Sucinum. Tajemnice Bursztynowego szlaku - O'Naill Camille - ebook + audiobook

Sucinum. Tajemnice Bursztynowego szlaku ebook i audiobook

O'Naill Camille

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Od demona do demona.

Tak mija czas niegdyś szanowanych Strażników Bursztynowego Szlaku. Zapomnieni, ścigają pozostałych przy życiu magicae, praktykując religię dawnych Słowian.

Podczas jednego ze świąt zostaje wykradziona Tajemnica, która w niepowołanych rękach może zniszczyć wszystko. Mira wraz z przyjaciółmi zostaje wysłana w pogoń za złodziejem, podczas której przemierzy polskie puszcze, odwiedzi Ukryte Miasto Cerant oraz zawita na Łysą Górę.

Czas będzie uciekał, a każdy ruch Strażników będzie obserwowany przez zakon krzyżacki.

Kto okaże się prawdziwym wrogiem?

Co z tym wszystkim ma wspólnego niepozorne zwierzątko, jakim jest salamandra?

Po której stronie staniesz Ty?

W końcu dobro to tylko punkt widzenia, a o niektórych tajemnicach nie mówi się nawet szeptem.

 

Camille O’Naill stworzyła powieść jedyną w swoim rodzaju. Zabiera nas w przygodę, gdzie nic nie jest w stu procentach pewne. Ciekawy początek, pełen napięcia środek i emocjonujący koniec! Wszystko to znajdziecie w „Sucinum. Tajemnice Bursztynowego Szlaku”. Chciałam książkę, która przeniosłaby mnie w inny, magiczny świat… I dostałam ją. Polecam z całego serca.- N.R. Paradise, autorka

 

Barwni bohaterowie, zawiła i niebanalna fabuła, która pochłania bez reszty. Camille O’Naill debiutuje z przytupem. „Sucinum” zabierze Cię w niezwykłą i ekscytującą podróż, w której nic nie jest takie, jakie się wydaje. Gorąco polecam! - Riva Scott, autorka

 

„Sucinum. Tajemnica Bursztynowego Szlaku” to kolejny przykład udanego debiutu. To powieść oryginalna ze względu na poruszaną tematykę; absorbująca i pozwalająca czytelnikowi przeżyć pasjonującą przygodę u boku nietuzinkowych bohaterów. Książka przenosi do zupełnie innego, znakomicie wykreowanego świata, w którym nie brakuje tajemnic, magii, intryg, zdrad i wrogów, którzy będą siać zamęt. Fani słowiańskich klimatów oraz powieści, w których przeszłość miesza się z teraźniejszością, a co rusz natknąć się można na różnej maści demony (i nie tylko), powinni mieć na względzie pozycję Camille O’Naill, robiąc zakupy książkowe. - Katarzyna Ewa Górka, katherine_the_bookworm

 

Dajcie się wciągnąć w wir sekretów Bursztynowego Szlaku, bowiem „Sucinum” to powieść, w której niczego nie można być pewnym, a zakończenie zaskakuje, wprawiając w osłupienie. Camille O’Naill zabierze Was do świata przepełnionego słowiańskimi wierzeniami, gdzie z każdej strony bije magia doprawiona nutą tajemnic. Powiem jedno: autorka to Dan Brown w spódnicy!

Polecam! -  Kamila Malec, autorka

 

Słowiańskie stwory, tajemnice i zadanie, któremu może sprostać tylko jedna osoba. Spodziewajcie się niespodziewanego! - Beata Worobiec, autorka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 354

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 49 min

Lektor: Lena Schimscheiner
Oceny
4,1 (17 ocen)
6
7
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KachaMS

Dobrze spędzony czas

Zakończenie bardzo mocno zaskakuje. Wolałabym, żeby było inne no ale niestety. Jest zaskakujące
10
Kredzia__

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna. Z niecierpliwością czekam na kontynuację 🖤
10
Karolinek89

Nie oderwiesz się od lektury

"Słychać kroki stawiane w ciemności. Nie ma przed nimi przyszłości. Blask jasno bijący. Śmierć i kres pod Drzewem zwiastujący" Mira jest jedną ze strażniczek Bursztynowego Szlaku. Jej codzienność to walka z demonami. Gdy, podczas jednego ze świąt, zostaje wykradziona tajemnica Bursztynowego szlaku, to właśnie Mira ma za zadanie ją odzyskać. Kto i po co wykradł tajemnicę? Jaki miał w tym cel? Wraz z przyjaciółmi wyrusza przez Polskę, przemierzając odległe tereny, by schwytać złodzieja i bezpiecznie odstawić tajemnice do siedzimy Sucinum. Ktoś, a może coś, zrobi wszystko, by tajemnica nie została odnaleziona. Na Mirę i jej przyjaciół czeka po drodze nie jedno wyzwanie. Odwiedzą nie jedno magiczne miejsce. Stoczą nie jedną walkę. Pytanie tylko, kto jest naprawdę wrogiem, a kto przyjacielem? "W końcu dobro, to tylko punkt widzenia. A o niektórych tajemnicach, nie mówi się nawet szeptem" Przygotujcie się na podróż pełną wrażeń, z zakończeniem, którego się nie spodziewacie. Na początku mus...
10
Njunet

Dobrze spędzony czas

świetna książka polecam!
10

Popularność




Copyright © by Camille O’Naill, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce: © by Boiko Olha/Shutterstock

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Projekt okładki, skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I

ISBN 978-83-67024-42-6

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

PROLOG

KSIĘGA PIERWSZA: WELES – SŁUDZY PODZIEMIA

ROZDZIAŁ I

ROZDZIAŁ II

ROZDZIAŁ III

ROZDZIAŁ IV

ROZDZIAŁ V

ROZDZIAŁ VI

ROZDZIAŁ VII

ROZDZIAŁ VIII

ROZDZIAŁ IX

ROZDZIAŁ X

KSIĘGA DRUGA: DZIEWANNA – KRÓLOWIE ŚWIATA

ROZDZIAŁ XI

ROZDZIAŁ XII

ROZDZIAŁ XIII

ROZDZIAŁ XIV

ROZDZIAŁ XV

ROZDZIAŁ XVI

ROZDZIAŁ XVII

ROZDZIAŁ XVIII

ROZDZIAŁ XIX

ROZDZIAŁ XX

ROZDZIAŁ XXI

ROZDZIAŁ XXII

ROZDZIAŁ XXIII

EPILOG

BESTIARIUSZ

SŁOWNICZEK

ZNACZENIE IMION

POSŁOWIE

Dla rodzicówza wiarę i przekazaną wiedzę.

Dobro jest jedynie punktem widzenia,a punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Oddycham tchnieniem Matki,Stąpam po Jej ciele,W moich żyłach krążyJej życiodajny złoty płyn,A ciało ogrzewa Jej żar…

Fragment przysięgi składanej przy Świętym Drzewie

PROLOG

1308 rok, Wybrzeże Bałtyckie na Terenie Królestwa Polskiego

Flamir wspiął się po ostatnich stopniach i wszedł na pokład. Zaciągnął się głęboko powietrzem przesiąkniętym solą, po czym wypuścił je ze świstem. Żeglowali dopiero parę dni, a jemu już brakowało lądu. Kiedyś sam popukałby się w czoło, gdyby ktoś powiedział mu, że będzie tęsknił za domem niczym jakiś szczur lądowy. Ateraz…

Uśmiechnął się sam do siebie, kręcąc głową zniedowierzaniem.

Kiedy zasypiał, ułożony w niewygodnej pozycji na koi, miał przed oczami obraz żegnającej go żony wraz z córkami. Jeśli wystarczająco się skoncentrował, czuł ciepło kochanego ciała, które uściskał na pożegnanie, na wargach zaś zamiast słonych morskich kropli, słodki smak pełnych ust, zupełnie jakby przed chwilą przerwał pocałunek. Na ręce natomiast nadal odczuwał delikatne kopnięcie nienarodzonego jeszczedziecka.

Tak. Zdecydowanie tęsknił za lądem i na wszystkich bogów, których wyznawał, nie obchodziło go, co mogli pomyśleć o nimtowarzysze.

Pragnął, żeby rejs oraz wymiana towaru trwały jak najkrócej, aby mógł czym prędzej wrócić do swoichbliskich.

Skrzypienie lin wypełniało ponurą ciszę, która panowała na pokładzie Skoczka. Otaczająca statek gęsta mgła działała przygnębiająco na ludzi, pozbawiając ich dobrych humorów, którymi kipieli, wypływając z Cerantu. Po wesołych szantach, wyśpiewywanych na cały głos, pozostało jedynie wspomnienie. Milcząc, przeszedł obok marynarzy, pamiętając o tym, żeby przestać się uśmiechać. Różnie mogli to odebrać, a nie miał ochoty na bezceloweawantury.

Większość załogi miała podłehumory.

Flamir podszedł do relingu i zamyślony oparł się o niego. Skoczek sprawnie przecinał fale, wpływając w kolejne kłęby mgły. Powoli powinni dopływać, lecz nie dostrzegali ani miasta, ani światła latarni. Z bocianiego gniazda również nie dochodziły żadne nowiny. Gierant nienaturalnie milczał, zapewne wyglądając chociażby nikłegoblasku.

Próbując dostrzec cokolwiek w mglistej zasłonie, Flamir zmrużył oczy. Nie podobało mu się to. Brakowało mu zachrypniętego głosu bosmana, wykrzykującego rozkazy. Czuł się skrępowany przezoczekiwanie.

Stłumił przekleństwo cisnące mu się na usta i pociągając nosem, spojrzał w kierunku kapitana. Mężczyzna stał obok steru, wymieniając cicho uwagi ze sternikiem. Wierzył, że ci dwaj ludzie doprowadzą ich bezpiecznie do portu. Dotrą tam cali i zdrowi. Zakosztują uroku miasta, dobiją targu i wrócą do domu. Do jegodziewczynek.

– Ląd! Ląd nahoryzoncie!

Głośny krzyk dobiegający z góry przerwał jego rozmyślania.

Nagłe uczucie ulgi, które napłynęło i obmyło go niczym kojąca fala, zniknęło po następnychsłowach:

– Widzę blask latarni! – krzyczał podekscytowanyGierant.

Trzymając się olinowania, Flamir wychylił się, aby dostrzec płomień, który miał nakierować ich na właściwą drogę. Kiedy dostrzegł łunę, lodowate szpony strachu zacisnęły się na jego wnętrznościach. To nie był blasklatarni.

Gierant nagle ucichł. Zapewne również zorientował się, że to miasto płonie, lecz było już zapóźno.

Nagle w burtę Skoczka coś uderzyło. Flamir chwycił się mocniej lin, aby nie zlecieć do morskiej toni. Wiatr targał jego koszulą i kosmykami brązowych włosów. Nie tracąc czasu, zeskoczył szybko na pokład i wymijając rozglądających się z przerażeniem członków załogi, pobiegł do ładowni. Schodząc pod pokład, usłyszał, jak powietrze przeszywa mrożący krew w żyłach, śpiewnykrzyk.

Bardziej doświadczeni marynarze, doskoczyli do harpunów i dział. Nie minęło parę minut, a na pokładzie leniwie kołyszącego się Skoczka zawrzało. Kapitan wraz z bosmanem wykrzykiwalirozkazy.

Czując, jak ogarnia go coraz większy strach, wspiął się ponownie po schodach, zaciskając nerwowo dłonie na harpunie. Ostrza wykonane z bursztynu błyskały w świetle lamp nazłoto.

Powietrze przeszył kolejny ryk magicae, uciszając wszystkich na statku. Kiedy był mały, nieraz słyszał legendy o wodnych demonach. O stworach, które wabiły żeglarzy. O syrenach i czetlicach. Wiele razy pływał na morzu i miał tyle szczęścia, że żadnej z nich nie spotkał, aż do teraz. Poprawiając uchwyt, zamknął oczy, przywołując obrazy bliskich. Zadrżał w środku. Wiedział, że już nie wróci do domu. Ten rejs będzie jego ostatnim, a rodzinę zobaczy dopiero wNawii.

Nagle serce mu stanęło. Przerażenie sparaliżowało jego ciało, gdy w tył przemoczonej koszuli wbiły się szpony i szarpnęły nim, ciągnąc w górę. Nie wiedział, czy w uszach słyszał szum wiatru, czy krwi pompowanej przez oszalałe serce. Nie zdawał sobie również sprawy z tego, że krzyczał. Uświadomił to sobie dopiero, kiedy zabrakło mu tchu w piersi, a gardło miałzdarte.

Statek stawał się coraz mniejszy, a on próbując zranić czetlicę1, zaczął wymachiwać harpunem, który nadal ściskał w dłoni. Zaczął błagać każdego boga po kolei, aby poprowadził jego rękę. Bezskutecznie szarpał się, aż znaleźli się tak wysoko, że zobaczył najgorszy koszmar, jaki mógł sobiewyobrazić.

Miasto płonęło, a w nim czczony z pokolenia na pokolenie święty dąb. Nie zwracał uwagi na łzy, które pociekły mu po policzkach. Ich święte miejsce zostało zbezczeszczone, a miasto spalone izajęte.

Nim magicae runęła z nim, dostrzegł powiewający nad miastem biały sztandar z czarnymkrzyżem.

Wszystko straciło znaczenie. Wiedział, że to koniec, i nawet nie poczuł, kiedy jego ciało uderzyło owodę.

Fale wzburzone, po przepłynięciu Skoczka, zakryły go. Jakby z daleka dotarł do niego kolejny skrzek demonów, ale jego to już nie obchodziło. Opadał. Z ran na jego ciele wypływała bursztynowa krew, która pod wpływem wody od razutwardniała.

Targane morskimi prądami różnokolorowe glony unosiły się z charakterystyczną delikatnością. Względnie spokojną toń poruszył ogromny rybi ogon o matowym kolorze indygo, należący do kobiety z orlimi skrzydłami przylegającymi ciasno do pleców. Rozkoszując się nadchodzącym posiłkiem, powoli przepłynęła między unoszącymi się ciałami, zbliżając się do niego. Przesunęła spojrzeniem po trupiobladych twarzach topielców i przekrzywiła głowę, zatrzymując wzrok na nim. Nie krzyczał, nie próbował uciekać. Nie miał jak, jego ciało było zdruzgotane. Czetlica zasyczała, ukazując ostre zęby w przerażającej imitacji uśmiechu i ruszyła w jegostronę.

Śmierć przyszłaszybko.

Nastała cisza, a unoszące się wokół nieruchome ciała topielców również ogarnął spokój. Martwe oczy nieruchomo wpatrywały się w nieprzeniknioną dal. Do głuchych uszu nie dochodził bulgot wody zmąconej przez mityczną istotę i jejofiarę.

Miały zostać głuche i ślepe. Nigdy już niczego nie miały usłyszeć ani zobaczyć, pochłonięte przez morską toń izapomniane.

Tego dnia kolebka Bursztynowego Szlaku spłonęła, a Tajemnica zatonęła wraz z jejstrażnikami.

1Czetlica – zobacz Bestiariusz na końcu książki. (przypisautora)

KSIĘGA PIERWSZA: WELES – SŁUDZY PODZIEMIA

Pan ZaświatówZasiada na tronie u podnóżaKosmicznego Drzewa,otoczony skręconymi korzeniami.Nawet nie wiesz,kiedy na niebie zobaczyszGo w postaci Żmija,aby po chwili spłonąć.Oszczędzi tylko tych,którym patronuje:Magików, wróżbitów,handlarzy i wędrowców.

ROZDZIAŁ I

Czasy obecne

Tradycje. Coś, co dla ludzi żyjących w dzisiejszych czasach jest bardzo ważne, nawet jeśli się tego wypierają, a im bardziej to robią, tym dobitniej świadczy, jak nie mogą się bez tego obyć. Wielu nie wyobraża sobie życia bez podążania za tradycjami, jakie nasi przodkowie wyżłobili w historii świata. I tak w wielu współczesnych domach co roku są obchodzone święta Wielkiejnocy, Bożego Narodzenia, sylwester czy jeszcze innewydarzenia.

Niektóre tradycje trwały, trwają i trwać będą do końcaświata.

Inne spłonęły i odrodziły się nanowo.

Tak było w przypadku postrzyżyn i obchodzących je członków Sucinum. Lata życia w cieniu, przemykania niczym szczury w zaułkach i lizanie ran zaowocowały w końcu odrodzeniembractwa.

Mira skrzywiła się, dorzucając zasuszonych liści do porcelanowej miseczki i szybkimi ruchami zmiażdżyła je główką moździerza. Na temat świetności bractwa miała swoje zdanie, które, gdyby je wypowiedziała, przysporzyłoby jej wrogów wśród strażników, a na ten czas nie potrzebowałatego.

Nie przestając ucierać mieszanki ziół, rozejrzała się po pomieszczeniu. Na podłodze wyłożonej panelami imitującymi ciemne drewno rozłożony był koc, a na nim zasuszone zioła, które powoli wraz z czwórką znachorek zmieniała w mieszankę potrzebną do odprawienia obrzędu. Przy ścianach stały regały, wypełnione po brzegi książkami w starych, skórzanych oprawach. Przed oknem, które wychodziło na zadbany ogród skąpany w blasku magicznych świateł rozpraszających mrok, stało masywne biurko z piętrzącymi się stosami kolejnych ksiąg i czterema glinianymimiskami.

Przerwawszy tarcie moździerzem o szorstką ściankę naczynia, Mira włożyła rękę do porcelanowego woreczka. Odmierzy­ła na szalce odpowiednią ilość suszonych kwiatów niezapomi­najki i dodawszy je do mieszaniny, wznowiła czynność. Malutkie, niebieskie płatki miały nie tylko uchronić od zapominania ważnych rzeczy, ale również odchorób.

Parę razy powtórzyła ruch, po czym na koniec jeszcze raz zmiażdżyła porcelanową główką zioła i wstała, podchodząc do stojącej z brzegu biurka miski, która była już prawie pełna. Wsypała przyszykowaną mieszankę, jednocześnie przyglądając się trzem pozostałym naczyniom wypełnionym najlepszym mięsiwem, miodem orazpieczywem.

Były to dary przygotowane dlaRodzanic.

Starszyzna od wieków dyskutowała o tym, czym one są. Niektórzy uważali je za trzy demony, niewidzialne zjawy lub też za trzy boginie: Mokosz, Dziewannę oraz Marzannę. Wszystkie strony były zgodne w jednym przypadku, a dotyczyło to pojawiania się Rodzanic. Ponoć w dawnych czasach panie losu zjawiały się dwa razy w życiu każdego człowieka. Pierwszy raz trzy dni po narodzeniu dziecka, a drugi na jego postrzyżynach. Zadowolone z darów przyszykowanych przez gospodarzy, łaskawie spoglądały na odwiedzany dom oraz jego mieszkańców i obdarzały potomka bogatym, sytym, a także pozbawionym niespodzianekżyciem.

Oczywiście nie każdego czekał taki los, a najczęściej po prostu kończyło się na spokojnym przeżyciu swoich dni. Dlatego też wiara w Rodzanice podupadła, lecz ludzie wierni tradycji pozostawiali dla nich dary. Kiedy boginki się nie zjawiały, rodzice podmieniali zawartość misy na spisaną na podpalonej kartce wróżbę. Wszyscy byli zadowoleni – rodzice, bo pociecha tryskała szczęściem; dziecko z otrzymanej przepowiedni; a bawiący się ludzie z jedzenia ipicia.

Po prostu zostawianie podarków dla Rodzanic stało się kolejną tradycją zupełnie jak zostawianie przez dzieci ciasteczek i mleka dla ŚwiętegoMikołaja.

Kręcąc głową, Mira odstawiła narzędzia na swoje miejsce i opuściła pracownięgospodarza.

Postrzyżyny należały do jednego z ważniejszych świąt obchodzonych przez dawnych Słowian, a aktualnie przez lud Pinea. W wielu przypadkach stawiano je na równi z narodzinami, swaćbą oraz pogrzebem, na którym w przeciwieństwie do wszechobecnie panującego zwyczaju cieszono się, a nie płakano. Wynikało to z wiary, że dusza człowieka w końcu była wolna od cierpień oraz chorób, i udawała się do Nawii lub Wyraju. We wszystkich przypadkach świętowało całe bractwo. Tańce i uczty trwały przez całą noc, aż do wypalenia ostatniego polana wognisku.

Szczególnie chłopcy oczekiwali swoich siódmych urodzin, gdy podczas obrzędu ścinano zapuszczany przez lata warkocz i nadawano prawdziwe imię, które zastępowało tymczasowe, chroniące przed demonami. Głownie chodziło o to, że przestawał być dzieckiem i stawał się pełnoprawnym członkiem społeczności. Od tej pory to ojciec zajmował się wychowaniem syna, a przynajmniej było takkiedyś.

Teraz wyglądało to zupełnieinaczej.

Mira przeszła przez korytarz, którego ściany wyłożone były boazerią, a co ileś metrów wisiał obraz przedstawiający Bursztynowy Szlak za czasów świetności lub podróżujących nim strażników chroniących handlarzy przed niebezpieczeństwem. Doszła do schodów i spojrzała przez szczeble na Niemoja, który z trudem wysiadywał namiejscu.

Schodząc, przypomniała sobie, jak to ona obchodziła swoje siódmeurodziny.

Nie poddano jej obrzędowi postrzyżyn, a zaplecin. Wtedy też zapleciono jej dwa warkoczyki po obu stronach głowy, które nosiła do dzisiaj. Jednak to było jedynie utrzymywanym zwyczajem, kolejną tradycją. Podczas obchodów zaplecin na jej nadgarstku pojawił się tatuaż, równoboczny trójkąt z rogami – znak Welesa. Tamtego dnia istotnie przestała być dzieckiem, a stała się adeptem. Rozpoczęło się jej szkolenie na strażniczkę BursztynowegoSzlaku.

Dlatego też rozumiała podekscytowaniechłopca.

– Nie możesz się już doczekać, co? – spytała, podchodząc dodziecka.

Niemoj uniósł wzrok tak, że teraz patrzył śmiało w jej oczy, uśmiechając się szeroko, jednocześnie pokazując szczerby po brakującychjedynkach.

– Tak i to bardzo! – Pokiwał energicznie główką, przez co jego blond kosmyki uniosły się parę razy, a warkoczyk z tyłu głowy się zakołysał. – Tylko te ubrania są strasznie niewygodne idrapią!

Aby zademonstrować swoje niezadowolenie, podrapał się wpierw po ręce, a potem za kołnierzykiem białej koszuli. Jak tradycja nakazywała, na mankietach i szyi miał wyhaftowany czerwoną nicią wzór, który parę dni przed obrzędem zrobiła jego matka. Koszula wyglądała na odświętną i Niemoj pomimo swojego niezadowolenia wyglądał w niej naprawdę ślicznie. Mira jednak zachowała dla siebie ten komentarz, wiedząc, że chłopiec, który zostanie tego wieczora przekazany pod opiekę mężczyzn, wolałby nie usłyszeć, że wygląda ślicznie. W końcu tak można było mówić tylko odziewczynkach.

– Wyglądasz bardzo dostojnie i mężnie – powiedziała zamiast tego i odwzajemniła uśmiech. – Gotowy na swój wielkiwieczór?

Niemoj nabrał powietrze, żeby odpowiedzieć, lecz ubiegła go kobieta, która weszła dopokoju.

– To samo pytanie można by zadać tobie, strażniczko.

Cirzpisława, która była Przewodniczącą Starszyzny – organu sprawującego władzę w siedzibie bractwa Sucinum – zatrzymała się naprzeciwko Miry, mierząc ją pogardliwym spojrzeniem szarych oczu. W dwa ciężkie, opadające z przodu i sięgające prawie do bioder siwe warkocze wplotła różnokolorowechusty.

Ściągnęła usta, przez co skóra wokół nich ułożyła się w wielezmarszczek.

– Czy wykonałaś zadanie, które cipolecono?

– Tak.

Kobiety przez chwilę mierzyły się spojrzeniami, a niczego nieświadomy Niemoj przyglądał się temu, zbyt podekscytowany, żeby wyczuć napiętąsytuację.

Przedłużającą się ciszę przerwało chrząknięcie matki chłopca, która stanęła za plecami syna i objęłago.

– Skoro już wszystko gotowe, to może czas zaczynać obchody? Mężczyźni są gotowi, a ogniska jużpłoną.

– Istotnie. Już czas – zgodziła się Cirzpisława, rzucając Mirze ostatnie pełne wyższości spojrzenie, po czym zwróciła się do znachorek, które obserwowały zachodzącą scenę ze szczytu schodów. – Przynieście dary dla boginek orazzioła.

Dziewczyny skłoniły się i poszły wykonać polecenie. Mira, korzystając z chwili, wyminęła Przewodniczącą Starszyzny i kucnęła naprzeciwkoNiemoja.

– Masz jakieś wybrane imię, które chciałbyś dostać? – spytała, zagadując chłopca, który z trudem tylko nie podskakiwał w objęciachmatki.

– Bardzo chciałbym mieć imię jak pan Ghost! O! Albo Czabor – zaczął wymieniać podekscytowanym głosem, przez co aż z emocji poczerwieniały mupoliczki.

– A dlaczego akurattakie?

– Czabor, ponieważ tatko mówił, że oznacza kogoś odważnego, walecznego, no a Ghost… ponieważ pan Ghost jest takim silnymstrażnikiem!

Mira zaśmiała się. Oczywiście spodziewała się takiej odpowiedzi. Chłopcy podziwiali strażników, w szczególności Ghosta, Luta, Sombora, czy też wielu innych, którzy przysłużyli się społeczeństwu. Nie zdziwiło jej też to, że Niemoj chciałby mieć imię związane z walką. To dotyczyło wszystkich chłopców, tych dużych i tychmałych.

– Patrząc na twój wybór, to zapewne chciałbyś zostać adeptem strażnika – stwierdziła Mira, na co ponownie pokiwał energiczniegłówką.

– To jego marzenie – potwierdziła matka, z uśmiechem głaszcząc syna powłosach.

– Na pewno się spełni, tak jak z imieniem – mrugnęła do chłopca – rodzice na pewno wybrali ci takie, z którego będziesz zadowolony idumny.

Wstała i spojrzała na zielarki, które akurat zeszły z misami. To właśnie one miały jenieść.

Do Miry należało co innego. Zioła i dary to były sprawy dla znachorów, ona należała do strażników i pełniła funkcjęreprezentacyjną.

Stanęła po lewej stronie Niemoja i czekała, aż Cirzpisława rozpocznie odprawiać rytuał. Kobieta odwróciła się, ukazując trzeci warkocz, taki sam jak te z przodu, i sięgnęła po garść ziół, obsypując nimi chłopaka, który parę chwil wcześniej wyswobodził się z objęćmatki.

– Po raz ostatni tego wieczora, stoisz w tym domu jako Niemoj, syn Bogumiły. – Kolejna garść zmiażdżonych liści i kwiatów opadła na głowę i ramiona chłopca. – Następnym razem, gdy przekroczysz próg domostwa, będziesz nosić nowe imię, a Niemoj, który spędzał dotychczasowe życie pod opieką matki, stanie sięmężczyzną.

Mira nie widziała twarzy Niemoja, lecz bez problemu mogła sobie wyobrazić jego minę. Nieważne, czy to był chłopiec, czy dziewczynka. Każde dziecko miało ją taką samą. Szczęście i euforia malujące się na okrągłych buźkach podkreślane były przez błyszczące z podekscytowania wielkieoczy.

– Niemoju, wyrusz w swoją ostatniądrogę!

Cirzpisława sypnęła kolejną garść mieszanki, a zielarki zaczęły nucić. Przewodnicząca w rytm muzyki ruszyła w stronę drzwi. Kiedy je otworzyła, do środka napłynęły dźwięki bębnów i głosów intonujących pieśń. Za Cirzpisławą szły znachorki z misami, a ich pieśń przeplatała się z męską, tworząc zgodną całość. Później próg przekroczyła Mira, a za nią Niemoj z matką. Wyszli na drogę, przy której po obu stronach stali mieszkańcy podziemnej siedziby bractwa. Pomiędzy domami widać było oświetlone konary ŚwiętegoDębu.

To właśnie tam siękierowali.

Na polanie, co kilkanaście metrów płonęły ogromne ogniska, wokół których zgromadziły się liczne grupy, a ich śpiew wzmagał się, gdy tylko pochód ich mijał. Ławy ustawione naokoło ognisk uginały się od jedzenia inapitków.

Razem ze znachorkami stanęła naprzeciwko konarów świętego drzewa. Wyczuła jego wzrok na sobie, nim w ogóle na niego spojrzała. Siedział przy jednym z ognisk, opierając ręce na udach. Jego złote oczy śledziły każdy jej ruch. Czarne włosy, sięgające do ramion, zaczesane były do tyłu, przez co wyglądały, jakby dopiero co potargał je wiatr. Wiedziała, że to był zamierzony efekt. Przesunęła spojrzeniem po jego sylwetce. Wybrał strój w kolorach czerni i złota, który doskonale podkreślał jego posturę. Uśmiechnął się, unosząc kącik ust, a po plecach Miry przeszedł elektryzującydreszcz.

Niemoj z matką szedł dalej za Cirzpisławą, krocząc w kierunku stołu ustawionego przy ogromnym pniu dębu. Czekał przy nim Sieciech, prawa ręka Przewodniczącej i główny znachor, który podczas świąt pełnił funkcję dawnegożercy.

Pieśń zakończyła się, gdy chłopiec zatrzymał się przy stole i spojrzał na starszegomężczyznę.

– Przyszedłeś pod Święty Dąb jako dziecko, Niemoju, synu Bogumiły. Dni twojego dzieciństwa kończą się i zachodzą wraz z dzisiejszym słońcem. – Zielarz wykonał ruch ręką, dając znak dziewczynom trzymającym misy, a gdy podeszły, wziął między palce szczyptę ziół i nakreślił na czole chłopca znak. – Stojąc pod świętym dębem, porzucisz dzisiaj tymczasowe imię, które chroniło cię od urodzenia przed nieszczęściem i złymi duchami. – Mira obserwowała, jak Sieciech sięga po leżący na stole sztylet. – Wraz z nastaniem dnia wkraczasz na ścieżkę, która wiedzie ku dorosłości, Boleborze, synuMezanira.

Sieciech wykonał szybki ruch, ścinając warkocz chłopca, a zebrani na polanie zakrzyknęli, witając nowego członkaspołeczeństwa.

– Żegnasz dawne życie i opiekę matki wraz z włosami, które zgodnie ze zwyczajem postrzyżyn składacie wraz ze swoją rodziną z innymi daramiRodzanicom.

Zielarki trzymające gliniane misy przeznaczone dla boginek ruszyły w ich stronę. Idąca pośrodku dziewczyna wystąpiła i podeszła do Sieciecha, który wrzucił warkocz do misy. Odczekał, aż młódki odstawią dary na stół, i wziął od ostatniej naczynie z utartymi ziołami. Gwałtownymi ruchami usypał wokół chłopca okrąg, a resztki, które zostały na dnie, podpalił. Wzniósł naczynię nad głowę, a bębny odezwały się na nowo. Sieciech recytował modlitwę, a jego głos wznosił się i opadał, aż nagle przerwał. Ogień zgasł, a z naczynia zaczął unosić się dym o słodkim zapachu. Chwycił dłoń chłopca i włożył w gorący popiół. Dziecko jedynie skrzywiło się, mrugając szybko, aby pozbyć się napływających do oczułez.

Na polanie panowała cisza. Nawet bębny zamilkły woczekiwaniu.

Wszyscy wpatrywali się w stojących u podnóżadrzewa.

Po chwili Sieciech wyciągnął dłoń chłopca i zdmuchnął resztki spalonych roślin. Bolebor uśmiechnął się szeroko, kiedy dostrzegł na nadgarstku upragniony trójkąt zrogami.

– Do strażników dołącza dzisiaj nowy adept! Przywitajcie nowego brata! Bawcie się i pijcie do białegorana!

Nikogo nie trzeba było namawiać dwa razy. Rozpoczęły się tańce i śpiewy, a Mira ruszyła w stronę swojego miejsca, które było wśród innychstrażników.

– Przez wieki katolicki fanatyzm sztarał się wymazać ze szwiadomości szpołeczeństwa naszą wiarę. Wymuszono na nasz, żebyśmy polewali nowo narodzone dziecko wodą podczasz jakiegoś chrztu zwanego przez tych głupców zmycziem grzechu pierworodnego czy czegoś takiego – powiedziała z pogardą Przeborka, przesuwając zamglonym od alkoholu wzrokiem po słuchającym zgromadzeniu i czknęła – posztrzyżyny i wiankowiny tak ważny i uroczyszty moment zabrano nam i wymuszono na dzieciach przyjmowanie komunii śzwiętej. – Zamilkła na chwilę, aby nadać chwili odpowiedniego wydźwięku. Zakołysała kuflem i upiła, jak na kobietę, spory łyk. – Dla świadomego Szłowianina coś nie do pojęcia – dodała szeptem, na co słuchający mężczyźni wymienili rozbawione spojrzenia. – A zaślubiny? Pogrzeby? – Ponownie przesunęła powoli wzrokiem po pierwszych rzędach, zatrzymując się na dłużej na każdej widocznej w blasku płomieni twarzy. – Zamiaszt połączyć przeznaczone szobie dusze w Śzwiętym Gaju, zamknięto nas w zimnych murach kościołów, które naoglądały się wiele niegodziwośzci. – Uniosła gwałtownie ręce, wprawiając w ruch szerokie rękawy swojej szaty. – Zdeptali sztosy pogrzebowe naszych przodków, zakopując zmarłych w „poświęconej ziemi”! Okradziono nasz! I obdarto! Zabrano nam nasze tradycje, szymbolikę i wiarę! W wielu miejszcach wygaszły ogniszka płonące podczasz obrzędów, gdzie żywioły przyrody łączyły szię obszerwowane przezbóstwa!

Mira pokręciła głową, zakrywając twarz dłonią. Sama wypiła trochę alkoholu, ale nie spodziewała się, że dowcipy i tańce zmienią się w kazanie Borki. Zdążyła już zapomnieć, że strażniczka po kilku głębszych stawała się Słowianką z krwi i kości pomstującą na prawa, którymi aktualnie rządził sięświat.

– Otóż to, przyjaciele! Zosztaliśmy ograbieni i zapomniani – zakończyła smutnym czknięciem i dopiła ostatni łykpiwa.

– Oj, Przeborka, Przeborka – zaśmiał się Ciebor, przeżuwając kęs mięsa. – Tak jest i tego niezmienisz.

– Z takim podejśzciem jak ty masz, to nigdy nicz szię nie zrobi – fuknęła, mierząc do mężczyzny pustymkuflem.

Mira miała dość. Nie usłyszała, jaka padła odpowiedź. Dopiła resztę trunku i spojrzała w stronę ogniska, przy którym siedział jej brat. Miejsce obok Luta, które jeszcze parę minut temu zajmował Ghost, było puste. Zerknęła na swoich towarzyszy, lecz byli tak zajęci dyskusją i w dodatku zbyt pijani, żeby zauważyli, jak wstaje od stołu iodchodzi.

Wyminęła płonące ogniska i ucztujących przy nich ludzi. Okrążyła suto zastawione stoły, przesuwając po nich wzrokiem. Nie mogła zaprzeczyć temu, że nie poszczędzono jedzenia i picia na uroczystość. Dzięki temu Starszyzna utrzymywała porządek w Bractwie. W końcu nie od dzisiaj było wiadome, że zadowolony człowiek to człowieknajedzony.

Mira spojrzała w stronę ław, które chwilę temu opuściła, i uśmiechnęła się kącikiem ust. Najedzony inapity.

Odwróciła się i zatrzymała wzrok na muzykantach, którzy z każdym kolejnym wypitym kuflem coraz bardziej fałszowali. Zauważyła, że nawet część zespołu gdzieś się zawieruszyła, a ich instrumenty leżały porzucone, co tylko utwierdziło Mirę w przekonaniu, że wymknięcie się przyjdzie jejłatwo.

Zerknęła na młodego znachora, który przystanął obok niej i coś mamrotał pod nosem, po czym wyminęła go. Minęła tańczących ludzi oraz skaczących przez ogniska młodzików, którzy tym wyczynem chcieli zaimponować swoimwybrankom.

Niespiesznie szła drogą prowadzącą do jejdomu.

Gdy była już pewna, że żadne wścibskie oczy nie śledzą jej ruchów, zboczyła ze ścieżki, wchodząc pomiędzy drzewa. Oświetlana przez magiczne światła szła w głąb lasu, aż w końcu była otoczona wyłącznie przez naturę, a dachy domów dawno zniknęły z jej pola widzenia. Zamknęła oczy i wciągnęła głęboko powietrze, rozkoszując się zapachem mchu. Uśmiechnęła się, gdy poczuła obejmujące ją silneramiona.

– Długo kazałaś na siebie czekać – zamruczał jej wprost do ucha niski głos Ghosta, a ją oblałociepło.

– Zatrzymało mnie ciekawe kazanie Przeborki. – Odwróciła się do niego przodem, z uśmiechem błąkającym się na jejustach.

– I to było ciekawsze niż ja? – Uniósł brew, udając obrażonego, jednak w jego spojrzeniu Mira zauważyła figlarnybłysk.

– Mam być miła czy szczera? – spytała, nie mogąc powstrzymać cisnącego się na usta szerokiegouśmiechu.

– Czy ktoś ci już mówił, że masz wredny charakter? – zamruczał, chwytając jeden z jej warkoczyków i lekkopociągnął.

Mira uniosła brew, a od strony polany, gdzie nadal płonęły ogniska, dobiegł ich męski śmiech. Znajdowali się głęboko w lesie, oświetlanym przez porosty i grzyby, a skoro nawet tutaj usłyszeli dźwięki uczty, to mieli pewność, że nikt ich nienakryje.

Ghost nie zamierzał dłużej czekać. Rzucił się niczym wygłodniałe zwierzę i przyszpilił Mirę do pnia, powoli przesunął nosem po krzywiźnie szyi, wywołując przyjemny dreszcz podniecenia na ciele Miry. Zbyt długo czekali na tę chwilę i zamierzali oboje jąwykorzystać.

Tradycje – pomyślała Mira – właśnie jedną z nich postanowili złamać. Nie był to pierwszy raz, kiedy zamierzali się kochać. W bractwie panowała zasada, że seks dozwolony był dopiero pośwaćbie.

Mira nie wiedziała, który raz złamią ten zakaz, i w tej chwili miała to głęboko wnosie.

Zacisnęła palce na ramionach Ghosta, wbijając mu paznokcie w miodową skórę, i zatraciła się wrozkoszy.

ROZDZIAŁ II

Budził się nowy dzień, a wraz z nim magiczne światła, przeganiające mrok w siedzibie Sucinum. Wśród koron drzew ptaki witały całe zajście swoim świergotem, a zwierzęta mieszkające w norach opuszczały jepomału.

Mira ziewnęła i przeciągnęła się, przeganiając resztki snu. Czując na biodrze rękę Ghosta, uśmiechnęła się i powoli odwróciła w jego stronę, żeby sprawdzić, czy jeszcze śpi. Pogrążony we śnie wydawał się jednocześnie spokojny oraz niewinny, jednak każdy, kto go chociaż trochę znał, wiedział, że żadne z tych określeń nie pasowało do niego. W żadnym wypadku nie należał ani do ludzi spokojnych, ani tym bardziejniewinnych.

Drugą dłoń wsunął pod ciemne włosy rozrzucone na poduszce. Zawiesiła wzrok na jego lekko rozchylonych ustach, które parę godzin temu wyprawiały trudne do opisania rzeczy. Na samą myśl Mirze na nowo robiło się gorąco. Kilkudniowy zarost pokrywał twarz, sprawiając, że wyglądał jeszcze przystojniej niż zazwyczaj. Nawet blizna na skroni, a także ta przecinająca prawą brew nie szpeciły go, a wręcz przeciwnie, dodawały drapieżnegowyglądu.

Mira pokręciła głową z uśmiechem i wstała, ostrożnie wysuwając się z objęć Ghosta. Otworzyła szafę i szybko wciągnęła na siebie ubrania, a gdy wychodziła z pokoju, usłyszała głośne chrapnięcie, które utwierdziło ją w przekonaniu, że nawet złośliwy stukacz2 nie byłby w stanie goobudzić.

Zamykając za sobą drzwi ich chaty, rozejrzała się po ogrodzie. Przesunął wzrokiem po rosnących ziołach, które wykorzystywali w walce z magicae. Pomimo że tyle wieków minęło, a Bursztynowy Szlak przeszedł do historii, to bractwo Sucinum nadal powstrzymywało demony. Większość z nich likwidowali natychmiast, ale niektóre stwory sprowadzali właśnie tutaj, do ukrytej siedziby, żeby je zamknąć. Nie rozumiała, czemu to miało służyć, jednak tak Starszyzna działała od wieków. Wiele razy zastanawiała się nad tym, czy zielarze nie używali czasem odczynników z demonów do swoich mikstur. Wolała jednak o tym nie myśleć. Liczyła sięskuteczność.

Weszła na brukowaną ścieżkę, prowadzącą w stronę placu z wiekowym Świętym Dębem. Było to miejsce najbardziej przesiąknięte magią i obecnością bogini Mokosz, matką ziemi, dzięki której członkowie Sucinum mogli nawiązać więź z przepływającym strumieniem magii. W dodatku Drzewo było miejscem kultu i miało symbolizować Kosmiczne Drzewo, które przed wieloma wiekami, na początku istnienia świata stworzyłBiałobóg.

Dojście do placu zajęło jej parę minut. Od razu dostrzegła krzątających się w charakterystycznych szatach zielarzy i zielarki, którzy doglądali Świętego Dębu, a także kwitnących przy jego pniu ziół. Pozdrowiła najbliżej stojących i przeszła po grubych korzeniach na miejsca przeznaczone do medytacji. Usiadła w wygodnej pozycji i wyjęła z przywiązanego do pasa pudełeczka wahadło.

Wyciągnęła przed siebie rękę, zamykającoczy.

Wzięła parę głębszych oddechów, próbując oczyścićmyśli.

Smukłe palce pokryte stwardniałą skórą trzymały delikatny, czarny sznureczek, na którym zawieszona była wykonana z mosiądzu łezka. Ostatnio z oczyszczeniem umysłu i połączeniem z boginią miała problem, a wszystko przez napływające do jej głowy myśli. Teraz też takbyło.

Wahadełko ani drgnęło, a umysł znowu skaziły napływającepytania.

Czym jest dobro? Czym jestzło?

Czy nie są to pojęcia względne? Nie są one uzależnione od punktuwidzenia?

Skąd można wiedzieć, czy czyni się dobro, czyzło?

Co jestwyznacznikiem?

Nasze sumienie? Reguły spisane dawno temu ludzkąręką?

Kimże sąludzie?

Czy człowiek nie jest istotąomylną?

Więc skąd pewność, że czynimydobrze?

Może czynimy zło, wmawiając sobie, że todobro?

Mira zmarszczyła brwi, skupiając się jeszcze bardziej. Wahadełko nadal nie poruszyło się i zwisało, odbijając magiczne światła, które pozostawiały refleksy na jej twarzy, szydząc z nieudanych prób poruszeniałezki.

Bohaterami ogłasza się tych, którzy dokonali chwalebnych czynów, ale czy na pewno były one chwalebne? Na przykład zabicie złoczyńcy. Pozbawienie kogoś życia nie jest chwalebne, a jednak ludzie uważają to za cośdobrego.

Druga osoba ginie z powodu pierwszej, więc dlaczego chwali się ten czyn? A tenzły?

Może jednak to on byłdobry?

Może prawda zostałaskrzywiona?

Na przykład złodziej. Czy na pewno jest zły? Czemu z góry zakłada się, że jego czyny są niewłaściwe? Czy kradzież, która ma uchronić kogoś przed głodem, jestzła?

Może to on byłbohaterem?

Ludzie często zbyt szybko oceniają, aby dojrzeć prawdziwą przyczynęczynu.

Dobro…

To pojęciewzględne…

Jednocześnie proste i trudne dowyjaśnienia…

– Strażniczko! Strażniczko!

Medytację przerwał chłopięcygłos.

Zamrugała parę razy, porzucając próbę połączenia z Mokoszą, i spojrzała na adepta, który przebierał nogami zezniecierpliwienia.

– O co chodzi? – spytała, próbując ukryć rozdrażnienie spowodowane kolejnymniepowodzeniem.

Wstając, schowała wahadełko do pojemniczka wystruganego z drewna Świętego Drzewa. Członkowie bractwa wierzyli, że ukształtowany przez każdego samodzielnie pokrowiec chroni wahadełko oraz napełnia je czystą magią, a wyszlifowana powierzchnia dodatkowo miała pomagać w wyciszeniu i nawiązaniu połączenia zMatką.

– Ogłoszono alarm. Więzień z celi B-czternaścieuciekł…

Dalsze słowa zostały zagłuszone, bo po placu rozeszła się wiązanka przekleństw, którą Mira wypluła z siebie, biegnąc w stronęwięzienia.

Powolny ruch wahadła mącił unoszący się w pomieszczeniu dymkadzideł.

Urwanesceny.

Cichy, szyderczy śmiech, którego dźwięk przypominał krople deszczu uderzające o drobne zielonelistki.

Zrezygnowany Sombor przerwał więź z boginią Mokosz. Nic nie rozumiał. Jego umysł był oczyszczony, bez żadnych zakłóceń mogących wpłynąć na połączenie, a mimo to coś nie pozwalało mu zajrzeć w przeszłość. Wizja była niejasna, chaotyczna i ciągle sięurywała.

Zazwyczaj bez większych problemów mógł poznać tajemnicę przeszłości, a nawet przyszłości, a teraz nie widział nic prócz niejasnych urywków i ciemności. Nie przeszkadzali mu nawet krzątający się po celi adepci, którzy szukali jakichkolwiek poszlak mogących naprowadzić ich na tok wydarzeń, jakie się turozegrały.

Zmarszczył ciemne brwi, a gładka, świeżo ogolona twarz skrzywiła się w grymasie frustracji. Zatrzymał wahadło, zdając sobie sprawę, że nic więcej nie zdziała. Tym bardziej że coraz silniej rosło jego zniecierpliwienie, nad którym nie potrafił teraz zapanować. Zazwyczaj nie miał większych problemów, jednak dzisiaj po hucznych obchodach postrzyżyn, kiedy w organizmie zachowały się resztki wypitego alkoholu, niepowodzenia irytowały go jeszcze mocniej niżzazwyczaj.

Otworzył zielone niczym świeża trawa oczy. Jego uwagę przykuła stojąca w progu Mira, która obserwowała go badawczym wzrokiem. Uśmiechnął się na jej widok i odetchnął z ulgą. Gdy tylko usłyszał o ucieczce rusałki z celi, pomyślał od razu o przyjaciółce. To był jej konik. Odkąd skończyła szkolenia, specjalizowała się w tropieniu i zwalczaniurusałek.

– Co tu się stało? – rzuciła zamiast przywitania, jednocześnie rozglądając się poceli.

Sombor nie zdążył odpowiedzieć, gdyż ubiegł go jeden zmłodzików.

– Więzieńuciekł.

Ton głosu, jakim to powiedział, nie spodobał się Mirze. Domyśliła się, że to, jak traktował ją młodzik, miało coś wspólnego z jej sporem ze Starszyzną. Nie był pierwszym, u którego tozauważyła.

Zmarszczyła groźnie brwi, a mężczyźnie zrobiło się żal chłopaka. Jako jego nauczyciel mógł go skarcić, lecz postanowił, że lepszą nauczką będzie, kiedy sama Mira zestrofuje przemądrzałegoadepta.

– Naprawdę? Wiesz, trudno zauważyć wyważoną kratę i pustą celę – powiedziała, stając naprzeciwko chłopaka. – Myślałam, że Sombor posłał po mnie, aby napić się przyjacielskiej herbaty w jednej z cel i powspominać stareczasy.

Zdezorientowany młodzik spojrzał na swojego mistrza, lecz beznamiętna mina mentora niewiele mupomogła.

– Każde słowo to skarb, więc przestań niepotrzebnie mielić jęzorem i powiedz lepiej, czy coś znalazłeś ze swoimi kolegami, bo tu, chłopcze, liczy sięczas.

– Jedyną poszlaką, jaką znaleźliśmy, są wyważonedrzwi…

– Co z nimi? – Mira uniosła brew, pomimo że znała odpowiedź, nie zamierzała tak łatwo odpuścićżółtodziobowi.

– Zostały wyważone od zewnątrz – wskazał na kratę, która leżała w środku celi – gdyby było inaczej, to leżałyby nakorytarzu.

– Przynajmniej umiesz myśleć, a skoro nic więcej nie macie, to zabierajcie się do roboty. W celi muszą być jeszcze inne ślady – warknęła, po czym ponownie spojrzała na Sombora. – Dla takich wyszczekanych asów wywiadu powinieneś pomyśleć nad celą w ordinem. Tydzień i chłopak wiedziałby, kiedy może się odezwać, żeby języka niestracić.

Adept, słysząc wzmiankę o karze, którą wymierza się w czterech ścianach warowni przypominającej więzienie, zbladł i wrócił do poszukiwań. Mira udała, że nie słyszy zaczepek kolegów, którzy pod nosem wyśmiewali się z jegoponiżenia.

Strażniczka westchnęła i przeczesała jasne włosy, zaczepiając o warkoczyki zaplecione po obu stronach głowy. Nie znosiła pyszałkowatości młodych adeptów. Uważała, że powinno trzymać się ich krótko, aby nauczyli się jakiegokolwiek szacunku i pokory. Dlatego też nie była mentorem. Nie zamierzała użerać się zżółtodziobami.

– Powinieneś trzymać ich krócej – zwróciła uwagę przyjacielowi, na co ten parsknąłśmiechem.

– Bo niby ciebie Ger trzymałkrótko?

Nie odpowiedziała, dobrze wiedząc, że ma rację, i tylko rozejrzała się po celi, co wywołało jeszcze szerszy uśmiech na twarzy strażnika. Wypuściła powoli powietrze, przyglądając się białym rysunkom pokrywającym ciemne ściany. Na falach, które miały przypominać wodę, unosiły się lilie wodne, a pod taflą pływały ryby. Na środku narysowanego akwenu wystawała wyspa, gdzie tańczyły postacie o długich włosach z wplecionymi w niekwiatami.

– Odczytałeś przeszłość? – mruknęła i odrywając wzrok od prymitywnych malowideł, spojrzała na bruneta, który zakłopotany drapał się pokarku.

– Właśnie tu jestproblem…

Mira nienawidziła tych słów. Zawsze jak coś nie szło po ich myśli, to „mieli problem”. Później Starszyzna zaczynała im dychać nad uchem, dodając swoje zrzędliwe i zupełnie niepotrzebne trzy grosze. Dziewczyna nie chciała nawet myśleć o Przewodniczącej, tej przesuszonej, starej, pomarszczonej śliwce, która powinna była już dawno gryźć piach. Obiecywała sobie za każdym razem, że dopilnuje, aby tę starą wiedźmę pochowano twarzą do ziemi. Wtedy przynajmniej będzie miała pewność, że gdyby powróciła jako wupi, to wbije się w ziemię i będzie kopać, do usranego końcaświata.

Sombor odchrząknął, pozbywając się nieprzyjemnego ucisku wgardle.

– Gdy tylko próbuję nawiązać więź, widzę urywki obrazów. Żadnej spójności, a tym bardziej logiki. Podejrzewam też, że niektóre sceny zostały specjalnie dodane, aby nas zmylić – wyjaśnił.

– Czyli ktoś z Sucinum jej pomaga. – Czując narastającą irytację, ścisnęła mostek nosa, zamykając przy tymoczy.

Jak już się coś pieprzyło, to oczywiście pocałości.

– Mhm… – Skinął głową. – Jak chcesz, to możesz sama spróbować, może uda ci się coś więcej zobaczyć. – Odsunął się, aby nie przeszkadzać przyjaciółce, a ruchem ręki nakazał to samomłodzikom.

Mira wyciągnęła wahadełko w kształcie kropli i zamykając oczy, wyprostowała rękę w poszukiwaniu źródła. Nie upłynęła minuta, a odczuła delikatne muskanie magii, które pulsowało nieśmiało. Musiała znaleźć centrum, aby nawiązać silne oraz stabilne połączenie umożliwiające jej wejrzenie w przeszłość. Powoli przemieszczała się, trzymając w drugiej ręce lekko drgającenarzędzie.

Oddychając powoli, dała się prowadzić mocy. Zupełnie tak, jakby słyszała przyciągający niczym magnes głos Matki, który wyznaczał jej drogę. Szept, który potrafił ukoić zszargane nerwy, uspokoić zrozpaczoną duszę lub wskazać rozwiązanie w takich chwilach jakta.

Kiedy tylko poczuła pierwsze drgnięcie energii, impuls elektryczny przeszedł przez jej dłoń. Postąpiła jeden krok w tamtym kierunku. Mocniejsza fala przeszła przez jej organizm, na co podeszła jeszcze bliżej, aż na całym ciele odczuwała pulsowanie mocy. Czuła się niczym piaszczysty brzeg obmywany, przez co chwilę napływającefale.

Wyciągnęła rękę z wahadełkiem i spuściła je na całą długość czarnego, cienkiego sznurka, trzymając jedynie za jego koniec. Wzięła głęboki oddech, odsuwając od siebie wszystkie odczucia i emocje, pozostawiając oczyszczony umysł. Wiele razy łączyła się z Matką i nie miała z tym problemu tak, jak wtedy pod drzewem, kiedy to jej myśli galopowały w zupełnie innymkierunku.

Zganiła się za ponowne odwracanie uwagi i powoli wypuściła nosem zgromadzone w płucach powietrze. Ponowiła wdech i wydech, a w jej organizmie nagle coś przeskoczyło. Zaczęła widzieć sceny, które przelatywały przed oczami jak na przyspieszonymfilmie.

Drobna dziewczyna śpiewająca jedną ze znanych jejpieśni.

Biała róża, z której odpadłpłatek.

ZnakWelesa.

Ogień.

Mały, plamisty płaz, który spojrzał na nią swoimi świecącymi, malutkimi niczym guziczkioczkami.

Salamandra.

Ale co toznaczyło?

Dlaczego nie może zobaczyć, co tu sięwydarzyło?

Ruchy wahadła stawały się coraz szybsze i krótsze, aż nagleustały.

Po kilku próbach, które skończyły się takim samym skutkiem, a ostatnia nie powiodła się zupełnie przez narastającą w Mirze frustrację, wstała, przerywając więź z Matką, i odwróciła się doprzyjaciela.

– I co? – spytał z nadzieją, lecz gdy pokręciła głową, zakląłsiarczyście.

– Ten, kto jej pomógł, znał się na robocie – mruknęła, podchodząc do niego i opierając się o ścianę. Schowała wahadło, aby nikt niepożądany nie miał sposobności go dotknąć i zanieczyścić swoją energią. – Tylko jaki miał w tym cel. Doskonale wiedział, że nikt nie zauważy ucieczki ze względu na huczne obchodypostrzyżyn.

– Chciał coś zatuszować – powiedział Sombor, nadal przypatrując się celi, jakby zaraz miała im się tam objawić odpowiedź. Mira przyglądała się jego twarzy. Wyglądał, jakby toczył wewnętrznąwalkę.

– Mhm. Tylkoco?

– Nie wiem, ale tutaj już się niczego nie dowiemy. – Spojrzał na Mirę, wiedząc, że to, co zaraz powie, nie spodoba się jej. – To jeszcze niekoniec.

– W takim razie cojeszcze?

– Nie tutaj. Tu już niczego się nie dowiemy. – Odwrócił się w stronę adeptów. – Znaleźliście coś? – Tubalny głos mężczyzny zwrócił uwagę młodzików, dzięki czemu szatyn mógł przyjrzeć się każdemu zosobna.

– Zawiasy od drzwi zostały przecięte, poza tym żadnych poszlak – zameldował najstarszy z podwładnych mężczyzny, gdy pozostali ustawili się wszeregu.

Mira pokiwała głową. Faktycznie coś przecięło metal, ale szczerze wątpiła, że tolaser.

Kraty wykonane były ze specjalnego stopu, z wyrytymi znakami bractwa, które uniemożliwiały ucieczkę osadzonych w więzieniuistot.

Dotknęła stopionych zawiasów w miejscu przecięcia, gdzie metal wykręcił się na zewnętrzną stronę, co jedynie potwierdziło jejteorię.

Zaczynała mieć coraz gorsze przeczucia co do tego, a złośliwy głosik w jej głowie podpowiadał, że to nie koniec niespodzianek, a dopiero początek. Myśląc intensywnie nad tym, dlaczego ktoś miałby maskować ucieczkę magicae, nie zauważyła, kiedy Sombor stanął obokniej.

– Ruszamy?

– Nie podoba mi się to… – mruknęła, zerkając naniego.

– Mnie też nie. – Uśmiechnął się i skinął głową, po czymruszył.

Szybkim krokiem przeszli obok Świętego Drzewa. Na co dzień polana pełna była członków Bractwa Szlaku. Minęli medytujących na poskręcanych korzeniach strażników oraz zbierające zioła znachorki. Cały obraz dopełniały latające między nimi owady oraz ptaki przysiadające nieopodal lub na gałęziach Drzewa, chowając się wśród jegoliści.

Zatrzymali się dopiero przed dwuskrzydłowymi drzwiami Skarbca Bractwa Sucinum3. Na wrotach zostały wyryte triskeliony oraz znaki Welesa, nad progiem zaś wyrzeźbiono Raróga. Rzeźbiarz uchwycił Żar Ptaka podczas ataku. Ostre szpony skierowane były do dołu, zapewne mające na celu odstraszenie złodziei. Potężne skrzydła były rozłożone, a ostro zakończony dziób imponował pomimo faktu, że był tylko wyrzeźbiony w drewnie. Artysta nie mógł pominąć również pięknego, ognistego ogona. Ozdobił go drobnymi bursztynami, nadając mu w ten sposób wyglądpłomieni.

Jednak Mira nie podziwiała arcydzieła. Utkwiła wzrok w dwóch plamach bursztynowej, zakrzepłej już krwi, którą przysypanopiaskiem.

Podeszła do nich i ukucnęłaobok.

– Zostali znalezieni dzisiaj rano – odezwał się Sombor cichym głosem podchodzącym pod szept. – Zostali zamordowani krótko po tym, jak więzień zdołałuciec.

– I znaleziono ich dopiero o wschodzie słońca? – Mira wstała, patrząc z niedowierzaniem. – Przez całą noc nikt tu niezaglądał?

– Straże przy skarbcu zmieniają się co dwanaście godzin – powiedział Sombor, wpatrując się w zakrzepłe plamy bursztynowej krwi. – Ucieczka miała jedynie odwrócić nasząuwagę.

– Odczego?

Spojrzała na przyjaciela, czekając, aż podzieli się resztą wiadomości, zamiast tego wskazał na drzwi, a Mira dopiero teraz zauważyła, że zamki w obu skrzydłach były wyłamane. Podeszła z szybko bijącym sercem. Miała złe przeczucia, a jednocześnie nadzieję, że się niesprawdzą.

–O ja jebati… – wyszeptała, kiedy weszła doskarbca.

A jednak nadzieja bywa matkągłupców.

W okrągłej komnacie piętrzyły się stosy złotych monet, drogocennych pucharów, talerzy oraz innych części zastawy. Pod wydrążonymi w ścianach niszami, w których poukładane były woluminy tak cenne i wiekowe, że aż nie były udostępnione do powszechnego użytku, stały kufry z kamieniami szlachetnymi, a między nimi stojaki z różnymi rodzajami broni owianymilegendami.

Jednak Mirę w tej chwili interesowały one najmniej. Nadal nie wierząc w to, czego była świadkiem, podeszła na środek sali, wpatrując się w pustą skrzynię, stojącą na kamiennympostumencie.

Drżącą ręką dotknęła bordowego aksamitu, na którym powinna była spoczywać Tajemnica Bursztynowego Szlaku, a zamiast niej siedział tam mały plamisty płaz, który nawet nie próbował uciec, i bezczelnie wpatrywał się w nią swoimi czarnymi, niczym małe guziczkioczkami.

– Gdzie… Gdzie ona jest?! – Spojrzała na Sombora, odrywając wzrok od salamandry. Emocje kotłowały się w niej. Liczyła na to, że przyjaciel zaraz uśmiechnie się i powie, że to wszystko to jeden wielki i nieśmiesznydowcip.

Niestety szczęście dzisiaj jej niedopisywało.

– Zniknęła tak jak rusałka. – Kiwnął głową w stronę pustej skrzyni. – Od tego złodziej próbował odwrócić nasząuwagę.

– I udało mu się – warknęła, kręcąc głową. W tej chwili wiedziała jedno, gdyby dorwała winnego, to urwałaby mu łeb. Wciągnęła ze świstem powietrze i wypuściła je powoli, próbując się uspokoić. Nie mogła być impulsywna, szczególnie jeśli dobrze domyślała się, co ich jeszcze czekało. – Niech zgadnę. Teraz musimy jeszcze zdać raport z tego, coustaliliśmy.

Sombor zacisnął usta w wąską kreskę i pokiwał powoligłową.

– Świetnie. – Wyrzuciła dłonie w górę, wychodząc zeskarbca.

– Tylko proszę cię, odpuść. Chociaż ten jeden raz. – Stanął obok niej, patrząc na nią błagalnym spojrzeniem. – Zdajmy ten raport bez zbędnychpyskówek.

– Tylko że to nie ja zaczynam. – Odwróciła się w jego stronę, opierając dłonie na biodrach. – To ona ma zawsze jakiśproblem.

– Ona jest Przewodniczącą Starszyzny, Mira.

– Dlatego ma prawo się na mnie wyżywać? – spytała, nie dowierzając, że przyjaciel poucza ją w tejsprawie.

Odkąd pamiętała miała nie po drodze z Cirzpisławą. Starucha przyczepiała się do niej jak rzep do psiego ogona. Na jej nieszczęście Mira nauczyła się wiele od swojego mistrza, również ciętegojęzyka.

– Nie, nie ma. Po prostu… – urwał, a Mira nadal czekała, aż dokończy, jednak zrezygnował i westchnął. – Zdajmy ten raport i będzie posprawie.

– Jasne – burknęła – ale jeśli o coś się przyczepi, to nie będę siedziećcicho.

– Jak zawsze – mruknął Sombor, jednak Mira udała, że nieusłyszała.

Drogę do prywatnych pokoi Cirzpisławy pokonali w ciszy. Mira nie zamierzała wyjaśniać mu, co tak naprawdę jest kością niezgody między nią a Przewodniczącą. Nie zrozumiałby. Po pierwsze był mężczyzną, a mężczyźni w takich sytuacjach dają sobie po pysku i mają spokój, a po drugie był jej ulubieńcem. Dlatego też tak trudno mu było to pojąć, o co właściwie chodzi tym dwóm kobietom. W dodatku czasem stanowiło to powód jego sprzeczek z Mirą, a nie chciała się z nim teraz jeszcze bardziejpokłócić.

Skręcili w odpowiedni korytarz i zatrzymali się, słysząc dyskusję dochodzącą z pokoju PrzewodniczącejStarszyzny.

– …nie może się to rozejść! Wiadomość o tym, że Tajemnica została wykradziona, wywoła panikę! – Mira rozpoznała głos jednego z młodszych członków Starszyzny Prostostoja. Gdyby nie to imię, to w ogóle by go nie zapamiętała. Chłopak nie wyróżniał się niczym oprócz robienia ciągłego zamieszania wokół własnej osoby. Nie rozumiała, czym się taka osoba przysłużyła, że została wybrana na członkaStarszyzny.

– To nie paniką przejmuję się najbardziej – powiedziała Cirzpisława. – Ludzie zaczną zadawać niewygodne pytania, gdy się dowiedzą. W dodatku, jeśli wieść się rozniesie, nasz wróg może skorzystać zokazji.

Mira spojrzała porozumiewawczo na Sombora i weszli dopomieszczenia.

W przestronnym pokoju prócz Przewodniczącej były jeszcze dwie kobiety i trzech mężczyzn, którzy jedynie reprezentowali Starszyznę. Mira zakładała, że pozostała część jeszcze nic niewiedziała.

Cirzpisława spojrzała Mirze prosto w oczy, a dziewczyna podtrzymała tospojrzenie.

Nie zamierzała pierwsza odwracać wzroku. Kątem oka widziała, jak pozostali w pomieszczeniu obrzucali ich nerwowymspojrzeniem.

– Dlatego – ciągnęła swoją wypowiedź Przewodnicząca – sprawą zajmie się strażniczka, która od dawna ma do czynienia z rusałkami i tym podobnymimagicae.

Mira nie była zaskoczona, że nie musieli zdawać raportu. To była tylko kolejna gra Cirzpisławy. Miała obejrzeć celę, a potem skarbiec, żeby zebrać ślady. Od początku wszystko było zaplanowane w taki sposób, żeby to ona ruszyła w pościg zazbiegiem.

A kto inny mógł wytropić rusałkę, jeśli nieona.

Wieloramienne żyrandole, które zastąpiły płonące w dawnych czasach pochodnie, oświetlały korytarz, będący wielowiekowym świadkiem niejednej historii. Niegdyś prowadził do pomieszczeń gościnnych oraz mieszkań zakonników, jednak, odkąd sporą część zamku udostępniono zwiedzającym, pomieszczenia przebudowano i przystosowano do potrzeb Wielkiego Mistrza oraz jego doradców zwanych inaczejkompanami.

Drzwi z tabliczką „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony” uchyliły się z potwornym skrzypnięciem i na korytarz wbiegł mężczyzna ubrany w czarny żołnierski strój. Jedynymi kontrastującymi elementami w jego ubiorze były małe, białe krzyże wyszyte narękawach.

Mężczyzna zatrzymał się, unosząc zaciśniętą w pięść dłoń, aby zapukać. Po chwili usłyszał donośne „proszę” i wszedł do pomieszczenia, które w niczym nie przypominało średniowiecznej komnaty. Na prostym biurku leżały równo ułożone papiery, a obok nich cienki i zgrabny notebook. Ściany pomalowane na chłodny szary kolor zdobiła biała tarcza z czarnym krzyżem, lecz poza nią były one puste, co dodatkowo wzmagało surowy charakter pokoju. Nawet podłogi wyłożonej ciemnymi deskami nie przykrywał żadendywan.

– Czemu przerywasz mi moją pracę? – Stojący naprzeciwko okna, chudy niczym szczapa mężczyzna odwrócił się do przybysza, zapinając skrojoną na miarę marynarkę wykonaną z czarnego materiału. Niby od niechcenia musnął przypinkę przedstawiającą białą tarczę z czarnym krzyżem. Jedna z jego krzaczastych brwi powędrowała do góry, wyginając się włuk.

Brat zakonnyodchrząknął.

– Panie… Tajemnica Bractwa została wykradziona… – przerwał, gdy zauważył tajemniczy błysk w nienaturalnie błękitnych tęczówkach słuchającego. Oblizał spierzchnięte wargi i chciał kontynuować, lecz mężczyzna uniósł rękę, nakazując mumilczenie.

– Wysłać naszych tropicieli. Natychmiast. Mają mi przywieźć Tajemnicę – rozkazał i odprawił go machnięciem dłoni niczym natrętnegoinsekta.

Odczekał, aż za młodzikiem zamkną się drzwi i uśmiechnął się, odwracając do okna. Patrząc na dziedziniec zamku, nie przestawał się uśmiechać. Czekał wiele lat, a potyczka, którą prowadził, właśnie osiągnęłaapogeum.

2Stukacz – słowiański demon. Cosik więcej wBestiariuszu.

3Skarbiec Bractwa Sucinum został zainspirowany Bursztynową Komnatą, która zaginęła i stała się symbolem zaginionego skarbu. Obecnie kopię Bursztynowej Komnaty można podziwiać w pałacu Katarzyny w Carskim Siole. Jej odtworzenie zakończyło się w 2003 roku. (przypisautora)

ROZDZIAŁ III

W powietrzu unosił się zapach wilgotnego mchu oraz rosnących grzybów. Mira przesunęła palcami po prawie niewidocznym wgłębieniu. Dla niewprawionego oka trop, który zostawiła rusałka, byłby niewidoczny. Jednak nie dla niej. W końcu poświęciła całe swoje życie tropieniu rusałek, mamun, południc, północnic i innych podobnych im magicae. W całym bractwie nie znalazłaby się druga osoba tak dobrze znająca zwyczaje tychstworzeń.

Spojrzała na kolejne ślady pozostawione przez rusałkę. Trop był świeży, co oznaczało, że w końcu po kilku dniach tropienia zbliżali się do niej. Mira podniosła się z klęczek i otrzepała spodnie z igliwia. Zaczynała się druga połowa września, wśród drzew widać było już przebarwiające się liście, a pomiędzy paprociami grzybnie porozrzucane przezgrzybiarzy.

Mira musiała przyznać, że las wydawał się przyjemnym miejscem na grzybobranie czy nawet zwykły rodzinny spacer. Był typowym polskim borem – strzeliste sosny, które trzeszczały przy każdym mocniejszym podmuchu, mieszały się z drzewami liściastymi, takimi jak młode dęby, klony czybrzozy.

Tak, jak stwierdziła – typowylas.

Przynajmniej na pierwszy rzutoka.

Stawiając z wprawą stopy, bezszelestnie szła w stronę, w którą kierował ją trop. Wielu łowców opisuje skradanie się jako chwile emocjonujące, sprawiające wiele radości z polowania. Dla niej to tak nie wyglądało. Nigdy nie sprawiało jej to przyjemności. Nie po tym, co przeżyła. Wiele osób w bractwie miało własny podział magicaei zdania na temat tego, które z nich są najgorsze, były podzielone. Jedni uważali, że kuroliszek, strzyga czy Żmij były najgroźniejsze, lecz dla niej to właśnie rusałki i im podobne stwory zajmowały najwyższemiejsce.

Nagły ruch, który dostrzegła kątem oka, zwrócił jej uwagę. Spojrzała na rosnącą po jej prawej stronie sosnę, gdzie na gałęzi przysiadł orzeł. Ptak przekrzywił głowę, obrzucając ją spojrzeniem bursztynowego oka. Mira uniosła brew. Skoro Ghost przysłał swojego zwierzęcego kompana, to zapewne nic nieznalazł.

Socius, który był magicznym orłem, pozwalał strażnikowi patrolować większy obszar. Kończąc szkolenie, każdy adept otrzymywał tatuaż przedstawiający zwierzę utożsamiane z jego charakterem. Ostatnią nauką było opanowanie przyzywania sociusa, który przekształcał się z rysunku na skórze w żywy organizm. Dzięki nawiązywanej więzi umożliwiał strażnikowi widzenie jegooczami.

Orzeł pochylił się, otwierając dziób i tak zamarł. Mira dostrzegła, jak z końców jego lotek unosi się bursztynowy pył, w który po chwili zmienił się cały ptak. Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w miejsce, gdzie zniknął, po czym wróciła dotropienia.

Mijała kolejne drzewa i krzewy, stawiając ostrożnie stopy tak, aby nie nadepnąć na żadną gałązkę. Pierwszy raz podczas polowania na rusałkę nie czuła presji czasu. W jej głowie nawet nie pojawiła się myśl o tym, że ktoś może zostać ofiarą magicae. Po prostu demonica nie miała na to czasu. Była niczym zwierzę w potrzasku. Gnała przed siebie, wiedząc, że ktoś podąża jejśladem.

Odgarnęła śliskie liście czeremchy i chciała przejść dalej, lecz powstrzymały ją silne ręce obejmujące jej talię. Odwróciła się gwałtownie w stronę Ghosta, z zamiarem fuknięcia na niego. Zamarła, widząc, jak nakazuje jej zachować milczenie, i spojrzała w kierunku, w którym patrzył, a to, co dostrzegła, odebrało jejmowę.

Szybko ukucnęła, chowając się, i przekradła do powalonego pnia. Ghost bezszelestnie poszedł w jej ślady. Oparli się o chropowatą korę, obserwując stojącego na polanie magicae. Był ogromny, a wrażenie potęgowało poroże oraz pojedynczy, ostro zakończony róg, wyrastający nadchrapami.

Przypadkowy przechodzień mógłby stwierdzić, że to tylko przerośnięty jeleń. O jakże daleko byłby od prawdy. Wielu z żyjących współcześnie ludzi uważało, że królem puszczy jest jeleń, lecz co oni mogli wiedzieć, zamknięci w betonowych lub szklanych ścianach. Wychowana w dawnej wierze Mira wiedziała, że każdy las ma swojego władcę, a jest nimleszy.

Wpatrując się w stojącego przed nią magicae, nie wątpiła w słuszność tych przekazów. Majestat i władzę czuła nawet z takiej odległości. Powoli przesunęła spojrzeniem po potrójnym porożu zdobiącym głowę leszego, które w wielu miejscach porośnięte było jasnozielonym mchem. Na niektórych odgałęzieniach siedziały pogrążone we śnie ptaki o brunatnych i czarnych piórach. Ciemne niczym dwie otchłanie oczy wpatrywały się w coś, co dla Miry było niewidoczne. Uniósł głowę, ruszając nozdrzami. Ucieszyła się, że stoją pod wiatr, a nie z nim, dzięki czemu leszy nie miał szans odkrycia ich kryjówki. Zmrużyła oczy, obserwując stwora i zrozumiała, że to nie o nich mu chodzi. Coś stanowiło większe zagrożenie odnich.

Magicae nagle się spiął. Ryknął, stając na tylnych kończynach i skoczył w krzaki przedsiebie.

Wsłuchując się w odgłos kopyt, który niósł się jeszcze przez długi czas i mieszał z jej szybko bijącym sercem, Mira obserwowała miejsce, gdzie zniknął. Zerknęli na siebie z Ghostem i oboje dostrzegli w swoich spojrzeniach te same emocje. Pomimo że byli strażnikami już od jakiegoś czasu, to leszego widzieli pierwszy raz. Należały do stworzeń skrytych. Rzadko wychodziły ze swojego leża, chyba że coś bezpośrednio zagrażałopuszczy.

– Chodźmy, zanim wróci. – Cichy szept Ghosta, tuż przy uchu, zwrócił jej uwagę. – Mamy rusałkę dozłapania.

Przeszli kawałek w ciszy, aż odnaleźli świeży trop, a przy nim przygniecione płatki kwiatów, które wyglądały, jakby ktoś je zdeptał. Ghost uklęknął i dotknął płatków. Tak samo jak Mira, dobrze tropił. Z tego powodu, i nie tylko z tego, tworzyli zgranyzespół.

Spojrzał przed siebie, jednocześnie dając Mirze umówiony znak. Pewnym krokiem dołączyła do niego, nie wydając żadnego dźwięku i razem wyszli z gąszczukrzaków.

Poczuli się, jakby znaleźli się w zupełnie innym miejscu, innym wymiarze. Gdyby nie doświadczyli tego wiele razy wcześniej, to pewnie byliby zachwyceni sypiącymi się z koron drzew kolorowymi płatkami kwiatów, szumem liści poruszanych przez lekkie podmuchywiatru.

Mijali leśne zwierzęta, które przyglądały im się z ciekawością. Niedoświadczone oko mogłoby nie zauważyć, że ich konturyfalują.

Mira wiedziała, że są to zjawy, których rusałka używała do obserwacji, oznaczało to, że magicae już o nichwiedziała.

Doskonale – pomyślała. Miała dosyć tej gry wciuciubabkę.

Zatrzymali się na brzegu niewielkiego jeziorka, w którym woda była tak czysta, że bez trudu widać było pływające w nim ryby. Jednak to nie one ich interesowały. Spojrzeli na siedzącą na kamieniu rusałkę. Nieprzejęta ich przybyciem czesała czarne długie włosy, które przyozdabiał wianek z liliiwodnych.

– To koniec. Nie masz dokąd uciec – odezwała się Mira, przerywając ciszę, a woda poniosła jejgłos.

Krople spływające po jej dłoni spadały z powrotem do jeziora. Uderzały w jego taflę, tworząc rytm, który wraz z głosem magicae zmieniał się w hipnotyzującąmelodię.

– Sama o tym wiedziałaś – mówiła dalej Mira, cały czas mając na wyciągnięcie ręki sztylet – dlatego przestałaśuciekać.

Rusałka zamilkła na chwilę i obróciła powoli głowę, przeszywając Mirę spojrzeniem zielonych niczym wiosenna trawa oczu. Malinowe usta rozchyliła w drapieżnym uśmiechu i zaczęła wstawać. Oczywiście nie zrobiła tego szybko. Spadające krople brzmiały niczym dzwoneczki, a demonica powoli wstawała z klęczek, odsłaniając swoje nagie kształtne ciało. Zamknęła oczy, ukazując długie rzęsy, po czym leniwie zaczęła unosićpowieki.

Mira zamarła, wiedząc, co się dzieje. Magicae popatrzyła ponad jej ramieniem i skrzyżowała spojrzenie z Ghostem. Poczuła, jak mężczyzna się spina. Serce zabiło jej szybciej, kiedy rusałka znowu zaczęła nucić, a po chwili wić się w kuszącymtańcu.

Ghost postąpił pierwszy krok, walcząc ze sobą, ale jego ciało go nie słuchało. Stawiał kolejne sztywne kroki w stronę magicae. Mira zacisnęła palce na skórzanych pasach oplatających głownię bursztynowego sztyletu. Nie mogła teraz zaatakować, jeżeliby to zrobiła, Ghost skończyłby jako warzywo. Zacisnęła szczękę, przyglądając sięrusałce.

Mamiony głosem i tańcem rusałki Ghost szedł w jej stronę. Pewna swojego uroku, wyciągała ręce w jego stronę, aby po chwili wygiąć je w fantazyjnym geście. Mira wstrzymała oddech, kiedy zatrzymał się przed demonicą. Prężąc się i uwydatniając swoje nagie piersi, postąpiła krok w jego stronę, przez co parę kropel spłynęło po jej jędrnym ciele, poznaczonympiegami.

– Nawet gdyby nie okoliczności, to i tak nie zaprosiłbym cię do tańca. – Ghost uśmiechnął się drapieżnie i szybkim ruchem wbił w bok rusałki bursztynoweostrze.

Zaskoczona demonica wybałuszyła oczy, a po jej drugiej stronie pojawiła się nagle Mira. Chwyciła ją za drugi bok, wbijając trzymany sztylet. Pisk bólu rozszedł się po lesie, płosząc ptaki z pobliskichdrzew.

– Teraz pogadamy na poważnie – wysapała Mira – bez żadnychsztuczek.

– Nic wam nie powiem, Sacare – wysyczała obelgę, mierząc swoich oprawców zielonymioczami.

Wiele magicae nazywało tak strażników, określając ichmordercami.

Ghost parsknąłśmiechem.

– Nam nic nie musisz mówić. Tym zajmie się już ktoś inny. – Ghost wyszarpnął swój sztylet. – Twój apartament już czeka, księżniczko.

– Tak samo jak powóz i bransolety – dodała Mira, zapinając jej kajdany wykonane z bursztynu. Rusałka zasyczała wściekle, próbując się wyrwać, lecz strażniczka ostudziła jej zapał, wyrywając z drugiego bokuostrze.

Bursztynowa krew, która płynęła w żyłach ludu Pinea, była przez nich wykorzystywana do produkcji broni, która nie tylko zadawała rany, ale również odbierała magicae siły oraz ich umiejętności. A Mira wiedziała, jak nikt inny, że rusałkę należało czym prędzejobezwładnić.

W połowie drogi do samochodu ruch między krzakami zwrócił jej uwagę. Przystanęła, zastanawiając się, czy jej się przypadkiem nieprzewidziało.

– Stało się coś? – spytał Ghost, zatrzymującsię.

– Idźcie już do samochodu. Zaraz do was dołączę. – Spojrzała na Ghosta, który chciał zaprotestować, lecz po chwili zrezygnował z tego, wiedząc, że nic nie wskóra. Za długo się znali. Wiedział, że Mira była uparta i jak sobie coś postanowiła, to nie było takiej siły, która by ją od tegoodwiodła.

– Nie zrób niczego głupiego, dobrze? – zapytał, na co skinęłagłową.

– Piętnaście minut i jestem zpowrotem.

Puściła się biegiem w stronę miejsca, gdzie widzieli leszego, a stamtąd podążyła odciśniętymi w mokrej ściółce śladami ogromnych racic. Po chwili dotarła do polany, na której stał leszy otoczony przez członków zakonu krzyżackiego. Król lasu ryknął i zarzucił łbem, celując porożem w najbliżej stojących ludzi. Zakonnicy odskoczyli, a ci, którzy nie znaleźli się w zasięgu ciosu, strzelili w bok magicae. Ostrza z linami przebiły skórę i napięły się, uniemożliwiając mu ruch. Leszy zaryczał wściekle, odwracając łeb w ich kierunku, a w tym czasie Krzyżacy z drugiej strony przebili bok w ten sam sposób. Unieruchomiony król próbował się wyrwać, a z ran ciekła czarna krew. Zawył, napinając wszystkie mięśnie, pomimo że nic tym niewskórał.

Mira wpatrywała się w to z niekrytym zachwytem. Siła i piękno istoty, która próbowała za wszelką cenę bronić tego, co dla niej byłonajważniejsze.

Pomimo spętania, nadal wierzyła, że mu się uda i przegna intruzów ze swojego terytorium. Zawiesiła wzrok na powiększającej się czarnej kropli krwi, która po paru minutach podążyła wytoczonym przez swoją poprzedniczkę śladem, aż zniknęła w gęstym futrze, zlepiającje.

Po polanie rozniósł się śmiech, który zwrócił uwagę Miry ileszego.

W stronę stwora zbliżała się dobrze znana Mirze postać. Obserwując każdy krok zakonnika, ukryła się dokładniej za krzewami czeremchy. Dostrzegła, jak Zachariasz porusza ustami, coś zapewne mówiąc do magicae, lecz z tej odległości nie była w stanie tegousłyszeć.

Na samą myśl, że ta zgraja mogła ich ubiec i złapać rusałkę przed nimi, budziła się w niej furia. Tak niewiele brakowało, a to oni byliby w posiadaniu informacji o Tajemnicy. Byliby pierwsi, gdyby nie zatrzymał ichleszy.

Spojrzała w czarne ślepia władcy puszczy, mając wrażenie, że zapada się w ich otchłani. Jednocześnie poczuła, jakby coś przeskoczyło w jej wnętrzu i wiedziała, że magicae przyjął jejpodziękowania.

W następnej chwili ryknął i zebrał w sobie resztki siły, zrywając się i szarżując naZachariasza.

Rozszedł się odgłosstrzału.

Leszy padł, a czarne oczy przepełnione mądrością spojrzały na ukrytą po drugiej stronie drogi Mirę. Emocje, które czuła wraz z Ghostem na polanie, uderzyły w nią ponownie, zapierając dech w piersiach. Ciężki oddech władcy puszczy stawał się coraz rzadszy i chrapliwy, aż w końcuustał.

Zerwał się zawodzący wiatr, który poruszył rosnącymi na skraju drzewami. Drewno zatrzeszczało, jakby rozpaczało, a cichy szum krzewów przypominał łkanie. Z sosen zaczęły spadać uschnięte igliwie i ciężkieszyszki.

Las rozpaczał po swoimkrólu.

Weszli do bloku więziennego, gdzie zauważyła Sieciecha rozmawiającego ze strażnikami. Na jego pomarszczonej i wyniszczonej przez upływ czasu twarzy widać było zmartwienie. Mira domyślała się, że był w wieku Cirzpisławy. Nawet usłyszała kiedyś, że w młodości, na długo przed tym, jak został jej zastępcą w Starszyźnie, łączyło ich coś więcej niż tylko podobny wiek. Nie przeszkadzało im nawet to, że była strażniczką, a onznachorem.

– Zgodnie z życzeniem – przerwała rozmowę mężczyznom, kiedy zatrzymali się niedalekonich.

Zdecydowanie wolała rozmawiać z Sieciechem i żałowała, że to nie znachor jest Przewodniczącym. W przeciwieństwie do Cirzpisławy nie miał irytującego zwyczaju wywyższania się i patrzenia na wszystko z góry. Zawsze starał się spojrzeć na problem z każdej strony, nie mając do nikogo uprzedzeń, i Mira przed samą sobą musiała przyznać, że gdyby Ger nie był dla niej przybranym ojcem, to może Sieciech kiedyś zająłby tomiejsce.

– Dobra robota, Miro – pochwalił znachor i spojrzał na Ghosta – i Ghoście. Zaprowadźcie naszego gościa do nowej celi. Tam czeka już na nią ktoś, kto chce zadać jej parępytań.

– Nic wam nie powiem – wysyczałarusałka.

– Przekonamy się o tym niedługo – odpowiedział Sieciech i dał znak strażnikom, aby przejęli od Miry i Ghosta magicae, lecz zatrzymali się na dźwięk skrzeku, który był śmiechemdemonicy.

– Wy nie macie już czasu, starcze. Jesteście w stanie jedynie dostrzec salamandrę po pożarze, nie widzicie śmierci kroczącej wśród was – jej pełne usta ułożyły się w przerażający uśmiech – lecz niedługo w ciemności usłyszycie kroki i nie będzie dla wasprzyszłości.

Cisza, jaka zapadła po słowach magicae, dzwoniła nieprzyjemnie w uszach. Strażnicy wpatrywali się z trwogą w Sieciecha, szukając u niego zaprzeczenia na słowa rusałki, lecz nic takiego nieznaleźli.

Atmosfera stała się ciężka, tak że można by ją pokroić jak urodzinowytort.

Mira spojrzała na Sieciecha, który pobladł z gniewu. Pojedyncza żyła pulsowała na jego czole, a on wpatrywał się ze złością wwięźnia.

– Zabrać ją, natychmiast – powiedział cicho, wywołując ciarki na plecachobecnych.

Zgrzyt metalu, który rozszedł się po korytarzu, mógłby obudzić umarłego, lecz na nikim z obecnych nie zrobił on wrażenia. Masywne kajdany wyglądały groteskowo na chudych nadgarstkach rusałki. Magicae została pchnięta w stronę swojej nowej celi, lecz mimo tego nadal wpatrywała się w Mirę. Jej nienaturalnie zielone oczy, przeszywały Strażniczkę, jakby wiedziała coś, czego inni nie wiedzą, a potem uśmiechnęła się szeroko różowymi niczym maliny ustami, ukazując ostrezęby.