Piętno mafii - Adriana Kowalczyk - ebook + audiobook

Piętno mafii ebook i audiobook

Adriana Kowalczyk

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

30 osób interesuje się tą książką

Opis

Jej przyszły mąż nie jest nią zainteresowany i wcale tego nie ukrywa.

Anastasia Gambino dowiedziała się w dniu swoich osiemnastych urodzin, że będzie musiała poślubić Vincenta Corleone. Mężczyzna jest od niej starszy o szesnaście lat. Jednak ich ślub nie odbędzie się od razu i minie sporo czasu, zanim się poznają.

Do pierwszego spotkania przyszłych małżonków dochodzi dopiero po czterech latach, od kiedy Anastasia poznała szczegóły czekającej ją przyszłości. Dziewczyna spotyka Vincenta w szpitalu, gdzie została przewieziona po strzelaninie, w której została ranna.

Mężczyzna robi na niej piorunujące wrażenie. Jest jeden problem. Vincent od początku nie ukrywa, że Anastasia go nie interesuje. Dziewczyna ma już dwadzieścia dwa lata, a on nadal mówi do niej „gówniara”. 

Ten piękny obrazek, który Anastasia sobie wyobraziła, może mieć niewiele wspólnego z rzeczywistością. 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                                                                                                                                        Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 409

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 21 min

Lektor: Agata Skórska Adrian Rozenek
Oceny
4,5 (1248 ocen)
850
256
84
43
15
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
huba_buba

Z braku laku…

doczytałam do połowy bo liczyłam że coś się zmieni,ale tak gównianej,żałosnej i beznadziejnej książki dawno nie czytałam,kto to badziewie poleca
92
MaritB

Nie polecam

Bardzo nie podobał mi się język, jakim to zostało napisane.
72
MartaWsz

Nie oderwiesz się od lektury

❤️❤️❤️❤️wspaniała ❤️❤️❤️❤️❤️
30
susiecave

Z braku laku…

taka bardzo nierówna, miejscami nudna i jakby pisana przez nastolatkę że ubogim warsztatem i te błędy...nikt tego nie koryguje?
53

Popularność




Copyright ©

Adriana Kowalczyk

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2024

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Agata Bogusławska

Korekta:

Magdalena Mieczkowska

Joanna Boguszewska

Barbara Hauzińska

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Przygotowanie okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-378-8

PROLOG

Anastasia

4 lata wcześniej

Dzisiaj kończyłam osiemnaście lat. Z niecierpliwością czekałam na swoje urodziny, a dlaczego? Bo ojciec wraz z wujem pierwszy raz pozwolili mi zrobić imprezę z tej okazji. Sam wuj Salvatore, który był głową rodziny, wyszedł z propozycją zorganizowania hucznej imprezy. W domu często odbywały się przyjęcia, ale wyłącznie w jednym celu: by pokazać władzę i potęgę rodu Gambino. Nikt nie mógł nam niczego zarzucić, choć nasza rodzina była jedną z najwyżej postawionych rodzin mafijnych w Ameryce Północnej.

Nie miałam zbyt wielu koleżanek, ale zaprosiłam kilka dziewczyn ze szkoły i te, które były córkami innych głów rodzin mafijnych. Może ich dobrze nie znałam, ale jeśli dostałam szansę, żeby pierwszy raz wyprawić swoje urodziny, to dlaczego miałam się hamować? Tylko nawiedzało mnie jakieś dziwne przeczucie, że sami wyszli z tą propozycją i że coś się za tym kryje. Jednak nie rozmyślałam o tym długo. Pragnęłam, aby moje urodziny zapamiętał dosłownie każdy. Każdy.

Stałam w holu w długiej czerwonej sukni i witałam po kolei swoich gości. Z nutą ekscytacji rozglądałam się po przybyłych ludziach, którzy podziwiali to, co sama zorganizowałam. Pragnęłam, żeby wszystko było urządzone z klasą i elegancją, żeby nie zawieść zarówno wuja, jak i ojca. Efekty zadowalały mnie w stu procentach. Goście się bawili, a im więcej czasu mijało, tym bardziej większość kobiet obecnych na przyjęciu zaczęła bełkotać przez nadmiar alkoholu, który wypiły. Jedne kołysały się na boki, nie potrafiąc złapać równowagi, inne zaś miały przymknięte oczy. Odniosłam wrażenie, że spały dosłownie na stojąco. Widząc to, za każdym razem zduszałam w sobie śmiech. Całe życie uczono mnie, że nie mogłam się tak zachowywać, że za każdym razem musiałam pokazywać klasę. Co do alkoholu wiadomo – nie byłam pełnoletnia. Jednak choć dziewczyny w moim wieku piły, ja tego nie robiłam, żeby przestrzegać reguł, jakie narzucili mi apodyktyczny wuj wraz z tatą.

Co do taty – nie był zły. Nie potrafił okazywać uczuć, był zimny, wyrachowany i zdystansowany w stosunku do wszystkich. Nie posiadał instynktu rodzicielskiego i to chyba przez to, że siedział w mroku, który nazywał się mafia. Dosłownie nie miał pojęcia, jak się ze mną obchodzić, kiedy matka została postrzelona. Celem byli wtedy mój ojciec i wuj, a zginęła niewinna kobieta. Ojciec nagle został sam i nie wiedział, jak wychowuje się dziecko. Kiedy chciał załagodzić jakąś sytuację, wszystko załatwiał pieniędzmi albo drogimi wycieczkami bądź markowymi torebkami. Wcześniej, gdy byłam młodsza, łapałam się na to, ale z czasem uświadomiłam sobie, że moje życie było PUSTE… nijakie. Otaczało mnie bogactwo, mrok, krew, broń i nic więcej.

Dziewczyna, którą ledwo znałam, szła w moją stronę z bladym uśmiechem na twarzy, a w dłoni trzymała kieliszek z szampanem. W pewnym momencie zachwiała się i cały alkohol wylała na mnie. Leciała w moją stronę i nim zareagowałam, wpadła na mnie. Przewróciłam się z nią do tyłu, łamiąc sobie przy tym obcas.

Westchnęłam cicho, bo nie chciałam się na nią złościć. Jako wysoko postawionej dziewczynie z rodziny mafijnej nie wypadało mi robić jej awantury. Przecież była pijana!

Spojrzała na mnie i zaczęła chichotać, a ja, nie wiem dlaczego, niespodziewanie się rozluźniłam i jej śmiech udzielił się także mnie.

Uświadomiłam sobie w tym momencie, że ich życie różniło się od mojego. Ja chodziłam jak w zegarku, byłam usłuchana, grzeczna, nie wszczynałam niepotrzebnych potyczek słownych z wujem bądź ojcem. Byłam takim wytresowanym pieskiem, nie potrafiłam się bawić, nie potrafiłam wyluzować. Zachowywałam się, jakbym miała z siedemdziesiąt lat. Wtedy jednak coś się we mnie złamało i zaczęłam chichotać razem z dziewczyną. Ona zsunęła się ze mnie i opadła bez sił na podłogę.

Pojawiło się przy nas dwóch ochroniarzy, którzy z zażenowaniem patrzyli na całą sytuację.

Właśnie. Tu wszyscy zachowywali się tak poważnie, jakby mieli kij w dupie, i ja też należałam do tych osób.

Pomogli nam wstać, a dziewczyna, z błyskiem w oku, zaczęła podrywać mojego ochroniarza.

Uniosłam kąciki ust, obserwując całą tę sytuację.

Dlaczego ja nigdy w życiu nie flirtowałam z żadnym facetem? Gdy patrzyłam na to z boku, wydawało mi się to czymś ekscytującym. Ja cały czas byłam przygotowywana do roli żony i uświadamiana, że nie mam wyboru, że będę tylko kobietą potrzebną do doprowadzenia do ważnej fuzji. Może dlatego się poddałam i nie chciałam flirtować z żadnym facetem albo wdawać się w romanse. Aranżowane małżeństwo miałam tak wpojone do głowy, że wszystko sobie odpuściłam. Dałam się stłamsić, byłam jak rzecz, którą można zaprogramować jak robot.

W dłoni trzymałam uszkodzone buty, a dziewczyna spojrzała na mnie i zmarszczyła nos.

– Ty jesteś trzeźwa? – Jej spojrzenie było lekko oceniające, ale nie obraźliwe.

Wypiłam tylko mały łyk szampana, kiedy wszyscy wznosili toast.

– No, jestem – stwierdziłam.

– Och! Dziewczyno! – Złapała mnie delikatnie za nadgarstek. – Masz urodziny, musisz się troszkę napić! – Czknęła.

Zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli ona dalej będzie pić, moi ochroniarze będą zmuszeni ją potem wynieść. Ale co z tego? Pod wpływem impulsu szłam za nieznajomą i dotarłam do grupki dziewczyn, które wcześniej trochę oceniałam, aż przez chwilę zrobiło mi się głupio.

Jedna z nastolatek wepchnęła mi kieliszek w dłoń. Zerknęłam w bok i spostrzegłam, że ojciec obserwuje mnie z tą swoją zaciętą miną. Marcusowi większej powagi dodawały szpetne blizny znaczące jego twarz, na której – odkąd pamiętam – nigdy nie widziałam uśmiechu. Spojrzeniem chciał mi przekazać, żebym nie przesadzała.

Rozkwitła we mnie lekka złość, bo dostrzegłam, że sterowali mną jak taką kukiełką na sznurkach. Ruszali mną i dyrygowali, jak tylko chcieli. Przeniosłam spojrzenie na dziewczyny, przegoniłam chwilowe roztargnienie i uśmiechnęłam się do nich szeroko.

Uniosłam kieliszek i powiedziałam tylko:

– Za moje urodziny.

Wszystkie odpowiedziały chórkiem, podnosząc kieliszki, a następnie każda z chichotem stukała się szkłem.

Jakie one były wyluzowane, beztroskie. Też tak chciałam, chociaż przez jeden dzień. Wypiłam całą zawartość i po chwili w dłoń wepchnięto mi następną porcję alkoholu.

Pierwszy raz byłam pijana do granic możliwości, a także wesoła jak nigdy. W głowie miałam istny helikopter.

Po pożegnaniu się ze wszystkimi wyszłam do ogrodu. Nie pamiętałam, jak długo tam szłam, ale to się nie liczyło. Przycupnęłam na drewnianej ławce, z dala od domu. Spojrzałam na naszą rezydencję i cicho westchnęłam. Wszystko do mnie wróciło, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że to jednorazowe, wiedziałam także, że będę musiała wyjść za mąż, bo od dziecka byłam do tego przygotowywana. Ojciec i wuj wpajali mi wszystkie zasady tylko dlatego, żeby mogli piąć się wyżej.

Coś zaszurało w krzakach, a ja, lekko zestresowana, wstałam. Tak mi się zakręciło w głowie, że usiadłam z powrotem, łapiąc się za skronie. Ten ból był już nie do zniesienia. Ciekawiło mnie, jak będzie rano, ale chyba nie chciałam o tym myśleć.

Coś znów poruszyło się w krzakach, jednak teraz, gdy wstałam, od razu skupiłam się na tym, żeby złapać równowagę.

– Halo? Jest tam ktoś? – zapytałam lekko spanikowanym głosem.

Byłam tak pijana, że nawet jeśli ktoś się tam czaił, nie dałabym rady uciec, a co dopiero się bronić.

Oddalałam się stamtąd powoli, cały czas oglądając się za siebie.

Zza krzaków wyszła czarna postać, jednak w obecnym stanie i warunkach nie mogłam dojrzeć, kto to.

– Na pomoc! – krzyczałam zduszonym głosem. – Na pomoc!

W chwili kiedy dobiegłam na pagórek, odwróciłam się znów, ale już nikogo nie ujrzałam.

Ktoś pojawił się u mego boku.

Pisnęłam przerażona.

– Tato? T-tam ktoś był. – Wskazywałam drżącą dłonią w stronę, gdzie widziałam postać.

– Anastasia? – Posłał mi lekko rozdrażnione spojrzenie. – Cały teren jest strzeżony i nikt tu nie wejdzie. To niemożliwe…

– A-ale ja widziałam… – Cały czas dyszałam, nie mogąc się uspokoić.

– Jesteś kompletnie pijana! Nie tak cię wychowałem.

Chyba się przesłyszałam.

– Wychowałeś?

W życiu nie odezwałabym się tak do ojca, ale alkohol prał mózg, powodował, że człowiek stawał się odważniejszy i wygadywał różne rzeczy.

Niby pijany równał się szczery.

– Wracaj do swojego pokoju. – Westchnął rozdrażniony, jakby musiał się użerać z nie wiadomo kim.

– Dobrze. – Wykrzywiłam usta w grymasie irytacji. – Ale jeśli mówię, że ktoś tam był, to było tak na pewno!

Zawróciłam się w stronę rezydencji i teraz zamiast strachu odczuwałam złość na mojego ojca. Pragnęłam się tylko położyć i zasnąć. Zdawałam sobie sprawę, że ojciec nie odpuści sobie mojego niedorzecznego, według nich, zachowania. Oj, zdawałam sobie z tego sprawę doskonale…

***

Lepiej nie mówić, jak czułam się rano. Wyszłam z pokoju i schodząc po schodach, spotkałam ojca. I już widząc minę Marcusa, wiedziałam, co mnie czeka. A ja pragnęłam tylko iść po jakieś leki przeciwbólowe.

Ojciec był jak zwykle ubrany w dobrze skrojony garnitur od Armaniego, idealnie dopasowany do jego wychudzonej sylwetki. Włoskie czarne buty błyszczały i to na nich skupiłam spojrzenie, kiedy pokonywałam każdy stopień.

– Dzień dobry, tato – przywitałam się beznamiętnym tonem.

– Dzień dobry, Anastasio – odpowiedział mi bez krzty emocji.

Przeszłam obok niego i wręcz odetchnęłam z ulgą, że nie zaczął swoich wywodów, których nie miałam teraz ochoty wysłuchiwać. Głowa pękała mi od pochłoniętego wczoraj alkoholu.

– Anastasio? – Usłyszałam za plecami głos ojca.

Odwróciłam się do niego.

– Tak, tato?

– Ja i Salvatore chcielibyśmy z tobą porozmawiać w gabinecie. – Wskazał dłonią, abym ruszyła w stronę owego pomieszczenia.

Na rękach pojawiła mi się gęsia skórka, którą przetarłam od razu rozgrzanymi dłońmi. Wiedziałam, co musiałam zrobić: iść i przetrwać ich wywód na temat tego, jak to źle się zachowałam. Po wczorajszym wieczorze coś się we mnie zmieniło i jakoś nie przejmowałam się tym, że będą mi trajkotać nad głową. Może tydzień wcześniej wzięłabym to do siebie, ale nie teraz. Tamta nastolatka, którą ledwo znałam, pokazała mi, że byłam dziewczyną stłamszoną przez ojca i wuja. A przed tym pieprzonym ślubem pragnęłam zaznać trochę rozrywki, rozkoszy. Nie chciałam dawać sobie wejść na głowę jak wcześniej. Nie chciałam tego, do cholery! Jeśli tego nie zmienię, nowy mąż będzie dosłownie rozstawiał mnie po kątach.

Moja buntownicza strona osobowości znów dała o sobie znać. Gdy byłam dzieckiem, ojciec szybko ją zgasił, ale nie teraz.

Znaleźliśmy się w gabinecie. Wuj, oczywiście, siedział za biurkiem na dużym pikowanym, czerwonym fotelu, wyglądającym dosłownie jak tron króla. Ojciec podszedł od razu do barku i naszykował trzy kryształowe szklanki. Gdy zobaczyłam same butelki od trunków, zebrało mi się na wymioty.

Ojciec podał mi szklankę z bursztynowym płynem, a ja spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Na samą myśl, że mam to wypić, aż wewnętrznie się krzywiłam, mimo że starałam się utrzymać pokerową twarz.

– Napijmy się, Anastasio, przecież wczoraj były twoje urodziny. – Ojciec wysilił się na słaby uśmiech, przez co jego blade blizny się naciągnęły.

Zaskoczona tym faktem, chwyciłam szklankę.

Ojciec podszedł do Salvatore i jemu także podał szkło. Wrócił do barku i wziął dla siebie porcję alkoholu.

– Wszystkiego najlepszego, Anastasio. – Wuj podniósł szklankę.

Ja tylko skinęłam głową w ramach podziękowania.

Tylko o to chodziło? Żeby się napić z okazji moich urodzin? Nie było żadnego wywodu, jak to źle się zachowałam? Chociaż nie mogłam w to uwierzyć, zrobiło mi się bardzo miło, że chcieli w jakikolwiek sposób celebrować moje urodziny. Każdego roku dostawałam od nich prezent, który kupował ktoś z ich pracowników, z dołączoną karteczką: „Wszystkiego najlepszego”. Nigdy osobiście nie złożyli mi życzeń. Na wuja mogłabym machnąć ręką, ale ojciec?

Oni jako pierwsi się napili. Gdy spojrzałam w szklankę i poczułam odór alkoholu, prawie zwymiotowałam. Jednak przemogłam się i napiłam tego bestialsko gorzkiego whiskey. Paliło w przełyk jak jasny gwint. Nie wytrzymałam, skrzywiłam się, a w oczach pojawiły się łzy z powodu ostrego smaku bursztynowego płynu.

Z czego to, do cholery, było zrobione, jeśli było takie mocne?!

Salvatore zaśmiał się tylko pod nosem, jakby zdawał sobie sprawę, jaka będzie moja reakcja na ten alkohol.

– Usiądź. – Ojciec wskazał dłonią na fotel, który znajdował się naprzeciw wuja.

Dzieliło nas tylko potężne hebanowe biurko.

Gdy zbliżyłam się do mebla, Marcus go odsunął, a ja zasiadłam.

Przeczuwałam, że coś było nie tak, dlatego nie rozsiadałam się wygodnie ani nie oparłam o oparcie.

Nastała chwilowa cisza, która z każdą sekundą gęstniała i powodowała strach. Wuj za każdym razem potrafił wywołać w człowieku niepokój tylko po to, aby mieć przewagę. Przez samą pozycję, jaką zajmował, każdy się go bał, ludzie wręcz mu się kłaniali, kiedy go widzieli.

Zdałam sobie sprawę, że ten drink i życzenia były jedynie ładnym tłem do tego, co chcieli mi przekazać. Lekko skonfundowana, wpatrywałam się w błękitne oczy wuja. Chciałam przeniknąć do jego głowy, żeby cokolwiek z niego wyczytać.

Nic z tego.

Zegar coraz głośniej tykał. Oddech mi się rwał, krew krążyła w żyłach coraz szybciej. Pierwszy raz czułam takie emocje. Tykanie wskazówek zegara było coraz głośniejsze, a ja wpadałam w jeszcze większą panikę.

Wuj w ostatniej chwili otworzył usta, bo jeszcze moment i chybabym stamtąd uciekła.

– Skończyłaś osiemnaście lat – zaczął, bo to on był głową rodziny. – Co prawda nie jesteś pełnoletnia, ale – odchrząknął – doskonale wiesz, że musisz kogoś poślubić. Nazywa się Vincent Corleone – wygłosił dumnie, jakby mój kandydat był jakimś boskim stworzeniem.

Tylko nie to!

– Ile ma lat? – wydusiłam z siebie.

Nie miałam pojęcia, jak to zrobiłam. Czułam kolczatkę, która powoli wrzynała się w moją szyję.

Tylko nie jakiś dziadek, proszę. Tylko nie jakiś stary dziad!

– Trzydzieści cztery.

Ile?! Szesnaście lat starszy?

Poczułam awersję zarówno do wuja, jak i do ojca. Moje rozeźlenie było tak silne, że pragnęłam zacząć rozwalać wszystko w gabinecie. Gdyby ktoś spojrzał na mnie z boku, zobaczyłby kobietę z zimnym wyrazem twarzy, siedzącą na fotelu. Jak kameleon potrafiłam dostosowywać się do danej sytuacji… Oni mnie tego nauczyli.

Po chwili jednak lekko odetchnęłam.

Lepszy facet starszy o szesnaście lat niż mężczyzna około siedemdziesiątki. Coraz częściej słyszałam o takich sytuacjach. Przeważnie to faceci, a raczej ich rodziny, szukali sobie kandydatki na żonę. Nie interesowało ich to, że dziewczyna może być od nich o czterdzieści lat młodsza. Oni się wręcz cieszyli, że dostaną świeże mięso. Pieprzone zboki.

Cały czas skręcało mnie w środku. Żółć podchodziła mi do gardła, ale bardzo szybko ją przełykałam. Zderzyłam się właśnie z grubym murem. Wiedziałam, że to nastąpi, ale myślałam, że nieco później… Uświadomiłam sobie, że wyjdę za nieznanego mi mężczyznę, który będzie rościł sobie do mnie prawo w każdy możliwy sposób. Walczyłam ze sobą, żeby nie wybuchnąć, ale… przecież mój wybuch nic by nie dał. Byłam świadoma, że wezmę ślub z nieznajomym. Co miałam im powiedzieć? „Nie”? Kiedy oni mówili: „w prawo”, ja nie mogłam powiedzieć: „w lewo”. Miałam im pokazać swoje łzy i złość? Spłynęłoby to po nich. Byli uodpornieni na takie akcje. Robili o wiele gorsze rzeczy. Oni mogliby spokojnie zakolegować się z diabłem w piekle. Mafia i nasze życie rządziły się trochę innymi prawami.

– Kiedy ślub? – zapytałam wuja z dumnie uniesioną brodą.

– Kwestia kilku miesięcy. Jeszcze musimy się konkretnie dogadać. Corleone to dla ciebie bardzo dobra partia. Zaczynają być prawdziwą potęgą.

„To dla ciebie bardzo dobra partia”? Chyba dla nich. Gadali tak, jakbym była w siódmym niebie, wychodząc za tego całego Vincencika.

– Dlaczego on?

– Cóż… są pewne sprawy i jakoś musimy się dogadać. Nie byłoby nam na rękę toczyć z tą rodziną żadnego sporu, więc, jak zdajesz sobie sprawę, najlepszym rozwiązaniem będzie złączenie dwóch rodzin. Vincent idealnie nadaje się do naszej rodziny. – Kiedy Salvatore wymawiał imię Vincenta, aż oczy mu się świeciły.

Wiedziałam, że on będzie pupilkiem wuja. Mało kto nim zostawał, ale jeśli już ktoś wujowi imponował (a niewielu takich było), wuj aż się jarał tą osobą i traktował ją nadzwyczaj dobrze.

– Od kiedy wiedzieliście? – Próbowałam grać twardą.

Zerknęłam na brzuch wuja, tam gdzie napinały się guziki jego koszuli. Bałam się, że któryś z nich wystrzeli w moją stronę i uszkodzi mi oko.

– Od dwóch miesięcy – odparł płynnie.

– Czy to wszystko i czy mogę już stąd wyjść?

Nie chciałam być tu ani minuty dłużej, zepsuli mi cały dzień, a o życiu to ja nie wspomnę.

– Idź – odezwał się wreszcie mój ojczulek od siedmiu boleści.

Bez wahania wstałam i wyszłam bez jakiegokolwiek słowa.

Miałam wcześniej zamiar wziąć tabletki i coś zjeść, ale od razu wróciłam do pokoju. Usiadłam na podłodze i oparłam się plecami o bok łóżka. Cała dygotałam, a tutaj mogłam sobie pozwolić na chwilę słabości. Po moim policzku popłynęła pierwsza łza, potem kolejna i następna…

Rozlała się we mnie jeszcze większa fala goryczy. To wszystko spowodowało, że coś się we mnie zmieniło. Nie chciałam być tą dziewczyną, którą byłam: spłoszoną jak mysz i posłuszną.

***

Aktualnie

Kiedy od wiadomości, że poślubię Vincenta, minął pierwszy rok, pętla na szyi powoli się rozwiązywała. Z dnia na dzień, gdy ojciec wraz z Salvatore nie wspominali o ślubie, coraz bardziej wierzyłam w to, że do niego nie dojdzie. Słyszałam, że nie mogli się dogadać, ale nie dopytywałam o więcej. Nie chciałam nawet o tym wspominać, jakbym się bała, że gdy im przypomnę, to zareagują.

Żyłam, jak chciałam. Miałam wiele czasu tylko dla siebie. W podświadomości wiedziałam jednak, że moja wolność w każdym momencie może się zakończyć, ale po prostu przeganiałam tę myśl.

Minęły cztery lata, a ja już nawet nie myślałam o aranżowanym ślubie. Upłynęło tyle czasu… Z roku na rok byłam coraz bystrzejsza i dojrzalsza. Spotykałam się też po kryjomu z mężczyznami. Dlaczego by nie? Wuj i ojciec o niczym nie wiedzieli. Byłam sprytniejsza od nich. Przez tyle lat przyglądałam się ich poczynaniom, aż w końcu poczułam, że uczeń przerósł mistrza.

Pół roku wcześniej przeprowadziliśmy się z Orlando do Nowego Jorku. Oczywiście tam, dokąd oni podróżowali, tam i ja musiałam jechać.

W trakcie jednej z kolacji, kiedy to siedziałam jak zawsze w samotności, niespodziewanie przy stole pojawił się Marcus.

Jako że przeglądałam relacje znajomych na Instagramie, od razu zablokowałam telefon. Przeniosłam spojrzenie z komórki na ojca. Jego usta wygięły się w lekkim półuśmiechu. Może to było głupie, ale ja przełknęłam głośno ślinę, bo zamiast cieszyć się, że ojciec wreszcie się do mnie uśmiecha, zdawałam sobie sprawę, że właśnie nadeszły kłopoty.

– Mam nadzieję, że kolacja ci smakowała.

A to heca, zainteresował się. Może miał gorączkę?

– Tak, ojcze. Wiem, że nie przyszedłeś ze mną porozmawiać, ty nigdy… – Ugryzłam się w język, bo wytykanie mu błędów było bez sensu. To i tak nic by nie dało. – Słucham cię, tato.

– Już za rok weźmiesz ślub – oznajmił podekscytowany.

W uszach zaczęło mi szumieć. Zacisnęłam zęby tak mocno, że dziwiłam się, że żaden mi nie pękł. Miałam taką dobrą kolację, a przez tę „dobrą nowinę” nic nie zjem, absolutnie nic. Odechciało mi się totalnie wszystkiego.

– Wspaniale – rzuciłam z nutą ironii.

– Powinnaś się cieszyć, córciu. – Poklepał mnie po ramieniu i odszedł, już bez żadnego słowa.

Niestety, wyglądało na to, że diabeł jednak chwyci mnie za dłoń, wciągnie w swoje podziemia i nie wypuści do końca życia.

Rankiem od jednej z pokojówek dowiedziałam się, że mamy gościa w domu. Była nim jakaś młoda kobieta. Dowiedziałam się o tym, gdy zeszłam do holu. Jak na zawołanie, z gabinetu wyszli Salvatore, Marcus i Daniel, który pojawił się w naszym życiu chwilę po moich osiemnastych urodzinach. Słyszałam, że wcześniej współpracował z moim ojcem. Wykonywał dla niego jakąś brudną robotę. Salvatore obdarzył go tak wielkim zaufaniem, że stał się jego bardzo bliskim pracownikiem. Czasem wydawało mi się, że traktował go jak syna, którego nie miał. Dziwiłam się zawsze, dlaczego wuj nie spłodził żadnego potomka.

Widząc Daniela, lekko zadrżałam. Wcześniej próbowałam do niego podbijać, ale nic z tego. Był na mnie uodporniony. Chyba wcale mu się nie podobałam. Teraz jednak jego mina wyrażała jakieś nagromadzone szczęście, którym chciał się podzielić z całym światem. Widziałam to i nie wiedziałam, czym było ono spowodowane.

– Tato? – Podeszłam do nich bliżej, bo szeptali w kręgu, jakby byli w jakiejś konspiracji. – Słyszałam, że w naszym domu jest jakaś kobieta…

Miałam nadzieję, że to nie następna kochanka ojca, jak zwykle niewiele starsza ode mnie. Nie mogłam znieść tego widoku, a czasem czułam obrzydzenie. Czy mój mąż także będzie miał wianuszek kochanek? Nastawiałam się na to, i to za bardzo. Całe szczęście będzie to dla mnie obca osoba, nic nieznacząca, więc jakoś to przetrawię.

– Pamiętasz, że mamy zaginioną siostrę? – Zamiast Marcusa głos zabrał wuj.

– Yyy… no tak. – Spojrzałam na nich podejrzliwie. – Nie mówcie, że się odnalazła! – krzyknęłam w lekkim szoku.

Tata i wuj byli przyrodnim rodzeństwem. Mieli siostrę Amelię, która uciekła od nich jako nastolatka. Wuj całe życie jej szukał. W domu w Orlando wszędzie wisiały jej fotografie, jakby miały przypominać wszystkim o tej kobiecie. Ja niestety jej nie poznałam.

– Nie żyje od dawna – powiedział beznamiętnie Marcus.

Jakoś mnie to nie dziwiło.

Salvatore i ciotka Amelia mieli tego samego ojca i matkę. Za to Marcus był z innej matki. Miałam wrażenie, że czasem chciał się przypodobać wujowi, żeby pokazać, że nic ich nie różni, że są w stu procentach rodziną.

– Och, to straszne. – Tylko tyle z siebie wydusiłam.

Szkoda. Zawsze chciałam ją poznać. Było dla mnie zagadką, dlaczego uciekła.

– W pokoju na górze jest jej córka.

– Serio? – pisnęłam zaskoczona. – Mam kuzynkę? – Rozkwitł we mnie jakiś entuzjazm. Wreszcie jakaś kobieta w rodzinie!

– Tak – zaczął wuj. – Jest żoną Ricarda Toggaziego, ale raczej już byłą…

Nie chciałam dać po sobie poznać zaskoczenia, ale spotykałam się dosyć niedawno z bratem Ricarda na niezobowiązujące noce. Wiedziałam, że usidliła go jakaś kobieta o imieniu Alice. Nawet nie zrobiło mi się z tego powodu przykro, no bo spotykaliśmy się tylko w jednym celu… Chociaż fakt: o Ricardo Toggazim nie wiedziałam zbyt wiele, bo do Nowego Jorku sprowadziliśmy się dopiero jakiś czas temu.

– Jak ma na imię?

– Sofia – odezwał się lekko ożywiony Daniel.

Spojrzałam na niego podejrzliwie i coś mi się wydawało, że to przez tę kobietę był taki pobudzony.

– Mogę do niej iść? Chciałabym się przywitać.

– Tak – Skinął głową wuj. – Tylko… uważaj, bo właśnie rozstała się z mężem.

– Okej. – Pokiwałam głową na znak, że rozumiem i będę uważać.

Złamane serce uwalniało z człowieka negatywne emocje.

Wiedziałam, jaką będę miała misję: poznać moją kuzynkę i nie dopuścić do tego, żeby płakała przez mężczyznę. Zakładałam, że doszczętnie ją zranił. Ach, ci podli faceci. Znów myśląc o mężu, cieszyłam się, że mnie nie będzie to grozić. Chłoptasie z kręgu mafijnego raczej nie traktowali dobrze swoich żon. Chociaż czasem, ale to rzadko, zdarzały się wyjątki. Przez cztery lata wyrobiłam sobie o nich zdanie, słuchając ich zrozpaczonych zdradzonych żon, które na domiar złego były źle, a czasem wręcz okrutnie traktowane przez swoich mężów.

***

Miesiąc później

W domu odbywało się przyjęcie na cześć mojej kuzynki Sofii. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że będzie z niej taka fajna kobieta. Była kulturalna, troskliwa i życzliwa. Przez całe życie otaczała ją mafia, ale to jej, na szczęście, nie zepsuło. Wreszcie miałam z kim porozmawiać. W naszej rodzinie nie było wiele kobiet, tylko jakieś ciotki, które widywałam raz na ruski rok. Kochanki ojca się nie liczyły, a wuj nigdy się nie ożenił ani nie spotykał z żadną kobietą. Był samotnikiem. Nigdy też nie widziałam, żeby kręciły się wokół niego nawet jakieś panie lekkich obyczajów. Na przyjęciu pojawiło się wiele wpływowych osób. Co najlepsze, nawet mąż Sofii, na którego dziewczyna nie mogła patrzeć. Współczułam mu, bo wiedziałam, że nie będzie dobrze przyjęty przez moją kuzynkę.

Sofia schodziła po schodach razem z Danielem. Bardzo dobrze odnalazła się w rodzinie. No i była oczkiem w głowie Salvatore. Czy to mnie jakoś raziło albo czułam się zazdrosna? Oj, nie, za wiele lat spędziłam z wujem i ojcem, żeby jej tego zazdrościć. Patrzyłam na nią za to z zachwytem. Nowy członek rodziny napawał mnie większym entuzjazmem.

Spojrzałam na bok swojej pięknej turkusowej sukienki i zauważyłam w niej dziurę.

Do cholery! Przecież to była sukienka od Diora!

Migiem znalazłam się w swoim pokoju, jednak zanim wybrałam nową sukienkę i się w nią odziałam, minęło sporo czasu. Przed wyjściem spojrzałam jeszcze raz w lustro. Moje pofalowane włosy w kolorze gorzkiej czekolady opadały kaskadą na nagie plecy. Sztuczny biust był perfekcyjnie opięty przez materiał, a rozcięcie w sukni uwydatniało opalone nogi. W Nowym Jorku było tyle słońca, co kot napłakał, więc chodziłam na solarium. Wydatne wargi przejechałam krwistoczerwoną szminką. Dłonią wygładziłam suknię z satyny.

Łapiąc za klamkę, usłyszałam nagle strzały na dole.

To niemożliwe!

Już raz byłam świadkiem zabójstwa i wiedziałam, czym zajmowała się moja rodzina, ale nigdy przenigdy nikt nam nie zagrażał! Aż do tego momentu.

Wyciągnęłam broń z szuflady i kiedy powoli, z pełną czujnością, wychodziłam, zauważyłam obcą osobę. Schowałam się od razu do pokoju i podeszłam do okna, by dyskretnie przez nie wyjrzeć. Nic zbytnio nie widziałam, bo ludzie uciekali w popłochu. Usłyszałam koguty policyjne i zdałam sobie sprawę, że muszę się natychmiast ewakuować.

Zbiegłam po schodach, ciągle rozglądając się wokół siebie, z bronią w ręce. Wyjrzałam w stronę holu i ujrzałam Fornero, którego Sofia miała początkowo poślubić. Potem mój wzrok przeniósł się na… O matko! Stała tam moja ciotka Amelia, która niby nie żyła… Ale jak to możliwe? Widziałam ją na fotografiach i wiele się nie zmieniła. To na pewno była ona!

Przez ten szok i brak ostrożności nie zdążyłam się schować i mnie zauważyła.

– Anastasio, stój! Bo strzelę – zagroziła.

Własna ciotka chce mnie zabić! Dlaczego?

– Rzuć broń! – Pistoletem wskazała na podłogę, abym to zrobiła.

Nigdy nie byłam w takim szoku jak teraz. Prawie ścięło mnie z nóg ze strachu i stresu. Ale byłam jak kameleon. Potrafiłam, tak samo jak oni, zachować powagę, chociaż w środku zaczęłam się powoli łamać.

Nie miałam wyjścia. Musiałam się poddać. W myślach rozważałam, co mogę zrobić, ale wiedziałam, że ona będzie szybsza i mnie skrzywdzi. Odłożyłam broń na podłogę i z uniesionymi dłońmi wstawałam.

– Kopnij ją do mnie – odezwała się ostrzej, nim się ruszyłam. Była bardzo pobudzona. – Kopnij ją, kurwa, do mnie albo strzelę ci w kolana i zapamiętasz, po co są nogi!

Zrobiłam to szybko – kopnęłam tak mocno, że broń wylądowała u jej stóp. Przeniosłam dłonie do tyłu i splotłam je. Nie chciałam pokazać, jak drżały, jak strach mnie miażdżył i chciał porwać w otchłań, która mogła spowodować irracjonalne, bezmyślne zachowanie.

– Jak to możliwe, że żyjesz? Przecież…

Uśmiechnęła się podle, aż mną wstrząsnęło. Wiedziałam, że to nie skończy się dobrze. Nikt mi nie pomoże. Czekała mnie śmierć. Ciotka była bezlitosna, nadawała się do naszej rodziny. Jej bracia także byli bezlitośni i bestialscy dla swoich wrogów.

Dlaczego nas nienawidziła? Byliśmy rodziną.

– Gwiazdeczko, wytępię was wszystkich, rozumiesz?

Zebrałam się na odwagę i zapytałam:

– Dlaczego?

– Żegnaj.

Gdy usłyszałam jej słowa, po policzku spłynęła mi słona łza.

Ciotka pociągnęła za spust i rozległ się przeraźliwy huk. Kula trafiła mnie w brzuch. Poleciałam lekko do tyłu, automatycznie objęłam się w pasie, jakby to miało uleczyć moją ranę. Zaczęło mi brakować powietrza, wręcz się dławiłam. Chciałam wydusić cokolwiek, prosić o pomoc, błagać. Cokolwiek. Upadłam, uderzyłam się w głowę i zapadła ciemność.

Byłam w piekle czy w niebie?

Chyba w piekle, bo pikanie zaczęło mnie drażnić.

Nieustannie słyszałam tylko: pik, pik, pik.

Miałam ochotę wstać i pozbyć się tego dźwięku, ale nie mogłam.

Walczyłam, jak przystało na kobietę z rodu Gambino, a po hardej walce z ciężkimi powiekami nareszcie otworzyłam oczy.

Prawie rozpłakałam się ze szczęścia. Jakie to było niesamowite uczucie – otworzyć oczy. Na początku widziałam czarną plamę, która z czasem zaczęła się wyostrzać. Z każdym mrugnięciem było coraz lepiej. W końcu ujrzałam mężczyznę o oczach jak ocean, pięknych i magnetycznych. Kasztanowe kosmyki opadały mu na twarz.

Och, ujrzałam piękno w czystej postaci.

Zachwyciło mnie to na tyle, że serce ruszyło do lekkiego galopu.

Mężczyzna zmarszczył czoło, następnie pewnym ruchem ręki zaczesał kosmyki, które go chyba irytowały. Miał nieskazitelne rysy twarzy. Kwadratową szczękę pokrywał lekki zarost.

Jeśli diabeł był tak przystojny, to jak mu się oprę? Czy o to właśnie chodziło? Żeby kusił mnie swoją urodą? Żebym usychała z tęsknoty za nim, kiedy będziemy sami w piekle?

– Jak masz na imię, diable? – wymamrotałam.

Zaczęło mi wirować w głowie. Bałam się, że znów przepadnę w ciemność.

To była kara za coś… Ale za co?

– Doktorze, wszystko z nią w porządku? – Usłyszałam elektryzujący męski tembr.

Czułam, jak wszystkie włoski na moim ciele stanęły dęba.

Wróciłam do wcześniejszego stanu, który mnie przerażał.

Wcale się nie pomyliłam – widziałam diabła.

ROZDZIAŁ 1

Anastasia

Czułam, jakbym pod powiekami miała milion małych kamyczków. Suchość w gardle była tak przerażająca, że oddałabym nerkę, aby napić się czegokolwiek. Z całych sił próbowałam otworzyć oczy i znów mi się udało.

Od teraz docenię każdy dzień, w którym bez problemu rozchylę powieki.

W pierwszej kolejności spojrzałam na coś, co doprowadzało mnie do szału, czyli kardiomonitor. To piekielne „pik, pik, pik” było tak wkurzające, że pragnęłam umrzeć. Rozejrzałam się powoli po sali i dopiero po kilku sekundach zrozumiałam, gdzie się znajdowałam.

Szpital.

Matka Sofii, która próbowała mnie zabić.

Spojrzałam w prawo i ujrzałam obcego, zmęczonego mężczyznę, który przyglądał mi się, jakbym była niezrozumiałą dla niego rzeźbą.

– Kim jesteś? – zareagowałam natychmiast.

Po chwili się skrzywiłam, bo ból głowy był tak silny, że przyłożyłam dłonie do skroni. Te myśli powróciły.

„Piekło” równa się „diabeł”.

– Diabłem – odpowiedział bez zawahania.

– Jaka czeka mnie kara? – zapytałam cicho.

Cholera jasna. Teraz nie miałam pojęcia, czy to działo się naprawdę. Czy dali mi takie silne leki? Wszystko mi się mieszało. Czułam się, jakbym była naćpana. Sama nigdy nie zażywałam żadnych narkotyków, ale słyszałam od znajomych, jak po tym reagowali. Wpadałam w panikę, bo nie wiedziałam, co się działo.

A może on też chce mnie skrzywdzić? Dlaczego nie ma tutaj ojca ani wuja?!

– Zostaniesz moją żoną – powiadomił mnie bez krzty emocji.

– Co?! – Trochę się ocuciłam i znów na niego spojrzałam.

– Żoną. – Łypnął na mnie z lekkim poirytowaniem.

Zamknęłam oczy. Powoli zaczęłam głęboko oddychać. Powietrze było przesiąknięte chlorem, ale nawet to mi nie przeszkadzało.

Skup się, do cholery! I weź się w garść.

Otworzyłam oczy ponownie i przeniosłam spojrzenie na niego.

Nagle mnie olśniło.

– Vincent? – Z wrażenia aż usiadłam, ale natychmiast pożałowałam tego ruchu. Czułam, jak ciągnie mnie brzuch, a ból był przy tym piekielnie ostry.

– Nie ruszaj się – zganił mnie spokojnym tonem.

– Ile ja tutaj leżę? – dopytałam.

Serce tak galopowało, że kardiomonitor chyba nie wyrabiał, bo dźwięk wpadał prawie w jednostajne piszczenie.

Za dużo tego wszystkiego naraz.

– Najpierw się uspokój, to wszystko ci opowiem. Chcesz jakieś środki na uspokojenie? Czy zaraz ci przejdzie? – Uniósł się lekko, jakby już chciał iść po kogoś, żeby dał mi cokolwiek.

– Czekaj – zatrzymałam go.

Wlepiłam spojrzenie w biały jak kartka sufit i oddychałam głęboko. Z minuty na minutę moje serce się uspokajało, tak samo jak oddech. Chociaż obecność mojego przyszłego męża mi to utrudniała. Czułam się dziwnie i niepewnie.

W jednej sekundzie przypomniała mi się sytuacja z domu.

Ciotka mierzyła we mnie bronią, następnie strzał, huk, mój upadek. Jak przez mgłę słyszałam udręczony, smutny głos Sofii, ale to chyba tylko moje wyobrażenie.

– Mów.

Nie uraczyłam go spojrzeniem, bo wolałam patrzeć w sufit. Krępował mnie, czułam się bezsilna.

– Co pamiętasz? – dopytał jeszcze.

– To, że ciotka… – mówiąc o niej, poczułam silne dreszcze na ciele – zmartwychwstała i mnie postrzeliła. Ona mówiła takie dziwne rzeczy, ja nic z tego nie rozumiem… – Zerknęłam na niego, bo chciałam zobaczyć jego reakcję.

Nic z tego – zachowywał się tak samo jak mój ojciec i wuj. Ta ich pokerowa twarz doprowadzała mnie do szału.

– Zamknęli tę… – Ugryzł się chyba w język. – Zamknęli ją w psychiatryku. Już ci tłumaczę, o co w tym wszystkim chodzi, bo sam nadal jestem zaskoczony. Matka Sofii uciekła od twojego wuja, bo nienawidziła takiego życia. Czyli wiesz, chodzi o mafię.

W sumie to się jej nie dziwiłam.

– Później wzięła sobie za punkt honoru doprowadzenie wszystkich za kraty. Wyszła za niejakiego Suterittiego, żeby przeniknąć do mafii… żeby zdobyć jak najwięcej informacji. Później urodziła Sofię, potem upozorowała własną śmierć. Wstąpiła do policji i wszystkich nas na boku tropiła. I tak oto pojawiła się, żeby nas wytępić jak robaki. – Przez jego twarz przemknęło lekkie obrzydzenie. – Zamknęli ją tam, gdzie jej miejsce, bo podobno sfiksowała i dlatego tak się zachowywała, że… – Czułam, że na mnie patrzył, więc uraczyłam go swoim spojrzeniem. – Porwała Sofię i chciała, żeby zeznawała przeciwko wszystkim…

– Co?! – zareagowałam dość ostro. Kardiomonitor znów zaczął pikać w szaleńczym tempie. – T-to… To ona mnie znalazła? Sofia? Ja… – Pomyślałam chwilę. – Pamiętam jej głos, jak leżałam… Myślałam wtedy, że umieram.

Po tym, jak wypowiedziałam ostatnie słowo, Vincent lekko się poruszył, jakby coś go uwierało.

– Jest już u Gambino. Wszystko z nią w porządku. Fakt, była u ciebie, ale ona myślała, że nie żyjesz… Zobaczyła swoją matkę i uciekła, bo myślała, że ma urojenia.

Nawet się jej nie dziwiłam.

– Twój wuj z ojcem cię znaleźli.

Może to głupie, ale byłam ciekawa, co poczuł ojciec i czy w ogóle cokolwiek poczuł.

– Całe szczęście, że Sofii nic nie jest. – Odetchnęłam z ogromną ulgą.

Nastała chwila ciszy, więc Vincent wstał i zapiął dopasowaną marynarkę.

Wtedy zobaczyłam, jak dobrze ten garnitur na nim leżał, jak materiał idealnie opinał się na każdym mięśniu.

Brzydkiego męża to mi nie wybrali… Tylko że czasem piękne rzeczy są piękne wyłącznie na zewnątrz. Nie oceniałam go, nie miałam prawa. Nie znałam go, ale… cholerna podświadomość mówiła mi, że będzie tyranem, że będzie traktował mnie jak zero. Chyba za dużo czasu spędzałam z kobietami z rodzin mafijnych…

Miałam tak wiele pytań, a on chciał mnie zostawić.

– Vincent. – Pierwszy raz wypowiedziałam jego imię na głos.

Zatrzymał się w pół kroku.

– Dlaczego teraz się pojawiłeś? Minęły cztery lata, odkąd mi powiedzieli. Z tego, co ojciec mi mówił, miałam cię poślubić dopiero za niecały rok. Więc dlaczego teraz tutaj jesteś?

– Nie będę z tobą o tym rozmawiał – rzekł, a mówiąc to, nawet się nie odwrócił.

Zrobił jeden krok.

Nie miałam pojęcia, skąd wzięło się we mnie tyle odwagi. To chyba frustracja, która mnie właśnie dopadała. Zebrałam się w sobie, chociaż może nie powinnam. Słyszałam tak wiele o poczynaniach Vincenta… Ludzie bali się, wypowiadając jego imię.

– Odpowiedz mi! Traktujesz mnie tak samo jak Marcus i Salvatore! Jak jakąś pindę, której słowo się nie liczy. Jestem twoją przyszłą żoną i mam prawo wiedzieć. – Uniosłam ton.

Gdyby mój ojciec usłyszał ten wybuch, zapewne dostałby wylewu albo zawału. Stąpałam po cienkim lodzie, wiedziałam o tym.

Po mojej ostrej reakcji on od razu odwrócił się na pięcie i spiorunował mnie tymi swoimi pięknymi lazurowymi oczami, które przyciągały spojrzenie. Uniósł lekceważąco brew.

Kiedy z jego ust padło pierwsze słowo, dziwiłam się, że był taki spokojny.

– Mieli cię chronić, a nawet tego nie potrafili zrobić. Tak jak mówiłaś, ślub miał odbyć się za rok, ale od teraz cię przejąłem i będziesz przy moim boku.

– P-przejąłeś? – zapytałam zaskoczona.

– Tak. Jesteś w mojej klinice. Gdy wydobrzejesz, to plan jest taki: wrócimy do mojego mieszkania, które tutaj mam. Tam zregenerujesz się do końca po wyjściu ze szpitala. Nie chcę, żeby ludzie widzieli cię w złym stanie.

Chociaż tyle. Nie zaciągnie mnie na siłę przed ołtarz, kiedy będę się kiepsko czuła.

– Potem weźmiemy ślub, jak to było ustalone. Czy coś jeszcze?

Patrzył na mnie wyczekująco i chyba naprawdę dokądś mu się spieszyło. Może do jakiejś kochanki albo Bóg wie gdzie?

– Muszę przygotować się na to psychicznie – westchnęłam cicho.

Nie miałam na celu go urazić tymi słowami. Naprawdę musiałam się na wszystko przygotować. To działo się tak szybko. Gdyby nie postrzał, miałabym jeszcze rok wolności.

– Chyba ja, bo będę musiał niańczyć małolatę. – Wydął policzki, jakby czekał na mój atak.

Przecież nie zostawię tego bez komentarza.

– Słucham? Co ty powiedziałeś? Małolatę? Hę?

Moje ciało oblał żar złości, całe szczęście miałam na sobie szpitalną koszulę, bo gdy się złościłam, na dekolcie wychodziły mi czerwone plamy.

– To, co słyszałaś, Anastasio.

– Ale po ślubie to będziesz wiedział, jak korzystać z mojego ciała, co? – chlapnęłam dość ostro w jego stronę.

Zdawałam sobie sprawę, że po ślubie będę musiała oddać się mężowi. Napawało mnie to obrzydzeniem, nie chciałam tego, poczuję się wykorzystana i nic niewarta. Nie byłam dziewicą i to wyjdzie podczas naszej nocy poślubnej. Byłam skażonym towarem, ale jeśli oni… Jeśli oni targowali się mną tak dla własnych korzyści, to dlaczego miał dostać idealną, nieskalaną żonkę, co? Dlaczego?

– Nie skorzystam.

To mnie zaskoczył.

– Fantastycznie.

Rzuciłam mu wredny uśmieszek, bo ubodło mnie to, że nazwał mnie małolatą. Chociaż lekko mi też zaimponował tym, że mnie nie dotknie. No okej, byłam młoda, ale wydaje mi się, że będąc w rodzinie mafijnej, trzeba szybciej dojrzewać. Ojciec od dziecka uczył mnie strzelać, żebym w razie czego mogła się obronić, więc… Która kobieta w moim wieku potrafi strzelać z broni tak idealnie jak ja? Nawet mój ojciec był zszokowany, że taka „dziewczynka” ma lepszy refleks i celność niż on – strzelec z wieloletnim doświadczeniem.

W domu, niestety, brali mnie za pindzię i modnisię. Lubiłam modę, zrobiłam sobie piersi, ale tylko dlatego, żeby zatuszować swoje kompleksy. Chciałam ładnie wyglądać, bo każdy oceniał mnie przez ten pryzmat. Przez te cztery lata się zmieniłam. Nie byłam już cicha i ułożona. Potrafiłam się śmiać, miałam w sobie dużo humoru i wigoru. Jeśli było trzeba, potrafiłam się zachować stosownie do danych sytuacji. Wiedziałam, kiedy mogłam, a kiedy nie.

– Idę, bo dostanę migreny w twoim towarzystwie – rzekł znów z tym swoim stoickim spokojem i mnie zostawił.

Nie mogłam zaprzeczyć, że skubaniec był przystojny – i to by było na tyle z jego atutów.

Wyczerpana, zamknęłam oczy. Rozmowa z nim kosztowała mnie wiele nerwów, a przez to, w jakim byłam stanie, szybciej się męczyłam. Zapadłam w błogi sen. Byłam szczęśliwa, że wreszcie miałam jakiś obraz sytuacji. Nie widziałam już tej ciemności.

***

Po dość długim czasie spędzonym w szpitalu pielęgniarka wraz z lekarzem przyszli ściągnąć mi bandaże. Od pielęgniarki dowiedziałam się, że robili to przeważnie, gdy spałam, i zastanawiałam się dlaczego. Później się domyśliłam.

– Jak się, słoneczko, czujesz? – zapytał siwawy lekarz, u którego widywałam codziennie uśmiech.

– Wyśmienicie – skłamałam.

Tak naprawdę pragnęłam wyjść ze szpitala. Wolałam być uwięziona w domu Vincenta niż w tych białych czterech ścianach, które zaczęły mnie irytować. Nie mogłam narzekać na opiekę, czystość i wystrój, ale to mnie przytłaczało. Pragnęłam poczuć, że byłam w domu. Może nie swoim, ale w domu.

– To dobrze. Ściągniemy bandaże. Wczoraj widziałem ranę i muszę powiedzieć, że goi się tak, jak powinna. Codziennie będzie przychodzić do pani pielęgniarka, która będzie to kontrolowała.

– W porządku. – Na mojej buzi uformował się blady uśmiech.

Serce zabiło mi szybciej z radości, że opuszczę to miejsce, że wreszcie wyjdę na dwór i poczuję wiatr na skórze. Zaczęłam doceniać takie małe rzeczy. Tak to w życiu jest, że dopiero gdy doświadczysz czegoś złego, zaczynasz doceniać wszystko, co masz.

Podniosłam koszulę szpitalną i cały czas patrzyłam, co robiła pielęgniarka. Miała odsłonić miejsce, w które mnie postrzelono.

Spojrzała na mnie z lekkim zakłopotaniem. Po chwili ujrzałam gojącą się ranę, ale… to wyglądało tak paskudnie. Będę mieć okropną bliznę. Aż zrobiło mi się przez chwilę gorąco, oczy delikatnie zapiekły. To będzie mnie tak szpeciło. Żadna kobieta nie chce nosić blizn. Odwróciłam wzrok i zamrugałam kilka razy powiekami.

Lekarz i pielęgniarka mówili mi, jak mam dbać o ranę, ale ja nadal byłam w szoku. Nie spodziewałam się, że to aż tak źle wygląda. Wszystko wpuszczałam jednym uchem, a drugim wypuszczałam. Gdy wyszli z sali, pozwoliłam sobie dać upust emocjom. Łzy pociekły mi po policzkach.

Ktoś wszedł do pomieszczenia, a ja instynktownie otarłam twarz i spuściłam głowę, żeby nikt nie zobaczył mojej słabości.

– Przywiozłem ci ubrania. – Usłyszałam spokojny głos Vincenta.

– Dobrze. – Chrząknęłam, bo czułam, że zaschło mi w ustach. – Połóż je na krześle. Zaraz się przebiorę i możemy opuścić to miejsce – powiedziałam neutralnym tonem, aż byłam zaskoczona, że trzymałam emocje na wodzy.

Na pewno widział, że płakałam, ale nie zapytał nawet czemu. Zdałam sobie sprawę, że nigdy nie zaznam miłości, nigdy nie poczuję, że ktoś się o mnie martwi lub troszczy, nigdy nie otrzymam od partnera pocieszenia w gorszych chwilach. Dotarło to do mnie dobitnie. Zostałam sama jak palec. Byłam jednak silna i wiedziałam, że sobie poradzę. Jeśli on będzie traktował mnie źle, obiecuję, że doprowadzę go do szaleństwa.

Drzwi zaskrzypiały, kiedy zapinałam ostatni guzik luźnej sukienki – to pielęgniarka wjechała do pokoju z wózkiem inwalidzkim. Gdy tylko go zobaczyłam, skręcało mnie w środku. Nie chciałam na nim siadać i bardziej sobie uwłaczać.

– Dobrze się czuję. Nie potrzebuję wózka – oznajmiłam.

– Jest pani pewna? – Pielęgniarka spojrzała na mnie niezbyt przychylnie, bo nie wierzyła, że tak doskonale się czuję.

Miała rację – nie czułam się dobrze, ale wolałam wyjść stąd na nogach.

Rana bardzo bolała, ale byłam takim cholernym uparciuchem. Z tego, co dowiedziałam się od lekarza, miałam wiele szczęścia, że kula niczego nie uszkodziła.

– Tak, jestem pewna.

Pojawił się Vincent. Spojrzał najpierw na mnie, następnie na wózek.

– Siadaj. – Kiwnął głową.

– Nie – wzbraniałam się. – Jest okej. Dobrze się czuję i wyjdę o własnych siłach.

– Anastasio…

Ruszyłam powoli do przodu i wyminęłam tę dwójkę.

Po chwili Vincent stanął u mojego boku. Szliśmy w absolutnej ciszy, a ja poruszałam się w żółwim tempie. Cieszyłam się z tego, że mogłam chodzić, choć bolało mnie cały czas. Satysfakcja, że mogę samodzielnie postąpić kilka kroków, dodawała mi sił.

– Gdybyś usiadła na wózku, dawno bylibyśmy na parkingu – wypomniał mi ze stoickim spokojem. – Tylko tracę minuty swojego cennego czasu – mruknął pod nosem.

– No, no… Ceń swój czas, bo zostało ci go mało. Czterdziestka zaraz zapuka ci do drzwi. Ja tam mam więcej tego czasu – skomentowałam, nawiązując do tego, że nazwał mnie wcześniej małolatą.

Gdyby nie był wtedy dla mnie taki gburowaty, to absolutnie nic bym nie powiedziała. Mało tego – byłabym bardzo miła, jeśli on traktowałby mnie równie miło.

Zatrzymał się, po czym złapał mnie delikatnie za łokieć. Również stanęłam, lecz zanim na niego spojrzałam, uniósł mnie delikatnie niczym pannę młodą. Zaskoczona, spojrzałam na niego, ale on nawet nie uraczył mnie spojrzeniem. Zastanawiałam się przez chwilę, czy nie ma botoksu w twarzy, bo żaden mięsień mu nawet nie drgnął.

Szliśmy w absolutnej ciszy w stronę parkingu, a ludzie przechodzący obok uśmiechali się do nas. Zapach jego żelu do mycia i ostrych perfum był bardzo ładny, wcale nie drażnił. Przez to mimowolnie kątem oka przyglądałam się jego twarzy. Widząc go z tak bliska, zauważyłam, że na jego twarzy pojawiają się małe zmarszczki w okolicach oczu. Przeniosłam spojrzenie na tors, który był nieznacznie odkryty, dlatego że mój przyszły mąż nie zapiął trzech pierwszych guzików swojej czarnej koszuli.

Postawił mnie ostrożnie przed autem, a wtedy, nie wiadomo skąd, pojawiło się przy nas dwóch ochroniarzy, którzy otworzyli dla nas drzwi. Wsiadłam do samochodu jako pierwsza. Vincent położył delikatnie swoją dłoń na moich plecach, jakbym miała upaść.

Umościłam się na wygodnym fotelu ze skóry i nim mężczyzna też wsiadł, zaczęłam się zastanawiać, jakim był człowiekiem.

Został mi przeznaczony w dniu moich osiemnastych urodzin. Minęły cztery lata… Przez cały ten czas nie mogli się dogadać, a kiedy zostałam postrzelona, Vincent mnie przejął, jakby bał się, że może mnie stracić. Zakładałam, że ta troska wynikała tylko z tego, że nie połączy największych rodzin. Czy byłam tym rozczarowana? Nie.

Między nami było szesnaście lat różnicy. Miałam obawę, że możemy się nie dogadać. Już na starcie wyzwał mnie od małolaty, którą – jak to powiedział – będzie musiał niańczyć. Traktował mnie jak dziecko, nie jak kobietę. Może brzydził się mną, bo byłam o wiele młodsza od niego? Jakbym spojrzała na nas z boku, to pewnie uznałabym, że tak źle obok siebie nie wyglądaliśmy. Widać między nami różnicę wieku, ale nie kolosalną. Vincent naprawdę był zadbanym, przystojnym i troszczącym się o swoją sylwetkę mężczyzną. Nie miałam zamiaru udowadniać, że nie byłam żadną gówniarą. Jeśli nie poznawszy mnie, już wyrobił sobie o mnie zdanie, to jego problem. Nie miałam obowiązku odkrywać przed nim swojego charakteru i podejścia do życia.

Silnik zawarczał i ruszyliśmy. Vincent nacisnął jakiś guzik, a po chwili czarna szyba oddzieliła nas od jego ludzi.

Może jednak chciał ze mną pogadać?

Chyba nie, bo minęło dziesięć minut i nawet delikatnie nie otworzył ust, tylko wpatrywał się cały czas przed siebie.

– Mogę dostać swój telefon? Cokolwiek do komunikacji ze światem – zagadnęłam.

Odwróciłam się w jego stronę; był skupiony, jakby myślał nad jakimiś ważnymi sprawami.

– Nie – odparł twardo, po czym wyciągnął swój telefon i następnie zaczął coś w nim stukać, jakbyśmy wcale nie rozmawiali.

Dupek. Irytujący dupek.

To był ten typowy samiec alfa, który rozstawiał wszystkich po kątach i miał nad wszystkimi władzę. Przecież nie prosiłam go o nie wiadomo co! Zaczynałam wątpić, że w ogóle się dogadamy.

– Posłuchaj mnie…

Spojrzał na mnie z tak wyrachowanym wyrazem twarzy, jakby myślał, że chyba się przestraszę czy coś. Tyle lat mieszkałam z ojcem i Salvatore, że jestem na to odporna.

– Chcę telefon albo laptopa. Czy o tak wiele cię proszę, Vincencie?

– Po co ci to?

Po to, żebyś miał zagadkę, to oczywiście odpowiedziałam sobie w głowie.

– Bo się zanudzę? Nie mogę na razie nigdzie wychodzić, zresztą nie mam siły. Poza tym nie jesteś skory do zapoznania się i rozmowy. Więc nie chcę patrzeć przez kilka dni w cztery ściany. Już dosyć należałam się w samotności.

Nikt do mnie nie zaglądał oprócz pielęgniarek i lekarza. Vincent był tylko raz, kiedy się wybudziłam. Dobrze wiedziałam, że zakazał jakichkolwiek odwiedzin, bo Sofia na pewno by do mnie przyszła, wiedziałam o tym doskonale.

– Niczego nie dostaniesz, wcale nie będzie ci to potrzebne.

Zacisnęłam pięści, aby jakkolwiek dać upust emocjom. On jakby to wyczuł i spojrzał na mnie.

– To nie.

Nie miałam zamiaru go błagać na kolanach. Nie upodlę się tak.

Ekran jego telefonu się zaświecił, a ja instynktownie spojrzałam w tym kierunku. Dostał wiadomość od niejakiej Florence.

Uśmiechnęłam się słabo pod nosem i pokręciłam głową. Dobrze wiedziałam, że kogoś ma i będzie miał też po ślubie. Nie zadowoli się jedną kobietą, to nie ten typ.

Odwróciłam wzrok i oglądałam wysokie wieżowce w Nowym Jorku. Tyle mi pozostało.

O dziwo, Vincent nawet nie wziął do ręki telefonu, za to także spojrzał w stronę szyby.

Ktoś na górze nade mną czuwał i podarował mi drugie życie. Jak ja miałam je wykorzystać przy boku mojego nadętego męża, który od razu pokazał mi niechęć?

Boże, dopomóż mi, proszę.

Weszliśmy do mieszkania na ostatnim piętrze tego wieżowca. Wszystko tonęło w ciemności, tak jak dusza i humor mojego przyszłego męża. Westchnęłam cicho, bo jeśli mój pokój również będzie w takich ciemnych kolorach, to chyba wyskoczę z okna.

Przeszliśmy przez ogromny salon połączony z aneksem kuchennym. Wszystkie znajdujące się tutaj meble były nowoczesne, nowobogackie. Wysokie okna powodowały, że wpadało tutaj trochę światła, pomimo że Nowy Jork zasnuły ciemne chmury. Ostatnio padało każdego dnia. Nie dość, że pogoda była dobijająca, to moja sytuacja także.

– Tutaj jest mój pokój. – Ręką z wydatnymi żyłami wskazał na czarne drzwi. – Za to twój pokój jest tutaj. – Otworzył wejście po prawej stronie.

Nasze pokoje znajdowały się naprzeciw siebie.

Pokiwałam głową na znak zgody, a wtedy pchnął drzwi od mojej sypialni i weszliśmy do niej.

Od razu odetchnęłam. Mój pokój był dość jasny, biorąc pod uwagę to, co wcześniej widziałam. Ściany pomalowano na jasnoszary kolor, a do tego dobrano drogie białe meble. Za stojącym na środku pomieszczenia łóżkiem znajdowały się wysokie okna, wychodzące na panoramę tego betonowego miasta. Po jednej i drugiej stronie obok łóżka leżały białe, puchowe dywaniki. Oprócz przydatnych mebli znajdowała się tu także kremowa toaletka, jakby kupiona na szybko. Ona jako jedyna nie pasowała kolorem do reszty mebli, ale nie kontrastowała jakoś strasznie. Dwie pary drzwi prowadziły zapewne do garderoby i łazienki.

– W garderobie są wszystkie twoje ubrania – napomknął, śledząc każdy mój ruch.

Podeszłam do okien, a gdy przez nie wyjrzałam, aż zakręciło mi się w głowie. Wszystko na dole było takie malutkie. Tutaj, na górze, człowiek czuł się niczym Bóg. Może i o to chodziło? Żeby czuć władzę, jaką sprawowało się nad tym wszystkim?

– Prawie wszystko z twojego domu zostało już przewiezione. Gosposia, która tutaj bywa, ułożyła ci wszystko w garderobie.

Myśl, że ktoś grzebał w moich ubraniach i bieliźnie, stresowała mnie i drażniła. W domu tylko jedna osoba mogła dotykać moich ubrań, przeważnie ja sama wszystko sobie ogarniałam. Nie mogłam mu mieć za złe tego, że tak zrobił. Skąd mógł wiedzieć?

– Dziękuję.

– Jakieś pytania?

Stał za mną. Wyczuwałam jego aromatyczne perfumy i musiałam przyznać, że bardzo mi się podobały.

– Chciałabym odpocząć.

Odwróciłam się i spojrzałam na niego, po czym wgramoliłam się na łóżko i usiadłam. Byłam naprawdę zmęczona i chciałam się tylko położyć.

Bez słowa wyszedł.

Popatrzyłam na swoje pomalowane paznokcie, na których widniał już duży odrost. Musiałam je spiłować sama, bo nie chciałam prosić o manikiurzystkę. Chociaż to był najmniejszy problem. Najbardziej na świecie pragnęłam dojść do siebie.

***

Wybudziłam się w środku nocy i przeciągnęłam się delikatnie na tym wygodnym łóżku. Usłyszałam cichą muzykę i przymrużyłam oczy. Nie obudziłam się jeszcze? Do tego doszły jakieś odgłosy.

Wyszłam z pokoju i od razu spojrzałam w lewo, bo to stamtąd dochodziły dźwięki razem z jakimś cichym… sapaniem? Ciężkim oddechem? Drzwi na końcu korytarza były uchylone, a ze szpary wydobywała się łuna światła. Zapewne był tam Vincent. Tylko co takiego robił? Nie miałam zamiaru myszkować, lepszym pomysłem będzie wrócenie do pokoju. Jednak zanim zdążyłam to zrobić, tamte drzwi się otworzyły.

– Anastasia? – Usłyszałam męski, lekko zdyszany głos.

Skierowałam spojrzenie na Vincenta i trochę mnie przytkało, wręcz można powiedzieć, że przytkało mnie bardzo. Musiał ćwiczyć, bo strużki potu spływały po jego nagim, pięknie umięśnionym ciele.

Jejku, przecież on był niezwykle pociągającym mężczyzną. Musiałam przyznać, że wyglądał jak mój ideał. Jego szeroki tors pokrywały włoski i…

Och, nie gap się tak na niego!

Otrząsnęłam się z letargu.

Mężczyzna uniósł biały ręcznik, który trzymał w ręce, czego nawet wcześniej nie zauważyłam, i wytarł przemoczone włosy. Przymrużył oczy, jakby nie wiedział, o co chodzi i co się ze mną dzieje.

– Dobrze się czujesz? – Taksował mnie od góry do dołu podejrzliwym wzrokiem.

Ruszył w moją stronę, a ja z każdym wykonanym przez niego krokiem odnosiłam wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Każdy jego ruch, każdy napięty mięsień kodował się w moim umyśle. Ten obraz będzie mnie dręczył przed snem za każdym razem, gdy tylko przymknę powieki. Oj, zdawałam sobie z tego sprawę.

– Anastasia?

– Tak? Mhmmm, tak, dobrze się czuję.

Lekko uniósł kąciki ust.

Próbowałam się ewakuować, więc obróciłam się i chciałam wejść do pokoju, lecz Vincent nie dawał za wygraną. Oni, mężczyźni takiego pokroju, nigdy nie odpuszczali. Złapał mnie wilgotnymi dłońmi za nadgarstek, a jego dotyk spowodował, że wszystkie motyle w moim brzuchu poderwały się do lotu.

Co się ze mną działo, do cholery?

– Słyszałam muzykę i wyszłam sprawdzić, co się dzieje… – Moje spojrzenie padło na nadgarstek, za który cały czas mnie trzymał.

– W porządku.

Puścił mnie, a następnie odwrócił się i skierował z powrotem do pomieszczenia, którym była prawdopodobnie siłownia. Ujrzałam na jego plecach tatuaż – potężnego węża z otwartą paszczą, przygotowującego się do ataku na wroga.

Ciekawe, czy kogoś miał.

Cholera, a co cię to interesuje?

Musiałam chyba majaczyć, jeśli nachodziły mnie takie głupie myśli.

Od razu weszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Odpłynęłam w błogi sen. Łóżko, na którym leżałam, w niczym nie przypominało tego szpitalnego.