Natalie Eurotrip - Emilia Szelest - ebook + książka
NOWOŚĆ

Natalie Eurotrip ebook

Emilia Szelest,

4,1

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Natalia, dziewczyna z niebogatego domu, marzy o wyjeździe do Paryża. To ma być wyprawa jej życia! By wyjechać do miasta nad Sekwaną, musi odłożyć sporo pieniędzy. Zatrudnia się więc w jednej z warszawskich naleśnikarni. Trzy miesiące harówki nie idą na marne - pod koniec sierpnia wykupuje wycieczkę! Ma się na nią wybrać z przyjaciółką.

Sprawy szybko się komplikują. Przyjaciółka okazuje się zupełnie nie tą osobą, za którą miała ją Natalia. Rozżalona dziewczyna zamiast w samolocie do Paryża ląduje w pociągu do Holandii. Tak się zaczyna jej wielka europejska przygoda. Kogo w jej trakcie spotka? Co się jej przytrafi? Czy wróci do domu, do Polski, by pracować i studiować? A może w stolicy Francji coś ją zatrzyma? Na przykład miłość...

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 234

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (26 ocen)
13
5
6
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
londyneczka

Nie polecam

Jakie to było głupie!!!
10
lanetti

Z braku laku…

Zdecydowanie najsłabsza książka autorki
11
Klaudiababiej21

Całkiem niezła

Bardzo lubię twórczość Emilii Szelest, dlatego gdy tylko zobaczyłam Zapowiedź „Natalie Eurotirp” wiedziałam, że będę chciała ją poznać. Natalia miała odbyć swoją wymarzoną podróż do Paryża, jednak sprawy się komplikują, a bohaterkę czeka wielka przygoda, której absolutnie nikt nie może się spodziewać, w tym ona sama. Dynamika bohaterki, jest naprawdę zadziwiająca, a zdolność do podejmowania szybkich i ryzykownych decyzji godna pozazdroszczenia. Natalie to zupełnie inna osoba niż ja, dlatego niekoniecznie mogłam zrozumieć jej działania i podejmowane przez nią decyzję. „Natalie eurotrip” to przyjemna książka, która czyta się w mgnieniu oka. Biorąc do ręki najnowsza powieść Emilii Szelest, możecie być pewni, że nie grozi wam nuda. Na kartkach tej pozycji znajdziecie również świetny humor, momenty wzruszenia, ale przede wszystkim próbę odnalezienia własnego ja. Żałuję jedynie, że fabuła tej książki nie jest dłuższa, przez co byłaby bardziej rozbudowana a poszczególne wydarzenia opisane ba...
00
SKAla123

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa historia w sam raz na jedno popołudnie. Eurotrip to w 100% trafiony tytuł opisujący przygodę podróżniczą Natalie.
00
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna lekka
00

Popularność




Emilia Szelest

Natalie Eurotrip

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Wojciech Ciuraj

Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta: Anna Smutkiewicz

Helion S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://editio.pl/user/opinie/natrip_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-1957-0

Copyright © Emilia Szelest 2024

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

„Jeśli człowiek ma właściwe nastawienie, nieważne, gdzie w końcu wyląduje albo ile pieniędzy weźmie ze sobą. Będzie to coś, co się zapamięta na całe życie”.

Nicholas Sparks, Wybór

Playlista

Thirty Seconds To Mars, Stuck

Bad Omens, The Death Of Peace of Mind

INXS, Need You Tonight

Daniel Spaleniak, In my soul

Blow, Power

Lost Frequencies, Like I love You

Borns, Electric Love

Jagwar Twin, Soul is a star

Harry Styles, Only Angel

Kenya Grace, Strangers

Daniel Di Angelo, Ride for Me

Elvis Drew, Where Are You?

Miley Cyrus, River

Mikky Ekko, Stay

David Kushner, Daylight

Elvis Drew, Make Me Feel

Daria Zawiałow, Złamane serce jest OK

Bruno Mars, Runaway Baby

ZHU, Ghost in my bed

The Last Shadow Puppets, Paris Summer

Daniel Spaleniak, Night

Oh Wonder, Technicolour Beat

Tom Jones, She’s a Lady

Prolog

Nadszedł czas, bym wróciła do domu. Wiedziałam o tym. Stałam na lotnisku w Londynie, otoczona obcymi ludźmi. Nie wiedziałam, że po drugiej stronie, za tłumem podróżnych, stoją oni – czekając, aż wsiądę do samolotu lecącego do Warszawy. Nie zamierzałam się cofać. Spaliłam za sobą ten most. Moje życie przez ostatnich kilka miesięcy było jak sen.

Pora się obudzić.

Polska

Rozdział 1.

Wcześniej…

– Natalia! Zaraz się spóźnisz! – To moja mama. Krzyczała tak na mnie codziennie. I zawsze, że się spóźnię.

Wzięłam z fotela torbę i zbiegłam po schodach.

– Lecę! – rzuciłam, kierując się w stronę drzwi.

– A śniadanie?

– Zjem coś w pracy. – Przewróciłam oczami.

– Spakowałam ci na wynos – powiedziała mama, podając mi worek z kanapkami. – No zobacz tylko, jaka jesteś chuda. Dosłownie skóra i kości!

Spojrzałam w lustro. Przeciętny wzrost, jasna cera, ciemne włosy i zielone oczy. Nigdy nie uważałam się za ładną, raczej przeciętną.

– Co wy się tak drzecie? – Na schodach pojawił się mój trzynastoletni brat. Włosy sterczały mu we wszystkie strony, a on sam przecierał powieki ze znużeniem. – Hej, Natie, a gdzie ty tak rano?

– Przecież wiesz, że zaczynam dzisiaj pracę. – Wzięłam od mamy kanapki, zawołam jeszcze „pa!” i wybiegłam na skąpane we wschodzącym słońcu ulice Garwolina.

Miasto? Dla mnie stanowczo za małe. Na szczęście do Warszawy nie jest tak daleko i w miarę możliwości często odwiedzam stolicę. Lubiłam spacerować po Starym Mieście i pośród szklanych drapaczy chmur na Marszałkowskiej, spoglądać na ludzi biegnących we wszystkie strony, spieszących się na autobus do pracy, do szkoły, na matki z małymi dziećmi, staruszków, turystów. Wyobrażałam sobie wtedy, jak by to było, gdybym była jedną z nich.

Biegłam w stronę przystanku, na którym stał już mój autobus. W ostatniej chwili dopadłam drzwi i wskoczyłam do środka. Z westchnieniem siadłam na wolnym miejscu i przymknęłam oczy. Do pracy miałam spory kawałek drogi. Fast food był na drugim końcu miasta. Zatrudniłam się tam, bo w domu się nie przelewało, a ja potrzebowałam pieniędzy. Odkąd pamiętam, marzyłam o tym, żeby zobaczyć Paryż. Chciałam odłożyć na wycieczkę, bo rodziców zwyczajnie nie było stać na moje marzenia. Co ja mówię – nie było ich stać nawet na moje studia i utrzymanie mnie w Warszawie. Mieszkania są drogie, a akademika nie dostałam, bo… rodzice przekraczali wymagany próg zarobków. Czujecie ten absurd? Tak, witamy w Polsce. Wtedy mama i tata zaproponowali, żebym zrobiła sobie rok przerwy, może trochę popracowała, odłożyła na te pierwsze miesiące życia w stolicy, żeby później móc spokojnie znaleźć tam pracę i iść na studia zaoczne. Problem w tym, że ja chciałam studiować dziennie. No ale lepszy taki plan niż żaden.

To takie przykre, że zawsze na wszystko muszę czekać. Moi koledzy zaczynają studia w tym roku, a ja spędzę w Garwolinie kolejne miesiące. Po wakacjach miałam zacząć pracę w mleczarni. Ojciec miał mi załatwić, tylko na razie nie było przyjęć. Nie zarabiało się tam też tak jak kiedyś. Nie jeździliśmy już na wycieczki z zakładu pracy. Szefostwo oszczędzało na wszystkim. Głównie kosztem pracowników. Nikogo nie interesowało, że czteroosobowej rodzinie nie wystarcza do pierwszego. Oni mieli – reszta się nie liczyła.

Autobus się zatrzymał, a ja, zamyślona, w ostatniej chwili zorientowałam się, że to mój przystanek. Szybko zerwałam się z siedzenia i wyskoczyłam przez drzwi, zanim te się zamknęły. Uśmiechnęłam się pod nosem. Czasami tak trzeba. Gdyby człowiek się nie uśmiechał, choćby sam do siebie, to by zwariował.

– Natalia, jesteś wreszcie! – Usłyszałam, gdy tylko weszłam do pracy, ciągle jeszcze uśmiechnięta. – Zakładaj fartuch i bierz się za naleśniki. Ciasto już gotowe, a ludzie czekają! – W moją stronę poleciał pomarańczowy fartuch, a mnie natychmiast zrzedła mina.

Stałam przez chwilę w progu, lekko zdezorientowana. Pan Antoni wpatrywał się we mnie ze zmarszczonymi brwiami. To mój szef. Miał jakieś pięćdziesiąt lat. Gdy poznałam go podczas rozmowy kwalifikacyjnej, był miłym facetem z krzaczastymi brwiami i szpakowatymi włosami związanymi w kucyk na karku. Dalej tak wyglądał, ale jakby gdzieś stracił swoją kurtuazję. Z miłego faceta zamienił się… cóż, w żądnego zysków pracodawcę. Czyli jak większość rekinów biznesu. Albo płotek. Ale okej, rozumiem, tak jest zbudowany świat. Tylko po co te krzyki od progu? Czy nie lepiej powiedzieć: „Dzień dobry, Natalio, cieszę się, że jesteś tak szybko. Przebierz się spokojnie, a jak będziesz gotowa, zobacz, co jest do zrobienia”? W końcu byłam dziesięć minut przed czasem, a on zachowywał się tak, jakbym spóźniła się co najmniej ze dwadzieścia. Paryż! Ta myśl wciąż krążyła po mojej głowie jak modelki po wybiegu. Bo pieniędzy, które tu zarobię, wcale nie zamierzałam odkładać na studia. Na studia to sobie odłożę w mleczarni. Przez te trzy miesiące chciałam zaoszczędzić na wycieczkę do Paryża i spełnić swoje marzenie, zanim całkowicie pochłonie mnie szarość dorosłego życia.

– No, raz-dwa! – Antonio, bo tak mówili o nim wszyscy pracownicy, zaklaskał głośno, po czym popchnął mnie na zaplecze.

Wrzuciłam torbę do szafki, założyłam ohydny pomarańczowy uniform i weszłam do kuchni. Już od progu uderzył we mnie buchający od palników żar.

– Hej, młoda! Zajmij się przez chwilę naleśnikami – rzucił Robert, podając mi łopatkę do przewracania placków. – Ja muszę usmażyć jajecznicę – dodał, natychmiast zajmując sąsiedni palnik.

Przewróciłam naleśnika i spojrzałam na kolegę.

– Tutaj zawsze taki kocioł z rana? – zapytałam, przekładając placek dżemem.

– Niestety, przyzwyczaj się – odpowiedział, nie patrząc w moją stronę. – Antonio w dodatku uwielbia z rana doprowadzać nas do szału. Wprowadza taką nerwówkę, jakbyśmy nie wiedzieli, że musimy się uwijać. – Zdjął patelnię z palnika i przerzucił jajecznicę na wolny talerz. – Ale nie martw się, młoda, po południu trochę się uspokoi. – Mrugnął do mnie wesoło, przestawiając oba talerze do okienka dla kelnerek.

Robert miał około trzydziestu lat, był wysoki, miał ciemną karnację i czarne oczy. Przypominał mi cudzoziemca, ale nie wiedziałam nic na temat jego pochodzenia. Nie chciałam też pytać, bo to mój pierwszy dzień w tym miejscu. Całą załogę poznałam, kiedy zostałam przyjęta, ale nie kojarzyłam jeszcze imion wszystkich. Tylko Roberta zapamiętałam – pewnie właśnie przez tę jego charakterystyczną urodę.

– Jadłaś śniadanie? – zapytał po chwili, lustrując mnie od góry do dołu.

Pokręciłam głową, smażąc kolejne naleśniki, a wtedy on podsunął mi talerz z parującą jajecznicą. Nie wiedziałam nawet, kiedy zdążył zrobić kolejną porcję.

– Zrób sobie przerwę. Na razie wszystko wydane. – Podał mi dwie kromki chleba. – Jedz. Marnie wyglądasz, a tu trzeba mieć siłę, żeby zapieprzać.

Usiadł obok mnie z kubkiem kawy.

– A ty nie jesz? – zapytałam, biorąc pierwszy kęs. Jajecznica była pyszna, dosłownie rozpływała się w ustach.

Robert nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo w tym samym momencie podeszła do nas krótko ścięta blondynka. Nałożyła sobie naleśnika, posmarowała go dżemem i uśmiechnęła się do mnie.

– Hej, jestem Anita. – Podała mi rękę.

– Natalia – odparłam, szybko przełykając ostatni kęs śniadania.

– Ja też poproszę naleśniczka. – Robert podsunął jej talerz. – Sprawdźmy, co młoda potrafi. – Gdy dostrzegł moją zmartwioną minę, zaśmiał się. – Daj spokój! Na pewno są dobre.

– Nie stresuj jej – upomniała go Anita, po czym zwróciła się do mnie: – Są pyszne, dzięki. – Opłukała talerz i odłożyła go do zmywarki.

– Noo, rzeczywiście niezłe – przyznał Robert z pełnymi ustami.

Byli mili. Cieszyło mnie, że chociaż załoga jest tu życzliwie nastawiona.

Pracowaliśmy na pełnych obrotach, gdy przed porą obiadową do kuchni wpadł Antonio. Z wypiekami na twarzy zaczął krzyczeć coś i gestykulować energicznie do jasnowłosego chłopaka smażącego gofry. Nie wiedziałam, czy po prostu chce się wyżyć, czy tamten – nie znałam nawet jego imienia – faktycznie zrobił coś źle. Obserwowałam spod rzęs, co jest grane, gdy nagle Antonio machnął na tamtego ręką i jak taran ruszył w moją stronę.

Chryste! – tylko tyle zdążyłam pomyśleć, a on już stał obok.

– Ściągaj fartuch i idź się ogarnij! – wrzasnął, podając mi jakąś plastikową reklamówkę.

Że co? Cholera, przecież nic nie zrobiłam… Za co on chce mnie zwolnić?

– Przepraszam, ale ja nic… – zaczęłam nieśmiało, ale przerwał mi w pół słowa:

– No jasne, że ty nic! Ty musisz zastąpić kelnerkę, która właśnie do mnie zadzwoniła, że jest chora. Od rana ponoć rzyga jak kot. Pewnie jest w ciąży. W siatce masz koszulę i czarne spodnie. Jesteś chuda, to powinnaś się zmieścić. A jak będzie za duże, obwiąż się sznurkiem. – Na mnie też machnął ręką jak na natrętną muchę, po czym wypadł z kuchni niczym tornado.

Gdy Antonio zniknął nam z oczu, moja ekipa wybuchnęła śmiechem.

– Wygląda na to, że właśnie awansowałaś, słoneczko – rzuciła wesoło Anita, klepiąc mnie po ramieniu.

***

Kilka godzin później pot strużkami spływał mi z czoła i wlewał się do oczu.

– Dwa hamburgery na trójkę! – Anita wydała mi kolejne dwa talerze.

Wierzchem dłoni otarłam twarz, wzięłam głęboki oddech i chwyciłam zamówienie. Po minach kolegów wnioskowałam, że w kuchni też nie mają lekko. Tam dodatkowo wykańczała ich temperatura. Dopiero teraz dotarło do mnie, jaką bezmyślną egoistką byłam, narzekając na obsługę w knajpach.

W końcu ruch powoli się uspokoił. Zbliżał się też koniec mojej zmiany. Jeszcze pół godziny i będę mogła pojechać do domu. Nareszcie. Niesiona tą radosną myślą, dotarłam z hamburgerami do stolika, przy którym siedziało dwóch chłopców, na oko czternastoletnich.

– Jeszcze colę – rzucił rudzielec, bez zbędnego „proszę”.

– Już podaję. – Kiwnęłam głową, zaciskając zęby.

Gówniarze byli najbardziej chamscy i ordynarni ze wszystkich klientów. W ogóle nie szanowali kelnerek i ich pracy. Zastanawiałam się, czy ja też taka byłam w ich wieku, ale chyba nie. Podałam smarkom ich colę i z niecierpliwością zerknęłam na zegarek. Na salę weszła właśnie druga kelnerka. Wysoka blondynka sprawnie lawirowała pomiędzy stolikami w moim kierunku.

– Hej! – zawołała, uśmiechając się szeroko. – Możesz już złapać oddech, zastąpię cię.

– Dzięki. – Kiwnęłam głową, starając się przywołać na twarz uśmiech, ale wszystkie mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa, nawet te twarzy.

– Tak w ogóle to jestem Natalia. – Podałam jej rękę.

Uścisnęła ją i odpowiedziała:

– Karolina, miło mi. A teraz spieprzam do roboty, zanim Antonio urwie mi głowę. Do zobaczenia! – Puściła do mnie oko i od razu podeszła do pustego stolika, by sprzątnąć talerze.

Z ulgą wróciłam na zaplecze. Umyłam ręce i przebrałam się, gdy dołączył do mnie Robert.

– Jak żyjesz, młoda? – zapytał ze szczerą troską.

Spojrzałam na niego i wzruszyłam ramionami.

– Jakoś – odparłam, zarzucając torbę na ramię. Dopiero teraz zauważyłam, że on też jest już przebrany do wyjścia. – Ty też już skończyłeś?

– W końcu. – Westchnął z ulgą. – I lepiej się zwijajmy, zanim Antonio tu wpadnie i stwierdzi, że jeszcze w czymś musimy mu pomóc.

Opuściliśmy lokal ze śmiechem i w pośpiechu.

– Ja jadę autobusem, nie mam już dziś siły na spacery – stwierdziłam, kierując się w stronę przystanku.

– Spoko, ja też zawsze wracam komunikacją – odpowiedział Robert, a gdy po chwili oboje usiedliśmy na ławce pod wiatą, zapytał: – Mieszkasz sama czy z rodzicami?

– Z rodzicami i bratem, niestety. A ty? – Ziewnęłam tak przeciągle, że aż oczy zaszły mi łzami. Byłam potwornie zmęczona. – Sorry… – dodałam, choć wcale nie było mi przykro.

– Spoko. Ja mieszkam z dziewczyną. Za pół godziny kończy pracę w kancelarii. Najpierw jadę po nią, potem skoczymy na obiad i do domu.

– Kancelaria? Nieźle! A w sumie czemu nie gotujesz w domu? – Zdziwiłam się, bo Robert był świetnym kucharzem.

– Gotuję, ale tylko w dni wolne. Uwierz mi, po całym dniu w garach człowiek marzy o tym, żeby ktoś go obsłużył.

Moim marzeniem było mieszkać w wielkim mieście, pracować na dobrym stanowisku, jeść lunche ze znajomymi z pracy i obiady z ważnymi klientami. Nigdy nie widziałam się na stanowisku kelnerki, ale marzenia bardzo często odbiegają od rzeczywistości. Niestety nie wystarczy czegoś pragnąć, trzeba jeszcze mieć możliwości. Albo znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze.

W tamtej chwili, gdy wracałam po swoim pierwszym dniu w nowej pracy i czułam, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa, a podeszwy stóp pieką, jakbym przeszła po rozżarzonych węglach, nie sądziłam, że moje marzenia kiedykolwiek się spełnią.

Rozdział 2.

Trzy miesiące później…

Była połowa sierpnia. Wakacje nieubłaganie się kończyły i wielkimi krokami zbliżał się dzień, gdy miałam rozpocząć pracę w mleczarni. Tymczasem dzięki skrupulatnemu odkładaniu pieniędzy uzbierałam całkiem pokaźną kwotę na wyjazd do Paryża. Pracę miałam zacząć od jesieni, więc mogłam sobie pozwolić na co najmniej tygodniową wycieczkę.

– A z kim ty właściwie zamierzasz lecieć do tego Paryża? – zapytała mama przy obiedzie, kiedy przedstawiłam rodzince swój plan.

– A sama. – Wzruszyłam ramionami.

– Oszalałaś?! Nigdy się na to nie zgodzimy! – wrzasnął tato.

No oczywiście, że nie, pomyślałam. Mój ojciec bał się jechać do Warszawy, a co dopiero do Paryża. Garwolin był jego jedyną komfortową przestrzenią, a wszelkie wyjazdy traktował jak udrękę i bezsensowną stratę czasu. Najbardziej w życiu lubił sobie leżeć przed telewizorem z pilotem w ręku i przerzucać kanały sportowe.

– Daj spokój, tato – odpowiedziałam, siląc się na obojętny ton. – Planuję tę wycieczkę od początku wakacji i dobrze o tym wiecie. Tysiące ludzi podróżuje i jakoś nic im się nie dzieje. Polecę do Paryża samolotem i w ten sam sposób wrócę.

– Nie ma mowy, koniec dyskusji. – Ojciec był nieugięty. – Nie polecisz sama.

Spojrzałam błagalnie na mamę, z całego serca licząc na jej wsparcie. Zrobiło mi się przykro, kiedy bezradnie wzruszyła ramionami z miną mówiącą: a co ja na to poradzę? Cholera jasna! Może wreszcie postaw się ojcu! Zawsze musieliśmy wszyscy chodzić pod jego dyktando. Idealna rodzinka! Szkoda tylko, że on odbiegał od ideału…

Westchnęłam głęboko nad talerzem i wtedy do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Sandra! Moja przyjaciółka. Pochodziła z bogatej rodziny, zawsze miała wszystko, co chciała. Byłam pewna, że rodzice nie odmówią jej wycieczki do Paryża, dla nich to była bułka z masłem. Trzymałyśmy się razem od dziecka. I choć często się kłóciłyśmy, nasza przyjaźń przetrwała już naprawdę wiele. Sandie była niską, szczupłą blondynką, bez wątpienia piękną. Jej filigranowa budowa sprawiała, że chciało się ją chronić, tak by nikt nie zrobił jej krzywdy. Kiedyś stanowiłyśmy swoje absolutne przeciwieństwa, jednak lubiłyśmy ten sam rodzaj muzyki i to wystarczyło, by zbudować solidne fundamenty przyjaźni. Z czasem zaczęło nas łączyć coraz więcej. Aż w końcu dzielił nas już jedynie wygląd. Ale czymże jest tak drobna różnica, kiedy spotyka się osobę, która rozumie cię bez słów?

– A jeśli polecę z Sandrą? – zapytałam tak grzecznie, jak pozwalał mi mój wisielczy nastrój.

Ojciec uniósł głowę znad talerza.

– Porozmawiamy z jej rodzicami – mruknął, wstając od stołu. – Jeżeli się zgodzą, to się zastanowię.

„Zastanowię się” to nie znaczy „nie”, prawda? Chyba mogłam jeszcze mieć nadzieję?

Kątem oka zobaczyłam, że mama się uśmiecha i do mnie mruga. Wiedziałam już, że będzie się starała przekonać ojca. Kochana mama. Zawsze po mojej stronie.

Żeby dodatkowo zapunktować, pozmywałam po obiedzie, a potem przebrałam się, wsiadłam na rower i pojechałam prosto do Sandry. Tego wieczoru urządzała grilla dla znajomych, czyli praktycznie połowy naszej klasy. Trzeba przyznać, że lato wciąż było wyjątkowo upalne. Pot spływał po całym moim ciele, chociaż zbliżał się wieczór, a ja miałam na sobie tylko cienkie spodenki i jeszcze cieńszą koszulkę na ramiączkach.

Gdy wjechałam do ogrodu przy domu przyjaciółki i odstawiłam rower pod bramą, zobaczyłam, że zbliża się do mnie Tomek. Zawsze mi się podobał, chociaż niezbyt się lubiliśmy.

– Siema, Natalka! – Uśmiechnął się do mnie z tym charakterystycznym błyskiem w oku, który zapierał dech połowie dziewczyn w szkole.

– Cześć – rzuciłam od niechcenia. W tłumie próbowałam dojrzeć blond czuprynę Sandie. Chciałam jak najszybciej wtajemniczyć ją w swój plan na wrzesień, zanim wyjedzie na studia do Warszawy, a ja utknę tutaj.

– Hej… – Nawet nie zauważyłam, kiedy Tomek zbliżył się do mnie i chwycił mnie za nadgarstek.

Wyrwałam się szybko.

– Puść mnie. Nie mam dziś ochoty na sprzeczki z tobą. Widziałeś Sandrę? Szukam jej. – Spojrzałam na niego i dostrzegłam zaskoczenie w jego oczach.

– Coś się stało? Bo jakaś niespokojna jesteś. No i nie masz ochoty na kłótnię ze mną, to niespotykane… – Uśmiechnął się szelmowsko.

Uwielbiałam ten uśmiech. I naprawdę nie sposób było go nie odwzajemnić.

– Spoko, nic się nie stało. Muszę tylko jej coś powiedzieć. Pilnie. Później, jak chcesz, możemy się trochę pokłócić. – Mrugnęłam do Tomka i wyminęłam go, by zagłębić się w ogrodzie.

On jednak zaraz zrównał się ze mną.

– Sandie jest przy grillu. – Wskazał palcem miejsce, gdzie stała moja przyjaciółka. – Liczę, że dotrzymasz słowa – dodał, a gdy spojrzałam na niego zdezorientowana, wyjaśnił: – No, że pokłócimy się jeszcze tego wieczoru.

W odpowiedzi na to wyzwanie mogłam tylko się uśmiechnąć.

– Sandra!– zawołałam, zostawiając kolegę w tyle.

Przyjaciółka na mój widok uśmiechnęła się szeroko.

– Jesteś wreszcie! Co tak długo?

– Słuchaj, mam pytanie! Nie chciałabyś wybrać się ze mną na małe wakacje? We wrześniu? Paryż? Tylko ja i ty? Ostatnie chwile beztroskiej zabawy, zanim nasze drogi się rozejdą. – Gadałam jak nakręcona.

Sandra wytrzeszczyła na mnie swoje piękne oczy i roześmiała się głośno.

– O czym ty mówisz, głuptasie? Nasze drogi nigdy się nie rozejdą! Choćbym była nie wiem jak daleko od ciebie, zawsze będziesz przy mnie! Ale Paryż… brzmi kusząco. Mów dalej!

No więc opowiedziałam Sandrze o swoich marzeniach, planach i o obiekcjach rodziców co do mojego samotnego wyjazdu. Chwilę się zastanawiała, aż wreszcie odpowiedziała:

– Ja, ty i Paryż? Czy istnieje lepszy plan?

Wiedziałam, że to znaczy „tak”. Z radością uściskałam przyjaciółkę.

– Jest tylko jedno „ale”… – dodała tajemniczo.

Westchnęłam. No jasne, u Sandry nigdy nie ma nic za darmo.

– Mów.

– Trzy dni wcześniej rozpoczyna się Orange Warsaw Festival i chcę, żebyś tam ze mną pojechała. Kupimy bilety z Warszawy i zaraz po festiwalu wylecimy do Francji, co ty na to? – Przyjaciółka pomimo anielskiej urody uśmiechała się do mnie jak diablica.

– A ja na to jak na lato… – Zawahałam się. – Tylko nie wiem, co powiedzą moi rodzice. Pewnie, żebym wybiła to sobie z głowy młotem pneumatycznym, znasz ich… – Westchnęłam przeciągle.

– Twoimi rodzicami zajmę się osobiście. Wyluzuj, maleńka! – Sandra klepnęła mnie pokrzepiająco w ramię, puszczając przy tym oczko.

Najwyraźniej miała już plan.

Rozdział 3.

Tego wieczoru Sandra ostatecznie namówiła mnie, żebym pojechała z nimi na Orange Warsaw Festival. Ze stolicy miałyśmy się udać już prosto do Paryża. Byłam podekscytowana, tym bardziej że na festiwalu miał nam towarzyszyć Tomek. Owszem, kłóciliśmy się często, ale ewidentnie między nami iskrzyło i czułam to każdą komórką swojego ciała. Liczyłam, że może na tym wyjeździe zbliżymy się do siebie. Podobał mi się, był cholernie przystojny, ale też zarozumiały, zupełnie jak ja. W chwilach gdy się nie sprzeczaliśmy, rozmawialiśmy właściwie o wszystkim i odkryłam, że mamy sporo wspólnych zainteresowań, jak choćby fotografia i podróże.

Rodzice, urobieni przez moją przyjaciółkę, w końcu jakoś przełknęli wyjazd do Paryża, uspokojeni faktem, że nie będę tam sama. Zgodzili się również, żebym wcześniej pojechała do Warszawy. Sandra miała dar przekonywania. Bił od niej blask i charyzma. Byłam pewna, że któregoś dnia odniesie sukces. Będzie kimś sławnym, kimś, z kim ludzie będą się liczyć. Nie należała do piątkowych uczniów, przeciwnie – miała raczej przeciętne wyniki. Ja dostawałam o niebo lepsze oceny. Ale mimo wszystko to ludzie tacy jak ona byli skazani na sukces. Z wpływowymi rodzicami, których stać na załatwienie dobrego stażu czy intratnej posady. Sandra zawsze się śmiała, kiedy o tym wspominałam. Twierdziła, że jest za głupia, a poza tym pragnie zostać modelką. Na to bez wątpienia też miała szansę.

W porównaniu z przyjaciółką ja byłam szarą myszką. Wyobrażacie sobie wielkie korporacje, prawda? Na czele zawsze stoi szef: przystojny, elegancki, charyzmatyczny, medialny, niekoniecznie mądry, ale za swoimi plecami ma sztab ludzi, którzy na niego pracują i odwalają brudną robotę. Ludzi, o których nigdy się nie mówi. To właśnie ja znajdę się kiedyś w takim stadzie osób harujących na czyjś sukces. Jednakże pogodziłam się już ze swoim losem.

***

Dwudziestego sierpnia z samego rana ruszyliśmy do Warszawy – ja, Sandra, Tomek i Marcin. Usadowiliśmy się na końcu autobusu z niewielkimi bagażami. Tylko ja i Sandra miałyśmy większe torby, które kierowca upchał w luku bagażowym. Czułam ekscytację, gdy opuszczaliśmy garwoliński dworzec. Właśnie zaczynała się moja wielka przygoda.

Kiedy po raz kolejny sprawdziłam, czy mam przy sobie dowód i paszport, moi towarzysze podróży zaczęli całkiem jawnie ze mnie kpić.

– Hej! – oburzyłam się. – Planowałam ten wyjazd od roku i nie chcę, żeby coś mi go popsuło.

Wystawiłam język, patrząc na Tomka, a gdy mrugnął do mnie wesoło, poczułam, że się czerwienię. Odwróciłam głowę w stronę okna, by ukryć zakłopotanie. Wtedy w moim plecaku rozbrzmiała komórka. Sięgnęłam po telefon. To mama. Żeby tylko nie przyszło jej do głowy kazać mi wracać! Z duszą na ramieniu odebrałam telefon.

– Halo? – Głos odrobinę mi zadrżał.

– Córuś, chciałam ci tylko życzyć dobrej zabawy. Uważaj na siebie i wracaj do nas w jednym kawałku. Melduj się i…

Odetchnęłam z ulgą.

– Mamo, dziękuję i nie martw się. Wrócę cała i zdrowa. Zanim się obejrzysz, będę z powrotem – uspokoiłam ją. – Kocham cię, ale muszę już kończyć. Odezwę się, jak dotrzemy na miejsce.

– Dobra, dobra, już nie przeszkadzam. – Na szczęście w porę się zreflektowała. – Napisz chociaż krótki esemes z tej Warszawy. I daj znać przed wylotem, a z Paryża zadzwoń, jak dasz radę. Kocham cię, Natka. Pa!

– Chryste… – wydusiła Sandra, która przez cały czas przysłuchiwała się tej rozmowie. – Już myślałam, że zaraz wpadnie tu twój ojciec i wywlecze cię za fraki z autobusu.

– Ja też tak myślałam. – Wzruszyłam ramionami, chowając telefon do plecaka.

– Luz, dziewczyny! Nie pozwoliłbym na to! – Ku mojemu zdziwieniu nie powiedział tego Marcin, z którym kumplowałam się prawie tak długo jak z Sandrą, tylko Tomek. Położył rękę na mojej, wychylając się przez Sandrę. – Nic nam nie zepsuje tego wypadu. – Popatrzył mi głęboko w oczy. Chyba dostrzegł moje zdumione spojrzenie, zresztą nie tylko moje, bo Sandra i Marcin też byli zdezorientowani.

Trzepnęłam go w rękę i prychnęłam:

– Za późno, ty już tu jesteś.

W odpowiedzi tylko zaśmiał się w sposób, który tak bardzo lubiłam, i zabrał rękę. Dopiero teraz poczułam, że brakuje mi jego ciepła. Przez tę krótką chwilę, gdy utrzymywaliśmy fizyczny kontakt, miałam wrażenie, że faktycznie nic nie może stanąć mi na drodze.

– On chyba cię lubi – szepnęła mi do ucha Sandra, kiedy tylko chłopacy pogrążyli się w rozmowie o piłce. W jej głosie brzmiała nuta… sama nie wiem czego. Irytacji? Zazdrości? Ale może tylko mi się wydawało.

– Mhm, lubi – mruknęłam i pokręciłam głową. – Lubi mnie denerwować. Przecież wiesz, jak się uwielbiamy. On jest tu tylko dlatego, że wy się kumplujecie. We mnie widzi tylko równego sobie zawodnika do słownych przepychanek.

– Chyba masz rację. – Sandra nagle zmieniła ton. – W sumie nigdy się nie lubiliście. Zawsze musieliśmy z Marcinem trzymać was po dwóch stronach, żebyście nie skoczyli sobie do gardeł.

Uśmiechnęłam się do swoich wspomnień. To fakt, z Tomkiem kłóciliśmy się od podstawówki. A może w starym powiedzeniu „Kto się czubi, ten się lubi” tkwi ziarno prawdy? W sumie jak dotąd się nie pozabijaliśmy, a nawet nie raz udowodniliśmy, że potrafimy rozmawiać ze sobą w całkiem cywilizowany sposób. Nieraz zdarzało nam się pracować wspólnie nad jakimś projektem, i to z niezłym skutkiem. Determinacja i wspólny cel zawsze potrafiły nas zjednać. Owszem, w dzieciństwie czasami dochodziło do rękoczynów. Nie muszę chyba dodawać, że częściej to ja biłam Tomka? Ale teraz staliśmy u progu dorosłości. Owszem, dogryzaliśmy sobie, czasem strasznie mnie irytował, ale mimo wszystko zachowywaliśmy granice przyzwoitości.

– Myślisz o Tomku? – Cichy szept przyjaciółki rozbrzmiał w moim uchu i wyrwał mnie z zadumy.

– Po części… – przyznałam.

– Chyba sobie nie wyobrażasz, że od nienawiści do miłości jest jeden krok? – I znów ta złośliwa nuta w jej głosie!

Nie, niemożliwe. Przecież gdyby Tomek jej się podobał, z pewnością już dawno by go miała. Taka właśnie była Sandra. Zawsze dostawała to, czego chciała.

Zaśmiałam się cicho.

– Nic z tych rzeczy.

***

Po czterech godzinach w końcu dojechaliśmy do Warszawy. Byłam taka podekscytowana. Koncerty zaczynały się dopiero wieczorem, więc mieliśmy sporo czasu dla siebie. Ja przede wszystkim pragnęłam odwiedzić swoje ulubione miejsce w stolicy – park Łazienkowski. Uwielbiałam też ten w Wilanowie, ale znajdował się on prawie godzinę drogi od Torwaru, a nie chciałam tracić czasu na podróż. Na pewno będzie jeszcze niejedna okazja.

Z dworca pojechaliśmy na Bielany – mieszkał tam dwudziestoletni kuzyn Tomka, u którego mieliśmy się zatrzymać. Jego rodzice akurat wyjechali, ale wcześniej zgodzili się na naszą wizytę. Po dotarciu do mieszkania odświeżyliśmy się, a potem zasiedliśmy przy stole, każdy z piwem w ręku, żeby ustalić dalszy plan.

– To co robimy? – zapytał Marcin.

– Ja jadę do Łazienek. Chcę porobić zdjęcia. Park jest taki piękny o tej porze roku – odpowiedziałam rozmarzona, sięgając po plecak.

– Boże, Natalie, powiało nudą. Serio chcesz łazić po jakimś parku, zamiast wybrać się na zakupy do galerii, a później coś zjeść i wypić piwko, żeby zrobić lekki podkład przed wieczorem? – Sandra była wyraźnie niepocieszona.

– Nie marudź, Sandie, jeszcze zdążysz się nawalić – odparł Marcin. – Możemy skoczyć do Łazienek, a później na browara.

– No to chodźmy do tego parku. – Tomek, który siedział obok niej, żartobliwie szturchnął ją ramieniem.

Wtedy niespodziewanie Sandra objęła go za szyję i przysunęła twarz bardzo blisko jego ust. Spojrzeliśmy na siebie z Marcinem wyraźnie zażenowani. Sandra nigdy się tak nie zachowywała wobec Tomka.

– Jedźmy do galerii – mruknęła mu do ucha, ale tak, żebyśmy usłyszeli.

Przewróciłam oczami. Było mi głupio. Tomkowi najwyraźniej też, bo zerwał się na nogi i wyjrzał przez okno. Powoli zaczynałam żałować, że poprosiłam Sandrę o towarzyszenie mi podczas wycieczki do Paryża. Ale z drugiej strony, gdyby nie ona, nigdy bym tam nie pojechała. Strasznie mnie irytowała. Odkąd wsiedliśmy do autobusu, była dla mnie opryskliwa i mówiła wszystko, by skompromitować mnie przed chłopakami. Byłam wściekła, bo to miał być nasz czas, a ona za wszelką cenę starała się go zepsuć. Postanowiłam się zbuntować.

– Słuchajcie, jak nie macie ochoty na Łazienki czy zwiedzanie, to się rozdzielmy. Ja pójdę zobaczyć to i owo, zrobię parę zdjęć, a potem się zdzwonimy i namierzymy, okej?

– Świetny pomysł – skwitowała Sandra i wstała, gotowa do wyjścia. – Chodźcie, chłopaki. – Dopiero wtedy raczyła spojrzeć na mnie. – Kochanie, będziemy in touch. – Posłała mi całusa w powietrzu, po czym złapała Tomka za rękę. – Głodni? Słyszałam o jednej fajnej knajpce, gdzie podobno… – Dopiero gdy Tomek wyrwał się z jej uścisku, przerwała swój świergot. – Co jest?

Miałam wrażenie, że moja przyjaciółka zaraz tupnie nogą ze zdenerwowania.

– Serio? Chcesz zostawić Natalkę samą? – zapytał Marcin. – Skoro przyjechaliśmy tu razem, to trzymajmy się razem.

– Nat zna miasto, nie zgubi się. A w każdej chwili może do nas dołączyć, jak jej się znudzi pstrykanie fotek, prawda? – Sandra spojrzała na mnie, wyraźnie oczekując, że jej przytaknę.

Czułam się zażenowana tą sytuacją.

– Ja naprawdę nie chcę wam robić problemów – odparłam. – Poradzę sobie, a za parę godzin dołączę do was w knajpie czy gdzie tam będziecie.

– Słuchajcie, ja to właściwie nie jestem głodny – oznajmił Tomek. – Pójdę z Natalką, a wy sobie zjedzcie, bo Marcin już w Garwolinie narzekał, że wziął za mało kanapek. Zdzwonimy się za jakieś dwie godzinki, co wy na to?

Szczęka mi opadła. No czego jak czego, ale tego to się nie spodziewałam.

– Jeśli tylko się nie pozabijacie, to niech tak będzie! – zaśmiał się Marcin.

Sandra nie odezwała się ani słowem. Wsunęła tylko na nos okulary przeciwsłoneczne, żebym nie widziała, jak piorunuje mnie wzrokiem. Naprawdę nie miałam pojęcia, o co jej chodzi.

– Postaramy się nie pozabijać – odparł Tomek ze śmiechem.

Wyszliśmy z mieszkania i rozdzieliliśmy się na dwie windy. Chłopacy chcieli sprawdzić, która będzie szybsza. Dziecinne, ale w sumie śmieszne. Z budynku wyszliśmy razem. Nasze przystanki znajdowały się po dwóch przeciwnych stronach ulicy, więc tu już musieliśmy się pożegnać. Sandra i Marcin jechali tramwajem, a ja z Tomkiem autobusem.