Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
42 osoby interesują się tą książką
„Wykorzystano mnie zbyt wiele razy, bym znowu na to pozwoliła. Stałam się zastraszonym zwierzęciem, które odgryzie rękę każdemu, kto spróbuje ją na mnie podnieść”
Berlin tonie w chaosie, a Cassie staje przed wyborem, który może kosztować ją wszystko. Amir szantażuje kobietę groźbą skrzywdzenia jej przyjaciółki i żąda próbki DNA Schwarza.
Z kolei Seth ma własne plany i nie cofnie się przed niczym, by je zrealizować. W jego zimnym, skamieniałym sercu wciąż jednak tli się coś, czego nie potrafi kontrolować.
W mrocznych zaułkach przeszłość i teraźniejszość zderzają się brutalnie, budząc uczucia, które nie mają prawa istnieć.
W tej grze nie ma miejsca na sentymenty. Każdy wybór może być zgubny, a kolejna chwila przesądzić o życiu lub śmierci.
Czy miłość zdoła pokonać nienawiść, gdy wszystko inne jest skazane na zagładę?
Jak daleko posuną się Cass i Seth, by uratować siebie nawzajem?
I czy ocalenie jest w ogóle możliwe, kiedy wokół pozostają tylko zgliszcza?
Wejdź do brutalnego świata, gdzie emocje stają się bronią, zdrada jest na porządku dziennym, a niewłaściwy krok prowadzi ku końcowi.
Odważysz się przekroczyć granicę chaosu?'
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 460
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Córka Zemsty
Copyright © 2025 by Katarzyna Wycisk
Redakcja:
Katarzyna Mirończuk
Korekta:
Joanna Błakita
Korekta po składzie:
Alicja Szalska-Radomska
Skład i korekta techniczna:
Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek
Projekt okładki, oprawa graficzna:
Justyna Knapik | fb.com/justyna.es.grafik
ISBN: 978-83-68280-10-4
Wydanie I
Kontakt: [email protected]
IG: www.instagram.com/katarzynawycisk/
FB: www.facebook.com/KatarzynaWyciskAutor
www.katarzynawycisk.com
www.wydawnictwokdw.com
Książka zawiera sceny przemocy, treści kontrowersyjne i wulgaryzmy. Nie jest przeznaczona dla osób wrażliwych ani dla czytelników poniżej osiemnastego roku życia.
Przedstawione uniwersum nie ma odniesienia w rzeczywistości i zostało stworzone jedynie na potrzeby powieści. Pojawiające się w nim grupy przestępcze, w tym klany arabskie, nie istnieją. Opisana historia to fikcja literacka. Wszelka zbieżność postaci, nazwisk i zdarzeń jest przypadkowa i niezamierzona.
Autorka nie pochwala zachowań ukazanych na kartach powieści.
Chyba tonę. Mam wrażenie, że woda dostaje mi się do gardła i wypełnia płuca, przez co uniemożliwia zaczerpnięcie tchu. Gęsty mrok, który wypełzł znikąd, pochłania mnie kawałek po kawałku. Zatruwa myśli i odbiera kontrolę. Karmi się strachem, pławi w ogarniającej moją duszę niepewności. Jest bezlitosny.
Telefon wypada mi z dłoni. Trzask uderzającego o podłogę plastiku przywraca mnie do rzeczywistości. Promienie słońca ogrzewają skórę, ale w środku czuję jedynie nieprzenikniony chłód.
Próbuję się uspokoić i przeanalizować obecną sytuację, ale nie potrafię. Część mnie pragnie poszukać pomocy. Przez szybę spoglądam na łóżko, w którym spędziłam noc z Sethem. Nie sądziłam, że ostatnie godziny tak bardzo nas do siebie zbliżą. Wbrew temu, co wczoraj stwierdziłam, zapamiętałam każdą chwilę. To nie Sekhmet rozkoszowała się dotykiem boga chaosu. Nie ona wiła się pod nim, łaknąc jego grzesznie słodkich ust. To byłam ja.
Gdzieś z tyłu głowy słyszę przeraźliwy krzyk Leni. Natychmiast się karcę, ponieważ nie powinnam teraz myśleć o Schwarzu, a przynajmniej nie w taki sposób.
Amir nie jest już tym samym człowiekiem, do którego kiedyś żywiłam uczucia. Stał się bestią w ludzkiej skórze, zdolną do najokrutniejszych czynów, byle tylko dostać to, na czym mu zależy.
Wiem, że nie blefuje. Jeśli nie wykonam polecenia, moja przyjaciółka trafi do piekła. Będzie szprycowana heroiną i gwałcona do nieprzytomności. Wykorzystają ją na wszystkie możliwe sposoby, a później wyrzucą jak śmiecia. Umrze w samotności. Opuści ten świat pozbawiona emocji, zobojętniała.
Nie mogę do tego dopuścić. Leni nie zrobiła niczego złego. To najlepsza osoba, jaką znam. Dobra dusza, służąca bezinteresowną pomocą. Nie pozwolę, by ją złamano.
Zaciskam palce na T-shircie Setha, który mam na sobie. Wszystkie nowe możliwości, które pojawiły się na widoku, pryskają jak mydlane bańki. Czas płynie nieubłaganie, a ja nie jestem w stanie wymyślić idealnego rozwiązania.
Cokolwiek zrobię, ktoś na tym ucierpi.
Odtwarzam w głowie rozmowę z Amirem. Sharif stwierdził, że rozpoczęła się wojna, a ja wybrałam złą stronę. Nie mógł jednak wiedzieć, że rozważam zdradę. Nikomu o tym nie powiedziałam.
Klan, dla którego jestem zmuszona pracować, jest zbyt potężny, bym zdołała walczyć przeciw niemu w pojedynkę. Aby wyrwać się spod ich władzy, musiałabym zdobyć równie silnego sojusznika.
Seth Schwarz był idealnym kandydatem. Inteligentny, bogaty, żądny zemsty.
– Kurwa – syczę przez zaciśnięte zęby i ledwo się powstrzymuję od walnięcia pięścią w mur.
Moje życie nie ma znaczenia. Leni jest ważniejsza.
Zachłystuję się rześkim powietrzem, przywdziewam niewzruszoną maskę, za którą chowam obawy, i wkraczam ponownie do środka. Odnajduję swoje ubrania i szybko je wkładam. Przez kilka sekund trzymam koszulkę Setha, patrząc na nią, jakby była rozwiązaniem moich problemów. Potem zwijam materiał i rzucam na rozłożysty fotel stojący w kącie sypialni.
Rozglądam się po pomieszczeniu. Jest luksusowo, ale bez przesady. Dominują te same kolory, co w klubie: czarny, czerwony i złoty. Na ścianie wiszą surrealistyczne obrazy, niektóre z nich zawierają egipskie motywy.
Podchodzę do łóżka. Ciemna, satynowa pościel kusi, by znów zniknąć w jej kokonie i zamknąć oczy. Gdyby nie rosnący na mojej drodze stos kłopotów, właśnie to bym zrobiła. Ostatnie godziny były ulotnym wybawieniem, które teraz przesypuje mi się przez palce niczym pustynny piach.
DNA można zdobyć na różne sposoby, jednak ja muszę być przy tym niezwykle ostrożna. Wolałabym, aby Seth pozostał w słodkiej niewiedzy, a co za tym idzie, nie mogę tak po prostu zabrać z jego domu jakiegoś przedmiotu i liczyć, że on tego nie zauważy.
Przyglądam się poduszce, na której spał mężczyzna. Nie znajduję ani jednego włosa. Nasłuchując, otwieram szufladę stolika nocnego. Sama nie wiem, na co liczę. Poza kilkoma oczywistymi rzeczami rzuca mi się w oczy tylko jedno – pojemnik na soczewki kontaktowe. Czyżby Schwarz miał wadę wzroku?
Nie rozważam dłużej tej kwestii, ponieważ w tym momencie wydaje mi się ona mało znacząca. Zamiast tego wchodzę do łazienki. Przetrząsam ją wzdłuż i wszerz. Powoli odnoszę wrażenie, że zdobycie próbki DNA Setha graniczy z cudem. Nie widzę nawet pieprzonej szczoteczki do zębów. Wszystko wygląda tak, jakbym trafiła do jakiegoś ekskluzywnego hotelu. Zero prywatnych rzeczy.
Mam ochotę krzyknąć z bezradności i frustracji. Tłumię w sobie negatywne emocje i zachowuję zimną krew. Udaję, że groźby Amira na mnie nie wpłynęły, ponieważ tylko tym sposobem będę w stanie wejść w rolę kobiety, którą Schwarz zechce do siebie dopuścić.
Boję się, że pęknę. Nie jestem już tą samą osobą, którą byłam na początku naszej zawiłej znajomości. Intensywność doznań, jakimi Seth mnie obdarza, skutecznie narusza mój pancerz i daje mu wgląd na wnętrze, miękkie i pokiereszowane. Największy problem tkwi w tym, że wcale nie chcę grać przeciwko temu mężczyźnie. Niestety moje uczucia nie są istotne.
Wychodzę ze strefy sypialnianej. Nie mam pojęcia, gdzie się podział Schwarz. Penthouse jest ogromny i podejrzewam, że skrywa niejeden sekret. Niewykluczone, że każdy mój ruch rejestrują maleńkie, ukryte kamery. Jeśli wierzyć krążącym w mediach plotkom, Seth ma obsesję na punkcie prywatności. Zabezpieczenia, które mężczyzna ma w mieszkaniu, wyraźnie są bardzo dobre, ponieważ do tej pory nikomu się nie udało wygrzebać niczego ciekawego o jego życiu osobistym.
Powoli schodzę krętymi stopniami wyglądającymi tak, jakby wisiały w powietrzu. W nocy nie przyglądałam się otoczeniu, co było ogromnym błędem. Oderwałam myśli od potworności, do których zmusił mnie Sharif, ale przez to straciłam równocześnie orientację.
Dopiero teraz rejestruję detale. W umyśle rozrysowuję szczegółową mapę, na której zaznaczam ważne miejsca. Gdybym miała pewność, że nie zostanę przyłapana, zajrzałabym do każdego zakamarka.
Idąc przez przestronny salon, wodzę spojrzeniem po wiszących na ścianach dziełach. Niektóre obrazy są wręcz przerażające. Zatrzymuję się przed tym przedstawiającym boga chaosu trzymającego na rękach martwego węża. Z poderżniętego gardła gada wypływa gęsta krew, w której mityczny Seth prawie całkowicie jest skąpany. W tle widać wschodzące słońce. Namalowane złotem promienie przebijają się przez kłębiaste obłoki.
– Znów mamy dzień – słyszę za sobą lekko zachrypnięty, niski głos. – Znów zwyciężył – kończy Schwarz, stając po mojej prawej stronie.
– Od jak dawna toczysz tę walkę? – pytam, nie odrywając oczu od makabrycznej sceny tryumfu egipskiego boga.
– Zadaj właściwe pytanie, to ci na nie odpowiem.
– Od jak dawna próbujesz zniszczyć klan Sharifów? – Z udawanym spokojem ustawiam się twarzą w twarz ze Schwarzem.
Patrzę prosto w jego bursztynowe oczy, które wyglądają w tym momencie nierealnie. Tęczówki błyszczą, jakby ktoś wpuścił do nich płynne złoto. Dwudniowy zarost i zmierzwione włosy dodają mężczyźnie nonszalancji, a pokrywające jego ciało tatuaże – drapieżności. Ma na sobie tylko szare spodnie dresowe, dzięki czemu widać większość linii i cieni zdobiących oliwkową skórę.
Nieznacznie unosi kącik ust. Ciężko mi zinterpretować ten gest. Nie czuję się zagrożona, ale wiem, że równocześnie nie jestem bezpieczna. Prowadzimy śliską grę i oboje doskonale zdajemy sobie z tego sprawę.
Seth dotyka kciukiem wargi, następnie przesuwa po niej opuszką. Bez skrępowania skanuje moją twarz przenikliwym wzrokiem i zaczyna stawiać kroki. Jeden za drugim. Krąży wokół mnie, czym sprawia, że niepokój, który próbuję zakamuflować, wylewa się szczelinami popękanej tamy.
– Ja nie próbuję ich zniszczyć – wygłasza w końcu i nie patrząc, czy idę za nim, zmierza ku otwartej kuchni, która zajmuje więcej powierzchni niż całe moje mieszkanie. – Po prostu to robię. Kawałek po kawałku burzę stworzone na trupach imperium, upajając się przy tym każdą chwilą.
– Lewe dragi rozprowadzane w Horns to twoja sprawka – strzelam, ignorując nieprzyjemny ucisk w żołądku.
Seth wzrusza ramionami. Nie zaprzecza ani nie potwierdza. Po prostu mi się przygląda, jakby czekał, aż powiem coś jeszcze. Jego nieprzeniknione oczy wręcz do tego zachęcają. Kuszą, bym złamała reguły i nie zważając na konsekwencje, przeszła na drugą stronę.
To mogłaby być moja szansa. Dostrzegam ją tak wyraźnie, że wręcz boleśnie. Bezsilność i nieposkromiona wściekłość rozsadzają mnie od środka. Aż dziw, że ciągle stoję na nogach.
Wystarczyłoby złapać rękę, którą Schwarz wyciągnął w moją stronę, i dać się mu poprowadzić. Wspólnymi siłami wykopać grób, a później pochować w nim Sharifów.
Przygryzam wewnętrzną stronę policzka, by zachować rozsądek. O mało co nie dławię się słowami, które za wszelką cenę chcą opuścić moje usta. Zdesperowana, egocentryczna cząstka mnie pragnie stanąć u boku Setha i pójść z nim na współpracę. Opowiedzieć smutną historię o słabej dziewczynie, która nieświadomie podpisała pakt z diabłem. Wyjawić każdą, nawet najskrytszą tajemnicę. Zdradzić informacje o działalności Sharifów. Zaryzykować i liczyć, że iskierka nadziei zapłonie żywym ogniem.
Nie mogę tego jednak zrobić. Mimo popełnionych grzechów nadal mam w sobie namiastkę dobra. Leni mi zaufała i obdarzyła przyjaźnią. Codziennie się narażała tylko po to, by utrzymać ze mną kontakt. Nie spisała naszej relacji na straty i dzielnie o nią walczyła. Jestem jej tak wiele winna, że wątpię, bym kiedykolwiek spłaciła ten dług.
– Głodna? – Pytanie mężczyzny ściąga moją uwagę.
Trybiki w głowie natychmiast przyspieszają. Gorączkowo szukam sposobności, by uratować przyjaciółkę. Zjedzenie śniadania… brudne naczynia… ślady DNA…
– Dałem kucharzowi wolne, ale jeśli masz odwagę, spróbuję zrobić coś samemu. – Seth zaczyna szperać w szafkach, jakby znalazł się w obcym mieszkaniu i nie miał pojęcia, gdzie co leży.
– Nigdy wcześniej sam nie przygotowywałeś posiłku? – Unoszę brew, choć pewnie nie powinnam być zdziwiona.
– Za kogo ty mnie masz? – Zerka w moją stronę przez ramię. – Sam również doskonale daję sobie radę.
– Chcesz mi przez to powiedzieć, że umiesz gotować i wcale nie jesteś zagubiony we własnej kuchni? – droczę się z nim, próbując nie uciekać myślami do Leni i tego, co teraz z nią robią.
Schwarz znajduje kubki i talerze. Wyciąga dwa zestawy i umieszcza je na marmurowym blacie wyspy, przy której stoją trzy hokery.
– Przestań mnie lustrować i posadź ten zgrabny tyłek na miejscu, żebym mógł cię obsłużyć. – Mówiąc to, przesuwa spojrzeniem po moim ciele, czym daje mi równocześnie do zrozumienia, że jego wypowiedź ma drugie dno.
Z niewyraźnym uśmiechem spełniam polecenie. Mimowolnie odliczam sekundy. Każda z nich jest przedłużeniem cierpienia przyjaciółki. Za każdą powinnam odpokutować.
Alex nie miał racji, Seth nie potrafi czytać w myślach. Gdyby posiadał tę umiejętność, nie zachowywałby się w ten sposób. Nabieram przekonania, że wie o mnie więcej, niż przypuszczam. Wcześniej zainsynuował, że nie ja jestem dla siebie najważniejsza. Sądzę, że pił do Leni. Trudno stwierdzić, co między nami kiełkuje i ile w tym prawdziwego uczucia. Ciążące na naszych barkach tajemnice nie pozwalają nam się całkowicie otworzyć.
– Wyglądasz na nieobecną.
Mrugam kilka razy, by wyjść z dziwnego transu. Twarz Schwarza jest tuż przede mną. Mężczyzna oparł łokcie o blat i wnikliwie mi się przygląda.
Wątpliwości znów wracają. Intensywny wzrok bursztynowych oczu zdaje się przenikać mnie na wylot. Może jednak Seth doskonale zdaje sobie ze wszystkiego sprawę? Może daje mi szansę? Albo się bawi? Niczym kot myszą. Pozwala mi odbiegać na kilka kroków, by ostatecznie zgnieść na miazgę i pożreć.
– Jaa… – przeciągam to słowo, układając sobie dobrą wymówkę, a kiedy ta wreszcie przychodzi mi do głowy, oznajmiam: – Nie sądziłam, że zostanę na śniadaniu.
– Zamierzałaś uciec bez pożegnania i udawać, że miniona noc nigdy nie miała miejsca?
– Właśnie – odpowiadam bez namysłu.
– Możesz próbować mnie oszukać, ale przynajmniej nie okłamuj siebie. Gdybyś potrafiła cofnąć czas, zrobiłabyś dokładnie to samo. I upajałabyś się przy tym każdą sekundą.
– Nie udawaj, że ty czujesz inaczej.
– Czuję, że pieprzenie się z tobą trafi na listę moich uzależnień bez względu na to, czy mi się to podoba czy nie – przyznaje bez krzty skrępowania. – Powiedz, o czym teraz myślisz.
– Już ci mówiłam, jestem głodna…
– Nie – przerywa moją wypowiedź. – O czym naprawdę myślisz?
Stworzony przez wyobraźnię obraz torturowanej Leni robi się makabryczniejszy. Mam wrażenie, że Seth widzi go równie wyraźnie co ja i tylko czeka, aż rozplączę język i zacznę śpiewać.
– Boję się, że podjęte przeze mnie decyzje przyniosą same straty – wyduszam wreszcie. – Że cokolwiek zrobię, będzie miało zły finał.
– Wolałabyś, aby ktoś inny zadecydował za ciebie?
– Czasami myślę, że tak byłoby łatwiej – wyznaję, lekko zawstydzona, i tłamszę w sobie chęć kontynuowania.
Na krótki moment tracę opanowanie, przez co uciekam wzrokiem w bok. Szybko biorę się znów w garść, aczkolwiek Seth zdążył wyłapać tę chwilę słabości.
– Łatwiej nie oznacza lepiej – oświadcza. – Wolność, choć smakuje tak cholernie dobrze, jest również ciężka do udźwignięcia. Żeby móc czerpać z niej rozkosz, trzeba się nauczyć z nią obchodzić.
– Ty posiadłeś tę umiejętność?
– Uważasz, że jestem wolny? – kontruje, nie odpowiadając na pytanie.
– Na pewno bardziej niż ja – szepczę, ale na tyle głośno, by zrozumiał.
– Liczę, że wiesz, kto posiada klucz do twojej klatki.
Przyglądam się mu wnikliwie. Usiłuję rozgryźć, co ma na myśli. Do czego dąży?
– Ty – mówi, jakby to było oczywiste. – Siedzisz za kratami, ponieważ brakuje ci odwagi, by wyfrunąć na zewnątrz.
– Twoim zdaniem jestem tchórzem? – pytam, grając opanowaną i spokojną.
– Moje zdanie nie ma w tej sprawie wielkiego znaczenia. Chodzi wyłącznie o twoje.
Zagryzam zęby, by nie wypowiedzieć cisnących mi się na język słów. Nie chcę, by Schwarz usłyszał, jak bardzo siebie nienawidzę.
Świadoma tego, że nie mam dużo czasu, a nasza rozmowa może trwać w nieskończoność, wstaję i bez wyjaśnienia przejmuję stery w kuchni. Nie oglądam się za siebie. Nie potrzebuję konfrontacji z zadowolonym wyrazem twarzy Schwarza. Wie, że wygrał. Trafił w mój czuły punkt i nie odpuści, dopóki nie wyciśnie ze mnie odpowiedzi.
Wyjmuję z dwudrzwiowej lodówki potrzebne składniki. Później przeszukuję szafki, by odnaleźć patelnię, i jak gdyby nigdy nic zaczynam przygotowywać jajecznicę. Nieprzyjemne uczucie szamocze się w moich trzewiach. Gryzie, szarpie i rwie.
– Często to robisz? – Seth po dłuższej chwili przełamuje ciszę.
Jestem wdzięczna, że dał mi choć odrobinę czasu na ochłonięcie. Postępuję rozważnie, stawiam kroki z niezwykłą ostrożnością. Mimo to wydaje się, że dzięki wyczulonym zmysłom rozpoznaje moje wahania. Wie, kiedy zaatakować, a kiedy lepiej przyjąć pasywną postawę.
– Niemal każdego ranka – udaję, że źle go zrozumiałam, i liczę, że podłapie temat.
Nakładam nam po porcji przygotowanego przeze mnie śniadania, po czym siadam obok Schwarza i wgapiam się w stygnącą jajecznicę.
Choć doskwiera mi głód, nie mam ochoty na jedzenie czegokolwiek. Prawdopodobnie nie dałabym rady przełknąć nawet małego kęsa. Jest mi niedobrze.
– Znów to samo – komentuje mężczyzna, a ja już wiem, że z jego strony przyszła pora na ofensywę, którą nie tak łatwo będzie zatrzymać. – Uciekasz – zaczyna tłumaczyć. – Dziwne. Na pierwszy rzut oka wyglądasz na niezłomną, ale w rzeczywistości przepełnia cię strach. To musi być okropne. Zdumiewające, że mimo tych wszystkich negatywnych emocji nadal potrafisz oddychać.
– Przestań – nakazuję, ale mój głos nie brzmi nawet w połowie tak ostro, jakbym tego chciała.
– Mówić prawdę? Sądziłem, że właśnie na tym ci zależy. Wolisz, żebym kłamał?
Powinnam była wyjść z apartamentu od razu po przebudzeniu. Jestem w totalnej rozsypce. Niezdolna do błyskotliwej wymiany zdań i szybkich ripost. A on to czuje. Przejrzał mnie na wylot.
– Nie – wyduszam, obserwując, jak Seth kosztuje jajecznicy.
Nie spieszy się, powoli przeżuwa, a później połyka i upija łyk świeżo zaparzonej kawy. Testuje moją cierpliwość? Niech go piekło pochłonie. Najchętniej potrząsnęłabym nim i zmusiła, by pociągnął tę rozmowę.
– Smaczna – oznajmia, by chwilę później włożyć do ust kolejny kęs.
Ściskam widelec coraz mocniej. Jeszcze trochę i wbiję mu go w dłoń. Nie mogę się jednak zdradzić. Zdobędę to pieprzone DNA i uratuję Leni, choćbym miała przypłacić tę akcję życiem.
– Czekasz, aż trucizna zacznie działać? – pyta niespodziewanie, ale wbrew temu, co powiedział, pochłania całą zawartość talerza.
– Nie mam powodu, by życzyć sobie twojej śmierci. Najzwyczajniej straciłam apetyt.
– Nie masz powodu… – powtarza z osobliwym uśmiechem. – Interesujące.
– Gdybym chciała cię zabić, zrobiłabym to nocą.
– Intensywnie o tym myślałaś, hm?
W milczeniu zerkam na widelec, który Schwarz trzyma w dłoni. To silniejsze ode mnie. Presja daje mi się we znaki. Przygnieciona zbyt dużymi ciężarami, ledwo zipię. Znalazłam się w labiryncie, gdzie każda ścieżka prowadzi donikąd. Ściany są ruchome. Za parę sekund mnie zmiażdżą.
– Zastanawiasz się czasem, co by było, gdyby Viktor nie zginął?
Zadane pytanie trafia prosto w moje serce. Ból w klatce piersiowej staje się wręcz nieznośny. To tylko rozmowa. Słowa, które nie powinny nieść za sobą cierpienia. A jednak. Prawie się rozpadam. Wzniesiony przeze mnie mur jest już doszczętnie zburzony. Nie mam sił, by dźwigać cegły i zbudować go na nowo.
– Nie – kłamię.
Zapach smażonych jajek sprawia, że niemal puszczam pawia. Nie mogę już dłużej. Ale muszę. Dla Leni.
– Jak oceniłby ciebie i twoje wybory? – ciągnie nieubłaganie, jakby w ogóle nie usłyszał mojej odpowiedzi.
– Powiedziałam: nie! – Ton mojego głosu przybiera wrogą nutę.
Przypominam zranione dzikie zwierzę, które w desperacji jest gotowe zagryźć, żeby tylko przetrwać. Seth, w przeciwieństwie do mnie, wygląda na w pełni zrelaksowanego. Oblizuje widelec i ostentacyjnie kładzie go na pustym już talerzu.
– Byłby tobą zawiedziony? – kontynuuje tortury.
– Pierdol się – syczę, choć wcale nie powinnam tego mówić.
– Może lepiej, że jednak go tutaj nie ma.
Tym jednym zdaniem sprawia, że naciągana przez niego od kilku minut struna pęka z głośnym hukiem. Niesiona potężną falą emocji, uderzam pięścią w blat, wyobrażając sobie, że trafiam w szczękę Schwarza.
– Zależało mu na tobie – ciągnie, kompletnie nie zwracając uwagi na moją bojową postawę. – Na osobie, którą mu pokazywałaś – poprawia się, a później przesuwa po mnie oceniającym spojrzeniem.
– Osobie, którą mu pokazywałam? – powtarzam z wyraźnym oburzeniem. – Insynuujesz, że grałam kogoś, kim nie jestem?
– Stwierdzam fakty.
– Chuja wiesz!
– Pozwolę sobie się z tobą nie zgodzić. Wiem całkiem sporo. Na przykład to, że nie byłaś z nim szczera.
– Nigdy go nie okłamałam – tłumaczę się, a przecież nie muszę tego robić.
Mężczyzna podsumowuje moją wypowiedź kpiącym prychnięciem, czym doprowadza mnie do szału.
– Co najgorszego w życiu zrobiłaś? – ponawia pytanie, które zadał mi już niejeden raz.
– Jakiej odpowiedzi oczekujesz? Co? Mam się przed tobą płaszczyć? Udowadniać, że jestem warta zainwestowanych przez ciebie czasu i pieniędzy?
– Nie tylko ciebie postawiono pod ścianą – mówi, ale ja nie rozumiem, do czego to odnosi.
Mogę jedynie domniemać. Układać teorie, które i tak nie zostaną potwierdzone.
– Szczerość za szczerość – oświadcza i odsuwa talerz. – To dobry układ, nie sądzisz?
Obraca się do mnie i bez ostrzeżenia łapie siedzenie hokera, który zajmuję, by gwałtownie go do siebie przyciągnąć. Nasze kolana stykają się ze sobą, a bliskość mężczyzny działa na mnie bardziej, niż powinna.
– Odpowiedz – nalega, nie dając mi możliwości odwrotu.
– Co ci takiego zrobiłam, że postanowiłeś mnie zadręczać? – kontruję, choć w środku już pogodziłam się z przegraną.
– Dojdziemy do tego w swoim czasie.
– Gardzisz klanem, a sam nie jesteś od nich lepszy.
Wykrzywiam usta w złości i konsternacji, a on pierwszy raz dzisiaj traci opanowanie. Oczywiście nie w tym samym stopniu co ja. Zdradzają go jedynie niuanse: zaciśnięte szczęki, spięte mięśnie, lekko poszerzone nozdrza.
– A co z tobą? – pyta już nie tak spokojnym głosem jak kilka minut wcześniej.
– Nigdy nie twierdziłam, że jestem dobrym człowiekiem.
– Ja też nie, ale to nie oznacza, że możesz porównywać mnie z nimi, a co dopiero stawiać poniżej.
– Mam dość bycia wykorzystywaną.
– Czyżby? – Unosi brew, jakbym powiedziała coś niedorzecznego. – Dlaczego więc ciągle na to pozwalasz?
– Nie masz pojęcia… o mnie, o moim życiu. O niczym, kurwa!
Łzy wypełniają mi oczy. Nie pozwalam im popłynąć. Twardo walczę z narastającymi emocjami. Gniew miesza się z rezygnacją. Nikłe światełko na końcu tunelu gaśnie. Mrok gęstnieje. Zaraz całkowicie mnie udusi.
– Może i nie mam – mówi po krótkiej przerwie Schwarz. – Wiem jednak wystarczająco dużo, by móc wydać osąd.
– Mnie chcesz sądzić?
– Jeśli przyjdzie mi na to ochota, cały świat.
Sposób, w jaki to wypowiada, każe mi mu wierzyć. W moim sercu narasta obawa. Ten człowiek byłby zdolny do wielu okrucieństw w imię zemsty. Łaknie jej niczym usychająca roślina wody.
Nie chcę stać się jego wrogiem.
Po tym, co planuję zrobić, tak właśnie będzie.
– Od ciebie zależy, czy będziesz stać przy mnie i obserwować, jak inni płoną, czy dołączysz do nich, by poczuć ogień na własnej skórze – oznajmia, a bursztynowe oczy spowija taki chłód, że odnoszę wrażenie, iż dosięga nawet mojego wnętrza.
Nieruchomieję. Ciężko mi znaleźć wyjście z tej sytuacji, zwłaszcza ze świadomością tego, że Leni jest w niebezpieczeństwie.
– Potraktuj naszą poranną pogawędkę jako wskazówkę – mówi dalej, po czym niespodziewanie wstaje, wypija resztę kawy i stawia kubek tuż przed moim nosem. – I nie zapominaj, że ta wskazówka może być równocześnie groźbą. – Zakłada mi włosy za ucho, potem gładzi wierzchem dłoni szyję i dekolt.
Ostatecznie opuszcza kuchnię. Tak po prostu zostawia mnie samą, co sprawia, że wpadam w jeszcze większą panikę. Nie potrafię uspokoić myśli.
Wsłuchuję się w odgłos kroków. Potem nastaje cisza. Jestem zamknięta w ogłuszającej pustce.
Wpatrzona w leżący na talerzu Setha widelec, układam w głowie możliwe scenariusze. Wariuję. Inaczej nie można tego nazwać. Jawa miesza się ze snem. Szukam dziury w całym, a przecież wystarczyłoby ruszyć tyłek, wyjąć z szuflady czysty sztuciec i podmienić go, a ten ze śliną Schwarza zabrać.
Serce podchodzi mi do gardła, wyobraźnia kreuje coraz bardziej pesymistyczne wizje przyszłości. Niewykluczone, że Seth tylko czeka na mój ruch. Obserwuje mnie nawet w tej chwili. Jeśli ukradnę ten pieprzony widelec, wyłoni się z cienia i odstrzeli mi łeb.
Celowo użył takich, a nie innych słów. Jest znakomitym strategiem, który każde działanie ma dokładnie przemyślane. Przypuszczam, że wystawia mnie na próbę. Testuje, czy jestem godna jego zaufania.
Zdobył moje ciało, a teraz podbija umysł. Ziarno, które zasiał w momencie naszego pierwszego spotkania, zakiełkowało. Podlewał je, by rosło w siłę i opanowało zmysły.
Mam tydzień… Siedem cholernie krótkich dni i nocy.
Nie mogę podejmować tak ważnych decyzji w stanie rozsypki. Muszę ochłonąć, przekalkulować to na chłodno. Martwa nie pomogę nikomu. Jeszcze będzie okazja. A jeśli nie, sama ją sobie stworzę. Nie wpadnę naiwnie w zastawioną przez Schwarza pułapkę. Ominę ją, uśpię jego czujność, a potem zdobędę DNA.
Przetrwam. Leni da radę. Amir jej nic nie zrobi. Wszystko będzie dobrze.
Z premedytacją poruszam temat śmierci mojego dawnego „ja”. Obserwuję Cass od dłuższego czasu. Uczę się jej na pamięć. Gesty często zdradzają więcej niż słowa. W przypadku tej kobiety są głównym źródłem dającym mi obraz aktualnej sytuacji. Nie mogę ufać, że ona kiedykolwiek podzieli się ze mną prawdą. Została skrzywdzona, złamana na wiele sposobów i wykorzystana.
Miniona noc obudziła we mnie uczucia, o których istnieniu wolałbym zapomnieć. Obecność Cass osłabia moją barierę, którą tak długo wznosiłem. Mam wrażenie, że przy niej coś rozrywa mi klatkę piersiową. Żebra się cofają, obnażając ledwo żywe serce. Tętniący mięsień ocieka krwią. Rana na ranie – każda głęboka i bolesna. A w środku miazga, którą pozostawiła po sobie moja najlepsza przyjaciółka, moja bratnia dusza, moja zguba.
Pozwalam Cassie pobyć samej. Wiem, że coś się wydarzyło, pytanie – co konkretnie. Zachowanie kobiety uległo zmianie. Próbuje to zakamuflować, ale widocznie jest na granicy wytrzymałości.
Gdy spotkałem ją przy grobie Viktora, była cieniem człowieka. Roztrzęsiona, ledwo stała na nogach. Przyznała, że zabiła, ale nie zdradziła mi niczego więcej. Wątpię, by myślała o tym samym co ja. Odnoszę wręcz wrażenie, że wymazała ten epizod z pamięci, jakby w ogóle nie miał miejsca. Jakby fakt, że doprowadziła do śmierci Karoline, był zupełnie nieznaczący.
Wyjmuję z kieszeni komórkę i siadam na sofie w strefie wypoczynkowej. Nie widzę stąd Cass, ale dzięki aplikacji na iPhonie mam dostęp do wszystkich kamer w penthousie. Wczesnym rankiem, chwilę po tym, jak opuściłem sypialnię, kobieta rozmawiała z kimś przez telefon. Nie jestem w stanie powiedzieć, na jaki temat toczyła się konwersacja, ale wystarczyła mi mimika Winter. Przypuszczam, że Amir traci cierpliwość i za wszelką cenę chce dotrzeć do prawdy. Cassie jest jego jedynym środkiem do celu. Tylko ją do siebie dopuszczam.
Sharif potrzebuje niezbitego dowodu. Czegoś, co potwierdzi lub kategorycznie podważy jego podejrzenia. Próbka DNA byłaby idealna. Z tym że ja nie chcę kończyć naszych podchodów. Właśnie się rozkręcam.
Musi mieć haka na Cass. Prawdopodobnie niejednego. Coś miało miejsce w jej przeszłości. Nie tylko moje życie jest skomplikowane. Każdy z nas dostał własny krzyż do dźwigania.
Wszystko mogłoby się potoczyć inaczej, gdyby mnie wtedy nie okłamała. Wybaczyłbym jej wiele. Rozgrzeszył bez mrugnięcia okiem i zabrał ze sobą.
Zabawne, jaki wpływ mają na nas drobnostki. Budujemy swoje szczęście na pieprzonych klockach domino. Wystarczy niewinny błąd, by wszystko poszło się jebać.
My już raz przegraliśmy tę grę. Runęliśmy z głośnym hukiem, łamaliśmy nie tylko swoje serca, ale także dusze. Zniszczyliśmy siebie. Rozszarpaliśmy się kawałek po kawałku. Niczym wygłodniałe sępy.
A teraz znów to robimy.
Lgnę do Cass jak ćma do ognia. Moje skrzydła już płoną. Zamieniam się w proch, który później ona beznamiętnie zdmuchnie.
Zaciskam dłoń w pięść. Na ekranie widzę jej postać. Ma na sobie te same ubrania co wczoraj, kiedy spotkałem ją na cmentarzu. Suknia, którą przywdziała w A’aru, została w klubie. Wyglądała w niej obłędnie, jakby rzeczywiście przeistoczyła się w moją boginię zemsty. Nadal czuję jej smak na ustach. Grzech nigdy nie był tak pociągający jak przy niej. Mógłbym go spijać z pełnych, słodkich warg Cass. Utonąć w nim i już nigdy się nie wynurzyć.
Wykorzystaliśmy siebie nawzajem. Nie planowałem tego. To ona miała zostać moją ofiarą, nie na odwrót. Chciałem zabrać jej wszystko, zużyć, a później wyrzucić. Bez konsekwencji. Bez emocji.
Pragnąłem, by się pode mną rozpadła. Zapłaciła za ból, który wtedy mi dała. Do niedawna żyłem złudzeniem, że jeśli ją zniszczę, zabiję także uczucia, które do niej żywię. Z każdą kolejną chwilą spędzoną u boku Cass zdaję sobie sprawę, że to niemożliwe. Ona nie zniknie. Nawet jeśli poderżnę kobiecie gardło i będę patrzył, jak się wykrwawia, by ostatecznie pogrzebać jej zimne zwłoki pod grubą warstwą ziemi – nie zaznam spokoju. Smutne oczy Cassie zakorzeniły się głęboko w moim sercu. Zainfekowały je. Bezpowrotnie.
Czuję nieprzyjemny ucisk w dole brzucha. Przeklinam tę część mnie, która pragnie chronić Cass. Nie chcę dłużej być tym słabym, naiwnym głupcem. Nie po to spłonąłem żywcem i zmartwychwstałem, żeby wpaść w sidła tej samej żmii. Muszę się wziąć w garść. Wyłączyć emocje i dokończyć dzieła. Choćbym miał całkowicie pozbawić siebie uczuć, zamienić serce w zimny, martwy kamień… poniosę tę ofiarę, byle tylko zobaczyć upadek Sharifów.
Skupiam uwagę na siedzącej w kuchni kobiecie. Nie muszę znać jej myśli, by wiedzieć, co się z nią teraz dzieje. Postawiłem ją przed niezwykle trudnym wyborem i jestem prawie pewny, że ona doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Co rusz spogląda na sztućce, których używałem, po czym zerka w stronę szuflad. Korci ją, by podmienić widelec na świeży, a ten brudny zabrać ze sobą.
Istnieje parę sposobów, by zyskać na czasie, nie ryzykując spalenia się w moich oczach. Mogłaby namierzyć kogoś o podobnych genach i dostarczyć Amirowi fałszywą próbkę. Oczywiście o ile faktycznie jest tak, jak podejrzewam, i jej poranna rozmowa dotyczyła właśnie DNA. Nie jestem naiwny, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że Amir ma możliwości, by zdobyć materiał porównawczy. Nadejdzie też moment, gdy się dowie, kim jestem, ale to ja o tym zdecyduję, nie jego dążenia do rozwiania przypuszczeń.
Wyciągam daleko idące wnioski, lecz nie robię tego bez powodu. Latami uczyłem się interpretować ludzkie odruchy. Każdy z nas jest inny, ale często reagujemy na dane sytuacje podobnie.
Daję Cass kwadrans. Piętnaście minut to wystarczająco dużo, by wybrała drogę, po której chce kroczyć. Dłuższe zwlekanie obudziłoby jej czujność.
Po upływie tego czasu unoszę kącik ust.
Chyba bierze pod uwagę, że ją sprawdzam. Albo pragnie zmienić stronę i zwrócić się przeciwko Sharifom. Urabiam ją od kilku tygodni, by dojrzała do tego wyboru. Wyjawienie kobiecie mojej prawdziwej tożsamości miało zapieczętować naszą współpracę, jednak czy ta pora już nadeszła? Zbyt wczesne skonfrontowanie jej z prawdą mogłoby przynieść skutki odwrotne do zamierzonych.
Wracam do kuchni. Gdy jestem w polu widzenia Cass, udaję, że właśnie skończyłem z kimś rozmawiać, po czym chowam komórkę do kieszeni.
– Dlaczego zostawiłeś mnie samą? – pyta prosto z mostu, a kiedy otwieram usta, by jej odpowiedzieć, dodaje: – Daruj sobie kłamstwa. Oboje wiemy, że z nikim nie rozmawiałeś.
Uśmiech bezwiednie rozkwita na mojej twarzy. Widok przerażonej Cass nie napawa mnie rozkoszą. Z podciętymi skrzydłami siedzi w klatce i uderza o metalowe pręty. Ciekawe, czy jest świadoma, że klucz do jej wolności leży w mojej dłoni.
Opieram się o marmurowy blat, patrząc na dawną przyjaciółkę z góry. Dwubarwne oczy migoczą od nadmiaru emocji. Widniejący w nich ból powinien mnie satysfakcjonować, jednak tak nie jest. Nieważne, jak bardzo sobie tego życzę.
– Z przyjemnością wysłucham twoich przypuszczeń – oznajmiam opanowanym tonem.
Nie jest sztuką porzucić popękaną rzeźbę, lecz stworzyć z niej coś nowego. Coś, z czego będzie się czerpać korzyści i czuć dumę.
– Zabrałeś mnie tutaj nie bez powodu – zaczyna na pozór pewna siebie, ale ja wyłapuję strach w każdym wypowiedzianym słowie. – Zawsze masz wszystko zaplanowane. Zdaje się, że wraz z pierwszym oddechem sporządziłeś listę, której punkty po kolei odhaczasz.
– Brak mi spontaniczności?
– Brak ci skrupułów – poprawia natychmiast.
– Nie przypominam sobie, żebym zrobił coś wbrew twojej woli.
– Nie chodzi o minioną noc. – Prostuje plecy, jakby chciała sprawić wrażenie silniejszej i pokazać, że nade mną góruje.
Nic z tego. Za dobrze ją znam, by się nabrać.
– Kontynuuj – zachęcam, krzyżując z kobietą spojrzenie.
– Bawisz się moimi uczuciami…
Przerywam jej głośnym parsknięciem.
– A ty dobrze wiesz, o czym mówisz, prawda? Dokładnie to samo robisz ze mną – zarzucam, ciekawy, jak daleko odważy się pójść.
– Masz rację – przyznaje, czym po raz pierwszy dzisiaj wprowadza mnie w lekkie skołowanie. – Przez długi czas udawałam, zwodziłam cię i karmiłam kłamstwami.
– Ranisz moje uczucia – sarkam, zachowując zimną krew.
Cass wstaje. Hebanowe kosmyki spływają, łaskocząc odkryte części ramion. Mam ochotę zatopić palce w jej włosach. Przyciągnąć ją do siebie i przypomnieć, że należy do mnie. Znów skosztować tych słodkich, grzesznych ust. Sprawiać ból i dawać rozkosz. Stracić kontrolę i pozwolić się porwać chaosowi.
– Niejednokrotnie rozważałam, czy ty w ogóle je posiadasz. – Staje tak blisko, że gdy mówi, czuję na nagiej piersi ciepło jej oddechu. – Gdybym zyskała pewność, że jesteś zdolny do uczuć, może byłoby mi łatwiej.
– Podzielić się prawdą?
– Zaufać ci – tłumaczy.
– Chciałabyś mi zaufać?
– Właśnie w tym tkwi problem.
Jej uda ocierają się o moje nogi. Uwodzicielski zapach i gorąco emanujące z ciała kobiety kuszą, bym uległ. Jednak nie robię tego. Łapię krawędź kuchennego blatu i mocno zaciskam na niej palce.
– Gra, którą toczymy, stała się zbyt ryzykowna – stwierdza po chwili.
– Myślałem, że lubisz ryzyko.
– Owszem, o ile na szali stawiam wyłącznie własne życie.
To jedno zdanie tworzy w mojej głowie kilka zupełnie nowych możliwości.
Cass dobiera słowa z niebywałą ostrożnością. Nie wie, na ile może sobie przy mnie pozwolić. Jestem niezależną figurą na szachownicy, a ona próbuje wybadać, którą ze stron wybiorę.
Z tym że ja wcale nie muszę dokonywać wyboru. Przygotowałem dużo bardziej interesującą opcję.
– Czyli miałem rację – oświadczam, nawiązując do naszej rozmowy we Włoszech. – Nie stawiasz siebie na pierwszym miejscu – przypominam. – Jak wiele byłabyś w stanie poświęcić dla tej konkretnej osoby?
Kobieta się waha. Milczy, patrząc na mnie uważnie.
– Ja również chcę, żebyś mi zaufała – ciągnę gotowy na cios, ale w aktualnej sytuacji nie dostrzegam lepszego posunięcia. – Co więcej… pragnę jednocześnie zaufać tobie. Nie mogę jednak zignorować paru twardych faktów i postąpić wbrew napisanym przez siebie regułom. Dopóki nie spełnię danej obietnicy, nie dam się zmieść z planszy.
– Jakiej obietnicy? – pyta półszeptem, dzielnie znosząc mój wzrok, choć coś mi mówi, że w środku cała drży.
Cass jest jak dostojna pantera, którą kłusownicy zadźgali prawie na śmierć. Ofiara bliska końca. Najbardziej nieprzewidywalna i zdolna do najbrutalniejszego ataku.
– Przysiągłem zemstę.
Ta odpowiedź ma słodko-gorzki smak.
Cassie mruga nerwowo i na ułamek sekundy ucieka spojrzeniem w bok. Gdy ponownie wraca do mnie wzrokiem, coś zmienia się w jej twarzy. Maska, która i tak dawała mi wgląd na prawdziwe oblicze kobiety, całkowicie opada.
– Zemstę na Sharifach? – dopytuje, na co powoli kiwam głową. – Dlatego że przyczynili się do śmierci twojego ojca?
– Nie – zaprzeczam, ale nie zdradzam jej, że historia, którą opowiedziałem na jachcie, jest wyssana z palca.
Zagryza zęby i daje sobie trochę czasu. Nie próbuje dalej zgadywać. Czeka, aż sam zacznę mówić. Patrzy mi prosto w oczy. Nawet nie drgnie. Mimo to czuję osobliwy nacisk. Jakby coś w jej spojrzeniu zmuszało mnie do wyjawienia sekretów.
– Odebrali mi matkę – wyduszam z siebie, nie mogąc opanować walącego szaleńczo serca.
Cass przełyka głośno ślinę. Czyżby wreszcie dotarło do niej to, co próbuję przekazać, odkąd ponownie na siebie trafiliśmy?
– Przykro mi…
– Przestań kłamać – przerywam jej spokojnym, ale przepełnionym gniewem głosem. – Tę część mamy już za sobą. Mówisz, że ci przykro, ale wcale tak nie jest. Daruj to sobie.
Wkurwia mnie dezorientacja malująca się na twarzy kobiety. Jak może? Ile jeszcze muszę zdradzić, by pojęła?
– Co najgorszego zrobiłaś w życiu? – powtarzam z nadzieją, że po raz ostatni.
Mina Cass rzednie. Robi krok w tył, po czym lustruje moje ciało spojrzeniem od góry do dołu, jakbym niespodziewanie stał się kimś zupełnie innym.
– Oskarżasz mnie – mamrocze bardziej sama do siebie. – Uważasz, że ja… – urywa i patrzy pytająco. Stawia kolejny krok w tył. – Co konkretnie masz na myśli, mówiąc, że Sharifowie odebrali ci matkę?
Nie odpowiadam. Pozwalam, by sama się domyśliła. Podarowałem jej wystarczająco dużo czasu i wskazówek.
– Narkotyki? – drąży, a ja ledwo zauważalnie przytakuję. – Przedawkowanie?
– Speedball – precyzuję, badawczo przyglądając się reakcji Cass. – Przygotowany w taki sposób, że powaliłby każdego.
– Twierdzisz, że celowo sprzedali jej lewy towar?
– Nie sprzedali – poprawiam. – Wysłali kogoś, by dostarczył paczkę do mieszkania.
Dawna przyjaciółka obejmuje się ramionami, jakby tym gestem budowała tarczę przed moim gniewem. Wpatrujemy się w siebie nieprzerwanie. Prąd przebiega między nami po linii tego intensywnego spojrzenia. I wtedy go widzę – szok nagłego rozpoznania, gdy następuje charakterystyczne pstryknięcie w mózgu, a wszystkie zapadki trafiają na swoje miejsca.
– Kiedy to się stało? – wykrztusza.
– Jakieś sześć lat temu – mówię zgodnie z prawdą.
Cass wbija palce w swoje ramiona z coraz większą siłą. Jej dolna warga drży, więc łapie ją zębami i przygryza.
– Nie – oświadcza nagle i znów się cofa. – Nie… – powtarza, jakby tym sposobem chciała wymazać swoje czyny, ale tak to nie działa.
– Potrzebujesz dowodu? – pytam wypłukanym z emocji głosem. Nie musi wiedzieć, że w środku mnie szaleje piekielny sztorm.
Gdy przerywa kontakt wzrokowy i zaczyna szukać drogi ucieczki, nie daję jej tej możliwości. Odpycham się od blatu, bez ostrzeżenia łapię rękę kobiety, po czym gwałtownie ciągnę ją za sobą do biura.
– Dam ci dowód – mówię, nie zważając na protesty.
Jestem silniejszy, do tego wkurwiony. Zdaję sobie sprawę, że powinienem przystopować. W końcu nie tak to miało wyglądać. Wbrew zdrowemu rozsądkowi nie potrafię się jednak zatrzymać i przywołać do porządku. Skołowanie Cass doprowadza mnie do szału. Wiem, że nie miała pojęcia, kim była kobieta, której wręczyła towar, ale to nie zmienia faktu, że go, kurwa, dostarczyła.
Zanim dochodzimy do drzwi biura, brunetka szarpie się nieco mocniej i bardziej stanowczo. Gdybym był zwyczajnym bogaczem, którego zajmują głównie finanse, leżałbym teraz na łopatkach, zdany na łaskę pieprzonej dilerki Sharifów.
Mam jednak ogromną przewagę nad Cass. Ona nie wie, co się działo w moim życiu przez ostatnie lata. Nie wie, że dobrowolnie zabiłem w sobie duszę, by dać upust złości. Karmiłem siedzący we mnie gniew, aby rósł w siłę. Szkoliłem umysł i ciało, dopóki nie uczyniłem z nich broni.
Zakładam kobiecie dźwignię. Boleśnie wykręcam jej rękę, ale uważam, żeby nie przesadzić. Nie chcę skrzywdzić Cass, a jedynie pokazać, że ja tutaj rządzę. Nie jestem zaskoczony, że walczy. Jej zadziorny charakter od zawsze mnie przyciągał i robił wrażenie.
– Jesteś dobrą wojowniczką – przyznaję, poprawiając chwyt, by mi się nie wymknęła. – Precyzyjną, działającą z wyczuciem i instynktem. Jednak popełniłaś jeden niezwykle istotny błąd: nie doceniłaś przeciwnika – szepczę jej do ucha. – Obserwowałaś mnie, uczyłaś się interpretować moje ruchy, ale podświadomie wyznaczyłaś granicę, której strach nie pozwolił ci przekroczyć. Gdy tracisz kontrolę nad sytuacją, trudno ci zachować zimną krew. Nie panujesz nad emocjami. Brakuje ci równowagi, ponieważ otacza cię wyłącznie syf. Pozwalasz mu do siebie dotrzeć, zatruć myśli. Toniesz w nim, choć powinnaś się oprzeć. W mojej pamięci byłaś do tego zdolna.
– O czym ty…
Nie pozwalam jej dojść do słowa i brutalniej wykręcam ramię. Niedostatecznie, by złamać, ale na tyle mocno, żeby poczuła wyraźny ból.
– W momencie gdy robisz unik, odsłaniasz się, a ja to wykorzystuję – mówię w przenośni, ale wiem, że rozumie. – Przestań skupiać wzrok na konkretnym punkcie i spójrz szerzej. Otwórz te przeklęte smutne oczy i zobacz, co się dzieje wokół!
Kolejny raz próbuje uciec z mojego chwytu. Używa nóg, ale ja z łatwością blokuję kopniaki. Nie powinienem zmieniać pozycji, to głupi, niepotrzebny ruch. Mimo to wykonuję go i ustawiam się za plecami kobiety. Zanim zdąża wymierzyć cios, uderzam stopą w zgięcie kolana Cass, by pozbawić ją równowagi, po czym zaciskam ramię wokół smukłej szyi, na której nadal widnieją ślady moich ugryzień. Łapię wolną dłonią za nadgarstek tej ręki, by wzmocnić chwyt.
Dawna przyjaciółka traci oddech, ale nie wpada w panikę. Jest doświadczoną fighterką. Przypuszczam, że wychodziła cało z gorszych sytuacji. W obecnym ustawieniu daję kobiecie więcej możliwości obrony. Właśnie o to chodziło.
– Nigdy nie lekceważ przeciwnika – radzę, udaremniając każdy jej ruch. – Czasami ktoś z pozoru słaby może cię zaskoczyć i skręcić twój kark w najmniej oczekiwanym momencie.
Puszczam ją i odpycham od siebie. Natychmiast staje ze mną twarzą w twarz i przybiera postawę do ataku, ale coś ją od tego powstrzymuje. Słowa, które właśnie usłyszała? A może intuicja mówiąca, że i tak przegra to starcie?
Uśmiecham się krzywo, pewien, że zaraz zrozumie i odpuści. Rozluźniam mięśnie i wsuwam dłonie w kieszenie dresowych spodni. Patrzę na Cass. Widzę, jak toczy ze sobą wojnę. Jak rozpaczliwie szuka bezpiecznej ścieżki.
– Dobrze się bawisz? – pyta nagle pełnym wyrzutu głosem.
– Nie narzekam – odpowiadam, czym nakręcam ją jeszcze bardziej.
– Chcesz, żebym była szczera? Mam zagrać w otwarte karty?
– Jeśli się odważysz, nie będę miał nic przeciwko.
– Ty nic, kurwa, nie rozumiesz. – Śmieje się desperacko, a ból wykrzywia jej śliczną, ale zmęczoną twarz. – Oni ją zniszczą – mówi tak niewyraźnie, że sens słów ledwo do mnie dociera. Błądzi nieobecnym wzrokiem po otoczeniu, aż w końcu krzyżuje ze mną spojrzenie. – Pokaż mi to. Chcę wiedzieć, kim jestem w twoich oczach. Jaką przyszłość dla mnie przygotowałeś i ile prawdy znajdę w tym, co wydaje mi się, że jest między nami.
Podjęłam walkę. Nie dla siebie, tylko dla Vikiego. Kochany synek nie pozwalał mi odejść. Uparcie trzymał moją rękę, przyjmując wymierzane zewsząd ciosy. Nie poddawał się nawet wtedy, gdy go odtrącałam. Gdy udowadniałam swoim zachowaniem, jak bardzo nie zasługuję na jego miłość. Miałam wrażenie, że trwała bitwa o moją duszę. Nie obyło się więc bez strat. Bez świadomości, jak wiele zostało poświęcone, pozwoliłam sobie pomóc. I przetrwałam. A wszystko dzięki niemu.
To miało stanowić początek czegoś nowego. Zdawałam sobie sprawę, że czekają mnie pokusy, którym ciężko stawić opór, ale wsparcie syna było potężną bronią. Gdyby nie Viktor, nigdy nie pokonałabym nałogu. Jona byłby z niego dumny.
Nauczyłam się patrzeć na śmierć męża inaczej. Cieszyć tym, co mam. A miałam przecież tak wiele. Ciężko było pojąć, dlaczego w pewnym momencie przestałam to zauważać. Ból i tęsknotę za ukochanym można niby uznać za dobre wytłumaczenie, ale teraz widziałam wyraźniej. Gdybym nie przerwała ciągu, straciłabym najważniejszą rzecz – swoją duszę. Na pozór nieistotną, mieszkającą w starzejącym się ciele, które powoli zostawało zatruwane narkotykami. Właściwie to ona czyniła mnie tym, kim byłam – żoną, matką, przyjaciółką…
Miłość do heleny1 zaślepiła zmysły. Zniekształciła postrzeganie rzeczywistości, dając złudne poczucie bezpieczeństwa.
Po powrocie z kliniki, gdzie odbyłam terapię, mieszkanie wydawało się inne, jakby obce, a zarazem zbyt znajome. Viktor zadbał, by panował tu porządek. Puste butelki i puszki nie zaśmiecały podłogi. Ubrania były pochowane w szafach. Nieprzyjemny smród potu i alkoholu zastąpiła delikatna woń kwiatów. Na blacie kuchennym, w wazonie, stał bukiet lilii. Syn bardzo je lubił, ale nigdy nie zdradził, z jakiego powodu.
Nie mogłam przestać się rozglądać. Dopiero po jakimś czasie zajęłam przygotowane przez niego miejsce. Viki ugotował kolację. Nic specjalnego, ale dla mnie było to niesamowite. Ten chłopak uosabiał mojego anioła stróża, bohatera, bezpieczną przystań. Nieraz go zraniłam. Wbijałam ostrza prosto w serce. Mówiłam obrzydliwe rzeczy i posyłałam do diabła. On, w przeciwieństwie do mnie, nie odpuścił. Bez względu na to, jak bardzo bolało i ile ciosów mu wymierzyłam, nie odwrócił się plecami.
– Powinieneś robić to częściej – powiedziałam po cichu.
Viktor zmarszczył brwi i przechylił lekko głowę, patrząc uważnie i pytająco. Jona też tak wyglądał, gdy się nad czymś głębiej zastanawiał. Nie tak dawno temu ta myśl byłaby pretekstem do ćpania. Teraz wiedziałam jednak, że hera, choć postrzegałam ją jako coś wspaniałego, w rzeczywistości rujnowała mnie kawałek po kawałku. Nie leczyła ran, a jedynie kamuflowała związany z nimi ból.
– Masz piękny uśmiech – wyjaśniłam i również uniosłam kąciki ust. – Jak twój tata – dodałam i choć odczułam w tym momencie kłujący smutek, potrafiłam odnaleźć coś jeszcze: miłość, której owocem był siedzący naprzeciwko chłopak.
– Jestem z ciebie cholernie dumny, wiesz? – Wyciągnął rękę i złapał moją dłoń. – Muszę załatwić ostatnie sprawy i wyjeżdżamy. Od teraz będzie już tylko lepiej. Obiecuję.
Przytaknęłam. Naprawdę mu wierzyłam. Wyjazd z Berlina zdawał się idealnym pomysłem. Najważniejsze, że będziemy razem. Reszta nie miała znaczenia. Mój dom jest tam, gdzie Vik. Powinnam już dawno to dostrzec. Byłam taka głupia.
Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Nie wiedziałam, dokąd wyjeżdżamy. To miała być niespodzianka, a ja bezgranicznie ufałam synowi. Nowy start, nowe doświadczenia i mnóstwo wspaniałych wspomnień, które zbierzemy. Mieliśmy zostawić za sobą zmartwienia i wreszcie zacząć się cieszyć życiem. Nie chciałam już zapominać. Dotarło do mnie, że tym samym odebrałabym sobie mnóstwo cudownych chwil. Pragnęłam pielęgnować każdy moment spędzony z Joną.
Skontrolowałam godzinę na zegarze. Viki powiedział, że wróci późnym wieczorem. Zostało jeszcze trochę czasu. Postanowiłam ostatni raz posprzątać mieszkanie. Tak jak robiłam to kiedyś. Zanim straciłam głowę dla heroiny.
Włączyłam muzykę. Składankę z dawnych lat. Te piosenki kojarzyły się z młodością. Wtedy poznałam Jonę. Tańczyłam z nim w świetle księżyca dłużej, niż wypadało, a później rozmawialiśmy, aż niebo oświetliły ciepłe promienie słońca. Wtedy opowiedział mi o Secie – bogu chaosu walczącym każdego ranka z potwornym wężem Apophisem. Pilnującym, by na świecie nie zapadła wieczna ciemność.
W rytm spokojnej ballady sunęłam mopem po podłodze. Odtwarzałam w pamięci urywki wspomnień. Pierwszy pocałunek, wschód i zachód słońca, pierwsza kłótnia i zgoda, która smakowała wybornie. Pierwsze wakacje, pierwszy raz. Pojawienie się Vikiego, nieprzespane noce, szczęście, którego nie można porównać do niczego innego…
Pukanie do drzwi wyrwało mnie z zamyślenia. Nie spodziewałam się gości. Odłożyłam mop i zerknęłam przez judasza. Po drugiej stronie wizjera stała dziewczyna. Długie hebanowe włosy miała splecione w gruby warkocz. Była śliczna, choć coś w jej dużych oczach wprawiło mnie w niepokój. Młoda kobieta wyglądała, jakby ostatnie dni i noce spędziła na wylewaniu łez.
Nie zastanawiając się dłużej, otworzyłam. Przywitałam nieznajomą, a ta w milczeniu wręczyła mi maleńką paczuszkę, po czym zbiegła po schodach bez słowa wyjaśnienia.
Skołowana, odprowadziłam ją wzrokiem, następnie spojrzałam na kartonik owinięty w ozdobny papier, do którego przyczepiona została etykietka z moim imieniem. Brak adresu wskazywał, że to nie była zwyczajna paczka. Dziewczyna, która ją doręczyła, nie pracowała jako kurier.
Weszłam z powrotem do mieszkania. Nagle zrobiło się nieznośnie ciepło. Przez chwilę nie spuszczałam spojrzenia z paczki, aż w końcu postanowiłam odkryć jej zawartość. Przeszłam do sypialni, tam się czułam najlepiej. Usiadłam na skraju łóżka i rozdarłam papier.
Gdy zobaczyłam znajomy zestaw, serce podeszło mi do gardła. Poczułam niepokojący głód. I wstyd.
Dłonie mi drżały, a widok przesłoniła gęsta mgła.
Unikaj bodźców, usłyszałam z tyłu głowy zalecenie terapeuty.
Nie potrafiłam oderwać wzroku od dostarczonego towaru. Był tak blisko. Kusił. Wabił obietnicą cudownego zapomnienia.
Viki poświęcił tak wiele, bym znów stanęła na równe nogi. Przecież mieliśmy zacząć od nowa. Przysięgłam mu, że tym razem dam radę. Że wszystko będzie dobrze.
Sięgnęłam po komórkę i kliknęłam kontakt do syna. Ze wzrokiem utkwionym w zestawie słuchałam sygnału oczekiwania na połączenie. Nie odebrał.
Ręka trzymająca smartfon zrobiła się wiotka. Rozluźniłam dłoń, a telefon upadł na podłogę. Powinnam dzwonić do skutku. Cierpliwie czekać, aż Vik odpowie lub wróci do mieszkania.
Byłam obrzydliwa. Nie zasługiwałam na jego miłość. Przypominałam drzazgę wbitą głęboko w sam środek serca syna. Beze mnie zapewne już dawno zaznałby prawdziwego szczęścia.
Na co więc czekałam? Rozwiązanie trzymałam w dłoniach.
Krew dudniła w uszach. Głosy w głowie nakładały się na siebie, były coraz wyraźniejsze, stanowcze, rozzłoszczone.
Weź to, rozkazywały. Zrób to! Już!
Odnosiłam wrażenie, że moja wolna wola utknęła gdzieś w zakamarku ducha. Ciało samodzielnie wykonywało ruchy. Ja jedynie obserwowałam. Chciałam krzyczeć. Wyrazić protest. Było mi niedobrze, brzydziłam się samą sobą.
Sądziłam, że odnalazłam siłę, by walczyć z tą słabością. Ale to nie ja walczyłam, tylko Viki. Bez niego jestem niczym. Wątłą podróbką kobiety, która kiedyś kroczyła po tym świecie. Żałosną kupką hańby.
Zatrułam życie swojego jedynego dziecka. Jak mogłam do tego dopuścić?
Byłam okropną matką. Właściwie nie zasłużyłam nawet na to, by móc się tak nazywać.
Wyjęłam wszystko z pudełka. Mały liścik upadł na podłogę, ale go zignorowałam. Mechanicznymi ruchami przygotowałam się na spotkanie ze swoją ukochaną przyjaciółką.
Chora wyobraźnia wykreowała obraz Jony. Mężczyzna wykrzywił twarz w odrazie. Gardzę tobą, powiedział. Zaraz za nim stał Viktor. Kręcił głową, obrzucając mnie złowrogim spojrzeniem. No dalej,zachęcił. Miejmy to już za sobą. Zniknij wreszcie i pozwól mi żyć.
Powitałam helenę smutnym uśmiechem. A potem opadłam. Lecz nie tak, jak się spodziewałam.
Nie było lekko ani przyjemnie.
Serce waliło coraz szybciej i niespokojniej. Oddychanie stawało się niemożliwe. Dusiłam się, zaciskając pięści na mostku. Potworny ból. Chłód. Gorąco. I tak w kółko. Bez przerwy.
Głosy nie miały litości. Śmiały się okrutnie, rzucały krzywdzącymi epitetami.
Chyba płakałam.
Odnosiłam wrażenie, że ktoś rozrywa mnie od środka. Łapie narządy, wykręca, rozdrapuje, miażdży.
– Pomocy – wychrypiałam. – Viki. Viki, pomóż mi…
Ciężki głaz leżał na płucach. Nie było już jak zaczerpnąć tchu.
Krzyczałam.
Nie, to się działo tylko w mojej głowie.
Nie potrafiłam wydusić z siebie nawet jęku.
Błagałam o koniec.
O przebaczenie.
O to, by Viki się nie obwiniał.
Zanim całkowicie zatonęłam w agonii, zmusiłam umysł do odtworzenia sceny z przeszłości. Boże Narodzenie. Wszyscy razem przy choince. Dziesięcioletni syn cieszący się z prezentów. Mąż obejmujący mnie silnymi ramionami. Świąteczne piosenki. Zapach potraw. Uczucie bezpieczeństwa.
Ból przeminął.
Słone łzy na policzku.
Ich uśmiechy.
Uciekające z ciała życie.
Mgła.
Pustka.
Koniec.
1 Helena – w środowiskach narkomańskich jedno z określeń heroiny (przyp. aut.)