Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ktoś zaatakował twoją rodzinę. Co wybierzesz: bezpieczeństwo czy sprawiedliwość?Jason Bennett jest typowym ojcem z amerykańskiego przedmieścia. Któregoś dnia sprawy przybierają jednak niepokojący obrót - gdy odwozi rodzinę do domu po meczu hokeja, zaczyna ich śledzić podejrzany pikap. Nagle z samochodu wyskakuje dwóch mężczyzn i wymierza broń w Jasona, żądając jego auta. Ta krótka, ale pełna przemocy chwila odciśnie trwałe piętno na psychice mężczyzny. Później tej samej nocy Jasona i jego rodzinę odwiedza FBI. Agenci twierdzą, że napastnicy byli członkami groźnego gangu handlującego narkotykami, a familia Bennettów jest teraz ich nowym celem. Jedyne wyjście z sytuacji to przystąpienie do programu ochrony świadków, który - jak się okazuje - chroni informatorów policyjnych, a nie przestrzegających prawa, zwyczajnych obywateli. Opuściwszy świat, który znają, uwięzieni w nieznanym miejscu, Bennettowie powoli przestają być rodziną. Wtedy właśnie Jason poznaje prawdę… i zdaje sobie sprawę, że pora wziąć sprawy we swoje ręce.Chwytająca za serce opowieść, która szybko zamienia się w wartki, pełen akcji thriller… Warta każdego grosza."Publishers Weekly"Jedna z najlepszych książek Lisy Scottoline… To jednocześnie arcydzieło dezorientacji, w którym nic nie jest takie, jak się wydaje, i studium postaci człowieka u kresu wytrzymałości, który jednak nie zamierza poddać się bez walki."Providence Journal"Lisa Scottoline- autorka licznych bestsellerów z listy "New York Timesa", laureatka Nagrody Edgara, przewodnicząca organizacji Mystery Writers of America oraz pomysłodawczyni kursów Justice & Fiction na University of Pennsylvania Law School, dzięki którym zdobyła tytuł najlepszego wykładowcy. Jej książki ukazały się w nakładzie przeszło 30 milionów egzemplarzy w 35 krajach, a prawa do thrillerów zostały zakupione przez telewizję i wytwórnie filmowe. Mieszka w Filadelfii wraz z gromadą uroczych, choć niesfornych zwierzaków.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 356
Tytuł oryginału
WHAT HAPPENED TO THE BENNETTS
Copyright © Smart Blonde, LLC, 2021
All rights reserved
Projekt okładki
Tal Goretsky
Zdjęcia na okładce
Folio Images | Offset
Juhku | Getty Images
Redaktor inicjująca
Agata Ludwikowska
Redakcja
Joanna Serocka
Korekta
Sylwia Kozak-Śmiech
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-8295-411-1
Warszawa 2022
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Wszystkie są dla Franceski,
z mnóstwem miłości
CZĘŚĆ PIERWSZA
Co ma dobrego być, to będzie.
John Steinbeck w liście do syna Thoma, 1958
Rozdział 1
Zerknąłem w lusterko wsteczne na furgonetkę siedzącą mi na ogonie. Nie znosiłem takich kierowców, zwłaszcza gdy wiozłem rodzinę, ale nic nie mogło mi zepsuć humoru. Drużyna hokejowa mojej córki właśnie pobiła Radnor, a Allison strzeliła gola. Teraz na tylnym siedzeniu klikała wiadomość, dumna przedstawicielka pokolenia o najsprawniejszych kciukach w dziejach ludzkości.
Siedzący obok niej mój syn Ethan odwrócił się do tyłu, unosząc rękę do czoła, gdyż tamten dawał po oczach światłami.
– A temu co, tato?
– Kto go tam wie. Nie zwracaj uwagi.
– Może przyspieszysz? – Ethan zmienił pozycję i obudził Mooniego, naszego białego kundelka, który zaczął skakać po siedzeniu. Uwielbiałem tego psa, ale miał tylko dwa tryby, śpiący i denerwujący.
– Po co? Jadę zgodnie z przepisami.
– Nie miałby z nami szans…
Niedawno kupiliśmy nowe auto, białego mercedesa osobowego klasy E, lśniącego jak implant. „E” jak „Ethan”, twierdził mój syn, jednak ja stawiałbym raczej na „efekciarza”. Osobiście wolałbym coś mniej szpanerskiego, lecz zostałem przegłosowany. Tęskniłem za naszym starym explorerem, który nie wymagał krawata za kierownicą.
– Tato, jak dostanę prawko, tacy goście mi nie podskoczą.
Słyszałem to średnio raz w tygodniu. Syn odliczał dni do kursu na prawo jazdy, chociaż miał dopiero trzynaście lat.
– Owszem, podskoczą – odpowiedziałem. – Dasz się wyprzedzić.
– Dlaczego?
– Mamy prawo cieszyć się jazdą.
– Kiedy jest nudno.
– Nie dla mnie. Lubię napawać się krajobrazem. – Zjechałem ku zewnętrznej, aby ustąpić tamtemu, gdyż Coldstream Road to kręta jednopasmówka, wiodąca pod górę przez las. Wjeżdżaliśmy na Lagersen Tract, ostatni kawałek lasu pod nadzorem Chester County, rezerwat przyrody.
Opuściłem szybę i zaczerpnąłem haust rześkiego, świerkowego powietrza. Szosa prowadziła szpalerem drzew o grubych pniach, barierki porosły zaroślami. Świerszcze i rzekotki wyśpiewywały refren mojego dzieciństwa. Dorastałem na mlecznej farmie w Hershey, siedzibie słynnego producenta czekolady, gdzie powietrze pachniało słodkim kakao i korporacyjnym rozmachem. Wszystkim przyświecał jeden cel, mimo kapitalizmu.
– Nie mija nas – oznajmił Ethan, wytrącając mnie z zamyślenia.
Sprawdziłem w lusterku wstecznym i zmrużyłem oczy w blasku reflektorów. Moonie stał zwrócony do tyłu i oparty przednimi łapami o tylne siedzenie, uszy sterczały mu jak włochate trójkąty.
– Dawaj, tato. Pokaż im, kto tu rządzi.
– Wiadomo – odpowiedziałem. – Mama.
Lucinda siedziała obok mnie, telefon oświetlał jej uśmiech. Była piękną kobietą o szaroniebieskich oczach, niedużym nosie i jasnobrązowych włosach zebranych luźno w kucyk tuż nad karkiem. Przez całą drogę siedziała na Facebooku, zamieszczając zdjęcia i komentarze. „Wspaniała obrona Arielle!!! Patriotki rządzą!!! Jupi, Emily bohaterką spotkania!!!” Moja żona używa w mediach społecznościowych minimum trzech wykrzykników, jeden oznacza, że coś przeskrobałeś. Albo – jak mawiał mój ojciec – „masz przekichane”.
Spojrzała na mnie.
– Może przyspieszysz, Jasonie?
– Ty też? Gdzie ci się spieszy?
– Dzieci muszą odrobić lekcje.
– W piątkowy wieczór? Mówimy o naszych dzieciach?
Z uśmiechem potrząsnęła głową.
– Nieważne, miłośniku krajobrazów.
– Jak miło, że mi schlebiasz.
Lucinda parsknęła śmiechem i zrobiło mi się cieplej na sercu. Kocham żonę. Poznaliśmy się w Bucknell, gdzie robiła magisterkę ze sztuk pięknych, a ja dorabiałem jako student w stołówce i nakładałem makaron z serem, na dodatek w czepku na głowie. Mogła przebierać w chłopakach, ale ja ją rozśmieszałem. Poza tym lubi makaron z serem.
– Tato, posłuchaj tego. – Allison uniosła głowę, nie przerywając klikania. Umiała pisać wiadomości bez patrzenia na klawiaturę, co nazywała swoją supermocą. – Moje koleżanki właśnie ogłosiły cię Najprzystojniejszym Tatą.
Uśmiechnąłem się z zadowoleniem.
– I mają całkowitą rację. Nie bez kozery zostałem królem balu.
– Staruszku, tylko nie to. Nie mów tak więcej. – Allison prychnęła, kciuki jej fruwały. – Już nie ma czegoś takiego jak król balu.
Lucinda przewróciła oczami.
– Kto zajął drugie miejsce, Allison?
– Właśnie, który troll był drugi?
Allison pisała dalej.
– Tata Brianny M.
Parsknąłem.
– Ron McKinney? Odpada w przedbiegach. Mam dupkę jak kajzerka.
Allison się uśmiechnęła.
– Przestań!
– Założę się, że umiem twerkować, Al. Pokażę ci, jak wrócimy.
– Twerkowanie to przeżytek. – Allison ponownie prychnęła, stukając w telefon. – Rany, mówią, że wyglądasz jak Kyle Chandler.
– Kto?
– Trener z Friday Night Lights. Pamiętasz, oglądaliśmy razem. I ojciec z Bloodline.
– Co to?
– Serial na Netfliksie.
– Nie widziałem.
– W każdym razie wyglądasz jak Chandler, tyle że on jest znacznie przystojniejszy.
Uśmiechnąłem się pobłażliwie.
– Dobra, ale czy umie twerkować?
Allison wybuchnęła śmiechem, a ja chciałem spojrzeć na nią w lusterku wstecznym, ale oślepiły mnie światła auta za nami i ujrzałem tylko zarys głowy pochylonej nad telefonem, cienkie wybrzuszenie opaski do włosów i druciki krótszych włosów sterczące z podwójnego kucyka. Frotki walały się po całym domu i co tydzień ratowałem je z psiego pyska.
Ethan co chwilę się odwracał.
– Tato, przyspieszyłbym na twoim miejscu.
– Serio – dodała Allison.
– Ja tak samo – oznajmiła Lucinda, nadal wpatrzona w telefon.
– W porządku, przekonaliście mnie. – Dodałem gazu i mercedes ruszył z kopyta. Przyspieszyliśmy pod górę, biorąc ostry zakręt w lewo.
Traf chciał, że w tej samej chwili czarna furgonetka postanowiła nas wyprzedzić i przemknęła obok z dwoma facetami w szoferce, niemal wtłaczając nas w barierkę. Odbiłem w prawo i mało nie wypadliśmy na pobocze.
Nagle tamci stanęli w poprzek szosy i zatarasowali nam drogę.
Dałem po hamulcach i zatrzymaliśmy się centymetry od furgonetki. Rzuciło nas naprzód. Lucinda złapała dech, Moonie zaczął szczekać.
– Nic się nie stało. – Cofnąłem odruchowo, aby zwiększyć odległość od drugiego pojazdu. Chciałem się prześlizgnąć, ale nie dałbym rady, a zakręt uniemożliwiał manewr do tyłu.
Z furgonetki wysiadło dwóch mężczyzn, oświetlonych naszymi reflektorami. Kierowca był potężny, miał umięśnione ręce pokryte od góry do dołu tatuażami, długie, ciemne włosy, a oczy jak szparki pod wypukłym czołem. Jego towarzysz nie był tak atletyczny, ale nosił podobną ciemną koszulkę i workowate spodnie. Kierowca rzucił coś do niego, kiedy podchodzili.
Nabrałem tchu, żeby się uspokoić. Gdyby chodziło o zwykłą agresję na drodze, umiałbym załagodzić sytuację: studiowałem przez rok prawo, miałem gadkę. Poza tym w liceum grałem w futbol, miałem metr dziewięćdziesiąt i niezłą kondycję.
Lucinda jęknęła.
– Dzwonić na dziewięćset jedenaście?
– Jeszcze poczekaj.
– Tato? – rzuciła nerwowo Allison.
– Czego oni chcą? – Ethan wsunął głowę pomiędzy fotele, a Moonie zaszczekał, aż zadzwoniło mi w uszach.
– O nic się nie martw. Zablokuj drzwi, Lucindo.
– Dobrze, ale uważaj.
Wysiadłem z auta i zatrzasnąłem za sobą drzwiczki, szczęknęła blokada. Stanąłem prosto, kiedy się do mnie zbliżyli.
– Panowie, jakiś…
– Bierzemy samochód. – Kierowca wyjął pistolet i wycelował go w moją twarz. – Każ wszystkim wysiąść.
– W porządku. Spokojnie. Nie róbcie nikomu krzywdy, to moja rodzina. – Odwróciwszy się do mercedesa, ujrzałem przez szybę twarz Lucindy w poświacie telefonu. Pewnie dzwoniła na policję. Tamci dostrzegli to w tej samej chwili.
– Rzuć to! – Pasażer wycelował w nią ze swojej broni.
– Nie, nie strzelajcie! – Stanąłem przed nim, unosząc ręce. – Wysiądź, kochanie, wysiądźcie wszyscy!
Lucinda opuściła komórkę, poświata przygasła.
Allison wyłoniła się z tylnego siedzenia, wytrzeszczając oczy.
– Oni mają broń, tato.
– W porządku, kochanie. Chodź do mnie. – Oparłem jej rękę na ramieniu i zasłoniłem częściowo własnym ciałem. Lucinda podeszła z Ethanem trzymającym psa, który ujadał i szarpał smycz.
– Proszę, bierzcie samochód – oznajmiłem z uciskiem w piersi.
– Chwila. – Pasażer spojrzał na Allison i na twarz wypełzł mu lubieżny uśmiech. – Jak masz na imię, skarbie?
O nie. Zaschło mi w gardle.
– Bierzcie samochód i jedźcie.
Nagle Moonie wyrwał się Ethanowi i rzucił na tamtych, którzy odskoczyli niezdarnie. Huknął ogłuszający strzał, kula o włos minęła psa.
Zadzwoniło mi w uszach, odwróciłem się gwałtownie.
Allison dostała. Chwiała się na nogach, krew tryskała jej z szyi.
Nie! Chwyciłem ją, zanim upadła, i położyłem na asfalcie. Rozdziawiła usta. Rozległ się bulgot, krwotok nie ustawał. Przycisnąłem ręką, żeby go zatamować, krew była potwornie mokra i ciepła.
Allison poruszała ustami. Chciała mówić, oddychać.
– Trafili cię, kochanie – powiedziałem. – Nie panikuj. – Zdarłem z siebie koszulę, odrywając guziki, i przycisnąłem ją do szyi Allison. Nie widziałem rany, byłem śmiertelnie przerażony. – Lucindo, dzwoń na dziewięćset jedenaście.
– Zostawiłam telefon w aucie! – Lucinda chwyciła rękę Allison i zaczęła szlochać.
Naraz broń ponownie wypaliła ogłuszająco za naszymi plecami.
Skuliliśmy się ze zgrozą, Lucinda krzyknęła. Nie wiedziałem, kto dostał. Tocząc obłąkańczo wzrokiem, ujrzałem, że jeden napastnik zastrzelił drugiego: kierowca stał nad pasażerem, który leżał bez ruchu na szosie z głową w kałuży krwi. Sprawca upuścił pistolet i pobiegł do furgonetki; zobaczyłem jego tablicę rejestracyjną, zanim odjechał. Nagła jasność uświadomiła mi, że zbliża się jakiś pojazd.
– Telefon Allison, tato! – Ethan wcisnął mi komórkę do rąk. Umazałem krwią wyświetlacz, na którym pojawiło się zdjęcie Mooniego w okularach przeciwsłonecznych.
Wybrałem numer i w słuchawce rozległ się sygnał. Przycisnąłem telefon do ucha, żeby cokolwiek usłyszeć, Moonie wszystko zagłuszał.
– Moja córka została postrzelona w szyję. Dwóch mężczyzn próbowało ukraść nam samochód na Coldstream Road w pobliżu estakady. – Usiłowałem zebrać rozproszone myśli mimo strachu. Allison łykała powietrze, szybko traciła krew, koszula nią nasiąkała. Miałem śliskie ręce, krew przeciekała mi przez palce.
– Jest przytomna i reaguje na bodźce?
– Tak, przyślijcie karetkę! Szybko!
– Proszę zastosować miejscowy ucisk rany…
– Właśnie to robię, przyślijcie…
– Karetka już jedzie.
– Proszę! Nie ma chwili do stracenia!
Allison zatrzepotała powiekami. Odkaszlnęła różową pianą.
– Tatusiu?
Omal mi serce nie pękło. Od dziecka mnie tak nie nazywała.
Powiedziałem to, w co sam chciałem wierzyć.
– Nic ci nie będzie.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI