Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
85 osób interesuje się tą książką
Siedem piór, jedna śmiercionośna opowieść…
Siedmioro pisarzy przyjmuje zaproszenie na odległą wyspę, by stworzyć dzieło, które odmieni ich życie. Ale gdy jedna z osób ginie pierwszej nocy, rywalizacja zamienia się w walkę o przetrwanie. Kolejne ofiary umierają w sposób przerażająco podobny do morderstw z ich książek. Kto stoi za makabryczną grą, w której fikcja staje się rzeczywistością? Czy pisarze odkryją prawdę, zanim zostanie zapisana ostatnia strona ich historii?
“Siedem” to mroczny thriller pełen intryg, tajemnic i śmiertelnych sekretów. W świecie, gdzie granica między fikcją a rzeczywistością zaciera się z każdym dniem, każdy może być zabójcą, a każdy ofiarą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 282
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Vexilla regis prodeunt inferni...
(Zbliżają się sztandary króla piekieł...)
Dante Alighieri, Boska komedia
Rozdział 1
Ethan
Wiosna 2023
Ethan Brown nie przywykł do sprzeciwu. Przekonany o swojej wartości, przeważnie otrzymywał to, czego chciał. Tak został wychowany. A kiedy ktoś mu odmawiał, Ethan manipulował. Pociągał za sznurki tak długo, aż dostawał dokładnie to, co sobie wymarzył. No, chyba że zdążył już stracić zainteresowanie. Tak było z jego pierwszą i drugą żoną. Tym razem jednak Brown wymarzył sobie co innego. „Złoty Sztylet” – brytyjską nagrodę literacką, przyznawaną corocznie przez Pisarzy Literatury Kryminalnej za najlepszą powieść kryminalną. A takie właśnie dzieło napisał i wydał kilka miesięcy temu, co potwierdzały entuzjastyczne recenzje na portalach i w mediach społecznościowych. To nic, że Ethan Brown opłacił większość recenzentów. Nakręcali mu sprzedaż i był przekonany, że dzięki nim kapituła dostrzeże potencjał jego twórczości.
Z telefonem przy uchu podszedł do lustra. Ujrzał przystojnego mężczyznę po trzydziestce, z ciemnymi gładko zaczesanymi włosami i niebieskimi oczami. Usta miał wydatne, a pieprzyk po prawej stronie pełnej wargi sprawiał, że kobiety szalały na jego punkcie – o czym zresztą doskonale wiedział. Uśmiechnął się przebiegle do swojego odbicia. Jego nagie ciało prezentowało się nad wyraz dobrze. Przejechał wolną dłonią po umięśnionym brzuchu.
– Mówię ci, Miles, wygraną mam w kieszeni. – Poruszył sugestywnie brwiami, napawając się swoją atrakcyjnością.
– A ja ci mówię, Ethan, że możesz się rozczarować. Coraz więc osób mówi, że nagroda powędruje do... – Menadżer zamilkł, czekając na reakcję pisarza.
– Do kogo? – Brown obrócił się na pięcie i odszedł od lustra. Spojrzał na dopasowany smoking leżący na łóżku. Była to najporządniejsza rzecz w jego obskurnym mieszkaniu.
– Do Kristen Johnson...
– Kobieta? – Ethan wybuchnął śmiechem. – Im tylko się wydaje, że potrafią pisać kryminały! To mnie rozbawiłeś, Miles!
– Nie bagatelizowałbym tego. Jest coraz więcej dobrych autorek kryminałów. Choćby ta... Valeria Perez, Hiszpanka...
– Dobra, skończ, serio! Dzisiaj odbierzemy moją nagrodę! Muszę się przygotować.
Nie czekając na odpowiedź, Ethan się rozłączył, rzucił telefon na łóżko i przeszedł do łazienki. Stanął pod gorącym strumieniem prysznica i oparł dłonie o kafelki. Był przekonany, że wygra. Wczoraj spał z jedną z członkiń kapituły. W zamian obiecał jej rejs jachtem po Zatoce Neapolitańskiej. Czyż to nie kusząca propozycja? Co prawda nie miał jachtu, ale miał przyjaciela z jachtem, a to prawie to samo.
Gdy ciepła woda obmywała jego ciało, Ethan zanurzył się we wspomnieniach. Odkąd pamiętał, marzył, żeby być kimś. Przez wiele lat szukał swojej drogi, próbując różnych rzeczy, ale w niczym się raczej nie wyróżniał. Sport uprawiany na własny użytek to co innego niż lata treningów i wyrzeczeń, więc szybko opuścił pomysł zostania zawodowym sportowcem. Chciał być podziwiany, ale nie wiedział, jak to osiągnąć. Nie miał zdolności plastycznych ani wokalnych, więc obie te dziedziny były poza jego zasięgiem. Potrafił jednak pisać – a przynajmniej tak twierdził jego surowy nauczyciel. Profesor Sheldon Robinson, niespełniony pisarz, tchnął w niego marzenie o pisaniu książek i osiągnięciu sławy, o jakiej on sam mógł tylko pomarzyć. Tyle że do tej pory Ethan radził sobie raczej kiepsko i błądził daleko poza listą bestsellerowych autorów. Miał jednak nadzieję, że „Złoty Sztylet” to zmieni, a on wreszcie dostanie od życia coś więcej niż zapyziałą norę w Whitechapel, przesiąkniętą smrodem hinduskiego żarcia ulatniającym się z knajpy na dole. Obiecana główna nagroda – dwa i pół tysiąca funtów – nie tylko zagwarantowałaby mu lepsze lokum, ale też sprawiła, że wydawnictwa wreszcie dostrzegłyby w nim zdolnego autora, którym bez wątpienia był. W końcu to on w swojej powieści Bliżej wymyślił morderstwo doskonałe. Uważał się za geniusza w swoim fachu. W żadnym dotychczas przeczytanym kryminale nie znalazł tak skrzętnie uknutej intrygi. Zagadka niemal do samego końca pozostawała nierozwiązana, trzymając czytelnika w napięciu.
Z prysznica nagle zaczęła lecieć zimna woda – efekt częstej w jego mieszkaniu awarii hydraulicznej. Ethan zmarszczył brwi i zakręcił kurki. Nienawidził tego. Lubił pławić się w luksusach, chociaż tych kosztował jedynie u swoich znajomych. Sam może nie przymierał głodem, ale do życia bogacza dużo mu brakowało. Wytarł się ręcznikiem i podszedł do łóżka, by nałożyć smoking. Wiedział, że prezentuje się w nim cholernie dobrze. Kupił go za tantiemy z książki wydanej w małym wydawnictwie. Honorarium może nie było spektakularne, ale Ethan przynajmniej nie musiał już pracować w biurze operatora sieci komórkowej, gdzie wcześniej zasuwał od rana do wieczora za śmieszne pieniądze. Teraz wystarczało mu na czynsz, jedzenie, agenta Milesa i zostawało jeszcze na drobne przyjemności.
Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Dzisiaj jego los się odmieni. Słyszał już gromkie brawa, a oczami wyobraźni widział ściskaną w dłoni statuetkę. Wierzył, że utrwalana odpowiednio długo wizualizacja w końcu przybierze materialną postać.
Miles Willow był czterdziestoletnim mężczyzną, który szczerze wierzył w talent swojego podpieczonego, choć obawiał się, że tego może zgubić pycha. Brown był przekonany o wygranej, on jednak przeczuwał, że będzie inaczej, dlatego z duszą na ramieniu zawiązał krawat. Zdawał sobie sprawę, że mało kiedy kapituła przyznaje nagrodę debiutantom – zwykle w dorobku wyróżnianych pisarzy było kilka, a nawet kilkanaście tytułów.
Wyszedł z domu, pozostawiając na policzku żony ciepły pocałunek, i wsiadł do samochodu. Kiedy Ethan zadebiutował, Miles zaproponował mu swoje usługi, zapewniając, że razem są w stanie osiągnąć więcej. Nie przypuszczał jednak, że Ethan okaże się egzemplarzem tak ciężkim we współpracy. Pyszałkowaty autor zawsze miał rację – przynajmniej we własnym mniemaniu – i był przekonany, że sukces czeka tuż za rogiem. Miles jednak wiedział, że żeby coś osiągnąć, potrzeba ciężkiej pracy i zdyscyplinowania, a tego Ethanowi z pewnością brakowało.
Zaparkował dwie przecznice od Royal Albert Hall, by ostatnie metry pokonać pieszo. Już z daleka wypatrzył Ethana – mężczyzna wyróżniał się aparycją w zmierzającym na wydarzenie tłumie. Pisarz uniósł dłoń i skinął głową na Milesa, bardziej jak na służącego niż partnera w biznesie. Willow powstrzymał cisnący mu się na twarz grymas i jedynie w myślach przewrócił oczami.
– Witaj, Ethanie. – Uścisnął podopiecznemu dłoń. – Wejdźmy do środka – zaproponował, bo powietrze wciąż było rześkie przed zbliżającą się wiosną.
– Tak! Chodźmy! – odparł podekscytowany pisarz. – To mój wieczór!
Jego entuzjazm mógłby być zaraźliwy – gdyby nie niepokój w sercu Milesa.
Ethan rozejrzał się po holu. W tym roku organizatorzy wybrali doskonałe miejsce na zorganizowanie gali. Powiódł wzrokiem po zebranych pisarzach, ich agentach i osobach towarzyszących. Jemu nikt nie towarzyszył, bo Brown wolał się skupić na karierze niż na tworzeniu rodziny. W tłumie dostrzegł amerykańską autorkę, o której wspomniał Miles. Kristen Johnson była niską blondynką, a na swoim koncie miała prawie dwadzieścia powieści kryminalnych. Nic dziwnego, Ethan ocenił, że kobieta może dobiegać pięćdziesiątki. Nie widział w niej konkurencji. Przeczytał kilka jej książek i ocenił je jako bardzo średnie, wręcz pisane na kolanie. Nie rozumiał jej fenomenu i był niemal pewien, że podobnie oceni ją jury.
Niespodziewanie wyrosła przed nim kobieta w czerwonej obcisłej sukience, kusząco opinającej jej biodra. Brown posłał jej uśmiech.
– Dobry wieczór – zagadnął, kątem oka szukając Milesa, który rozmawiał z jakimś wydawcą. Dopiero po chwili się zorientował, że kobieta coś do niego mówi. – Przepraszam, zamyśliłem się. – Ponownie się uśmiechnął, tym razem starając się skupić uwagę na niej, choć nie miał dzisiaj ani ochoty, ani czasu na kokietowanie przypadkowych kobiet.
– Właśnie zauważyłam. Nieładnie. – Zmrużyła zabawnie oczy, po czym Ethan szybko się zorientował, że się z nim droczy.
– Cóż, drań ze mnie, ale proszę tego nie mówić komisji konkursowej – szepnął jej do ucha, sprawiając, że zaśmiała się delikatnie.
Nie rechotała jak żaba, co akurat Brown bardzo sobie cenił.
– Kolega po piórze? – zainteresowała się. – Zdradzi pan tytuł nominowanej książki?
– Przepraszam, istotnie, nie przedstawiłem się. Ethan Brown. Jestem tu z powieścią Bliżej. A ty?
Odrobinę się nastroszył, słysząc uwagę o „koledze po piórze”, ale pomyślał, że może to autorka banalnych romansów, która tylko komuś dziś towarzyszy. Nie wyglądała, jakby fascynowały ją sensacyjne zagadki.
– Och! Nie czytałam, ale słyszałam o tej powieści! Podobno bardzo dobra, więc teraz już będę musiała przeczytać! – odparła z wystudiowanym uśmiechem. – Ja nazywam się Valeria Perez i również dostałam nominację. Moja powieść to Daleko stąd. Może słyszałeś?
Ethanowi zrzedła mina. Słyszał. Powieść doczekała się kilkunastu przekładów i podbiła światowy rynek. To o niej wspominał przez telefon Miles. W jednej chwili Brown stracił zainteresowanie rozmową.
– Niestety nie, ale mniemam, że musi być dobra, skoro się tu znalazłaś. A teraz muszę cię przeprosić, idę znaleźć mojego agenta. – Skinął jej głową i nie czekając, aż kobieta odpowie, szybkim krokiem ruszył w kierunku Milesa.
Skłamał. Książka Valerii była dobra, dlatego z miejsca uznał pisarkę za potencjalnego wroga. Serce zabiło mu szybciej. Willow nie powiedział mu, że Hiszpanka również dostała nominację. Zamierzał się z nim czym prędzej rozmówić. Perez miała na swoim koncie pięć powieści i jeśli wierzyć opiniom czytelników, każda kolejna była lepsza od poprzedniej. Ale Ethan nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Jego Bliżej było fenomenalne, a kolejna powieść, nad którą właśnie pracował, miała być czystym złotem – całkiem jak sztylet, który dzisiaj odbierze.
Rozdział 2
Valeria
Wiosna 2023
Valeria patrzyła za odchodzącym Ethanem Brownem. Zmrużyła oczy, wymyślając mu w głowie od sukinsynów. Skurczybyk nie tylko napisał dobrą historię, ale przy tym był nieprawdopodobnie przystojny, czego się nie spodziewała. Anglicy w końcu nie słynęli z oszałamiającej urody. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Zazdrościła mu pewności siebie i prezencji. To dlatego nie pochwaliła jego powieści, chociaż przeczytała ją aż dwa razy.
Rozejrzała się po zebranych. Nie znała tu nikogo. Chwilami wydawało się jej, że padła ofiarą okrutnego żartu, który wywinął jej ktoś z bliskich, by skompromitowała się w oczach najznamienitszych mistrzów kryminału. W przeciwieństwie do większości autorów nie miała agenta, który mógł za nią odwalać brudną robotę. Nie było jej na to stać. Mieszkała w Madrycie, z mężem i dwójką dzieci. W wolnej chwili tworzyła historie, które jakimś cudem ukazywały się w druku, a nawet były tłumaczone na języki obce. Mimo to co jakiś czas mąż sugerował jej, żeby zamiast dorabiać w kwiaciarni, zatrudniła się w „prawdziwej pracy”, zgodnie ze swoim wykształceniem informatycznym. Ona jednak nie chciała takiego życia. Ciągnęło ją do tworzenia. Pisanie było całym jej światem. Zazdrościła tym, którzy nie mieli nawet połowy etatu, tylko swobodnie siadali do komputera, popijając kawę i wpatrując się w piękny pejzaż za oknem, i wystukiwali kolejne słowa swoich powieści. Valeria nie miała tego komfortu, a zamiast na piękny pejzaż patrzyła na pranie sąsiadki z budynku naprzeciwko. No dobrze, zaglądała też do prywatnych światów innych pisarzy, nałogowo oglądając bądź czytając wywiady z nimi. Bolały ją ich piękne słowa o wsparciu bliskich, o partnerze, który porzucił wszystko, by dany autor mógł pisać. Zazdrościła im swobody i żałowała, że tak późno odkryła w sobie pisarski talent. Być może dzisiaj byłaby w zupełnie innym miejscu. Pomyślała o Carlosie i Sarze. Kochała swoje dzieci, liczyła, że być może kiedy dorosną, docenią ją bardziej niż ich ojciec.
Po drugiej stronie lobby Valeria dostrzegła Kristen Johnson, pretendentkę do dzisiejszej nagrody. Podziwiała ją szczerze. Kobieta wybiła się w świecie opanowanym przez mężczyzn, a jej kryminały były wprost fenomenalne. Jeśli to ona zgarnie główną nagrodę, Valeria będzie jej bić brawo, choć w głębi duszy marzyła, by wrócić do domu ze „Złotym Sztyletem” i udowodnić mężowi, że jest coś warta.
Postanowiła podejść i się przedstawić. Wiedziała, że w tym biznesie odpowiednie znajomości zwiększają szansę na sukces.
– Dobry wieczór – zagadnęła, stając przed Kristen. – Chciałam tylko powiedzieć, że trzymam dziś za panią kciuki.
Johnson spojrzała na Valerię, uśmiechając się pobłażliwie.
– Dziękuję. To niespotykane, żeby rywalka, i to z tak dobrym piórem, kibicowała drugiej autorce. – Cmoknęła z zainteresowaniem.
– Cóż, wciąż szkolę swój warsztat. Poza tym jestem również czytelniczką, dlaczego więc nie miałabym pani kibicować? – odparła lekko Valeria.
– Może dlatego, że powinnaś zrobić wszystko, żeby wygrać? I zamiast podlizywać się mnie, rozmawiać teraz z członkami kapituły?
Zimny ton Kristen Johnson sprawił, że Valerię zamurowało. W jej głowie pojawił się ogromny neon krzyczący jednym słowem: „Suka!”.
– Wobec tego życzę przegranej. A jeśli wygrasz, to wbicia sobie sztyletu w dupę – burknęła buńczucznie, obracając się na pięcie. – Suka... – dodała pod nosem.
– Słyszałam! – zawołała za nią Johnson.
– Vete al diablo![1] – odparła Perez.
– Dobry wieczór. – Niespodziewanie na jej drodze wyrósł przystojny mężczyzna. – Ktoś tu potrzebuje pomocy diabła? – Uśmiechnął się, ukazując rząd równych białych zębów.
– Nie dla siebie. Tamtej by się przydało podtopienie w ogniu piekielnym. – Skinęła głową w kierunku Johnson.
– Wyczuwam zazdrość? – Nieznajomy zmrużył oczy.
Valeria westchnęła głęboko, zastanawiając się, czy powinna kontynuować tę rozmowę. Niechybnie facet był kolejnym zarozumiałym pisarzem, który wziął ją za autorkę romansów albo głupią gęś, którą można poderwać.
– Wszyscy tu są popierdoleni – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Pewni siebie, zarozumiali, piękni i bogaci. Zastanawiam się, co ja tu robię. Nie należę do elity...
– Widocznie ktoś dostrzegł w tobie potencjał. Wybacz, nie przedstawiłem się. Nazywam się Jacob...
– Ty też jesteś autorem jakiegoś bestselleru? – przerwała mu Valeria. – Teraz nastąpi ta część, w której się przechwalasz?
– Nie. Właściwie to jestem agentem – odparł z psotnym uśmiechem. – I uważam, że masz świetne pióro.
– Doprawdy? – Valeria pokryła się pąsem. – Przepraszam. Dzięki, to miłe, ale nie stać mnie na agenta...
– A może to nie ciebie ma być stać na agenta? Może jestem przedstawicielem wydawnictwa, które jest gotowe zapłacić ci podwójną stawkę, żebyś napisała dla nich książkę swojego życia?
– Napisałam kilka książek i żadna z nich nie jest książką mojego życia. – Valeria przewróciła oczami.
– To może już czas? Pani Perez, w tym roku nie otrzyma pani nagrody, ale z moją pomocą za rok miałaby pani szansę przebić ich wszystkich. Pyszałkowatych, zarozumiałych autorów, którzy patrzą na panią z góry...
– Jaki masz w tym interes, Jacob? I skąd, u diabła, wiesz, jak się nazywam? – Perez zaplotła ramiona na piersi, tym samym uwydatniając swój obfity biust.
– Proszę, mów mi Winnie...
– Jak Winnie the Pooh? – Zachichotała.
– Tak mówią do mnie przyjaciele, a ja liczę na naszą owocną współpracę.
– Co bym miała zrobić, Winnie? – Valeria zerknęła w bok, gdzie Ethan Brown roztaczał swój urok wśród członków kapituły. Ona tak nie potrafiła i aż ją skręcało na ten widok. Być może Winnie był jej wybawieniem.
– Podpisać umowę i wyjechać na kilka miesięcy.
– Dokąd?
– Zależy nam na tym, by nasi autorzy pracowali w spokoju. Masz rodzinę, prawda?
– Tak – potwierdziła.
– Ile czasu zajęłoby ci napisanie książki?
– Minimum pół roku.
– Dobrze, wobec tego proponuję ci pół roku w rezydencji na prywatnej wyspie właściciela wydawnictwa, ze służbą i w pięknych okolicznościach przyrody...
– Ale ja nie wiem, czy mogę sobie na to pozwolić. Pracuję w kwiaciarni i mam dzieci...
– A co, jeśli zaliczka dwukrotnie przekroczyłaby twoją pensję? Poza tym, Valerio, czy nie pragniesz wyrwać się z domu, by pracować w spokojnym miejscu? Bez problemów, za to ze wsparciem z mojej strony? Twojej rodzinie niczego nie zabraknie, zapewniam cię... – Położył jej dłoń na ramieniu, ze skupieniem zaglądając w jej oczy.
Valeria dostrzegła, że jego własne błyszczą zielenią, hipnotyzująco ją przyciągając. Po chwili zdjął rękę z jej ramienia i wsunął ją do kieszeni.
– Muszę to przemyśleć... – Westchnęła, choć wizja, którą przed nią roztoczył, kusiła ją aż za bardzo.
– Dam ci czas. Jeśli się namyślisz, to moja wizytówka. – Podał jej czarny kartonik ze złotymi zdobieniami.
Valeria wzięła go w palce i przyjrzała się dokładniej. Jacob „Winnie” Duran – i numer telefonu. Nic więcej. Żadnej nazwy wydawnictwa ani choćby maila.
– Które wydawnictwo reprezentujesz...? – zapytała, podnosząc głowę, ale Jacoba już nie było.
Zdezorientowana rozejrzała się po holu, jednak w roju podobnych smokingów ciężko było dostrzec mężczyznę, który niczym szczególnym się nie wyróżniał. Schowała wizytówkę do kopertówki, przeczuwając, że to jakiś kolejny figiel spłatany przez życie.
Głośny gong sprawił, że podskoczyła w miejscu. Konferansjer zaprosił wszystkich na salę. Valeria ruszyła przed siebie, by zająć miejsce w jednym ze środkowych rzędów. Ułożyła równo dół czerwonej sukienki, krzyżując nogi w kostkach, i spojrzała na scenę. Fotel obok niej zaskrzypiał. Odwróciła głowę. Ethan Brown posłał jej swój zarozumiały uśmiech.
– Wolałbym ci nie podeptać sukni, kiedy będę wstawać po nagrodę – szepnął złośliwie.
– Prędzej cię piekło pochłonie, niż odbierzesz dzisiaj jakąś nagrodę. – Była pewna, że tylko to pomyślała, ale nie. Zaskoczona mina Browna powiedziała jej, że słowa opuściły jej usta.
– Jeszcze zobaczymy. – Odwrócił głowę i rozparł się w fotelu z typową pewnością siebie.
Valeria prychnęła pod nosem, ale nieco się skuliła. Nienawidziła uczucia zazdrości. Wydawało się jej, że każdy na tej sali ma większe szanse niż ona.
Gala się rozpoczęła. Przedstawiono kolejne nominacje. Ethan Brown wstał majestatycznie, kiedy wyczytano jego nazwisko, i ukłonił się. Ona sama podniosła się z lekkim ociąganiem i prawie się przewróciła, bo ten gnojek przydeptał rąbek jej sukienki. Jej policzki płonęły ze wstydu. Za rok odbierze nagrodę – i pomoże jej w tym cholerny Winnie.
Nie sądziła, że tak szybko podejmie decyzję, ale kiedy rozszczebiotana Kristen Johnson odebrała „Złoty Sztylet” – ucierając nosa nie tylko Ethanowi, ale również samej Valerii – postanowiła zrobić wszystko, by pokazać, że jest tego warta. Zadzwoni do Jacoba, gdy tylko wróci do hotelu.
Kiedy opuszczała lobby, słyszała, jak Ethan wrzeszczy na swojego menagera, chyba go zwalniając. Pyszałek najwyraźniej źle zniósł porażkę. Kierowana impulsem, podeszła do niego, by dolać odrobiny oliwy do ognia.
– Do zobaczenia w przyszłym roku, Brown. Postaraj się z kolejną powieścią, bo zamierzam sprzątnąć ci „Złoty Sztylet” sprzed nosa. – Posłała mu całusa, sama dziwiąc się swojemu zachowaniu.
Chyba jeszcze nigdy nie była tak pewna siebie.
– Po moim trupie, Perez! Prędzej podpiszę pakt z diabłem, niż pozwolę ci wygrać! Słyszysz?! To ja wygram za rok!
Valeria nawet się nie obróciła. Wyszła z budynku, pozwalając, by chłód nocy owiał jej rozgrzane policzki. Żwawym krokiem ruszyła w stronę hotelu. Zerknęła na bezdomnego, który z zapałem grzebał w koszu na odpadki. Kiedy uniósł wzrok, odskoczyła z odrazą. Jego twarz była odpychająca. W jej głowie pojawił się obraz. Czuła, jak do jej palców biegnie prąd. Kloszard idealnie by się nadał na bohatera powieści.
Minęła mężczyznę bez słowa, postanawiając, że nie będzie czekać na kontrakt. Zacznie pisać już dziś.
Rozdział 3
Kristian
Luty 2023
Krew spływała z otwartych ran na białą marmurową posadzkę, tworząc purpurową aureolę, w której spoczywała pozbawiona gałek ocznych głowa denatki. Detektyw Northug zastanawiał się, z czym tym razem przyszło mu się zmierzyć. Nachylił się nad ciałem i przyjrzał bliżej pustym oczodołom. Ktoś wyłupał biedaczce oczy i zabrał ze sobą – albo po prostu jeszcze ich nie odnaleziono.
Skrzywił się z niesmakiem. Ciało leżało w pomieszczeniu od kilku dni i tkanka zaczynała się rozkładać, wydzielając paskudny zapach. Na takie okazje miał w kieszeni chustkę nasączoną lawendą. Jedną ręką przyłożył ją do nosa, a drugą przekręcił głowę ofiary, by przyjrzeć się bliżej śladom na szyi. Wszystko wskazywało na to, że kobieta była również duszona. Detektyw miał nadzieję, że morderca wydłubał jej oczy już po śmierci, chociaż wszystko wskazywało na to, że było wprost przeciwnie...
Wiatr wył, trzęsąc ramą okna. Kristian Larsen był przyzwyczajony do burz śnieżnych na Lofotach, ale czasem marzył o jakimś ciepłym miejscu, z przyjemną bryzą zamiast surowego norweskiego klimatu, w którym się urodził i wychował. Pamiętał swoje wakacje we Włoszech, kiedy wygrzewał się w amalfitańskim słońcu, a później skóra schodziła mu przez tydzień, nieprzyzwyczajona do tak ostrych promieni.
Spojrzał na swoje wiecznie spierzchnięte dłonie. Niby pokryte grubą skórą, ale wciąż pękające. Aż dziw, że były to ręce pisarza. Domkiem zatrzęsło, a żarówka zaczęła mrugać. Kristian czekał, kiedy szlag trafi zapasowy agregat. Postanowił dopisać ostatnie słowa tworzonej właśnie książki z detektywem Northugiem i pójść po coś na kolację, bo od dłuższego czasu kiszki grały mu marsza, przez co nie potrafił się skupić na swoim bohaterze.
Przygryzł wargę do krwi, stawiając kropkę, i zamknął laptop, żeby – jak sam siebie przekonywał – oszczędzać baterię na wypadek, gdyby śnieżyca odcięła go od prądu, a on niespodziewanie dostał weny. Wytoczył swoje sto pięćdziesiąt kilogramów zza biurka i poczłapał w stronę kuchni, głośno sapiąc. Było mu ciężko, ale warunki panujące na Lofotach nie zachęcały do zewnętrznych aktywności. To powodowało, że całym światem Kristiana były książki i jedzenie.
Wyłożył na talerz tłuste mięso z frytkami, a wszystko polał majonezem i ketchupem. Oblizał palce, szurając nogami do salonu. Chwycił butelkę akvavitu i nalał sobie solidną porcję do szklanki. Pod tyłkiem odnalazł pilot do telewizora i włączył wiadomości. Oczywiście mówiono o burzy śnieżnej, jakby to było jakieś niespotykane zjawisko, a nie codzienność. Ekran delikatnie prószył, więc Kristian postanowił wyłączyć odbiornik. Dokończył kolację i dopił trunek, postanawiając dolać sobie jeszcze szklaneczkę na lepszy sen. Wydawca ścigał go o kolejny manuskrypt, ale on w ostatnich dniach nie potrafił się skupić. Odkąd pamiętał, burze śnieżne kiepsko na niego wpływały. Najchętniej przespałby noc polarną, budząc się tylko na jedzenie. Lofoty nie były najlepszym miejscem dla niezdyscyplinowanego literata, ale Larsen nie widział siebie nigdzie innej. Na południu było za gorąco. Ponad wszystkie minusy kochał Lofoty. Zasilał dziesiątkę najlepszych skandynawskich pisarzy i był z tego dumny. Nie od dziś wiadomo, że Skandynawowie to autorzy najlepszych kryminałów. Chwalony przez recenzentów autor budził sympatię opinii publicznej. I choć czasami ktoś skrzywił się na jego widok, pod nosem komentując niebagatelną otyłość, Kristian nadrabiał ciepłym usposobieniem i poczuciem humoru. Jego bohaterowie zabijali krwawo i bez skrupułów, ale on, jak zwykł mawiać, mógł zabić tylko jedzenie.
Z westchnieniem spojrzał na kominek, w którym dopalały się drwa, przypominając sobie, że od dwóch dni nie rozbił ani pół klocka. To, co się tliło, mogło wystarczyć jeszcze na jakieś dwie godziny. Jęknął z niezadowoleniem i ociężale podniósł się z kanapy. Zdjął kurtkę z wieszaka i narzucił na siebie, głośno przy tym stękając. Chwycił łapawice z szafki w korytarzu i wsunął stopy w rozsznurowane buty. Od dawna już się nie schylał, by je wiązać.
Z kolejnym westchnieniem otworzył drzwi. Podmuch wiatru pewnie by go stratował, ale dzięki swojej masie Kristian utrzymał się na nogach. Wyszedł na zewnątrz i podreptał w stronę szopy, oświetlając sobie drogę latarką. Kolejny zryw wichury zatrzasnął za nim drewniane drzwi. Larsen nienawidził rąbać drewna, ale mieszkając sam, nie miał wyjścia. Przez śnieżycę nie mógł mu pomóc też żaden z chłopaków z sąsiedztwa.
Na szafce znalazł swoje papierosy, które palił tylko przy tej czynności. Wsunął jednego do ust i zapalił zapalniczką, którą zawsze nosił w kieszeni. Nie wysilał się. Porąbał pieńki po linii najmniejszego oporu, tak by wystarczyło mu na kolejne dwa dni. Może później pogoda się uspokoi i w końcu będzie mógł zadzwonić po pomoc z miasteczka. Ludzie chętnie mu pomagali, chociaż wiedział, co szepczą za jego plecami. Mówiono, że jest psychopatą, bo nikt normalny nie pisze takich książek. W istocie może trochę był. Czasami, kiedy odwiedzała go Ella, która sprzątała jego dom kabinowy, zastanawiał się, jak mógłby ją zabić. W ten sposób wpadł na wydłubanie oczu nowej denatce ze swojej powieści. Nawet jeśli Ella się go obawiała, nie okazywała tego, chociaż czasami widział, jak na niego zerka i z ulgą odbiera zapłatę, by czym prędzej opuścić jego dom. Zawsze bardziej bawiło go mordowanie kobiet niż mężczyzn. Wydawało mu się, że na słabszej płci można dużo więcej ugrać, jednak nie mówił tego głośno. Po prostu pisał.
Wrzucił ostatnie polano do koszyka i ujął się pod boki, głośno sapiąc. Następnie chwycił za rączkę i opuścił szopę, uprzednio zgasiwszy światło. Nacisnął włącznik latarki i skierował jasny snop na drzwi. Podskoczył w miejscu, a kilka szczap wypadło z kosza. Na progu jego domu stała postać.
Kto, u diabła, zabłądził tu o tej porze w samym środku śnieżnej zamieci, pomyślał.
– Halo! – zawołał ostrzegawczo, usiłując przekrzyczeć hulający wiatr.
– Pan Kristian Larsen?
– To ja! Czego tu szukasz w taką pogodę? – Gospodarz postąpił krok naprzód. Potknął się o upuszczony klocek, jednak ustał na nogach.
Postać podeszła do niego i zwinnie schyliła się po polano, dorzucając je pisarzowi do kosza.
– Nazywam się Jacob Duran i chciałbym z panem porozmawiać o książce – odparł mężczyzna, którego najwyraźniej szalejąca zamieć nie wytrącała z równowagi. Poły jego czarnego płaszcza złowieszczo łopotały na wietrze. Oczy miał skryte pod czapką uszatką, więc Kristian nie mógł przyjrzeć się jego twarzy.
– Jakiej książki? – burknął, bo liczył na spokojny wieczór, a pojawienie się nieznajomego zwiastowało coś zupełnie odwrotnego.
– Zaprosi mnie pan do środka czy Skandynawowie mają w zwyczaju załatwiać sprawy na zewnątrz? – zagaił Duran.
– Proszę za mną – odparł z westchnieniem Larsen, kierując się w stronę domu.
Czasami bywało i tak, że ofiara sama przychodziła do oprawcy.
Przypisy
[1] Hiszp. – Idź do diabła.