Córka z Werony - Christina Dodd - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Córka z Werony ebook i audiobook

Dodd Christina

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

133 osoby interesują się tą książką

Opis

Jestem najstarszą córką Romea i Julii. Tak, tych Romea i Julii. Nie, wcale nie zmarli. Żyją, mają się dobrze i mieszkają w pięknej Weronie z siedmiorgiem niezwykle porywczych dzieci. A ja jestem ich dziewiętnastoletnią córką Rosaline…

Dawno temu młoda para poznała się i zakochała w sobie. Prawdopodobnie znacie tę historię i jej zakończenie (wskazówka: mylicie się). Rzecz w tym, że wcale nie tak to się skończyło. Romeo i Julia żyją i mają się dobrze.

Jestem najstarszą, z naciskiem na „stara” – panną i cieszę się, że tak zostało. Nie jest łatwo zachować zamiłowanie do romansów z rodzicami takimi jak moi. Wyobraźcie sobie to – ciągłe monologi, namiętne deklaracje, kłótnie, obściskiwanie się… to wyczerpujące. Za każdym razem, gdy proponowano mi zaręczyny, robiłam wszystko by do tego nie dopuścić. Teraz trafił się Stephano – rozpustnik, który miał już trzy żony, a każdą z nich spotkał niefortunny koniec.

Na naszym balu zaręczynowym – gdzie całkiem przypadkowo spotykam pięknego młodzieńca, który sprawia, że zaczynam zastanawiać się, czy może jest w nim coś, co można pokochać od pierwszego wejrzenia – Stephano zostaje znaleziony ze sztyletem w piersi. Ale kto go zabił? Połowa Werony miała motyw. Wiem, że to ja muszę odkryć zabójcę…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 355

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 33 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Klaudia Bełcik

Oceny
4,0 (22 oceny)
7
11
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maltal
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Pomysł na rozwinięcie tragedii jest interesujący. Trochę groteska, trochę satyra. Bardzo trafnie uwspółcześnia klimat szekspirowskiego dramatu, dodając mu ironii. Ta książka to w sumie kryminał z humorem. Autorka bardzo umiejętnie połączyła styl dramatu angielskiego, osadzonego w historycznych czasach, ze współczesną prozą.
10
Ina290994

Dobrze spędzony czas

Zabawna historia która mnie mega wciągnęła. Akcja jest dynamiczna więc ciężko się oderwać od lektury. Główna bohaterka jest bardzo zabawna w obliczu tła historycznego i golnie jej całej sytuacji rodzinnej. Książkę trzeba potraktować z przymrużeniem oka. Trochę gryzły mi się nowoczesne słowa ale fajnie przeczytać coś świeżego. Bardzo lubię historię Romea i Julii, mimo, że ciąg dalszy ich życia, a właściwie uniknięcia śmierci był mocno naciągany to bawiłam się przednio. Zdecydowanie polecam Córkę Werony!
10
Star88

Dobrze spędzony czas

dobra choć zakończenie zaskakujące
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału:A DAU­GH­TER OF FAIR VE­RONA
Co­py­ri­ght © 2024 by Chri­stina Dodd First pu­bli­shed by Ken­sing­ton Pu­bli­shing Corp. All Ri­ghts re­se­rved
Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2025 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. zo.o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2025 Agnieszka Ka­lus
Re­dak­cjaJo­anna Rod­kie­wicz
Tłu­ma­cze­nieAgnieszka Ka­lus
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83297-36-1
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Ar­wen,

córki Scotta i Chri­stiny,

peł­nej szczo­dro­ści i wspar­cia.

Dzię­kuję za Twoją bły­sko­tli­wość i do­bro­dusz­ność.

Niech Twoje dni będą dłu­gie i bło­go­sła­wione słoń­cem

PO­DZIĘ­KO­WA­NIA

Na wstę­pie chcia­ła­bym po­dzię­ko­wać wszyst­kim w Ken­sing­ton:

Joh­nowi Sco­gna­mi­glio za wi­zję i śmia­łość.

Lynn Cully, wi­ce­pre­ze­sce działu han­dlo­wego.

Jac­kie Di­nas, wy­daw­czyni i opie­kunce praw po­krew­nych.

Vi­dzie Eng­strand, sze­fo­wej ko­mu­ni­ka­cji, i Jane Nut­ter, wy­daw­czyni, która stwo­rzyła wspa­niałą kam­pa­nię re­kla­mową pre­zen­tu­jącą Córkę z We­rony czy­tel­ni­kom z po­czu­ciem hu­moru. Dzię­kuję Szek­spi­rowi, ta­jem­ni­com i hi­sto­rii.

Kri­sowi No­ble, który za­pro­po­no­wał ra­do­sną i dzia­ła­jącą na wy­obraź­nię okładkę, bę­dącą in­spi­ra­cją do po­wsta­nia strony in­ter­ne­to­wej: Dau­gh­te­rof­Mon­ta­gue.com i przy­cią­gnęła uwagę tak wielu czy­tel­ni­ków.

Dzię­kuję także:

Au­tor­kom Su­san Eli­za­beth Phil­lips i Jayne Krentz za śmiech i za­chętę.

Au­tor­kom Con­nie Broc­kway i Su­san Kay Law za nie­sa­mo­witą bu­rzę mó­zgów.

Na­ukow­czyni zaj­mu­ją­cej się Szek­spi­rem, Mary Bly, czyli au­torce Elo­isie Ja­mes, za upór przy tym, by­śmy spo­ty­kały się na Zoo­mie i pi­sały, wy­ko­rzy­stu­jąc me­todę Po­mo­doro, oraz za to, że uży­czyła mi swo­jego cy­tatu.

Agentce An­ne­lise Ro­bey za nie­koń­czącą się wiarę i upór oraz pil­no­wa­nie, abym zu­peł­nie nie od­le­ciała pod­czas pi­sa­nia.

Dzię­kuję Mę­żowi za cier­pliwe oglą­da­nie ze mną:

Ken Alba, Food: A Hi­story

Sha­ke­spe­are Un­co­ve­red

In Se­arch of Sha­ke­spe­are Mi­cha­ela Wo­oda

A także licz­nych wer­sji Ro­mea i Ju­lii i in­nych sztuk Szek­spira, które każdy po­wi­nien obej­rzeć na prze­strzeni kilku mie­sięcy.

I za to, że wy­je­chał ze mną do We­rony, gdzie świę­to­wa­li­śmy na­szą Nie­sa­mo­wi­cie Dużą i Zna­czącą Rocz­nicę Ślubu i spę­dzi­li­śmy cu­downe chwile.

Dzię­kuję Je­an­nie Huf­f­man za „ca­no­odle”[1].

Dzię­kuję także Wil­lia­mowi Szek­spi­rowi za stwo­rze­nie sztuki o mło­dych ko­chan­kach, wiel­kiej tra­ge­dii i nie­sna­skach ro­dzin­nych, która prze­trwała przez wieki i zo­stała tak wspa­niale ode­grana w róż­nych sce­ne­riach i przez wielu ak­to­rów. Ję­zyk śpie­wał w Two­jej du­szy. Dzię­kuję, mi­strzu.

ROZ­DZIAŁ 1

W pięk­nej We­ro­nie, gdzie roz­grywa się ta scena

Mam na imię Ro­sie, Ro­sa­lina, kiedy so­bie na­gra­bię, i je­stem córką Ro­mea i Ju­lii.

Tak, tego Ro­mea i tej Ju­lii.

Nie, nie umarli w gro­bowcu. Przy­go­tuj­cie się na skrót wy­da­rzeń i ni­czym się nie mar­tw­cie. To cie­kawa hi­sto­ria i nie­raz za­py­ta­cie: O Boże, chyba so­bie żar­tu­jesz?

Moja mama po­cho­dziła z ro­dziny Ka­pu­le­tich. Mój tata z Mon­te­kich. Z ja­kie­goś po­wodu, dawno za­po­mnia­nego w od­mę­tach czasu, ich ro­dziny były za­cie­kłymi wro­gami. A mimo to moi sta­rzy spo­tkali się na balu, na­tych­miast się w so­bie za­ko­chali – nie ma nic złego w mi­ło­ści od pierw­szego wej­rze­nia, prawda? – i w ta­jem­nicy wzięli ślub. Tego sa­mego po­po­łu­dnia tata za­bił ku­zyna mamy w po­je­dynku na mie­cze, a mama nie­na­wi­dziła taty przez pięć na­prawdę gło­śnych i peł­nych la­mentu chwil, a po­tem rów­nie gło­śno mu prze­ba­czyła. Wsko­czyli do łóżka i, o ile mi wia­domo, spę­dzili noc, upra­wia­jąc ho­ry­zon­talny bassa danza[2]. Tata zo­stał wy­gnany na sku­tek swo­jego czynu (za­de­ko­wał się w mie­ście od­da­lo­nym o kilka go­dzin ga­lopu), a mama za­częła pod­upa­dać na du­chu. Żeby ją roz­we­se­lić, dziad­ko­wie po­sta­no­wili wy­dać ją za mąż. Po­nie­waż w moim świe­cie je­dyne, czego po­trzeba ko­bie­cie do szczę­ścia, to mąż.

Czy ja­ki­kol­wiek we­roń­czyk choć raz spraw­dził stan mał­żeństw w mie­ście?

Z ty­po­wym dla Ju­lii me­lo­dra­ma­ty­zmem mama po­sta­no­wiła się za­bić. Spo­wied­nik ro­dziny prze­ko­nał ją, by za­żyła mik­sturę, która miała ją uśpić w spo­sób, by ucho­dziła za mar­twą.

Wiem, co so­bie my­śli­cie: – No nie! Nie ma ta­kiej mik­stury!

Przy­się­gam, że jest. Pra­cuję u ojca Lau­ren­tego, fran­cisz­kań­skiego mni­cha i ap­te­ka­rza, który ją dla niej stwo­rzył. Opo­wiem o tym póź­niej.

Mama za­żyła elik­sir i po­pa­dła w stan po­dobny do śmierci, miała wy­cze­sany po­grzeb, z la­men­tami i za­wo­dze­niem, do któ­rego zdolna jest jej ro­dzina – a mu­si­cie mi uwie­rzyć, że ich płacz i za­wo­dze­nie ro­bią ogromne wra­że­nie – i zo­stała umiesz­czona w gro­bowcu ro­dziny Ka­pu­le­tich.

Miała trzy­na­ście lat i we­dług re­la­cji była uro­czym tru­pem.

Bę­dąc na wy­gna­niu, tata otrzy­mał wia­do­mość o lo­sie swo­jej no­wej żony, która na­gle i w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach kop­nęła w ka­len­darz. Bę­dąc rów­nie dra­ma­tyczny co ona, na­był praw­dziwą tru­ci­znę i pę­dem po­gnał do We­rony, wła­mał się do gro­bowca, za­bił na­rze­czo­nego mamy – mój oj­ciec wspa­niale włada mie­czem, co ma swoje do­bre strony, je­śli weź­mie się pod uwagę fakt, ile osób po­trafi ob­ra­zić w ciągu jed­nego dnia – rzu­cił się na ciało mamy i za­żył praw­dziwą tru­ci­znę, po­nie­waż uznał, że nie warto bez niej żyć.

Sam miał wtedy szes­na­ście lat. We­dług mo­ich ob­ser­wa­cji szes­na­sto­letni chłopcy są idio­tami. Ale co ja tam mogę wie­dzieć?

A za­tem tata leży na, jak za­kłada, mar­twym ciele mamy, i wtedy ona się bu­dzi i go za­uważa. Po­tra­fi­cie so­bie wy­obra­zić po­ten­cjał te­atralny w tej sce­nie?

Ja nie. Chyba że ktoś się im przy­gląda, bo ina­czej nie ma sensu in­sce­ni­zo­wać cze­goś ta­kiego.

No ale od­da­li­łam się od hi­sto­rii, którą sły­sza­łam nie­zli­czoną ilość razy w swoim ży­ciu pod­czas roz­mów pro­wa­dzo­nych przy śnia­da­niu.

Mama wy­jęła nóż ojca i się nim dźgnęła. Było dużo krwi, stra­ciła przy­tom­ność, ale przede wszyst­kim ucier­piał złoty wi­sio­rek, w któ­rym po­cho­wała ją ro­dzina, ostrze ze­szło na bok, więc roz­cięła so­bie skórę na piersi. Wciąż ma bli­znę i kiedy prze­wra­cam oczami, chce mi ją po­ka­zy­wać.

Gdy zo­ba­czyła tyle krwi, ze­mdlała. Kiedy się ock­nęła, wciąż żyła, wy­czoł­gała się z gro­bowca, szlo­cha­jąc nad mar­twym oj­cem, i pla­no­wała dźgnąć się po raz drugi. Wła­śnie w tej chwili tata usiadł, prze­chy­lił się nad kra­wę­dzią grobu i zwy­mio­to­wał na pod­łogę.

To ogól­nie znany fakt, że ni­gdy nie można ufać nie­zna­jo­memu ap­te­ka­rzowi w kwe­stii za­opa­trze­nia w dzia­ła­jącą tru­ci­znę.

Mama na­tych­miast uświa­do­miła so­bie na­stę­pu­jącą rzecz: tata żył i ha­fto­wał la­za­nią po ca­łym gro­bowcu. W szale ra­do­ści i so­li­dar­no­ści ona rów­nież po­zbyła się resz­tek je­dze­nia za­le­ga­ją­cych jej w żo­łądku.

Można by się za­sta­no­wić, czy wy­mio­to­wała dla­tego, że jest to czyn­ność za­raź­liwa... Czy może to ja za­po­wia­da­łam swoją obec­ność na świe­cie. Po­nie­waż dzie­więć mie­sięcy póź­niej po­ja­wi­łam się w do­mo­stwie Mon­te­kich.

Na­dą­ża­cie? Wiem, wiem. Ale szcze­rze mó­wiąc, tak to wła­śnie wy­glą­dało, gdy po­zba­wimy tę hi­sto­rię me­lo­dra­ma­tycz­nych tre­ści.

Mo­że­cie się za­sta­na­wiać, dla­czego ta dziew­czyna, Ro­sie, jest taka sar­ka­styczna w sto­sunku do mi­ło­ści i na­mięt­no­ści?

Po­zwól­cie, że wy­ja­śnię wam kilka rze­czy.

1. Kiedy każ­dego dnia pod­tyka wam się pod nos praw­dziwą mi­łość, dziką na­mięt­ność i zła­mane serca za­równo ze strony ro­dziny matki, babci ojca i wła­snych ro­dzi­ców, któ­rzy nie­ustan­nie się kłócą i go­dzą, coś ob­wiesz­czają i mo­no­lo­gują, idą do łóżka i upra­wiają seks tak gło­śno, że nikt nie może zmru­żyć oka... mi­łość i na­mięt­ność tracą swój urok. W za­sa­dzie cały ten te­mat mnie od­rzuca. Po­nadto mam sze­ścioro młod­szego ro­dzeń­stwa i ktoś ob­da­rzony odro­biną roz­sądku musi się nimi opie­ko­wać. Kto, oprócz mnie, mógłby to ro­bić w tej sza­le­nie ro­man­tycz­nej ro­dzi­nie?

2. W za­sa­dzie nie je­stem młoda. Moi ro­dzice pró­bo­wali wy­dać mnie za ja­kie­goś szlach­cica, od­kąd skoń­czy­łam trzy­na­ście lat. Jak przy­stoi do­brze wy­cho­wa­nej córce, dy­gam i im dzię­kuję, a po­tem za­bie­ram się do pracy i szu­kam żon dla tych dżen­tel­me­nów, w któ­rych ci na­tych­miast się za­ko­chują i ad­o­rują je po wsze czasy. Szczycę się swoją umie­jęt­no­ścią swa­ta­nia ary­sto­kra­tów We­rony z ich brat­nimi du­szami, jed­no­cze­śnie oszczę­dza­jąc so­bie pa­ro­dii mi­ło­ści i na­mięt­no­ści, ca­łego tego trzesz­cze­nia ma­te­raca, ję­ków, dra­pa­nia i... Sami wie­cie. Dla­tego też je­stem stara i mam pra­wie dwa­dzie­ścia lat. Ucho­dzę za starą pannę sły­nącą z pe­cha, która cią­gle jest po­rzu­cana i ska­zana na miesz­ka­nie w domu ro­dzi­ców do czasu, aż jej młod­szy bra­ci­szek pod­ro­śnie, ożeni się i za­stąpi ojca w roli głowy ro­dziny.

Ma sześć lat. Po­sia­dłam wszel­kie umie­jęt­no­ści, by po­zo­stać panną, i mam przed sobą mnó­stwo czasu...

Ale pew­nego dnia zo­sta­łam we­zwana do kom­naty ro­dzi­ców i usły­sza­łam słowa matki:

– Twój oj­ciec i ja mamy dla cie­bie cu­downe wie­ści.

ROZ­DZIAŁ 2

Ści­snęło mnie w żo­łądku. Już cztery razy sły­sza­łam taki po­czą­tek roz­mowy. Cho­ciaż ostatni raz dwa lata temu.

Mimo to moi ro­dzice po­now­nie po­wró­cili do te­matu, ni­czym kot, który nie­ustan­nie przy­nosi do domu na wpół za­mę­czo­nego szczura. Na wpół za­mę­czo­nego szczura, który po­wi­nien zo­stać za­bity raz i na za­wsze.

Udzie­li­łam od­po­wied­niej od­po­wie­dzi.

– Droga matko, zmie­niam się w słuch.

– Zna­leź­li­śmy ci męża. – Sió­demka dzieci spra­wiła, że Ju­lia roz­ro­sła się w bio­drach i za­okrą­gliła w pa­sie, ale w We­ro­nie jej ciemne oczy były uoso­bie­niem mi­ło­ści. Opie­wali je po­eci... i na­dzie­wali się na miecz Ro­mea.

Te­raz ro­zu­miem, że pro­blem po­lega na tym, że mam oczy swo­jej matki.

Znowu się za­czyna. Dy­gnę­łam.

– Z ra­do­ścią cze­kam na wa­sze in­struk­cje, dro­dzy Straż­nicy Mo­jego Serca.

– Książę Leir Ste­fano z domu Creppa po­pro­sił o twoją rękę – oświad­czył z roz­ma­chem oj­ciec.

Moje ugięte ko­lano za­częło drżeć i nie­mal upa­dłam.

– Książę Ste­fano? Dwa ty­go­dnie temu po­cho­wał trze­cią żonę!

– To prawda, miał pe­cha – zgo­dził się tatko.

– Pe­cha? – za­py­ta­łam pod­nie­sio­nym gło­sem. Osta­tecz­nie je­stem z rodu Mon­te­kich. Mam do­no­śny głos i wiem, jak go uży­wać. – Ti­ta­nia jesz­cze nie osty­gła w gro­bie po tym, jak zja­dła za­trute wę­go­rze!

– Nie były za­trute. Za­ufała złemu sprze­dawcy ryb i ob­że­rała się jak głu­pia. – Mama w to uwie­rzyła albo uda­wała, że wie­rzy. – Wiem, że była twoją przy­ja­ciółką, ale po­pa­dła w grzech nie­umiar­ko­wa­nia w je­dze­niu. Poza tym nie ro­zu­miem, jak można w ogóle jeść wę­go­rze. Ta kon­sy­sten­cja! – Uda­wała, że wy­mio­tuje.

– Za­wsze mia­łem wra­że­nie, że Ti­ta­nia ma w so­bie coś z wilka – po­wie­dział tata po na­my­śle. – Pra­wie tu miesz­kała przez lata.

Przy­po­mnia­łam mu:

– Jej ro­dzice są...

– Znam jej ro­dzi­ców! Fa­bian i Ger­trude z domu Bram­bi­lia. Ża­ło­śni lu­dzie nie­for­tun­nie po­łą­czeni wę­złem mał­żeń­skim, któ­rych pra­gnie­niem jest, by wszy­scy wo­kół nich byli rów­nie ża­ło­śni. Dla­czego we­dług cie­bie zno­si­łem Ti­ta­nię, na­wet kiedy... – Za­wie­sił głos i stał nie­ru­chomo ni­czym za­jąc na cza­tach.

– Kiedy co? – Wy­czu­łam tu ja­kąś opo­wieść.

Wtrą­ciła się mama.

– Za­ko­chała się w moim Ro­meo, co wcale mnie nie dziwi. Jest przy­stojny i uro­czy, więc spodo­bał się dziew­czy­nie z ta­kiej nie­szczę­śli­wej ro­dziny. Mu­sia­łam z nią po­roz­ma­wiać i cóż... nie przy­jęła tego do­brze.

Nie po­do­bało mi się to, co mó­wiła.

– Jak nie­do­brze to przy­jęła?

– Nie umiała z wdzię­kiem przy­jąć roz­cza­ro­wa­nia. – Mama naj­wy­raź­niej nie czuła się z tym kom­for­towo. – Gro­ziła mi.

– To­bie? G-gro­ziła? – Za­czę­łam się ją­kać. – Prze­cież je­steś Ju­lią!

– Ude­rzyła pię­ścią w stół i prze­ma­wiała z nie­przy­sta­jącą ko­bie­cie pa­sją, i cho­ciaż nie wy­gna­łam jej z domu Mon­te­kich, bo była bar­dzo młoda i za­nie­dbana przez ro­dzi­ców, ogra­ni­czy­łam jej czas, jaki mo­gła spę­dzać z mo­imi dziećmi. Choć była na­szym go­ściem, nie­ustan­nie mia­łam ją na oku.

– Na szczę­ście prze­nio­sła swoje uczu­cia na księ­cia Ste­fano i za­po­mniała o mnie. – Tata ode­tchnął z ulgą.

– Nie wie­dzia­łam o tym. Przy­kro mi, tatku. – Ta cała dys­ku­sja spra­wiała, że za­czę­łam się wier­cić. – Ti­ta­nia nie była taka jak ja. Smu­tek, który wy­nio­sła z domu, zda­wał się prze­ja­wiać w chwi­lach za­my­śle­nia i me­lan­cho­lii. A do tego jej ob­se­sja na punk­cie tego złego czło­wieka! Ro­zu­miem, że za­ko­chała się w tatku, wszyst­kie ko­biety się w nim za­ko­chują, ale nie poj­muję, jak mo­gła prze­nieść swoje uczu­cia na księ­cia Ste­fano? Męż­czy­znę, który sły­nie z obo­jęt­no­ści w sto­sunku do wła­snej ro­dziny, który ni­gdy ni­kogo nie ko­chał oprócz sa­mego sie­bie?

– Biedna mała dziew­czynka. – Czułe serce mamy naj­wi­docz­niej li­to­wało się nad Ti­ta­nią. – Żeby tak umrzeć, nie za­znaw­szy mi­ło­ści.

– Za­znała mi­ło­ści. Da­wała mi­łość. – Pa­mię­ta­łam to do­sko­nale. – Mia­łam wra­że­nie, że Ti­ta­nia od za­wsze była za­uro­czona księ­ciem. Za­wsze o nim mó­wiła i cią­gle miała na niego oko. W ta­jem­nicy go śle­dziła.

– Czyż­byś udzie­lała jej rad? – za­py­tał tata.

Skrzy­wi­łam się.

– Znasz mnie, tatku. Je­śli mam ja­kąś opi­nię, każdy ma prawo jej wy­słu­chać.

– Ale zdra­dzasz ją tylko wtedy, gdy są­dzisz, że może po­móc – wtrą­ciła mama uprzej­mie.

Tata nie był prze­ko­nany.

– To jedna z two­ich naj­bar­dziej iry­tu­ją­cych cech, Ro­sie. Zwłasz­cza kiedy masz ra­cję.

– Ale jej od­da­nie w sto­sunku do księ­cia Ste­fano nie da­wało mu prawa, by ją otruć! – Po­my­śla­łam o nie­win­nej, ro­ze­śmia­nej, od­da­nej pan­nie mło­dej, którą wi­dzia­łam na we­selu rok wcze­śniej. Pod­nio­słam głos. – Po­dob­nie jak pierw­szej żony, która umarła w ta­jem­ni­czych oko­licz­no­ściach po dzie­się­ciu la­tach mał­żeń­stwa.

– Jego po­stę­po­wa­nie było dla mnie za­sko­cze­niem. Są­dzi­łam, że ją ko­chał. Na tyle, na ile może ko­chać taki okropny czło­wiek. – Mama nie­opatrz­nie po­wie­działa, co na­prawdę my­ślała.

– Zo­stała otruta! – wy­krzyk­nę­łam gło­śniej niż wcze­śniej. – A po­tem ko­lejna żona także umarła na sku­tek dzia­ła­nia tru­ci­zny. A po­tem jesz­cze Ti­ta­nia. Wszyst­kie trzy młod­sze od niego. Wszyst­kie bo­gate. Za­biera im po­sag i po­now­nie się żeni.

– Nie krzycz na mnie, młoda damo! – Tata też pod­niósł głos. – Hi­sto­ryjki na te­mat jego roz­rzut­no­ści, wi­zyt w bur­de­lach i tego, co stało się z jego ko­chanką, są je­dy­nie plo­tecz­kami prze­ka­zy­wa­nymi w to­wa­rzy­stwie.

Mama roz­ło­żyła wa­chlarz i po­wa­chlo­wała nim roz­pa­loną twarz.

– Co stało się jego ko­chance?

– Nic – od­po­wie­dział oj­ciec zbyt szybko.

– Za­pew­nia­łeś mnie, że książę Ste­fano nie jest taki, jak jego re­pu­ta­cja. – Matka była z rodu Ka­pu­le­tich i wy­ra­żała się de­li­kat­nie, jak przy­stało ko­bie­cie o jej po­zy­cji. Na­szej po­zy­cji. Nie­ważne. Te­raz jed­nak jej ton był twardy jak stal.

– Może nie jest ide­al­nym męż­czy­zną, ale... Spójrz na Ro­sie! – Tatko wy­cią­gnął dłoń w moją stronę. – Tego lata skoń­czy dwa­dzie­ścia lat. Dwa­dzie­ścia lat i wciąż jest dzie­wicą!

– To twoja wina, Ro­meo. – Matka rzadko zwra­cała się do niego ostrym to­nem, chyba że była mowa na ten te­mat. – To ty upie­ra­łeś się, żeby dać jej na imię Ro­sa­lina na cześć two­jej pierw­szej mi­ło­ści. Ro­sa­lina, która przy­rze­kła być czy­stą, więc te­raz mamy nie­po­ka­laną córkę. To prze­po­wied­nia! Co wtedy so­bie my­śla­łeś?

– Wiem, wiem. – Tatko sły­szał to już wcze­śniej.

Zer­k­nę­łam na niego.

Wie­dział, o co mi cho­dzi.

– Tamta Ro­sa­lina nie była moją praw­dziwą mi­ło­ścią, a je­dy­nie głu­pim za­uro­cze­niem mło­dzieńca. Mam tylko jedną praw­dziwą mi­łość, moją Ju­lię.

Ski­nę­łam głową. Le­piej.

Oczy­wi­ście nie po­tra­fił na tym po­prze­stać.

– Ro­sa­lina długo nie po­zo­stała dzie­wicą, więc po­dej­rze­wam, że dość szybko się otrzą­snęła po roz­sta­niu ze mną. – Naj­wi­docz­niej to go iry­to­wało.

– Wy­szła za mąż, gdy miała dwa­dzie­ścia je­den lat – za­uwa­żyła mama. – Była za­su­szoną, starą...

– Rów­nie do­brze mo­głaby nie żyć. – Nie no. Za nieco po­nad rok też będę miała dwa­dzie­ścia je­den lat, i cał­kiem do­brze się czuję, dzię­kuję za tro­skę.

Moja pełna zgorzk­nie­nia ob­ser­wa­cja ścią­gnęła na mnie ich spoj­rze­nia. Ni­gdy nie po­tra­fi­łam trzy­mać gęby na kłódkę. Spró­bo­wa­łam od­wró­cić ich uwagę.

– Tatku, dla­czego na­zwa­łeś mnie imie­niem swo­jej dziew­czyny?

Jego ob­li­cze zła­god­niało i zro­bił się sen­ty­men­talny.

– By­łaś taka ma­lutka i mię­ciutka, przez więk­szość czasu ład­nie pach­nia­łaś, no chyba że aku­rat nie, i na­wet wtedy wie­dzia­łem, że sta­niesz się rów­nie piękna jak twoja matka. Twoje duże brą­zowe oczy... I te rzęsy! Je­dyne, o czym mo­głem my­śleć, to ci wszy­scy męż­czyźni, któ­rzy chcie­liby... – Zde­rzył ze sobą za­ci­śnięte w pię­ści dło­nie. – Więc na­zwa­łem cię po cno­tli­wej Ro­sa­li­nie. Wów­czas wy­da­wało mi się to do­brym po­my­słem. Droga Ju­lio, na­wet ty się zgo­dzi­łaś!

Ona jed­nak zrzu­ciła winę na niego.

– By­łam tak za­uro­czona moim mło­dym mę­żem, że zgo­dzi­ła­bym się na wszystko.

W oczach ojca po­ja­wiło się spoj­rze­nie pełne mi­ło­ści.

– Na­dal je­steś taka za­uro­czona? Czym jest świa­tło, je­śli Ju­lia...

O nie. Znowu się za­czyna. Prych­nę­łam.

– Po­ezja! Co za nuda. Gdzie ja­kiś te­mat? Gdzie ja­kaś ak­cja? Przejdź do me­ri­tum!

– Córko, po­ezja jest du­szą na­tury ubraną w słowa! – za­opo­no­wał tata.

– Och, Ro­meo, Ro­meo. – Mama po­ło­żyła dłoń na jego dłoni. – Nie mó­wimy te­raz o na­szej mi­ło­ści. Po­mówmy o mał­żeń­stwie, długo wy­cze­ka­nym mał­żeń­stwie Ro­sa­liny, które bę­dziemy ce­le­bro­wać w na­dziei i wie­rze.

– Ro­sa­lino, za­wsze nam mą­cisz w gło­wach – po­skar­żył się tata. – Gdy­bym cię nie znał, uznał­bym, że ro­bisz to ce­lowo.

– Dla­czego? – wy­mam­ro­ta­łam. – Mą­ce­nie wam w gło­wach nie pro­wa­dzi do ni­czego do­brego.

– Dwie z two­ich młod­szych sióstr już wy­szły za mąż. – Oj­ciec znowu wró­cił na wła­ściwe tory. – Jak to moż­liwe?

To moż­liwe, po­nie­waż moi ro­dzice za­aran­żo­wali po­przed­nie mał­żeń­stwa, a ja po­kie­ro­wa­łam moje piękne, ro­man­tyczne, uzdol­nione, młod­sze sio­stry w ra­miona aman­tów, a sama zo­sta­łam od­rzu­cona. Tań­czy­łam na ich we­se­lach, z za­do­wo­le­niem my­śląc o tym, jak wy­wio­dłam ich w pole. A te­raz coś ta­kiego?

Moje spoj­rze­nie rzu­cało w niego szty­le­tami urazy i zło­ści.

– Tatku, ile mu za­ofe­ro­wa­łeś za ślub ze mną?

– Nic. Wyj­dziesz za niego bez po­sagu. Kiedy za­pro­po­no­wał ślub, po­wie­dzia­łem mu, że mamy zbyt wiele có­rek, aby wy­da­wać pie­nią­dze na po­sag dla tej pod­sta­rza­łej. – Uśmiech­nął się do mnie kon­spi­ra­cyj­nie. – W ta­kich oko­licz­no­ściach trzeba za­ni­żać war­tość to­waru.

By­łoby to za­bawne, ale cała ta sza­lona se­ria wy­da­rzeń nie miała żad­nego sensu.

– To dla­czego mnie chce? – Za­uwa­ży­łam, że oj­ciec zerka w bok, i w końcu zro­zu­mia­łam. Przy­naj­mniej wy­da­wało mi się, że ro­zu­miem. – Och. On mnie po­żąda. Pra­gnie mnie.

– Ro­sie. Córko. – Tata z mi­ło­ścią ob­jął moją twarz. – Wiesz, że cię ko­cham.

– Tak. – Wie­dzia­łam. Był do­brym oj­cem, który chciał dla mnie jak naj­le­piej. Kło­pot po­le­gał na tym, że... to, co było naj­lep­sze dla każ­dej in­nej ko­biety, nie było naj­lep­sze dla mnie, a on nie po­tra­fił tego zro­zu­mieć.

Po­gła­dził mnie kciu­kiem po po­liczku.

– Je­steś piękna. Twoja skóra nie nosi śla­dów po ospie, kiedy pa­trzę na za­rys two­jego po­liczka i twoje ró­żowe usta, wi­dzę twoją matkę, słońce, księ­życ i gwiazdy jed­no­cze­śnie lśniące na fir­ma­men­cie.

Tata są­dzi, że je­stem piękna, po­nie­waż przy­po­mi­nam matkę, i na tym po­lega pro­blem z mo­imi ro­dzi­cami. Wma­wiam so­bie, że są naj­więk­szymi oszu­stami w dzie­dzi­nie ro­mansu, a po­tem tata re­cy­tuje so­net mi­ło­sny na cześć urody Ju­lii, a ona uśmie­cha się do niego nie­śmiało jak dzie­wica, a ich mi­łość pło­nie po­mię­dzy nimi ni­czym ogień ogrze­wa­jący moje serce.

Niech to szlag. By­łoby o wiele ła­twiej być zgorzk­niałą starą panną, gdyby oka­zali się oszu­stami. Mam je­dy­nie na­dzieję, że ja też... Ale nie, są je­dyną parą, jaką znam, ob­da­rzoną sza­loną, praw­dziwą, nie­za­chwianą i wieczną mi­ło­ścią. Cała reszta świata jest mrzonką.

– Ro­sie ma twoje brwi, Ro­meo. – Moja do­brze wy­cho­wana matka po­wie­działa to z roz­ba­wie­niem. – Brwi Sza­tana.

Męż­czyźni pi­sali so­nety na te­mat mo­jej matki. Ni­czego nie­spo­dzie­wa­jące się ko­biety ga­piły się na mo­jego ojca. Był jed­nym z tych fa­ce­tów, któ­rzy wszystko mają na wła­ści­wym miej­scu: jego włosy, twarz i ciało spra­wiały, że ko­biety aż się śli­niły. Tylko jedna rzecz po­wo­do­wała, że nie był skoń­czo­nym przy­stoj­nia­kiem – brwi. I wła­śnie ja je odzie­dzi­czy­łam. Moje brwi wzno­siły się pro­stą li­nią od ką­cika oka w stronę wło­sów, bez żad­nego za­okrą­gle­nia, i by­łam je­dy­nym dziec­kiem, które je dzie­dzi­czyło. Nie chcia­łam za­wra­cać so­bie nimi głowy i za­sta­na­wiać się nad zna­cze­niem tej ce­chy...

Matka cią­gnęła:

– Ko­chany Ro­meo, twoje brwi są tym, co mnie do cie­bie przy­cią­gnęło. Są­dzi­łam, że bę­dziesz ład­nie śpie­wał.

Spoj­rzał na nią i uśmiech­nął się uwo­dzi­ciel­sko.

– Czy speł­ni­łem twoje ma­rze­nie? – Tata spoj­rzał na nią za­lot­nie.

– Póź­niej bę­dziesz mu­siał udo­wod­nić to jesz­cze raz. – Ku­siła go swo­imi sło­wami.

Tłu­miąc wy­buch znie­cier­pli­wie­nia, po­wie­dzia­łam:

– Czy wresz­cie prze­sta­nie­cie? Je­stem wa­szą córką i stoję tu przed wami!

Tata opu­ścił ręce, nie­wąt­pli­wie po to, by trzy­mać je z da­leka od uko­cha­nej Ju­lii, i wró­cił do bie­żą­cego te­matu.

– Książę Ste­fano jest wpły­wo­wym czło­wie­kiem.

W tych sło­wach roz­cią­gał się ogrom bólu i w końcu zro­zu­mia­łam.

– Wpły­wo­wym i po­zba­wio­nym ho­noru czło­wie­kiem, któ­rego na­leży się oba­wiać. Nie tylko ze względu na jego żony. Nie śmia­łeś mu od­mó­wić.

– Nie.

– A więc mam za­pla­no­wać wła­sny po­grzeb przy oka­zji or­ga­ni­za­cji balu za­rę­czy­no­wego? – W mo­ich sło­wach roz­cią­gał się ogrom zgorzk­nie­nia.

– Nie wspo­mi­naj o po­grze­bie. Wciąż jest na­dzieja. Nie traćmy jej. – Mimo to broda mamy za­drżała.

– Dla­czego? – Być może za­brzmia­łam tak, jak­bym się pod­dała, ale wciąż by­łam zła.

– Córko, mo­żesz uda­wać przed nami, ale nie je­steś w sta­nie ukryć prawdy. Wiemy, że je­steś... – tata wy­ar­ty­ku­ło­wał to w taki spo­sób, jakby samo wy­po­wie­dze­nie tego słowa było dla niego bo­le­sne –...in­te­li­gentna.

Spoj­rza­łam na matkę. Ze smut­kiem ski­nęła głową.

– Ro­zu­miesz ma­te­ma­tykę.

– Przy­kro mi, mamo. – Była to kość nie­zgody. – Po­trze­buję ma­te­ma­tyki, je­śli mam pro­wa­dzić go­spo­dar­stwo do­mowe.

– To prawda, gwiazdo prze­wod­nia mo­jego serca. Istot­nie. – Tata ski­nął głową do mamy. – Oj­ciec Lau­renty po­wie­dział mi, że jest nie­zwy­kle uta­len­to­wana. Na­wet bar­dziej niż nasz syn.

Mama wa­chlo­wała się jesz­cze szyb­ciej.

Tatko zwró­cił się do mnie:

– Twoja matka i ja roz­ma­wia­li­śmy o tym mał­żeń­stwie. Przyj­rze­li­śmy mu się pod każ­dym ką­tem. Nie mamy wy­boru. Mu­simy za­ak­cep­to­wać ofertę. Książę Ste­fano za­su­ge­ro­wał, że je­śli od­mó­wimy, może mnie spo­tkać coś złego. Nas. Moją ro­dzinę. To, co po­wie­dział, spra­wiło, że za­czą­łem się bać. Nie je­stem w sta­nie za­wsze wszyst­kich was chro­nić. Ale wiemy... – Ujął moją dłoń. – Wiemy, że mo­żemy na to­bie po­le­gać. Wiemy, że ja­koś się tym zaj­miesz.

– Zajmę się. Ba­lem za­rę­czy­no­wym?

– Tym też.

– Oczy­wi­ście. Kiedy ma się od­być?

– Za dwa dni.

Przez za­ci­śnięte zęby po­wie­dzia­łam:

– Chyba nieco prze­sad­nie uwie­rzy­li­ście w moje zdol­no­ści or­ga­ni­za­cyjne.

– Księ­ciu Ste­fano za­leży ta tym, aby do za­rę­czyn do­szło jak naj­szyb­ciej.

– Po­mogę ci – za­pro­po­no­wała matka ra­do­śnie. – Wiesz, że lu­bię or­ga­ni­zo­wać bale!

Rze­czy­wi­ście lu­biła. Nie umiała tego ro­bić, ale to uwiel­biała.

– Tak, droga matko. Li­czę na to, że uło­żysz kwiaty. Być może zde­cy­du­jemy się na białe li­lie.

– Li­lie? Nie, one nie są od­po­wied­nie na bal za­rę­czy­nowy. Na­dają się na...

Po­grzeb. Słowo za­wi­sło w po­wie­trzu.

Tata po­now­nie pró­bo­wał po­wró­cić do te­matu roz­mowy.

– Mia­łem na my­śli to, że po­le­gamy na to­bie... Że­byś za­jęła się nie­przy­jem­nymi szcze­gó­łami do­ty­czą­cymi księ­cia Ste­fano.

Co we­dług niego mo­głam zro­bić? Za­bić go?

– Bo nikt inny tego nie po­trafi.

Tata spoj­rzał w dół, wsty­dząc się za sie­bie.

– Tak.

Nie chcia­łam pa­trzeć na wstyd zwią­zany z tym, co mu­siał zro­bić. Je­stem prak­tyczną osobą i w za­sa­dzie go ro­zu­mia­łam. Je­ste­śmy Mon­te­kimi. Waż­nymi ludźmi w We­ro­nie. Za­moż­nymi wła­ści­cie­lami win­nic i pro­du­cen­tami naj­lep­szych win w mie­ście. Ale je­ste­śmy tak płodni – nie tylko Ro­meo i Ju­lia, lecz także moje ciotki, wuj­ko­wie, ich mę­żo­wie i żony i ich dzieci – że bo­gac­twa nie star­cza dla wszyst­kich. Na­wet on, Ro­meo Mon­teki, naj­bar­dziej ro­man­tyczny i naj­mniej pru­de­ryjny czło­wiek w We­ro­nie, mu­siał pod­jąć de­cy­zję w opar­ciu o zdrowy roz­są­dek i dla do­bra reszty swo­ich dzieci.

– Może książę Ste­fano weź­mie mnie pod przy­mu­sem, więc wy­zwiesz go na po­je­dy­nek i za­bi­jesz – za­pro­po­no­wa­łam.

– Córko, on nie gra zgod­nie z za­sa­dami. Ni­gdy nie sto­czy ze mną uczci­wej walki. – Tatko się roz­ch­mu­rzył. – Mógł­bym zor­ga­ni­zo­wać za­mach na niego.

– Mógł­byś. Ale to ty­powe dla niego wbi­jać ko­muś nóż w plecy, nie dla cie­bie.

– Dla two­jego do­bra...

Za­wsze prak­tyczna część mnie od­po­wie­działa:

– Dzię­kuję, tato, ale oba­wiam się, że to tylko da­łoby przy­czy­nek ko­lej­nej woj­nie ro­dów i wró­ci­li­by­śmy do po­czątku ro­mansu two­jego i mamy. Tym ra­zem ktoś na­prawdę mógłby umrzeć w gro­bie, i to mo­gła­bym być ja. Nie by­łoby wtedy szczę­śli­wej ro­dzinki.

Mama za­szlo­chała.

Tata się za­ła­mał. A po­tem, po­nie­waż jest męż­czy­zną i nie­szczę­śliwe, pła­czące ko­biety spra­wiają, że czuje się nie­kom­for­towo, uniósł nogę i pu­ścił bąka.

– Ro­meo! – Mama wy­jęła chu­s­teczkę i po­ma­chała nią przed swoją twa­rzą.

– Tato! Se­rio? – Po­spiesz­nie otwo­rzy­łam sze­roko okno.

Dum­nie po­wie­dział:

– Oj­ciec Lau­renty mówi, że zdrowa osoba wy­pusz­cza gazy dzie­sięć razy dzien­nie. – Po czym zro­bił to po­now­nie.

– A iloma oso­bami je­steś, tato? – Ewa­ku­owa­łam się z po­koju, zo­sta­wia­jąc go z jego pier­dami i śmie­jącą się w chu­s­teczkę matką. O to wła­śnie cho­dziło; po­dob­nie jak oj­ciec nie lu­bi­łam pa­trzeć, jak matka pła­cze.

Ale gdy zna­la­złam się w swoim po­koju, od­pra­wi­łam moją za­nie­po­ko­joną opie­kunkę, która nas pod­słu­chi­wała, tak jak wszy­scy do­mow­nicy, i wy­szłam na bal­kon.

Z tyłu domu Mon­te­kich ogród zmie­nił się w gąszcz skła­da­jący się z pną­cych róż, wy­so­kich drzew, wy­po­le­ro­wa­nych ka­mien­nych ła­wek i sze­ro­kiej huś­tawki. Starsi i młodsi lu­bili ogród, a ja znaj­do­wa­łam szcze­gólną roz­kosz w dba­niu o to, by po­zo­stał miej­scem peł­nym słod­kich za­pa­chów i ra­do­snych za­baw. Gra­nice na­szej po­sia­dło­ści chro­nił wy­soki gra­ni­towy mur, a kiedy za­pusz­czał się tu ja­kiś zło­dziej lub chu­li­gan, żeby na­ru­szyć nasz spo­kój, drogę za­gra­dzał mu gę­sty ży­wo­płot z głogu.

Pa­trzy­łam na ja­sny, osło­necz­niony ogród z wi­ją­cymi się ścież­kami, to­po­lami, wy­so­kimi ko­lum­nami zie­lo­nych spi­cza­stych cy­pry­sów oraz na po­tężne drzewo orze­chowca tuż za oknem. Mu­szę po­in­stru­ować ogrod­nika, żeby spry­skał róże prze­ciw mszy­com – po­wi­nien wy­star­czyć słaby roz­twór my­dła i wody – i przy­ciął wy­soki kol­cza­sty ży­wo­płot cią­gnący się wzdłuż muru. Z wes­tchnie­niem opar­łam łok­cie na ka­mien­nej ba­lu­stra­dzie.

Ale za­nim zajmę się ogro­dem, po­win­nam zor­ga­ni­zo­wać mój wła­sny bal za­rę­czy­nowy z okrut­nym i po­żą­dli­wym księ­ciem Ste­fano.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] Pot. czu­łostki (wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od re­dak­cji).
[2] Ta­niec dwor­ski wy­ko­ny­wany w pa­rach, w tem­pie umiar­ko­wa­nym.