Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Patrick Morton po raz pierwszy po śmierci żony otworzył swoje serce dla kobiety, która z premedytacją wykorzystała go i porzuciła. Mimo że wiedział, jak bardzo zły jest to pomysł, dał się omamić zabójczyni.
Jego moralne rozterki nie mają jednak już znaczenia. Razem z przyjacielem zostaje odsunięty od sprawy, a Shadow ucieka z miasta. Rick na nowo musi postawić mur, który zburzyła kobieta, i wrócić do pracy.
Nic nie jest już takie, jakie było. Za dużo tajemnic zostało odkrytych i kiedy Rick myśli, że nic więcej go nie zaskoczy, pewnego dnia odkrywa sekret, który wkrótce wywróci do góry nogami nie tylko jego życie.
W trakcie ratowania swojego przyjaciela Shadow zostaje zdradzona. Dowiaduje się, że jej pragnienie zemsty ułatwiło Koronie wykorzystanie jej do własnych celów, a w dodatku za tym wszystkim stoi jeden z niewielu ludzi, którym ufała. Teraz pragnie odegrać się na tym człowieku.
Wszystko jednak zaczyna się komplikować, kiedy za zabójczynią zostaje wystawiony list gończy, a na scenie pojawia się on… Kat ITA, który podąża jej śladem.
Cienia nie da się złapać, a taniec śmierci jeszcze się nie zakończył.
Upiorna muzyka gra, a danse macabre wciąż trwa…
Intrygująca, zabawna, pełna tajemnic i namiętności. Na deser cięty język i głębokie przesłanie. Camille O’Naill powraca w wielkim stylu! Kontynuacja Korony cienia to istna mieszanka wybuchowa.
Jestem wdzięczna autorce za pokazanie w tej powieści siły kobiet. Nadeszła rewolucja, w której bohaterki romansów mają coś do powiedzenia i przekazania. Brawo!
Pozwólcie sobie zatonąć w tej historii i z zapartym tchem śledzić losy Shadow, która w pierwszej części podbiła nasze serca, a w drugiej nie zwalnia tempa!
Nie mogłam się oderwać! – Catherine Reiss, autorka powieści Fetor
Dźwięki mrocznej muzyki wybrzmiewają jeszcze głośniej niż w pierwszym tomie! Camille O’Naill wciągnie Was w danse macabre i gwarantuję, że nie będziecie mogli przestać tańczyć!
Jeśli szukacie lektury, która zapewni Wam dreszcz emocji; bohaterki, która jest odważna i zdeterminowana; gwałtownych zwrotów akcji, które wbiją Was w fotel – ta książka jest dla Was! – Ada Tulińska, autorka powieści Mad Dogs
Camille O’Naill wraca z kolejnym tomem serii Danse Macabre.
W tej części bohaterowie znów zatańczą w śmiertelnym tańcu, lecz tym razem igraszki ze śmiercią przybiorą zaskakujący obrót. Drodzy czytelnicy, przygotujcie się na trzymającą w napięciu historię, emocje, humor i niespodziewane zwroty akcji. Gorąco polecam – nie będziecie zawiedzeni! – B.M.W. Sobol, autorka cyklu Skandynawskiego
Jeżeli sądzicie, że pierwszy tom serii Danse Macabre to była jazda bez trzymanki, to po przeczytaniu tej książki nic nie będzie takie samo. Autorka powraca w wielkim stylu, przygotujcie się na totalny odjazd. Niebezpieczeństwo, tajemnice, intrygi – to i wiele więcej czeka Was w drugiej części! – Riva Scott, autorka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 261
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Camilla O’Naill, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Zdjęcie na okładce (mężczyzna): © Just dance/Shutterstock
Zdjęcie na okładce (kobieta): © Dmitry Lobanov/Shutterstock
Projekt okładki: Adam Buzek
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]
Ilustracje wewnątrz książki: © pngtree.com
Wydanie I – elektroniczne
ISBN 978-83-8290-280-8
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
Shot 1
Shot 2
Shot 3
Shot 4
Shot 5
Shot 6
Shot 7
Shot 8
Shot 9
Shot 10
Shot 11
Shot 12
Shot 13
Shot 14
Shot 15
Shot 16
Shot 17
Shot 18
Shot 19
Shot 20
Epilog
Od autorki
Prolog
♔5 lat wcześniej♔
Z biegiem czasu człowiek zaczyna zupełnie inaczej patrzeć na swoje życie. Popełnia błędy, upada, podnosi się i w końcu zerka wstecz na swoje porażki, starając się wyciągnąć z tego jakieś wnioski. Niekoniecznie są one poprawne. Po prostu mają doprowadzić do pewnej zmiany.
Moje życie do tego jednego wieczoru uważałem za dosyć udane. Brałem z każdego dnia pełnymi garściami, wykorzystując moją pozycję, wygląd i przede wszystkich strach, jaki większość osób odczuwała przede mną. Nie martwiło mnie to zbytnio, a wręcz przeciwnie – odpowiadało mi to. W szczególności przerażenie, z jakim na mnie patrzyli. Sprawiało mi to cholerną satysfakcję i uważałem, że będzie tak już zawsze. Aż do tamtej chwili, kiedy okazało się, że wszystko, czego byłem pewny, runęło niczym pierdolony domek z kart.
Ledwo panowałem nad pojazdem i z piskiem opon skręciłem w kolejną uliczkę. Z nadzieją spojrzałem jeszcze raz w mrok nocnego nieba, ale niczego tam nie dostrzegłem. Wkurwiony uderzyłem w kierownicę, po czym docisnąłem pedał gazu. Musiałem zdążyć, nie było innego wyjścia… po prostu musiałem. Pokonując kolejne mile, co jakiś czas nadal zerkałem w niebo, licząc na to, że zobaczę światła śmigłowca, którym ją zabrali, lecz nic takiego nie miało miejsca.
W tej chwili się bałem. Po raz pierwszy byłem śmiertelnie przerażony, a przed oczami pojawiały się po kolei sceny sprzed niespełna godziny. Miałem jedynie być obserwatorem, przyglądać się wszystkiemu z boku i się nie wtrącać.
Tylko tyle lub – w moim przypadku – aż tyle.
Wyjechałem na ostatnią prostą, a w oddali zamajaczyła brama prowadząca na teren głównej siedziby ITA. Nie minęła nawet minuta, a lampy na ogrodzeniu błysnęły i metalowe skrzydła zaczęły się otwierać. To oznaczało, że czekali już na mnie.
Nie zwalniając, wjechałem na teren i skierowałem się w stronę hangaru. Ostro zahamowałem i prawie wyskoczyłem z samochodu, nie przejmując się tym, jak ani gdzie się zatrzymałem. Ledwo zarejestrowałem dwóch strażników, którzy po chwili do mnie dołączyli. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jakie było ich zadanie. Mieli mnie doprowadzić wprost do niej. Cóż, nie planowałem im przeszkadzać, a nawet zamierzałem sam się tam dostarczyć, jedyne, czego musieli dopilnować, to tego, abym nie rozerwał jej na strzępy.
W amoku dotarłem na odpowiedni poziom. Z całej siły pchnąłem drzwi, które z hukiem uderzyły w ścianę i tylko jakimś pierdolonym cudem trzymały się jeszcze w zawiasach.
– Gdzie ona jest?
Nie musiałem podnosić głosu, wystarczyło lodowate opanowanie.
Powoli podszedłem do biurka i oparłem się o nie, przyglądając się siedzącej po drugiej stronie kobiecie. Za sobą usłyszałem, jak jeden z towarzyszących mi przez całą drogę mężczyzn zamknął te cholerne drzwi.
Stalowoszare oczy platynowej blondynki jeszcze chwilę wędrowały po dokumencie, który czytała, i dopiero, jak skończyła, uniosła je na mnie. Nie dostrzegłem w nich niczego. Ani gniewu, ani współczucia, ani chociażby radości. Tylko bezdenna pustka, która przed laty stała się jej tarczą i murem.
– Widzę, że przepełniają cię emocje, więc proszę – odezwała się wreszcie głosem, w którym nie zabrzmiała chociażby nuta zaskoczenia czy zdenerwowania, po prostu ot tak wypowiedziała te słowa i wskazała na stojące obok mnie krzesło – usiądź i ochłoń.
– Przepełniają mnie emocje, bo wiem, co zamierzasz zrobić, i tak się składa, że nie ma szans, żebym ochłonął, więc bądź tak miła i, do chuja wafla, nie pogrywaj ze mną – warknąłem.
Odchyliła się w fotelu, cały czas mi się przyglądając, a na jej pomalowanych czerwoną szminką ustach pojawił się delikatny uśmiech. Ktoś, kto jej nie znał, mógłby pomyśleć, że jest po prostu uroczą kobietą dobijającą do pięćdziesiątki, ale dalekie to było od prawdy. Aby trzymać za jaja całą agencję zabójców, trzeba było mieć je jeszcze większe, a Alina Dadiani, mimo że była kobietą, miała ogromne jaja.
– Złamałeś zasady, Vide, i doskonale wiesz, jakie są tego konsekwencje.
Spokój w jej głosie irytował mnie do tego stopnia, że byłem o krok od przeskoczenia przez dzielące nas biurko, chwycenia ją za szyję i walnięcia jej głową o drewniany blat.
– To, do jasnej cholery, ukarz mnie, a ją zostaw w spokoju – odparłem zamiast tego.
Nie odpowiedziała od razu. Oparła się o biurko łokciami, jednocześnie splatając dłonie, żeby oprzeć o nie szpiczasty podbródek. Cisza trwała, a jej stalowoszare spojrzenie przewiercało mnie na wylot. W końcu po dłuższej chwili uśmiechnęła się, mrużąc groźnie oczy, przez co otaczająca je skóra pokryła się siateczką zmarszczek.
– Właśnie to robię. Stałeś się słaby, Vide. A słaby do niczego nie jesteś mi potrzebny. Potrzebuję dawnego ciebie, nie miękkiej pizdy, w którą się zmieniłeś przez tę kobietę.
– To taki się stanę! – Uderzyłem pięściami o blat biurka. – Tylko nie rób jej krzywdy!
– Widzisz, Vide – odepchnęła się od biurka, wstała i okrążywszy je, zatrzymała się niecały krok ode mnie – bardzo bym chciała, ale miłość to słabość. Sprawia, że zaczynasz postępować tak, jak dyktuje ci serce, a ty jesteś zabójcą. Zabójcy nie mają serca, a już na pewno nie słuchają jego głosu.
Patrzyłem na nią z góry. Wiedziałem, że mnie testuje. Mimo że mogłem z łatwością skręcić jej kark, to i tak nie byłem w stanie. Gdybym tylko zrobił podejrzany ruch, strażnicy, którzy ze mną przyszli, by do mnie strzelili. Nie zginąłbym od strzału. W żadnym wypadku. Dla takich osób była przeznaczona specjalna droga ku końcowi. Perspektywa wiecznego snu nie była jednak aż tak przerażającą myślą. Cały urok leżał w kroczeniu w stronę śmierci i w mrocznej muzyce danse macabre.
– Wiesz przecież, że zrobię wszystko, co rozkażesz. Nie zbliżę się już więcej do niej, zabiję każdego, kogo wskażesz, tylko błagam…
– W tym właśnie jest problem, Vide – szepnęła, przerywając mi. – Ja nie chcę, żebyś błagał. Nie chcę cię takiego. Złamanego. Słabego. Chcę mrocznego Vida, bezlitosnego zabójcy, a nie płaszczącej się przede mną pizdy, na którą aż żal patrzeć.
Wyciągnęła rękę z niewielkim urządzeniem, a pogrążony do tej pory w ciemności ekran telewizora ożył. Spojrzałem na niego i zamarłem. Transmisja była nadawana z jednego z pokoi, w których przesłuchiwaliśmy schwytanych wrogów. Po raz pierwszy znajdujące się na ścianach narzędzia tortur i zwisające z sufitów łańcuchy sprawiły, że przeszedł mnie zimny dreszcz. Znieruchomiałem, wpatrując się w postać przywiązaną do metalowego krzesła. Jej twarz zasłaniał narzucony na głowę worek, ale wystające spod niego białe włosy jasno wskazywały na to, kim jest.
Oderwałem wzrok od ekranu i spojrzałem jeszcze raz na Alinę, lecz ta zamiast coś powiedzieć, po prostu skinęła głową na strażnika, który przekazał rozkaz dalej.
– Nie! – ryknąłem, ale huk na monitorze mnie zagłuszył.
Padł strzał.
Siła wystrzału spowodowała, że głowa postaci odskoczyła w bok. Przechyliła się, a nieruchome ciało zwaliło się na podłogę. Kamera zmieniła kąt nagrywania. Obraz powoli przesunął się po przewalonym krześle i zatrzymał się, gdy w polu widzenia pojawił się worek, który nadal skrywał twarz. Jedynie spod materiału wystawały białe kosmyki włosów.
Słysząc nieznośny pisk, opadłem na kolana. Będąc cały czas w szoku, mogłem jedynie patrzeć na powiększającą się plamę krwi. Rdzawe strugi wyznaczały na betonowej podłodze nowe szlaki, zajmując coraz więcej miejsca. Zupełnie jak rozprzestrzeniający się w moim ciele chłód. Ta ogarniająca mnie lodowata fala sunęła, zostawiając po sobie pustkę, która już nigdy nie miała mnie opuścić.
Shot 1
♔OBECNIE♔
Next level
♔Shadow♔
Ciszę panującą w bunkrze co kilka sekund przerywały krótkie syreny alarmowe, które zostały uruchomione po eksplozji. Towarzyszyły im włączające się co chwila czerwone światła, które przeganiały ciemność z pomieszczenia i rozświetlały trupio bladą twarz Trevoya Stavinskiego. Dodatkowo nadawały groteskowego wyglądu ciemnej strużce krwi, która przed momentem pociekła mu z ust, podczas gdy postanowił mi obwieścić, jak bardzo byłam głupia i cały czas dawałam sobą manipulować Koronie.
Nagle wszystko stało się odległe, zupełnie jakbym znalazła się daleko stąd lub jakbym była jedynie obserwatorem. W mojej głowie rozgrywała się właśnie gonitwa myśli i poczułam, jak wypełnia mnie znajome uczucie, którego wcześniej doświadczyłam tylko raz. Towarzyszyły temu emocje, do których nie znosiłam się przyznawać. Strach. Bezsilność. Bezradność. Słabość. Tak jak przed laty poczułam się głupią i nic niewartą dziewczyną, którą bezkarnie można manipulować i naginać do własnej woli.
Wstałam, cały czas mocno zaciskając palce na mokrej od krwi rękojeści noża. Myślałam, że mam to już za sobą. Uważałam, że jestem już inną osobą niż ta bezmyślna kretynka sprzed lat, i nagle się okazało, w jak ogromnym byłam błędzie. Istniało jednak pewne ale. To wszystko, co powiedział, mogło być prawdą, lecz równie dobrze mogło być najzwyklejszym kłamstwem.
Przekręciwszy lekko głowę, spojrzałam w bok, gdzie leżeli martwi lub nieprzytomni towarzysze Stavinskiego. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, dlaczego miałabym wierzyć mordercy rodziców. Osobie, która przez całe życie czerpała korzyści z nieszczęścia innych i otrzymywała wynagrodzenia za zabójstwa, a przede wszystkim należała do Korony. Ja sama byłam zabójcą i w podobnej sytuacji nie zaufałabym sobie, a co dopiero temu zakłamanemu fiutowi.
Popatrzyłam na niego z góry, nie kryjąc pogardy.
– Czyżbym przykuł twoją uwagę, ptaszyno? – wychrypiał, uśmiechając się powoli, ukazując przy tym pokryte krwią zęby.
Ukucnęłam ponownie i przechyliłam głowę, po czym zatrzymałam wzrok na ostrzu noża, które było ubrudzone jego krwią.
Wykrzywiłam usta, lekko je wydymając, i pokręciłam głową.
– Nie za bardzo, a wiesz dlaczego, Stavinski?
Utkwiłam wzrok na jego zakłamanej mordzie, którą z chęcią bym czymś zmiażdżyła, byleby zetrzeć mu ten pewny uśmieszek. Niestety musiałam chwilę z tym zaczekać, dopóki nie uda mi się wyciągnąć z faceta czegoś bardziej interesującego. Rozcięłam nogawkę jego spodni, odsłaniając bladą skórę.
– Bo takie gnidy jak ty powiedzą wszystko, byleby tylko ocalić swój tchórzliwy, zakłamany tyłek. Tak więc niestety, ale na swoje nieszczęście nie zaciekawiłeś mnie.
Zaczęłam powoli wbijać ostrze noża, nie spuszczając spojrzenia z mężczyzny. Centymetr po centymetrze. Nie spiesząc się – tak, aby cały czas czuł cały ból z uszkodzonego płata skóry, mięśnia i nerwu. Z fascynacją patrzyłam na pojawiające się na krawędzi rany krople krwi.
Trevoy próbował mnie odtrącić, lecz przerwałam na chwilę swoją torturę i unieszkodliwiłam mu ręce, poprzez wyłamanie ich z barku, po czym wróciłam do zadawania bólu. Jego krzyki dochodziły do mnie przyciszone. Wiedziałam, że spowodowane jest to transem, w który wpadałam za każdym razem, gdy kogoś torturowałam. Dlatego i tym razem nie zrobiło to na mnie wrażenia. Odezwałam się dopiero, gdy ostrze zatrzymało się na kości.
– Ale nie przejmuj się, Trevoy. Zazwyczaj niezwykle trudno przykuć moją uwagę.
– Czemu miałbym kłamać?! – wykrzyczał, krzywiąc się z bólu.
Rozbieganym wzrokiem przesunął po mojej twarzy, aby za chwilę uciec nim w stronę cały czas zatopionego w jego ciele noża. Jego opanowanie znikło w mgnieniu oka.
– Czemu miałbyś mówić prawdę?
Pochyliłam się w jego stronę, przyglądając mu się uważnie. W jego oczach, w których cierpienie mieszało się z przerażeniem, dostrzegłam siebie. Bladą, pomazaną krwią, z rozszerzonymi źrenicami i białymi, poplamionymi posoką włosami. Gdybym myślała dość trzeźwo, pewnie stwierdziłabym, że musi to być dosyć przerażający widok, lecz na nieszczęście Trevoya do trzeźwości umysłu było mi na razie daleko.
Szybkim ruchem przekręciłam nóż w ranie, rozszarpując ponownie jego ciało.
Krzyk znowu wypełnił pomieszczenie.
– Bo nic nie jestem tym kutasom winien – wysapał między spazmami bólu – bo od dawna nie należę do Korony, a i tak nie zdążą mnie już zabić. Tak, Moreno, zdaję sobie sprawę z tego, że na torturach nie skończysz i mnie zabijesz.
– Hm… Ciekawa teoria, lecz moja wydaje się lepsza. – Pochyliłam się jeszcze bardziej i wolną ręką przesunęłam wzdłuż jego ucha, zostawiając na jego spoconej skórze krwawy ślad, po czym wyszeptałam: – Chcesz ją poznać? Myślę, że ci się spodoba. – Odchyliłam się znowu, tak, aby widzieć jego twarz. – Grasz na zwłokę. Tylko nie rozumiem, w jakim celu. Nikt ci nie przyjdzie na pomoc. No chyba że mnie okłamujesz i oddział ratunkowy Korony jest już w drodze, ale tego byś nie zrobił. – Zmarszczyłam brwi. – A wiesz dlaczego?
Dopiero po chwili zdołał pokręcić głową w odpowiedzi.
– Bo ja bardzo nie lubię, gdy się mnie okłamuje, Trevoy.
Zamilkłam na moment. Delikatnie zmrużyłam oczy, nie spuszczając wzroku z jego bladej twarzy. Przedstawiał sobą żałosny widok. Z pozoru wielki chłop, który, gdyby chciał, jednym ruchem ręki mógłby mi skręcić kark, a wystarczyła jedna chwila, jeden wybuch, który powalił go i sprawił, że stał się bezbronny. Bezsilny i zdany na łaskę kobiety.
– Wtedy robię się nieobliczalna, a tego raczej nie chciałbyś doświadczyć.
Trawiąc moje słowa, przesunął wzrokiem ode mnie do miejsca, gdzie leżeli jego towarzysze. Być może liczył na to, że chociaż jeden się ocknie i przy odrobinie szczęścia mnie zastrzeli. Gdy jednak nic takiego się nie stało, utkwił spojrzenie w otwartych za moimi plecami drzwiach.
– Trevoy, Trevoy, jeszcze nie zrozumiałeś, prawda? Nikt nie przyjdzie ci z pomocą, więc możesz zacząć mówić, dlaczego miałabym wierzyć, w to, co powiedziałeś wcześniej? Co, Trevoy? Dlaczego według ciebie jestem jedynie marionetką sterowaną przez Koronę?
– Dostaliśmy cynk. – Oblizał wargi i znowu skupił spojrzenie na mnie. – Ktoś cię sprzedał. Zdradził nam, gdzie mieszkasz i na czym ci najbardziej zależy. Opowiedział nam o tym, jak zgarnąć twoje dwa pieski, żebyś przyleciała do nas i podała się jak na tacy.
Mój umysł pracował na najwyższych obrotach. Ktoś mnie przekreślił i im wystawił. Stałam się dla kogoś niewygodna, a takich ktosiów było wielu. Grono się jednak zawężało, gdy chodziło o wiedzę na temat lokalizacji mojego domu.
Mimo postępującej współpracy uzyskane informacje nadal były niewystarczające. Przerzuciłam nóż do lewej ręki i opuściłam ją gwałtownie, wbijając ostrze w drugą nogę mężczyzny. Zanim zdążył krzyknąć, wyszarpnęłam broń i zakręciłam ostrzem przed jego twarzą, przy okazji ochlapując go czerwonymi kropelkami.
– Konkrety, Trevoy. Ten ktoś się przedstawił?
Mężczyzna, z trudem panując nad sobą, spojrzał na mnie, jakbym postradała zmysły, lecz po chwili zorientował się, że zadałam pytanie na poważnie.
– Nie, nie musiał.
– Więc skąd mieliście pewność, że mówi prawdę?
– Boże drogi – powiedział ni to w jęku, ni to w parsknięciu śmiechem – ty naprawdę nie masz pojęcia o tym, w co się wpakowałaś, skoro zadajesz takie pytania. None nie musi się przedstawiać. Każdy wie, kim on jest, a zarazem nikt nie wie. To przywódca Korony. Nie wiadomo, co to za osoba, ale wiadomo, że trzęsie światem i musiał kimś nieźle potrząsnąć, skoro ten ktoś cię zdradził, a to zapewne osoba, która wie o tobie dosyć sporo, Moreno.
Po jego słowach zapadła cisza. Nie musiałam się długo zastanawiać nad tym, kto byłby na tyle głupi, aby mnie zdradzić. Niewielu ludzi mogło się pochwalić aż tak dużą wiedzą na mój temat. Tylko jednej osobie było nie na rękę, że wróciłam do McAllen, i tylko ta jedna osoba mogła uzyskać korzyści ze wsypania mnie. Gdyby Trevoy, razem z tą jego bandą najemników, okazał się na tyle skuteczny, aby się mnie pozbyć, to nie tylko wzbogaciłby się na przehandlowanej informacji, lecz także raz na zawsze pozbyłby się problemu, jakim dla niego byłam. W całym swoim genialnym planie nie przewidział jednak, że nie spieszyło mi się jeszcze na tamten świat. Przeliczył się i mnie nie docenił. Znowu. A ja nie zamierzałam kolejny raz mu odpuścić.
– Skąd mieliście pewność, że nie chce was oszukać? – spytałam, ledwo panując nad sobą.
Nagle perspektywa długich tortur Trevoya stała się mało atrakcyjna w porównaniu z nasuwającymi się pomysłami, co zamierzałam zrobić dawnemu mentorowi, i to już nawet nie chodziło o to, co mogło mi się stać. Przyczynił się do cierpienia, jakie te gnoje sprawiły Alexowi.
Odwróciłam się odrobinę, stając bokiem do Trevoya, dzięki czemu nadal widziałam go kątem oka. Mogłam również zerknąć na przyjaciela, który przez cały ten czas nie ruszył się ze swojego miejsca. Zaschnięta wokół pustego oczodołu krew kontrastowała z bladością jego skóry. Jasno dało mi to do zrozumienia, że nie mogłam już przeciągać tej szopki, która trwała wystarczająco długo.
– Nikt nie okłamuje ani nie oszukuje None. Musiałby być szaleńcem lub głupcem. – Zakaszlał, po czym splunął w bok. – A ty, Moreno, zadarłaś z człowiekiem, który, nie ruszając się ze swojego biura, sprawi, że przestaniesz istnieć, i nikt ci nie pomoże. Wdepnęłaś w wielkie gówno, ptaszyno.
Wzruszyłam ramionami. Jego słowa nie robiły na mnie wrażenia. Przez całe swoje życie już nie raz to słyszałam i radziłam sobie z o wiele trudniejszymi rzeczami.
– Jesteś nikim w porównaniu z nim, Moreno – dokończył po chwili, wpatrując się we mnie.
Zapewne liczył, że tymi słowami wywoła we mnie jakieś emocje. Być może spodziewał się, że zobaczy w moich oczach strach, a na twarzy grymas przerażenia. Niestety musiałam go rozczarować.
– Może i tak. Może ja jestem nikim, a on może i trzęsie całym półświatkiem tego miasta. Nie wiem, jak daleko sięgają jego wpływy, ale wiem jedno, Trevoy. W trakcie trwania danse macabre stajemy się równi.
Na moment znowu zapadła między nami cisza. Zerknęłam na Lexa, który ledwo trzymał się na nogach. Westchnęłam, otarłam pokryte krwią ostrze o poszarpane od wybuchu wojskowe spodnie Stavinskiego i wstałam. Schowałam nóż do pokrowca na udzie i odwróciwszy się, podeszłam do Lexa. Zarzuciłam sobie jego ramię na szyję i ruszyliśmy powoli w stronę wyjścia.
Po chwili rozległ się zachrypnięty głos Trevoya.
– Zostawisz mnie tak, ptaszyno? Może jednak nie pomyliłem się w stosunku do ciebie! – wykrzyczał, stękając. – Jeśli przeżyję, to Korona dowie się o tobie, a wtedy się nie ukryjesz, Moreno!
– Nie, Trevoy – rzekłam, zatrzymując się.
Nie chciałam go zabijać.
To wydawało się zbyt proste. Chciałam, żeby cierpiał, żeby powoli się wykrwawiał. Z drugiej jednak strony pragnęłam zobaczyć, jak umiera, jak wydaje z siebie ostatnie tchnienie. Chciałam go zastrzelić i patrzeć mu przy tym prosto w oczy. Wyciągnęłam pistolet z przyczepionym do lufy tłumikiem.
– Pomyliłeś się. Korona i tak już o mnie wie, ale to dobrze. Niech się przygotują, bo mogą nie być gotowi na to, co po nich idzie.
Alex ciężko oparł się o ścianę, a ja wysunęłam się spod jego ramienia.
Odbezpieczyłam pistolet i ruszyłam w stronę cynicznie uśmiechającego się mężczyzny. Światła alarmowe cały czas włączały się na przemian, oświetlając wszystko na krwisty kolor, by po chwili się wyłączyć i pogrążyć pomieszczenie w ciemności.
– Pamiętasz ten moment, Trevoy? – zapytałam, przerywając ciszę. – Pamiętasz, jak to zrobiłeś?
Czerwone światło znowu rozlało się po wnętrzu. Stałam nad Stavinskim, tak jak on kiedyś nad moją mamą. Spojrzał prosto w moje oczy i uśmiechnął się. Zakaszlał przy tym, przez co w kąciku jego ust pojawiły się krwiste bąbelki powietrza, które zaraz zmieniły się w niewielką pianę.
– Pamiętasz?
Szturchnęłam butem jego nogę. W moim głosie nie dało się niczego usłyszeć, żadnych emocji. Był po prostu bezbarwny. Czekając tyle lat na tę chwilę, wyobrażałam ją sobie zupełnie inaczej. W żadnym z wariantów nie widziałam siebie tak opanowanej i chłodnej. Przekrzywiłam głowę i wyplułam z siebie słowa.
– Mały Trevoy.
Powoli wysunęłam rękę przed siebie, a tłumik dotknął czoła Stavinskiego.
– Kolorowych snów – powiedziałam i nacisnęłam spust.
Shot 2
Cień przeszłości
♔Shadow♔
Uważasz się za taką sprytną, a nie wydawało ci się, że za łatwo ci poszło? Zarówno ja, jak i pozostali, których zabiłaś, od dawna nie byliśmy już zabójcami. Nie domyśliłaś się, że byłaś narzędziem w ich rękach? W rękach Korony.
Wypowiedziane przez Trevoya słowa obijały się o mój umysł, nie chcąc mnie opuścić. Sama nie wiedząc, co czuję, wpatrywałam się w nieruchome ciało zabójcy mojej matki. Czy powinnam była czuć ulgę? Z tego, co powiedział ten śmieć przed śmiercią, wcale się nic nie skończyło, a wręcz przeciwnie. Miałam wrażenie, że to dopiero początek. Mimo tego ja osiągnęłam to, co chciałam. Wyszarpnęłam to, co pragnęłam przez ostatnie dwadzieścia lat, i odebrałam życie każdemu człowiekowi odpowiedzialnemu za śmierć moich rodziców, ale czy jednocześnie nie sprowadziłam na siebie czegoś znacznie gorszego?
Zostałaś zdradzona…
Jego głos znowu rozbrzmiał w moich myślach, a ja mocno ścisnęłam wycelowany w Trevoya pistolet. Również po chwili dotarło do mnie, że jeszcze nie wszyscy członkowie gryzą ziemię. Został ostatni. Odpowiedzialny za to wszystko. Winny śmierci rodziców. Winny za to, co się stało. Za to, jak moje życie wyglądało i zapewne będzie wyglądać do końca moich dni.
None.
Nikt nie okłamuje ani nie oszukuje None. Musiałby być szaleńcem lub głupcem. A ty, Moreno, zadarłaś z człowiekiem, który, nie ruszając się ze swojego biura, sprawi, że przestaniesz istnieć, i nikt ci nie pomoże. Wdepnęłaś w wielkie gówno, ptaszyno.
Mógł być potężny. Mógł od lat trząść całą Koroną, ale nie mógł przewidzieć tego, że przez lata udało mu się stworzyć potwora, którego pielęgnował i podsycał jego nienawiść. Nie wiedział jeszcze, że popełnił tak wiele błędów, ale zamierzałam mu to uświadomić. Chciał się mną zabawić? Chciał się mną posłużyć? Dobrze. Udało mu się to zrobić, ale to był ostatni raz, gdyż właśnie rozjuszył nie tę bestię, co powinien był.
Zostałaś zdradzona…
Niczym robot schowałam broń i podeszłam do ledwo stojącego Alexa.
Ponownie przełożyłam sobie jego ramię i ruszyliśmy powoli w stronę wyjścia. Podczas przemierzenia kolejnych korytarzy, Lex zdrowym okiem przesuwał po leżących, nieruchomych ciałach.
Nic nie powiedział.
Nie przerwał panującej między nami ciszy, co albo wskazywało na to, że naprawdę jest z nim bardzo źle, albo to ja nadal nie byłam zdolna odbierać wszystkich bodźców, co w sumie by mnie nie zdziwiło.
Gdyby ktoś zapytał mnie, co pamiętam z ostatnich paru godzin, to dowiedziałby się niewiele. I wcale nie chodziło o to, że nie pamiętałam tych wydarzeń, a o to, że nie byłam w stanie się odezwać. W moich żyłach nadal buzowała adrenalina zmieszana z rozsadzającą moje ciało wściekłością. Moje myśli przepływały w szaleńczym tempie, a mój umysł krzyczał pojedyncze słowa.
Zdrada.
Arrak.
Zemsta.
Nie mogłam teraz ulec tej pokusie. Zapewne gdybym szła sama, byłabym już w połowie drogi do Krypty. Słabe stęknięcie przyjaciela, przepełnione bólem, zdołało mnie nieco ocucić. Nie na tyle jednak, żebym przestała myśleć o tym wszystkim.
– Jeszcze kawałek, wytrzymaj, Lex – powiedziałam cicho, poprawiając sobie ramię przyjaciela, które zaczęło się ze mnie zsuwać.
– To bezsensu, Dowie…
Moje serce ścisnęło się, gdy usłyszałam jego słaby głos. W tej chwili złość została zastąpiona przez strach. Zaczęłam się bać, że nie zdążę pomóc Lexowi. Mój umysł zatruwała myśl, że tej nocy stracę jego – mojego przyjaciela, który prawie zawsze był ze mną. Osobę, która znała mnie najlepiej, i osobę, którą kochałam.
– Dowie, zostaw mnie. Straciłem za dużo krwi… Tylko cię sp…
– Jak się nie zamkniesz, to krew nie będzie jedyną rzeczą, jaką dzisiaj stracisz – warknęłam, przerywając mu.
Nie zamierzałam pozwolić mu odejść. Nie jemu. Nie ostatniej osobie, która była moją jedyną rodziną. Chociażbym miała wyrwać go z samego objęcia śmierci, to musiałam utrzymać go przy życiu.
– Najbliższy ośrodek medyczny ITA jest oddalony o zbyt wiele mil od McAllen. Nie zdążymy…
– Coś wymyślę. Słyszysz, Lex? Nie pozwolę ci umrzeć z mojego powodu. Nie z powodu chęci mojej zemsty.
– Oboje zginiemy przez twój upór – burknął, potykając się.
– Jeśli ktoś tu zginie przez mój upór, to będę to tylko ja, ale to po tym, jak już będę mieć pewność, że twój seksowny tyłek ma odpowiednią opiekę i że wyjdzie z tego cało.
Nie zmieniało to jednak faktu, że Alex miał rację. Najbliższy ośrodek ITA, który był mu w stanie pomóc, znajdował się w innym mieście oddalonym od nas o zbyt wiele mil. Lex nie miał tyle czasu, abyśmy spróbowali tam dotrzeć. Musiał otrzymać fachową pomoc, najszybciej jak było to możliwe, a opieka medyczna Krypty nie wchodziła nawet w grę. Nie dotyczyło to naszych stosunków z zabójcami z tej organizacji ani samego Arraka. Dla Lexa byłam w stanie pohamować swoją nienawiść do tego człowieka oraz chęć przeprowadzenia na nim wszelkich znanych mi tortur. Problem stanowiły sprzęty oraz dostępność i umiejętności lekarzy. Prędzej już oddałabym Lexa pod opiekę weterynarza, niż pozwoliłabym go dotknąć któremukolwiek lekarzowi Krypty.
Dlatego pozostawała tylko jedna możliwość.
– Zadzwonię do Nathana – przerwałam ciszę.
Wyminęłam kolejnego trupa i zerknęłam na Lexa. Jego skóra oświetlana przez lampy alarmowe była trupio blada, a widok zmieszanej zaschniętej krwi z cały czas wypływającą świeżą wokół pustego oczodołu powodował, że jeżyły mi się włoski na karku.
– To dobry pomysł? – mruknął słabo.
Zapewne, gdyby miał nieco więcej sił, zacząłby się ze mną spierać, lecz teraz nie był w stanie za bardzo protestować.
– Lepszy niż dać ci się tu wykrwawić.
Przystanęliśmy przy jednym z bocznych wejść, którym zdołałam się dostać do środka. Lex oparł się o ścianę, pozostawiając na niej krwawy odcisk swojej dłoni i przyjrzał mi się zdrowym okiem.
– Jeśli się nie zgodzi, to i tak się wykrwawię.
Zignorowałam jego wypowiedź i pchnęłam ciężkie drzwi, które ustąpiły z głośnym jękiem.
Zgrzyt metalowych zawiasów wydawał się o wiele głośniejszy przez otaczającą nas nocną ciszę. Kiedy po raz kolejny włączyło się światło alarmowe, panujący mrok został na chwilę przegoniony i naszym oczom pokazały się trzy leżące nieruchomo ciała.
– Jezus, czy ty zdołałaś zabić wszystkich? – wyszeptał Lex.
Nie wiedziałam, czy w jego głosie usłyszałam nutkę strachu wymieszaną z podziwem.
– Nie – odpowiedziałam. – Jedynie wszystkich w tym skrzydle, a i tak większość załatwił za mnie wybuch. Musiałam się natrudzić tylko z tymi trzema, a potem odciąć wszystkie pozostałe sektory, aby nikt nie zdołał się przedrzeć do czasu, aż się stąd ulotnimy. Dlatego musimy się zbierać, bo pewnie albo są blisko odblokowania systemu, który zhakowałam, lub już to zrobili.
– Czyli jednak masz sumienie i nie wybiłaś całej bazy. – Zaśmiał się, ale nie minęła chwila, a jego twarz wykrzywił grymas bólu.
– Raczej byłoby to niemożliwe. Ja byłam jedna, ich… – przerwałam na moment, znowu pomagając przyjacielowi – nawet nie wiem ilu. Nie zdążyłam zebrać odpowiednich informacji.
Zaczęliśmy powoli wspinać się na wzniesienia, za którym ukryłam swoje auto. Cenne minuty upłynęły, zanim dotarliśmy do samochodu, z którego doszło nas wesołe, pojedyncze szczeknięcie.
– Zabrałaś go ze sobą – zdziwił się Lex.
– Miałam go zostawić po tym, jak próbowali mi go porwać? – odpowiedziałam mu, otwierając drzwi mojego mustanga od strony pasażera.
– Zachlapię ci tapicerkę krwią.
– To nie problem, wymienię pokrowce – odparłam i gdy tylko usadowiłam go na miejscu, obeszłam samochód i wskoczyłam na swoje siedzenie.
Wsunęłam telefon do plastikowej łapy i wyszukałam numer do Nathana.
Odetchnęłam głośno, modląc się w duchu, aby rozmowa poszła po mojej myśli, i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Ustawiłam na głośnomówiący, po czym odpaliłam samochód, wsłuchując się w odgłos łączenia.
– Shadow, wiesz, która jest godzina? Prowadzenie nocnego baru nie oznacza, że każdej nocy…
– Potrzebuję pomocy – przerwałam mu, wyjeżdżając z lasu.
Zapadła cisza, która się przedłużała.
Na chwilę oderwałam spojrzenie od drogi, aby upewnić się, że połączenie nie zostało przerwane, ale wtedy rozległo się przeciągłe westchnienie.
– Czemu mam wrażenie, że jak się zgodzę, to wdepnę w niezłe gówno?
– Bo masz zbyt dobrą intuicję – odpowiedziałam. – Nat. Czas nagli. Gdybym miała inne wyjście, nie dzwoniłabym.
– Wiesz, że się wycofałem. Jedynie zajmuję się barem i ewentualnie pozyskiwaniem inf…
– Jak mi nie pomożesz, to Lex umrze – warknęłam, nie wytrzymując. – Te gnoje z Korony wyłupały mu oko. Stracił dużo krwi i nadal ją traci. – Zerknęłam na Lexa i gwałtownie zatrzymałam samochód, gdy zauważyłam, że ma zamknięte drugie oko. – Alex, nie odpływaj!
Zaczęłam go klepać po twarzy, czując, jak narasta we mnie panika.
Miałam w głębokim poważaniu, że Nathan to słyszy.
– Słyszysz mnie?! Otwórz to jebane oko! – Mój głos się załamał.
Potrząsnęłam Alexem, a sama nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywałam. Puściłam ciało przyjaciela, zacisnęłam drżące dłonie w pięści i ponownie uderzyłam w jego tors.
– Shadow, posłuchaj mnie. Uspokój się.
Jego stanowczy ton podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody, momentalnie przestałam się trząść.
– Sprawdź, czy wyczuwasz puls.
Przyłożyłam palce do gardła Alexa, modląc się w duchu, aby poczuć delikatne dudnienie.
– Wyczuwasz? – spytał nagląco Nathan.
Pokiwałam głową, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że on nie był w stanie tego zobaczyć.
– Tak.
– Świetnie, to znaczy, że żyje.
– Wiem, co to oznacza, do cholery – warknęłam, odwracając się w stronę telefonu. – Pomożesz nam czy nie?
– South Tesxas Health – rzucił krótko, a jego nadal opanowany głos został zagłuszony.
Wydawało mi się, że słyszałam trzaśnięcie drzwi, co mogło oznaczać, że właśnie wyszedł z domu.
– Podjedź od tyłu. Zobaczę, co da się zrobić.
– Będziemy tam za piętnaście minut. Nathan… – zamilkłam na chwilę, bojąc się, że te słowa nie przejdą mi przez gardło, ale wreszcie wyszeptałam: – dziękuję ci.
Na ekranie pojawił się komunikat o zakończonym połączeniu, a w moim sercu zrodziła się malutka, a do tego nieśmiała iskierka nadziei. Wiedziałam, że sytuacja jest beznadziejna, lecz mimo wszystko nie zamierzałam zostawiać Lexa. Ja nigdy nie zostawiałam ważnych dla siebie ludzi, gdyż wiedziałam, jak bardzo bolą porzucenie i samotność. Odczułam to zbyt wiele razy. Zbyt wiele razy to ja zostałam porzucona. Zostawiona samej sobie.
Teraz jednak nie miało to już znaczenia.
Znowu miałam plan, a pierwszym jego punktem było przekazanie Lexa w dobre ręce, które zadbają o to, by przeżył. Drugim zaś wizyta w Krypcie i przeprowadzenie szczerej rozmowy z Arrakiem.
Shot 3
Inwestycja
♔Shadow♔
Nie wiedziałam, ile czasu minęło od zakończenia mojej rozmowy z Nathanem. Pokonywałam kolejne mile, mając wrażenie, że czas płynie zbyt wolno, a zaraz przyspiesza i pędzi jak szalony. Co kilka minut zerkałam na nadal nieprzytomnego Lexa. Z każdą mijaną chwilą stawał się coraz bledszy, a jego i tak już cichy oddech zdawał się coraz bardziej słabnąć. Pomimo że cały czas zmniejszałam dzielącą nas odległość od szpitala, to i tak moja obawa o to, że nie zdążymy, rosła.
Czułam się bezsilna.
Tak, cholernie i beznadziejnie bezsilna.
Zupełnie jak wtedy, gdy mnie znaleźli w domu.
Wkoło panowała cisza, tak samo jak teraz. Byłam tak przestraszona, że nie mogłam się poruszyć. Sparaliżowana przez lęk siedziałam dalej w szafie otoczona zwiewnymi ubraniami mamy. Czułam jej zapach, który miał ze mną zostać już na zawsze. Delikatna woń tropikalnych owoców pozwoliła mi przeżyć tamtego okropnego dnia. Pozwoliła zachować spokój, kiedy to wszystko się stało i gdy przerażenie oraz bezradność próbowały nade mną zapanować. Nie mogłam na to pozwolić. Musiałam siedzieć cicho, niczym myszka…
Tak, jak powiedziała mama i jak wiele razy wcześniej się bawiłyśmy. Tylko że tym razem to nie była zabawa. Tym razem to nie mama szukała. Wcześniej mama płakała, kiedy zły mężczyzna wszedł do pokoju zamiast taty, a teraz mama siedziała nieruchomo oparta o ścianę.
Czekałam, aż się poruszy i pozwoli mi wyjść, ale czas płynął, a ona nadal tam siedziała. Bez ruchu. Wpatrywała się w dal. Z powoli spływającą z czerwonego punktu na jej czole ciemną kroplą, zostawiającą cieniutką ścieżkę takiego samego koloru.
Zacisnęłam dłonie na jednej z sukienek, a ta zsunęła się z wieszaka i spadła na mnie, otulając niczym peleryna. Mój oddech zadrgał, przez co wydałam z siebie cichy, stłumiony szloch. Cały czas trzymając śliski materiał, zakryłam uszy, chcąc pozbyć się z głowy tego, co zobaczyłam, a także głośnego huku. Zaczęłam kiwać się do przodu i do tyłu, tylko po to, aby się tego pozbyć.
Sama nie wiedziałam, ile czasu tak siedziałam, lecz gdy ciszę przerwał odgłos ciężkich kroków na schodach, w pokoju nadal było jasno. Natychmiast przestałam się ruszać i przestraszona siedziałam w swojej kryjówce, obserwując przez szparę. Bałam się, że źli ludzie wrócili i tym razem mnie znajdą. Trzęsąc się, patrzyłam, jak do pokoju wchodzi dwóch mężczyzn.