Siedem - Emilia Szelest - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Siedem ebook i audiobook

Emilia Szelest,

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

85 osób interesuje się tą książką

Opis

Siedem piór, jedna śmiercionośna opowieść…

Siedmioro pisarzy przyjmuje zaproszenie na odległą wyspę, by stworzyć dzieło, które odmieni ich życie. Ale gdy jedna z osób ginie pierwszej nocy, rywalizacja zamienia się w walkę o przetrwanie. Kolejne ofiary umierają w sposób przerażająco podobny do morderstw z ich książek. Kto stoi za makabryczną grą, w której fikcja staje się rzeczywistością? Czy pisarze odkryją prawdę, zanim zostanie zapisana ostatnia strona ich historii?

“Siedem” to mroczny thriller pełen intryg, tajemnic i śmiertelnych sekretów. W świecie, gdzie granica między fikcją a rzeczywistością zaciera się z każdym dniem, każdy może być zabójcą, a każdy ofiarą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 29 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Wojciech Masiak

Oceny
3,9 (9 ocen)
4
3
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kkkkkkkkkkkkk
(edytowany)

Nie polecam

Bo bieszczadzkich demonach zawiodłam się na autorce. Wylatuje z mojej top listy. Daruję sobie kolejne pozycje.jedno mnie cieszy - to że cykl z Weroniką Kardiasz i Bieszczadzkie demony przeczytałam prze tą książką
20
MagdaLewczuk

Z braku laku…

Słabe...
10
mgdlnm

Nie oderwiesz się od lektury

Nie rozumiem kiepskich recenzji. Książka jest ciekawa i polecam jej przeczytanie zeby wyrobic sobie wlasną opinie. Kryminaly czytam od lat wiekszosc jest taka sama a tu mialam miłą odmianę.
00
wiorek

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
jaarma3

Dobrze spędzony czas

Ciekawa
00



Re­dak­cjaAnna Pła­skoń
Ko­rektaDo­rota Ho­nek-Sac
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Emi­lia Sze­lest, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83297-41-5
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ve­xilla re­gis pro­deunt in­ferni...

(Zbli­żają się sztan­dary króla pie­kieł...)

Dante Ali­ghieri, Bo­ska ko­me­dia

Roz­dział 1

Ethan

Wio­sna 2023

Ethan Brown nie przy­wykł do sprze­ciwu. Prze­ko­nany o swo­jej war­to­ści, prze­waż­nie otrzy­my­wał to, czego chciał. Tak zo­stał wy­cho­wany. A kiedy ktoś mu od­ma­wiał, Ethan ma­ni­pu­lo­wał. Po­cią­gał za sznurki tak długo, aż do­sta­wał do­kład­nie to, co so­bie wy­ma­rzył. No, chyba że zdą­żył już stra­cić za­in­te­re­so­wa­nie. Tak było z jego pierw­szą i drugą żoną. Tym ra­zem jed­nak Brown wy­ma­rzył so­bie co in­nego. „Złoty Szty­let” – bry­tyj­ską na­grodę li­te­racką, przy­zna­waną co­rocz­nie przez Pi­sa­rzy Li­te­ra­tury Kry­mi­nal­nej za naj­lep­szą po­wieść kry­mi­nalną. A ta­kie wła­śnie dzieło na­pi­sał i wy­dał kilka mie­sięcy temu, co po­twier­dzały en­tu­zja­styczne re­cen­zje na por­ta­lach i w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych. To nic, że Ethan Brown opła­cił więk­szość re­cen­zen­tów. Na­krę­cali mu sprze­daż i był prze­ko­nany, że dzięki nim ka­pi­tuła do­strzeże po­ten­cjał jego twór­czo­ści.

Z te­le­fo­nem przy uchu pod­szedł do lu­stra. Uj­rzał przy­stoj­nego męż­czy­znę po trzy­dzie­stce, z ciem­nymi gładko za­cze­sa­nymi wło­sami i nie­bie­skimi oczami. Usta miał wy­datne, a pie­przyk po pra­wej stro­nie peł­nej wargi spra­wiał, że ko­biety sza­lały na jego punk­cie – o czym zresztą do­sko­nale wie­dział. Uśmiech­nął się prze­bie­gle do swo­jego od­bi­cia. Jego na­gie ciało pre­zen­to­wało się nad wy­raz do­brze. Prze­je­chał wolną dło­nią po umię­śnio­nym brzu­chu.

– Mó­wię ci, Mi­les, wy­graną mam w kie­szeni. – Po­ru­szył su­ge­styw­nie brwiami, na­pa­wa­jąc się swoją atrak­cyj­no­ścią.

– A ja ci mó­wię, Ethan, że mo­żesz się roz­cza­ro­wać. Co­raz więc osób mówi, że na­groda po­wę­druje do... – Me­na­dżer za­milkł, cze­ka­jąc na re­ak­cję pi­sa­rza.

– Do kogo? – Brown ob­ró­cił się na pię­cie i od­szedł od lu­stra. Spoj­rzał na do­pa­so­wany smo­king le­żący na łóżku. Była to naj­po­rząd­niej­sza rzecz w jego ob­skur­nym miesz­ka­niu.

– Do Kri­sten John­son...

– Ko­bieta? – Ethan wy­buch­nął śmie­chem. – Im tylko się wy­daje, że po­tra­fią pi­sać kry­mi­nały! To mnie roz­ba­wi­łeś, Mi­les!

– Nie ba­ga­te­li­zo­wał­bym tego. Jest co­raz wię­cej do­brych au­to­rek kry­mi­na­łów. Choćby ta... Va­le­ria Pe­rez, Hisz­panka...

– Do­bra, skończ, se­rio! Dzi­siaj od­bie­rzemy moją na­grodę! Mu­szę się przy­go­to­wać.

Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, Ethan się roz­łą­czył, rzu­cił te­le­fon na łóżko i prze­szedł do ła­zienki. Sta­nął pod go­rą­cym stru­mie­niem prysz­nica i oparł dło­nie o ka­felki. Był prze­ko­nany, że wy­gra. Wczo­raj spał z jedną z człon­kiń ka­pi­tuły. W za­mian obie­cał jej rejs jach­tem po Za­toce Ne­apo­li­tań­skiej. Czyż to nie ku­sząca pro­po­zy­cja? Co prawda nie miał jachtu, ale miał przy­ja­ciela z jach­tem, a to pra­wie to samo.

Gdy cie­pła woda ob­my­wała jego ciało, Ethan za­nu­rzył się we wspo­mnie­niach. Od­kąd pa­mię­tał, ma­rzył, żeby być kimś. Przez wiele lat szu­kał swo­jej drogi, pró­bu­jąc róż­nych rze­czy, ale w ni­czym się ra­czej nie wy­róż­niał. Sport upra­wiany na wła­sny uży­tek to co in­nego niż lata tre­nin­gów i wy­rze­czeń, więc szybko opu­ścił po­mysł zo­sta­nia za­wo­do­wym spor­tow­cem. Chciał być po­dzi­wiany, ale nie wie­dział, jak to osią­gnąć. Nie miał zdol­no­ści pla­stycz­nych ani wo­kal­nych, więc obie te dzie­dziny były poza jego za­się­giem. Po­tra­fił jed­nak pi­sać – a przy­naj­mniej tak twier­dził jego su­rowy na­uczy­ciel. Pro­fe­sor Shel­don Ro­bin­son, nie­speł­niony pi­sarz, tchnął w niego ma­rze­nie o pi­sa­niu ksią­żek i osią­gnię­ciu sławy, o ja­kiej on sam mógł tylko po­ma­rzyć. Tyle że do tej pory Ethan ra­dził so­bie ra­czej kiep­sko i błą­dził da­leko poza li­stą be­st­sel­le­ro­wych au­to­rów. Miał jed­nak na­dzieję, że „Złoty Szty­let” to zmieni, a on wresz­cie do­sta­nie od ży­cia coś wię­cej niż za­py­ziałą norę w Whi­te­cha­pel, prze­siąk­niętą smro­dem hin­du­skiego żar­cia ulat­nia­ją­cym się z knajpy na dole. Obie­cana główna na­groda – dwa i pół ty­siąca fun­tów – nie tylko za­gwa­ran­to­wa­łaby mu lep­sze lo­kum, ale też spra­wiła, że wy­daw­nic­twa wresz­cie do­strze­głyby w nim zdol­nego au­tora, któ­rym bez wąt­pie­nia był. W końcu to on w swo­jej po­wie­ści Bli­żej wy­my­ślił mor­der­stwo do­sko­nałe. Uwa­żał się za ge­niu­sza w swoim fa­chu. W żad­nym do­tych­czas prze­czy­ta­nym kry­mi­nale nie zna­lazł tak skrzęt­nie uknu­tej in­trygi. Za­gadka nie­mal do sa­mego końca po­zo­sta­wała nie­roz­wią­zana, trzy­ma­jąc czy­tel­nika w na­pię­ciu.

Z prysz­nica na­gle za­częła le­cieć zimna woda – efekt czę­stej w jego miesz­ka­niu awa­rii hy­drau­licz­nej. Ethan zmarsz­czył brwi i za­krę­cił kurki. Nie­na­wi­dził tego. Lu­bił pła­wić się w luk­su­sach, cho­ciaż tych kosz­to­wał je­dy­nie u swo­ich zna­jo­mych. Sam może nie przy­mie­rał gło­dem, ale do ży­cia bo­ga­cza dużo mu bra­ko­wało. Wy­tarł się ręcz­ni­kiem i pod­szedł do łóżka, by na­ło­żyć smo­king. Wie­dział, że pre­zen­tuje się w nim cho­ler­nie do­brze. Ku­pił go za tan­tiemy z książki wy­da­nej w ma­łym wy­daw­nic­twie. Ho­no­ra­rium może nie było spek­ta­ku­larne, ale Ethan przy­naj­mniej nie mu­siał już pra­co­wać w biu­rze ope­ra­tora sieci ko­mór­ko­wej, gdzie wcze­śniej za­su­wał od rana do wie­czora za śmieszne pie­nią­dze. Te­raz wy­star­czało mu na czynsz, je­dze­nie, agenta Mi­lesa i zo­sta­wało jesz­cze na drobne przy­jem­no­ści.

Uśmiech nie scho­dził mu z twa­rzy. Dzi­siaj jego los się od­mieni. Sły­szał już grom­kie brawa, a oczami wy­obraźni wi­dział ści­skaną w dłoni sta­tu­etkę. Wie­rzył, że utrwa­lana od­po­wied­nio długo wi­zu­ali­za­cja w końcu przy­bie­rze ma­te­rialną po­stać.

*

Mi­les Wil­low był czter­dzie­sto­let­nim męż­czy­zną, który szcze­rze wie­rzył w ta­lent swo­jego pod­pie­czo­nego, choć oba­wiał się, że tego może zgu­bić py­cha. Brown był prze­ko­nany o wy­gra­nej, on jed­nak prze­czu­wał, że bę­dzie ina­czej, dla­tego z du­szą na ra­mie­niu za­wią­zał kra­wat. Zda­wał so­bie sprawę, że mało kiedy ka­pi­tuła przy­znaje na­grodę de­biu­tan­tom – zwy­kle w do­robku wy­róż­nia­nych pi­sa­rzy było kilka, a na­wet kil­ka­na­ście ty­tu­łów.

Wy­szedł z domu, po­zo­sta­wia­jąc na po­liczku żony cie­pły po­ca­łu­nek, i wsiadł do sa­mo­chodu. Kiedy Ethan za­de­biu­to­wał, Mi­les za­pro­po­no­wał mu swoje usługi, za­pew­nia­jąc, że ra­zem są w sta­nie osią­gnąć wię­cej. Nie przy­pusz­czał jed­nak, że Ethan okaże się eg­zem­pla­rzem tak cięż­kim we współ­pracy. Py­szał­ko­waty au­tor za­wsze miał ra­cję – przy­naj­mniej we wła­snym mnie­ma­niu – i był prze­ko­nany, że suk­ces czeka tuż za ro­giem. Mi­les jed­nak wie­dział, że żeby coś osią­gnąć, po­trzeba cięż­kiej pracy i zdy­scy­pli­no­wa­nia, a tego Etha­nowi z pew­no­ścią bra­ko­wało.

Za­par­ko­wał dwie prze­cznice od Royal Al­bert Hall, by ostat­nie me­try po­ko­nać pie­szo. Już z da­leka wy­pa­trzył Ethana – męż­czy­zna wy­róż­niał się apa­ry­cją w zmie­rza­ją­cym na wy­da­rze­nie tłu­mie. Pi­sarz uniósł dłoń i ski­nął głową na Mi­lesa, bar­dziej jak na słu­żą­cego niż part­nera w biz­ne­sie. Wil­low po­wstrzy­mał ci­snący mu się na twarz gry­mas i je­dy­nie w my­ślach prze­wró­cił oczami.

– Wi­taj, Etha­nie. – Uści­snął pod­opiecz­nemu dłoń. – Wejdźmy do środka – za­pro­po­no­wał, bo po­wie­trze wciąż było rześ­kie przed zbli­ża­jącą się wio­sną.

– Tak! Chodźmy! – od­parł pod­eks­cy­to­wany pi­sarz. – To mój wie­czór!

Jego en­tu­zjazm mógłby być za­raź­liwy – gdyby nie nie­po­kój w sercu Mi­lesa.

*

Ethan ro­zej­rzał się po holu. W tym roku or­ga­ni­za­to­rzy wy­brali do­sko­nałe miej­sce na zor­ga­ni­zo­wa­nie gali. Po­wiódł wzro­kiem po ze­bra­nych pi­sa­rzach, ich agen­tach i oso­bach to­wa­rzy­szą­cych. Jemu nikt nie to­wa­rzy­szył, bo Brown wo­lał się sku­pić na ka­rie­rze niż na two­rze­niu ro­dziny. W tłu­mie do­strzegł ame­ry­kań­ską au­torkę, o któ­rej wspo­mniał Mi­les. Kri­sten John­son była ni­ską blon­dynką, a na swoim kon­cie miała pra­wie dwa­dzie­ścia po­wie­ści kry­mi­nal­nych. Nic dziw­nego, Ethan oce­nił, że ko­bieta może do­bie­gać pięć­dzie­siątki. Nie wi­dział w niej kon­ku­ren­cji. Prze­czy­tał kilka jej ksią­żek i oce­nił je jako bar­dzo śred­nie, wręcz pi­sane na ko­la­nie. Nie ro­zu­miał jej fe­no­menu i był nie­mal pe­wien, że po­dob­nie oceni ją jury.

Nie­spo­dzie­wa­nie wy­ro­sła przed nim ko­bieta w czer­wo­nej ob­ci­słej su­kience, ku­sząco opi­na­ją­cej jej bio­dra. Brown po­słał jej uśmiech.

– Do­bry wie­czór – za­gad­nął, ką­tem oka szu­ka­jąc Mi­lesa, który roz­ma­wiał z ja­kimś wy­dawcą. Do­piero po chwili się zo­rien­to­wał, że ko­bieta coś do niego mówi. – Prze­pra­szam, za­my­śli­łem się. – Po­now­nie się uśmiech­nął, tym ra­zem sta­ra­jąc się sku­pić uwagę na niej, choć nie miał dzi­siaj ani ochoty, ani czasu na ko­kie­to­wa­nie przy­pad­ko­wych ko­biet.

– Wła­śnie za­uwa­ży­łam. Nie­ład­nie. – Zmru­żyła za­baw­nie oczy, po czym Ethan szybko się zo­rien­to­wał, że się z nim dro­czy.

– Cóż, drań ze mnie, ale pro­szę tego nie mó­wić ko­mi­sji kon­kur­so­wej – szep­nął jej do ucha, spra­wia­jąc, że za­śmiała się de­li­kat­nie.

Nie re­cho­tała jak żaba, co aku­rat Brown bar­dzo so­bie ce­nił.

– Ko­lega po pió­rze? – za­in­te­re­so­wała się. – Zdra­dzi pan ty­tuł no­mi­no­wa­nej książki?

– Prze­pra­szam, istot­nie, nie przed­sta­wi­łem się. Ethan Brown. Je­stem tu z po­wie­ścią Bli­żej. A ty?

Odro­binę się na­stro­szył, sły­sząc uwagę o „ko­le­dze po pió­rze”, ale po­my­ślał, że może to au­torka ba­nal­nych ro­man­sów, która tylko ko­muś dziś to­wa­rzy­szy. Nie wy­glą­dała, jakby fa­scy­no­wały ją sen­sa­cyjne za­gadki.

– Och! Nie czy­ta­łam, ale sły­sza­łam o tej po­wie­ści! Po­dobno bar­dzo do­bra, więc te­raz już będę mu­siała prze­czy­tać! – od­parła z wy­stu­dio­wa­nym uśmie­chem. – Ja na­zy­wam się Va­le­ria Pe­rez i rów­nież do­sta­łam no­mi­na­cję. Moja po­wieść to Da­leko stąd. Może sły­sza­łeś?

Etha­nowi zrze­dła mina. Sły­szał. Po­wieść do­cze­kała się kil­ku­na­stu prze­kła­dów i pod­biła świa­towy ry­nek. To o niej wspo­mi­nał przez te­le­fon Mi­les. W jed­nej chwili Brown stra­cił za­in­te­re­so­wa­nie roz­mową.

– Nie­stety nie, ale mnie­mam, że musi być do­bra, skoro się tu zna­la­złaś. A te­raz mu­szę cię prze­pro­sić, idę zna­leźć mo­jego agenta. – Ski­nął jej głową i nie cze­ka­jąc, aż ko­bieta od­po­wie, szyb­kim kro­kiem ru­szył w kie­runku Mi­lesa.

Skła­mał. Książka Va­le­rii była do­bra, dla­tego z miej­sca uznał pi­sarkę za po­ten­cjal­nego wroga. Serce za­biło mu szyb­ciej. Wil­low nie po­wie­dział mu, że Hisz­panka rów­nież do­stała no­mi­na­cję. Za­mie­rzał się z nim czym prę­dzej roz­mó­wić. Pe­rez miała na swoim kon­cie pięć po­wie­ści i je­śli wie­rzyć opi­niom czy­tel­ni­ków, każda ko­lejna była lep­sza od po­przed­niej. Ale Ethan nie po­wie­dział jesz­cze ostat­niego słowa. Jego Bli­żej było fe­no­me­nalne, a ko­lejna po­wieść, nad którą wła­śnie pra­co­wał, miała być czy­stym zło­tem – cał­kiem jak szty­let, który dzi­siaj od­bie­rze.

Roz­dział 2

Va­le­ria

Wio­sna 2023

Va­le­ria pa­trzyła za od­cho­dzą­cym Etha­nem Brow­nem. Zmru­żyła oczy, wy­my­śla­jąc mu w gło­wie od su­kin­sy­nów. Skur­czy­byk nie tylko na­pi­sał do­brą hi­sto­rię, ale przy tym był nie­praw­do­po­dob­nie przy­stojny, czego się nie spo­dzie­wała. An­glicy w końcu nie sły­nęli z osza­ła­mia­ją­cej urody. Za­ci­snęła usta w wą­ską kre­skę. Za­zdro­ściła mu pew­no­ści sie­bie i pre­zen­cji. To dla­tego nie po­chwa­liła jego po­wie­ści, cho­ciaż prze­czy­tała ją aż dwa razy.

Ro­zej­rzała się po ze­bra­nych. Nie znała tu ni­kogo. Chwi­lami wy­da­wało się jej, że pa­dła ofiarą okrut­nego żartu, który wy­wi­nął jej ktoś z bli­skich, by skom­pro­mi­to­wała się w oczach naj­zna­mie­nit­szych mi­strzów kry­mi­nału. W prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści au­to­rów nie miała agenta, który mógł za nią od­wa­lać brudną ro­botę. Nie było jej na to stać. Miesz­kała w Ma­dry­cie, z mę­żem i dwójką dzieci. W wol­nej chwili two­rzyła hi­sto­rie, które ja­kimś cu­dem uka­zy­wały się w druku, a na­wet były tłu­ma­czone na ję­zyki obce. Mimo to co ja­kiś czas mąż su­ge­ro­wał jej, żeby za­miast do­ra­biać w kwia­ciarni, za­trud­niła się w „praw­dzi­wej pracy”, zgod­nie ze swoim wy­kształ­ce­niem in­for­ma­tycz­nym. Ona jed­nak nie chciała ta­kiego ży­cia. Cią­gnęło ją do two­rze­nia. Pi­sa­nie było ca­łym jej świa­tem. Za­zdro­ściła tym, któ­rzy nie mieli na­wet po­łowy etatu, tylko swo­bod­nie sia­dali do kom­pu­tera, po­pi­ja­jąc kawę i wpa­tru­jąc się w piękny pej­zaż za oknem, i wy­stu­ki­wali ko­lejne słowa swo­ich po­wie­ści. Va­le­ria nie miała tego kom­fortu, a za­miast na piękny pej­zaż pa­trzyła na pra­nie są­siadki z bu­dynku na­prze­ciwko. No do­brze, za­glą­dała też do pry­wat­nych świa­tów in­nych pi­sa­rzy, na­ło­gowo oglą­da­jąc bądź czy­ta­jąc wy­wiady z nimi. Bo­lały ją ich piękne słowa o wspar­ciu bli­skich, o part­ne­rze, który po­rzu­cił wszystko, by dany au­tor mógł pi­sać. Za­zdro­ściła im swo­body i ża­ło­wała, że tak późno od­kryła w so­bie pi­sar­ski ta­lent. Być może dzi­siaj by­łaby w zu­peł­nie in­nym miej­scu. Po­my­ślała o Car­lo­sie i Sa­rze. Ko­chała swoje dzieci, li­czyła, że być może kiedy do­ro­sną, do­ce­nią ją bar­dziej niż ich oj­ciec.

Po dru­giej stro­nie lobby Va­le­ria do­strze­gła Kri­sten John­son, pre­ten­dentkę do dzi­siej­szej na­grody. Po­dzi­wiała ją szcze­rze. Ko­bieta wy­biła się w świe­cie opa­no­wa­nym przez męż­czyzn, a jej kry­mi­nały były wprost fe­no­me­nalne. Je­śli to ona zgar­nie główną na­grodę, Va­le­ria bę­dzie jej bić brawo, choć w głębi du­szy ma­rzyła, by wró­cić do domu ze „Zło­tym Szty­le­tem” i udo­wod­nić mę­żowi, że jest coś warta.

Po­sta­no­wiła po­dejść i się przed­sta­wić. Wie­działa, że w tym biz­ne­sie od­po­wied­nie zna­jo­mo­ści zwięk­szają szansę na suk­ces.

– Do­bry wie­czór – za­gad­nęła, sta­jąc przed Kri­sten. – Chcia­łam tylko po­wie­dzieć, że trzy­mam dziś za pa­nią kciuki.

John­son spoj­rzała na Va­le­rię, uśmie­cha­jąc się po­błaż­li­wie.

– Dzię­kuję. To nie­spo­ty­kane, żeby ry­walka, i to z tak do­brym pió­rem, ki­bi­co­wała dru­giej au­torce. – Cmok­nęła z za­in­te­re­so­wa­niem.

– Cóż, wciąż szkolę swój warsz­tat. Poza tym je­stem rów­nież czy­tel­niczką, dla­czego więc nie mia­ła­bym pani ki­bi­co­wać? – od­parła lekko Va­le­ria.

– Może dla­tego, że po­win­naś zro­bić wszystko, żeby wy­grać? I za­miast pod­li­zy­wać się mnie, roz­ma­wiać te­raz z człon­kami ka­pi­tuły?

Zimny ton Kri­sten John­son spra­wił, że Va­le­rię za­mu­ro­wało. W jej gło­wie po­ja­wił się ogromny neon krzy­czący jed­nym sło­wem: „Suka!”.

– Wo­bec tego ży­czę prze­gra­nej. A je­śli wy­grasz, to wbi­cia so­bie szty­letu w dupę – burk­nęła buń­czucz­nie, ob­ra­ca­jąc się na pię­cie. – Suka... – do­dała pod no­sem.

– Sły­sza­łam! – za­wo­łała za nią John­son.

– Vete al dia­blo![1] – od­parła Pe­rez.

– Do­bry wie­czór. – Nie­spo­dzie­wa­nie na jej dro­dze wy­rósł przy­stojny męż­czy­zna. – Ktoś tu po­trze­buje po­mocy dia­bła? – Uśmiech­nął się, uka­zu­jąc rząd rów­nych bia­łych zę­bów.

– Nie dla sie­bie. Tam­tej by się przy­dało pod­to­pie­nie w ogniu pie­kiel­nym. – Ski­nęła głową w kie­runku John­son.

– Wy­czu­wam za­zdrość? – Nie­zna­jomy zmru­żył oczy.

Va­le­ria wes­tchnęła głę­boko, za­sta­na­wia­jąc się, czy po­winna kon­ty­nu­ować tę roz­mowę. Nie­chyb­nie fa­cet był ko­lej­nym za­ro­zu­mia­łym pi­sa­rzem, który wziął ją za au­torkę ro­man­sów albo głu­pią gęś, którą można po­de­rwać.

– Wszy­scy tu są po­pier­do­leni – stwier­dziła, wzru­sza­jąc ra­mio­nami. – Pewni sie­bie, za­ro­zu­miali, piękni i bo­gaci. Za­sta­na­wiam się, co ja tu ro­bię. Nie na­leżę do elity...

– Wi­docz­nie ktoś do­strzegł w to­bie po­ten­cjał. Wy­bacz, nie przed­sta­wi­łem się. Na­zy­wam się Ja­cob...

– Ty też je­steś au­to­rem ja­kie­goś be­st­sel­leru? – prze­rwała mu Va­le­ria. – Te­raz na­stąpi ta część, w któ­rej się prze­chwa­lasz?

– Nie. Wła­ści­wie to je­stem agen­tem – od­parł z psot­nym uśmie­chem. – I uwa­żam, że masz świetne pióro.

– Do­prawdy? – Va­le­ria po­kryła się pą­sem. – Prze­pra­szam. Dzięki, to miłe, ale nie stać mnie na agenta...

– A może to nie cie­bie ma być stać na agenta? Może je­stem przed­sta­wi­cie­lem wy­daw­nic­twa, które jest go­towe za­pła­cić ci po­dwójną stawkę, że­byś na­pi­sała dla nich książkę swo­jego ży­cia?

– Na­pi­sa­łam kilka ksią­żek i żadna z nich nie jest książką mo­jego ży­cia. – Va­le­ria prze­wró­ciła oczami.

– To może już czas? Pani Pe­rez, w tym roku nie otrzyma pani na­grody, ale z moją po­mocą za rok mia­łaby pani szansę prze­bić ich wszyst­kich. Py­szał­ko­wa­tych, za­ro­zu­mia­łych au­to­rów, któ­rzy pa­trzą na pa­nią z góry...

– Jaki masz w tym in­te­res, Ja­cob? I skąd, u dia­bła, wiesz, jak się na­zy­wam? – Pe­rez za­plo­tła ra­miona na piersi, tym sa­mym uwy­dat­nia­jąc swój ob­fity biust.

– Pro­szę, mów mi Win­nie...

– Jak Win­nie the Pooh? – Za­chi­cho­tała.

– Tak mó­wią do mnie przy­ja­ciele, a ja li­czę na na­szą owocną współ­pracę.

– Co bym miała zro­bić, Win­nie? – Va­le­ria zer­k­nęła w bok, gdzie Ethan Brown roz­ta­czał swój urok wśród człon­ków ka­pi­tuły. Ona tak nie po­tra­fiła i aż ją skrę­cało na ten wi­dok. Być może Win­nie był jej wy­ba­wie­niem.

– Pod­pi­sać umowę i wy­je­chać na kilka mie­sięcy.

– Do­kąd?

– Za­leży nam na tym, by nasi au­to­rzy pra­co­wali w spo­koju. Masz ro­dzinę, prawda?

– Tak – po­twier­dziła.

– Ile czasu za­ję­łoby ci na­pi­sa­nie książki?

– Mi­ni­mum pół roku.

– Do­brze, wo­bec tego pro­po­nuję ci pół roku w re­zy­den­cji na pry­wat­nej wy­spie wła­ści­ciela wy­daw­nic­twa, ze służbą i w pięk­nych oko­licz­no­ściach przy­rody...

– Ale ja nie wiem, czy mogę so­bie na to po­zwo­lić. Pra­cuję w kwia­ciarni i mam dzieci...

– A co, je­śli za­liczka dwu­krot­nie prze­kro­czy­łaby twoją pen­sję? Poza tym, Va­le­rio, czy nie pra­gniesz wy­rwać się z domu, by pra­co­wać w spo­koj­nym miej­scu? Bez pro­ble­mów, za to ze wspar­ciem z mo­jej strony? Two­jej ro­dzi­nie ni­czego nie za­brak­nie, za­pew­niam cię... – Po­ło­żył jej dłoń na ra­mie­niu, ze sku­pie­niem za­glą­da­jąc w jej oczy.

Va­le­ria do­strze­gła, że jego wła­sne błysz­czą zie­le­nią, hip­no­ty­zu­jąco ją przy­cią­ga­jąc. Po chwili zdjął rękę z jej ra­mie­nia i wsu­nął ją do kie­szeni.

– Mu­szę to prze­my­śleć... – Wes­tchnęła, choć wi­zja, którą przed nią roz­to­czył, ku­siła ją aż za bar­dzo.

– Dam ci czas. Je­śli się na­my­ślisz, to moja wi­zy­tówka. – Po­dał jej czarny kar­to­nik ze zło­tymi zdo­bie­niami.

Va­le­ria wzięła go w palce i przyj­rzała się do­kład­niej. Ja­cob „Win­nie” Du­ran – i nu­mer te­le­fonu. Nic wię­cej. Żad­nej na­zwy wy­daw­nic­twa ani choćby ma­ila.

– Które wy­daw­nic­two re­pre­zen­tu­jesz...? – za­py­tała, pod­no­sząc głowę, ale Ja­coba już nie było.

Zdez­o­rien­to­wana ro­zej­rzała się po holu, jed­nak w roju po­dob­nych smo­kin­gów ciężko było do­strzec męż­czy­znę, który ni­czym szcze­gól­nym się nie wy­róż­niał. Scho­wała wi­zy­tówkę do ko­per­tówki, prze­czu­wa­jąc, że to ja­kiś ko­lejny fi­giel spła­tany przez ży­cie.

Gło­śny gong spra­wił, że pod­sko­czyła w miej­scu. Kon­fe­ran­sjer za­pro­sił wszyst­kich na salę. Va­le­ria ru­szyła przed sie­bie, by za­jąć miej­sce w jed­nym ze środ­ko­wych rzę­dów. Uło­żyła równo dół czer­wo­nej su­kienki, krzy­żu­jąc nogi w kost­kach, i spoj­rzała na scenę. Fo­tel obok niej za­skrzy­piał. Od­wró­ciła głowę. Ethan Brown po­słał jej swój za­ro­zu­miały uśmiech.

– Wo­lał­bym ci nie po­de­ptać sukni, kiedy będę wsta­wać po na­grodę – szep­nął zło­śli­wie.

– Prę­dzej cię pie­kło po­chło­nie, niż od­bie­rzesz dzi­siaj ja­kąś na­grodę. – Była pewna, że tylko to po­my­ślała, ale nie. Za­sko­czona mina Browna po­wie­działa jej, że słowa opu­ściły jej usta.

– Jesz­cze zo­ba­czymy. – Od­wró­cił głowę i roz­parł się w fo­telu z ty­pową pew­no­ścią sie­bie.

Va­le­ria prych­nęła pod no­sem, ale nieco się sku­liła. Nie­na­wi­dziła uczu­cia za­zdro­ści. Wy­da­wało się jej, że każdy na tej sali ma więk­sze szanse niż ona.

Gala się roz­po­częła. Przed­sta­wiono ko­lejne no­mi­na­cje. Ethan Brown wstał ma­je­sta­tycz­nie, kiedy wy­czy­tano jego na­zwi­sko, i ukło­nił się. Ona sama pod­nio­sła się z lek­kim ocią­ga­niem i pra­wie się prze­wró­ciła, bo ten gno­jek przy­dep­tał rą­bek jej su­kienki. Jej po­liczki pło­nęły ze wstydu. Za rok od­bie­rze na­grodę – i po­może jej w tym cho­lerny Win­nie.

Nie są­dziła, że tak szybko po­dej­mie de­cy­zję, ale kiedy roz­sz­cze­bio­tana Kri­sten John­son ode­brała „Złoty Szty­let” – ucie­ra­jąc nosa nie tylko Etha­nowi, ale rów­nież sa­mej Va­le­rii – po­sta­no­wiła zro­bić wszystko, by po­ka­zać, że jest tego warta. Za­dzwoni do Ja­coba, gdy tylko wróci do ho­telu.

Kiedy opusz­czała lobby, sły­szała, jak Ethan wrzesz­czy na swo­jego me­na­gera, chyba go zwal­nia­jąc. Py­sza­łek naj­wy­raź­niej źle zniósł po­rażkę. Kie­ro­wana im­pul­sem, po­de­szła do niego, by do­lać odro­biny oliwy do ognia.

– Do zo­ba­cze­nia w przy­szłym roku, Brown. Po­sta­raj się z ko­lejną po­wie­ścią, bo za­mie­rzam sprząt­nąć ci „Złoty Szty­let” sprzed nosa. – Po­słała mu ca­łusa, sama dzi­wiąc się swo­jemu za­cho­wa­niu.

Chyba jesz­cze ni­gdy nie była tak pewna sie­bie.

– Po moim tru­pie, Pe­rez! Prę­dzej pod­pi­szę pakt z dia­błem, niż po­zwolę ci wy­grać! Sły­szysz?! To ja wy­gram za rok!

Va­le­ria na­wet się nie ob­ró­ciła. Wy­szła z bu­dynku, po­zwa­la­jąc, by chłód nocy owiał jej roz­grzane po­liczki. Żwa­wym kro­kiem ru­szyła w stronę ho­telu. Zer­k­nęła na bez­dom­nego, który z za­pa­łem grze­bał w ko­szu na od­padki. Kiedy uniósł wzrok, od­sko­czyła z od­razą. Jego twarz była od­py­cha­jąca. W jej gło­wie po­ja­wił się ob­raz. Czuła, jak do jej pal­ców bie­gnie prąd. Klo­szard ide­al­nie by się nadał na bo­ha­tera po­wie­ści.

Mi­nęła męż­czy­znę bez słowa, po­sta­na­wia­jąc, że nie bę­dzie cze­kać na kon­trakt. Za­cznie pi­sać już dziś.

Roz­dział 3

Kri­stian

Luty 2023

Krew spły­wała z otwar­tych ran na białą mar­mu­rową po­sadzkę, two­rząc pur­pu­rową au­re­olę, w któ­rej spo­czy­wała po­zba­wiona ga­łek ocznych głowa de­natki. De­tek­tyw Nor­thug za­sta­na­wiał się, z czym tym ra­zem przy­szło mu się zmie­rzyć. Na­chy­lił się nad cia­łem i przyj­rzał bli­żej pu­stym oczo­do­łom. Ktoś wy­łu­pał bie­daczce oczy i za­brał ze sobą – albo po pro­stu jesz­cze ich nie od­na­le­ziono.

Skrzy­wił się z nie­sma­kiem. Ciało le­żało w po­miesz­cze­niu od kilku dni i tkanka za­czy­nała się roz­kła­dać, wy­dzie­la­jąc pa­skudny za­pach. Na ta­kie oka­zje miał w kie­szeni chustkę na­są­czoną la­wendą. Jedną ręką przy­ło­żył ją do nosa, a drugą prze­krę­cił głowę ofiary, by przyj­rzeć się bli­żej śla­dom na szyi. Wszystko wska­zy­wało na to, że ko­bieta była rów­nież du­szona. De­tek­tyw miał na­dzieję, że mor­derca wy­dłu­bał jej oczy już po śmierci, cho­ciaż wszystko wska­zy­wało na to, że było wprost prze­ciw­nie...

*

Wiatr wył, trzę­sąc ramą okna. Kri­stian Lar­sen był przy­zwy­cza­jony do burz śnież­nych na Lo­fo­tach, ale cza­sem ma­rzył o ja­kimś cie­płym miej­scu, z przy­jemną bryzą za­miast su­ro­wego nor­we­skiego kli­matu, w któ­rym się uro­dził i wy­cho­wał. Pa­mię­tał swoje wa­ka­cje we Wło­szech, kiedy wy­grze­wał się w amal­fi­tań­skim słońcu, a póź­niej skóra scho­dziła mu przez ty­dzień, nie­przy­zwy­cza­jona do tak ostrych pro­mieni.

Spoj­rzał na swoje wiecz­nie spierzch­nięte dło­nie. Niby po­kryte grubą skórą, ale wciąż pę­ka­jące. Aż dziw, że były to ręce pi­sa­rza. Dom­kiem za­trzę­sło, a ża­rówka za­częła mru­gać. Kri­stian cze­kał, kiedy szlag trafi za­pa­sowy agre­gat. Po­sta­no­wił do­pi­sać ostat­nie słowa two­rzo­nej wła­śnie książki z de­tek­ty­wem Nor­thu­giem i pójść po coś na ko­la­cję, bo od dłuż­szego czasu kiszki grały mu mar­sza, przez co nie po­tra­fił się sku­pić na swoim bo­ha­te­rze.

Przy­gryzł wargę do krwi, sta­wia­jąc kropkę, i za­mknął lap­top, żeby – jak sam sie­bie prze­ko­ny­wał – oszczę­dzać ba­te­rię na wy­pa­dek, gdyby śnie­życa od­cięła go od prądu, a on nie­spo­dzie­wa­nie do­stał weny. Wy­to­czył swoje sto pięć­dzie­siąt ki­lo­gra­mów zza biurka i po­czła­pał w stronę kuchni, gło­śno sa­piąc. Było mu ciężko, ale wa­runki pa­nu­jące na Lo­fo­tach nie za­chę­cały do ze­wnętrz­nych ak­tyw­no­ści. To po­wo­do­wało, że ca­łym świa­tem Kri­stiana były książki i je­dze­nie.

Wy­ło­żył na ta­lerz tłu­ste mięso z fryt­kami, a wszystko po­lał ma­jo­ne­zem i ket­chu­pem. Ob­li­zał palce, szu­ra­jąc no­gami do sa­lonu. Chwy­cił bu­telkę akva­vitu i na­lał so­bie so­lidną por­cję do szklanki. Pod tył­kiem od­na­lazł pi­lot do te­le­wi­zora i włą­czył wia­do­mo­ści. Oczy­wi­ście mó­wiono o bu­rzy śnież­nej, jakby to było ja­kieś nie­spo­ty­kane zja­wi­sko, a nie co­dzien­ność. Ekran de­li­kat­nie pró­szył, więc Kri­stian po­sta­no­wił wy­łą­czyć od­bior­nik. Do­koń­czył ko­la­cję i do­pił tru­nek, po­sta­na­wia­jąc do­lać so­bie jesz­cze szkla­neczkę na lep­szy sen. Wy­dawca ści­gał go o ko­lejny ma­nu­skrypt, ale on w ostat­nich dniach nie po­tra­fił się sku­pić. Od­kąd pa­mię­tał, bu­rze śnieżne kiep­sko na niego wpły­wały. Naj­chęt­niej prze­spałby noc po­larną, bu­dząc się tylko na je­dze­nie. Lo­foty nie były naj­lep­szym miej­scem dla nie­zdy­scy­pli­no­wa­nego li­te­rata, ale Lar­sen nie wi­dział sie­bie ni­g­dzie in­nej. Na po­łu­dniu było za go­rąco. Po­nad wszyst­kie mi­nusy ko­chał Lo­foty. Za­si­lał dzie­siątkę naj­lep­szych skan­dy­naw­skich pi­sa­rzy i był z tego dumny. Nie od dziś wia­domo, że Skan­dy­na­wo­wie to au­to­rzy naj­lep­szych kry­mi­na­łów. Chwa­lony przez re­cen­zen­tów au­tor bu­dził sym­pa­tię opi­nii pu­blicz­nej. I choć cza­sami ktoś skrzy­wił się na jego wi­dok, pod no­sem ko­men­tu­jąc nie­ba­ga­telną oty­łość, Kri­stian nad­ra­biał cie­płym uspo­so­bie­niem i po­czu­ciem hu­moru. Jego bo­ha­te­ro­wie za­bi­jali krwawo i bez skru­pu­łów, ale on, jak zwykł ma­wiać, mógł za­bić tylko je­dze­nie.

Z wes­tchnie­niem spoj­rzał na ko­mi­nek, w któ­rym do­pa­lały się drwa, przy­po­mi­na­jąc so­bie, że od dwóch dni nie roz­bił ani pół klocka. To, co się tliło, mo­gło wy­star­czyć jesz­cze na ja­kieś dwie go­dziny. Jęk­nął z nie­za­do­wo­le­niem i ocię­żale pod­niósł się z ka­napy. Zdjął kurtkę z wie­szaka i na­rzu­cił na sie­bie, gło­śno przy tym stę­ka­jąc. Chwy­cił ła­pa­wice z szafki w ko­ry­ta­rzu i wsu­nął stopy w roz­sz­nu­ro­wane buty. Od dawna już się nie schy­lał, by je wią­zać.

Z ko­lej­nym wes­tchnie­niem otwo­rzył drzwi. Po­dmuch wia­tru pew­nie by go stra­to­wał, ale dzięki swo­jej ma­sie Kri­stian utrzy­mał się na no­gach. Wy­szedł na ze­wnątrz i po­drep­tał w stronę szopy, oświe­tla­jąc so­bie drogę la­tarką. Ko­lejny zryw wi­chury za­trza­snął za nim drew­niane drzwi. Lar­sen nie­na­wi­dził rą­bać drewna, ale miesz­ka­jąc sam, nie miał wyj­ścia. Przez śnie­życę nie mógł mu po­móc też ża­den z chło­pa­ków z są­siedz­twa.

Na szafce zna­lazł swoje pa­pie­rosy, które pa­lił tylko przy tej czyn­no­ści. Wsu­nął jed­nego do ust i za­pa­lił za­pal­niczką, którą za­wsze no­sił w kie­szeni. Nie wy­si­lał się. Po­rą­bał pieńki po li­nii naj­mniej­szego oporu, tak by wy­star­czyło mu na ko­lejne dwa dni. Może póź­niej po­goda się uspo­koi i w końcu bę­dzie mógł za­dzwo­nić po po­moc z mia­steczka. Lu­dzie chęt­nie mu po­ma­gali, cho­ciaż wie­dział, co szep­czą za jego ple­cami. Mó­wiono, że jest psy­cho­patą, bo nikt nor­malny nie pi­sze ta­kich ksią­żek. W isto­cie może tro­chę był. Cza­sami, kiedy od­wie­dzała go Ella, która sprzą­tała jego dom ka­bi­nowy, za­sta­na­wiał się, jak mógłby ją za­bić. W ten spo­sób wpadł na wy­dłu­ba­nie oczu no­wej de­natce ze swo­jej po­wie­ści. Na­wet je­śli Ella się go oba­wiała, nie oka­zy­wała tego, cho­ciaż cza­sami wi­dział, jak na niego zerka i z ulgą od­biera za­płatę, by czym prę­dzej opu­ścić jego dom. Za­wsze bar­dziej ba­wiło go mor­do­wa­nie ko­biet niż męż­czyzn. Wy­da­wało mu się, że na słab­szej płci można dużo wię­cej ugrać, jed­nak nie mó­wił tego gło­śno. Po pro­stu pi­sał.

Wrzu­cił ostat­nie po­lano do ko­szyka i ujął się pod boki, gło­śno sa­piąc. Na­stęp­nie chwy­cił za rączkę i opu­ścił szopę, uprzed­nio zga­siw­szy świa­tło. Na­ci­snął włącz­nik la­tarki i skie­ro­wał ja­sny snop na drzwi. Pod­sko­czył w miej­scu, a kilka szczap wy­pa­dło z ko­sza. Na progu jego domu stała po­stać.

Kto, u dia­bła, za­błą­dził tu o tej po­rze w sa­mym środku śnież­nej za­mieci, po­my­ślał.

– Halo! – za­wo­łał ostrze­gaw­czo, usi­łu­jąc prze­krzy­czeć hu­la­jący wiatr.

– Pan Kri­stian Lar­sen?

– To ja! Czego tu szu­kasz w taką po­godę? – Go­spo­darz po­stą­pił krok na­przód. Po­tknął się o upusz­czony klo­cek, jed­nak ustał na no­gach.

Po­stać po­de­szła do niego i zwin­nie schy­liła się po po­lano, do­rzu­ca­jąc je pi­sa­rzowi do ko­sza.

– Na­zy­wam się Ja­cob Du­ran i chciał­bym z pa­nem po­roz­ma­wiać o książce – od­parł męż­czy­zna, któ­rego naj­wy­raź­niej sza­le­jąca za­mieć nie wy­trą­cała z rów­no­wagi. Poły jego czar­nego płasz­cza zło­wiesz­czo ło­po­tały na wie­trze. Oczy miał skryte pod czapką uszatką, więc Kri­stian nie mógł przyj­rzeć się jego twa­rzy.

– Ja­kiej książki? – burk­nął, bo li­czył na spo­kojny wie­czór, a po­ja­wie­nie się nie­zna­jo­mego zwia­sto­wało coś zu­peł­nie od­wrot­nego.

– Za­prosi mnie pan do środka czy Skan­dy­na­wo­wie mają w zwy­czaju za­ła­twiać sprawy na ze­wnątrz? – za­gaił Du­ran.

– Pro­szę za mną – od­parł z wes­tchnie­niem Lar­sen, kie­ru­jąc się w stronę domu.

Cza­sami by­wało i tak, że ofiara sama przy­cho­dziła do oprawcy.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Hiszp. – Idź do dia­bła.