Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Elka Mrugała (dla przyjaciół Eli) po ukończeniu liceum postanawia pójść na studia na kierunek turystyki i rekreacji. Dziewczyna od dawna marzyła o podróżowaniu i o związaniu z tym swojej przyszłości.
Jednak studencka rzeczywistość bardzo odbiega od tego, co sobie wyobrażała. Jej koledzy i koleżanki to w większości bogate, rozpieszczone dzieciaki, dla których liczy się tylko popularność.
Królem tego życia jest niewątpliwie Eryk Groń. Jak wynika z jego profilu społecznościowego, jest tatromaniakiem, podróżnikiem, posiada prawie pół miliona followersów i współpracuje ze znanymi markami. Eli zastanawia się, po co więc chłopak studiuje. W dodatku jest zarozumiały, niestety przystojny i strasznie działa dziewczynie na nerwy.
To wszystko wygląda na początek nienawiści, a Eli ma zamiar utrzeć chłopakowi nosa.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 243
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2023
Emilia Szelest
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Hanna Kwaśna
Korekta:
Katarzyna Chybińska
Joanna Boguszewska
Katarzyna Olchowy
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
Projekt ilustracji:
Marta Michniewicz
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-086-2
Życzę Wam, żebyście znaleźli osobę, która będzie liną do Waszego latawca, mostem łączącym wszechświaty i która obieca Wam niebo. Gdy upadniecie, złapie Was, a kiedy będziecie wzlatywać, pomoże Wam dosięgnąć gwiazd.
Emi
Eli
Tik-tak, tik-tak. Rytmiczne tykanie zegara w korytarzu uświadamia mi, że czas mija, a ja nadal nie śpię. Nie chcę patrzeć na zegarek w telefonie, chociaż przeczuwam, że jest trzecia nad ranem. Męczę się okrutnie, ale sen nie przychodzi. Mój zegar biologiczny ma mnie w dupie i jest zdecydowanie bardziej rozstrojony niż ten w korytarzu. Bezsenność to okropny stan, który powraca do mnie zbyt często. Najczęściej w chwilach ogromnego stresu. Wydawało mi się, że po liceum będzie tylko lepiej. Przetrwałam najdłuższe wakacje w życiu, co prawda w pracy, ale w końcu było mnie stać, żeby wyjechać z przyjaciółką na kilka dni do Rzymu. A teraz leżę w łóżku i się zastanawiam, co mnie czeka na studiach. Starsi znajomi twierdzą, że to ciągła impreza i mało nauki. Tyle że ja nie jestem typem imprezowiczki. Chcę się uczyć, zdobywać doświadczenie w kierunku, który obrałam, i podróżować, by jak najmniej czasu spędzać w domu.
– Nic z tego, Eli – mruczę sama do siebie.
W końcu się poddaję i sięgam po telefon. Ta noc i tak nie przyniesie mi snu. Nie ma to jak wyglądać na inauguracji jak żywy trup. Na pewno zaprezentuję się pięknie i zyskam wielu znajomych z roku. Wchodzę na Instagram i bezmyślnie scrolluję walla, licząc, że w końcu mnie to znudzi i usnę chociaż na kilka godzin. Sięgam po elektronicznego papierosa. Jego dym nie śmierdzi, więc matka i tak nie wyczuje. Wdycham nikotynę do płuc i wypuszczam z ust biały obłok dymu. I tak kilka razy. Traktuję to jako swoiste ćwiczenia oddechowe. Znajomi się dziwią, skąd u mnie taka dobra wydolność, skoro jaram to gówno jak smok. Skąd, skąd. Z dupy, odpowiadam bardzo często. Bo wydolność wzięła mi się z przebywania w górach. Od małego uciekałyśmy w nie z matką, a teraz uciekam sama. Tam czuję się wolna od wszystkiego, od całego syfu, który kotłuje się w moim życiu. Nauczyłam się pływać na powierzchni bagna, bo nie boję się wejść na najwyższą górę. Moje emocje są zablokowane, tak jak i postrzeganie zagrożenia. Niewielu rzeczy w życiu się boję. Mogę stać na krawędzi i patrzeć w przepaść bez obaw o zawroty głowy, jak miewa większość. A jednak moja bezsenność wynika ze stresu, czyli to, czego nie pokazuję na zewnątrz, buzuje w środku. Tylko czekać, jak pierdolnie.
Wzdycham, zdając sobie sprawę, że nawet nie wiem, na co patrzę w telefonie. Wyłączam Instagram, bo i tak nie znajdę w nim interesującej treści. Przynajmniej dzisiaj. Jestem zbyt zmęczona, by się na tym skupić. Wchodzę w galerię zdjęć i uśmiecham się na wspólne fotki z Patrycją. To były fajne wakacje. Mój pierwszy samodzielny wyjazd za granicę. Wcześniej byłam z rodzicami w Chorwacji, ale kiedy tata odszedł od nas, nic już nie było takie samo. Posępnieję na wspomnienie ojca. Dobrze, że sobie poszedł, kutas złamany. Pieprzony hazardzista i pijak.
Tak, dzisiaj na pewno nie zasnę. Odrzucam telefon w pościel i podkulam kolana pod brodę. Obejmując się rękami, opieram policzek na kolanie. Delikatnie kołyszę się w przód i w tył. Zegar w korytarzu nie przestaje tykać. Już nie słucham swojego serca, ostatnio, kiedy wyłapałam w nim nierówności, wpadłam w panikę, dlatego nigdy więcej. Zegar jest stabilny, przymykam oczy i wsłuchuję się w jego miarowe bicie.
***
Wszystko wskazuje na to, że udało mi się zasnąć. Mrużę oczy, kiedy pierwsze promienie słońca przepychają się przez rolety, a telefon nie przestaje ćwierkać od randomowego budzika, który każdego dnia zmienia swoją melodię. Przecieram zmęczoną twarz. Wiem, że spałam za mało, ale lepsze to niż nic. Ostatni raz porządnie wyspałam się po powrocie z Włoch, czyli jakiś miesiąc temu. Cudownie. Wyłączam budzik i staram się nie zamknąć oczu. O ile w nocy nie mogłam zasnąć, o tyle teraz chętnie wróciłabym w objęcia Morfeusza.
– Co za gówno – mamroczę, spuszczając nogi na podłogę.
Zimne panele trochę mnie ocucają. Siadam na łóżko i z roztargnieniem rozglądam się po pokoju.
– Eli, wstawaj! – Z wnętrza mieszkania dobiega głos mojej matki. – Spóźnisz się na uczelnię.
– Zawsze się spóźniam – wzdycham do siebie, bo to niestety prawda.
Nie potrafię być punktualna. Mam jakieś pieprzone zakrzywienie czasoprzestrzeni, albo czegoś podobnego, i nawet kiedy wydaje mi się, że zdążę, to i tak się spóźniam. Podejrzewam, że nie inaczej będzie tym razem. W końcu z ociąganiem opuszczam swój pokój i człapię do kuchni.
– Wyspałaś się? – świergocze mama, a ja przewracam oczami za jej plecami.
– Jasne – odpowiadam, starając się przybrać ożywiony ton.
Nie chcę jej martwić. Ma dość swoich trosk. Gdyby wiedziała, że nie śpię po nocach, wpadłaby w paranoję i stałaby się nadopiekuńcza. Ledwo puściła mnie do Rzymu.
– Cieszysz się? To pierwszy dzień na studiach. – Odwraca się od kuchni, na której robi jajecznicę, i uśmiecha się promiennie. Na mój widok mina jej rzednie, a ja panikuję, że się zorientowała. – Eli, jesteś cała w nerwach! – Wyrzuca ręce do góry.
– Tak, mamo, jestem – wzdycham z ulgą. – To pierwszy dzień na studiach, a nie kolejna klasa w liceum.
– W liceum radziłaś sobie świetnie, pomimo problemów… – Milknie, bo dobrze wiem, o czym mówi. Kiedy byłam w drugiej klasie, mój ojciec się wyprowadził.
– Tu też sobie poradzę, ale muszę opanować stres i może trochę go zajeść. – Udaję, że zerkam na patelnię, chociaż wcale nie jestem głodna.
– A tak, jajecznica! – Wyłącza gaz i jeszcze chwilę miesza łyżką na patelni.
Po chwili na moim talerzu pojawia się porcja jajecznicy i chleb tostowy. Mama stawia przede mną kawę, bo już się przyzwyczaiła, że ją piję, a po wizycie we Włoszech zahoplowałam się nad tym naparem jeszcze bardziej.
– A ty nie idziesz do pracy? – pytam, wsuwając jedzenie do ust. Włosy spadają mi do jedzenia, więc zbieram je i obwiązuję gumką, którą mam zawsze na nadgarstku.
– Kochanie, mam dzisiaj drugą zmianę. – Uśmiecha się do mnie z pobłażaniem, co znaczy, że musiała mi o tym mówić, ale oczywiście zapomniałam.
– Zapomniałam – przyznaję bezwstydnie.
Moja mama pracuje w supermarkecie znanej niemieckiej marki. Kiedy chodziłam do liceum, bywały dni, kiedy w ogóle się nie widywałyśmy, bo kiedy rano wychodziłam, ona jeszcze spała, a kiedy wracała, to ja już spałam. Ojca już nie było, więc w dużej mierze musiałam sobie radzić sama, ale nie przeszkadzało mi to. Ważne, że od czasu do czasu miała wolne i mogłyśmy pojechać w góry. Chociaż dużo jeździłam z Patrycją, to wypady z mamą lubiłam najbardziej. Może dlatego, że to ona zaszczepiła we mnie miłość do nich. No i to było jedyne miejsce, do którego puszczała mnie bez miauczenia, chociaż jak nikt inny znała zarówno ich piękno, jak i niebezpieczeństwo. Jednak w tym aspekcie mi ufała, a ja jej. Chociaż już dawno nie była na samotnej wędrówce.
– Turystyka, co? Myślałaś o tym kursie taternickim w przyszłym roku?
– Co? – Mrugam, wyrywając się z zamyślenia.
– Kuba Sieczka do mnie dzwonił, nie przestaje mnie nagabywać, żebym namówiła cię na kurs taternicki.
– Mamo, to dopiero za rok! Zrobiłam w tym roku skałkowy, powoli. – Uśmiecham się.
– Pyta, czy przyjedziesz na zimowy. – Mama wesoło porusza brwiami.
Karolina Mrugała, czyli moja matka, jest jedyna w swoim rodzaju.
– Pewnie pojadę, rok temu pandemia wszystko zablokowała – krzywię się.
– Dożyliśmy chorych czasów. – Matka kręci głową i przeżuwa ostatni kęs jedzenia. – My tu gadamy, a ty się zaraz na tramwaj spóźnisz! – Szturcha mnie w ramię. – W czym idziesz?
– Nie wiem jeszcze. – Wzruszam ramionami.
– Jak to nie wiesz?
– No nie wiem, otworzę szafę, to zobaczę.
– Załóż sukienkę.
– Eee, chyba nie. – Kręcę głową. – Spódnicę.
– Ważne, że nie porty! Też preferuję bardziej męski styl życia, ale kobieta jest kobietą i od czasu do czasu powinna tak wyglądać!
– Wiem, wiem – potakuję, wpychając w usta tosta. – To idę się zbierać.
Wracam do swojego pokoju. Jest październik. Cudowne lato odeszło w zapomnienie, więc nie ma szans, żebym wyszła z gołymi nogami. Nakładam czarne rajstopy w kropki, trapezową spódnicę do połowy ud i atłasową białą koszulę. Wyglądam, jakbym urwała się z pasowania na ucznia, ale nie chce mi się wysilać. I tak dzisiaj zapamiętają mnie może dwie osoby, obok których będę siedzieć, więc mam to gdzieś. Poza tym, wychowana w butach trekkingowych, nie przywiązywałam wielkiej wagi do wyglądu. Byłam przyzwyczajona do siniaków, błota i włosów potarganych przez wiatr.
Spoglądam po raz ostatni w lustro przyklejone do wnętrza szafy, oceniając swój wygląd na akceptowalny. Rozczesuję jasne włosy, wpychając odstający kosmyk za ucho. Jeszcze jakaś tapeta i będę wyglądać idealnie. Rzadko się maluję. W górach nie ma na to czasu, więc do braku makijażu również przywykłam, ale dzisiaj idę za radą matki. Starannie nakładam podkład i korektor, powieki barwię brązowym cieniem i maluję kreskę eyelinerem. Delikatnie, nieprzesadnie tuszuję rzęsy, a na usta nakładam szminkę w kolorze nude. Spoglądam na swoją twarz. Zielone oczy wyzierają z odbicia, jakby chciały mi powiedzieć „i na co ci to”, ale każę im spadać. Kiedy mam ochotę, to się maluję, ale biorąc pod uwagę moją skłonność do spóźnialstwa, rzadko mam na to czas. Spoglądam na zegarek i zaczynam panikować. Spóźnię się! Chwytam torebkę i wybiegam z pokoju, trzaskając drzwiami.
– No pokaż się! – krzyczy z salonu matka, która pewnie rozsiadła się już wygodnie z kawą na fotelu.
– Nie mam czasu!
– Nie gadaj!
Zawracam i w biegu zakładam skórzaną kurtkę, staję przed mamą i prezentuję swój strój.
– Ładnie! Dziewczęco!
– Jak z pasowania na ucznia, ale lecę! – Całuję ją w policzek i wypadam z mieszkania.
Dobiegam do tramwaju w ostatniej chwili. Zaczepiam torebką o barierkę i urywam pasek. Przymykam oczy i gramolę się na siedzenie. Wyciągam telefon, robię zdjęcie urwanego paska i wysyłam do Patki z podpisem.
Eli: Pierwszy dzień na studiach, stara ja :P
W odpowiedzi dostaję płaczącą ze śmiechu emotkę i odpowiedź przyjaciółki:
Patka: Eli, zwolnij, bo zgubisz głowę! A tak serio, powodzenia dla nas!
Patrycja załącza swoje zdjęcie spod uczelni. No jasne, że jest już na miejscu. Tak, wiem, że chcę pracować w turystyce, a tam ważna jest punktualność, no ale pracuję nad tym.
Eli: Nie zgadniesz. Ja dopiero jadę
Patka: Tak myślałam. Jak ty chcesz ogarniać wycieczki, to ja nie wiem! Ale liczę, że na studiach nauczą cię punktualności! Widzimy się później!
Moja przyjaciółka jak zawsze czyta mi w myślach.
Eli: Do później!
Wysiadając z tramwaju, zaczepiam rajstopami o wystającą śrubę. Przez moją lewą łydkę ciągnie się oczko, trzykrotnie większe niż Moko. Jestem chodzącym kataklizmem, przynajmniej dla siebie samej. Nie mam czasu zmieniać rajstop, więc wchodzę na uczelnię, wyglądając, jakbym wracała z nocnej zmiany przy latarni numer sześć. Zapominam, że mam makijaż, i przecieram ze zniecierpliwienia ręką po twarzy. Co mama mówiła o wyglądaniu kobieco? Wpadam na aulę i paraduję w dół schodkami w poszukiwaniu skrajnego miejsca, ale wszystkie w wyższych rzędach wydają się zajęte. Poddaję się i przepraszam jakąś dziewczynę, by zająć miejsce w środku rzędu. Z westchnieniem opadam na krzesło. Całe szczęście inauguracja jeszcze się nie zaczęła. Jedno wiem na pewno: nie mam ochoty z nikim rozmawiać, więc wgapiam się w swój telefon, jakby od tego zależało moje życie. Wokół siebie słyszę szmery i podniecone szepty. Na chwilę odrywam wzrok od Instagrama, by zorientować się, co wzbudziło takie poruszenie. Czyżbym znowu się wyłączyła i nie zarejestrowała, że inauguracja się rozpoczęła? Spoglądam w dół auli, profesorowie zbierają się na podium, ale to nie to.
– To naprawdę on? – szepcze dziewczyna obok mnie.
A ja nie mam pojęcia, o kim mówi. Jakiś sławny wykładowca, czy co? Orientuję się jednak, że dziewczyna nie patrzy na podium, tylko na chłopaka, który przepycha się w naszym kierunku. Mrużę oczy, bo wydaje mi się znajomy. Cholera! Nie założyłam soczewek, to by wyjaśniło moje upośledzenie wzrokowe. Kiedy chłopak się zbliża, do mnie dociera, dlaczego na sali tak zawrzało.
– Wolne? – zwraca się do mnie, wskazując puste krzesło obok.
– Tak. – Kiwam głową i ukradkiem wyłączam Instagrama, bo właśnie czytałam jego najnowszy post. Co za wstyd. Ale chwila! Co on tu, u diabła, robi? Przecież jest starszy ode mnie o dwa lata, a to rozpoczęcie dla pierwszoroczniaków!
– Eryk – mówi trochę uprzejmie, ale jednocześnie od niechcenia.
Tak, wiem, że nazywasz się Eryk. Pieprzony Eryk Groń. Podróżnik, taternik, influencer! Chociaż uważam, że większość to pozerstwo, to jednak z zapałem śledzę jego Instagram.
– Ciężki poranek?
– Co? – pytam.
– Co? – odpowiada pytaniem na pytanie, wskazując na moje rajstopy.
Kurwa, no tak. Pieprzone rajstopy.
– Wracam z nocnej zmiany. – Wzruszam ramionami, bo wciąż próbuję poukładać sobie w głowie, skąd on się tu wziął. Czy nie powinien kończyć studiów, zamiast ich zaczynać?
– A na imię masz? – Uśmiecha się drwiąco.
– Eli – odpowiadam, przewracając oczami.
– Miło cię poznać, Eli z nocnej zmiany – mówi znudzonym tonem, jakby zagadał do mnie tylko dlatego, że usiadł obok.
Tak jak myślałam. Jest zarozumiały do granic możliwości. Internet nie zawsze kłamie. Chcę coś odpyskować, może trochę sprostować, ale on odwraca się od nas i wlepia wzrok w podium, na którym rektor rozpoczyna przemówienie. Eryk nie zwraca na nikogo więcej uwagi, ani podczas inauguracji, ani po jej zakończeniu. Po prostu opuszcza aulę jak duch. Marszczę nos. Siedziałam obok niego dwie godziny, zdążyłam się zakolegować z koleżanką obok, a on nawet na nas nie spojrzał, jakbyśmy były kimś gorszym, i takie pewnie byłyśmy w jego oczach. Poczekaj, pozerze, już ja ci pokażę, że w Tatrach to ty w dupie byłeś i gówno widziałeś. No dobra, może jednak gdzieś byłeś, bo w końcu świadczą o tym zdjęcia, ale mimo wszystko wydaje mi się, że trochę oszukujesz. Zerkam na podłogę. Z westchnieniem podnoszę kluczyki.
Eryk
Kiedy dzwoni budzik, mam ochotę głośno jęknąć, ale sam jestem sobie winien. Siadam na łóżku i opieram się o poduszki, przeciągle ziewając. Wiedziałem, że nam zejdzie w górach, a mimo to zdecydowałem się pojechać i na wariata wracać do domu w środku nocy, żeby chociaż spróbować złapać sen przed inauguracją. Pierdolona inauguracja, i mój ojciec też. Krzywię się na samą myśl, że zmusił mnie do podjęcia studiów. Dopóki mieszkałem z matką, mogłem robić, co chciałem, i całkiem nieźle mi szło, ale ona poznała faceta, z którym postanowiła wyruszyć w podróż, więc z powrotem zamieszkałem z ojcem. Co w sumie nie było takie złe, bo byłem bliżej Tatr. I tyle pozytywów. Ojciec postawił mi ultimatum: albo idę do pracy, albo w końcu na studia, więc wybrałem studia. Ze wszystkich nieinteresujących mnie kierunków turystyka wydała mi się najbardziej przystępna. Przynajmniej coś wiedziałem na jej temat. Podróżowałem z rodzicami tyle, że niektórzy mogliby mi pozazdrościć.
Sięgam po telefon, bo nawet się nie orientuję, kiedy minęło dziesięć minut. Za to mój budzik jest świetnie zorientowany, bo ponownie wygrywa melodię. Wyłączam go i zerkam na Instagram. Powinienem dodać zdjęcie, ale zrobię to przy śniadaniu. Fani czekają na kolejne zdjęcie z górskich podbojów. Co prawda dzisiaj byliśmy jedynie na zachodzie, na Szpiglasowym Wierchu, nic wielkiego, ale już dawno się zorientowałem, że nieważne, co wrzucę, i tak mam masę lajków.
Wychodzę z pokoju i schodzę na dół. Ojca jak zwykle nie ma. Nic nowego. Niby mnie pilnuje, ale na pół gwizdka. Wchodzę w wiadomości. W ogólnych jak zwykle bajzel. Milion pytań od fanów, bo najwyraźniej nie wystarcza im Q&A. W głównych mam wiadomości od znajomych, w tym od ziomka, z którym wczoraj zdobywałem szczyt.
mountainprisoner: Jak tam po wyrypie? Gotowy na podbój studentek?
eryk_gron: Daj mi spokój, padam na pysk
mountainprisoner: Wyślij foty, jakie masz sztuki na roku
eryk_gron: A dasz mi się rozejrzeć, czy chcesz pierwszej lepszej z brzegu?
mountainprisoner: Powinieneś się wyspać, bo nie jesteś w nastroju do żartów…
eryk_gron: No słabo. Kierowałem, kiedy ty spałeś! Odezwę się później!
mountainprisoner:
Odkładam telefon i kończę kawę z kanapką, czy tam kanapkę z kawą. Mountainprisoner ma na imię Rafał i jest naprawdę świetnym kompanem. Skumplowaliśmy się na kursie taternickim i tak sobie dreptamy od kilku lat po górkach. Może nie wygląda, ale jest dobrym partnerem w wyprawach, chociaż czasami trzeba mu przemówić do rozsądku, szczególnie gdy trzeba się wycofać. Ja nauczyłem się przyjmować porażki, on wciąż się uczy, że góry bywają bezlitosne i jak nie chcą puścić, to nie ma co rozpychać się łokciami. Trzeba puścić oczko i obiecać, że się wróci. Lepiej tak, niż skończyć u podnóży roztrzaskanym jak gliniany kubek.
Mam jeszcze chwilę, więc zerkam w zakładkę „Ogólne”. Jakaś laska pisze do mnie, że marzy, żebym zabrał ją na szczyt. Nie jestem przekonany, czy myślimy o tym samym. Zerkam na jej profil. Okej, jest ładna i ma zdjęcie znad Morskiego Oka, w białych adidaskach, leginsach i krótkim topie, z włosami związanymi w koński ogon szczerzy się do obiektywu. Obawiam się, że na tym kończy się jej przygoda z górami, więc nie ma mowy o żadnym szczycie ze mną, nawet tym seksualnym. Kręcę głową, bo naprawdę nie wiem, co takie osoby mają w głowach. Góry to nie zabawa. Na lans zapraszamy na Gubałówkę. Lajkuję jej wiadomość i nie odpisuję, może załapie. Nie chce mi się przeglądać reszty wiadomości. Może później.
Wracam na górę, by umyć zęby i coś na siebie włożyć. Zakładam, że mój strój Adama nikomu nie spodobałby się na uczelni. Słyszę wibrację telefonu i odruchowo zerkam na ekran. To jak nałóg. Amatorka szczytowania najwyraźniej nie zamierza się poddać.
littlemachine55: To co z tym szczytem?
Kurwa. Dopiero dostrzegam jej nick. Little machine, dajże spokój.
eryk_gron: Nie prowadzę adeptów w wysokie partie ;) Na początek polecam ci spacer do Piątki i może za dwa lata poprowadzę cię wyżej :)
Odpisuję tak grzecznie, jak potrafię. Widzę, że odczytuje wiadomość, ale nie odpisuje. Dostaję lajka i święty spokój. Domyślam się, że nawet nie wie, że „Piątka” to popularne określenie na schronisko w Dolinie Pięciu Stawów. No, ale to niech sobie poczyta. Mój Instagram, chociaż zawiera wiele ciekawostek, nie służy za przewodnika, a ja tym bardziej. Nie wiem, kiedy się tak wmiksowałem w to całe influencerowanie. Jednego dnia byłem zwyczajnym Erykiem, który po prostu lubił chodzić po górach, a następnego dostawałem oferty współpracy od producentów odzieży i innych gadżetów. Kiedyś nawet Durex zaproponował mi reklamę, ale grzecznie odmówiłem.
Zakładam na siebie czarne materiałowe spodnie, czarny T-shirt, trampki i narzucam szarą marynarkę, która ma stworzyć pozory elegancji. Przecież nie odpierdolę się na uczelnię jak na wesele, szczególnie że to był pomysł ojca, nie mój. Wkładam portfel i telefon w kieszenie, zabieram kluczyki i wychodzę z domu.
Całe szczęście ojciec nie zabrał mi samochodu. Mój jeep stoi na podjeździe, lśniąc czerwonym lakierem w delikatnych promieniach październikowego słońca. Zerkam na swoje dłonie; na lewej widać ślady zadrapań od skały. Wczoraj nie chciało mi się zakładać rękawiczek i trochę ją obtarłem. Wsiadam za kierownicę i w momencie kiedy odpalam silnik, jednocześnie lokując telefon w uchwycie, ten wybrzmiewa melodią AC/DC. Dzwoni ojciec. No jasne, matka jest pewnie w innej strefie czasowej. Niedogadujący się rodzice-rozwodnicy to gówno do kwadratu. Pociesza mnie, że skończę licencjat, w końcu dostanę obiecane mieszkanie i będę zupełnie wolny. W sumie już mógłbym coś wynajmować, ale na razie wolę ładować kasę w podróże. Co do tego obydwoje są zgodni. Nie będę jeździć na ich rachunek, to jeżdżę na własny i mieszkam w ich chałupach, przysparzając im garba. Macie syna, dbajcie o niego. Telefon znowu się rozdzwania, bo oczywiście nie odebrałem za pierwszym razem.
– No co? – burczę w kabinie samochodu.
– Może jakieś „cześć”? – odpiera ojciec ochrypłym głosem, tak podobnym do mojego. Jeśli wierzyć matce.
– No cześć, co?
– Jedziesz na uczelnię? Późno wróciłeś.
– Jadę. Zeszło się w górach. Mogłem chlać.
– Mogłeś. Zadzwonisz później, jak pierwszy dzień?
– To inauguracja, nic mądrego się nie nauczę na powitaniu studentów.
– No tak, przecież wiesz najlepiej, bo już studiowałeś – odgryza się ojciec, a ja zaciskam szczękę.
– Ty wyedukowałeś się za całą rodzinę. – Nie pozostaję mu dłużny, bo w zasadzie nie potrafię.
To on zdradził matkę, która po jego odejściu popadła w alkoholizm. Miał w dupie, co się stanie ze mną. I nagle po kilku latach przypomniał sobie o synu, który gdzieś tam sobie dorastał bez niego, opiekując się matką, która rozpaczała za nim. Szacunek do rodziców? Zero.
– Dobra, jedź już. Pogadamy wieczorem – kapituluje ojciec.
– Na razie. – Rozłączam się, bo wolę słuchać muzyki, niż rozmawiać z nim. Zapowiedź wieczoru maluje się w cudownych barwach. Czarnych.
Dojeżdżam na uczelnię spóźniony i nie dbam o to, że wchodzę w momencie, kiedy wszyscy zajęli już swoje miejsca. Chcę usiąść w jakimś górnym rzędzie, żeby po wszystkim jak najszybciej stąd spierdolić. Oczywiście nie ma miejsca. Dostrzegam jedno w środku rzędu i zaczynam się tam przepychać. Przepraszam tylko pierwszą osobę, obok reszty po prostu przechodzę. Dostrzegam zaskoczone spojrzenia, ludzie mnie rozpoznają, chociaż nie mam na sobie sportowego stroju, ale co mam, kurwa, zrobić. Dzięki, ojcze, wjebałeś mnie w gówno po pachy.
– Wolne? – pytam dziewczynę, obok której jest puste krzesło. Blondynka patrzy na mnie z obojętną miną. Taksuję ją pobieżnie. Ma podarte rajstopy, jakby w drodze dorwały ją bezpańskie psy.
– Tak – odpowiada beznamiętnie, chowając telefon. Co najmniej jakby interesowało mnie, co ogląda lub z kim pisze.
– Eryk – mówię, chuj wie po co. Może staram się być miły, a może czuję, że powinienem się przedstawić. Dziewczyna milczy, co wytrąca mnie z równowagi. Zwykle ludzie inaczej na mnie reagują. – Ciężki poranek? – zagaduję, chcąc zwrócić jej uwagę.
– Co? – pyta, jakby myślami była zupełnie gdzieś indziej. To trochę zabawne.
– Co? – odpowiadam niemal natychmiastowo, chcąc wywołać na jej twarzy jakiekolwiek emocje, bo wydaje się kompletnie odklejona od rzeczywistości. Wskazuję na jej nogę, na rozdarte rajstopy.
– Wracam z nocnej zmiany – odpowiada, wprawiając mnie w osłupienie. Z jakiej, kurwa, nocnej zmiany? Pracuje w jakiejś fabryce czy supermarkecie? A może po prostu powiedziała pierwsze, co jej przyszło na myśl, na odpierdol. Uśmiecham się ze zdumieniem.
– A na imię masz?
– Eli. – Widzę, że przewraca oczami, więc wnioskuję, że chyba nie ma ochoty ze mną rozmawiać. A to odmiana. Na swojej skrzynce instagramowej mam multum napalonych lasek, a ta ma mnie w dupie. Intrygujące.
– Miło cię poznać, Eli z nocnej zmiany – odpowiadam speszony i rozsiadam się na krześle.
Wyłączam się po pierwszych słowach rektora. Błądzę myślami do wczorajszego wypadu. Później przeglądam zdjęcia, by wybrać filmik, który mógłbym dodać na relację, bo ze zdjęciem już się uporałem przy śniadaniu. Po dwóch godzinach prezentacji profesorów, doktorów i innych złamasów oraz wybraniu starościny mogę opuścić salę i tak też robię. Nawet się nie fatyguję, by się pożegnać z siedzącymi obok mnie osobami. Eli z nocnej zmiany przegadała pół inauguracji z dziewczyną obok, ale nawet podsłuchując, nie dowiedziałem się niczego konkretnego. Będę miał na to całe trzy lata, ale zanim nadejdzie jutro i wykłady, mam jeszcze kilka godzin dla siebie i postanawiam z nich skorzystać. Wykręcam numer Rafała.
– Pakuj się, zróbmy chociaż Giewont – mówię szybko do telefonu.
– Stary! Ja jeszcze śpię, pojebało cię? Wróciliśmy o piątej nad ranem. Nigdzie nie jadę!
– Jezu, roznosi mnie! – warczę nerwowo, szukając kluczyków w kieszeniach.
– Kurwa! Gdzie one są? Obracam się i widzę idącą w moją stronę Eli z nocnej zmiany. Wyciąga do mnie dłoń, na której leży mój pilot od samochodu. Patrzę na nią zdziwiony.
– To chyba twoje. Spadły na podłogę. Wygląda na to, że nie tylko ja mam ciężki poranek – komentuje, ignorując, że rozmawiam przez telefon. Odchodzi szybko, jak tylko kluczyki lądują w mojej dłoni. Chcę jej podziękować, ale Rafał drze się z telefonu.
– Stary, kto to, kurwa, był?! Już zarwałeś dupę?
– Nie, nie zarwałem! Dobra, wyjdź chociaż później na piwo!
– Na to dam się namówić! – odpowiada. – A teraz wracam spać. – Rozłącza się, a ja zaczynam się rozglądać za dziewczyną.
Cholera, szybka jest. Naprawdę chciałem jej podziękować, ale Eli zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Dobra, jutro jej podziękuję. Dzisiaj jestem w cholerę niewyspany i zmęczony. Wracam do domu.