Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Konopnicka baśniowy świat przeniosła na polską wieś, wplatając go w ojczysty krajobraz (jezioro Gopło, góry Karpaty, miasto Gniezno) oraz łącząc z legendą o Popielu, z Piastem czy Mieszkiem. Fabuła powieści zamyka się w cyklu rocznej wegetacji przyrody od wiosny do jesieni. Pisarka przedstawia (na tle ubogiej chaty Skrobka i przygód sierotki Marysi, szukającej pomocy u królowej Tatry) krasnoludki - ubożęta jako dobrotliwe bóstwa domowe, przyjazne ludziom, obdarzając je cechami indywidualnymi - na czele z królem Błystkiem i Koszałkiemopałkiem szukającym wiosny.
W historii o Marysi i o krasnoludkach Konopnicka zawarła bogactwo motywów, postaci i uczuć, które umiejętnie powiązała z prostotą oraz artyzmem formy i treści. Pokazała również najważniejsze wartości jak: dobro, miłosierdzie i wiarę w lepsze jutro oraz umiłowanie ojczystej ziemi - jej piękna i legend. Baśń wzbogaca fantazję dziecka, ukazuje mu najważniejsze cechy psychiki ludzkiej oraz kształtuje jego właściwe postawy moralne. Motywem przewodnim twórczości Marii Konopnickiej stały się jej słowa: „Nie przychodzę ani uczyć dzieci, ani też ich bawić, przychodzę śpiewać z nimi…”.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki i stron tytułowych: Anna DamasiewiczRedaktor prowadzący: Agata Paszkowska-PogorzelskaRedaktor techniczny: Beata JankowskaKorekta: Bogusława Jędrasik, Grażyna Ćwietkow-Góralna
Element graficzny: shutterstock_649136107
Copyright © for this edition by Bellona Sp. z o.o., Warszawa 2018
Zapraszamy na stronę Wydawnictwawww.bellona.pl
Księgarnia internetowawww.swiatksiazki.pl
Dołącz do nas na Facebookuwww.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona
Wydawca Bellona Sp. z o.o. ul. J. Bema 87 01-233 Warszawa
ISBN 978-83-11-15548-0
Skład wersji elektronicznej [email protected]
Czy to bajka, czy nie bajka, Myślcie sobie, jak tam chcecie. A ja przecież wam powiadam: Krasnoludki są na świecie!
Naród wielce osobliwy. Drobny – niby ziarnka w bani[1]: Jeśli które z was nie wierzy, Niech zapyta starej niani.
W górach, w jamach, pod kamykiem, Na zapiecku czy w komorze, Siedzą sobie krasnoludki W byle jakiej mysiej norze.
Pod kominem – czy pod progiem – Wszędzie ich napotkać można: Czasem który za kucharkę Poobraca pieczeń z rożna…
Czasem skwarków porwie z rynki, Albo liźnie cukru nieco, I pozbiera okruszynki, Co ze stołu w obiad lecą.
Czasem w stajni z bicza trzaśnie, Koniom spląta długie grzywy, Czasem dzieciom prawi baśnie… Istne cuda! Istne dziwy!
Gdzie chce – wejdzie, co chce – zrobi, Jak cień chyżo, jak cień cicho, Nie odżegnać się od niego, Takie sprytne małe licho!
* * *
Zresztą myślcie, jako chcecie, Czy kto chwali, czy kto gani, Krasnoludki są na świecie! Spytajcie się tylko niani.
1
I
Zima była tak ciężka i długa, że miłościwy Błystek, król krasnoludków, przymarzł do swojego tronu. Siwa jego głowa uczyniła się srebrną od szronu, u brody wisiały lodowe sople, brwi najeżone okiścią stały się groźne i srogie; w koronie, zamiast pereł, iskrzyły krople zamarzniętej rosy, a para oddechu osiadała śniegiem na kryształowych ścianach jego skalnej groty. Wierni poddani króla, żwawe krasnoludki, otulali się jak mogli w swoje czerwone opończe i w wielkie kaptury. Wielu z nich sporządziło sobie szuby[2] i spencery[3] z mchów brunatnych i zielonych, uzbieranych w boru jeszcze na jesieni, z szyszek, z huby drzewnej, z wiewiórczych puchów, a nawet z piórek, które pogubiły ptaszki, lecące za morze.
Ale król Błystek nie mógł się odziewać tak ubogo i tak pospolicie. On zimą i latem musiał nosić purpurową szatę, która od wieków służąc królom krasnoludków, dobrze już była wytarta i wiatrem podszyta. Nigdy też, za nowych swoich czasów nawet, bardzo ciepłą szata owa nie była, ile że z przędzy tych czerwonych pajączków, co to wiosną po grzędach się snują, utkana, miała zaledwie grubość makowego listka.
Drżało więc królisko srodze, raz wraz chuchając w ręce, które mu tak zgrabiały, że już i berła utrzymać w nich nie mógł.
W kryształowym pałacu, wiadomo, ognia palić nie można. Jakże?! Jeszcze by wszystko potrzaskało: posadzki i mury.
Grzał się tedy król Błystek przy blasku złota i srebra, przy płomieniach brylantów, wielkich jak skowrończe jaja, przy tęczach, które promyk dziennego światła zapalał w kryształowych ścianach tronowej sali, przy iskrach lecących z długich mieczów, którymi wywijały dzielne krasnoludki, tak z wrodzonego męstwa, jak i dla rozgrzewki. Ciepła wszakże z tego wszystkiego było bardzo mało, tak mało, że biedny stary król szczękał zębami, jakie mu jeszcze pozostały, z największą niecierpliwością oczekując wiosny.
– Żagiewko – mówił do jednego z dworzan – sługo wierny! Wyjrzyj no na świat, czy aby nie idzie wiosna?
A Żagiewka kornie odpowiedział:
– Królu, panie! Nie czas na mnie, póki się pokrzywy pod chłopskim płotem nie zaczną zielenić. A do tego jeszcze daleko!…
Pokiwał król głową, a po chwili znów skinie i rzecze:
– Sikorek! A może ty wyjrzysz?
Ale Sikorkowi nie chciało się na mróz wyściubiać nosa. Rzeknie tedy:
– Królu, panie! Nie pora na mnie, aż pliszka ćwierkać zacznie. A do tego jeszcze daleko!…
Pomilczał król nieco, ale iż mu zimno dokuczało srodze, skinie znów i rzecze:
– Biedronek, sługo mój! A ty byś nie wyjrzał?
Wszakże i Biedronkowi niepilno było na mróz i zawieje. I on się kłaniał i wymawiał:
– Królu, panie! Nie pora na mnie, aż się pod zeschłym listkiem śpiąca muszka zbudzi. A do tego jeszcze daleko!…
Król spuścił brodę na piersi i westchnął, a z westchnienia tego naszła taka mgła śnieżysta, że przez chwilę w grocie nic widać nie było.
Tak przeszedł tydzień, przeszły dwa tygodnie, aż pewnego ranka jasno się jakoś zrobiło, a z lodowych sopli na królewskiej brodzie jęła kapać woda.
We włosach też śnieg tajać zaczął, a okiść szronowa opadła z brwi królewskich i zmarzłe kropelki u wąsów wiszące spłynęły niby łzy.
Zaraz też i szron ze ścian opadać zaczął, lód pękał na nich z wielkim hukiem, jak kiedy Wisła puszcza, a w komnacie zrobiła się taka wilgoć, że wszyscy dworzanie wraz z królem kichali jakby z moździerzy.
A trzeba wiedzieć, że krasnoludki mają nosy nie lada.
Sam to naród nieduży: jak krasnoludek but chłopski obaczy, staje, otwiera gębę i dziwuje się, bo myśli, że ratusz. A jak w kojec wlezie, pyta: „Co za miasto takie i którędy tu do rogatek?”. A wpadnie w kufel kwarciany, to wrzeszczy: „Rety! Bo się w studni topię!”.
Taki to drobiazg!…
Ale nosy mają na urząd, że i organiście lepszego do tabaki nie trzeba. Kichają tedy wszyscy, aż się ziemia trzęsie, życząc sobie i królowi zdrowia.
Wtem chłop po drwa do boru jedzie. Słysząc owo kichanie, mówi:
– Oho, grzmi! Skręciła zima karku! – bo myślał, że to grzmot wiosenny. Zaraz konia przed karczmą zawrócił, żeby grosza na drewno nie tracić, i przesiedział tam do wieczora, rachując i rozmyślając, co kiedy robić ma, żeby mu czasu na wszystko starczyło.
Tymczasem odwilż trwała szczęśliwie. Już około południa wszystkim krasnoludkom poodmarzały wąsy.
Zaczęli tedy radzić, kogo by na ziemię wysłać, żeby się przekonał, czy jest już wiosna.
Aż król Błystek stuknął o ziemię berłem szczerozłotym i rzekł:
– Nasz uczony kronikarz Koszałek-Opałek pójdzie obaczyć, czy już wiosna przyszła.
– Mądre królewskie słowo! – zakrzyknęły krasnoludki i wszystkie oczy obróciły się na uczonego Koszałka-Opałka.
Ten, jak zwykle, siedział nad ogromną księgą, w której opisywał wszystko, co się od najdawniejszych czasów zdarzyło w państwie krasnoludków, skąd się wzięli i jakich mieli królów, jakie prowadzili wojny i jak im się w nich wiodło.
Co widział, co słyszał, to spisywał wiernie; a czego nie widział i nie słyszał, to zmyślił tak pięknie, iż przy czytaniu tej księgi serca wszystkim rosły.
On to pierwszy dowiódł, iż krasnoludki, ledwie na piędź duże, są właściwie olbrzymami, które się tylko tak kurczą, żeby im mniej sukna wychodziło na spencery i płaszcze, bo teraz wszystko drogie.
Krasnoludki tak były dumne z kronikarza swego, że gdzie kto jakie zielsko znalazł, zaraz mu wieniec plótł i na głowę wkładał, tak iż mu te wieńce resztę rzadkich włosów wytarły i łysy był jak kolano.
II
Koszałek-Opałek zaraz się na wyprawę zbierać zaczął. Przyrządził sobie garniec najczarniejszego atramentu, potem wyszykował wielkie gęsie pióro, które, iż ciężkie było, musiał je jak karabin na ramieniu dźwigać; ogromne swoje księgi na plecach sobie przytroczył, podpasał opończę rzemieniem, włożył kaptur na głowę, chodaki na nogi, zapalił długą fajkę i stanął do drogi gotowy.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
2 Szuba – obszerne okrycie wierzchnie, używane na obszarze Rzeczypospolitej od XV do XVII wieku.
3 Spencerek – ubiór męski w rodzaju fraka z obciętymi połami, używany od połowy XIX wieku.