Clara - Adriana Kowalczyk - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Clara ebook i audiobook

Adriana Kowalczyk

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

93 osoby interesują się tą książką

Opis

Clara Imperioli nie sądziła, że szef w jej nowej pracy zmieni się tak szybko. A jednak właściciel McTavish International postanawia odejść na emeryturę i stery w rodzinnej firmie przejmuje jeden z jego synów – Alex.

Wszyscy pracownicy mają wiele obaw związanych ze zmianą kierownictwa. Nie wiedzą, co tak naprawdę ich czeka. Młody szef okazuje się ucieleśnieniem ich obaw – jest nieznoszącym sprzeciwu perfekcjonistą, niemal despotą. 

Clara ma większy problem, niż się spodziewała. Nowy przełożony nie ukrywa, że najchętniej zwolniłby ją jak najszybciej. Jednak wkrótce się okaże, że młody biznesmen czegoś od niej potrzebuje, czegoś niezwiązanego z jej pracą.

Czy Clara się zgodzi? 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                                                Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 359

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 13 min

Lektor: Kim Sayar
Oceny
4,1 (734 oceny)
396
168
84
50
36
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Alutekk

Nie polecam

Doczytałam do 50 strony więcej nie dałam rady.
93
Bajatka

Nie polecam

Bardzo słaba książka. Przeczytałam z trudem do końca, akcja dziala się za szybko jakby opisane sceny po łebkach byle odhaczyć. Nie polecam
60
Klucha78

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo serdecznie polecam
40
pauaug36

Nie oderwiesz się od lektury

Super.ksiązka
40
tamiya915

Nie polecam

nie da się tego czytać, język i emocje nastolatki, stanowczo odradzam
63

Popularność




Copyright © for the text by Adriana Kowalczyk

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Hanna Kwaśna

Korekta: Anna Łakuta, Anna Miotke, Dominika Kalisz

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8362-570-6 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

ROZDZIAŁ 1

Biegłam chodnikiem po Central Parku z przyszłą żoną mojego kuzyna. Każdy stawiany krok powodował w moich mięśniach ból, coraz to większy ból. Na tę atrakcję zawsze wyciągała mnie Sofia. Robiłam to tylko dlatego, że lekarz kazał mi się więcej ruszać po wypadku. Miałam bardzo mało czasu, ale zawsze podczas biegu mogłam sobie z nią porozmawiać. To był chyba jedyny plus uprawiania tego sportu.

– Matko… – Zwolniłam, łapiąc się za klatkę, bo serce zaczęło wariować. – Urodziłaś dziecko rok temu, a masz lepszą formę ode mnie – rzuciłam do Sofii mocno zdyszana.

– Dziwisz się? Zawsze kiedy wyciągam cię na bieganie, masz milion wymówek albo, co gorsza, siedzisz po godzinach w tej swojej pracy – wytknęła mi. – I tak się dziwię, że skusiłaś się dzisiaj na wspólne bieganie. – Zachichotała i zrównała ze mną tempo, bo widziała, że nie dawałam już rady.

– No racja.

Dobiegłyśmy do ławki. Od razu usiadłam, żeby odpocząć, a ona zaczęła się rozciągać. Zerknęłam z ukosa i nie widziałam po niej grama zmęczenia.

– Może usiądziesz? Nie będę się tak głupio czuła, że ja prawie tu umieram, a tobie nawet oddech nie przyspieszył. – Zaśmiałam się pod nosem.

Usiadła obok mnie i rozejrzała się wokół, jakby czegoś szukała. Albo kogoś. Byłyśmy z ochroną, bo mój kuzyn, no cóż… Zajmował się rzeczami, o których głośno się nie mówi. Sofia była przewrażliwiona i wcale jej się nie dziwiłam.

– Przychodzisz z kimś na ślub? – zapytała, poprawiając sznurówkę w bucie.

Zawiało mocniej, przez co moje rozgrzane poliki lekko się ostudziły. Drzewa dość mocno zaszeleściły.

– Umm… Nie mam z kim, tak prawdę mówiąc. – Podrapałam się po głowie skonfundowana.

– Ano, jeśli się tylko pracuje, pracuje i pracuje – przy trzecim powtórzeniu spojrzała na mnie znacząco – a nigdzie nie wychodzi, to się nikogo nie pozna. Nie masz żadnego przystojniaka w pracy, żeby go zabrać?

– Halo, a co to? Nie można przyjść na ślub samemu? – Kąciki ust mi drgnęły, chciałam się uśmiechnąć.

– No wiesz. Może kogoś poznasz i nie będziesz samotną jędzą. – Pokazała żartobliwie język, a ja się głośno roześmiałam. Po chwili tego żałowałam, bo jeszcze mocniej się zdyszałam. – Dobra! – Wstała tak szybko, że aż mi zakołowało w głowie. – Biegniemy jeszcze jedną milę i wracamy do posiadłości. Zjesz u nas dzisiaj śniadanie i nie chcę słyszeć odmowy!

– Co? Mila? – jęknęłam. – To może ja tu sobie posiedzę, ty zrobisz kółeczko i wtedy pojedziemy?

– Nie wciśniesz się w kieckę na moje wesele! – Dziewczyna już truchtała w miejscu, rozpierała ją energia. Poprawiła jasne kosmyki, które przez wiatr oplatały jej twarz.

– Wolę być gruba, niż konać w męczarniach! – Złapałam pomocną dłoń Sofii, którą do mnie wyciągnęła.

Postawiłam dosłownie kilka kroków i jęknęłam, kiedy poczułam, jak mięśnie palą się w środku. Jutro zapewne zakwasy zetną mnie z nóg. Niestety nie mogłam sobie pozwolić na przeleżenie weekendu w łóżku, bo wzięłam pracę do domu. Tak, byłam strasznie ambitna, zbyt ambitna, ale… chciałam dojść do wszystkiego sama, zdobywać wiedzę i się kształcić, a w przyszłości może otworzyć własną firmę. Mogłabym to zrobić bez problemu, bo pochodziłam z bardzo bogatej rodziny. Moi rodzice prowadzili największe biuro rachunkowe w Los Angeles. Wybrałam samodzielność zamiast przyjmowania od nich pieniędzy.

Po bieganiu zaciągnęłam Sofię do Doughnuttery. Papierowa torba przesiąkła od razu tłuszczem, bo pączki były świeżutkie. Co najśmieszniejsze, powinnam po biegu zjeść zdrową pożywną sałatkę, ale robiłam to ze względów zdrowotnych, nie po to, żeby moja figura była perfekcyjna. Z natury byłam bardzo szczupłą osobą. Ktoś mógłby mi zarzucić jedynie krągłe biodra, choć ja je akurat lubiłam.

***

Stanęłam przed wysokim szklanym budynkiem, który imponował wielkością. Za każdym razem, nim weszłam do pracy, patrzyłam, jak duża była siedziba McTavish International. Pan Colin wiele lat pracował na to, co teraz posiadał. Przy wejściu napotkałam ochroniarza, który skinął mi na przywitanie i przywołał windę. Już w środku przestępowałam z nogi na nogę, czując jakiś dziwny niepokój.

Ale przecież co się mogło stać?

Wszystko miałam gotowe, wyrabiałam się z każdym projektem i, co najważniejsze, żadnego nie zawaliłam. Pan Colin był ze mnie zadowolony, potrafił wytykać błędy, ale tego potrzebowałam. Nie chciałam, żeby za każdym razem głaskał mnie po głowie.

Ten dzień był dziwnie zwariowany – natłok pracy, mnóstwo telefonów, maili… Nie zdążyłam nic zjeść. Kochałam to wariactwo, to, że miałam pełne ręce roboty. Satysfakcja za każdym razem, kiedy wychodziłam z biura – jako ostatnia – byłaby może dla niektórych chora, ale mnie napędzała. Nie miałam życia osobistego, bo niby kiedy?

Gdy zabrzęczał mój telefon, poderwałam się z krzesła. Uśmiechnęłam się, widząc na ekranie numer szefa. Ten człowiek, jako jedyny ze wszystkich właścicieli firm, do których próbowałam się dostać, zatrudnił mnie na staż, a później zaproponował dalszą współpracę.

– Dzień dobry, szefie! W czym mogę pomóc?

Pan Colin wyjechał na dwa tygodnie w sprawach służbowych i z tego, co pamiętałam, powinien wrócić dopiero za dwa dni.

– Zapraszam do sali konferencyjnej – oznajmił stonowanym głosem.

Już wrócił? Może coś się stało… może.To moje dziwne przeczucie…Nie myśl tyle.

– Idę. – Rozłączyłam się i wyciągnęłam lusterko, żeby spojrzeć, czy makijaż się gdzieś nie rozmazał.

Wygładziłam ołówkową spódnicę i wyszłam ze swojego gabinetu. Po drodze spotkałam Molly, sekretarkę pana Colina. Szła z jakimiś dokumentami w stronę windy.

– Szef cię wzywa? – Poprawiła ciemny kosmyk, wkładając go za ucho. Była dzisiaj nadzwyczaj wymalowana, jakby gdzieś po pracy szła albo dla kogoś tak ładnie wyglądała.

– Mhmm. Mam nadzieję, że w sprawie tego nowego projektu, bo bardzo bym chciała, żeby powstał budynek z wykorzystaniem wyłącznie surowców wtórnych – zaświergotałam.

Na samą tę myśl moje serce zabiło mocniej. Naprawdę kochałam tę pracę! Większość osób, które znałam, pracowała gdzieś za karę, ale nie ja. Nie wiem, co by się musiało stać, żebym zrezygnowała z tej firmy.

– No… – Podrapała się po głowie, jakby coś wiedziała. Na delikatnej buzi wykwitł krzywy uśmiech. – Mam nadzieję, że chodzi tylko o to, a nie o coś innego.

– To znaczy? – Rozbudzona uważnie obserwowałam dziewczynę, która chciała mi coś zainsynuować.

Rozległ się dzwonek mojego telefonu, który nieświadomie zaciskałam kurczowo w dłoni. Przelotnie spojrzałam na ekran i zobaczywszy napis „Szef”, rzuciłam tylko do Molly:

– Muszę uciekać! Pogadamy później!

Pchając szklane drzwi, które za każdym razem z trudem się otwierały, czułam znów ten dziwny niepokój.

A może chce mnie zwolnić?

Znalazł kogoś lepszego?

Gdyby tak było, nie poddałabym się, nie poszła płakać w kąt, tylko rozglądała się za inną pracą, chociaż nie mogłam kłamać – przy całym zespole McTavish International pracowało mi się znakomicie, zdobywałam coraz więcej wiedzy.

Szef siedział przy długim hebanowym stole, stukając palcami w blat. Na jego do niedawna kruczoczarnych lokach z dnia na dzień przybywało coraz więcej siwych włosów. Starzał się, ale z godnością, bo mimo swojego wieku był przystojnym facetem. Kurze łapki przy oczach uwydatniały się, kiedy się uśmiechał. Na nosie miał nisko opuszczone okulary z grubymi oprawkami. Gdyby ktoś spojrzał na pana Colina, powiedziałby, że to człowiek oschły, bezwzględny, bez serca, ale to ostry wyraz twarzy tak odstraszał. W środku szef był ciepłym, szarmanckim człowiekiem o złotym sercu. Przekonałam się o tym, pracując tutaj.

Gdy szłam w jego stronę, wstał i zapiął grafitową marynarkę.

– Usiądź, Claro. – Wskazał na fotel obok niego.

Usiadłam, ale coś mi nie pozwalało usadowić się wygodnie, instynktownie zachowałam czujność na wypadek, gdybym musiała w porę zareagować. Tylko na co?

Gęstniejąca cisza zakłócała moje myślenie. Nigdy tak się nie zdarzało, szef zawsze przechodził do konkretów i nie zajmował nam czasu, który, jak zawsze mówił, jest na wagę złota.

– Jeśli chodzi o nowy projekt, zostało mi tylko… – zaczęłam, ale uniósł pomarszczoną dłoń i gestem zasygnalizował, abym zamilkła.

Żołądek związał się niemiło w supeł, zacisnęłam dłonie na podłokietnikach. Nawet się nie zastanowiłam nad tym, że szef mógł widzieć mój stres związany z rozmową.

– Claro… – wreszcie się uśmiechnął – w tej kwestii ufam ci i wiem, że to, co jest pod twoimi skrzydłami, będzie strzałem w dziesiątkę. Muszę przyznać, że dawno nie miałem tak dobrego pracownika. Nie po to cię tutaj wezwałem. – Położył dłonie na blacie, a plecy nieco wyprostował, jakby właśnie chciał powiedzieć o czymś bardzo ważnym. To była moja pierwsza tak niepokojąca rozmowa z nim. – Jak wiesz, Claro, mam dwóch synów. Mój starszy syn, Alex, wraca do Nowego Jorku razem z młodszym, Arielem. Całe życie mieszkali w Los Angeles z moją byłą żoną. Alex także tam studiował, a Ariel… – Szef się skrzywił, zaraz jednak przywołał uśmiech, ale zdążyłam zdać sobie sprawę, że z młodszym było coś nie tak, sprawiał jakieś kłopoty. – Starzeję się i chciałbym, żeby Alex przejął za mnie stery w McTavish International. Alex ma doświadczenie, bo prowadzi jedną z firm w Los Angeles. Chcemy jednak przenieść wszystko tutaj. Więc co tu dużo mówić… zyskasz nowego, młodszego szefa.

– Och, czyli szef odchodzi. – Trochę zbiło mnie to z tropu.

Pan Colin był bardzo dobrym, wymagającym szefem i, co najważniejsze, szanował nas. Przyjście nowego zarządzającego może sprowadzić albo wiele kłopotów, albo wiele korzyści. Jeśli Alex ma taki zapał i serce jak ojciec, nie ma się czego obawiać.

– Moja żona, Emma, była przeszczęśliwa, gdy tylko podjąłem decyzję. Zarezerwowała lot do Włoch. Może wreszcie odpocznę na starość i trochę pozwiedzam.

Zasłużył na odpoczynek, stworzył międzynarodowe imperium na najwyższym poziomie. W Nowym Jorku nie mieliśmy konkurencji. Pan Colin mógł być z siebie dumny. Miałam tylko nadzieję, że jego syn podtrzyma poziom firmy.

Szef wstał, więc od razu zrobiłam to samo. W pokrzepiającym geście poklepał mnie po plecach.

– Będzie tu pana brakować – napomknęłam, kiedy się od siebie odsuwaliśmy.

– Oj, zapomnisz o mnie szybko! – Zaśmiał się pod nosem. – Mój syn jest tak samo pracowity jak ja. Zobaczysz.

Trzymając metalową gałkę od szklanych drzwi, usłyszałam jeszcze za plecami:

– Za tydzień Alex pojawi się w firmie.

Przeszedł mnie dziwny dreszcz, spowodował szybsze bicie serca. Nie bałam się zmian, czasem są potrzebne, ale mogą też zwiastować kłopoty. Co gorsza, przeczuwałam, że nadciągają czarne chmury, a intuicja mało kiedy mnie zawodziła.

***

Siedząc przy oknie w kawiarni, dumałam i patrzyłam, jak krople uderzają o szybę. Dlaczego byłam, do cholery, taka niespokojna? Po rozmowie z panem Colinem nie mogłam się skupić w stu procentach na pracy. To do mnie niepodobne. Słysząc stukot szpilek, przeniosłam wzrok na Molly, która szła w moją stronę w doszczętnie przemokniętym płaszczu. Byłyśmy już po pracy, ona chciała się ze mną spotkać, a ja już dobrze wiedziałam, w jakim celu. Pragnęła się dowiedzieć, dlaczego byłam na rozmowie u szefa.

Molly uwielbiała plotki tak samo jak ja seriale na Netfliksie i chłonęła je jak gąbka. Nigdy, absolutnie nigdy nie rozniosła żadnej plotki dalej. Ufałam jej.

Dziewczyna ściągnęła płaszcz i powiesiła go na najbliższym wieszaku. Potarła dłonie o siebie, jakby była zmarznięta.

– Zamówiłam ci kawę – poinformowałam, kiedy bladymi dłońmi chwyciła menu.

– Och, dzięki, jesteś aniołem. – Poprawiła mokre włosy, które przykleiły się do jej policzka.

– Gdybyś wyszła ze mną, nie złapałaby cię ta cholerna ulewa – fuknęłam żartobliwie.

– Halo! Chciałam, ale musiałam jeszcze załatwić malarzy.

Oparłam łokcie o blat stolika i spojrzałam pytająco na dziewczynę. Mieliśmy remont na naszym piętrze pół roku temu, wszystko było białe, nieskazitelne. Na naszej kondygnacji pracowaliśmy we troje: ja, Molly i szef. Nie miał kto tam za bardzo nabrudzić.

– Po co? Przecież… – zaczęłam, ale ta zmrużyła powieki i szybko mi przerwała.

– Nie mam pojęcia. – Wzruszyła ramionami. – Szef kazał mi to zrobić, chodzi o jego gabinet, a może… Hmm, słyszałam pewne plotki, ale nie wiem, ile w nich prawdy. Mam przeczucie, że o czymś wiesz. – Wbiła we mnie wzrok, a ja przewróciłam oczami.

– I tak to nie jest zapewne żadna tajemnica. Pan Colin odchodzi, a jego miejsce zajmie Alex, jego starszy syn.

Sekretarka skrzywiła się nieznacznie, słysząc to imię, a jej ramiona opadły.

– Czyli ploteczki okazały się prawdziwe. – Zamilkła, kiedy kelnerka postawiła filiżankę na stoliku, a ja zaciągnęłam się zapachem świeżo mielonej kawy, bo swoją już wypiłam. – Możemy się ze wszystkim pożegnać. – Westchnęła i wsypała z saszetki cukier trzcinowy. – Wiesz, która to Brianna? Ta ruda, co pracuje piętro niżej?

– Tak. – Zmarszczyłam nieco brwi i spięłam się, nie wiedząc dlaczego.

– Brianna przez rok pracowała z Alexem w Los Angeles. Colin wysłał ją tam, ale odeszła z firmy Alexa i wróciła do nas. To było, zanim pojawiłaś się w firmie. Brianna mówiła, że to człowiek pełen egoizmu, zarozumialstwa i perfekcjonizmu. Nie jest towarzyski, a co gorsza… każdy musi chodzić pod jego dyktando. Nie możesz mu się sprzeciwić ani spóźnić do pracy, nie toleruje tego, a wręcz nienawidzi. A jeśli masz inne zdanie od jego, będzie cię ono słono kosztować.

W tym momencie wyglądałam jak ryba wyrzucona na brzeg, próbująca zaczerpnąć powietrza.

Miałam swoje zdanie i cechowała mnie zawziętość, jeśli chodziło o pracę. Na pewno miał jakiś słaby punkt, który – jeśli będzie trzeba – znajdę.

Westchnęłam, bo zdałam sobie sprawę, że może się z nim trudno pracować. A co, jeśli nie wytrzymam i się zwolnię? Chociaż… pierwszy raz chciałam komuś utrzeć nosa. A to ciekawe.

– Może nie będzie najgorzej – rzuciłam.

Przestraszyły mnie słowa Molly. Musiałam jednak poznać Alexa osobiście, Brianna też mogła wszystko podkoloryzować. Różnie bywa.

– Nie wiem o nim nic więcej, bo podobno tajemniczość to jego drugie imię. Przekazuję tylko, co mi powiedziała Brianna. – Molly wzięła łyk kawy. – No dobra, teraz z takich przyjemniejszych rzeczy – uśmiechnęła się promiennie – jest piątek, więc z kilkoma osobami z pracy wybieramy się na drinka, dołączysz?

Za każdym razem o to pytała, a ja za każdym razem odmawiałam. Byłam wyczerpana po całym tygodniu i wolałam odpocząć w domu bądź przygotować jakieś nowe projekty, żeby nie być w tyle. Wycofałam się z życia towarzyskiego od czasu wypadku, którego kiedyś doświadczyłam. Kiedyś byłam inna, a później zamknęłam się w sobie i stałam mało towarzyska. Za bardzo dostałam po tyłku.

– Molly. – Zerknęłam na nią i widziałam, że jest rozczarowana. – Ten tydzień był taki wyczerpujący…

– Nie! – Uniosła się lekko. – Za każdym razem słyszę „nie”. – Złapała mnie za dłoń i przewiercała swoimi błękitnymi jak ocean oczami na wskroś. – Proszę. Wyjdź z nami chociaż raz. Nie idziemy na imprezę, tylko do baru, napić się, pośmiać i wyluzować. Nie odmawiaj mi znów.

Przymknęłam na chwilę powieki i pod wpływem impulsu chciałam się zgodzić. Głupio mi było, że za każdym razem odmawiałam. Musiałam się trochę przemóc i wyjść.

– Będę robiła ci cały tydzień kawę – dodała przekonująco.

– Dobrze, pójdę z wami.

– Przyjadę po ciebie. Clark, mój sąsiad, nas zawiezie.

***

Otworzyłam szeroko drzwi szafy i usiadłam na łóżku, przyglądając się wieszakom. Nie miałam pomysłu, jak się ubrać do tego baru. Przecież nie włożę ołówkowej spódnicy i koszuli. Miałam kilka sukienek, ale nie nadawały się do baru. Spojrzałam na obcisłą małą czarną, którą kupiłam sobie kiedyś, a nigdy jej nie włożyłam.

Dlaczego dałam się namówić?

Zgodziłam się pod wpływem chwili, czułam złość na siebie. Mogłam być nieugięta. Zrobiłam się drętwa. W moim życiu kiedyś tyle się wydarzyło… To mnie w jakiś sposób podniszczyło.

Pofalowałam długie brązowe włosy i spięłam grzywkę do tyłu, żeby kosmyki nie opadały mi na twarz. W pracy przeważnie nosiłam kok.

Malowałam błyszczykiem wydatne wargi, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi.

– Idę! – krzyknęłam.

Wygładziłam sukienkę przed lustrem. Nie wiem po co, skoro całkowicie przylegała do mojego ciała. Zrobiłam to odruchowo.

– Proszę, proszę. Nasza Clara Imperioli w innej odsłonie. Prawię cię nie poznałam. – Molly weszła do środka, a ja od razu poczułam od niej mocne, trochę drażniące perfumy.

– Jeszcze buty i płaszcz – oznajmiłam, podchodząc do szafy.

Miałam zamiar włożyć buty na płaskiej podeszwie. Cały dzień zasuwałam w szpilkach. Moje stopy po tylu godzinach były wymęczone, więc postawiłam na wygodne, skórzane, także czarne baleriny. Nie szłam przecież na podryw.

– No chyba sobie żartujesz, że pójdziesz w tych buciorach! – Molly wyrwała mi obuwie z dłoni, a ja tylko westchnęłam zrezygnowana. – Wkładaj szpilki. Takie baleriny – patrzyła na nie z lekkim grymasem – to się zakłada do kościoła.

– Że ja się dałam namówić… – mruknęłam pod nosem.

– Słyszałam! Nie będziesz tego żałować.

Dla świętego spokoju wsunęłam stopy w czerwone szpilki, które miałam dzisiaj w pracy. Oby przetrwać. Sofia nazwała mnie zrzędliwą jedzą i chyba faktycznie miała rację.

***

Molly poszła coś dla nas zamówić. Dla świętego spokoju zgodziłam się na jednego drinka, bo jeślibym odmówiła, wierciłaby mi dziurę w brzuchu, dopóki bym się nie złamała. W końcu to wyjście ,,na drinka”.

Może po alkoholu trochę się rozluźnię?

Cały czas goniłam za króliczkiem, który nazywał się pracą i wysysał ze mnie energię, ale prawda była taka, że to odganiało moje myśli od tego, co mnie spotkało w życiu. Wypadek i Gabriel.

Wypędziłam z wyobraźni te natrętne widoki i chwyciłam szklankę, którą właśnie podsunęła mi Molly.

– Wznieśmy toast za naszego nowego gościa, którego to ja namówiłam – wygłosiła dumnie sekretarka. Oczy już się jej świeciły, założyłam, że chlapnęła sobie coś przy barze.

Uśmiechnęłam się nieznacznie i uniosłam szklankę. Stuknęliśmy się i rozległ się ten charakterystyczny brzdęk.

Nikt nie rozmawiał o pracy, co mnie dziwiło. Nie żeby mi tego brakowało, ale… myślałam, że na takich spotkaniach to jest główny temat, jednak się myliłam. Atmosfera się rozluźniła, bo przez alkohol towarzystwo stało się śmielsze i głośniejsze. W barze panował coraz większy ścisk. Ktoś postawił mi kolejnego drinka. Zerknęłam za ramię i ujrzałam Cadena, który siedział wcześniej obok mnie, ale nie zamieniłam z nim wcześniej ani zdania.

– O nie. – Spojrzałam na niego zaskoczona. – Ja już nie piję. Przepraszam.

– Dlaczego? – wyszeptał mi nad uchem, jakby to była wielka tajemnica.

Poczułam ciepło jego oddechu na skórze.

– Nie piję dużo, bo to może się skończyć katastrofą.

– Nie wiedziałem, ale… – usiadł obok mnie – niech to będzie ostatni. – Puścił mi oczko, a ja oblałam się rumieńcem. Nie wiem, czy było mi tak gorąco, czy to za sprawą Cadena.

Przyjrzałam mu się z ukosa. Miał kasztanowe falowane włosy, które zaczesał na żel do tyłu. Duże zielone oczy i mały zadarty nosek, który dodawał mu uroku. Był chudszy ode mnie i to sprawiało, że przy nim chyba bym wpadła w kompleksy. Był przystojny, ale nie pociągał mnie jako facet. Nie doznałam tego dziwnego uczucia w brzuchu i szybszego bicia serca, kiedy go poznałam.

Sączyłam drinka, a nogi zaczęły mi nieco wiotczeć. Dźwięki stawały się coraz głośniejsze, wszystko wokół zlewało się w jedno. Może gdybym znajdowała się w innym towarzystwie, zapewne chciałabym zostać, a tutaj… Byli w porządku, ale i tak czułam się jakoś dziwnie.

Spojrzałam na zegarek – kwadrans po dwunastej. Nawet nie wiedziałam, kiedy zleciały te dwie godziny.

– Na mnie już czas. – Wstałam, ale ciało odmówiło mi posłuszeństwa i zachwiałam się do tyłu. Caden złapał mnie i chwycił w pasie jak bohater z filmu. – Dziękuję.

Nie puścił mnie od razu, nachylił się i pocałował czule w rozgrzany od alkoholu policzek.

– Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. – Po jego słowach nasze spojrzenia na chwilę się spotkały.

W zielonych oczach ujrzałam żar, tlący się żar. Podobałam mu się i wcale się z tym nie krył.

– Cześć wszystkim! – zawołałam, wyswobadzając się z jego uścisku.

Kiedy przecisnęłam się wreszcie przez zatłoczony bar i wyszłam na zewnątrz, powiew rześkiego chłodnego wiatru mnie ocucił. Opatuliłam mocniej chustą szyję i skrzyżowałam ręce na piersiach.

Szłam siódmą ulicą i rozglądałam się za taksówką. Chodnik w piątkowy wieczór był bardzo zatłoczony. Alkohol dawał się we znaki, pragnęłam tylko rzucić się na wygodny materac, na który wydałam krocie – było warto.

Dostrzegłam po drugiej stronie taksówkę, a że chciałam jak najszybciej się ulotnić, wtargnęłam na ulicę. To był zły pomysł, ale przecież się rozejrzałam! Zaczęłam biec, kiedy nie wiem skąd wyrosło przede mną czarne auto. Zadrżałam, słysząc dźwięk hamowania. Zatrzymało się z takim piskiem, że na pewno pękła opona. Skąd nagle ten samochód?! Sekundę temu ulica była pusta, a ja nie wypiłam aż tyle, żeby niedowidzieć. Wylądowałam po drugiej stronie chodnika i piekliłam się na siebie, że byłam nieodpowiedzialna tak samo jak… ach! Do cholery! Po co wychodziłaś?! Dopadły mnie wyrzuty sumienia. Czekałam tylko, aż kierowca wyskoczy i zacznie mnie wyzywać, cokolwiek. Auto chwilę stało, ale zaraz odjechało. Chciałam przeprosić, naprawdę. Nie było mi to dane.

Taksówkarz, jakby wiedział, że biegłam do niego i prawie spowodowałam wypadek, zaczekał. Speszona jechałam w stronę domu, pragnąc po dotarciu szybko zasnąć, żeby nie pochłonęło mnie poczucie winy.

ROZDZIAŁ 2

Tydzień zleciał w okamgnieniu. Wpadłam w wir pracy i zapomniałam, że lada chwila w McTavish International pojawi się nowy szef. Zajęłam się także przygotowaniami do ślubu kuzyna, który odbywał się właśnie dziś.

Kiedy wychodziłam wczesnym rankiem od kosmetyczki, zadźwięczał mój telefon.

– Tak, Molly? – rzuciłam pospiesznie, przyciskając telefon do ucha. Podpierałam go ramieniem, bo szukałam jednocześnie kluczyków od samochodu.

– No cześć. – W jej głosie jak zawsze usłyszałam entuzjazm.

– Coś się stało, że do mnie dzwonisz? – Z Molly miałam kontakt tylko w tygodniu, nie byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, które spędzały ze sobą dużo czasu. – Jeśli chcesz pogadać, to – otworzyłam auto pilotem – nie mam zbytnio czasu, bo jadę jeszcze do fryzjera. Mówiłam ci, że mam ślub kuzyna.

– Wiesz co, tak sobie pomyślałam…

– Wal prosto z mostu, bez owijania w bawełnę.

Chwyciłam za klamkę i przystanęłam na chwilę, rozglądając się wokół, bo czułam, jakbym była obserwowana. Nikogo jednak nie ujrzałam. Większość ludzi gnała z papierowymi torbami w dłoniach bądź z nosami wetkniętymi w telefony. Nie patrzyli na to, co ich otacza. Smutne. Był piękny, słoneczny dzień, jasnozielone liście na drzewach przyciągały mój wzrok. Pąki powoli rozkwitały; lubiłam zwracać uwagę na takie małe rzeczy.

– Mówiłaś, że idziesz na przyjęcie weselne sama. – Zapadła chwilowa cisza. – Znalazłaś osobę towarzyszącą?

– Idę sama. Nawet nie myślałam, żeby kogoś zapraszać – odpowiedziałam zgodnie z prawdą i wsiadłam wreszcie do samochodu. Pokiwałam głową na boki, żeby rozluźnić mięśnie karku, i oparłam się o zagłówek.

– Rozmawiałam z Cadenem i tak się składa, że ma dzisiaj wolny czas i chętnie poszedłby z tobą na to przyjęcie – zakomunikowała podekscytowana.

– Wolałabym… – Ale w sumie? Mężczyzna wydawał się sympatyczny, kulturalny. Wszyscy się zaskoczą, jeśli z kimś przyjdę, a kuzyni nie będą mi dogryzać. – No dobra, zgadzam się.

***

Zbliżała się godzina wyjścia. Zaczęły mnie zżerać wyrzuty sumienia, bo nie przemyślałam faktu, czy Caden poradzi sobie wśród tak grubych ryb. Był zwyczajnym obywatelem Ameryki, a moi dwaj kuzyni zajmowali się czarnymi interesami, mieli powiązania z mafią. Zwykły szary człowiek wrzucony wśród piranie. Ale to tylko wesele. Bałam się, że młodszy kuzyn, Antonio, weźmie Cadena na małą pogawędkę tylko dlatego, że przyszedł ze mną. Zgodziłam się pod wpływem impulsu.

Ach, do diaska!

Włożyłam długą czerwoną satynową sukienkę. Rozcięcie po jednej stronie ładnie eksponowało opaloną nogę. Lekko marszczony dekolt optycznie powiększał piersi. Oczywiście standardowo plecy musiały być zakryte. Nie chciałam ich pokazywać. Nie zdzierżyłabym oceniających spojrzeń pytających, dlaczego są tak szkaradne.

Słysząc dźwięk dzwonka, ruszyłam od lustra do drzwi. Złapałam za klamkę i odetchnęłam głęboko.

Nie stresuj się, będzie dobrze.

Otworzyłam szeroko drzwi i ujrzałam wielki bukiet czerwonych róż.

Były piękne i urzekające!

Zarumieniłam się, bo nie spodziewałam się tego.

Zza kwiatów wyłonił się Caden, ubrany w trzyczęściowy grafitowy garnitur, który jeszcze bardziej podkreślał jego mizerną sylwetkę. Musiał się lekko zaciąć przy goleniu, bo na jego policzku widniała mała ranka. Zdarza się.

– To dla ciebie. – Męski głos wyrwał mnie z zadumy nad naręczem kwiatów. Nie nad jego osobą, bo traktowałam go jak znajomego, a nie obiekt westchnień.

– Dziękuję, są wspaniałe! – Ujęłam bukiet, ledwo zdołałam go opleść dłońmi. Chłopak musiał się naprawdę wykosztować. – Proszę, wejdź. Wstawię je do wazonu i możemy się zbierać.

Poszłam do kuchni, która była połączona z dość sporym salonem. Widziałam kątem oka, jak Caden się rozgląda i zachwyca wnętrzem.

Dom kupiłam za własne pieniądze. W firmie płacili naprawdę przyzwoite pieniądze plus premie uznaniowe, które czasem wielkością mnie zaskakiwały. Dom znajdował się w bezpiecznej dzielnicy i nie miałam daleko do pracy, co stanowiło zaletę, bo miasto irytowało mnie wszechobecnymi korkami.

Wsadziłam róże do kryształowego wazonu.

– Jeszcze raz dziękuję. Są naprawdę piękne – odezwałam się, wyrywając mojego towarzysza z zamyślenia. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio dostałam kwiaty.

– Piękne kwiaty dla pięknej kobiety. – Spojrzał na mnie z uznaniem, a ja to zignorowałam i skupiłam się na układaniu róż w wazonie.

Był tylko kolegą i nie chciałam, żeby przez to wyjście zaczął sobie dopowiadać, że jestem otwarta na coś więcej.

– Możemy iść. – Wyszłam zza kuchennej wyspy.

Mężczyzna ponownie zmierzył mnie wzrokiem, z którego odczytałam pożądanie. Pragnął czegoś więcej, widziałam to. Miałam tylko nadzieję, że nie wynikną z tego jakieś kłopoty. Był tylko kolegą z pracy.

– Zatem chodźmy. – Narzucił mi na plecy cienki płaszcz i otworzył drzwi.

Zapowiadała się długa noc.

***

Po zostawieniu samochodu na parkingu szliśmy wolnym krokiem w stronę domu przez żwirowy podjazd. Imponujący budynek z szarego kamienia porośnięty był bluszczem i wiciokrzewem japońskim. Wielkie, zaokrąglone na górze okiennice dodawały domowi staroświeckiego charakteru. Przypominał nieco zamek potężnych królów. Jedno się zgadzało – moi kuzyni mieli władzę w Nowym Jorku. Przed domem znajdowała się mała podświetlona fontanna. W ogrodzie zauważyłam rosyjską szałwię przeplecioną dmuszkiem jajowatym.

– Claro – zaczął Caden.

– Tak? – Spojrzałam na niego.

Zaoferował mi ramię. Może spostrzegł, że w szpilkach stawiałam kroki dość niepewnie na żwirowym podłożu.

– Mówiłem ci, że zachwycająco wyglądasz?

W odpowiedzi jedynie przygryzłam dolną wargę.

Dotarliśmy na tyły domu, gdzie stały białe krzesła i mały podest ze stołem. Tutaj zapewne miała się odbyć uroczystość. Postawiono na niezbyt przesadną dekorację – bladoróżowe kwiaty z klasą komponowały się z bielą.

– Napijemy się czegoś? – zapytał Caden, kiedy obserwowałam towarzystwo, chcąc wypatrzeć znajome twarze.

– Przecież prowadzę… Ale jeśli masz ochotę, to śmiało. – Wygięłam usta w półuśmiechu.

Jak na zawołanie podszedł do nas kelner z tacą kieliszków z szampanem. Caden złapał za szkło i wypił alkohol na raz. Spojrzałam na niego z lekką konsternacją. Nie zauważył tego, bo zaczął się rozglądać.

– Myślałem, że będą tutaj normalni goście – skomentował pod nosem.

A co, byli nienormalni? Z jakiego niby powodu?

– Ricardo Toggazi – mruknął z pogardą.

Przez moje ciało przeszedł dreszcz złości, a palce same zacisnęły się w pięści. Wzięłam głęboki wdech.

– Coś z nim nie tak? – Starałam się ukryć irytację.

Czułam, że Caden nie będzie taką świetną osobą towarzyszącą, jak mi się wydawało. Miałam ochotę zabić Molly, choć zdawałam sobie sprawę, że chciała dobrze.

– No przecież każdy wie, że to numer jeden wśród mafiosów w Nowym Jorku i na pewno poza nim.

Przełknęłam nerwowo ślinę. Rodziny się nie wybiera.

– To mój kuzyn i to on bierze dzisiaj ślub – wydusiłam i puściłam ramię Cadena. Nie potrzebowałam już jego pomocy. Miałam cichą nadzieję, że do końca przyjęcia będzie się zachowywał z klasą.

Nadzieja matką głupich.

– Przepraszam, nie wiedziałem.

Za co przepraszał? Powiedział to, co myślał. Zmienił nagle zdanie?

Z mikrofonu wybrzmiał męski głos, który poprosił o zajęcie miejsc na krzesłach. Od razu ruszyliśmy w tamtym kierunku. Usiedliśmy w trzecim rzędzie tylko dlatego, że chciałam wszystko widzieć z bliska. Antonio prowadził Sofię w stronę Ricarda. Dziewczyna wybrała długą śmietankową suknię w kształcie rybki. Kuzyn stał na podwyższeniu i z zachwytem patrzył narzeczonej w oczy. Widziałam czystą miłość.

Po przysiędze Ricardo złapał żonę w pasie, przechylił ją i namiętnie pocałował. Goście bili brawo, a ja się lekko wzruszyłam. Scena jak z romansu!

Po przyjściu do domu wznieśliśmy toast za młodą parę. Rozległy się pierwsze takty piosenki. Caden zbliżył się do mnie od tyłu, zbyt blisko, bo czułam jego tors na swoich plecach. Zrobiłam krok do przodu i zwróciłam się ku mężczyźnie.

– Zatańczymy? – zapytał.

Kołysaliśmy się w rytm muzyki, ale Caden posuwał się zbyt daleko, jego dłoń zniżyła się z moich lędźwi prawie na pośladek. Poprawiłam mu ją od razu, aby zrozumiał, że trochę się zagalopował.

Boże, bawiłam się na weselu własnego kuzyna, a już wiedziałam, że to będzie tragiczna impreza. Może gdybym przyszła sama, inaczej by to wyglądało. Osobiście się na to zgodziłam.

– Jesteś piękna – powtórzył Caden.

Robił się nachalny, ale tłumaczyłam jego zachowanie tym, że chciał być po prostu szczery. Tylko dlaczego znów miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje? Dawno się tak nie czułam…

Caden znowu coś chciał powiedzieć i zbliżył się do mojej twarzy, ale byłam szybsza. Odsunęłam się i z wymuszonym uśmiechem podziękowałam za taniec.

– Proszę, proszę – usłyszałam za sobą głos Antonia. – Moja ulubiona kuzynka kogoś jednak przyprowadziła! – Przytulił mnie od tyłu i wycałował po policzku. – Moja kochana kuzyneczka!

– Przestań. – Zaczęłam się śmiać.

Wbiłam łokieć w jego tors, a on z udawanym bólem odskoczył i złapał się w miejscu, w które oberwał.

– Aua, boli! – Wyszczerzył białe zęby.

Podeszła do nas jego narzeczona, Alice. Objął ją od razu w pasie i przyciągnął do swojego boku.

– Poznajcie Cadena. Mój kolega z pracy – powiedziałam.

– Uff, dobrze, że kolega – skomentował pod nosem Antonio.

Uścisnął dłoń mężczyzny i przytrzymał ją trochę zbyt długo. Oczy kuzyna nabrały ostrzejszego wyrazu, jakby chciał przed czymś przestrzec mojego towarzysza.

– Miło poznać – wyrzucił z siebie drętwie Caden.

– Mnie też miło. – Kuzyn rzucił mu wymuszony kpiący uśmieszek.

– Widzę, że wszystko się udało. – Zmieniłam temat i odciągnęłam uwagę od mojej osoby towarzyszącej. – Wyszło wspaniale!

– Tak! – pisnęła Alice, wygładzając swoje rude włosy upięte w kok. – Jest jak z bajki!

Dołączyło do nas młode małżeństwo Toggazi. Ricardo trzymał żonę za dłoń, a na ich palcach lśniły złote obrączki. Im także przedstawiłam mojego kolegę.

– Caden, może napiłbyś się z nami drinka? Panie sobie poplotkują, a my pogadamy po męsku – odezwał się Ricardo.

Tylko nie to.

Nie gódź się.

Zjedzą go i będą się przy tym doskonale bawić.

Rekiny połkną płotkę.

Spiorunowałam wzrokiem kuzyna. Miałam nadzieję, że z mojego spojrzenia odczyta, że ma sobie odpuścić Cadena.

– No jasne, że tak. – W głosie mojej osoby towarzyszącej usłyszałam entuzjazm, co dziwne, bo wcześniej fukał w stronę kuzynostwa.

Caden nie był głupi. Wiedział, na co się godzi.

Mężczyźni oddalili się, jednak nie na tyle, by nie usłyszeć tego, co wypaliła Alice:

– Spałaś z nim?

Rozbawiła mnie tym, zaczęłam się głośno śmiać. Patrzyła na mnie uważnie, jakby doszukiwała się czegoś w mojej reakcji.

– To tylko kolega z pracy. Nic nas nie łączy – zapewniłam.

– Korzystaj z życia, złotko. – Puściła mi oczko, a do ust przytknęła kieliszek z szampanem.

– Nie słuchaj jej – wtrąciła Sofia, rozglądając się wokół.

– Chodźcie, zjemy coś i pogadamy – zabrał znów głos rudzielec.

***

Siedziałyśmy przy okrągłych stołach od ponad godziny. Panowie nadal stali przy barze, a wokół nich zbierała się coraz większa gromada zapewne wysoko postawionych ludzi.

Po gestach i postawie Cadena widziałam, że chce się wywyższyć i usilnie zwrócić na siebie uwagę. Antonio bawił się wyśmienicie razem z Ricardem, popijali z kryształowych szklanek swój ulubiony bursztynowy alkohol. Miałam cichą nadzieję, że nie będę musiała wyprowadzać stamtąd Cadena. Chyba miał umiar i potrafił się zachować.

Odgoniłam z myśli czarny scenariusz, kiedy zza pleców dobiegł mnie piskliwy głos starszego mężczyzny.

– Zatańczy pani ze mną?

Odwróciłyśmy się wszystkie jednocześnie. Ujrzałam bardzo niskiego starszego mężczyznę. Mógł mieć na moje oko około siedemdziesięciu lat. Miał przyjemną twarz pokrytą licznymi zmarszczkami. Pewnie szukał towarzystwa i chciał zatańczyć. Dlaczego nie?

– Oczywiście.

Caden bawił się w najlepsze z kuzynami i najwyraźniej wolał ich towarzystwo od mojego. Przecież mógł do mnie wrócić po piętnastu minutach. Ricardo i Antonio to inna sprawa, byli tutaj ważnymi osobistościami, więc musieli obskoczyć większość gości, ale nie Caden. Zapomniał o moim istnieniu.

Starzec ujął mnie za dłoń, zaczęliśmy tańczyć do dość szybkiej piosenki. Kiedy dziadek obrócił mnie już trzeci raz, byłam zaskoczona i pełna podziwu dla jego umiejętności i żwawości. Zabawnie razem wyglądaliśmy, bo ja miałam metr siedemdziesiąt plus szpilki, a on zaledwie metr pięćdziesiąt.

– Dziękuję, kochana, za taniec. – Nachylił się lekko i ucałował wierzch mojej dłoni.

– Nie ma za co! – Serce biło mi mocniej, bo naprawdę się zmęczyłam.

– Jak masz na imię, kochanie? – zapytał zalotnie.

Czułam się przy nim jak przy moim dziadku, który myślał, że w tym wieku wyrwie każdą młódkę. Ta ich pewność siebie…

– Clara.

– Claro. – Przywołał mnie gestem dłoni, abym się nachyliła.

Jego głowa znajdowała się na wysokości mojego biustu.

– Tak?

Zapewne chciał mi opowiedzieć jakiś żart albo sprawić komplement.

– Jesteś piękną kobietą. – Wiedziałam! Zaśmiałam się cicho. – Cóż, jeśli chciałabyś… – wyciągnął szybko ze spodni garniturowych wizytówkę – się spotkać, trochę zarobić i oczywiście dobrze mnie zadowolić, zadzwoń. Obiecuję, że spędzimy bardzo długi weekend w łóżku. – Wydobył się z niego gardłowy pomruk, a ja zadławiłam się własną śliną.

Ale mnie zaskoczył!

Napalony starzec!

A wzięłam go za takiego miłego, niewinnego, uroczego dziadka!

Nie odpowiedziałam, bo nie było sensu. Zignorowałam jego wyciągniętą dłoń z wizytówką i ruszyłam w stronę baru. Musiałam się czegoś napić, bo cały czas kaszlałam, aż zaszkliły mi się oczy i poczerwieniałam na twarzy, więc szłam z pochyloną głową. Wpadłam przypadkiem na coś twardego, zrobiłam dwa kroki w tył. Zauważyłam wypolerowane czarne skórzane buty.

– Najmocniej przepraszam – wydusiłam.

Otulił mnie zapach ładnych morskich perfum, naprawdę przepiękny. Kupiłabym takie perfumy chłopakowi, jeślibym go miała. Kaszel wciąż mnie męczył, nie byłam w stanie zadrzeć głowy do góry. Wyminęłam przeszkodę i po chwili dotarłam do baru.

– Wody. – Machnęłam dłońmi do barmana.

Jak można aż tak zakrztusić się śliną? Co za wstyd.

– Wody – powtórzyłam, gdy młody chłopak wreszcie mnie zauważył.

Dostrzegł, że coś było nie tak, więc już po chwili wepchnął mi w dłoń szklankę. Wróciłam do miarowego oddechu, a drugą dłoń trzymałam na klatce, bo aż mnie kłuła.

– Jesteś piekielnie czerwona – usłyszałam obok siebie męski bełkot.

Znów upiłam łyk lodowatej wody. Powoli rozchodziła się po ściankach, dając mi ukojenie. Czułam, jak mój przełyk się studzi.

– No jak burak czerwona. – Znów ten zniekształcony głos.

– Słuchaj! – zaczęłam groźnie, spoglądając na osobnika, który komentował mój wygląd, i zamurowało mnie. Caden ledwo się utrzymywał na hokerze.

Jezu Chryste!

Płotka została zjedzona przez rekiny albo, dosadniej mówiąc, doszczętnie zeżarta.

– W jakim ty jesteś stanie! – Podsunęłam mu szklankę z wodą. – Napij się!

Odwróciłam się w poszukiwaniu kuzynów i ujrzałam Antonia, który przyglądał się z uśmiechem całej sytuacji. Przeczesał palcami swoje gęste włosy.

– Nie jest ciebie wart. – Odczytałam z ruchu jego warg.

– Zabiję cię – odpowiedziałam.

– Czekam, kochana kuzyneczko. Gdyby nie chciał, toby nie pił. – Puścił mi oczko i ruszył na parkiet.

I tak nie miałam zamiaru spotykać się z Cadenem.

– Co to za woda?!

Przeniosłam wzrok z kuzyna na mojego ledwo kontaktującego towarzysza.

– Ja chcę wódę! Barman! Dawaj mi tu kielona.

Boże, jaki wstyd! Musiałam się stamtąd ulotnić, bo goście zaczęli się nam przyglądać z niesmakiem.

– Ty już nie pijesz. – Złapałam Cadena dość mocno za ramię, żeby się nie przewrócił.

– Piję!

– Przestań!

Odpuścił, wyprowadziłam go z przyklejonym i udawanym uśmiechem. Czułam upokorzenie i wstyd plasujące się poza jakąkolwiek skalą.

Zachciało mi się osoby towarzyszącej.

Nigdy więcej nie zabiorę ze sobą nieznajomego na imprezę, przysięgam!

Stanęliśmy na chwilę na żwirowym podjeździe. Caden o mało się nie przewrócił. Wszystkimi siłami go przytrzymałam. Rozejrzałam się za swoim mini cooperem. Kiedy tu dotarliśmy, parking był prawie pusty. Teraz aut było wiele.

Znalazłam!

– Złociutka. – Mężczyzna próbował mnie złapać za policzek, ale odsunęłam się w porę.

Mogłabym wylać na niego całą złość i frustrację, wykrzykując, co o nim myślę, ale jutro nie pamiętałby ani słowa. Pragnęłam odstawić go do domu i nie mieć z nim nic wspólnego, nic.

– Przestań. Jesteś pijany, zaraz cię odwiozę. – Łypnęłam na niego.

– Coś ty powiedziała? – Odsunął się ode mnie oburzony, położył dłonie na moich rękach i mocno je ścisnął. Jego paznokcie wpijały mi się w skórę.

– To boli! Puszczaj. – Próbowałam się wyszarpnąć, ale on w gniewie miał więcej siły. Nachylił się i chciał mnie, do cholery, pocałować! Drań, pieprzony drań! – Przestań! Nie chcę!

Puścił moje ręce, ale cały czas odczuwałam ból. Wiedziałam, że będę miała sińce. Ktoś odciągnął Cadena jednym ruchem i powalił go na ziemię.

– Nie rozumiesz słowa „nie”? – usłyszałam niski baryton, którego nie rozpoznawałam.

– Pierdol się i nie wtrącaj w nie swoje sprawy – rzucił chamsko leżący Caden.

Mój wybawca stanął do mnie tyłem, jakby wciąż chciał mnie chronić.

Caden usiłował wstać, jednak but nieznanego mężczyzny wylądował na jego gładkim policzku. Facet mocno docisnął go do ziemi. Zestresowałam się, bo nie wiedziałam, czy to ktoś z kręgu mojego kuzyna, czy też nie.

Pojawili się ochroniarze, pewnie zobaczyli z oddali sytuację. Spojrzeli na mnie, kojarzyłam ich z widzenia. Skinęli głowami bez słowa, dźwignęli Cadena za koszulę i postawili go do pionu. Zrobili to dosłownie jednym ruchem, jakby chłopak był szmacianą lalką.

Nieznajomy poprawił spinki od mankietów i ruszył bez słowa przed siebie, nie racząc mnie nawet krótkim spojrzeniem.

Pod wpływem impulsu złapałam go za ramię. Chciałam podziękować, musiałam to zrobić.

Był wysoki, miał potężną budowę ciała. Zginęłabym w jego ramionach. Odwrócił się do mnie, a czas zwolnił. Spojrzał mi od razu prosto w oczy. Nie wiem, dlaczego odebrało mi mowę. Szare oczy wpatrywały się we mnie nachalnie, zaborczo, przeszedł mnie niemiły dreszcz. Przełknęłam ślinę delikatnie, żeby nie ujrzał mojej reakcji. Pełne usta w kształcie serca poruszyły się w nieznacznym grymasie, jakby mężczyzna miał pretensje, że zajęłam jego cenny czas, który musiał być na wagę złota. Dobrze skrojony garnitur od Armaniego leżał na nim doskonale, jak druga skóra. Widziałam przed sobą przedstawiciela wysokiego statusu materialnego i władzy, czułam to. Ta aura władczości, jak i jakiegoś autorytetu i wyrafinowania biła od niego ewidentnie. Mięśnie twarzy napięły się, kiedy tak staliśmy w ciszy i patrzyliśmy na siebie.

Kulturalnie czekał, aż się odezwę. To ja go zaczepiłam, nie na odwrót. Kiedy się zorientowałam, że dalej trzymam dłoń na jego napiętym obszernym bicepsie, jak poparzona ją odsunęłam; zbyt długo spoczywała na jego ciele. Czaił się w nim jakiś mrok, intrygujący i odpychający zarazem.

– Chciałam panu podziękować – wydusiłam wreszcie.

– Niech pani następnym razem rozsądniej dobiera sobie partnerów, bo może się to dla pani źle skończyć.

Spojrzał na mnie beznamiętnie.

Czy on miał do mnie pretensje?

Poczułam zakłopotanie.

Chciałam jeszcze coś dodać, ale jego świdrujące spojrzenie ostrzegało, żebym nic więcej nie mówiła.

Odwrócił się i odszedł w stronę przyjęcia, a ja odprowadzałam wzrokiem tę potężną postać, która po chwili zniknęła w tłumie.

Kto to, do cholery, jest?!

Był moim wybawicielem, ale dlaczego to krótkie spotkanie wywołało we mnie tyle emocji? Może mieliśmy się już nigdy nie zobaczyć, ale czułam, że zapamiętam spojrzenie tego nieznajomego do końca życia.