Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść, o której napisaniu Lisa Scottoline marzyła od lat.
Rzym, rok 1937. Elisabetta, Marco i Sandro to trójka włoskich nastolatków, których przyjaźń jest silniejsza niż dzielące ich różnice. Elisabetta - która marzy, że zostanie pisarką - ma kłopoty w domu. Marco, syn byłego kolarza, to przystojny i w gorącej wodzie kąpany chłopak, który wolny czas spędza na pomaganiu ojcu w barze. Tymczasem spokojny, dobroduszny Sandro - geniusz matematyczny - wychowuje się w inteligenckiej żydowskiej rodzinie. Mijają lata, a ich relacja z przyjaźni powoli zmienia się w rywalizację dwóch kandydatów do serca dziewczyny.
Jednakże nad Europą wisi już widmo wojny. We Włoszech rządzi kochany przez naród duce. Sytuacja przyjaciół komplikuje się, gdy Mussolini zawiera przymierze z Hitlerem i rozpoczyna zakrojone na szeroką skalę prześladowania przychylnych mu dotąd Żydów. Wreszcie dochodzi do katastrofy, która wpłynie na losy głównych bohaterów i podda ich wielkiej próbie. Młodzi zaczynają wtedy rozumieć, że faszyści to dopiero początek…
"Wieczna" to poruszająca opowieść o zdradzie, lojalności, triumfie i klęsce w czasach najtragiczniejszych zwrotów akcji w dziejach ludzkości. Ta osadzona na tle jednego z najpiękniejszych miast świata opowieść na długo zapadnie w serce i duszę nawet najtwardszego czytelnika.
W "Wiecznej" Lisa Scottoline swoim wielkim talentem zabiera nas do Włoch czasów II wojny światowej, przedstawiając wzruszającą historię o trzech rodzinach, których przecinające się światy zostają nagle zniszczone. Autorka oczami zapadających w pamięć postaci ukazuje tragiczne piękno wojennego Rzymu, w którym czytelnicy, śledząc losy bohaterów, odnajdą radość i smutek. To naprawdę pełna pasji opowieść o przyjaźni, lojalności i ogromnym bohaterstwie.
Pam Jenoff
Zupełna zmiana w porównaniu z doskonale sprzedającymi się współczesnymi thrillerami Scottoline - ambitna, dogłębnie przebadana historia trzech rzymskich rodzin uwikłanych w krach faszystowskich Włoch… Polecam z głębi serca.
"Kirkus Reviews"
Wspaniała wyprawa Scottoline w świat powieści historycznych… Autorka umiejętnie ożywia wydarzenia z przeszłości. Ta wciągająca, pełna emocji historia przyciągnie fanów literatury opisującej czasy II wojny światowej.
"Publishers Weekly"
Lisa Scottoline - autorka wielu bestsellerów z listy "New York Timesa", laureatka Nagrody Edgara, przewodnicząca organizacji Mystery Writers of America. Pomysłodawczyni kursów Justice & Fiction w University of Pennsylvania Law School, dzięki którym zdobyła tytuł najlepszego wykładowcy. Jej książki ukazały się w nakładzie przeszło 30 milionów egzemplarzy w 35 krajach, a prawa do ekranizacji thrillerów zostały zakupione przez liczne wytwórnie filmowe i stacje telewizyjne. Mieszka w Filadelfii wraz z gromadą uroczych, choć niesfornych zwierzaków.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 536
Tytuł oryginału
ETERNAL
Copyright © 2021 by Smart Blonde LLC
All rights reserved.
Projekt okładki
Anthony Ramondo
Zdjęcie na okładce
© Mark Owen/Trevillion.com;
Scherl/Bundesarchiv
Redaktor inicjująca
Magdalena Gołdanowska
Redakcja
Joanna Habiera
Korekta
Sylwia Kozak-Śmiech
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8295-633-7
Warszawa 2022
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Dla mojej wspaniałej córki
Franceski z miłością
OSOBY DRAMATU
Rodzina D’Orfeo z Zatybrza
Ludovico, ojciec
Serafina, matka
Elisabetta, córka
Rico i Gnocchi, uparte koty
Rodzina Simone z getta
Massimo, ojciec
Gemma, matka
Rosa, córka
Alessandro (Sandro), syn
Cornelia Rossi, niania i gosposia
David Jacobs, chłopak Rosy
Rodzina Terrizzi z Wyspy Tyberyjskiej
Giuseppe (Beppe), ojciec
Maria, matka
Emedio, pierworodny syn i ksiądz
Aldo, średni syn
Marco, najmłodszy syn
Pozostali bohaterowie
Giuseppina Nonna Servano, właścicielka Casa Servano
Paolo, jej syn
Sofia, żona Paola
Commendatore Buonacorso, faszystowski oficer
Comandante Spada, faszystowski oficer tuż przed emeryturą
Carmine Vecchio, faszystowski bojówkarz
Stefano Pretianni, faszystowski bojówkarz
Rolf Stratten, nazistowski adiutant
Profesor Tullio Levi-Civita, matematyk
Ugo Foà, przewodniczący rzymskiej społeczności żydowskiej
Dante Almansi, prezes związku włoskich społeczności żydowskich
Podpułkownik Herbert Kappler, najwyższy rangą oficer Schutzstaffel (SS) w Rzymie
Baron Ernst von Weizsäcker, niemiecki ambasador w Watykanie
Omnia vincit amor.
Miłość wszystko zwycięża.
Wergiliusz
PROLOG
ELISABETTA.
MAJ 1957
Ukrywała to trzynaście lat, lecz przyszedł czas, aby powiedzieć synowi o jego prawdziwym ojcu. Czekała, aż podrośnie, ale nie chciała dłużej zwlekać. Prawda mu się należała i Elisabetta niechętnie ją przed synem taiła. W miarę upływu czasu tajemnica zaczęła jej ciążyć, jak torba z zakupami, zrazu lekka, lecz z każdym kolejnym krokiem coraz trudniejsza do udźwignięcia.
Stanęła przy kuchennym zlewie, dopijając kawę. W mieszkaniu panowała cisza, syn poszedł grać w piłkę. Zebrała się w sobie, gdyż czekała ją trudna rozmowa: będzie musiała na nowo przeżyć najtrudniejszy okres nie tylko w swoim życiu, lecz także w dziejach całego kraju, ponieważ jej młodość przypadła na ventennio, dwadzieścia lat rządów Mussoliniego i wojnę, która odmieniła Włochy, dobre czyniąc złym, a złe wszechmocnym.
Łzy stanęły jej w oczach, ale je powstrzymała. Miała nadzieję, że syn zrozumie, dlaczego mu nie powiedziała. Wiadomość nim wstrząśnie: niczego nie podejrzewa, jest fizycznie podobny do niej, jakby jedyną cechą łączącą go z ojcem był charakter zamiast rysów.
Przeniosła spojrzenie za okno, na widok, który odcisnął się w jej pamięci, od Zatybrza do Watykanu, rzymski palimpsest, którego elementy nakładały się na siebie od zarania zachodniej cywilizacji, warstwa po warstwie, trawertyn, ceglane łuki, średniowieczne wieżyczki z blankami oraz kryte czerwoną dachówką dachy z fasadami w odcieniach bursztynu i ochry. Kopuły świątyń na niezmiennym krajobrazie przetykanym palmami, cyprysami i parasolami sosen, a nad nimi górowała bazylika Świętego Piotra, ozłocona włoskim słońcem.
Elisabetta otrząsnęła się z zamyślenia i odstawiła filiżankę do zlewu. Syn wróci lada chwila. W kuchni roznosiła się woń lasagne, jego ulubionej potrawy. Przygotowała ją, gdyż nie jest łatwe to, co ma mu do powiedzenia. Co musi mu powiedzieć.
Stuknęły frontowe drzwi i wszedł do mieszkania, upuszczając piłkę na podłogę. Zebrała się w sobie.
– Ciao, amore!
– Jemy lasagne, mamo?
– Tak! Przyjdź do kuchni.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Zatem niechaj każdy ma prawo opowiedzieć własną historię słowami, które uzna za stosowne.
Ignazio Silone, Fontamara (1933)
Wielość przemija, lecz jedni nie zmaże Czas: trwa blask niebios, ziemskie giną cienie, Życie, jak barwne katedry witraże, Jasne wieczności przyciemnia promienie!
Kończ, gdy wejść pragniesz, dokąd twe dążenie
Zmierzać powinno; gdzie wszystko się chowa...
Lazury Rzymu, jego pieśni tchnienie,
Zwaliska, statuy – niczem! niczem mowa,
By chwałę tego celu zamknąć w godne słowa1.
Percy Bysshe Shelley, Adonais (1821)
1 Tłum. Jan Kasprowicz.
Rozdział pierwszy
ELISABETTA
MAJ 1937
Już postanowiła: Marco Terrizzi będzie pierwszym chłopcem, którego pocałuje. Patrzyła, jak popisuje się nad rzeką, jeżdżąc na rowerze na tylnym kole i ze śmiechem odchylając głowę, z białymi zębami na tle opalonej twarzy. Ciemne, gęste włosy lśniły mu w słońcu od pomady, mięśnie na nogach wybrzuszały się pod spodenkami szkolnego mundurka. Jeździł radośnie i wprawnie, emanując męskim czarem. Marco Terrizzi miał sprezzatura, naturalny, niewymuszony wdzięk, który czynił go bardzo pociągającym.
Elisabetta oczu nie mogła od niego oderwać, podobnie jak inne dziewczęta. Dorastali razem, lecz gdzieś po drodze przeistoczył się z chłopca w mężczyznę, z małego Marca w dużego Marca. Nie ulegało wątpliwości, że jest szalenie przystojny. Miał duże, brązowe oczy, rzymski nos, kanciasty podbródek i mocną szyję z wydatną grdyką. Miał największe powodzenie w klasie i zdawał się bardziej wyrazisty od pozostałych. Nawet w tej chwili wyglądał w blasku słońca, tak jakby ozłociła go matka natura.
Zastanawiała się, jaki byłby ten pocałunek. Przypuszczała, że ekscytujący, wręcz przepyszny, jakby wgryźć się w dojrzały pomidor i poczuć, jak sok spływa po brodzie. Nigdy nie całowała się z chłopcem, choć miała już piętnaście lat i wieczorami ćwiczyła na poduszce. Kot Rico, z którym spała, przywykł do jej zwyczajów, gdyż koty cierpliwie znoszą wybryki młodych panienek.
Nie miała pojęcia, jak sprawić, aby Marco dostrzegł w niej kogoś więcej niż koleżankę. Zwykle osiągała swój cel, gdy się na coś uparła, na przykład żeby dostawać dobre oceny, ale tym razem było inaczej. Zbyt bezpośrednia, aby flirtować, nie znała się na kobiecych sztuczkach. W dzieciństwie była maschiaccio, chłopczycą, co zacieśniło jej więź z Markiem. Próbowała być bardziej kobieca, jednak wciąż nie nosiła stanika. Matka twierdziła, że jeszcze go nie potrzebuje, lecz inne dziewczęta wyśmiewały się z niej za plecami.
– Elisabetto, pomóż, bo utonę! – Marco popędził w stronę wody i już miała go zawołać, ale się powstrzymała. Czytała w rubryce z poradami dla kobiet, że mężczyzn należy ignorować, bo odchodzą wtedy od zmysłów z pożądania. Dlatego zignorowała go, w przeciwieństwie do pozostałych.
– Marco, nie! – wykrzyknęła Livia.
– Uważaj, Marco! – jęknęła Angela.
Chłopcy zamarli w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń, lecz Marco skręcił w ostatniej chwili, więc wybuchnęli śmiechem i wrócili do rozłożonych na trawie podręczników. Odrabiali lekcje, po powrocie ze spotkania Balilli2, obowiązkowej grupy młodzieżowej. Wszyscy mieli na sobie mundury, chłopcy czarne koszule i szare spodenki, a dziewczęta białe, muślinowe bluzki i czarne spódnice.
Ten spokojny zakątek nad rzeką, na północ od Ponte Palatino, stał się ulubionym miejscem spotkań młodzieży po szkole, choć Elisabetta na ogół przesiadywała z Markiem lub Sandrem, z dala od koleżanek. Przegapiła szansę, aby zaprzyjaźnić się z nimi, a teraz było za późno i utrącały wszelkie próby z jej strony. Być może uznały, że woli chłopców, co nie było prawdą, ponieważ marzyła o bliskiej przyjaciółce. Tak czy inaczej, Angela i reszta dziewcząt odnosiły się do niej z rezerwą i starała się nie brać sobie tego do serca.
– Patrz, Betto! – zawołał ponownie Marco, zwracając się do niej dawnym zdrobnieniem.
– Mam na imię Elisabetta! – odkrzyknęła zza gazety. Wolała pełną wersję swojego imienia, gdyż miała nadzieję zostać kiedyś dziennikarką. Oczami wyobraźni widziała w druku swoje nazwisko: Elisabetta D’Orfeo.
– Elisabetto! – Marco podjechał bliżej i wyhamował na trawie. – Wskakuj na kierownicę, przejedziemy się.
– Nie widzisz, że czytam? – Elisabetta skryła uśmiech za gazetą.
Angela wstała, strzepując ze spódnicy źdźbła trawy.
– Zabierz mnie, Marco, ja pojadę!
– Dobrze! – Marco wyciągnął rękę, Angela usadowiła się na kierownicy i odjechali.
Elisabetta opuściła gazetę z myślą, że może w kąciku porad się mylą. Jeśli zależy jej na Marcu, musi go przyciągnąć w inny sposób. Intuicja jej podpowiadała, że jest wystarczająco ładna, odkąd jej uroda „nabrała kształtów”, używając określenia matki. Miała duże, okrągłe oczy w zielonkawobrązowym odcieniu, a ciemne, falowane włosy spadały na ramiona bujną kaskadą. Nos był mocno zarysowany, ale proporcjonalny względem wydatnych kości policzkowych, usta zaś zmysłowe. Jej problem stanowiła bocca grande, niewyparzona gęba, będąca przeszkodą zarówno w kontaktach z chłopcami, jak i nauczycielem łaciny oraz wiedźmą ze stoiska z prasą.
Oparła się na łokciach, wdychając zapach Tybru o wodach w odcieniu mlecznego jadeitu i falach zwieńczonych kremową pianą. Jaskółki muskały powierzchnię, by zaspokoić pragnienie, a cykady szeleściły przy wtórze miarowego buczenia ważek. Krzewy różowego oleandra, parasole sosen i palmy porastały brzeg, tworząc naturalną oazę oddzieloną szarym, kamiennym murem od zgiełku miasta.
Elisabetta odszukała wzrokiem Ponte Rotto, most Emiliusza, pośrodku rzeki, widok był przedziwny. Setki lat temu kamienny most spinał obydwa brzegi, lecz upływ czasu pozostawił zeń przęsło wystające z wody i prowadzące donikąd. Rzymianie nazwali go zerwanym mostem, lecz w jej mniemaniu ocalał na przekór żywiołom i samej rzece, która obmywała go czarnozielonym nurtem, jakby próbowała wciągnąć go w topiel.
Za mostem Emiliusza rozciągała się Wyspa Tyberyjska, ledwo mieszcząca bazylikę Świętego Bartłomieja z dzwonnicą ze spłowiałej cegły, kościół Świętego Jana Kalibity oraz szpital bonifratrów, Ospedale Fatebenefratelli, z rzędami okien przysłoniętych zielonymi okiennicami. Naprzeciwko szpitala znajdował się bar GiroSport, należący do rodziny Marca, która zajmowała mieszkanie na górze. Elisabetta mieszkała zaledwie kilka przecznic od niego, na Zatybrzu, malowniczej dzielnicy uwielbianej przez nią i ojca. Matka, niestety, nie kochała już nic.
Nagle zobaczyła Sandra Simone, idącego ku niej i pozostałym. Przyjaźniła się z nim i Markiem od dzieciństwa. Szedł charakterystycznym dla siebie krokiem na chudych nogach, odgarnąwszy do tyłu jasnobrązowe loki, aby nie opadały mu na pociągłą twarz. Przystojny na swój sposób, miał delikatniejsze rysy niż Marco i sylwetkę, która przywodziła na myśl zaostrzony ołówek, wiotką, lecz mocną jak lina nowoczesnego mostu.
– Ciao, Elisabetto! – Z uśmiechem stanął przed nią i zdjął czapkę, po czym wytarł spocone czoło, zsunął plecak i usiadł, mrużąc w słońcu lazurowe oczy o rzęsach jak markizy. Miał długi, orli nos i ładnie zarysowane usta. Mieszkał po wschodniej stronie rzeki w dzielnicy żydowskiej zwanej gettem: przez całe dzieciństwo on, Elisabetta i Marco pokonywali tam i z powrotem trasę z Zatybrza na Wyspę Tyberyjską i do getta, jeżdżąc na rowerach, grając w piłkę i generalnie zachowując się tak, jakby Rzym był ich osobistym placem zabaw.
– Ciao, Sandro. – Elisabetta się uśmiechnęła, ucieszona jego widokiem.
– Wstąpiłem po przekąskę. Proszę. – Sandro wyjął z plecaka papierową torebkę i ją otworzył, uwalniając smakowity aromat supplì, ryżowych krokietów z mozzarellą i sosem pomidorowym.
– Grazie! – Elisabetta wzięła jeden i ugryzła. Panierka była w sam raz, sos idealnie doprawiony, a ser rozpływał się na języku.
– Gdzie Marco? Mam też dla niego.
– Pojechał z Angelą.
– Trudno. – Sandro przeżuł krokiecika i zerknął na jej gazetę. – Co czytasz?
– Nic takiego. – Elisabetta przepadała kiedyś za tą gazetą, lecz jej ulubieni felietoniści przestali pisać i przypuszczała, że zostali zwolnieni. Mussolini i faszyści rządzili od piętnastu lat i cenzura była na porządku dziennym. – Wszędzie to samo, pochwały pod adresem rządu albo głupie obrazki, na przykład ten.
– Pokaż. – Sandro wytarł ręce serwetką.
– Proszę bardzo. – Elisabetta pokazała mu ilustrację przedstawiającą włoską chłopkę w ludowym stroju, z dwójką dzieci w objęciach. – „Idealna faszystka ma rodzić dzieci, szyć i robić na drutach, podczas gdy mężczyzna pracuje lub idzie na wojnę” – przeczytała podpis. – To propaganda, a nie wiadomości, zresztą nie wszystkie kobiety są takie same.
– No przecież. Gazety czasem się mylą.
– Zgadza się. – Elisabetta pomyślała przelotnie o kąciku porad dla pań. Marco i Angela wciąż nie wracali.
– Nie bierz sobie tego do serca.
– Kiedy biorę. – Elisabetta nie zgadzała się z faszystami, ale rozmawiała o tym jedynie z Sandrem i Markiem. Przeciwnikom rządu groziło aresztowanie i groźba confino, wygnania, z dala od domu. W Rzymie roiło się od donosicieli, nawet na Zatybrzu, i choć bliscy Elisabetty nie skłaniali się ku żadnej konkretnej partii, jako artyści byli z gruntu lewicowi.
– Nie lubisz, gdy ktoś ci rozkazuje.
– A kto lubi? Ty?
– Nie, ale też się tym nie przejmuję. – Sandro przysunął się bliżej. – Mam wspaniałe wieści. Zostałem przyjęty na staż u profesora Leviego-Civity w La Sapienzy.
– Davvero? – zapytała ze zdumieniem Elisabetta. – Ty, licealista? Na uniwersytecie?
– Tak, na studia niezależne. – Sandro pękał z dumy.
– Gratuluję! – Elisabetta nie posiadała się z radości. Był geniuszem matematycznym i jego niezwykłe zdolności wyszły na jaw już w szkole podstawowej, toteż nie powinna się dziwić, że przyjęto go na La Sapienzę, czyli Uniwersytet Rzymski. – To ten profesor, o którym ciągle mówisz, tak? Levi-Civita?
– Tak, nie mogę się doczekać, kiedy go poznam. To jeden z najwybitniejszych matematyków naszych czasów. Opracował rachunek tensorowy, wykorzystany przez Einsteina w teorii względności. Zresztą właśnie wrócił z Ameryki, gdzie się spotkali.
– Wspaniale. Jak w ogóle do tego doszło? Jak ci się udało?
– Profesor Longhi mnie poleciła, czekałem na wiadomość. Przed chwilą wstąpiłem do szpitala, żeby powiedzieć matce.
– Ależ musi być dumna. – Elisabetta podziwiała matkę Sandra, jedną z niewielu lekarek, położnika w szpitalu bonifratów.
– Jeszcze jak, ale zdziwiła się, że nic jej o tym nie wspomniałem.
– Ja też się dziwię. Dlaczego nam nie powiedziałeś? – Elisabetta miała na myśli siebie i Marca.
– W razie gdyby mi się nie udało.
– Och, Sandro. – Elisabetta spojrzała na niego z rozczuleniem. – Zawsze ci się udaje, Levi-Civita ma szczęście, że trafił na ciebie. Zostaniesz sławnym matematykiem.
Sandro uśmiechnął się szeroko.
– A ty sławną dziennikarką.
– Ha! – Elisabetta nie wiedziała, kim zostanie Marco, ale odsunęła tę myśl.
– Jak ty możesz czytać w takim słońcu? – Sandro zmrużył oczy, zerkając na jej gazetę. – Okropnie razi.
– No wiem.
– Pozwól. – Sandro odebrał jej gazetę i wstał.
– Nie, oddaj. – Elisabetta wyciągnęła rękę, lecz on stanął tyłem, coś majstrując.
– To tylko nekrologi.
– Lubię nekrologi. – Elisabetta zawsze je czytała, gdyż każdy skrywał wspaniałą opowieść, wyjąwszy zakończenie.
– Ecco. – Sandro włożył jej na głowę czapkę ze złożonej gazety. – To cię osłoni.
– Grazie. – Uśmiechnęła się z zachwytem i Sandro nagle ją pocałował. Odwzajemniła pocałunek, czując na jego wargach smak sosu. Wreszcie się odsunął, spoglądając na nią z uśmiechem i błyskiem w oczach, który zbił ją z tropu. A dopiero co myślała o pocałunkach z Markiem.
– Dlaczego to zrobiłeś? – Rozejrzała się, czy inni widzieli. Koledzy pochylali się nad zeszytami i choć nadjeżdżał Marco z Angelą na kierownicy, znajdował się zbyt daleko.
– Czy to nie oczywiste? – zapytał z uśmiechem Sandro.
– Ale jeszcze nigdy mnie nie całowałeś.
– Nikogo nie całowałem.
Zrobiło jej się ciepło na sercu.
– Dlaczego ja? Dlaczego teraz?
Sandro się roześmiał.
– Kto zadaje takie pytania? Ty jedna!
– Myślałam, że tylko się przyjaźnimy.
– Tak? Ja… – zaczął, ale przerwał im Marco.
– Ciao, Sandro! – krzyknął z oddali.
– Ciao, Marco! – odkrzyknął Sandro i pomachał do niego.
Elisabetta zamrugała i chwila między nimi prysła tak szybko, jakby nigdy się nie wydarzyła.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
2 L’Opera Nazionale Balilla – paramilitarna młodzieżowa organizacja faszystowska utworzona w 1926 roku.