobaczyłam tego, co właśnie dzieje się przed ogromną posiadłością Aarona White’a. Tego samego, którego nazywają diabłem i przed którym nie bez powodu uciekają. To nie jest normalne, że nadal tu stoję i patrzę jak zahipnotyzowana. Gdybym miała jeszcze resztki rozsądku, uciekłabym. Powinnam to zrobić.
A zamiast tego przyciskam dłoń do ust, powstrzymując się przed wydaniem udręczonego jęku. Ten widok mnie boli, ale nie jestem w stanie zareagować. Coś mnie blokuje.
— Głębiej, szmato.
Wkurzony głos Aarona roznosi się echem po cichej okolicy. O tej porze nie ma tu nikogo. Nikt nie opuszcza domu z obawy, że ich przypadkiem spotka. Noc należy do nich i doskonale o tym wiedzą. Mogą wszystko.
Właśnie dlatego zaraz pożałuję pomysłu biegania o drugiej w nocy.
— Możesz się dławić, ale mnie to nie rusza — dodaje z kpiącym śmiechem. — Skończ, bo się nudzę.
Odchyla głowę do tyłu, gdy blondynka klęcząca przed nim na brudnych schodach zaczyna się wyrywać. Chce uciec. On wtedy kładzie dłoń na jej głowie i przyciska ją mocniej do swojego krocza. Dziewczyna próbuje się wyszarpnąć, ale nie jest w stanie. Uderza rękoma w jego prawie nagie ciało, ale on nie reaguje.
Automatycznie się cofam, bo wiem, jak to się może skończyć. Jedyne, co mogę zrobić, to zadzwonić na policję. Robię dwa kroki do tyłu i wchodzę na pustą ulicę. Chwytam drżącymi dłońmi telefon, ale cały czas obserwuję tamtych dwoje.
Widzę, jak ta dziewczyna cierpi. Tak cholernie chciałabym coś zrobić już teraz. Rzucić w niego czymś ciężkim, by jego ofiara zyskała chwilę na ucieczkę. Cokolwiek.
Jednak stoję nieruchomo, bo za bardzo szokuje mnie to, co widzę.
— Kurwa, szybciej — grzmi Aaron.
Nienawidzę ich.
Są jednym z powodów, dla których tak chętnie opuściłam to zepsute miasto. Nie uznają żadnych zasad. Nie mają skrupułów, robią, co chcą, a władza im na to pozwala. Wszyscy pozwalają. Ja swoją bezradnością też im pozwalam.
Odrywam rękę od twarzy, opuszczam ją wzdłuż ciała.
Odrobina odwagi, Maylo.
— Zostaw ją! — krzyczę. Chcę brzmieć groźnie, ale głos mam raczej piskliwy. — Zostaw ją, bo zadzwonię na policję!
Głowa Aarona opada do przodu. Z tej odległości nie widzę jego oczu, ale wiem, że z pewnością jest zaskoczony. Nie puszcza dziewczyny. Dalej przyciska ją do siebie, wpatrując się w moją przerażoną twarz. Cofam się i prawie upadam na brudną powierzchnię. Ściskam telefon w dłoni tak bardzo, że zaczynają boleć mnie palce.
Dlaczego on jej, do cholery, nie puszcza?
Mój wzrok jest coraz bardziej zamazany. Płaczę, współczuję tej dziewczynie. Ona dalej dusi się przy jego kroczu, a ja za bardzo boję się ruszyć, by jej pomóc.
Krzyknęłam. Tylko na tyle mnie stać.
— Zgubiłaś się?
Podskakuję nagle, słysząc za sobą zachrypnięty głos. Próbuję się odwrócić , ale wtedy ciężka dłoń zakrywa moje usta. Duszący zapach papierosów dochodzi do moich nozdrzy, a sekundę później druga dłoń pada na mój brzuch, przyciskając mnie do czegoś twardego.
Chciałabym teraz krzyknąć, ale nie mogę. Rozszerzam oczy ze strachu, patrząc na kpiący uśmiech Aarona. Ktoś popycha mnie mocno do przodu, przez co prawie upadam.
— Tylko patrzysz czy chcesz dołączyć? — pyta szeptem głos za moimi plecami. — Nieładnie tak podglądać.
Zamykam oczy, gdyż nie mogę znieść widoku rozbawionej twarzy Aarona. On ze mnie drwi, znęcając się nad tą biedną dziewczyną. Bawi go to, co się właśnie dzieje.
Bawi go mój i jej strach.
Dłoń przyciska się mocniej do moich warg, po czym czuję, jak moja koszulka się podnosi. Otwieram oczy i staram się z całych sił wyszarpnąć z rąk oprawcy, ale on jest za silny. Wsuwa nieznacznie dłoń pod skraj koszulki, dotyka mojego nagiego brzucha. Robi to delikatnie i ostrożnie. Nie posuwa się dalej.
Chce mi się wyć.
Macham prawą nogą w przód i w tył, starając się kopnąć napastnika, ale wtedy przy lewym uchu słyszę głośny śmiech. Oddech mężczyzny owiewa moją skórę, co sprawia, że nie potrafię powstrzymać drżenia.
Obok Aarona pojawia się druga wysoka postać z równie paskudnym uśmiechem.
— Bawicie się beze mnie?
To Maxim Vincents. Skoro ta dwójka stoi przede mną, to moim napastnikiem musi być Nathan Blake albo…
— Pamiętasz mnie? — pyta cicho, po czym odrywa dłoń od ust i obraca mnie w swoją stronę. Chwyta boleśnie za moje gardło i ściska, jakby chciał mnie udusić. — Bo ja pamiętam, aż kurwa za dobrze.
Jason Halton.
Trzeba było uciekać, Maylo.
Ten głosto początek twojego piekła.
— Córcia? Co ty tu robisz?
Otwieram powoli powieki, które nagle chyba ważą więcej niż całe moje ciało. Unoszę głowę i spotykam zaskoczone spojrzenie mamy. Obserwuje mnie, czekając cierpliwie na odpowiedź. Problem w tym, że ja nie mam pojęcia, co tu robię. To mój pokój?
— Źle się czułam — odpowiadam zachrypniętym głosem.
Odwracam od niej wzrok i próbuję podnieść się z podłogi. Dlaczego leżę na cholernej podłodze, skoro obok mam łóżko? Czuję, jakby moje nogi były z waty. Staram się iść stabilnym krokiem, ale prawie upadam tuż przed drzwiami łazienki. Potykam się o własne stopy i lecę prosto na betonową ścianę.
— I dlatego zasnęłaś na podłodze? — dopytuje mama, łapiąc mocno za moje ramiona. — Mogłaś mnie obudzić, bym ci pomogła.
Wiem. Bardzo potrzebowałam pomocy, ale nie byłam w stanie o nią poprosić.
Jedyne, co pamiętam, to niemal czarne spojrzenie Jasona, a później…
Chyba krzyczałam. Darłam się wniebogłosy, bo wiedziałam, że gorzej już nie może być. Słyszałam za plecami, jak ta dziewczyna nadal się dusiła, po czym chyba wybuchła śmiechem. Nie mogłam odwrócić się w jej stronę, by sprawdzić, czy słuch mnie nie myli, bo tęczówki, które kiedyś miały łagodny, bursztynowy kolor, teraz były mroczne. Przerażał mnie sam ten cholerny wzrok i zastygłam.
Może zemdlałam? Nie mam pojęcia.
Nie wiem, jak trafiłam do swojej sypialni. Sama przyszłam czy ktoś mnie tu wniósł? Nie. To niemożliwe, by ktoś mi pomógł. Musiałam jakoś w końcu uciec, ale nie wiem jakim cudem. Moje wspomnienia to czarna mgła i nawet gdybym chciała, to nie mogę ich przywołać.
— Wiem — mówię cicho, po czym odrywam dłoń mamy. — Poradzę już sobie.
Nie chcę, by mnie teraz oglądała. Jeśli znajdzie na moim ciele coś niepokojącego, może zadać pytania, na które nie będę znała odpowiedzi. Co, jeśli oni coś mi zrobili? Może spotkał mnie ten sam los, co tę dziewczynę przed domem Aarona?
Wchodzę do łazienki i zamykam za sobą drzwi. Przekręcam klucz w zamku i odwracam się w stronę prysznica. Przymykam na chwilę oczy, by uspokoić dziwny szum w głowie. Przecieram twarz dłonią. Jęczę cicho, gdy czuję ból na ramieniu. Otwieram oczy i przenoszę wzrok na zaczerwienioną skórę prawej ręki. Ślady wyglądają na świeże, jakby ktoś jeszcze chwilę temu mocno ściskał mój nadgarstek.
W oczach pojawiają się pojedyncze łzy, które spływają powoli na podłogę. Otwieram usta, starając się nie pozwolić na atak paniki. Oddycham głęboko i coraz szybciej. Odrywam spojrzenie od ręki i wchodzę szybko do kabiny prysznicowej. Odkręcam wodę, nie przejmując się jej lodowatą temperaturą. Zaczynam się trząść i wmawiam sobie, że to z zimna, a nie strachu.
Ściągam z siebie brudną koszulkę, a później sportowy stanik. Pozbywam się cienkich legginsów, a na końcu majtek. Odchylam głowę do tyłu, nie chcąc patrzeć na swoje ciało. Jeśli znajdę kolejne ślady, już nie będę w stanie zapanować nad płaczem.
Co oni mi zrobili?
— Mayla! — krzyczy mama za zamkniętymi drzwiami. — Powiedz, jeśli coś się stało!
Chciałabym. Naprawdę chciałabym wiedzieć, co się stało.
Woda w końcu staje się gorąca. Aż za bardzo. Pali skórę, ale nie odskakuję na bok. Pozwalam, by wrzątek parzył moje ciało, bo może to w jakiś sposób sprawi, że ślady znikną. Opuszczam głowę, patrzę na mokre stopy. Sunę wzrokiem wyżej, zauważam obdarte kolana. Niewiele, ale jednak. Dotykam dłonią biodra, przesuwając nią po białych rozstępach. Schylam głowę niżej i oglądam uważnie uda oraz pośladki. Tutaj nic.
Unoszę spojrzenie na brzuch i oddycham z ulgą, gdy nie zauważam żadnego śladu, który świadczyłby o najgorszym. Chwytam niezdarnie butelkę z płynem, po czym namydlam ciało. Zmniejszam temperaturę wody, czuję, że łzy ustają. Biorę głęboki wdech i w końcu rozluźniam spięte mięśnie.
— Mayla!
— No już! — krzyczę, zakręcając wodę.
Wychodzę z kabiny i owijam ciało ręcznikiem. Staję przed lustrem i obserwuję uważnie zaczerwienione oczy. Przemywam szybko twarz zimną wodą i otwieram drzwi. Staram się pokazać mamie najbardziej przekonujący uśmiech, jaki do tej pory udało mi się stworzyć.
— Powiesz mi, co się stało? — pyta zmartwionym tonem.
— Mówiłam ci, że źle się poczułam — upieram się ze sztucznym uśmiechem na ustach. — Musiałam zasnąć na podłodze, bo tam było mi wygodniej.
Nie powinna mi wierzyć, bo ja sama sobie nie wierzę.
— Ale teraz…
— Może zrobisz mi jakieś dobre śniadanie, co? — przerywam jej, zanim zacznie zadawać więcej pytań. — Nie chcę spóźnić się pierwszego dnia w starej szkole.
Ja w ogóle nie chcę tam iść.
Jednak nie ma innego wyjścia. Muszę wrócić do miejsca, z którego każdy pragnie uciec.
— Znajdę jakieś witaminy — oznajmia, odsuwając się ode mnie. Rusza w stronę wyjścia. — A ty odpocznij trochę, bo jeszcze jest czas.
Zaciskam mocniej gruby ręcznik wokół ciała i czekam cierpliwie, aż mama w końcu wyjdzie. Lecz ona zatrzymuje się tuż przy drzwiach i obraca głowę w moją stronę.
— Rozmawiałam wczoraj z Lindą — dodaje, przez co z moich ust znika nagle uśmiech. — Zaproponowała, że Jason może zabierać cię do szkoły, bo przecież mieszkamy…
— Nie! — wtrącam się głośniej, niż planowałam.
Marszczy czoło zaskoczona moim krzykiem.
Pięknie. Za szybko spanikowałaś, Mayla.
— Dlaczego nie? — Otwiera drzwi, ale nadal nie wykonuje żadnego kroku. — Myślę, że po prawie dwóch latach będziecie mieli sporo tematów do rozmowy. Pamiętasz, jak zawsze mówiłam ci, że stara przyjaźń nie rdzewieje?
Ta zardzewiała tak bardzo, że od ledwie draśnięcia mogłabym umrzeć.
— To miłość nie rdzewieje, a nie przyjaźń — odpowiadam, przenosząc wzrok na swoje łóżko. — A tutaj jedynym uczuciem, jakie może nie rdzewieć, jest nienawiść. — Wracam spojrzeniem do jej spokojnych oczu. — Nie pakuj mnie znów w to samo piekło, zwane Haltonem.
Przyjaciółmi nigdy nie byliśmy i nie będziemy. Czas, by nasze matki to w końcu zrozumiały, bo kiedyś nadejdzie ten dzień, gdy on mnie zniszczy całkowicie. Jest starszy i silniejszy. Coraz bardziej zafascynowany moim strachem. Widziałam to w jego rozszerzonych źrenicach. Nie wiem, co ze mną zrobił, i chyba nie chcę już wiedzieć. Wolę żyć w przekonaniu, że odprowadził mnie bezpiecznie do domu, ratując przed swoimi popieprzonymi kumplami. On nie przypomina już tego samego nastolatka, który ranił jedynie słowami.
A ja nie jestem już tą niską i grubą dziewczynką, która płakała przez każde zdanie wychodzące z jego drwiących ust.
Diabeł stał się groźniejszy, a ja muszę szybko zniknąć z jego drogi.
Otwieram powieki bardzo powoli, licząc na to, że matka odwali się ode mnie i sobie pójdzie. Jednak ona nadal stoi nad moim łóżkiem i czeka, aż łaskawie na nią spojrzę. Obracam głowę w lewo i spotykam jej wrogie spojrzenie. Skrzyżowała ramiona na piersiach, jakby to miało dodać jej odwagi.
— Wstawaj — rozkazuje, próbując skupić się na mojej twarzy. — I ubierz się.
Zawsze śpię nago. Nie potrafię inaczej zasnąć, a moja sypialnia jest moim pieprzonym azylem, więc nie rozumiem, dlaczego jej to nagle przeszkadza. Nie powinna w ogóle tu przychodzić, jeśli nie chce patrzeć na moje jaja.
— Podobno matka nie musi wstydzić się kutasa swojego syna — mówię, ziewając głośno.
— Nie wstydzę się twojego… — Milknie nagle, po czym uderza mnie dłonią w twardy tors. — Wstawaj, bo spóźnisz się do szkoły.
Chuj mnie to obchodzi.
Unoszę obie ręce, po czym wyprostowuję je, napinając mięśnie. Matka odsuwa się o krok do tyłu, ale nie wychodzi, bo jej wzrok zatrzymuje się na czymś na moim torsie.
— Kiedy to zrobiłeś? — pyta, wskazując palcem na czarną plamę, której żałuję coraz bardziej z każdym kolejnym pierdolonym dniem. — Pamiętam, jak ten rysunek…
— Zaraz zejdę — przerywam jej z warknięciem. — Możesz już wyjść.
Słyszę, jak drzwi zamykają się z hukiem. Podnoszę ociężałe ciało i przecieram twarz dłońmi. Muszę się obudzić, ale to nie jest takie łatwe, skoro zasnąłem zaledwie godzinę temu. Potrzebuję więcej snu, bo inaczej cały dzień będę chodził wkurwiony.
Ale jeśli za chwilę nie pojawię się w kuchni na dole, to ta kobieta będzie stała w progu mojej sypialni przez cały dzień. Dla własnego spokoju decyduję się zrobić to, czego ode mnie oczekuje.
Ruszam w stronę łazienki. Podchodzę do umywalki i opieram na niej obie ręce. Unoszę głowę i gapię się jak debil w swoje żałosne odbicie w lustrze. Wyglądam jak gówno i tak właśnie się czuję. W głowie nadal mi szumi, a na dolnej wardze mam rozcięcie, którego nie pamiętam. Ktoś mi przyjebał, a ja nie wiem nawet kto.
Odkręcam zimną wodę i przemywam szybko twarz. Przeczesuję krótkie włosy palcami i wychodzę z łazienki, ale zatrzymuję się nagle na widok matki z ubraniami w dłoniach.
Co ona odwala?
— Załóż to — mówi z uśmiechem na ustach, który zaczyna mnie irytować. — Ale najpierw jakaś bielizna.
— Ktoś zdechł? — pytam, opierając się nonszalancko o ścianę, przez co moja rodzicielka znów odwraca wzrok. Unoszę kącik ust w złośliwym uśmiechu. — Jeśli to znów jakieś pojebane święto, w którym trzeba…
— Co? — przerywa mi piskliwym głosem. — Przecież mówiłam ci, że dziś odwieziesz Maylę do szkoły, bo to jej pierwszy dzień.
Spinam się na dźwięk jej imienia.
Pieprzona Mayla.
Odrywam ciało od ściany i przechodzę przez pokój, zbliżając się do szafy. Wyjmuję z niej czarne spodnie i koszulkę w tak samo nudnym kolorze. Ubieram się szybko, pomijając bieliznę, bo jej nie potrzebuję. Zabieram z szafki nocnej portfel i kluczyki, po czym podchodzę do matki.
— Nikogo nie będę, kurwa, odwoził — warczę cicho przez zaciśnięte zęby, przez co odskakuje ode mnie jak oparzona. — Twoje złote dziecko wróciło, ale pamiętaj, że dla mnie to tylko mały śmieć, który przeszkadza.
Nie strasz jej, debilu.
Ona zbyt dobrze mnie zna, by przejąć się moim zachowaniem. Cokolwiek bym powiedział, ona mi wybaczy. Jest matką, która każdego dnia naiwnie wierzy, że się zmienię.
Problem w tym, że ja nie chcę się zmieniać.
Ubrania wypadają z jej rąk. Unosi dłoń do mojej twarzy i zamachuje się, by uderzyć prosto w lewy policzek. Brawo, mamo. Szanuję ten odważny gest.
Jestem szybszy i powstrzymuję ją w ostatniej chwili, łapiąc delikatnie za chudy nadgarstek. Nie ściskam mocno, by nie sprawić jej bólu. Aż tak pojebany nie jestem.
Chyba.
— Nie tak cię wychowałam! — krzyczy, marszcząc nos ze złości. — Nie wyrażaj się tak o kobietach, bo w ten sposób obrażasz także mnie!
Jakoś mało mnie to obchodzi.
Puszczam jej rękę i wymijam matkę. Ta rozmowa nie ma sensu, a kolejnej kłótni nie planuję. Zbiegam po schodach, po czym opuszczam dom, w którym nigdy nie czułem się tak, jak powinienem. Wyjmuję kluczyki z tylnej kieszeni i odblokowuję czarnego mustanga. Zajmuję miejsce za kierownicą i odpalam silnik, który warczy głośniej od mojego pieprzonego szumu w głowie. Odjeżdżam spod posiadłości z piskiem opon. We wstecznym lusterku widzę, jak matka stoi przy głównym wejściu i chyba na mnie czeka. Naprawdę sądziła, że zdoła mnie przekonać do opieki nad grubaską, która…
Kurwa.
Ona już nie wygląda tak jak wcześniej. Nie spodziewałem się takiej zmiany.
Zaciskam dłoń na kierownicy, przypominając sobie to, co widziałem kilka godzin temu. Na początku nie wierzyłem, że to ta sama wkurwiająca małolata. A później zobaczyłem bliznę na szyi, którą sam przypadkowo jej zrobiłem w dzieciństwie. Byłem zbyt zszokowany, by zadać jej ból od razu. Stałem tam i gapiłem się na nią, jak próbuje krzykiem powstrzymać Aarona od… Od czego tak właściwie? Ta laska sama łaziła za nim cały wieczór. Gwałt nie jest w naszym stylu, a Mayla źle zrozumiała sytuację.
Sięgam dłonią do półki na desce rozdzielczej w poszukiwaniu blanta, który jeszcze wieczorem tutaj był. Nie wypaliłem go, bo zamiast tego powąchałem trochę za dużo tego chujostwa od Maddoxa. Musiałem odreagować i teraz wiem, że lepiej było zostać przy czymś lżejszym. Głowa mi zaraz wybuchnie.
Odwracam wzrok od ulicy i szukam gorączkowo skręta. Rozrzucam niepotrzebne rzeczy na fotel, aż w końcu chwytam moje zbawienie. Unoszę spojrzenie i nieruchomieję na widok przed sobą. Zwalniam, obserwując uważnie prawie białe włosy i tyłek, który nie powinien do niej należeć.
Nie widzę tłuszczu, który kiedyś zlewał się na jej szerokich udach. Teraz nogi są szczupłe, a tyłek kurewsko wyrzeźbiony. Cienki materiał spodni idealnie opina każdy pierdolony mięsień, przez co nie mogę odwrócić wzroku. Ona nie może tak wyglądać. Wcześniej łatwiej było ją wkurwiać, bo wystarczyło zdanie, że za dużo waży. W tym momencie patrzę jak idiota na ciało, które w nocy trzymałem w ramionach.
Tak, trzymałem ją, przyciskając do siebie coraz mocniej. Ale to zdecydowanie za szybko okazało się błędem. Mój kutas wystartował do przodu, gdy tylko mnie dotknęła.
Dlatego musiałem szybko działać. Zabranie jej stamtąd było najlepszym rozwiązaniem, bo matka nie wybaczyłaby mi, gdyby debile zrobili to, co planowali. Aarona i Maxima jeszcze można powstrzymać, ale gorzej z Maddoxem. Ten skurwiel jest ciągle na prochach i rzadko zdarza mu się rozumieć, co dzieje się wokół.
Opuszczam szybę w drzwiach od strony pasażera i podjeżdżam bliżej chodnika.
— Ej! Jaskółka! — drę się, zwracając jej uwagę przezwiskiem, którym tylko ja ją nazywałem. Wybucham śmiechem, gdy nadal stoi ze wzrokiem utkwionym w ziemi, bo za bardzo boi się odwrócić w moją stronę. — Fajnie jest znów rozpierdalać mi dobry humor?
Widzę, jak chowa dłonie w kieszeniach za dużej bluzy. Nie odpowiada mi, tylko cały czas patrzy na maskę auta jak zahipnotyzowana, co coraz bardziej mnie wkurwia. Nie może mnie ignorować. W końcu cofa się o dwa kroki, przez co od razu zauważam mały znaczek sportowej drużyny, a obok czerwoną literkę „J”.
Nie wierzę, kurwa.
Wysiadam z samochodu, nie myśląc o tym, co robię. Podchodzę do niej, co sprawia, że zaczyna uciekać wystraszona.
— Skąd ją, kurwa, masz? — warczę, doganiając ją kilka metrów od auta. Łapię mocno za smukłe ramię i nieświadomie zaciskam na nim palce, przez co ona cicho piszczy. — No skąd?
— Linda kiedyś mi ją dała — odpowiada ledwie słyszalnie.
Moja matka jest niemożliwa.
— Ściągaj ją — rozkazuję głośno, patrząc na nią z góry.
— Niby dlaczego? — pyta zdziwiona.
— Bo to jest moja pierdolona bluza.
A raczej była, bo nie mogłem jej znaleźć już od lat.
Odrywa się ode mnie nagle i zrzuca z siebie czarną bluzę, jakby materiał ją parzył. Przyglądam się wkurwiony jak ciska ubraniem w moje auto, po czym odwraca się i ucieka. Biegnie cholernie szybko, chyba spodziewając się, że będę ją gonił. Parskam cicho śmiechem, bo w sumie bawi mnie fakt, jak bardzo jest płochliwa. Nie walczy. Odpuszcza bez jakiejkolwiek próby walki ze mną.
Mogę robić z nią, co zechcę. Ucieczka jej nie uratuje.
Jeśli będę chciał, to ją dogonię.
Zbliżam się do samochodu i biorę głęboki wdech, by opanować drżenie dłoni, i momentalnie moja twarz poważnieje. Nie sądziłem, że nadal potrafi wzbudzić we mnie te same emocje co kiedyś. Wiedziałem, że ona będzie mnie wkurwiać już w pierwszych minutach nowego dnia, ale nie przypuszczałem, że aż tak bardzo. Gdy tylko o niej znów usłyszałem, pojawiło się to znajome uczucie z dzieciństwa.
Nienawiść.
Kucam przy aucie, po czym chwytam swoją bluzę, której szukałem zdecydowanie za długo. Unoszę materiał i przyglądam się idealnej czerni. Wygląda jak nowa. Nie prała jej przez dwa lata czy jaki chuj? Przyciskam ją do twarzy, chcąc sprawdzić, czy śmierdzi.
Ja pierdolę.
Ma pierdolony fiołkowy zapach jej perfum, które pamiętam aż za dobrze.
Jesteś cholernie żałosna, Maylo.
Tego nawet nie da się opisać słowami. Jak mogłam chodzić w tej pieprzonej bluzie i nie domyślić się, do kogo należy? Pamiętam, jak Linda dała mi ją po pożegnalnej kolacji w ich ogrodzie. Upierałam się, że nie potrzebuję, ale zamilkłam, gdy przyjemny materiał dotknął mojej skóry. Pachniała tak wspaniale. Sądziłam, że należy do jej męża.
A teraz muszę trząść się z zimna.
— Mayla?
Unoszę spojrzenie na zaskoczoną twarz Ariany. Moja przyjaciółka nadal nie wierzy, że wróciłam, bo inaczej nie darłaby się na zatłoczonym dziedzińcu, zwracając na siebie niepotrzebnie uwagę. Ruszam w jej stronę i po drodze potykam się o własne nogi. Muszę oderwać się od myśli, bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak teraz wygląda moja twarz. Płonę krwistą czerwienią, a w oczy wkradł się strach zmieszany z zażenowaniem.
Chcę jak najszybciej zapomnieć, że miałam na sobie jego bluzę.
Uśmiecham się wymuszenie, bo za żadne skarby nie mam ochoty opowiadać o mojej drodze do szkoły Arianie.
— Na Facetimie miałaś ciemniejsze włosy — mówię, zbliżając się do dziewczyny. — Rozjaśniałaś?
Ariana nie odpowiada. Zamiast tego rzuca się na mnie z otwartymi ramionami. Przyciska do siebie tak mocno, że w końcu wybucham cichym śmiechem. Odwzajemniam uścisk i odrywam się od niej, by spojrzeć w te same jasne oczy, za którymi tęskniłam w Kalifornii. Brakowało mi jej i do tej pory nie sądziłam, że aż tak bardzo. W nowej szkole nie miałam przyjaciół. Trzymałam się z boku i z całych sił próbowałam być niewidzialna. Byłam tak bardzo przerażona faktem, że w nowym życiu mogę wpaść na kogoś, kto będzie podobny do diabła. On stał się moją zmorą. Gdy już się od niego uwolniłam, on i tak nawiedzał mnie w myślach, nie pozwalając spokojnie żyć.
W tamtych chwilach potrzebowałam Ariany, ale wiedziałam, że częste rozmowy na Facetimie przyczynią się do pytań o mój stan psychiczny.
W Kalifornii rzadko się uśmiechałam.
— No po prostu nie wierzę! — piszczy uradowana. — Ty na serio wróciłaś!
— No, wróciłam — odpowiadam, rozglądając się dookoła. — Tylko nie krzycz już tak, bo mamy widownię.
Tego chcę uniknąć najbardziej. Wzrok gapiów i niepotrzebne plotki to ostatnie, czego teraz potrzebuję. Nie mam ochoty słuchać szyderczych głosów za swoimi plecami, bo nadal jestem niewidzialna. Niech tak zostanie.
Zawsze byłam i zawsze będę niemal przezroczysta. Chodziłam po korytarzach tej piekielnej szkoły i chowałam się pod kapturami szerokich bluz, które miały ukryć moje dodatkowe kilogramy. Nikt nie zwracał na mnie uwagi i mogłam w spokoju skupić się na przetrwaniu kolejnego dnia. Teraz pragnę tego samego.
— Wybacz — mówi, ściszając głos. — Czekałam na to tak długo, że nie potrafię zapanować nad…
— Cześć.
Obracam głowę w lewo i spotykam szeroki uśmiech nieznanej mi dziewczyny. Gdyby nie ciemne włosy, byłaby prawie jak ja. Jej wzrost idealnie dorównuje mojemu, a łagodne rysy twarzy podpowiadają mi, że naprawdę chce się ze mną przywitać.
Co jest tu nowością.
— Hej — mówię zdezorientowana. — Chyba się nie znamy.
Zawsze staram się być uprzejma. Jeśli ona chce się przywitać, to nie odmówię. Nie będę jak te hieny, wpatrujące się w nas jak w wyrzutków. Wyciągam dłoń w jej stronę i czekam, aż ją uściśnie.
— To jest Elena — odzywa się Ariana. — Opowiadałam ci o niej.
Mój uśmiech powoli się rozszerza.
— Miło mi cię w końcu poznać — oznajmiam, czując, jak jej dłoń w końcu ściska moją. — Ariana faktycznie o tobie mówiła.
Wiem jedynie, że pojawiła się w naszym mieście niedawno. Dwa, może trzy miesiące temu. Przyjaciółka opowiadała mi, że nareszcie w szkole zawitała osoba warta uwagi. Podobno Elena jest taka jak my i tak samo nie cierpi ludzi, którzy właśnie zatrzymują się tylko po to, by na nas patrzeć.
W Silverdale nic się nie zmieniło.
— Mnie ciebie też miło poznać — odpowiada dziewczyna. — Ariana od tygodnia żyje tylko twoim powrotem, więc wybacz, jeśli gapię się za długo. — Parska cicho śmiechem. — Ale teraz w końcu mogę przekonać się na własne oczy, że naprawdę wyglądasz jak nasza trzecia siostra i…
Jej głos milknie, gdy wysoka postać pojawia się tuż za nią. Długie ramiona owijają się wokół małego ciała, pociągając ją do tyłu. Podążam wzrokiem wyżej, chcąc zobaczyć tego, który odciąga od nas Elenę.
Nieruchomieję momentalnie, a uśmiech znika z mojej twarzy. Sugestywnie wycofuję się na bezpieczną odległość.
Tylko nie oni…
Jeśli jest on, to reszta też gdzieś się tu kręci. Oni zawsze chodzą w grupie, jakby byli ze sobą sklejeni.
— Nie wiem czy muszę was przedstawiać — zaczyna Elena, wyswobadzając się z uchwytu mężczyzny. — Mayla, to jest mój chłopak Nathan.
Chłopak? Jej?
Czuję, jak robi mi się słabo.
Blake wyprostowuje się powoli, po czym opuszcza swoje spojrzenie na mnie.
— Chyba cię kojarzę — oznajmia Nathan głębokim głosem.
Cudownie…
— Ja… — jąkam się, zapominając nagle słów. Cofam się o kolejne kroki, bo wiem, że zaraz pojawi się reszta świty. — Ja jestem już spóźniona. Muszę lecieć.
Odchodzę. A tak naprawdę to biegnę. Wprost uciekam w kierunku głównego budynku szkoły. Być może robię z siebie idiotkę przed Eleną, ale to nie jest teraz największy problem.
Jeśli kolejny raz stanę naprzeciwko właściciela bluzy, w której spałam przez ostatnie dwa lata, to mój prawie spokojny poranek zamieni się w prawdziwy koszmar. Nie chcę żadnego z nich widzieć, a tym bardziej być w pobliżu. Gdy tylko zobaczę Aarona, wspomnienia powrócą. Dla mnie jest potworem i największym zagrożeniem.
— Mayla — szepcze Ariana, ruszając od razu za mną. — Nie musisz…
— Ari, ja ich znam — przerywam jej, nie zatrzymując się w drodze do głównego wejścia. — Wiesz, że jak pojawia się jeden, to za nim przychodzi reszta. Są jak wilki. Zawsze chodzą w stadzie.
— Teraz jest trochę inaczej — upiera się, zerkając nerwowo do tyłu. — Oni się zmienili, a na pewno Nathan.
To chyba jakiś żart.
— Nie wierzę w to. — Przechodzę przez metalowe drzwi i wchodzę do holu. — Żaden z nich nie zasługuje na choćby jedno spojrzenie. To, co robią, jest tak bardzo niesprawiedliwe — szepczę drżącym głosem, wpatrując się krótko w zmartwiony wzrok przyjaciółki. Przeciskam się przez tłum uczniów, a ona próbuje za mną nadążyć. — Aaron nie ma hamulców i bierze to, co chce. Maxim ćpa więcej niż dziwki na czerwonych ulicach, a Jason… — Milknę, po czym łapię delikatnie za ramię dziewczyny. Ciągnę ją w stronę szafki, która nadal powinna należeć do mnie. — Pamiętam, jak mi kiedyś powiedział, że takie grubaski jak ja nie mają szans na szczerość, bo każdy patrzy na nie z litością. A wiesz, jak nazywał mnie od siódmego roku życia?
— Tłuścioch.
Podskakuję nagle i zderzam się z czymś twardym i wysokim. Odrywam dłoń od Ariany i unoszę wzrok na kpiący uśmiech Haltona.
— Mayla, chodź — prosi przyjaciółka, szepcząc do mojego ucha.
Jednak ja stoję nieruchomo, obserwując tęczówki, w których zauważam ślady bursztynu.
Nienawidzę tego koloru.
— Dziwnie jest patrzeć na puste miejsce — mówi Maxim, wypalając resztę blanta. — Jakby diabły upadły.
— Diabły nie upadają.
Oboje przenosimy wzrok na poważną twarz Nathana. Przyciska Elenę do swojego torsu, po czym znów wącha jej włosy jak jakiś psychol.
— Co? — pytam zdezorientowany.
— No diabły nie upadają — wyjaśnia, szczerząc się do nas. — Anioły upadają.
— Aniołka to ja potrzebuję — odpowiada mu Maxim, po czym klepie w moje plecy. — Co nie, stary?
Ja potrzebuję tylko, kurwa, snu.
Nie mogę normalnie funkcjonować, bo moje powieki same się zamykają. Udaję, że wszystko jest w porządku, bo nie chcę wracać do domu. Matka nadal będzie suszyć mi głowę o to, co powiedziałem rano. Oczami wyobraźni widzę, jak znów próbuje strzelić mi w ryj. Być może zasłużyłem, ale to nie oznacza, że chcę tego doświadczyć.
Opieram łokcie na szklanym blacie i schylam głowę. Staram się wyciszyć i skorzystać z chwili spokoju. Jednak debil siedzący obok mnie ma inne plany.
— A ta biała to kto?
— Jaka biała? — pyta Elena piskliwym głosem.
— No ta, która spierdoliła od was na dziedzińcu — odpowiada Maxim, co sprawia, że unoszę szybko głowę. — Nie zdążyłem się przywitać jak prawdziwy dżentelmen.
Jeszcze tego brakowało.
Nie mam zamiaru odciągać małolaty od napalonego Maxima, bo to mogłoby się źle skończyć. Całe szczęście, że ten palant nie pamięta jej z imprezy pożegnalnej Aarona. Był tak naćpany, że na początku nawet nie zauważył laski obciągającej Aaronowi.
— Ty nie jesteś dżentelmenem.
Parskam śmiechem na śmiałe słowa Eleny. Nauczyła się z nami żyć i zrozumiała, że na serio uważamy ją za część naszej popieprzonej rodziny. Nikt jej nie tknie, a każdy będzie chronił. Jest jedną z nas.
— Mógłbym pokazać ci jak bardzo…
— Dokończ, kurwa, to zdanie, a rozpierdolę ci ryj na ławce, na której siedzisz — przerywa mu Nathan, napinając ciało. — I to byłby ostatni raz, gdy cokolwiek powiedziałeś.
Z początku bawiło mnie, że straciliśmy jednego z diabłów. Nie ma już czwórki, której bał się każdy. Teraz zostałem tylko ja i Maxim, bo Nathan zdecydował się zeszmacić dla magicznej cipki Eleny, a Aaron wyjechał, nie czekając na nas. Opuścił Silverdale, czego mu w chuj zazdroszczę. Też czasami mam ochotę odciąć się od miasta, które ma w sobie tyle wspomnień.
— Spokojnie — odzywa się głośno Elena, po czym zeskakuje z kolan Nathana. — Idę do Ariany i Mayli. Widzimy się później.
Nie podoba mi się, że ona chce spędzać z nią czas.
To będzie oznaczało kłopoty, bo Elena kręci się wokół nas praktycznie cały dzień. Nathan trzyma ją przy sobie najdłużej, jak tylko może. Dziewczyna chodzi tam, gdzie my, i już nawet imprezy w domu Aarona zmieniły swój cel. Kiedyś to były noce dla zabawy, używek i mnóstwa chętnych lasek. Teraz po prostu siedzimy razem i gapimy się na siebie.
I jeśli Elena pociągnie za sobą szare oczy, które potrafią wkurwić mnie zaledwie w ułamku sekundy, przysięgam, że kurwa oszaleję.
Ona nie może być częścią nas. Arianę akceptuję, bo Maxim polubił się z nią, jakby chciał ją przelecieć.
Ale Mayla Anders to już za dużo.
— Dobra, czyli ta biała to Mayla — mówi Maxim, gdy zostajemy sami. — Widzieliście ten zajebiście opalony brzuch? — Odchyla głowę do tyłu. — A tyłek ma jak dwie piłki.
Zabrałem jej bluzę, przez co teraz paraduje po tej pierdolonej szkole w krótkiej koszulce i obcisłych spodniach. Widać wszystko. Dosłownie, kurwa, wszystko.
Jędrne cycki, płaski brzuch i dupę, która odstaje, jakby życiowym celem dziewczyny było robienie przysiadów.
Nie tak miała wyglądać w mojej głowie.
Muszę przestać o tym myśleć, bo to właśnie ona przez ostatnie lata sprawiała, że krew w moich żyłach płonęła. Wkurwiałem się na sam widok jasnych włosów i równie bladych oczu. Wtargnęła w moje życie i ustawiła wszystko pod swoje dyktando. Ojciec nazywał ją promykiem, a mnie pomyłką. Chciała mojej uwagi, a zyskała pogardę, bo najbardziej bolała mnie świadomość tego, że moja matka woli spędzać czas z obcym dzieckiem niż z własnym synem.
Zabrała mi wszystko.
— Tyłek jak każdy inny — oznajmiam z obojętnością w głosie, przez co Blake obserwuje mnie dziwnie. — Zaruchać można coś bardziej ambitnego.
— To ty ruchaj te piszczące lale, które przyprowadza Maddox, a ja zajmę się…
— Nawet, kurwa, nie próbuj — przerywam mu trochę głośniej, niż planowałem, przez co na stołówce zapada nagle cisza. — Trzymaj fiuta z daleka.
Patrzę, jak Nathan pochyla się do przodu z szaleństwem wypisanym na twarzy, po czym wybucha gromkim śmiechem.
— Interesujące — odzywa się Blake.
Trzeba było trzymać gębę nakłódkę, idioto.
Podnoszę się z ławki, ignorując pytające spojrzenie Maxima. Nie zamierzam tłumaczyć się z tego, co właśnie powiedziałem, bo ja sam nie wiem, jak miałbym to wyjaśnić. Po co tak szybko zareagowałem? Przecież znam Vincentsa i takie teksty prosto z jego japy są na porządku dziennym. O Elenie przynajmniej raz dziennie mówi coś w tym stylu, tylko po to, by ponabijać się z Nathana. On już taki jest. Jego interesuje wszystko, co się rusza. Mayla zwróciła jego uwagę, bo zobaczył, że do niej podszedłem.
Lecz jeśli Maxim zainteresuje się nią za bardzo…
Ona nie może się do nas zbliżać, bo zostanie wtedy na dłużej.
— Ej, ale mam tylko fiuta trzymać z daleka czy palce mogę wpychać?! — krzyczy przyjaciel za moimi plecami, co sprawia, że przyspieszam.
Wypadam na prawie pusty korytarz i kieruję się prosto do wyjścia.
Ten dzień jest naprawdę chujowy i nie mogę wysiedzieć tu kolejnych godzin. Jedynym miejscem, w którym zdołam się ogarnąć, jest moja sypialnia. Tam będę mógł użalać się nad tym, jak wspaniale, kurwa, było, gdy ona wyjechała do tej jebanej Kalifornii. Byłem spokojniejszy.
Naciągam kaptur na głowę i wciskam dłonie w kieszenie bluzy, która już dawno temu powinna do mnie wrócić. Śmierdzi nią i pewnie powinienem najpierw ją wyprać, ale wiem, że tego nie zrobię. Będę robił z siebie debila, wdychając ten cholerny zapach. Wymijam kilku przestraszonych gówniarzy i idę w stronę głównych drzwi. Moja twarz wykrzywia się w naprawdę wielkim wkurwieniu, więc nie dziwię się ludziom, że sami schodzą mi z drogi. Nikt nie próbuje nawet obok mnie przejść. Rozchodzą się, jakby szedł pieprzony król. Unikają spojrzeń i starają się zachować spokój.
Bo jeśli ktoś podniesie mi ciśnienie, wtedy nie panuję nad tym, kogo życie obrócę w piekło.
— Mayla!
Zastygam nagle, gdy słyszę jej imię. Tylko ona jedna takie ma w tej pojebanej budzie.
— Chris! — odkrzykuje, po czym rzuca się w ramiona chłopaka.
Podążam wzrokiem za piskliwym głosem.
Ona rzuca się, kurwa, w pierdolone ramiona Milesa.
Materiał bluzy zaraz pęknie, jeśli nie zacznę panować nad swoim napiętym ciałem.
— Mała, jak ja dawno cię nie widziałem — odzywa się frajer, kładąc dłonie na jej biodrach.
Odejdź, Jason. To ciebie nie dotyczy.
Ale ja nie odchodzę. Gapię się jak zahipnotyzowany na szerokie dłonie faceta, który zapewne nie przeżyje kolejnego dnia.
Upierdolę mu te łapy.
Zawsze sądziłam, że w życiu można mieć tylko jednego przyjaciela. W większym tłumie można się pogubić i stracić rezon. Prościej jest ufać, jeśli widzisz tylko jedną parę zaciekawionych oczu.
I od zawsze myślałam, że to tylko Ariana może stać się tą parą oczu. A później poznałam Chrisa i zrozumiałam, że warto mieć przy sobie co najmniej dwa zupełnie różne charaktery. Przyjaźń damsko-męska naprawdę istnieje i nikt nie wmówi mi, że jest inaczej.
— Ile to już? — pyta z szelmowskim uśmiechem na ustach, po czym stawia mnie w końcu na podłodze. — Dwa lata? W cholerę długo.
— Prawie codziennie widziałeś mnie na Facetimie — mówię, szturchając go lekko w twardy tors. — Więc nie dziw się tak teraz.
— Nie mam wyjścia, bo… — Opuszcza wzrok na dół, oglądając moje ciało. — Kurwa, to, co wykonałaś, to kawał dobrej roboty.
Kawał dobrej roboty, wiadro odwagi i szczypta anemii w momencie, gdy przesadzałam z głodówkami. Dodajmy do tego złamaną psychikę, obsesję na punkcie wagi i morze wylanych łez.
I dopiero wtedy wyjdzie efekt całej tej pracy.
— Ta — odpowiadam lekko speszona. — Dzięki.
Krzyżuję ramiona na piersiach, ale tylko dlatego, że chłodne powietrze znów owiewa moją skórę. Uśmiecham się niepewnie do przyjaciela, udając, że jest wszystko dobrze.
— Co jest? — Chris marszczy nos. — Coś się stało?
Tak. Zamarzam.
Mam wrażenie, że jak ważyłam więcej, to było mi cieplej. Częściej się pociłam i topiłam w szerokich bluzach. Teraz trzęsę się nawet w wysokich temperaturach, przez co ludzie czasami patrzą na mnie jak na chorą.
— Nie — kłamię uparcie, po czym go wymijam. — Muszę lecieć do domu i…
— Mayla, słyszę, jak twoje zęby szczękają z zimna — przerywa mi z westchnieniem. — Mogę dać ci bluzę.
Ma ich co najmniej kilka ze względu na status zawodnika lacrosse’a. Oni zawsze trzymają te kolorowe bluzy w swoich szafkach. Chyba po to, by rozdawać je swoim fankom.
— Ja chyba…
— Miles — wtrąca się głęboki głos.
Nie chcę się odwracać, bo wiem doskonale, do kogo należy.
Moje ciało zaczyna jeszcze bardziej drżeć, ale tym razem nie z powodu zimna. Przymykam powieki na dosłownie sekundę, by wyobrazić sobie, że on tu wcale nie przyszedł. Mam tę głupią nadzieję, że jednak ominął mnie szerokim łukiem.
Otwieram oczy i spotykam widzów wpatrzonych we mnie z zaciekawieniem, którego chciałam uniknąć. Obracam się niezdarnie w stronę spiętego Chrisa próbującego wytrzymać groźne spojrzenie Jasona. Odważny jest, co mnie zaskakuje. To nigdy nie miało miejsca. Każdy zawsze uciekał.
— Spierdalaj mi z drogi — warczy Halton.
Chris nie jest głupi. Dobrze wie, że z nimi się nie dyskutuje. Trzeba od razu uciekać i cieszyć się tym, że dostało się szansę na odejście. Nieliczni próbowali zawalczyć i zawsze kończyli tak samo. Te zaledwie kilka osób zniknęło ze szkoły, a ludzie o nich zapomnieli.
Dlatego teraz jedyne, co można zrobić, to odpuścić.
Drżącą dłonią chwytam Chrisa za ramię i pociągam w swoją stronę. Nie patrzę do góry, bo boję się tego, co tam zobaczę. Tych resztek bursztynu, które wcześniej jakimś cudem znalazłam, teraz już pewnie nie ma. Pojawiła się mroczna czerń przypominająca pustkę.
— Idziemy — szepczę błagalnym głosem. — No już.
Ciągnę mocniej, aż w końcu ciało Chrisa się porusza. Zaciskam dłoń silniej, ale wtedy coś silnego odrywa mnie od przyjaciela. Piszczę przestraszona niespodziewanym dotykiem, po czym w mojej głowie pojawia się prawdziwa panika.
Moje ciało unosi się, przez co zaczynam niekontrolowanie machać nogami.
— Puść mnie — proszę spanikowana. — Puszczaj, bo…
— Będziesz mi grozić? — pyta Jason, przysuwając usta zdecydowanie za blisko mojego ucha. — Próbuj.
To się nie dzieje…
Wynosi mnie z budynku jak jakiś cholerny porywacz. Przestaję wierzgać, gdy tłumy na dziedzińcu przyglądają nam się z coraz większym zainteresowaniem. Ktoś kieruje kamerę telefonu w naszą stronę. O Boże…
Nie mogę dać im powodu do sensacji, dlatego uspokajam się momentalnie i grzecznie pozwalam na to, by diabeł niósł mnie prosto na parking. To jakiś sen? Nie ma innego wytłumaczenia. Muszę śnić, bo przecież to nie jest możliwe, by Jason Halton mnie dotknął i nie spłonął. Zawsze brzydził się moją obecnością i mówił, że jestem jak zaraza. Teraz nagle nie boi się zarażenia?
Jego ramię zaciska się na moim brzuchu trochę mocniej niż to konieczne. Czuję ból, ale wiem, że jego mało to obchodzi. Zacisnąłby bardziej, gdybym zajęczała z bólu, tylko dla własnej satysfakcji. On się tym żywi, a ja nie zamierzam okazywać nawet odrobiny słabości. Już wystarczy, że moje ciało drży z zimna i strachu, czego nie mogę opanować.
W końcu moje nogi dotykają brudnego betonu. Chwieję się krótką chwilę, zanim odzyskuję równowagę. Zostaję praktycznie rzucona na czarny mustang. Opadam na zimną stal samochodu i opieram się o niego. Spomiędzy moich warg wychodzi cichy jęk, ale szybko go tłumię. Zaciskam usta i mrużę oczy ze złości.
— Posłuchaj, kurwa, uważnie — zaczyna zdenerwowanym głosem, nie odrywając dłoni od mojego brzucha. Dlaczego mnie nie puszcza? — To, że wróciłaś, nie oznacza spokoju. — Wbija palce w skórę, przez co krzywię się nieznacznie. Przetrwasz to, Mayla. Nie okazuj słabości. — Jeśli znów zabierzesz mi wszystko, to cię zniszczę.
Już to zrobił.
Zniszczył moją pewność siebie lata temu. Podeptał moją psychikę z szyderczym uśmiechem na mrocznej twarzy. Zrobił coś, co doprowadziło do ataków paniki, które wywołać mogą tylko te diabelskie oczy.
Bywały noce, gdy budziłam się z żałosnym płaczem, bo tak bardzo bolała mnie jego nienawiść. Kiedyś sądziłam, że będziemy przyjaciółmi. Bardzo tego chciałam. Pragnęłam mieć starszego przyjaciela, który traktowałby mnie jak siostrę i chronił przed całym światem.
A później przekonałam się, że to przed nim trzeba mnie chronić.
— Niczego ci nie zabrałam — szepczę zdławionym głosem.
— Zabrałaś więcej, niż myślisz — odpowiada, po czym puszcza od razu moje ciało.
Znów czuję chłód. Zimny powiew wiatru doprowadza mnie do mocniejszego drżenia. Odsuwam się o krok od auta i wpatruję się w jego postać obchodzącą samochód.
Nie rozumiem tego, co do mnie powiedział. Próbuję skupić się na tych słowach i znaleźć w nich sens, ale bez skutku. Co mu niby zabrałam? To ja jemu przeszkadzałam. Traktował mnie jak śmiecia i to nadal się nie zmieniło.
Patrzy na mnie z pogardą w oczach, która sprawia, że czuję szarpnięcie w lewej piersi. Dlaczego? Tego nikt nie wie. Linda wielokrotnie mi tłumaczyła, że jego zachowanie jest przejściowe i z pewnością nie mówi tych rzeczy celowo. Zapewniała, że to kiedyś minie, a my staniemy się przyjaciółmi na całe życie, tak jak ona i moja matka.
Coś tu poszło nie tak.
— Ja…
— Wsiadaj do pierdolonego auta i nie odzywaj się ani słowem.
Co?
— Nie jadę z tobą — mówię cicho.
— Nie testuj mojej cierpliwości — odpowiada, otwierając drzwi po swojej stronie. — Chyba że wolisz zamarznąć.
Robię kolejny krok do tyłu, przez co jego tęczówki ciemnieją.
Biorę głęboki wdech, starając się z całych sił, by mój głos brzmiał odważnie.
— Tak — odzywam się. — Wolę zamarznąć niż z tobą jechać.
Opuszcza głowę i mówi coś cicho pod nosem. Nie jestem w stanie usłyszeć co i chyba nawet nie chcę. Patrzę tylko, jak rezygnuje z dalszych rozkazów i wsiada do samochodu. Odjeżdża z parkingu, zostawiając mnie samą, tak jak tego chciałam.
Zaraz faktycznie zamarznę, ale przynajmniej ze świadomością, że wygrałam słowną walkę z diabłem.
Gratulacje, Maylo. Jest się czym chwalić.
Ściągam z siebie krótki top i wkładam sportowy biustonosz. Upycham duże piersi w elastycznym materiale, po czym zsuwam spodnie z nóg. Wyjmuję z szafy czarne legginsy i je zakładam. Chwytam ciepłą bluzę, po czym odwracam się w stronę wyjścia.
— O Boże — sapię nagle, wyjmując bezprzewodową słuchawkę z ucha. — Przestraszyłaś mnie.
Usta mamy rozciągają się w leniwym uśmiechu. Podchodzi do łóżka i siada na nim w milczeniu. Przyglądam się uważnie jej oczom, próbując zrozumieć, co się dzieje.
Jej twarz jest dziwna, a uśmiech wymuszony. Ktoś umarł?
— Lepiej załóż sukienkę — mówi po chwili ciszy. — Tę w białe kropki.
— Po co?
— Bo to nie jest eleganckie. — Macha dłonią na moje ciało, po czym krzywi się nieznacznie. — Linda i John zawsze ubierają się jak…
— A co mnie interesuje, jak oni się ubierają? — przerywam jej szybko. — John, jak chce, to może biegać w garniturze, ale ja potrzebuję więcej wygody.