Co słonko widziało - Maria Konopnicka - ebook + audiobook + książka

Co słonko widziało ebook i audiobook

Maria Konopnicka

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

"Patataj, patataj, pojedziemy w cudny kraj...", a w trakcie tej podróży dowiemy się, co widziało słonko, wędrując po niebie, i kto namalował tęczę... Tajemniczy świat przyrody stanie się w ten sposób bliższy i bardziej zrozumiały dla każdego młodego czytelnika, a o dobrą zabawę zatroszczy się sam Stefek Burczymucha.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 38

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 6 min

Lektor: Maria Konopnicka
Oceny
4,5 (11 ocen)
7
3
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Julia_mistrz

Dobrze spędzony czas

Bardzo ładne wiersze.
00

Popularność




Projekt okładki i ilustracje:

Jarosław Żukowski

Skład:

Barbara Wieczorek

Korekta:

Marta Hatalska, Teresa Warzecha

© Copyright by Siedmioróg

ISBN 978-83-7791-549-3

Wydawnictwo Siedmioróg

ul. Krakowska 90, 50-427 Wrocław

Księgarnia wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg

www.siedmioróg.pl

Wrocław 2016

Przygotowanie wydania elektronicznego: Magdalena Wojtas, 88em

PATATAJ, PATATAJ, POJEDZIEMY W CUDNY KRAJ…

Pojedziemy w cudny kraj

Patataj, patataj,

Pojedziemy w cudny kraj!

Tam gdzie Wisła modra płynie,

Szumią zboża na równinie,

Pojedziemy, patataj…

A jak zowie się ten kraj?

Podróż na bocianie

Daneczkowi, choć tak mały,

Dziwnie ciasne się zdawały

Bielonego domku ściany,

Dziwnie niski dach słomiany,

Więc pomyślał: „Wiem, co zrobię,

Podróżnikiem będę sobie!”

No i poszedł. – Stał nad rzeką

Domek Danka niedaleko,

A że zwykle do podróży

Jest potrzebny statek duży,

O czym łatwo z Robinsona

Każdy, kto chce, się przekona,

Więc skierował Danek kroki

Nad brzeg stromy i wysoki.

Tutaj wszakże niespodzianie

Osobliwsze miał spotkanie

Z boćkiem w własnej swej osobie,

Który trzymał kiełbia w dziobie.

Danek w prośby: – Mój bocianie,

Gdzie okrętów tu dostanie?

– Statków nie ma tu ni łodzi,

Ale jeśli o to chodzi,

To po dawnej znajomości

Grzbietem służę jegomości.

Tu zatrzepał w wielkie loty.

No, cóż było do roboty?

Danek skoczył jak na konia

I pomknęli het, nad błonia!

Szczerze powiem moje zdanie:

Licha podróż na bocianie!

Ledwie rzekę przelecieli,

Ledwo wioska się zabieli,

Ledwie żaby skrzekną w błocie,

Już ustaje bocian w locie

I z klekotem w trawy spada:

– Popas tutaj! Niech pan zsiada!

Bardzo jeszcze wielka łaska,

Jeśli dziobem choć zaklaska

I ostrzeże pierwej o tym,

Że popasać chce nad błotem!

Bo gdy żabie się, niebodze,

Zdarzy spotkać z nim na drodze,

To o jeźdźca ani pyta:

Prosto w moczar brnie, i kwita!

A cóż! Każdy ma gospodę:

Dom – kto dom, a bocian wodę.

Sprzykrzył Danek te reduty:

Mokre nogi, mokre buty…

Gdy więc bocian krąg zatoczył,

Puścił go się, z grzbietu skoczył

I zmęczony długim lotem

Za domowym stoi płotem.

Parasol

Wuj parasol sobie sprawił,

Ledwo w kątku go postawił,

Zaraz Julka, mały Janek

Cap! za niego, smyk! na ganek.

Z ganku w ogród i przez pola

Het, używać parasola!

Idą pełni animuszu:

Janek, zamiast w kapeluszu,

W barankowej ojca czapce,

Julka w czepku po prababce,

Do wiatraka pana Mola!…

A wuj szuka parasola.

Już w ogrodzie żabka mała

Spod krzaczka ich przestrzegała:

– Deszcz, deszcz idzie! Deszcz, deszcz leci!

Więc do domu wracać, dzieci!

Mała żabka, ta na czasie

Jak ekonom stary zna się

I jak krzyknie: – Deszcz! – to hola!

Trza tęgiego parasola!

Lecz kompania nasza miła

Wcale żabce nie wierzyła.

– Deszcz, deszcz idzie! Deszcz, deszcz leci!

Taka żaba!… Wielkie rzeczy!

Co nam wracać za niewola!

Czy nie mamy parasola?

Wtem się wicher zerwie srogi,

Dzieci w krzyk i dalej w nogi…

Szumią trawy, gną się drzewa,

To już nie deszcz, to ulewa;

A najgorsza teraz dola

Nieszczęsnego parasola.

W górę gną się jego żebra,

Deszcz nań chlusta jakby z cebra,

Pękł materiał… Aż pod chmury

Wzniósł parasol pęd wichury.

Darmo dzieci krzyczą: – Hola!

Łapaj! Trzymaj parasola!

Nie wiem, jak się to skończyło,

Lecz podobno niezbyt miło;

Żabki o tym może wiedzą,

Co pod grzybkiem sobie siedzą.

– Prosim państwa, jeśli wola,

Do naszego parasola!

Prośba Filusia

Puść mnie, puść mnie, panno miła!

Jeszcze we mnie słaba siła,

Jeszcze w nóżkach czuję drżenie,

Jeszcze jestem małe szczenię!

Tu śniadanie czeka z dala,

Tu jeść panna nie pozwala…

Od tej całej edukacji

Już mi blisko do wariacji!

Na tom psiakiem jest na świecie,

Żebym chodził na czworaka…

Moja panno! Puść mnie przecie!

Nie róbże ze mnie cudaka!