54,99 zł
Pierwsza połowa XIX wieku na fińskiej prowincji. Piętnastoletni Niilo, sierota i podrzutek, ciężko pracuje na rzecz swego chlebodawcy. Jedyne, co zostało mu po matce, to zwieszony na szyi niedźwiedzi kieł, który ma go chronić od wszelkiego zła. Chłopiec nadzwyczaj szybko zapamiętuje magiczne zaklęcia i uczy się uzdrawiania u lokalnego znachora, którego okoliczni mieszkańcy podejrzewają o uprawianie czarnej magii. Z czasem znachor staje się mentorem i przyjacielem Niila, a przy okazji pomaga mu odnaleźć swoje korzenie i odkryć prawdę o sobie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 407
ZAKLĘCIE
Wstańcie z martwych mieczownicy
Wstańcie z prochu podziemnicy
Z dolnych światów czarownicy
Starej mocy harcownicy
Wzywam was co śpicie w ziemi
Wzywam was zza rzeki cieni
Z grobów głuchych pod górami
Z błędnych bezdni pod bagnami
Przybywajcie tutaj tłumnie
Przybywajcie hurmą ku mnie
Siłą skrzepić bezsilnego
Bronią wspomóc bezbronnego
Stańcie murem za młodzianem
Stańcie hufcem za hetmanem
Niechaj ten co sam na świecie
Wszech złoczyńców zemstą zgniecie
Przez las szło dwóch chłopców. Pierwszy stąpał pewnie i zdecydowanie, był wszak na ziemi swoich ojców. Drugi próbował dotrzymać mu kroku. Wokół nich kluczył własnymi ścieżkami pies, to przebiegając im drogę, to nieco odstając i znikając w lesie, by mignąć znów gdzieś czarną sierścią pomiędzy drzewami.
Puszcza stała cicha niczym przykościelny cmentarz, wszystko już zamarło i czekało na zimę. Dawno minęło lato, ów czas zielonych liści, przyjemnego wiatru i ciepłego światła. Wiewiórki podrosły i opuściły gniazda, zięby z przydomowych drzew uleciały het daleko, za góry i lasy. W knieję zakradła się jak złodziej jesienna szaruga i jej posapująca zmora tłukła się teraz po nawach liniejących drzew. Po wielu dniach deszczu powietrze stało się wilgotne i pożółkła trawa połyskiwała wiszącymi na źdźbłach kroplami wody.
Wyprawa była dla chłopców przyjemną odmianą, odpoczynkiem po letniej i jesiennej harówce. Żniwa i omłot dawno się skończyły, ledwo jednak ucichł klepot cepów w gumnie, już puszcza rozbrzmiała echem łomotania siekier. Mężczyźni z zagrody chodzili teraz rąbać stare sosny, z których latem będzie się wytapiać dziegieć, tak więc chłopcy mieli czas włóczyć się po kniei i zastawiać sidła na ptaki i zające. Tego dnia umyślili sprawdzić, co też im się w potrzaski połapało od ostatniego razu.
Starszemu z nich, Akselemu, jedynemu synowi kmiecia Juhaniego z Kivihalme, szedł już siedemnasty rok. Chłopak miał brązowoszare włosy i ciemne, wąskie jak szparki oczy, którymi świdrował wszystkich na wskroś i z przekorą. Młodszemu było na imię Niilo i w Kivihalme powiadali, że ma czternaście wiosen. Przywiodła go do zagrody matka nędzarka, kiedy był jeszcze malutki. Kobieta zmarła tej samej nocy w sieni chałupy, i tak osierocony Niilo przystał w zagrodzie jako przybłęda. Całym jego ziemskim dobytkiem prócz parcianych portek na tyłku i zgrzebnej koszuli na grzbiecie był zawieszony na szyi niedźwiedzi kieł, który miał go chronić od wszelkiego zła – jedyna pamiątka, jaka mu została po matce nieboszczce. Czasem gdy patrzył na swoje odbicie w tafli jeziora albo lustereczku w izbie, zdawało mu się, że chyba pamięta, jak wyglądała matka. Też miała takie szare oczy jak on i taką samą pociągłą, poważną twarz. I włosy jasne jak brzozowe łyko.
Chłopcy znali okoliczne knieje niczym własną kieszeń, wszak od maleńkości chodzili z Juhanim i parobkami na oddalone o tuzin wiorst wypaleniska i łąki, wypuszczali się też na ryby nad puszczańskie jeziora. Choćby i cały dzień parli głęboko w bór, nie doszliby do miejsca, którego by nie znali. Akseli wiedział, gdzie najlepiej kopać jamy na jarząbki, a gdzie zastawić sidła na cietrzewie. Strzelał też do każdej wiewiórki i każdego zająca, jakie tylko wypatrzył, więc brał zawsze do lasu swoją małą flintę. Tymczasem jednak nie było się czym pochwalić, bo w jamach znaleźli ledwo dwa jarząbki, a z flinty Akseli nie miał jeszcze okazji wypalić ani razu.
Dla Niila chwila wytchnienia od pracy była bardzo rzadkim świętem. Chłopiec nawet nie liczył, ile złapali ptaków i ustrzelili zajęcy – wystarczyło mu, że może swobodnie chodzić po lesie. Zupełnie inaczej rzecz się miała z Akselim. Choć Niilo szedł za nim i widział tylko jego plecy, wyczuwał w nim rozgoryczenie i złość, że wróci do domu z dwoma nędznymi ptakami. Polować trzeba umieć, lecz same umiejętności to jeszcze nie wszystko: przed wyprawą w knieje myśliwy powinien zwrócić się do niewidzialnych włodarzy puszczy o szczęście na łowach. Kto nie prosił, nie dostawał od lasu nic. Niilo przywołał więc w myślach słowa starego myśliwskiego zaklęcia:
Leź, jarząbku, do mej jamy
Pójdźże, ptaku, w mą pułapkę
Gnaj, głuszyco, do gumieńca
Człap, ciećwierzu, do mej cewy
Chłopiec pilnował się bardzo, aby nie wypowiedzieć tych słów na głos, bo jeszcze by go Akseli usłyszał. Niilo miał smykałkę do zaklęć i powiedzonek, zapamiętywał wszystkie, ledwie je raz usłyszał. Wystarczyłoby, że by jego towarzysz o któreś zapytał, Niilo miałby na podorędziu z tuzin starych pieśni do zamawiania szczęścia na polowaniu. Akseli jednak powtarzał za swoimi rodzicami, że zaklęcia to pogańskie zabobony i grzech w ustach porządnego chrześcijanina. Niilo nie rozumiał, jak tak można mówić jedno, a robić drugie – dobrze wszak wiedział, że gospodyni Hellikki, matka Akselego, kreśli na domowych sprzętach pięcioramienne gwiazdy i każdej wiosny przed pierwszym wypędem bydła na łąki skrycie mamrocze ochronne zaklęcie.
Tak więc Niilo trzymał język za zębami i człapał za Akselim, objuczony łyczanym plecakiem, w którym niósł pajdę ciemnego chleba i bukłak maślanki. W końcu na swojego pachołka Akseli go w knieję zabrał, po cóż by innego? Ani potrzebował rad Niila, którego uważał przecież za smarkacza, ani tym bardziej nie szukał okazji, by się z nim zbratać. Był wszak synem bogatego kmiecia, a Niila nie liczono nawet w najemną czeladź. Już swojego psa Hiilego Akseli cenił wyżej.
Niilo przywykł do tego, tak jak przywykł harować od świtu do nocy. Oporządzał konie i sprzątał stajnię. Chodził z sianem do krów i z pomyjami do świń. Biegał do studni po wodę. Rąbał szczapy na opał i kosił trawę. Nigdy nie miał chwili wytchnienia, bo co rusz go pędzono tam i siam, ledwo dobrze skończył poprzednią robotę.
Dawno się nauczył, że jest na tym świecie wyłącznie krzyżem pańskim dla gospodarzy. Tylko dzięki ich łasce miał co jeść, gdzie spać i co na siebie włożyć, więc w zamian robił chętnie wszystko, co mu kazali. Dwoił się i troił i żył nadzieją, że wyrośnie na takiego krzepkiego i zmyślnego parobka jak ich Veikko. Wtedy przestaną mu w końcu dogadywać, że jest darmozjadem, jeszcze jedną próżniacką gębą do wykarmienia.
Teraz jednak Niilo się tym nie martwił. W puszczy nikt go nie pędził a to tu, a to tam, w lesie mógł sobie do woli myśleć, o czym tylko chciał. I kiedy tak szli z Akselim przez knieję, wyobrażał sobie wpatrzone w nich oczy włodarzy puszczy i podziemników. W głębokich piwnicach pod każdym głazem, korzeniem każdej szarej karpy i dnem każdego ciemnego źródła mieszkał duch opiekuńczy. Leśniki te rzadko pokazywały się ludziom na oczy, ale Niilo wiedział, że one istnieją. Ileż to razy słyszał o nich w opowieściach, które wieczorami snuła stara Riitu z Kuivikko, co ją gospodarze przygarnęli i zgodzili w Kivihalme na piastunkę. Te historie Niilo zakarbował sobie w pamięci równie dobrze jak wszystkie zaklęcia, które wypowiadała przy dzieciach.
Nagle Akseli się zatrzymał. Niilo też przystanął i zobaczył, że jego towarzysz wpatruje się w koronę sosny. Siedziała tam na gałęzi wiewiórka z nastroszonym ogonem. Spostrzegłszy ich, zupełnie zamarła i nasłuchiwała. Nie uciekała jednak, gdyż najwyraźniej uznała, że jest tak wysoko, iż stojący pod drzewami dwunożni mieszkańcy lasu nie mogą jej zagrozić. Odległość była rzeczywiście spora i Niilo wiedział, że nie ma co próbować, ale Akseli nie był wybredny. Powoli, by nie spłoszyć wiewiórki, zsunął z ramienia flintę. Przyłożył kolbę do policzka, odciągnął kurek i wymierzył. Rozległ się krótki, donośny huk i z lufy wystrzeliła chmura śmierdzącego prochem dymu. Kula pacnęła w drzewo i wiewiórka jak szalona popędziła na koniec konara i skoczyła, rozkładając szeroko łapki niby skrzydła. Po chwili wylądowała na bujnym świerku, chybnęła gałązką i zniknęła w gęstwinie.
Rozgoryczony Akseli przewiesił broń z powrotem przez ramię.
– Daj maślanki – mruknął.
Przerastał Niila o głowę, głosem i ruchami przypominał już raczej dorosłego mężczyznę. Komenderował chłopakiem tak jak wszyscy inni i Niilo bez szemrania wypełniał jego polecenia. Podał bukłak Akselemu, a ten pociągnął długi łyk gęstej, zimnej maślanki, po czym wytarł usta grzbietem dłoni. Niila nie poczęstował. Gdyby choć na moment odwrócił głowę, chłopak pewnie by się odważył odrobinę siorbnąć, lecz nie miał sposobności. Akseli musiał się domyślić, co mu chodzi po głowie, i nie spuszczał z niego oka. W chałupie Niilo też nie siadał do stołu z gospodarzami i parobkami.
Chłopak zatkał bukłak korkiem i wsadził go z powrotem do plecaka. W brzuchu mu smętnie burczało, bo choć był na nogach od samego świtu, tego dnia jeszcze niczego nie jadł. Zanim ruszyli w dalszą drogę, narwał sobie borówek, ale od kwaśnych jagód brzuch Niila tylko smętniej kruczał.
W końcu doszli do podnóża góry, do kresu swojej wędrówki. Niedaleko już było stamtąd do jeziora, gdzie kończyły się znane im ostępy. Na drugim brzegu, do którego długo płynęło się łodzią, otwierał się prawdziwy bór, niezamieszkały przez nikogo matecznik. Tam najlepsi myśliwi wypuszczali się zimą polować na reny, lisy i inną zwierzynę, a niekiedy także na niedźwiedzia. Nawet gdyby chłopcy chcieli, nie mogli się tam wybrać, bo kazano im przed zmrokiem wrócić do domu.
Doszli do miejsca, gdzie niedawno wykarczowano las pod nowe pole żyta. W otaczającą wypalenisko gęstą świerczynę chętnie przychodziły cietrzewie żerować i tarzać się w mrowiskach, i tam też Akseli poustawiał pułapki i sidła, oparte na patykach kłody i wiklinowe klatki oraz podrywki przyczepione do nagiętych brzózek. Gdy ptak zmierzał do mrowiska czy w krzewinki borówek, dostawał się w pętlę podrywki lub potrącał patyk i nagle spadała na niego klatka albo wielka kłoda. Niilo znów wypowiedział w myślach słowa zaklęcia:
Idźże ścieżką, idź jedyną
Weź borówkę, weź czerwoną
Trąć gałązkę, trąć brzozową
Wpadnij w pętlę zastawioną
Przecież ptaki nie wiedziały, że te schludne zagrody z gałęzi i sznurków budował człowiek na ich zgubę. A i zając nie był mądrzejszy od cietrzewi, bo równie łatwo dawał zwabić się w pułapkę. Wystarczyło rozłożyć pętlę na jego ścieżce, zatrzeć ślady i zaczaić się w pobliżu. I już po chwili szarak kicał prosto w sidła.
Wzdłuż ogradzającego wypalenisko okopconego zasieku doszli do miejsca, gdzie prawie zawsze coś z sideł wyciągali. Akseli już z daleka zobaczył, że i tym razem kilka brzózek z podrywkami się wyprostowało, więc przyspieszył kroku.
– Ktoś tu był przed nami! – wykrzyknął po chwili, wyraźnie rozczarowany.
Przyjrzał się rozerwanej pętli. Przedtem na pewno coś w niej było! Złapane zwierzę raczej by nie poradziło wyswobodzić się samo, do tego by trzeba sporego szczęścia. Najwyraźniej więc stało się coś innego i ktoś inny zebrał owoce pracy Akselego. Rabuś znalazł łatwy kąsek i chętnie się nim pożywił – zerwana pętla i rozrzucone po ziemi pióra świadczyły o tym aż nadto dobitnie. Kiedy chłopcy się pochylili, w czarnej glinianej bruździe pod drzewkiem dostrzegli odciski potężnych łap, większe i szersze nawet od ich łykowych chodaków.
– To ten paskudnik niedźwiedź! – zawołał Akseli i zaklął siarczyście.
Niilo aż się wzdrygnął. Takich słów nie wolno w lesie wymawiać! Ani prawdziwego imienia króla kniei, bo tym człowiek może na siebie ściągnąć wielki gniew puszczy! Misia należy z szacunkiem nazywać kosmaczem, włochaczem i bartnikiem albo starym włodarzem. Niilo rozejrzał się bojaźliwie, gdyż przeląkł się srogiej zemsty opiekunów puszczy. Bo czyż nie miał wrażenia, że ktoś im się teraz przygląda baczniej niż wcześniej?
– No patrz na to! – parsknął znów Akseli, kiedy Niilo nic nie powiedział. – Czy to nie łapska niedźwiedzia? Przylazł tu powyżerać z moich sideł, parszywa psia morda!
– Nie mów tak! – wyrwało się Niilowi.
– Hę?
– Nie wolno tak mówić, bo będzie źle. Nigdy nie wywołuj wilka z lasu.
Z początku Akseli nie zrozumiał, o co Niilowi chodzi, a gdy wreszcie pojął, tylko się skrzywił.
– Głupiego niedźwiedzia się boisz? – zadrwił i poczuł, że trafił w czułe miejsce. – Myślisz, że to bydlę zważa na to, co się o nim gada? Tyle z tego rozumie co nic. A zresztą on już dobrze wie, że człowieka to i przystoi mu się bać. Wiem, co mówię, bom na własne oczy widział. Kiedyśmy przeszłej zimy zaszli pod gawrę, bał się paskudnik wyjść z barłogu, choć żeśmy go rohatynami okrutnie dźgali.
Akseli ciągle pękał z dumy, że był na prawdziwych łowach na niedźwiedzia. Gdy po paru dniach wrócili na nartach do Kivihalme, ciągnęli za sobą sanie ze złożonym na choinie wielkim cielskiem. Stypy niedźwiedziowi Juhani nie urządził, choć tak należało podług myśliwskiego obyczaju, uznał jednak, że udane polowanie godzi się uczcić, i od razu kazał nawarzyć wielki kocioł zupy. Akseli pokazywał odcięty łeb niedźwiedzia siostrom i śmiał się, gdy dziewczynki z krzykiem uciekały pod matczyną spódnicę. Niilo też się bał, mniej jednak przerażających kłów bestii czy zakrwawionej sierści, a bardziej ducha, który nadal mieszkał w kosmaczu. Bo w Kivihalme nie przebłagano zwierzęcia za jego śmierć i nie wyprawiono mu należytego pochówku. Nie pożegnano go śpiewem, nie zasypano jego kości i czaszki nie zawieszono wysoko na gałęzi uschniętego rosochatego chojaru. A tylko tak można było wybłagać dla siebie szczęście w przyszłych polowaniach.
No i tym razem niedźwiedź okazał się sprytniejszy – Niilo wiedział dlaczego. Puszcza z natury jest skora do gniewu, a jednak nie jest nieprzewidywalna. Kiedy człowiek ofiaruje jej coś z serca, odpłaca mu z nawiązką. Lecz niechaj zapomni okazać należny jej szacunek, zawsze znajdzie sposób, by go za to ukarać.
Akseli ścisnął kolbę flinty i pokręcił głową. Na zmianę patrzył to na tropy na ziemi, to na otaczający ich las, licząc jakby na to, że nawinie mu się coś, na czym mógłby wyładować nagromadzoną złość. Pod ręką jednak miał tylko Niila.
– I czego tak się gapisz jak sroka w gnat? – warknął. – Nie ma tu co ślepić. Gdzie Hiili?
Akseli zawołał psa, ten jednak ani do niego nie przybiegł, ani nie zaszczekał. Musiał wyczuć, że jego młody pan jest teraz w bardzo złym humorze. Albo zwęszył zająca i popędził za nim. Zniknięcie Hiilego jeszcze bardziej rozgniewało chłopaka. Nawet jego własny pies go nie słucha! Akseli ruszył skrajem pola, sapał przy tym ze złości i kopał po drodze w kamienie i pniaki, pomstując na psa, który gdzieś mu zabarłożył. Ze złością zrywał też zwilżone rosą pajęcze sieci na krzewach, nawet na tych, które nie broniły mu przejścia.
Sideł słabszym nie niszcz, bo własne wnyki postradasz, przypomniał sobie Niilo przykazanie starej Riitu.
Nagle z oddali dobiegło ich szczekanie i Niila od razu tknęło złe przeczucie. Kosmacz mógł być jeszcze w pobliżu, a on nie chciał go spotykać daleko od domu. Chłopak wytężył słuch i rozejrzał się uważnie, lecz w lesie wzrok daleko nie sięga. Wzdrygnął się, gdy tuż obok coś zaszeleściło i ostrzegawczo zaterkotał drozd. Ptak zerwał się do lotu i zniknął mu z oczu.
Znowu zaszczekał Hiili, tym razem gdzieś bliżej, ostro i napastliwie. Akseli i Niilo dotarli do niemal pionowej skały. Pies musiał być gdzieś po drugiej stronie skalistego grzbietu.
– HIILI, SAM TU! – wrzasnął Akseli, lecz w jego głosie wybrzmiało zaniepokojenie. Chłopak żwawo ruszył podnóżem skały, aby czym prędzej ją obejść i zobaczyć, co się dzieje z psem.
Nagle usłyszeli potężny rumor – roztrzaskały się suche gałęzie i rozstękały karcze, jak gdyby sam bór nagle zerwał się z posad. Hiili zaczął ujadać jeszcze wścieklej i gdy tylko się wspięli na grzbiet wzniesienia, wszystko stało się jasne: w gęstwinie u podnóża skały szalał garbaty niedźwiedź. Zwierzę szarpało wykroty i połamane pokurcze, warcząc ostrzegawczo na psa, który biegał wkoło niego, nie przestając ujadać. Choć Hiili wcale mały nie był, przy wielkim niedźwiedziu wyglądał jak psinka i jedno uderzenie wielkiej brązowej łapy mogło się skończyć dla niego bardzo źle. Ale był to stary puszczański wyga, szczwany jak sam diabeł, i wiedział, że do niedźwiedzia lepiej za blisko nie podchodzić. Ledwo jednak zobaczył swojego pana, nabrał animuszu. A przecież Akseli nie miał ze sobą porządnej strzelby ani nawet oszczepu – słowem: żadnej takiej broni, jaką w walce na śmierć i życie z leśnym drapieżcą człowiek mógł postawić przeciw jego ostrym kłom i pazurom. A nawet gdyby miał strzelbę, i tak by nie wiedział, jak jej użyć. Lubił się chełpić udziałem w powaleniu niedźwiedzia, lecz ani by nie umiał powalić bestii jednym strzałem, ani nie miał tyle odwagi, żeby pociągnąć za cyngiel. Kiedy rozsierdzone zwierzę wyskoczyło wówczas z gawry, czekali na niego starzy i doświadczeni niedźwiedziarze, którym ręce się nie trzęsły.
Hiili ujadał bez ustanku, a nic tak niedźwiedzia nie drażni jak sobaczy harmider. Kosmacz znowu groźnie mruknął i ruszył z wolna na psa, który odskoczył w tył. Była to jednak zwykła pozoracja i Hiili dobrze o tym wiedział, więc już po chwili znowu odważył się podejść bliżej, tym razem z innej strony. Błyskawicznie zabiegł niedźwiedzia od tyłu i hapsnął w tyłek, a kiedy włochacz się odwrócił, psa już tam nie było. Tego go uczono od maleńkości: miał bez przerwy niepokoić bestię, aby jego pan zdążył spokojnie nabić strzelbę i dobrze wymierzyć. Niedźwiedź, który całą uwagę skupiał na psie, nie zdawał sobie sprawy, że to nie on jest dla niego największym zagrożeniem. Akseli stanął bezradnie jak wryty, bo bał się rozjuszonego kosmacza, ale też nie chciał zostawić wiernego psa w potrzebie.
– Przywołaj go – szepnął Niilo.
– Hiili! – wrzasnął Akseli. – Sam tu!
Pies spojrzał na niego i niedźwiedź jakby dopiero teraz dostrzegł dwie małe dwunożne istoty na pobliskiej skarpie. Zwierzę dźwignęło się na tylne łapy, wciągnęło powietrze w nozdrza i zaryczało głucho. Przerażający był to widok: brunatny młody samiec, wielki kosmacz w kwiecie wieku. Niilo nie raz słyszał opowieści o tym, że taki niedźwiedź potrafi uśmiercić myśliwego jednym uderzeniem potężnego łapska. Widząc go teraz w całej krasie, przestał wątpić w prawdziwość tych historii. Bał się tak bardzo, że cały się trząsł.
Hiili najpierw z szacunkiem się cofnął, lecz wkrótce dostrzegł nową szansę i ponownie rzucił się na niedźwiedzia, by zatopić ostre zęby w jego sierści na grzbiecie. Tym razem jednak włochacz obrócił się zdumiewająco zwinnie, opadł na czworaki i ruszył na psa. Hiili, który spodziewał się kolejnej próby postraszenia, nie odskoczył wystarczająco daleko i ku swojemu wielkiemu zdziwieniu spostrzegł, że niedźwiedź nie zwolnił po paru krokach, lecz zaatakował na dobre. Wielka kosmata łapa z wysuniętymi pazurami zmiotła go daleko w mech z taką siłą, jakby go piorun raził. Pies jednak natychmiast zerwał się na nogi i skamląc ze strachu, uciekł poza zasięg morderczych ciosów. Akseli zobaczył krew na boku Hiilego i wściekł się nie na żarty.
– Jak śmiałeś, bezwstydny potworze?! – krzyknął na całe gardło. – Parszywy kocmołuchu! Nie waż mi się choćby tknąć mojego psa, zrozumiałeś?! Zabiję cię za to, bydlaku!
Niedźwiedź nie pozostał mu dłużny i zaczął miotać wielkim łbem na lewo i prawo, po czym przeraźliwie zaryczał, obnażając straszliwe żółte kły. Sierść zjeżyła mu się na karku i uszy położył po sobie.
– To jest mój pies i wara ci od niego! – krzyknął znów Akseli. Głos mu się załamał i chłopak grzbietem dłoni wytarł łzy, które podeszły mu do oczu z tej wściekłości.
Hiili znowu się rozszczekał. Miał wielką ochotę odpłacić bestii pięknym za nadobne, dobrze jednak wiedział, że lepiej trzymać się od niej z dala. Niedźwiedź z kolei ani myślał ustępować pola i Niilo właśnie zrozumiał dlaczego: niedaleko kosmacza leżało napoczęte truchło rena. To jego zwierzę broniło tak zaciekle. Nie chciało się z nikim dzielić swoją zdobyczą.
– Uciekajmy – jęknął błagalnie Niilo do Akselego, lecz ten nie zamierzał odpuścić niedźwiedziowi, który przyszedł do jego lasu, żeby podbierać mu z sideł zwierzynę.
– Idź do piekła, szatanie, tam jest twoje miejsce! – krzyczał dalej Akseli, nie szczędząc królowi puszczy najgorszych wyzwisk.
Gniew całkowicie zaćmił mu rozum i pewnie dlatego Niilo odczytał zamiary kosmacza prędzej niż on. A wszystko, co się działo do tamtej pory, było zaledwie próbą odstraszenia wroga, i skoro to nie pomogło, żarty się skończyły. Niedźwiedź przestał odpowiadać na obelgi niskim pomrukiem i wymachiwaniem łapami, tylko spuścił nisko łeb i wbił pazury w poszycie. I nagle zaatakował, a jak na tak potężne zwierzę, poruszał się zatrważająco szybko. W okamgnieniu już gnał pod górę ku nim, bezgłośnie i z pyskiem przy samej ziemi.
Akseli wrzasnął ze strachu i rzucił się do ucieczki. Tego jeszcze nigdy w życiu nie musiał robić, lecz instynkt podpowiedział mu najlepsze rozwiązanie, nim chłopak zdążył pomyśleć. Jego cenna flinta upadła na ziemię. Niilo w biegu obejrzał się przez ramię, a wtedy nogi mu się zaplątały i runął w mech. I od razu poczuł, jak ziemia drży pod łapami szarżującego niedźwiedzia. Zwierzę było tuż-tuż i Niilo wiedział, że nie zdąży się już podnieść.
Poniechaj mnie, szepnął cichutko chłopak i przycisnął policzek do zimnego mchu, przekonany, że lada chwila poczuje wbijające mu się w kark niedźwiedzie kły. Świat rozpłynął mu się w oczach, jak gdyby las wokół niego spowiła biała mgła. Jego ciało wydało mu się nagle bardzo ciężkie i zaczęło zapadać się w ziemię. Niilo wyraźnie usłyszał głuche dyszenie niedźwiedzia i poczuł drzemiącą pod jego grubą sierścią potworną siłę. Przez okamgnienie dostrzegł przerażający błysk w dzikich ślepiach – była to żądza krwi, jaka budzi się w sercu myśliwego tylko wtedy, gdy poczuje zapach strachu uciekającej zdobyczy. Niilo zobaczył kosmacza, sam jednak pozostał niezauważony – zwierzę przebiegło obok, nawet na niego nie spojrzawszy.
Chłopak miał wrażenie, że świat i jego własna wola gdzieś się rozpływają. Zamknął oczy i bez przytomności zapadł się głęboko w objęcia mchu. Puszcza go nakryła.