Ktoś wie - Lisa Scottoline - ebook + książka

Ktoś wie ebook

Lisa Scottoline

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Najnowszy thriller autorki "Powrotu Anny".

Czwórka nastolatków spędza razem lato. Młodość musi się wyszumieć, więc piją, dzielą się sekretami, testując własne granice. Ich beztroskie dzieciństwo gwałtownie się kończy. Ginie młody człowiek. Gdyby nie oni, nie straciłby życia. Rozdziela ich poczucie winy i pytanie o to, kto załadował broń…
Dwadzieścia lat później spotykają się po raz pierwszy od tamtego tragicznego lata. Przyjeżdżają na pogrzeb… Stare sekrety wychodzą na jaw i ożywają dawne demony.
Ktoś wie, co się stało, a jednak postanawia to ukryć. Jak daleko jest gotów się posunąć, żeby uniknąć kary?

Lisa Scottoline po raz kolejny pokazuje, dlaczego to ona jest prawdziwą królową suspensu, dostarczając czytelnikom genialny, uderzający thriller, który z pewnością stanąć może na półce z najlepszymi powieściami roku.
The Real Book Spy

Scottoline staje się mistrzynią nieuchwytnego lęku i dokłada wszelkich starań, by stworzyć sensacyjną, pełną uczuć opowieść o rzadko spotykanej wśród historii tego typu głębi.
"The Providence Journal"

Lisa Scottoline - autorka licznych bestsellerów z listy "New York Timesa", laureatka Nagrody Edgara, przewodnicząca organizacji Mystery Writers of America oraz pomysłodawczyni kursów Justice & Fiction na University of Pennsylvania Law School, dzięki którym zdobyła tytuł najlepszego wykładowcy. Jej książki ukazały się w nakładzie przeszło 30 milionów egzemplarzy w 35 krajach, a prawa do jej thrillerów zostały zakupione przez telewizję i wytwórnie filmowe. Mieszka w Filadelfii wraz z gromadą uroczych, choć niesfornych zwierzaków.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 387

Oceny
3,8 (43 oceny)
15
14
9
2
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
margolas

Całkiem niezła

Dobrze pokazane poczucie winny i to co się dzieje w głowie bohaterów. Zakończenie nie oczywiste i do końca nie wiadome.
10
Malwi68

Całkiem niezła

" Ktoś wie "Lisy Gardner nie jest lekką lekturą, którą czyta się z przyjemnością, z kubkiem cappuccino, albo ulubionej herbaty. Na to stwierdzenie składa się kilka faktów. Pierwszy z nich to bardzo długo budowane tło pod fabułę. Przez pierwszą połowę książki, poznajemy wszystkich bohaterów zdarzenia, oraz środowisko rodzinne. Trzeba przyznać, że autorka snuje swoją opowieść nie szczędząc szczegółów. O każdym jest przedstawiona bardzo barwna i charakterystyczna historia. Wydawało mi się, że jest to trochę takie literackie wodolejstwo, ozdobnik, czy, jak kto woli, wypełniacz. Druga część powieści udowodniła, że to był celowy zabieg, gdyż życiorysy i pochodzenie tych osób tłumaczyły późniejsze zachowania postaci. Na szczególną uwagę zasłużyły dwie rodziny, Alie Garvey i Larry Rucci. Kolejnym faktem, który dodaje "ciężaru "powieści, to obraz psychologiczny bohaterów i ranga obciążenia psychicznego, jaki sobie zafundowali w bardzo młodym wieku. Powaga zdarzenia potrafi powalić najmocniejs...
01
Felunia1981

Dobrze spędzony czas

Czyta się szybko i przyjemnie.
01
linkaczeska87

Dobrze spędzony czas

Dobra historia, po prostu.
01
M77onika

Dobrze spędzony czas

Dobrze poprowadzona fabuła. Polecam
01

Popularność




Tytuł oryginału

Someone Knows

Copyright © 2019 by Smart Blonde, LLC.

All rights reserved.

Zdjęcie na okładce

© James Brey/Stockphoto.com

Redaktor inicjująca

Magdalena Gołdanowska

Redakcja

Joanna Habiera

Korekta

Katarzyna Kusojć

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8234-442-4

Warszawa 2021

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Mojej niesamowitej córce Francesce

Nie dręczą cię wspomnienia

I to, co zapisałeś.

Dręczy cię to, o czym zapomniałeś, 

o czym musisz zapomnieć.

I będziesz zapominać całe życie.

James Fenton, Requiem niemieckie

PROLOG

*

Nikt nie mówi ci, że w młodości będziesz robił rzeczy tak głupie, tak niewiarygodnie i bezdennie głupie, że po latach wciąż nie jesteś w stanie dać im wiary. Siedzisz przy komputerze, czytasz książkę lub tankujesz benzynę i łapiesz się na tym, że potrząsasz głową i myślisz „nie, nie, nie, to niemożliwe, ja tego nie zrobiłem, nie brałem w tym udziału, to nie mogło się zdarzyć”.

Wmawiasz sobie, że byłeś młody, że wypiłeś, że grzeczne nastolatki często podejmują błędne decyzje. Ale wiesz, że nie w tym rzecz. Wiesz, że w grupie czasem uwalnia się mroczna siła. Nazwijmy to presją otoczenia, zbiorowym kretynizmem lub czymś pierwotnym i potwornym, co popycha studentów do dręczenia młodszych kolegów. Na większą skalę sprawia, że hitlerowcy mordują miliony, a żołnierze puszczają z dymem wietnamskie wioski. Jakkolwiek to nazwiemy, każe ci zrobić coś potwornego. I będziesz zachodził w głowę, czy zmusiła cię owa siła, czy jej na to pozwoliłeś.

Teraz to wiesz, lecz wówczas nie wiedziałeś, i kręcisz głową z myślą „nie wierzę, że to zrobiłem, nie wierzę, że w tym uczestniczyłem”, ale uczestniczyłeś, i to nie w hitlerowskich Niemczech, Mỹ Lai czy w akademiku, ale w najbezpieczniejszym z miejsc: na podmiejskim osiedlu, gdzie dorastałeś, a konkretnie w zagajniku otoczonym płotem na skraju autostrady Pennsylvania Turnpike. Innymi słowy, w cywilizowanym zakątku, gdzie nawet przyroda jest udomowiona i nigdy nic złego się nie dzieje.

Z wyjątkiem tej jednej nocy.

Postanawiacie zagrać w rosyjską ruletkę, grę tak siłą rzeczy śmiercionośną, że nie możesz pojąć, co was naszło. Mijają dni, miesiące, dziesięć lat, a ty wciąż nie możesz z nikim o tym rozmawiać, a książki, które powinny cię czegoś nauczyć – Władca much, Oddzielny pokój czy Zbrodnia i kara – niczego cię nie nauczyły. Czytasz jak szalony, zawsze czytałeś, ale nie wyciągasz z nich absolutnie żadnych wniosków. Twierdzisz, że nie mają zastosowania w życiu, ponieważ są fikcją, a nawet jeśli wydają się rzeczywiste, opisują cudze życie, a nie twoje własne, tyle że to ty i twoi znajomi postanowiliście się zabawić i ktoś na waszych oczach palnął sobie w łeb.

Nie pamiętasz dokładnie, co zaszło, przez alkohol i strach, potworny strach, a jednak nie możesz o tym zapomnieć, chociaż noc w noc usilnie próbujesz. „Pamiętna noc”, mawiają, choć ty wiele byś dał, aby wymazać ją z pamięci, ale nie możesz. Potem w radiu leci Rihanna, „nie udawaj, że zapomniałeś”, i dociera do ciebie, że od lat nic innego nie robisz: czujesz się winny, przyparty do muru błahym tekstem, a „nie udawaj, że zapomniałeś” to całe twoje życie. Sięgasz po butelkę i myślisz „udaję, że zapomniałem, ale nie, wciąż pamiętam”, więc pijesz, żeby skrócić własne męki i zapić się na śmierć.

Ale to trwa zbyt długo. Trwa latami. Czas zbyt wolno płynie. Wiesz coś o tym.

Aż pewnej nocy nie wytrzymujesz.

ROZDZIAŁ 1

*

Allie Garvey

Allie jechała na cmentarz uczepiona kierownicy. Śmierć tak młodej osoby jest straszna, śmierć w wyniku samobójstwa wręcz potworna. Rodzina musi być zdruzgotana, docieka przyczyny. Lecz Allie znała przyczynę, zresztą nie tylko ona. Kiedyś było ich czworo, teraz zostało troje. Od dwudziestu lat dochowują tajemnicy. Czuła, że nie wytrzyma ani minuty dłużej.

Jechała, wracając myślami do lata dziewięćdziesiąt dziewięć. Huk wystrzału nadal dzwonił jej w uszach. Wciąż widziała krew. To stało się na jej oczach. Skręcało ją w brzuchu, poczucie winy trawiło od środka. Dręczyły ją koszmary. Miała wtedy piętnaście lat, a to była noc pierwszych razów. Pierwszy wieczór w towarzystwie szkolnej elity. Pierwszy raz się upiła, pierwszy całowała. Pierwszy raz się zakochiwała. A potem strzał.

Zacisnęła palce na kierownicy, kurczowo łapiąc się życia, czasu teraźniejszego, rzeczywistości, zdrowych zmys­łów. Musi być odważna i silna. Musi zrobić, co trzeba, co powinna była zrobić dwie dekady temu. Nie puściła pary z ust, tyle lat. Żyła pod wysokim ciśnieniem. Lada chwila wybuchnie.

Zbliżała się do bramy cmentarza. Wiedziała, że pozostali tu będą. Zlot współwinnych po latach. Od tamtej pory z nimi nie rozmawiała. Nie utrzymywali kontaktu. Uciekli od siebie i swojego czynu. Sądzili, że najgorsze będzie, jak ich złapią. Allie wiedziała swoje. To, że ich nie złapano, było znacznie gorsze.

Dorastali w Brandywine Hunt, na obrzeżach Chester County w stanie Pensylwania, gdzie zlikwidowano końskie farmy, wycięto drzewa, a trawiaste wzgórza zrównano z resztą terenu. Wylano beton pod rezydencje i pociągnięto asfalt na podjazdy. Thoroughbred Road biegła na zewnątrz koncentrycznych ulic, z ośrodkiem klubowym, basenem, kortem tenisowym i boiskiem do kosza pośrodku, jak nagroda za ukończenie podmiejskiego labiryntu.

Allie zawsze myślała o swoim dzieciństwie jak o dróżkach, na których nieuchronnie wpadała na ścianę. Jej psychoterapeutka wysunęła teorię, że stało się tak za sprawą Jill, jej starszej siostry, cierpiącej na przypadłość, której Allie początkowo nie rozumiała. Nie mogła nawet zapamiętać jej nazwy: muko-coś-tam nie brzmiało w sumie groźnie. Do czasu koszmarnej jazdy do szpitala, gdy ojciec pędził na złamanie karku, a matka wpadła w histerię na tylnym siedzeniu, trzymając Jill, która się dusiła. Wtedy Allie uświadomiła sobie ze zgrozą, że muko może zabić jej siostrę. I gdy Jill skończyła siedemnaście lat, zabiło.

Allie przygryzła wargę na widok żelaznego ogrodzenia. Siostra leżała na tym samym cmentarzu, pod nagrobkiem zatopionym w wypielęgnowanej trawie. Nagrobek wykuto w różowym marmurze, który Jill sama wybrała, określając go mianem „różu martwej Barbie”. Allie przypomniała sobie, że na pogrzebie siostry szlochała tak, że wybuchnęła śmiechem, a może śmiała się aż do łez, sama nie wiedziała.

Zahamowała, przepuszczając sznur samochodów, żeby móc skręcić. OGRODY SPOKOJU, głosił napis na gustownej tablicy; był to jeden z kilku miejscowych cmentarzy, wpasowany w dzielnicę mieszkalną tak, jakby życie można było zaplanować od narodzin do śmierci.

Ponownie ścisnęło ją w brzuchu i skupiła się na oddychaniu, wdech, wydech, wdech, wydech. Joga i medytacja nie mają szans w starciu z nieczystym sumieniem. Wprawdzie nie strzelała, lecz odpowiedzialność spoczywa na niej. Co wieczór odtwarzała w myślach to wspomnienie, dręczona wstydem. Nikomu nie pisnęła ani słówka, nawet mężowi. Nic dziwnego, że jej małżeństwo chwieje się w posadach.

Wjechała na teren cmentarza. Żwir zachrzęścił pod kołami szarego audi, gdy ruszyła w stronę karawanu, limuzyn i zaparkowanych samochodów. Żałobnicy kierowali się w stronę miejsca pochówku i od razu spostrzegła pozostałą dwójkę.

Szli razem, pogrążeni w rozmowie, ze spuszczonymi głowami. Piękni, uprzywilejowani, bogaci. Szkolna elita po latach. Nie podnieśli wzroku i jej nie zauważyli. Nie spodziewają się jej przyjazdu, w końcu nie była jedną z nich. Nie interesowały ich koleje jej losu, ale ona śledziła ich poczynania. Patrzyła na nich, nie zwracając na siebie uwagi, jak to zwykle bywa z outsiderami.

Raz jeszcze przykazała sobie w myślach, że ma być silna. Elita myśli, że tajemnica nigdy się nie wyda, ale się myli.

Pora, aby „nigdy” dobiegło końca.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Dwadzieścia lat wcześniej

Wtedy zaczęliśmy

Być tym, kim mogliśmy.

Stephen Sondheim, Nasz czas

ROZDZIAŁ 2

*

Allie Garvey

Allie pędziła pod górkę w lesie, oddychała spazmatycznie, piekły ją uda. Mieszkała niedaleko i żałowała, że nie może się zakraść do domu, a zarazem wcale nie miała na to ochoty. Jej siostra Jill zmarła latem i od tamtej pory dom zdawał się pusty i milczący.

Biegła, wymachując rękami. Gdy skończyła dziewięć lat, matka w końcu objaśniła jej chorobę siostry, która cierpiała na mukowiscydozę. Allie nie miała wówczas pojęcia, że choroba jest śmiertelna, nie znała statystyk ani średniej długości życia, ale gdy stan Jill na to pozwalał, Garveyowie jeździli do Disneylandu i na Hawaje w ramach robienia sobie prezentów. „Tworzymy wspomnienia”, mawiała matka, lecz Allie nie wiedziała, jak żyć w teraźniejszości i przyszłości jednocześnie. Garveyowie uśmiechali się ile sił w chwilach radosnych, a ponieważ smutek ich nie odstępował, słodycz nierozerwalnie łączyła się z goryczą, a dobre ze złym.

Dzieciństwo Allie upływało przy wtórze kaszlu Jill, która nocą starała się go tłumić, żeby nie budzić domowników. Co rano łykała antybiotyk i wdychała beta-mimetyki. Ilekroć coś jadła, musiała brać suplementy enzymów trzustkowych, i dwa razy dziennie znosiła oklepywanie. Nigdy nie narzekała i wszyscy mówili, że jest „zuchem”, „aniołem”, a nawet „świętą”, lecz Allie znała prawdziwą Jill, zabawną, skłonną do wygłupów i niegrzeczną. Prawdziwa Jill uwielbiała grube książki z mapami i żartowała, że będzie palić, kiedy dorośnie. Prawdziwa Jill nie była świętą, ale kimś znacznie lepszym. Starszą siostrą.

Gdy Jill umierała na zewnątrz, Allie umierała w środku. Kiedy Jill cierpiała, Allie nie mogła powstrzymać się od płaczu i szlochała w poduszkę za dwie. Najgorzej było, jak pomagała przy oklepywaniu: grzmociła siostrę w żebra, by poluzować śluz, w wyniku czego doszczętnie opadały z sił w zamian za parę łyków czegoś tak błahego jak powietrze. Powietrze. Nie widać go, a nie można bez niego żyć. Nic nie waży, a przypisujemy mu największą wagę. Jak w kiepskiej zagadce. Ba, nawet nic nie kosztuje. Wystarczy oddychać. „Weź głęboki oddech”, jak to łatwo powiedzieć, ale Jill nie zaznała go w swoim życiu, które zakończyło się po siedemnastu latach, w domu.

Allie była przy tym, uczepiła się siostry jak kociak wbity pazurkami w sweter. Myśl o życiu bez Jill budziła trwogę, nie mieściła się w głowie. Bez Jill nie wiedziała, kim jest. Była nie-Jill w świecie należącym do Jill, w rodzinie, której życie toczyło się wokół choroby, terapii, potrzeb.

Nie wiedziała, jak zapełnią lukę pozostawioną przez siostrę: luka była w istocie całością, więc nie mogła zostać wypełniona. Jill zniknęła, a wraz z nią szpitalne łóżko, fotel sanitarny, nebulizatory, maski tlenowe i flakoniki z lekarstwami. A zarazem Jill była wszędzie, wisiała w powietrzu. Jej nieobecność była obecnością, dziewczyna, która nie mogła zaczerpnąć tchu, stała się powietrzem. Rodzina Garveyów oddychała Jill bez przerwy.

Na samą myśl Allie poczuła ucisk w żołądku i pot wystąpił jej na czoło. Zbliżały się eliminacje do drużyny biegowej, musiała załapać się na dodatkowe zajęcia, w przeciwnym razie nie miała szans dostać się na dobrą uczelnię. Nie śpiewała w chórze, nie grała na żadnym instrumencie, a nieśmiałość nie pozwalała jej dołączyć do kółka teatralnego. Szkolny doradca zaproponował, żeby napisała o Jill w wypracowaniu na swój temat, lecz Allie nie miała zamiaru pisać nic w stylu „moja siostra umarła, przyjmijcie mnie do Penn”.

Biegła przed siebie, ciężko dysząc, na obolałych nogach. Przytyła prawie siedem kilo, została w tyle i chyba nie dogoni już pozostałych. Ostatnio tak się właśnie czuła. W tyle. Po pogrzebie miała wrócić do szkoły jak gdyby nigdy nic, ale to było niemożliwe. Inne dziewczyny miały przyjaciółki, lecz przyjaciółką Allie była Jill. Nie należała do żadnej paczki, ani do księżniczek, ani sportsmenek, palaczek, gotek, ćpunek, kujonek czy hipisek z kółka ekologicznego. Chłopcy nazywali ją Allie Smęciara; nie nadążała za nikim, wieczna młodsza siostra całego świata.

Naraz na szczycie pagórka wyrosła postać. Była to Sasha Barrow, kapitanka miejscowego klubu biegowego i jedna z najpopularniejszych dziewcząt w szkole. Wysoka, smukła i absolutnie doskonała, o wielkich, niebieskich oczach, zgrabnym nosie i bez jednego pryszcza. Miała na sobie modny podkoszulek Nike i obcisłe szorty, jak zawodowa biegaczka, w przeciwieństwie do Allie w bawełnianym T-shircie i starych spodenkach. Biegała w miejscowym klubie, aby szlifować formę do szkolnych zawodów w przełajach.

– Szybciej! – krzyknęła, opierając ręce na wąskich biod­rach.

Allie przyspieszyła, ale wykręciła nogę i klapnęła na pośladki. Poczerwieniała jak burak i próbowała wstać, ale kostka bolała, więc dała za wygraną i usiadła. Na otartym kolanie pojawiły się kropelki wielkości łebków od szpilek.

– Co ty wyprawiasz?

– Przewróciłam się!

– Widzę!

To po co pytasz, wrzasnęłaby Jill. Lecz Allie się nie odezwała.

– No chodźże wreszcie!

– Biegnij beze mnie! Dam sobie radę!

– Jak ty się nazywasz? – Sasha zeszła po skarpie z rozkołysanym kucykiem. Na głowie miała szeroką, czarną opaskę; Allie nie nosiła takich, bo jej spadały.

– Allie Garvey.

– Jesteś w mojej klasie? – Sasha stanęła nad Allie.

– Tak, w drugiej grupie. I też mieszkam w Brandywine Hunt, na Percheron. – Uświadomiła sobie, że mówi rzeczy, o które jej nie pytano. Nie miała pojęcia, jak zachowywać się w obecności Sashy Barrow, która miała rzęsy pomalowane na niebiesko. Allie nie wiedziała nawet, że tusze występują w kolorach innych niż czarny.

– Ja mieszkam na Pinto.

– Wiem – odpowiedziała Allie i zaraz tego pożałowała. Wytarła czoło. Sasha się nie pociła i pachniała wanilią. Allie pociła się jak świnia i śmierdziała cellulitem.

– No jazda, wstawaj, Allie.

– Leć do pozostałych. Ja sobie poradzę.

– Spróbuj! – Na zaciśniętych wargach Sashy zalśnił różowy błyszczyk.

– I tak nie wejdę do drużyny.

– No ba.

Allie zaschło w ustach. Obecność Sashy ją tremowała. Główkowała, co powiedziałaby Jill. Jill umiała się postawić.

– Allie. Serio nie możesz wstać?

I nagle zrobiła to. Wezwała na pomoc ducha Jill i powiedziała dokładnie to, co powiedziałaby siostra.

– Gdybym mogła, tobym chyba nie siedziała na tyłku, żeby mnie mrówki żarły.

Sasha wybuchnęła śmiechem i Allie zrozumiała, że jej popularność nie wynika tylko z urody. Miała w sobie iskrę, wrodzoną pewność siebie.

– Spróbuję. – Allie zmieniła pozycję.

Nagle Sasha wskazała na coś palcem.

– Zobacz – szepnęła. – A tym co się stało?

Allie odwróciła głowę i ujrzała dwóch chłopców w białych koszulkach tenisowych, kopiących pod drzewem o wygiętym pniu, u stóp wzgórza. Liście zasłaniały widok, ale od razu rozpoznała Davida Hybrinskiego. Był obłędny, miał cudny uśmiech, mimo że nigdy nie nosił aparatu. Gęs­te włosy układały się w rudobrązowe kędziory, a wzrost i atletyczna budowa sprawiały, że wyglądał na starszego. Widywała go na kortach, gdy Jill chodziła na pływanie, które miało zwiększyć pojemność płuc. Gdy piłka wylatywała za płot, wołał do dzieci: „pomóżcie, proszę”, a one przynosiły ją jak pieski.

– Co to za chłopak z Davidem? – zapytała szeptem Allie.

– Julian Browne. Mieszka naprzeciwko mnie, ale chodzi do luteranów. – Oczy jej rozbłysły. – Zróbmy im kawał.

– Co? – zdziwiła się Allie, lecz Sasha już przyłożyła ręce do ust.

– Hej, wy tam! Ręce do góry, policja! Jesteście aresztowani!

Zaskoczeni chłopcy zadarli głowy, po czym z ulgą wybuchnęli śmiechem, który poniósł się po cichym lesie. Sasha objęła Allie i pomogła jej wstać. Ruszyły w dół i Allie ukradkiem poprawiła włosy, choć na spotkanie z Davidem Hybrinskim wybrałaby zgoła inne okoliczności. Podkład spłynął jej z twarzy, a długie, brązowe loki się napuszyły. Dobrze chociaż, że nie nosiła już aparatu i miała ładne oczy, ale chłopcy nie interesują się oczami. Obciągnęła wilgotną koszulkę, żeby David nie widział sadła, które nadawało pępkowi kształt litery O, jakby krzyczał: „patrzcie, jaka jestem gruba!”.

– Co robicie?! – krzyknęła Sasha, kiedy podeszły bliżej.

– Nic! – Julian był niższy od Davida i przystojny na wymuskaną modłę, miał piwne oczy, zgrabny nos i małe usta o wąskich wargach, a włosy proste, brązowe i lśniące. Biała koszulka z napisem OBÓZ SPORTOWY CRT podkreś­lała jego szczupłą sylwetkę. Zasłonił to, co wykopali, po czym wyprostował się w chwili, gdy dziewczęta dotarły na dół.

– Co jest grane? – Sasha puściła Allie, a chłopcy stanęli obok siebie. Ich rowery i plecaki leżały nieopodal na ziemi.

– Już ci mówiłem, że nic – odparł Julian z chytrym uśmieszkiem.

– Wykopujemy skarby – dorzucił David. – Złote dukaty.

– No weź. – Sasha zrobiła krok w ich stronę. – Gadajcie.

David zauważył Allie i się uśmiechnął.

– Znam cię. Jesteś w drugiej grupie.

– Tak, i też mieszkam na osiedlu. – Allie nie mogła uwierzyć, że David Hybrinski ją kojarzy. Poczuła się wyróżniona, w dodatku był taki grzeczny, zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen. Z bliska jego oczy miały odcień czekolady.

Sasha machnęła ręką na drugiego chłopca.

– Julian, gdzie twoje maniery? Przedstaw się Allie Garvey.

– Julian Browne. – Chłopak błysnął szerokim uśmiechem i Allie zadała sobie w duchu pytanie, czy wszyscy członkowie szkolnej elity to szerokie uśmiechy zawieszone w powietrzu, jak Kot z Alicji w Krainie Czarów, którą Jill czytała jej w dzieciństwie.

Julian wciąż się szczerzył.

– Nie wiem, czy umiesz dochować tajemnicy, Sasha.

– No przecież. – Sasha prychnęła. – A jeśli mi nie powiesz, o co chodzi, sama pójdę i to wykopię.

David zwrócił się do Allie:

– Potrafisz dochować tajemnicy?

– Tak. – Allie starała się ukryć ekscytację, że David z nią rozmawia.

– No dobra. Chodźcie zobaczyć. – Julian przesunął plecak, kucnął i rękami zaczął rozgarniać ziemię. – Robiłem projekt na fakultet ekologiczny. Rozpoznawanie kwiatów polnych. Szukałem dzwonków.

– Dzwonków? – powtórzyła Sasha.

– Takie niebieskie kwiatki. – Julian nie przerywał kopania. – Coś jak chabry albo niezapominajki.

– Musicie to robić latem? Nie wiedziałam, że w szkole prywatnej są takie zwyczaje. – Sasha się skrzywiła, lecz Allie nie widziała nic złego w szkołach prywatnych. Rodzice chcieli posłać Jill do jednej z nich, ale skończyło się na prywatnych nauczycielach, dzięki czemu Allie liznęła trochę francuskiego. Pękały ze śmiechu, powtarzając sobie niektóre zdania.

Julian kopał dalej.

– Mama mówiła, żebym poszukał dzwonków w lesie. Oczywiście to nie jest prawdziwy las. Musieliśmy zostawić trochę drzew, inaczej miasto nie dałoby zgody na budowę.

– Tata Juliana zbudował to osiedle – powiedziała Sasha do Allie.

– Jego firma zbudowała – uściślił Julian. – Browne Land Management.

Allie była pod wrażeniem. Jej ojciec był ortodontą w Exton, wszyscy znali go po prostu jako doktora Garveya. Nie dawało mu spokoju, że skończył tylko stomatologię. Kiedy w ich hotelu w Orlando wezwano go do jednego z gości, musiał przyznać, że nie jest lekarzem medycyny.

– Zauważyłem dzwonki pod tym drzewem. Zacząłem robić zdjęcia i zobaczyłem papier wystający z ziemi. – Julian skończył kopać i chłopcy odsunęli się od jamy w ziemi, ukazując gazetę, w którą coś było zawinięte. Odwinęli to jak prezent i zawartość okazała się pistoletem.

Allie z wrażenia aż zabrakło powietrza, zakryła dłonią usta.

– Rany! – krzyknęła Sasha. – Mogę?

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI