Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdybyście mogli cofnąć się w czasie i zmienić przeszłość... co byście zrobili?
Przed takim dylematem staje Jacek, główny bohater powieści "Continuum". Za sprawą przypadku znajduje na szlaku w Bieszczadach zegarek, który okazuje się wehikułem czasu, gadżetem z przyszłości. Daje mu to szansę uratowania swojego najlepszego przyjaciela, który zginął ponad dekadę wcześniej.
Powieść podejmuje wiele wątków, obnaża pragnienia, które w każdym z nas są mniej lub bardziej ukryte. Podkreśla wagę przyjaźni i tym samym wdziera się w duszę czytelnika, skłaniając go do głębokich refleksji nad sobą samym.
Autentyczność postaci, rozterek głównego bohatera, który odczuwa pokusę wpływania na rzeczywistość po to, by ukształtować ją według swojego scenariusza, dodatkowo uatrakcyjniają prezentowaną historię. Poruszane problemy sfery emocjonalnej są tak rzeczywiste, że każdy znajdzie choć cząstkę siebie w tej powieści.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 318
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Z obojętnym wyrazem twarzy Jacek dłubał widelcem w talerzu z jajecznicą. Obok niego, na stole przykrytym wyblakłą ceratą, stał lekko obity na rancie kubek gorącej herbaty. „Nic się nie zmienia” – pomyślał mężczyzna. „Nadal próżno szukać kawałka kiełbasy w »jajecznicy z kiełbasą«”. To było specyficzne rozczarowanie. Od ponad dziesięciu lat podczas letnich pobytów jadał tu śniadania i zawsze brał jajecznicę. Zawsze wersję z kiełbasą. Za każdym razem pośród ściętych jajek znajdował tylko kilka kawałków czegoś, co wyglądało jak mięso. Nigdy jednak nie wspomniał obsłudze o swoim rozczarowaniu daniem. To był swego rodzaju rytuał, który trwał już prawie jedną trzecią jego życia.
Takich rytuałów Jacka było więcej. Wszystkie narodziły się w podobnym okresie jego życia, nawet ten coroczny weekend w Bieszczadach. Najbliższa rodzina przyzwyczaiła się do większości z nich. Dla wszystkich było oczywiste, że z początkiem lata Jacek zostawi w domu żonę i dwoje dzieci, spakuje niewielki plecak i wsiądzie w piątkowy, wieczorny pociąg pospieszny z Warszawy do Zagórza. Stamtąd wyruszy busem w okolice Cisnej lub Wetliny, skąd będzie samotnie przemierzał okoliczne szlaki. Pierwszy raz w tych rejonach był ponad piętnaście lat temu, kiedy spędzał wakacje z Piotrkiem i Emilem, jeszcze w czasach licealnych.
Miał wtedy osiemnaście lat i był najmłodszy z całej trójki. Razem z Piotrkiem chodzili do liceum. Właśnie dostali promocję do klasy maturalnej. Emil był o rok starszy i rozpoczynał studia. Jacek, za sprawą Piotrka, spotkał go wcześniej zaledwie kilka razy. Dwa tygodnie spędzone pod namiotami, wspólne wędrówki po górach, wieczory przy ognisku pozwoliły mu poznać Emila, jego zachowanie, zainteresowania, gust, a przede wszystkim spojrzenie na świat.
Zarówno Emil, jak i Jacek mieli silne charaktery, przez co niejeden temat dyskusji kończył się żywiołową wymianą opinii. Każdy chciał przekonać oponenta do swoich racji. W takich momentach języczkiem u wagi była zwykle opinia Piotrka, która stawała się moralnym dowodem zwycięstwa jednego z adwersarzy. Piotrek natomiast próbował w ten sposób łagodzić ton dyskusji swoich kolegów. Gdy temperatura zbytnio wzrastała, celną, dowcipną szpilą zbijał z piedestału chwilowego zwycięzcę, wprowadzając znów status quo między przyjaciółmi.
Gdy wrócili do Warszawy, zarówno Jacek, jak i Emil wiedzieli, że ich znajomość ma bardzo duże szanse przerodzić się w koleżeństwo albo nawet w coś większego – w przyjaźń.
W ciągu kolejnego roku ich relacje stały się bardziej zażyłe. W codziennym życiu zawiązywała się coraz mocniejsza nić zrozumienia i empatii. Aż w końcu Jacka, Piotrka i Emila połączyła prawdziwa przyjaźń. Nie byli to może książkowi trzej muszkieterowie, bo i stojące przed nimi wyzwania nie były z kanonu „płaszcza i szpady”, ale tworzyli naprawdę zgraną paczkę.
Taka sytuacja trwała przez rok. Późniejsze wydarzenia sprawiły, że ten trójkąt nabrał pewnych asymetrii. Linie życia Jacka i Emila splotły się ściśle na kanwie trzyletnich wydarzeń, które miały początek w lipcu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku. Wtedy to poznali dwie licealistki, Ilonę i Sandrę, które wywróciły ich światy do góry nogami. Potem przyszedł w życiu Jacka czas kryzysów. Jednego po drugim.
Z jego życia zniknął Emil, potem stracił Ilonę. Został na kolejne dwa lata sam. To wtedy narodził się rytuał wyjazdów w Bieszczady. Jacek wracał w to miejsce związane ze wspomnieniami zarówno z Emilem, jak i ukochaną, żeby poczuć ducha przeszłości. Tutaj koił ból po utraconej przyjaźni, za którą tęsknił mimo upływu lat. W tym miejscu na początku swoich wypraw łapał okruchy wspomnień o wspaniałej blondynce, która zdobyła jego serce.
Wiedział, że nie ma szansy na odtworzenie więzi z żadnym z tej dwójki. Czas jednak płynął. O ile pustki po Emilu nikt nie zapełnił, o tyle miejsce Ilony zajęła nowa kobieta, którą Jacek mocno pokochał. Miała na imię Natalia i udało jej się obudzić uczucia, o których zdążył zapomnieć i których – jak sądził – nie miał prawa doświadczyć po rozstaniu z Iloną.
Poznali się banalnie, jak wiele współczesnych par. Jednak ich związek nie był banalny, w pewnym sensie był idealny. Natalia jawiła się w oczach Jacka jako wspaniała, ufna, kochająca kobieta, troskliwa i wyrozumiała dla męskich potrzeb i zachowań. „Spotkaliśmy się w pół drogi” – mówiła i nie miała na myśli rzeczywistych wydarzeń. Akceptowała różnice między mentalnością płci, nie stawiając żadnej ponad drugą. W pewnym sensie zgadzała się z teorią, że kobiety i mężczyźni są tak różni, że one muszą być z Wenus, a oni z Marsa, i spotykają się w połowie drogi, na Ziemi.
Jacek odwzajemniał się jej szczerym i głębokim uczuciem. Czuła się jedyną królową jego serca. Na co dzień szarmancki, czuły i opiekuńczy, dawał jej to, czego najbardziej oczekiwała od mężczyzny swoich marzeń: miłości, opieki i bezpieczeństwa.
Była najstarszą z trójki rodzeństwa i to jej po śmierci taty przypadła rola opiekunki nad młodszymi braćmi. To doświadczenie nauczyło ją być twardą wobec otaczającego świata. Próbowała dorównać pod tym względem mamie, która po śmierci męża ani razu nie okazała przed dziećmi słabości. Dla Natalii nie było to jednak proste. Nie była na tyle silna, żeby iść przez życie, stawiając czoła jego przeciwnościom, zupełnie sama.
Potrzebowała partnera, którym nie będzie musiała się opiekować. Wystarczyło jej niańczenie braci, gdy była nastolatką. W dorosłym życiu czekała na mężczyznę, który będzie szedł z nią ramię w ramię, ale w pewnych momentach ochroni ją przed światem. Przytuli, obetrze łzy, da wytchnienie, gdy ona nie będzie w stanie zmagać się z problemami codzienności. I taki był Jacek.
Największym wyzwaniem dla Natalii, szczególnie na początku, było zaakceptowanie Jackowych rytuałów. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że są jak góra lodowa. To, co było widoczne, stanowiło tylko niewielki procent tego, co skrywały odmęty oceanu, jakim była dusza Jacka. Dziesięć lat wspólnego życia nie wystarczyło Natalii, żeby poznać wszystkie zakamarki duszy swojego mężczyzny. Uczuciowo Jacek był bardzo skrytą osobą. Również przed żoną. Niechętnie mówił o przeszłości. Kiedy rodził się ich związek, nie wierzył, że możliwe jest spotkanie kobiety, która wypełni wyrwę w sercu, jaką zostawiła po sobie Ilona. Nie chciał mówić o tej bolesnej dla niego przeszłości. Natalia nie naciskała, widząc, że opowiadanie o przeszłości przychodzi mu z trudem i przywołuje smutne wspomnienia. Z biegiem czasu ich związek dojrzewał i serce Jacka coraz bardziej wypełniała nowa miłość. Nie sprawiło to, że łatwiej było mu się otworzyć i opowiedzieć o historii związku z Iloną. Obawiał się, że Natalia będzie o tę przeszłość bardzo zazdrosna. Nie chciał, żeby jego żona wiedziała, że nie jest pierwszą, którą tak mocno pokochał, bo to mogłoby umniejszyć wyjątkowość ich uczucia w jej oczach. Zwłaszcza że dla niej był tym pierwszym i jedynym. Może Jacek mylił się w tych przeczuciach co do Natalii, ale póki co nie chciał i nie musiał tego weryfikować.
Mijające lata i wzrastająca temperatura uczuć związku odsunęła w cień ciekawość dotyczącą przeszłości Jacka. On sam nie dawał Natalii żadnych powodów, które mogłyby podważyć szczerość uczuć. Dopiero w takich momentach jak ten – kiedy wyjeżdżał sam – jakiś nieokreślony, intuicyjny szept budził w Natalii strach, że w którymś z niesprawdzonych zakamarków duszy czai się hydra, która może zagrozić ich szczęściu.
W takich momentach, gdy nieznana przeszłość wpływała na ich teraźniejszość, żonie wcale nie podobało się, że mąż jeździł w góry sam. Jednak w tej sprawie Jacek był nieugięty. Natalia nie mogła zrozumieć, dlaczego nie mogą jeździć razem. Ona też bardzo lubiła chodzić górskimi szlakami. Cały rok zawsze spędzali razem. Nie licząc wyjazdów służbowych, byli nierozłączni. Mieli podobne zainteresowania, przebywali w tym samym środowisku pracy. Co prawda nie pracowali już w jednej firmie, bo Jacek zdążył zmienić etat w sądzie na pracę w zespole prawników jednej z korporacji, ale nadal była to ta sama branża. Na początku Natalia tolerowała te stare przyzwyczajenia, mając nadzieję, że kiedy ich małżeństwo okrzepnie, kiedy pojawią się dzieci, Jacek po prostu nie znajdzie czasu na kolejny wyjazd.
Myliła się. Cokolwiek by się działo, pierwszy weekend lipca Jacek spędzał w Bieszczadach. Był mistrzem planowania. Nawet w najcięższym okresie potrafił tak ustawić pracę i obowiązki w domu, żeby wyrwać się na dwa dni. Nie zmieniły tego mijające lata ani rosnące dzieci. Zmienił się tylko powód wyjazdów. Jacek nie szukał już wspomnień związanych z Iloną. Zawsze uważał ją za kogoś ważnego w swoim życiu, kto odcisnął piętno na tym, kim się stał. Była jednak elementem przeszłości. Głównym aktorem wątku, który dawno się już zakończył. Obecnie jedynym powodem wyjazdów w Bieszczady pozostało wspomnienie przyjaźni z Emilem.
Ostatecznie Natalia pogodziła się z tym, że mąż „należy” do niej przez trzysta sześćdziesiąt trzy dni w roku. Rozumiała, że musi mu dać trochę wolności i nie pytać dlaczego. Zresztą Jacek nie potrafił jej wyjaśnić powodów i sensu tych samotnych wyjazdów. Na początku próbował, ale tłumaczenie było dla Natalii tak abstrakcyjne, że tylko westchnął i stwierdził: „Widać to taka męska potrzeba”.
– Dzisiaj na Okrąglik się pan wybiera? – Słowa kelnerki wyrwały go z zamyślenia.
– Tak, na Okrąglik – potwierdził.
Spojrzał na dziewczynę brązowymi oczami zza gustownych oprawek okularów, które dodawały mu uroku.
– Proszę sprawdzić pogodę, bo zapowiadali możliwe załamanie po południu – dodała, uśmiechając się do niego, po czym spuściła wzrok, a jej policzki lekko się zaróżowiły.
– Zaraz sprawdzę – podziękował i wyciągnął smartfona, żeby sprawdzić w Internecie prognozę pogody.
„Pamiętam czasy, kiedy zasięg łapało się tylko na szczytach” – szepnął do siebie. „Teraz mógłbym tu prowadzić wideobloga i to w czasie rzeczywistym… a kto wie, może i w jakości HD? Wszystko się zmienia, tylko ja mimo upływu lat cały czas jestem w tym samym miejscu, o tej samej porze”.
Kelnerka miała rację, prognoza nie była zbyt obiecująca. Istniało duże prawdopodobieństwo, że deszcz nie ominie go na szlaku. Mimo to postanowił nie zmieniać planów. Jutro wraca do Warszawy. Chciał do końca wykorzystać czas z samym sobą.
Skończył śniadanie, sprawdził plecak, mocniej zasznurował wędrowne buty usztywniające kostkę i wyszedł z gospody. W drzwiach uderzyło go chłodne i wilgotne powietrze poranka. „Czuć wodę w powietrzu” – zawyrokował. Nadal jednak nie zamierzał zmieniać planów. Jeszcze raz wygrzebał telefon z kieszeni bojówek, by włączyć opcję tworzenia trasy w GPS-ie, i ruszył ze Strzebowisk w kierunku wsi Smerek. Tam zamierzał wejść na czerwony szlak. Na drodze nie było dużego ruchu, dopiero po dwóch kilometrach zatrzymał się samochód, którego kierowca zaproponował podwiezienie. Jacek przystał chętnie na propozycję. Lubił marsze, ale zdecydowanie bardziej po górach niż wzdłuż asfaltowej szosy.
Dzięki podwózce znalazł się na szlaku szybciej, niż przypuszczał. Prawdopodobnie prognoza pogody odstraszyła wielu amatorów gór. „Powrót do przeszłości” – pomyślał. Cieszyła go perspektywa pustego szlaku. Przez lata co roku wspinał się tędy na Okrąglik i widział, jak rosła liczba turystów. W ostatnim czasie zastanawiał się nawet, czy nie zmienić trasy swojej marszruty na dzikszą, bo szlak bardziej przypominał mu korytarz w biurowcu Rondo 1 w warszawskim centrum, gdzie pracował, niż miejsce wytchnienia i odpoczynku od zgiełku cywilizacji. Tym razem jednak było spokojnie i pusto, co nasunęło mu wspomnienia z jego pierwszego pobytu z Emilem i Piotrkiem.
Początkowo szlak biegł bieszczadzkimi łąkami, a nachylenie terenu nie wymagało większego wysiłku. Dopiero później ścieżka niknęła w lesie, gdzie na turystów czekała dróżka biegnąca ostro w górę w kierunku Fereczaty. Już po przejściu kilkuset metrów Jacek zaczął odczuwać skutki roku spędzonego za biurkiem. Wokół widać było dzikość przyrody, której nawet wakacyjno-weekendowy najazd turystów nie był w stanie zniszczyć. Mimo wszystko to nie były Tatry. Póki ścieżka biegła w lesie, co i raz trafiały się powalone konary lub całe pnie, na których wędrowiec robił sobie przerwy. Dziś las był jeszcze bardziej dziki i tajemniczy. Nawet w pogodne dni niewiele promieni słonecznych docierało do ściółki, a teraz, gdy niebo zasnuły chmury, w lesie było ciemno i niezbyt przyjemnie. Czterdzieści minut marszu zrobiło swoje. Przyjemne zmęczenie było coraz większe. Las kończył się dopiero przed szczytem, przez co widok na okolicę jeszcze bardziej zapierał dech w piersiach.
Mijały godziny obcowania z bieszczadzką przyrodą. Jacek się nie spieszył. Często przystawał, rozglądał wokół, zaciągał się zapachem lasu i traw na połoninach. Słuchał szumu liści muskanych podmuchami wiatru. Starał się zapamiętać zmysłami jak najwięcej, również dlatego, że na te wyjazdy nigdy nie brał aparatu fotograficznego. Wszystko, co oglądał, słyszał, czuł, musiało zostać zapamiętane.
Pierwszy grzmot nadciągającej burzy złapał go na polanie. Stąd było już niedaleko do Okrąglika. Jacek siedział na kamieniu i jadł posiłek. Granatowe, ciężkie chmury cały czas złowieszczo wisiały na niebie i mimo że słychać było dalekie pomruki grzmotów, to do tej pory nie spadła nawet kropla deszczu.
Zajęty rozpakowywaniem kanapek nie zwrócił uwagi, że wiatr nagle ucichł, a na niebie pojawił się dodatkowo czarny pas wypiętrzonych chmur zwiastujących nawałnicę. Błysk i grzmot przecięły powietrze prawie jednocześnie, co nie pozostawiało wątpliwości, że burza jest tuż obok. Nie było na co czekać. Jacek szybko zebrał swoje rzeczy, zasunął zamek i wciągnął kaptur kurtki przeciwdeszczowej. Od zachodu zbliżała się ściana opadów, która pochłaniała coraz bliższe granie. Piechur rzucił jeszcze okiem na mapę, zanim schował wszystko do plecaka i postanowił ruszyć ścieżką w kierunku nadciągającej ulewy.
Jacek miał nadzieję, że zalesiony grzbiet, którym ciągnął się dalej szlak, uchroni go przed piorunami. Gdy do niego dobiegał, poślizgnął się na błotnistej ścieżce i wyłożył jak długi. Już miał się podnieść, kiedy w trawie obok ścieżki, parę centymetrów od prawej dłoni, zobaczył zegarek w szarosrebrnej kopercie. Złapał znalezisko i dobiegł ostatnie metry, chroniąc się pod koronami drzew. Był bezpieczny.
Siedząc pod drzewem, obejrzał przedmiot – masywny męski zegarek na bransolecie. Koperta albo była wykonana z platyny, albo producent zadał sobie dużo trudu, aby tak wyglądała. Zdecydowanie był to czasomierz z najwyższej półki. Mimo porzucenia w trawie działał bez zarzutu. Na cyferblacie rzucało się w oczy nienaturalnie duże okienko datownika.
Przez chwilę Jackowi wydawało się, że ktoś go obserwuje. Mógłby przysiąc, że między drzewami widział cień postaci, ale kiedy spojrzał w tamtym kierunku, dostrzegł tylko bezkształtny obłok pary.
„Aż dziwne, że ktoś wybiera się z takim zegarkiem w góry” – wrócił myślami do znaleziska. – „Szkoda go niszczyć na szlaku, gdzie wiele rzeczy może się zdarzyć. Póki co włożę go do kieszeni, a na kwaterze zastanowię się, co z nim dalej robić. Oddać go nie ma komu. Zresztą nie wiadomo, ile już tu leżał”.
Burza przeszła po trzech kwadransach. Przemoczone buty, mokre spodnie i umorusane wywrotką ubrania sprawiły, że nie warto było kontynuować wspinaczki. Mimo żalu Jacek zawrócił drogą, którą tu dotarł, żeby jak najszybciej znaleźć się w wynajmowanym pokoju i wysuszyć ubranie. Całe szczęście kurtka świetnie spełniła swoje zadanie i od pasa w górę było mu ciepło i sucho. Wyciągnął ponownie znaleziony zegarek i przełożył go do wewnętrznej kieszeni. Lepiej go zabezpieczyć przed uszkodzeniem. Kto wie, co się jeszcze przytrafi na mokrym, śliskim szlaku…
Na kwaterę dotarł późnym wieczorem. Spakował plecak, przygotował ubranie na kolejny dzień i padł na łóżko ze zmęczenia. Zupełnie zapomniał o zegarku. Następnego dnia rano wracał do cywilizacji, do domu, do teraźniejszości.
***
Cicho otworzył drzwi. Było już przed północą, gdy dotarł do swojego domu. Przy kuchennym blacie siedziała Natalia.
– Witaj, kochanie. – Uśmiechnęła się.
– Witaj, skarbie. – Jacek pochylił się nad żoną, żeby ją pocałować.
– Jak się udała wycieczka?
– Deszczowo. W tym roku natura mnie nie oszczędziła i nie dotarłem na szczyt Okrąglika.
– Tracisz swoje zdolności sterowania pogodą.
– Na to wygląda. No nic. Wrzucam brudne rzeczy do prania i idę spać – westchnął.
– Idź, idź. Ja zaraz przyjdę do łóżka. Wygrzej mi miejsce. Stęskniłam się za tobą.
Jacek zajrzał jeszcze do pokoju dzieci. Smacznie spały w swoich łóżkach. Wycofał się, przymknął drzwi i zaniósł plecak pod pralkę. Na wierzch dorzucił kurtkę i poszedł do sypialni.
Już zasypiał, gdy pod kołdrę obok Jacka wślizgnęła się jego ukochana.
– Nie śpisz jeszcze? – szepnęła mu do ucha. – Bo jak nie śpisz, to twój kociaczek chciałby dostać trochę pieszczot – zamruczała zmysłowo.
– Śpię, kotku – odparł sennie.
– A kotek i tak cię obudzi.
Palce Natalii delikatnie wsunęły się pod męską bluzę i przemieszczały po torsie Jacka coraz niżej i niżej pod kołdrę.
– Hej, co ty robisz? – odezwał się jeszcze w półśnie.
– Nic, zupełnie nic. Śpij, nie przeszkadzaj sobie.
Kobieca dłoń dotarła do bokserek i wsunęła się pod spód, sunąc po ciepłym ciele.
Resztki snu ulotniły się momentalnie. Natalia wiedziała, jak obudzić męża i poprowadzić do miejsca, w którym miał przejąć od niej inicjatywę. Nie zawiódł jej oczekiwań. Odwzajemnił pieszczoty i rozpalił jej ciało, które kilka dni musiało się obywać bez jego dotyku. Zasnęli późno, wtuleni w siebie, rozgrzani, spełnieni i nasyceni sobą.
Poranek przyszedł nagle. Grube zasłony skutecznie ograniczały promienie słońca, ale to nie światło słoneczne zbudziło Jacka. Przed szóstą do sypialni wpadła piszcząca i wyjąca para dzieci. Każde z nich miało pod pachą ukochanego pluszaka. Nie zważając na śpiących rodziców, maluchy wdrapały się na łóżko i zaczęły przepychać, żeby zająć miejsce jak najbliżej dawno niewidzianego taty.
Natalia nie była bezpośrednim obiektem zainteresowania, więc nakryła się kołdrą, próbując utrzymać resztki snu, który mógł prysnąć jak bańka mydlana. Jacek skapitulował od razu i otworzył oczy, choć idąc spać wieczorem, miał nadzieję, że ten dzień nie rozpocznie się dla niego tak wcześnie. Dzieci tylko na to czekały. Widząc obudzonego rodzica, jeszcze bardziej zaczęły dokazywać.
– Taaato, taaato, taaato – wesoło nawoływał prawie trzyletni Konrad.
– Tato, chcę się przytulić. – wpychała się pod kołdrę między rodziców.
– Hej, spokojnie, spokojnie. – Jacek próbował uspokoić rozbrykane dzieci.
Nic to jednak nie dało. Radość była zbyt wielka, żeby ją łatwo ostudzić. Trzeba było się jej poddać. Zabawy Jacka i dzieci nie pozwoliły Natalii na spanie i chcąc nie chcąc, musiała przyłączyć się do wariactw, jakie odbywały się na drugiej połowie łóżka.
– Tato, oć! – W pewnym momencie Konrad zszedł z łóżka i machnął rączką.
– Dokąd? – zapytał Jacek.
– Do kuchni. Ziobimy siadanie – poważnym głosem, choć nie bez błędów typowych dla tego wieku, odpowiedział maluch.
– No dobrze. A zrobimy dla siebie czy też dla mamy i Ani?
– Dja siebie – rezolutnie odparł malec.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, nawet Konrad się uśmiechnął, choć nie bardzo wiedział, dlaczego rodzice i starsza siostra się śmieją.
– No to idziemy. – Jacek zaczął wygrzebywać się spod kołdry.
– Zaraz wam pomogę – ziewnęła Natalia.
Gdy po chwili weszła do kuchni, Jacek kroił wędlinę i ser, a Konrad z namaszczeniem układał plasterki na półmisku. W koszyku na stole leżały już świeże bułeczki.
– Gotowaliście wodę? – zapytała na wejściu.
– Nie, jeszcze nie – odpowiedział Jacek.
– No to ja nastawię. Akurat będzie na kawę i herbatę.
Woda dogotowywała i Natalia stała przy kuchence, gdy ręce Jacka oplotły ją w pasie, a usta musnęły jej odsłoniętą szyję.
– Mmm… nie rozpraszaj mnie – westchnęła.
– Kocham, więc rozpraszam.
– To poczekaj z tym kochaniem jeszcze chwilę. – Uśmiechnęła się do Jacka.
– Dobrze, poczekam. Choć przy tobie trudno się powstrzymać.
– To jak z tym śniadaniem? Głodna jestem! – Ania przerwała scenę czułości.
– Już, już – odpowiedział Jacek. – Mama robi herbatę, a reszta prawie gotowa.
– Widzę. – Uśmiechnęła się dziewczynka. – Konradek to chyba mandalę układa.
– Manda co?
Konrad do tej pory zawzięcie układający wędlinę, sery i oliwki w wymyślony wzór odwrócił się w kierunku siostry. Jego lekko przygryziony język sugerował, że ta praca bardzo go zaabsorbowała.
– Dobra, kończymy. Czas wreszcie coś zjeść – odezwał się Jacek. – Siadajcie!
W czasie rodzinnego śniadania ustalali plany na przedpołudnie. Jacek miał jeszcze dwa dni wolnego, które planował spędzić z żoną i dziećmi.
***
Feeria świateł migotała nad parkietem w ogródku pubu „Lolek” na Polach Mokotowskich. Z biegiem lat popularność tego miejsca sprawiła, że zatracił on pierwotny charakter chaty stylizowanej na domek Flinstonów na rzecz komercjalnego upchania jak największej liczby gości. Nadal jednak można było doszukać się resztek wystroju z epoki kamienia łupanego.
Jacek stał z boku, popijał Cuba Libre i patrzył na rozbawioną grupkę tańczącą w rytm rockowych i popowych przebojów z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Wśród bawiących się było wielu jego znajomych z czasów studenckich. Między innymi Piotrek, z którym chodził do liceum, a potem wspólnie studiowali prawo. Głównie on wiódł prym na parkiecie. Towarzystwo Jacka w pełni zintegrowało się z przypadkowymi gośćmi baru.
– Myślicie o trzecim dziecku? – Głos Agatki wyrwał Jacka z zamyślenia.
– Skąd takie pytanie? – Lekko podniósł głos, żeby muzyka go nie zagłuszyła.
– A bo wspaniale wyglądacie z tą dwójką. Widać, że małżeństwo i dzieci wam służą.
– Prawdę mówiąc, przyjaciółko, zaczęliśmy ostatnio o tym myśleć. Konrad jest już całkiem spory, więc dlaczego nie spróbować po raz trzeci. Natalia też chce jeszcze raz poczuć tę burzę hormonów – odparł.
– A jak ty się na to zapatrujesz?
– Z profesjonalnym spokojem. – Roześmiał się. – Dałem radę dwóm ciążom, to i trzecią przetrwam. Masz jakieś wątpliwości?
– Męczennik się odezwał – Agata odparowała z przekorą.
Jacek ucieszył się, że ich szczęście widać również na zewnątrz. Tworzyli z Natalią naprawdę harmonijne małżeństwo, a świadomość, że to widać, jeszcze bardziej go uskrzydlała. Czasem jest przecież tak, że pierwsze problemy, symptomy znudzenia dostrzegają najpierw przyjaciele i znajomi.
– A gdzie się podziała Natalia? Myślałam, że przyjdziecie razem – zapytała Ewa, która właśnie podeszła do Jacka i Agatki.
– Jedzie, już jedzie – uspokajającym tonem odparł Jacek.
– To dobrze. Jeszcze chwila i z mojego urodzinowego tortu niewiele zostanie!
– Nie przejmuj się, Ewciu. Jakby co, zabunkruję dla niej kawałek.
– Ot i kochający mąż. Ze świecą takiego szukać!
– Nie jest tak źle, nie przesadzajmy. Ty, Agata, moja Natalia i mnóstwo naszych znajomych znalazłyście sobie takich samych fajnych, a czasem fajniejszych facetów niż ja, więc skąd to czarnowidztwo? – odparł z uśmiechem Jacek. Inna sprawa, że kolejny komplement pod swoim adresem przyjął z nieukrywaną dumą.
Dziewczyny zostawiły Jacka i poszły do stolików, które zajmowali urodzinowi goście.
Chwilę później do pubu weszła Natalia. Mąż nie od razu ją dostrzegł, ale pojawienie się atrakcyjnej brunetki nie było niezauważalne. Dwóch facetów siedzących przy stoliku obok stojącego Jacka od razu zwróciło uwagę na nową osobę.
– Zobacz, jaka laska!
– No, no… niezła. Myślisz, że jest sama?
Ania i Kasia zauważyły Natalię i podbiegły się przywitać.
– O, z koleżankami. Dobrze rokuje.
– Będziesz uderzał?
– Żartujesz? Oczywiście, że tak. Taki towar nigdy nie jest zbyt długo sam w pubie.
Jacek wyłapał skrawki rozmowy i spojrzał w kierunku wejścia. Zanim jednak poszedł się przywitać, pochylił się nad stolikiem rozmawiających facetów.
– Zbastuj, kolego. Ten „gorący towar”, który widzisz, jest matką moich dzieci od kilku lat. Musisz sobie znaleźć inną okazję.
Jeden z mężczyzn poczerwieniał ze wstydu, drugi zakrył dłonią oczy, uciekając od spojrzenia Jacka.
– Prze… przepraszam. Nie wiedziałem – wydukał zaskoczony.
Jacek nie czekał jednak na te słowa. Podszedł do Natalii, objął ją i pocałował, jednoznacznie przypieczętowując znaczenie swoich ostatnich słów.
Ten dzień – a w zasadzie popołudnie i wieczór – był dla Jacka zawsze taki sam. Zaplanowany z precyzją szwajcarskiego zegarka i powtarzany co roku. Był to drugi rytuał w jego życiu od przeszło dziesięciu lat.
Na początku sierpnia, zawsze drugiego dnia miesiąca, mężczyzna zjawiał się na cmentarzu w Wilanowie, żeby zapalić znicz na grobie Emila. Jacek stracił przyjaciela w listopadzie dwa tysiące pierwszego roku, kiedy młody i dobrze zapowiadający się przyszły inżynier lotniczy spadł z tarasu restauracji ówczesnego wieżowca Reform Plaza, górującego przy placu Zawiszy w Warszawie. Wiele osób pamiętających tamte wydarzenia oglądane w telewizji lub w tłumie gapiów było przekonanych, że Emil chciał popełnił samobójstwo, a tylko dzięki poświęceniu strażaków, policjantów i lekarzy pogotowia przeżył upadek. Zmarł jednak następnego dnia w szpitalu.
Jacek wiedział, że Emil miał w swoim życiu dwie miłości. Pierwszą było lotnictwo. Pasja, która narodziła się jeszcze w dzieciństwie. Kultywowana i rozwijana z pomocą rodziców, miała przerodzić się ostatecznie w sposób zarabiania na życie. Jak wielu spośród nastolatków Emil marzył o wzbiciu się pewnego dnia w przestworza. Chciał zostać pilotem. Niestety, tak jak spory odsetek jemu podobnych marzycieli, podczas badań klasyfikacyjnych został sprowadzony przez lekarzy orzeczników na ziemię. Nie miał szans zostać zawodowym pilotem. To jednak nie podcięło mu skrzydeł. Nie porzucił lotnictwa, tej niewdzięcznej kochanki, tylko dlatego, że nie mógł sprostać stawianym przez nią wymaganiom. Nie należał do osób, które łatwo się poddają w spełnianiu marzeń. Lotnictwo to nie tylko piloci. Za tym, aby lecący samolot cieszył oko, stoi potężna grupa konstruktorów i inżynierów projektujących, tworzących i eksploatujących podniebne maszyny. Emil poświęcił więc karierę pilota i zaczął rozwijać swoją pasję w kierunku inżynierskim. W ten sposób trafił na Politechnikę Warszawską, gdzie studiował aż do czasu feralnego wypadku.
Drugą miłością Emila była Sandra, dziewczyna poznana w klubie studenckim i – jak się potem okazało – jedyna kobieta, która naprawdę liczyła się w jego życiu.
Najpierw stracił Sandrę. Odeszła od niego bez słowa wyjaśnienia. Na tyle wcześnie, że jej dobrze nie poznał, i na tyle późno, że odchodząc, zabrała jego serce. Nawet się nie dowiedział, czy była tego świadoma, czy nie. Mogła nie być.
Jego uczucie było w pewnym sensie irracjonalne. W zasadzie od pierwszego wejrzenia zakochał się bez pamięci w jej słodkich, czekoladowych oczach. Wiedział, że nie była ideałem. Miała jednak w sobie to coś, czego do tej pory nie znalazł w żadnej innej kobiecie. Fascynowała go magnetyzmem w spojrzeniu, głosie, ruchach. Miała intrygujący i pasjonujący charakter. Inteligentna i urocza, z uśmiechem, który topił jego największe smutki – była taka, jaka kobieta powinna być: nie do końca poznana, czasem nieodgadniona. Stymulująca zmysły swojego mężczyzny do odkrywania jej kawałek po kawałku. Mógłby to robić latami i wciąż być jak Marco Polo płynący w nieznane.
Gdyby tylko pozwoliła mu na to. Gdyby tylko odwzajemniała jego uczucia. Gdyby czuł, że jest dla niej kimś wyjątkowym, kogo chciałaby mieć blisko siebie.
Tak jednak nie było. Odeszła od niego z dnia na dzień i zbudowała mur obojętności między nimi. Nie reagowała na jego próby kontaktu, nie przyjmowała wysyłanych przez niego prezentów, mijała go obojętnie na ulicy jak nieznajomego. Robiła wszystko, aby go zniechęcić. Nie dać nawet cienia wątpliwości, że ma o niej zapomnieć, tak jak ona zapomniała o nim.
Emil bardzo szybko zrozumiał jej intencje. Był gotowy o nią walczyć, pod warunkiem że dostrzegłby w jej oczach choć iskierkę nadziei, że ma to sens. Tej jednak nie było. Dłużej zajęło mu zrozumienie czegoś innego. Dopiero po dwóch latach od rozstania przyjął do wiadomości i pogodził się z tym, że jego serce tak naprawdę na zawsze pozostało z Sandrą. Wtedy też postanowił oddać się wyłącznie pierwszej miłości. Nie trwało długo, zanim dostał drugi cios. To były już ostatnie lata jego studiów. Emil w całości poświęcił się nauce i jak najszybszemu napisaniu pracy dyplomowej. W ramach praktyk studenckich trafił do bazy technicznej jednego z przewoźników na warszawskim lotnisku, gdzie miał obserwować pracę mechaników i inżynierów. Jego pęd do zdobywania umiejętności praktycznych i spora wiedza teoretyczna zostały szybko dostrzeżone przez personel bazy. Był w tym wspierany, czasem nawet poza ramy dopuszczalne przez przepisy. W tym samym czasie, gdy pracował na Okęciu, wydarzyła się tam jedna z najtragiczniejszych polskich katastrof lotniczych. Podczas startu rozbił się samolot pasażerski, doprowadzając do śmierci setek osób, zarówno pasażerów samolotu, jak i ludzi na ziemi. Samolot należał do linii lotniczych, które robiły przeglądy w bazie, gdzie Emil zdobywał doświadczenie. Jeszcze dzień wcześniej, razem z innymi technikami, przyszły inżynier brał udział w przeglądzie maszyny przed lotem. W ten sposób okrutny los sprawił, że Emil czuł się współwinny katastrofy.
Jego pierwsza miłość, po latach, niewdzięcznie zaśmiała mu się prosto w twarz, a że lotnictwo było od jakiegoś czasu dla niego wszystkim, świat zawalił mu się jeszcze bardziej niż wtedy, gdy w jego życiu zabrakło Sandry. Stracił motywację do dalszego działania. Wybierając się na szczyt wieżowca, chciał zyskać wytchnienie w troskach i zapomnieć o Sandrze, o lotnictwie, o tych wszystkich niespełnionych nadziejach młodości.
– I znowu się widzimy – Jacek odezwał się do płyty nagrobnej, gdy już przecisnął się przez rzędy mogił. – Widzę, że cię odwiedzają – dodał, spoglądając na kilka zniczy stojących na płycie. – To dobrze, znaczy, że pamiętają o tobie. Ale pogodę to mogłeś załatwić trochę lepszą – rzucił z wyrzutem ni to w kierunku grobu, ni to w niebo. – Idę dziś, jak zwykle, do Proximy. Mam nadzieję, przyjacielu, że będziesz tam ze mną… przynajmniej duchem. To miejsce nie jest już takie samo bez ciebie.
Zapalił przyniesioną lampkę i postawił obok pozostałych. Przez chwilę bezmyślnie patrzył na marmurowy pomnik, wsłuchując się w syk parujących kropel deszczu, które padały na rozgrzane wieczka zniczy. Pomodlił się za duszę przyjaciela i odwrócił w kierunku alejki, którą przyszedł.
– To trzymaj się – rzucił na pożegnanie – i trzymaj dziś za mnie kciuki. Przeczuwam, że ta rocznica w Proximie będzie w jakiś sposób szczególna – powiedział to i zimny dreszcz przeszedł mu po plecach.
„Czemu ja to powiedziałem?” – w myślach zrobił sobie wyrzut. Nie lubił swoich wizji przyszłości, choć wiele razy były dla niego pomocne, kierowały jego decyzjami, dodawały optymizmu, gdy teraźniejsza sytuacja wcale do takiego nastawienia nie napawała. Jednak czasem były dla niego brzemieniem. Szczególnie wtedy, gdy przewidywał coś nieodwracalnego i nie mógł nic z tym zrobić poza czekaniem.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Zdjęcie na okładce: Kamil Brach
Projekt okładki: Jakub Miłek
Redakcja: Agnieszka Brach
Korekta: Agnieszka Brach, Łukasz Mackiewicz
Druk i oprawa: OPOLGRAF S.A.www.opolgraf.com.pl
Wydawca: NABIUS Agnieszka Brach
Copyright © by Kamil Brach
ISBN 978-83-940784-1-6
Wydanie I, Lublin 2014
Kontakt z autorem e-mail: [email protected]/czas.na.continuum
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com