Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Już od 10 lat Bartuś pyta: „Co to znaczy?”, a dzieciaki z niegasnącym zachwytem czytają odpowiedzi dorosłych. Bo Bartuś jest dociekliwy i w dodatku bystrzak, a dorośli zakłopotani, bo pytania trudne. Każde dotyczy innego związku frazeologicznego czy powiedzenia.
Bestseller w wydaniu jubileuszowym – dwie części kultowej książki w jednym tomie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 183
Drodzy Czytelnicy,
muszę się przyznać do pewnego oszustwa. Dawno, dawno temu, w czasach, kiedy większości z Was nie było jeszcze na świecie (a mówiąc dokładniej – przed dziesięciu laty), mój synek, Kacper, codziennie zadawał mi pytania w rodzaju:
– Co to znaczy „mieć fiu-bździu w głowie”?
Albo:
– Co to znaczy „skoczyć jak po ogień”?
Odpowiadałem cierpliwie, bo taka jest rola rodzica – a w mojej głowie rodził się pomysł napisania króciutkich opowiadań. Każde miało tłumaczyć powiedzonka, o które podpytywał Kacper – i każde miało być śmieszne. Żeby dzieci oszukać!
– Oszukać? – Kacper spojrzał na mnie z oburzeniem.
– Oszukać – pokiwałem z zapałem głową. – Dzieci będę myślały, że to są dowcipy, a nie opowiadania. Dlatego chętniej je przeczytają.
Tak, wiem, to nieładnie oszukiwać. A jednak napisałem ponad dwieście udających dowcipy historyjek. I wcale nie jest mi z tego powodu wstyd. Bo dzieci czytają, śmieją się – a że przy okazji poznają znaczenie różnych dziwnych powiedzonek, to… trudno. A raczej – to wspaniale!
Mam więc nadzieję, że oszustwo zostanie mi wybaczone. Ale musiałem się do niego przyznać – bo bardzo swoich czytelników szanuję.
Miłej zabawy Wam życzę,
Autor
W książce występują:
Dziadek Henio
tata taty; zakochany w swoim domku
na wsi oraz w żonie, którą jest…
(patrz: babcia Jadwiga)
Babcia Jadwiga
mama taty; zakochana w swoim domku na wsi oraz w mężu,
którym jest…
(patrz: dziadek Henio)
Ciotka Danusia
siostra mamy
Bartuś
jest w waszym wieku i nie przejmuje
się tym, że czegoś jeszcze nie wie;
jako dziecko ma do tego prawo
Mama
mama Bartusia, rzecz jasna;
sympatyczna, choć czasami zmęczona
Wujek Grzesiek
młodszy brat mamy;
ulubiony wujek Bartusia;
podobno niedojrzały
Tata
trochę leniuch, ale cóż zrobić, poza tym – duży dzieciak
Ciotka Iwona
siostra mamy
Dziadek Staszek
tata mamy; spokojny łasuch uwielbiający stare książki
Babcia Marysia
mama mamy;
energiczna aż do przesady
oraz:
– pani Krysia i pani Halinka – koleżanki mamy z pracy,
– pani Ela, praktykantka w szkole Bartusia,
– pan dyrektor ze szkoły Bartusia,
– wychowawczyni i pan Różnicki, nauczyciele ze szkoły Bartusia,
– szefowie mamy i taty,
– stryjek Łukasz i wujek Arek,
– Patrycja i inne narzeczone wujka Grześka,
– pan Jurek, współpracownik mamy,
i inni…
Bartuś lubi jeździć do babci, bo babcia dokarmia go słodyczami. Po dwóch dniach jest zwykle grubszy o cztery kilogramy.
– Dużo zostało tych pierniczków? – zapytał Bartuś, leżąc nieruchomo przed telewizorem.
Babcia zajrzała do miseczki.
– Ani na lekarstwo – powiedziała.
Bartuś spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Z pierniczków robi się lekarstwa?
Babcia roześmiała się.
– Ani na lekarstwo – zaczęła wyjaśniać – to znaczy bardzo, bardzo mało, prawie nic.
– Czyli coś jeszcze zostało? – oblizał się Bartuś.
– Okruszki… – mruknęła babcia. I natychmiast je zjadła.
Dziadek Bartusia ma dwie życiowe pasje: jedną z nich jest jego żona, a drugą – czytanie książek. Nie przepada natomiast za zwierzętami.
Jakież więc było zdziwienie Bartusia, gdy dowiedział się, że dziadek trzyma w domu białego kruka!
– Pokażesz mi? – Bartuś aż podskakiwał z niecierpliwości.
Dziadek, dumny jak paw, ruszył do swego gabinetu, a po chwili wrócił z… rozpadającą się książką w ręku.
– Co to jest? – Bartuś nie umiał ukryć zawodu.
– Prawdziwy rarytas! – mlasnął z zachwytem dziadek. – Rzadkość na rynku, wydano ją ponad sto lat temu!
Bartuś spojrzał na książkę krytycznym wzrokiem.
– Ale co ona ma wspólnego z białym krukiem?
– Jak to co?! – zirytował się dziadek. – Znaleźć białego kruka byłoby równie trudno, jak tę książkę! Rozumiesz?
Bartuś wzruszył ramionami. Ech, ci dorośli…
Tata Bartusia postanowił wziąć udział w maratonie. Co było tym bardziej zaskakujące, że nigdy wcześniej nie trenował. Teraz jednak codziennie po przyjściu z pracy zakładał dres – i biegał tam i z powrotem po osiedlowych alejkach. „Biegał” – to za dużo powiedziane. Przez pierwszych pięć minut truchtał, a potem już tylko powłóczył nogami – nie zapominając jednak o sportowej minie.
– A może powinieneś przełożyć start na przyszły rok?… – zaproponowała nieśmiało mama.
Tata jednak nie chciał o tym słyszeć.
– Maraton dopiero za miesiąc – wysapał ciężko. – Do tego czasu będę biegał jak na skrzydłach!
Bartuś spojrzał pytająco na mamę. Jak na skrzydłach?!
– To znaczy lekko, szybko, bez zmęczenia – westchnęła mama, patrząc na znikającego za blokiem tatę. Nie mogła uwierzyć w ten miesiąc.
Jakież więc było jej zdumienie, gdy po chwili ujrzała swego męża biegnącego z powrotem – i to w wielkim tempie.
Za nim – jeszcze szybciej – pędził bulterier sąsiadów.
– To jest właśnie bieg jak na skrzydłach? – upewnił się Bartuś.
– Prawie… – wyjąkała mama. – Trochę za mało w nim radości.
Przeważnie na plaży jest tak: mama się opala, tata się nudzi, a Bartuś jęczy, że chce popływać.
Wczoraj jednak było inaczej. Ledwo tata rozłożył koc, zaraz przeciągnął się, złapał łopatkę Bartusia i krzyknął, że będzie budował zamek. Ogromny – z wieżami, z fosami, ze zwodzonym mostem – najwyższy i najpiękniejszy na plaży!…
Mama westchnęła, a Bartuś rozejrzał się zdziwiony dookoła.
– A przecież tu nigdzie nie ma lodu – powiedział nagle. – Taki na patyku wystarczy?
– Co ty gadasz?! – zdenerwował się tata. – Po co mi lód?!
– Mama zawsze mówi – wyjaśnił Bartuś – że ty umiesz budować tylko zamki na lodzie!
Tata spojrzał na mamę takim wzrokiem, że powinna zapaść się pod ziemię.
Ale nie zapadła się.
– To znaczy, że tata trochę fantazjuje – wycedziła. – Snuje nierealne plany! Przecenia swoje możliwości! Wyolbrzymia…
– Starczy, starczy! – przerwał jej tata.
A potem zbudował zamek – może nie największy i nie najpiękniejszy, ale jednak!
Tego dnia mama Bartusia miała wrócić późno. A że Bartuś nudził się, tata wymyślił kilka zajmujących zabaw. Najpierw bawili się klockami. Potem grali w piłkę. Potem w kometkę. Potem rzucali poduszkami. Potem zrobili dyskotekę. Potem puszczali samoloty z balkonu. Potem strzelali z łuku. Potem opryskiwali się wodą. Potem obsypywali się mąką. Potem przyszła mama…
Popatrzyła na przewrócone do góry nogami mieszkanie, uśmiechnęła się kwaśno i poprosiła, by Bartuś poszedł na chwilę do swego pokoju.
Co było później, łatwo się domyślić.
Po półgodzinie Bartuś wyjrzał z pokoju. Tata kończył właśnie zamiatać podłogę w kuchni. Był wyraźnie rozżalony.
– Znowu zostałem kozłem ofiarnym!
– To znaczy?
– To znaczy, że narozrabialiśmy razem – wysapał tata – a oberwałem tylko ja! Czy to jest sprawiedliwe?
Bartuś westchnął. Takie już jest życie…
Rodzice Bartusia zaprosili na kolację kilkoro znajomych, między innymi panią Halinkę – koleżankę mamy z pracy.
– Mam być dla niej miły, tak? – zapytał Bartuś.
– No oczywiście, co za pytanie?! – Mama Bartusia spojrzała na niego podejrzliwie.
Bartuś przysiągł sobie w duchu, że tym razem naprawdę postara się być miły. Ledwo wszyscy zasiedli do stołu, przyniósł z drugiego pokoju świecznik – i wręczył go pani Halince.
– Ale… po co mi to? – wykrztusiła pani Halinka.
– Jak to po co?… – Bartuś wzruszył ramionami. – Mama mówiła, że pani zawsze lubi być na świeczniku, więc… Proszę.
Wszyscy znieruchomieli.
Bartuś zerknął na zaczerwienioną mamę i domyślił się, że coś jest nie tak.
– Być na świeczniku – wyjaśniła w końcu pani Halinka – to znaczy zwracać na siebie uwagę, koncentrować uwagę na swojej osobie…
– No to chyba się pani udało – wymamrotał zakłopotany Bartuś.
– Tobie również. – Pani Halinka uśmiechnęła się do Bartusia cierpko.
I wyszła.
Babcia Marysia zapowiedziała, że jej noga więcej już nie postanie w domu Bartusia – a wszystko przez tatę.
– Dlaczego przeze mnie? – jęknął tata.
– Bo gdy przychodzi z wizytą, zawsze jesteś nie w sosie! – warknęła mama. – I nie potrafisz, albo nie chcesz tego ukryć! Myślisz, że tego nie widać?!
Bartuś uważnie przyjrzał się tacie. Rzeczywiście, mama miała rację.
– Mógłbyś chociaż raz się postarać – powiedział Bartuś, gdy zostali już sami.
– Ba, myślisz, że to takie proste? – westchnął tata.
– No, nie przesadzaj, co w tym trudnego? – Bartuś prychnął z lekceważeniem. – Przecież potem się umyjesz.
Tata wybałuszył na Bartusia oczy.
– O czym ty mówisz? – zapytał.
– O sosie. – Bartuś spojrzał na tatę niepewnie. – Skoro babci Marysi tak zależy, żebyś się wysmaro…
Tata parsknął śmiechem. Minęło sporo czasu, zanim wreszcie był w stanie wykrztusić choć słowo.
– Być nie w sosie – wyjaśnił w końcu – znaczy być w złym humorze, źle się czuć, być źle usposobionym… Wyobrażasz sobie minę babci, gdybym otworzył jej drzwi cały wysmarowany sosem?!
Bartuś uśmiechnął się. Ale wyobrazić sobie tej sytuacji nie potrafił.
Ledwo mama wyjechała na szkolenie, zaraz Bartuś wygrzebał skądś lunetę, wyszedł na balkon i zaczął wpatrywać się w niebo.
– Co ten chłopak wyprawia?! – spytała babcia Bartusia.
Ale tata wzruszył tylko ramionami; przed chwilą przypalił dwa garnki i potłukł prawie wszystkie talerze, nie miał więc ochoty na pogawędkę.
– Bartuś, co robisz? – dopytywała się babcia.
– Szukam mamy – mruknął Bartuś.
– W górze?! – wykrzyknęła babcia.
– Podobno mama jest teraz w siódmym niebie – wyjaśnił Bartuś. – Ale zdaje się, że moja luneta jest za słaba, widzę tylko pierwsze niebo…
Babcia spojrzała na tatę.
– Powiedziałem mu – warknął tata – że mama wyjechała i na pewno jest tam bardzo szczęśliwa. Choćby dlatego, że nie musi zajmować się domem!
Po czym pobiegł do kuchni, skąd rozchodził się swąd przypalonych kotletów.
Bartuś uparł się, że tej zimy nie pojedzie na ferie.
– Ale dlaczego? – zapytała zdumiona mama. – Przecież mieliśmy jechać w góry, do stryjka Łukasza!
– Właśnie dlatego! – burknął Bartuś. – Nie będę spał na grzędzie!
Mama spojrzała na niego jak na wariata.
– Co ci przyszło do głowy?
– Mało to razy słyszałem, że stryjek chodzi spać z kurami?! – zdenerwował się Bartuś.
Mama parsknęła śmiechem.
– Chodzić spać z kurami to znaczy chodzić spać wcześnie – wyjaśniła. – Kury zasypiają wcześnie, a i stryjek nie lubi siedzieć długo wieczorem. Ale zapewniam cię, że śpi w łóżku. To co, jedziemy?
Bartuś uśmiechnął się i pokiwał głową.
Na ten dzień Bartuś czekał od dawna! Zerwał się o świcie, wyciągnął spod poduszki pistolet na wodę, a potem – cichutko, by nikogo nie obudzić – ruszył do sypialni dziadków, u których, jak co roku, spędzał wielkanocne święta.
Ostrożnie otworzył drzwi, podniósł pistolet i nagle…
Chlust! Lodowata woda zmroziła go od stóp do głów.
Babcia zaśmiewała się, leżąc w łóżku. Dziadek wyszedł zza drzwi z wiadrem w ręku – miał minę niewiniątka.
– No to już wiem… – mruknął po chwili Bartuś – dlaczego babcia mówi na ciebie cicha woda. Naprawdę nic nie słyszałem.
Dziadek roześmiał się.
– Cicha woda to ktoś, kto na pozór wydaje się nam spokojny – wyjaśnił. – A w rzeczywistości wcale taki nie jest.
– Ciii! – uciszyła ich babcia. – Chowajcie się za drzwi! Zaraz tu przyjdzie tata!
Ach, jakże się Bartuś ucieszył, że w niedzielę ma do nich przyjść babcia Marysia!…
Mama patrzyła na niego ze zdziwieniem.
– Przecież nie lubisz tych niedzielnych obiadków – mruknęła podejrzliwie.
– E tam, obiadki. – Bartuś wzruszył ramionami. – Za to wreszcie usłyszę, jak tata śpiewa!
Mamę zamurowało. Tatę zresztą też – wybałuszywszy oczy, przyglądał się Bartusiowi z niekłamanym zdumieniem.
– Jak to? – wykrztusiła po chwili mama.
– No, babcia mówiła – zaczął Bartuś – że jak zobaczy tatę, to tata będzie cienko śpiewał!
Mama spojrzała na struchlałego tatę.
– Możesz mi to wyjaśnić? – poprosiła ze słodkim uśmiechem.
– Cienko śpiewać – pisnął tata – to znaczy być w trudnym położeniu, z trudem dawać sobie z czymś radę…
– Wiem, co znaczy „cienko śpiewać”! – przerwała mu mama. – Powiedz lepiej, czym znowu naraziłeś się mojej mamie?!
– Nie mam pojęcia – jęknął tata. – Może chodzi o to, że gdy myłem jej okna, to przy okazji kilka szyb pękło? Trudno powiedzieć.
Bartuś po przyjściu ze szkoły zachowywał się dziwnie; najpierw zmierzył sobie temperaturę, a potem stanął przed lustrem z torebką makaronu w ręku i stał tak aż do obiadu.
– Źle się czujesz? – zapytała zaniepokojona mama.
Bartuś wzruszył tylko ramionami.
Po chwili jednak nie wytrzymał.
– Mamo? – zapytał. – Czy ja jestem podobny do makaronu?
Mama otworzyła usta ze zdumienia.
– Co ci strzeliło do głowy?!
– Moja koleżanka… – bąknął zawstydzony Bartuś – powiedziała, że…
– Że?
– Że ja jestem… ciepłe kluchy!
Mama parsknęła śmiechem.
– Chciała pewnie powiedzieć, że jesteś ślamazarą! – domyśliła się. – Gamoniem.
– Naprawdę?! – zdenerwował się Bartuś. – A to zimna pyza!!!
Niektórzy lubią niedzielne obiadki, a inni nie – tak było, jest i będzie. Na przykład Bartuś ostatnio je uwielbia. Ale już jego tata – nie za bardzo.
– Ile osób przyjdzie tym razem? – jęczy od samego rana.
– Jak ci nie wstyd?! – denerwuje się mama Bartusia. I przez następnych kilka godzin nie pozwala tacie wejść do kuchni; sama przygotowuje zupę, drugie danie, deser – a gdy wszyscy goście siedzą już przy stole, mama wzdycha ciężko i mówi, że tata znowu w niczym jej nie pomógł.
– Jak ci nie wstyd?! – Babcia Marysia zaczyna wtedy strofować tatę.
A tata robi się purpurowy ze złości.
Tak było i tym razem.
– Oho! – ucieszył się Bartuś. – Teraz patrzcie na taty uszy!
Tata spojrzał na Bartusia osłupiałym wzrokiem. Babcia Marysia też.
– Dlaczego na uszy? – zapytała mama.
– A co, nie słyszałaś? – zdziwił się Bartuś. – Tata mówił, że te niedzielne obiadki wychodzą mu uszami!
Zaległa cisza. Tata miał bardzo dziwną minę.
– Tak się mówi – wycedziła babcia Marysia – gdy ma się czegoś dosyć. Jeśli tak, to…
– Ależ to jakaś pomyłka! – pisnął tata.
Nikt mu jednak nie uwierzył.
Wujek Grzesiek, ulubiony wujek Bartusia, rzadko pojawia się na rodzinnych uroczystościach. A to dlatego, że wszystkie ciotki od razu zaczynają go wypytywać, kiedy się ustatkuje – czyli kiedy skończy studia, znajdzie pracę, ożeni się…
Nigdy jednak nie opuścił urodzin Bartusia.
– Oho! – zawołał tata, gdy skupiona wokół tortu rodzinka usłyszała dzwonek. – Idzie nasza czarna owca!
Bartuś spojrzał na niego osłupiały. Czyżby jeszcze jeden prezent?
Zamiast beczącego zwierzaka do pokoju wszedł wujek Grzesiek.
– Przepraszam za spóźnienie – wysapał.
Ciotka Iwonka wymownie spojrzała na zegarek.
– Jak zwykle – wycedziła. – Wszyscy przychodzą na czas, tylko ty nie!
– Wszyscy są ubrani wizytowo – dodała ciotka Danusia. – A ty w dżinsach!
– Wszyscy kupili Bartusiowi słowniki – kontynuowała ciotka Iwonka – a ty pewnie…
Wujek Grzesiek wyciągnął z torby pistolet na strzałki.
– A ja taki drobiazg… – mruknął zawstydzony.
– Hurra! – Bartuś aż podskoczył. Ciotka Iwonka zgromiła go wzrokiem.
– Uważaj! – pogroziła Bartusiowi palcem. – Bo i ty się wyrodzisz z naszej rodziny!
Wracając ze szkoły, Bartuś natknął się – zupełnie przypadkowo – na wujka Grześka. Siedział na ławce w parku pochłonięty rozmową z jakąś dziewczyną.
– Cześć, wujku! – krzyknął Bartuś, podchodząc do ławki.
– Cześć! – Wujek Grzesiek z trudem powrócił do rzeczywistości. – Znacie się? Mój siostrzeniec, Bartuś. Iga, moja… koleżanka.
Iga uśmiechnęła się do Bartusia i wyciągnęła do niego rękę. Bartuś nie mógł się powstrzymać – pochylony nad dłonią Igi obwąchiwał ją z zapałem.
– Co ty wyprawiasz?! – wykrztusił wujek Grzesiek.
– Przepraszam – zawstydził się Bartuś i popatrzył na osłupiałą Igę. – Tata mówi, że wujek czuje do pani miętę, ale szczerze mówiąc… zupełnie nie wiem dlaczego.
Wujek Grzesiek zrobił się czerwony jak burak. Iga parsknęła śmiechem.
– Naprawdę? – chichotała. – To znaczy, że podkochujesz się we mnie? Jesteś pod moim urokiem? Czujesz do mnie pociąg?
– Mniej więcej – wymamrotał wujek Grzesiek. – Ale do Bartusia to chyba czuję w tej chwili pokrzywę.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Grzegorz Kasdepke
Zestaw jubileuszowy:
Co to znaczy…
Powrót Bartusia, czyli Co to znaczy po raz drugi
© by Grzegorz Kasdepke
© by Wydawnictwo Literatura
Okładka i ilustracje:
Artur Gulewicz
Korekta:
Joanna Pijewska
Nagroda Edukacja XXI
EDUKACJA XXI
Wydanie XI
ISBN 978-83-7672-200-9
Wydawnictwo Literatura, Łódź 2020
91-334 Łódź, ul. Srebrna 41
tel. (42) 630-23-81
www.wydawnictwoliteratura.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk