Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ostatni tom bestsellerowej serii z Weroniką Kardasz
Zemsta może być słodka albo wyjątkowo krwawa. Piekło staje otworem.
Weronika jest gotowa zrobić wszystko, żeby ocalić narzeczonego. Dobrze wie, kto stoi za jego porwaniem. Zdaje sobie sprawę, że w pojedynkę nie da rady odbić Przemka. Loki nie może przestać myśleć o Ewie. Rozumie, że zawiódł jej zaufanie, a ona nie wybacza. Musi ją jeszcze zobaczyć. Łącząc siły z Weroniką, ma szansę, która może się więcej nie powtórzyć. Tymczasem w Przemyślu rządy nad bractwem obejmuje brat Ewy, Kordian. Jego niewinny wygląd to tylko pozór. Chłopak ściąga do miasta groźny gang ukraiński, RUNWirę. Wyciągnięcie z więzienia członków Braci Peruna, chociaż ryzykowne, staje się jedynym właściwym wyborem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 314
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Książkę tę dedykuję każdemu, kto stanął przed ryzykownym wyborem i miał odwagę go dokonać. Wielu powie o nas „wariaci”, ale w rzeczywistości mogą pozazdrościć nam siły. Mieliśmy jej na tyle, by wziąć sprawy w swoje ręce – i wygrać. Kiedy zanurzasz się we własnych wątpliwościach, a masz przy sobie przyjaciół, wiesz, że nie utoniesz… To dla Was, Przyjaciele. E.
Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją.
Dante AlighieriBoska komedia
Biegła przed siebie pustymi ulicami. Za plecami słyszała kroki rozpędzonych mężczyzn. Miała wrażenie, że ściga się z wiatrem. Znów wpakowała się w kłopoty. Znów była nieostrożna. Znów musiała walczyć. Zimny wiatr szczypał ją w policzki, wdzierał się w jej płuca, zabierał oddech. Nie miała już siły. To miało być proste. Jak zwykle. Nic jednak nie było proste. Obejrzała się przez ramię – zza załomu muru wybiegło trzech mężczyzn, wykrzykując obelgi pod jej adresem. Pragnęła, by na przystanek, który majaczył w oddali, przyjechał jakikolwiek autobus, jednak pragnienia prawie nigdy się nie spełniały. Za to na chodnik przed nią wjechało czarne bmw. W ostatniej chwili odskoczyła w stronę cmentarnej bramy. Szyba zsunęła się powoli, a ona zobaczyła błękitne tęczówki i wyciągniętą w jej kierunku broń. Wytrzeszczyła oczy w przerażeniu.
– Nie masz gdzie uciec… – Głos miał uroczy, niewinny, prawie dziecięcy.
Jej klatka piersiowa unosiła się w spazmatycznych oddechach. Zostało jej tylko jedno wyjście. Spojrzała na uchyloną bramę i pognała w głąb cmentarza. Zanim wystrzelona kula zdążyła ją dosięgnąć, wpadła między groby, rozcinając sobie policzek o kawałek metalowego krzyża. Usłyszała trzask samochodowych drzwi. Otarła twarz wierzchem dłoni, podniosła się i ruszyła biegiem w ciemność cmentarza.
Biuro Weroniki wyglądało jak po przejściu tajfunu. Gdy w końcu się ocknęła, rozpętała istne piekło, rzucając o ściany wszystkim, co wpadło jej w ręce. Zamknęła drzwi od środka i – choć współpracownicy się dobijali – nie otwierała nikomu. W szafce miała butelkę whisky, dostała ją kiedyś w prezencie, nawet nie pamiętała od kogo. Nie nadużywała alkoholu od dawna. Właściwie unikała go. Ostatnim razem, gdy popłynęła, było bardzo źle. Próbowała sobie przypomnieć, jak udało się jej wyjść z nałogu bez odwyku. Jedyną odpowiedzią był on – Przemek. Dzwoniła do niego wiele razy, ale efekt zawsze był ten sam. Abonent czasowo niedostępny. Wpadła w szał, błagając niebiosa, by to wszystko okazało się kiepskim żartem. Zadzwoniła nawet na produkcję, ale jedna z operatorek poinformowała ją, że Przemek opuścił już plan.
– Zabiję sukę… – mamrotała pod nosem, wlewając w gardło palący trunek, który powoli przytępiał jej zmysły. Nie wiedziała, dlaczego sięgnęła po butelkę właśnie teraz, gdy powinna zachować trzeźwość umysłu.
Przysiadła na ziemi i oparła się plecami o sofę. Oddychała głęboko. Musiała się uspokoić, musiała wytrzeźwieć, musiała myśleć! Bąk ją ostrzegał, a jednak dalej w to brnęła, dokonując coraz to bardziej niebezpiecznych wyborów. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Nie przewidziała tego scenariusza.
– Wera! – Donośny głos przełożonego rozbrzmiał po drugiej stronie drzwi. – Otwieraj!
– Zostaw mnie! – odkrzyknęła, ocierając łzy. W głowie miała totalny chaos. Nie wiedziała, co robić.
– Wera, to rozkaz! Otwieraj te pierdolone drzwi, bo je wyważymy! Widziałem, kto u ciebie był! Oglądałem nagranie z monitoringu!
– Kurwa… – Podniosła się niezgrabnie.
– Otwieraj!
– Ja pierdolę! – krzyknęła, potykając się o własne nogi.
W tej samej chwili, gdy chwyciła za klucz, drzwi z impetem wypadły z zawiasów, powalając ją na ziemię. Upadła na dywan z okrzykiem zaskoczenia.
– Ja pieprzę… Wera! – Do jej twarzy przypadł Łukasz. – Nic ci się nie stało?
– Co ci odjebało, żeby wyważać drzwi, Trachman? – jęknęła. Przed oczami tańczyły jej mroczki, kręciło się jej w głowie i była pewna, że na czole wyrośnie jej ogromny guz.
– Nie chciałaś otworzyć. Co się stało? – Łukasz zdjął z niej skrzydło drzwiowe. Całe szczęście nie było ciężkie; zwykła sklejka, oklejona imitacją dębu.
Weronika spojrzała na Ryszarda Bąka. Stał z rękami założonymi na piersi i patrzył na nią z wściekłością.
– Zdemolowałaś cały gabinet, więc lepiej, żebyś miała dobre wytłumaczenie… – mruknął pod wąsem i przykucnął po jej drugiej stronie.
Uniosła się na łokciach i wyjrzała na korytarz.
– Porwali go… – zaszlochała, ponownie opadając na podłogę.
– Co?
– Kogo?
Zapytali w tym samym czasie mężczyźni, patrząc na siebie w konsternacji.
– Czy mi się wydaje, czy ty jesteś zalana? – Łukasz nachylił się w jej kierunku i pociągnął nosem.
– Przemka, kurwa, porwali! – Podniosła się z trudem i jęknęła, czując wirowanie w głowie.
– Co ty pleciesz, Wera?! – Szef ABW wyraźnie tracił cierpliwość. – Kto porwał Przemka?
– Ta cipa Wronowska i jej śmieszny klubik, jak mniemam. Muszę go znaleźć! – Weronika podeszła do biurka. Z szuflady wyciągnęła broń i przeładowała ją. – Ale najpierw zajebię tę kurwę…
Ryszard Bąk i Łukasz Trachman zaniemówili. Nie rozumieli ani słowa z monologu koleżanki. Nie mogli uwierzyć, że ktokolwiek porwał Przemka.
– Sprawdzałaś w mieszkaniu? – spytał Łukasz.
– A jak, kurwa, myślisz, Loki?! – wrzasnęła Weronika. Chwyciła telefon i zaczęła wymachiwać nim w powietrzu. – Dzwoniłam do stróża, na plan, do ulubionej restauracji Przemka, do jego matki! Kurwa, nikt go nie widział! A ten telewizyjny kurwiszon przylazł tu i powiedział mi wprost, żebym zajęła się własnym ślubem, o ile narzeczony się odnajdzie!
Była tak zapamiętała w swojej furii, że nie zauważyła, jak Łukasz przesuwa się do dystrybutora – w przeciwnym wypadku przewidziałaby, że gdy skończy wrzeszczeć, chluśnie jej w twarz wodą.
– Co ty, kurwa, robisz? – prychnęła, wycierając się.
– Wera, musisz się uspokoić. Zachować zimną krew, a przede wszystkim wytrzeźwieć! Odłóż broń! – powiedział Rysiek.
Spojrzała na niego.
– Muszę ją zabić i znaleźć Przemka…
– Odłóż broń, Weronika. Musimy przemyśleć, jak to rozegrać, by nie zrobili mu krzywdy. Odłóż broń – powtórzył. Kiedy powoli położyła pistolet na biurku, szef podszedł bliżej i chwycił ją za ramiona. – Musisz się uspokoić. Wiem, że to nie jest łatwe, ale potrzebujesz teraz swojego chłodnego umysłu, by rozeznać się w sytuacji.
Popchnął ją w kierunku kanapy i usadził. Trachman podsunął mu obrotowe krzesło, a sam zajął miejsce obok Weroniki.
– Opowiedz nam wszystko od początku. Łukasz, zamknij drzwi – rzucił Rysiek.
Trachman spojrzał na zmasakrowane skrzydło drzwiowe, a następnie na Bąka.
– A tak, cholera… – mruknął szef. – Dobra, idziemy do mnie. Postaw je chociaż, żeby nikt nie widział tego syfu. – Zerknął na Weronikę, która utkwiła pusty wzrok w przeciwległej ścianie. – Chodź, Wera… Ogarniemy cię, dziecko. – Delikatnie szarpnął ją do góry. – Ty też, Trachman. Ogłaszam stan najwyższej gotowości.
– Właściwie to nie jest pan moim szefem – odpowiedział Łukasz, próbując niezgrabnie nasunąć drzwi na zawiasy, ale dolny był całkiem wyłamany.
– Na razie nie jestem… Zostaw to w diabły i chodź – fuknął Bąk. Ten chłopak był jak bliźniak Weroniki. Obydwoje porywczy i pyskaci, nieprzewidywalni. Akcja na Podkarpaciu spędzała szefowi ABW sen z powiek. Pamiętał Trachmana jeszcze z czasów, gdy ta dwójka pracowała na jednej komendzie, i musiał przyznać, że lubił tego narwańca. Akurat siedział dziś u niego i ustalali warunki jego przeniesienia, gdy jeden z pracowników przyszedł powiedzieć, że Weronika zamknęła się w pokoju, a ze środka dobiega dziwny hałas. Poderwali się z miejsc jak na komendę. Obaj dobrze znali Werę.
Ryszard Bąk lubił otaczać się zdolnymi ludźmi, dlatego pragnął zwerbować Łukasza w swoje szeregi. Co prawda nie należał do najrozsądniejszych – tak jak i Weronika za bardzo „poczuł miętę” do swojego zadania – ale od dłuższego czasu przysięgał, że tamta historia jest już zakończona. Ryszard jednak dobrze wiedział, jaka jest prawda. Przeżył za dużo, by dać się oszukać byle szczeniakowi.
Weronika szła przed nimi jak w transie. Nie odzywała się ani słowem. Pomny tego, jak przeżyła stratę Michała, Bąk uznał, że kobieta stanie na głowie, by odnaleźć Przemka. Na swój sposób lubił aktorzynę i nie dowierzał, że ten tak po prostu dał się porwać.
Gdy weszli do jego gabinetu, znów posadził ją na sofie. Na twarzy Weroniki malowały się szok i rozpacz.
– Wera – zaczął spokojnym tonem, sadowiąc się na krześle naprzeciw – opowiedz mi wszystko od początku.
Uniosła głowę i spojrzała na niego przekrwionymi oczami.
– Nalejesz mi drinka?
– Nie.
– Proszę.
– Ogarnij się! Opowiedz mi, co się stało.
Weronika westchnęła ciężko.
– No więc było tak…
Gdy opowiadała o wizycie, jaką złożyła jej Maria Wronowska, Bąk i Trachman wymieniali jedynie porozumiewawcze spojrzenia. Łukasz co jakiś czas spoglądał na swój telefon. Od kilku dni czekał na wiadomość od Anatola, ale ta nie nadchodziła.
„Musisz się dowiedzieć, czy w domu Wronowskich ktoś jest. Pomożesz?” – tak brzmiał SMS, który wysłał do starego stróża kamienicy, niegdyś członka klubu. Odpowiedź przyszła natychmiast. Sam Trachman był zdziwiony, że dziadek jest tak biegły w posługiwaniu się telefonem komórkowym. „Trochę się zmieniło. Co ci potrzeba?” Łukasz w pierwszej kolejności pomyślał o Ewie, ale gdy popatrzył na zrozpaczoną Weronikę, odpisał: „Muszę się dowiedzieć, czy w ich domu przebywa ktoś nowy. Zakładnik”. „Daj mi kilka dni”, odpowiedział Anatol.
– Wera? – Trachman podszedł do koleżanki, a ta, niczym zranione zwierzę, odsunęła się do tyłu. – Znajdziemy go, słyszysz? Nie pozwolę, by coś mu się stało. Jeżeli jest w to zamieszana Wronowska, dowiem się, czy go mają.
– A co, jeżeli… – urwała, by złapać głęboki oddech.
– Przestań! Chcą cię zastraszyć, żebyś się wycofała! – Chwycił ją za ramiona i potrząsnął, w przeciwieństwie do Bąka nie okazując delikatności. – Ogarnij się, Wera, kurwa! Chcesz mu uratować dupę czy chlać i użalać się nad sobą? Byłaś już na dnie i nic z tego nie wyniosłaś!
Spojrzała na niego, mrużąc oczy, jakby próbowała się skupić na tym, co do niej mówi.
– Odpuść, Wera. Damy radę…
– Wiem, kurwa – warknęła. – Znajdę go, u diabła, nawet jeśli będę musiała zejść do samego piekła. Muszę porozmawiać z Braćmi Peruna…
– Że co? – zapytali równocześnie Trachman i Bąk.
– Chcę się zobaczyć z braćmi, których wsadziłam…
– Panie, miej nas w opiece… – Ryszard schował twarz w dłoniach.
– To nie jest dobry pomysł – dodał Łukasz.
Wera zacisnęła zęby. Jej umysł, do tej pory przytępiony alkoholem, powoli zaczynał się rozjaśniać.
– Wręcz przeciwnie. To wyjście awaryjne.
Ewa chodziła po domu wściekła jak osa. Od kilku dni jej brat nie wypuszczał nikogo za próg. Jej wybiegi na nic się zdawały; kiedy tylko dopadała drzwi, natychmiast zawracano ją do środka.
Spojrzała na jednego z braci, który od wczorajszego wieczoru pilnował wyjścia. Nie znała go. Właściwie nikogo już nie znała. Wszyscy jej bliscy siedzieli w więzieniu. Zacisnęła pięści, wspominając Łukasza i jego zdradę. Zawróciła do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami. Wiedziała, że Kordian pojawi się w progu, to tylko kwestia czasu. Opadła na łóżko i zazgrzytała zębami.
Nie myliła się.
Nigdy nie pukał. Za każdym razem wchodził jak do siebie.
– Ewunia…
– Dlaczego nie mogę wyjść? – Uniosła głowę i spojrzała na niego gniewnie.
– Tłumaczyłem ci już. Po tym całym bajzlu, jaki urządziła policja, w mieście nie jest bezpiecznie. Próbuję opanować sytuację, zwołać braci.
– Gdzie matka?
– W stolicy. – Kordian podszedł do łóżka i przysiadł na jego skraju. – Wiem, że jesteś rozgoryczona i zła, ale musisz zrozumieć, że robię wszystko, co w mojej mocy, by wyciągnąć ojca. Matka też działa. Kazali mi się tobą opiekować. – Wyciągnął do niej dłoń. – No chodź, przytul się i przestań już się boczyć. Wytrzymasz jeszcze kilka dni?
Ewa z westchnieniem uniosła się z poduszek i przysunęła do niego. Objął ją ramieniem i ucałował w czoło.
– Widzisz? Tak trudno posłuchać starszego brata?
– Chcę się spotkać ze znajomymi – mruknęła.
– Wiem, skarbie. Już niedługo będziesz robiła wszystko, na co masz ochotę. OK? – Spojrzał jej w oczy, a ona pokiwała głową. – Ilaj i Miron włączają właśnie Powrót do przyszłości. Pytają, czy do nich dołączymy.
– Dołączymy – zgodziła się Ewa i wstała z łóżka.
Ruszyła za bratem, wpatrując się w jego plecy, piaskowe włosy, wątłą posturę. Nie potrafiła uwierzyć Łukaszowi, który przekonywał ją, że Kordian miał być kandydatem na jej męża. Była pewna, że to tylko kolejna manipulacja. Chciał ją nastawić przeciwko rodzinie.
Przymknęła oczy, przystając u szczytu schodów. Musiała przełknąć ślinę, bo gorzkie łzy cisnęły się jej pod powieki. Nie mogła płakać, nie chciała. Wmawiała sobie, że to nie była miłość, a jedynie głupie zauroczenie. Nic niewarta chwila słabości. Wiedziała również, że była tylko jego zadaniem. Płotkiem do pokonania w dotarciu do mety. W takich chwilach wściekłość przeważała nad żalem. Chciałaby go jeszcze raz spotkać, by móc splunąć mu w twarz. „To było prawdziwe”, powiedział. Cholerny kłamca.
– Ewa? – Głos Kordiana wyrwał ją z zamyślenia. Szybkim krokiem zeszła po schodach. – Co się dzieje? Myślisz o tym pokurwieńcu?
W głosie brata słyszała ukraiński akcent. Brzmiał nieswojo. Te lata rozłąki bardzo go zmieniły.
– Szlag mnie trafia, Kordian. – Wzruszyła ramionami. – Dałam się tak wpuścić w maliny…
– Nie tylko ty, droga siostro. Ojciec i reszta ekipy również.
– Źle się czuję w tym domu. Wokół mnie są sami obcy ludzie.
– Jak to „obcy”, Ewunia? A ja? – W opiekuńczym geście Kordian położył jej dłoń na ramieniu i lekko uścisnął.
– Mam wrażenie, że ciebie też nie znam – odparła. – Nie było cię tyle lat, a w ostatnim roku prawie w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy. – W jej ciemnych oczach czaił się ból spowodowany stratą najbliższych.
Tęskniła za ojcem, za Cichym i Szybkim, o Pocisku nie wspominając. Po jego pogrzebie przez dwa dni nie wychodziła z pokoju. Przyjaciele. Rodzina. Właśnie tym dla niej byli. Wspomnienia wspólnych chwil spędzonych z Łukaszem, próba zrozumienia, co było fałszem, a co prawdą – wszystko to doprowadzało ją do szału. Pragnęła uciec, upić się, zapomnieć. Niestety z domu zniknął cały alkohol, tak jakby Kordian czytał w jej myślach. Nie mogła nawet swobodnie przebywać w swoim pokoju, bo gdzie nie spojrzała, widziała przystojnego policjanta.
– Ewa! – Ilaj wtulił się w jej brzuch. – Oglądamy film, wiesz?
Spojrzała na chłopca i uśmiechnęła się. Kiedy Kordian opowiedział jej, co się wydarzyło we Lwowie, długo siedziała jak rażona piorunem. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko naprawdę się wydarzyło, że Łukasz zabił Pociska. Wmawiała sobie, że kierował się właściwymi pobudkami, ale to wcale jej nie pomagało. Czuła tylko gniew. Pragnienie zemsty buzowało w niej każdego dnia.
Patrzyła w telewizor pustym wzrokiem, nie będąc w stanie skupić się na filmie. Bezwiednie głaskała Ilaja po głowie. Uspokajało ją to. W ostatnim czasie zajmowanie się dwoma osieroconymi chłopcami przynosiło jej ukojenie. Cieszyła się, że Julian zbiegł. Pomimo że pieprzył jej matkę, był częścią rodziny i przyjaźnił się z jej ojcem. Wierzyła, że wróci i pomoże im. Pragnęła tego. Wielokrotnie pytała Kordiana, czy udało mu się nawiązać kontakt z wiceprezesem, ale on za każdym razem tylko kręcił głową ze smutkiem. Cały jej dotychczasowy świat rozsypał się jak domek z kart. Nie wierzyła, że ojciec handlował ludźmi – to była jedna wielka pomyłka. Gdy zapytała o to matkę, ta wymierzyła jej siarczysty policzek i kazała nie wygadywać głupstw. Ewa nigdy nie miała z nią najlepszych relacji – odkąd pamiętała, jej rodzicielka była skupiona na karierze. Sytuacja, jaka ich zastała, pokrzyżowała jej polityczne plany. Teraz była gdzieś w stolicy, próbując naprostować sprawy. Ewa chciała jechać z nią, odwiedzić ojca, ale matka surowo jej zabroniła. Została więc przy boku niemal obcego brata i reszty członków klubu, którzy napłynęli ze Zgorzelca, by ich wesprzeć.
– Szefie, wszystko już załatwione. – Do pokoju wszedł jeden z braci. Miał ogoloną na łyso głowę i skórzaną katanę napiętą na szerokich plecach. Gdy się obrócił, zdawało się, że wizerunek Peruna żyje własnym życiem.
– Idę. – Kordian podniósł się z kanapy.
– Dokąd? – zapytała Ewa, patrząc na niego spod byka.
– Mam sprawę do załatwienia.
– Ja też mam sprawy do załatwienia, Kordian…
– Ty chcesz wyjść na imprezę, ja mam poważne sprawy. – Zgromił ją spojrzeniem, a Ewa po raz pierwszy poczuła się źle w jego towarzystwie. – Zostań z chłopakami.
– Jakbym miała wybór – fuknęła, splatając ramiona na piersi.
Kordian spojrzał na nią i przewrócił oczami. Tracił cierpliwość. Udawanie miłego było mu kompletnie obce. Zlustrował Ewę od góry do dołu. Zgrabne nogi, płaski brzuch, jędrny biust, gniewna twarz z pełnymi ustami i długie ciemne włosy. Westchnął, bo siostra uparcie wbijała wzrok w ekran telewizora, manifestując swoje oburzenie. Kochał ją, ale przez te wszystkie lata bardzo się zmieniła, dorosła, a swoim zachowaniem doprowadzała go do szału.
Obrócił się na pięcie i wyszedł z domu. Punk podał mu kask i Kordian wsiadł na motor. Złapał za kierownicę i odpalił silnik. Kochał jazdę, na motorze czuł się wolny. Pędził, stawiając opór sile wiatru.
Wspomnienia lwowskiej nocy atakowały go bardzo często. Setki razy analizował, co tamtego wieczoru poszło nie tak – oczywiście poza wizytą szpicla, który dymał jego Ewę. Krzywił się za każdym razem, gdy sobie o tym przypominał. Ale Kordian miał plan i dla niego, musiał tylko powoli poskładać wszystkie puzzle. Bez wątpienia osoba, która znajdowała się w siedzibie klubu, sprowadzi do niego innych. Wszyscy będą o niego walczyć. To był doskonały krok.
***
– Stary, o co tu chodzi? – W jego stronę szedł Pajac, brat z Krakowa. – Nie pisałem się na to, kurwa! – Machnął ręką w stronę baru. – Przecież to wywoła istne piekło!
– Zamknij ryj, Pajac. Możesz wsiąść na swój motorowerek i spierdalać, modląc się, by nie dosięgnął cię Perun. – Kordian zimnym wzrokiem spojrzał na wytatuowanego na twarzy motocyklistę.
– Gdyby szef tu był…
– Ja jestem twoim szefem. – Pomimo drobniejszej postury Kordian bez strachu podszedł do mężczyzny i zmrużył oczy. – Coś ci się pomyliło, Pajac? Życie ci niemiłe?
– Porwanie Reja to największa głupota, jaką mogliśmy zrobić. Wiesz, kim jest jego baba?
– Wiem! – Kordian robił się niecierpliwy. Ten wydziarany skurwiel z gwardii jego ojca myślał, że może mu rozkazywać, a on nie lubił rozkazów. – O to mi chodziło. – Uniósł lewy kącik ust w przebiegłym uśmiechu. – Po czyjej stronie jesteś, Pajac, co?
– Po stronie braci, jeszcze pytasz! – odpowiedział tamten z przekonaniem.
Kordian westchnął.
– To się tak, kurwa, zachowuj! Gdzie on jest? – Jego głos odzyskał beztroski ton. – Nigdy nie miałem okazji widzieć gwiazdy z tak bliska.
Nie czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku baru. Od kilku dni robił czystki w klubie. Zniknęły dziwki, a kwatery, jakie do tej pory zajmowali bracia, opustoszały. Rozmasował palcami skronie. Męczył go ból głowy, jak zawsze w stresowych sytuacjach. Za sobą słyszał stukanie butów Pajaca.
– A gdzie twój przyjaciel? – zagadnął od niechcenia.
– Klik? Pilnuje go w środku.
– Trudno było?
– Niezbyt, wrzuciliśmy mu pigułkę do wody.
– Żyje?
– Za kogo ty nas masz, Kordian?
– Jestem twoim prezesem i tak powinieneś się do mnie zwracać. – Kordian ściągnął ramiona i wyprostował sylwetkę.
– Przepraszam, prez. Po prostu Wrona, Pablo, Cichy i Szybki są w więzieniu. Chciałbym już ich zobaczyć…
– Licz się z tym, że to może nigdy nie nastąpić. – Kordian sięgnął do kieszeni kurtki, wyjął paczkę papierosów i podsunął ją w stronę Pajaca. Gdy ten pokręcił głową, wzruszył ramionami, wsadził fajkę do ust i odpalił. Zaciągnął się mocno, odchylił głowę do tyłu i wypuścił dym. Dopiero po chwili dostrzegł, że Pajac patrzy na niego z niezadowoloną miną. – No co?
– Myślałem, że porwaliśmy go, żeby wymusić na pani kapitan uwolnienie ich…
– Nie wiemy, czy to podziała, ale trzeba spróbować. – Kordian minął go, wywracając oczami.
W gruncie rzeczy wcale nie czuł się tutaj jak u siebie. Bracia z klubu byli mu obcy. Tych kilku, których znał, pilnowało domu. Reszcie zwyczajnie nie ufał. Byli ludźmi jego ojca, nie jego. Wszyscy, których znał, zginęli we Lwowie, a Julian zapadł się pod ziemię. Skłamał, mówiąc Ewie, że nie ma z nim kontaktu, ale im mniej wiedziała, tym lepiej. Inaczej ją sobie wyobrażał. Z opowieści wynikało, że jest silną i zadziorną dziewczyną, tymczasem od kilku tygodni musiał się mierzyć z beksą, która rozpaczała po stracie ojca, przyjaciół i policjanta. Tego ostatniego nie potrafił jej wybaczyć. Za masakrę, której dopuścił się ten szpicel w jego domu na Ukrainie, Kordian wydał na niego wyrok śmierci. Musiał tylko zwabić go do Przemyśla – a to właśnie stało się możliwe za sprawą narzeczonego jego zwierzchniczki. Był pewien, że Łukasz przybędzie z odsieczą, by pomóc koleżance.
– Dobrze, bardzo dobrze… – mruknął pod nosem, wchodząc do opustoszałego baru. Właściwie chciał dorwać ich oboje. Gdyby nie ta policyjna suka, nadal byłby we Lwowie, dopracowując swój plan.
Rozejrzał się po zakurzonym wnętrzu. Gdy był młodszy, marzył, by tu wrócić i przejąć schedę po ojcu. Jeździć na motocyklu, przewodzić Perunom, pić do nieprzytomności w barze i klepać po tyłkach młode dziewczyny. Wszystkie jego plany z roku na rok dojrzewały i ewoluowały, by w końcu prysnąć jak bańka mydlana.
Naprzeciw niego – przywiązany do krzesła – siedział znany aktor. Jego głowa zwisała smętnie na klatce piersiowej. Miał podbite lewe oko, a kącik ust znaczyła plama zaschniętej krwi. Kordian bezskutecznie próbował dopatrzyć się w nim scenicznego piękna. Nie rozumiał tego całego szumu, jaki powstał wokół Przemysława Reja.
– Kto mu obił gębę? – zapytał niewinnie.
Z sofy podniósł się Klik.
– Ciskał się, nie mogliśmy go przywiązać. Skurwiel silny jest. – Motocyklista wzruszył ramionami.
– Mówiłem, że macie go nie dotykać. Trzeba było coś mu podać. – Przytłumiony szept Kordiana brzmiał bardziej przerażająco, niż gdyby krzyczał.
Klikowi włosy na karku stanęły dęba. Nie czuł się komfortowo w towarzystwie nowego prezesa. Przy Wronie wszystko było jasne, klarowne. Nawet gdy stary krzyczał, nie robił tego bez powodu. Ponad wszystko cenił sobie atmosferę w klubie, a do Przemyśla zawsze można było przyjechać w poszukiwaniu azylu i dobrej zabawy. Robert Wronowski wszystkich swoich braci traktował tak samo, poza wiadomą strażą przyboczną. Kordian zdawał się bardziej nieobliczalny. A do tego był obcy. Klik nigdy wcześniej go nie widział, nie wiedział też, czego może się po nim spodziewać. Po zamknięciu Wrony i pogrzebie Pociska każdy pojechał do siebie. W macierzystym klubie zostali tylko jego członkowie. Pewnego dnia wszystkie oddziały dostały wezwanie. Wybór nowego prezesa powinien zostać oddany pod głosowanie, ale nikt nie miał odwagi zaprotestować. Każdy, kto mógł godnie zająć miejsce Wrony, siedział. Julian ukrył się szlag wie gdzie – a to pod jego dowództwem Klik chciałby jeździć. Tymczasem miał przed sobą obszczymurka, który zadecydował, kogo zostawia w macierzystym klubie. Nie wiedzieć czemu wybór padł między innymi na niego i na Pajaca.
– Wkurwiłem się. Myślałem, że dawka, którą mu podaliśmy, była wystarczająca. – Założył ramiona na piersi i spojrzał na wątłego chłopaka, który do klubu pasował jak pięść do oka.
– No już chuj, po ptakach – stwierdził Kordian. Rzucił peta pod nogi i przydeptał.
Następnie podszedł do Przemka, złapał go za włosy i podciągnął jego głowę do góry. Aktor wydał z siebie jęk, a potem powoli uniósł powieki. Widząc przed sobą twarz dziecka, zmrużył oczy.
– A ty, kurwa, to kto? – mruknął, próbując złapać głębszy oddech.
– Twój gospodarz. Witaj u Braci Peruna. Pewnie o nas słyszałeś?
Przemek próbował przypomnieć sobie, skąd zna tę nazwę. Jednak zamroczony proszkami, które mu podali, zanim obili jego gębę, kojarzył trochę wolniej. Kiedy w końcu świadomość wróciła, wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Widząc to, Kordian uśmiechnął się szeroko, niczym dziecko znajdujące pod choinką wymarzony prezent.
– Już kojarzysz? No to teraz się zabawimy… – powiedział, przygryzając wargę.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Redaktor prowadząca: Marta Budnik
Wydawca: Monika Rossiter
Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta: Katarzyna Kusojć
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: © clem-onojeghuo (Unsplash.com),
© Alter-ego (Shutterstock.com)
Copyright © 2020 by Emilia Szelest
Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2020
ISBN 978-83-66611-17-7
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek