34,99 zł
Minęły trzy lata, odkąd siostra bliźniaczka 12-letniej Blue, Iris, zginęła w strasznym wypadku. Blue czuje, że tylko ona wciąż pamięta Iris. Ma wrażenie, że życie jej rodzeństwa toczy się dalej jak gdyby nigdy nic – starsza siostra Flora codziennie zmienia kolor włosów; młodsze rodzeństwo, Jasmine i Twig, ma obsesję na punkcie swoich szczurów. Jednak oni po prostu ukrywają swój smutek i na różne sposoby usiłują radzić sobie z traumą. Cała czwórka pozostaje pod opieką przytłoczonego emocjami młodego opiekuna, bośniackiego imigranta Zorana.
Mimo trudnego tematu nie otrzymujemy jednak przygnębiającej książki, lecz uroczą, słodko-gorzką opowieść o rodzinie, która stara się odbudować po tragedii. Ta napisana w ciepłym stylu
cudowna rodzinna historia, pełna dziwacznego humoru i fascynującej dynamiki, czasem bywa zabawna, a czasem rozdziera serce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 199
Ta opowieść zaczyna się u schyłku lata i jest połączeniem typowych wpisów z pamiętnika oraz transkrypcji krótkich filmików kręconych przez autorkę kamerą otrzymaną w prezencie z okazji trzynastych urodzin.
LONDYN
Scena pierwsza (transkrypcja)
Kolejny idealny dzień w raju
Dzień. Dom rodzinny Gadsbych. Ogród.
KAMERZYSTKA (BLUEBELL) w wystrzępionych płóciennych converse’ach (należących do niej) po chwili wahania zbiega po kamiennych schodkach do ogrodu, gdzie FLORA (16 lat, najstarsza z rodzeństwa) opala się w bikini. Flora ma przy sobie iPoda, telefon komórkowy, balsam do opalania, butelkę wody i kilka czasopism. Czyta książkę.
Kamera skręca w prawo, podążając za piskami w stronę huśtawki pod platanem, na której się bawi młodsze rodzeństwo: JASMINE (8 lat) i TWIG (10 lat). Jasmine spada z huśtawki. Twig wydaje radosne okrzyki. Jasmine wyje. Z rozciętej wargi leci krew, brudząc podartą, różową sukienkę. Twig – który już nie krzyczy – biegnie w stronę domu. Kamera kieruje się w lewo, z powrotem w stronę Flory, podgłaśniającej dźwięk w iPodzie, następnie dociera do kuchni. Obraz drży, kiedy kamerzystka (nadal Blue) ściąga z kuchenki ścierkę. Powrót na dwór, zbliżenie zakrwawionej twarzy Jasmine. Obraz staje się odwrócony, gdy kamerzystka przykłada ścierkę do wargi Jasmine.
JASMINE
Aaa! Aaa!! Aaa!!!
TWIG
To nie moja wina! To nie moja wina!
FLORA
PRÓBUJĘ SŁUCHAĆ MUZYKI?
Tego ranka Flora usłyszała dobiegające z kuchni odgłosy i oświadczyła, że nie zejdzie na dół sama, bo to nie fair.
– To, że jestem najstarsza, nie oznacza, że muszę umrzeć jako pierwsza.
Dlatego zaopatrzyliśmy się, w co tylko mogliśmy, a mianowicie: Twig w kij do krykieta, ja i Jas – w rakiety do tenisa, a Flora – w wiosło, które tata przywiózł z Oxfordu, z wyrytymi na nim imionami całej swojej osady. Jak na rodzinę, która nie uprawia żadnego sportu, mamy całkiem sporo sprzętu. Jas powiedziała, że tata zabiłby Florę, gdyby ta złamała wiosło, na co ona odparła, że miałaby to na uwadze, gdyby cała jej rodzina została zamordowana tylko dlatego, że ona sama nie jest odpowiednio uzbrojona. Ostatecznie jednak nie musieliśmy napadać na włamywacza, bo kiedy zeszliśmy do kuchni, okazało się, że to Zoran. Co prawda wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że to on, ale był w kwiecistym fartuchu i sandałach, a dzięki koziej bródce wyglądał jak pan Tumnus z Opowieści z Narnii, o którym wszyscy wiedzą, że ostatecznie stał po dobrej stronie, mimo że miał swoje momenty.
– Coś ty za jeden i co tu robisz? – zapytała groźnie Flora.
– Jestem waszym nowym opiekunem – odparł Zoran.
– Opiekunem! – wykrzyknęła Flora. – Ale dlaczego?
Zoran posłał Jas spojrzenie, które tata nazywa sugestywnym, ona zaś przygryzła wargę tak, że nie było widać założonych jej w szpitalu szwów.
– Wasza mama zadzwoniła do mnie wczoraj wieczorem – powiedział. – Martwiła się.
– Ale skąd ona cię w ogóle zna? – chciała wiedzieć Flora.
Wszyscy się na niego gapiliśmy. Fakt, że mama miałaby znać kogoś takiego jak Zoran, wydawał się zupełnie nieprawdopodobny.
– Przez waszego ojca – wyjaśnił Zoran.
– Ach – rzekła Flora.
I tyle. Zoran nie rozwinął tematu, a my nie zadawaliśmy dalszych pytań.
– Posprzątajmy, dobrze? – rzucił zamiast tego. – A potem wszyscy zjemy śniadanie.
Nieco się przygarbił, kiedy rozejrzał się po kuchni, i muszę powiedzieć, że rozumiałam dlaczego. Flora w swoim pokoju utrzymuje czystość, natomiast resztę domu traktuje jak squat. Dla mnie, Twiga i Jas wszystko jest squatem.
– Czy w tej rodzinie w ogóle zmywa się naczynia? – Zoran, wypowiadając te słowa, wbijał wzrok w sufit, jakby takie sprawy mogły obchodzić Boga.
– To tylko z zeszłego wieczoru – odparła Flora.
Zoran z powątpiewającym uśmieszkiem podniósł ze stołu stertę talerzy. Powinnam go była ostrzec, ale nie zrobiłam tego. Dał krok w tył, nadepnął na zdalnie sterowany samochód Twiga – aston martin DB2/4 competition spider – po czym zniknął pod stertą tłukącej się porcelany.
*
Zoran oświadczył, że doznał wstrząśnienia mózgu. Maluchy (czyli Twig i Jas) siedziały po turecku u jego stóp i cięły znalezione w pralce prześcieradło na bandaże, którymi Flora owijała mu głowę, i jednocześnie wyjaśniały kwestię astona martina.
– Te samochody są dla naszych szczurów – powiedziała Jas. – Mamy trzy. Białe z różowymi oczami.
– Przywiązujemy szczury w autach krawatami taty, a potem urządzamy wyścigi – dodał Twig. – Mamy mnóstwo różnych modeli. Spider jest mój, ale na szczęście go nie popsułeś.
– Ja mam jaguara XK120 – oświadczyła Jas. – Szczury to uwielbiają, serio.
– Gotowe! – Flora przestała bandażować Zorana i odwróciła go twarzą do lustra.
Ten aż się zachłysnął. Jas zaczęła płakać, bo podczas śmiechu boleśnie naciągały jej się szwy. Twig prychnął tak, że z nosa poszły mu smarki.
– O mój Boże! – zawołał Zoran. – Wyglądam jak egipska mumia!
– Mówiłeś, że masz wstrząśnienie mózgu! – broniła się Flora.
Chyba się gniewał, ale Flora obdarzyła go tym swoim uśmiechem, podczas którego marszczy nos i wygląda jakby miała lat dziesięć, a nie szesnaście. Uśmiechem, któremu nikt nie potrafi się oprzeć.
– Dziękuję, że mnie uratowałaś – burknął Zoran.
Wtedy Flora zaczęła się śmiać i wkrótce śmiali się wszyscy, tyle że Zoran trochę mniej niż pozostali.
– Szkoda, że tego nie sfilmowałam – oświadczyłam.
Wszyscy spojrzeli na mnie.
– Ty mówisz! – wykrzyknął Zoran. – Zastanawiałem się, czy potrafisz.
Stał, podczas gdy Maluchy obchodziły go z rolką papieru toaletowego, kończąc proces, który Flora zapoczątkowała na jego głowie. Z tego też wyszedłby fajny filmik, ale tym, co pragnęłam nagrać – i jak na złość przegapiłam – było spojrzenie, jakie wymienili Zoran i Flora, kiedy ona powiedziała, że myślała, że on ma wstrząśnienie mózgu, a on stwierdził, że wygląda jak egipska mumia.
Uśmiechnęła się, a on od razu zmiękł.
I już wiedziałam, że z jego strony nic nam nie grozi.
Scena druga (transkrypcja)
Matka i córka
Dzień, ogród Gadsbych.
Znowu ogród, tym razem widziany z góry przez gałęzie platana. MATKA, boso, poza tym wciąż w stroju służbowym, przycina zardzewiałym sekatorem krzew lawendy. Kiedy wszystkie łodyżki są już obcięte, przykuca, aby je wrzucić do przygotowanego koszyka. Skrywa twarz w dłoniach i wyraźnie się odpręża, wdychając zapach kwiatów.
FLORA, także boso, ale w dżinsowych szortach, pojawia się na kamiennej werandzie u szczytu schodów. Do kamery nie dociera dźwięk, ale to oczywiste, że Flora jest zirytowana. Matka robi krok w jej stronę, po czym zatrzymuje się i wyjmuje z koszyka jedną łodygę. Palcem wskazującym i kciukiem przesuwa wzdłuż niej, aby usunąć kwiaty, które następnie zgniata w zaciśniętej pięści. Ponownie wdycha ich zapach, następnie otwiera dłoń i wyciąga ją przed siebie. Wiatr rozdmuchuje kwiaty. Matka prostuje się i odwraca w stronę zagniewanej córki.
Obraz staje się czarny, kiedy KAMERZYSTKA (BLUE) wyłącza kamerę, aby zejść z drzewa.
– Dziwny jest – oświadczyła w kuchni Flora.
– Był studentem waszego ojca. Pisze doktorat z literatury średniowiecza i jest bardzo sympatycznym młodym człowiekiem. – Mama zdążyła już włożyć buty, czółenka z czerwonymi podeszwami od Louboutina, w których wydaje się wyższa od Flory.
Nie widziały mnie, bo stałam za drzwiami. Mama w obiektywie kamery wyglądała na bardzo drobną, ale mimo to widziałam, jak zaciska i rozluźnia dłoń, co często robi, kiedy się kłóci z Florą.
– Nie potrzebujemy niani! – krzyknęła moja siostra. – Mam szesnaście lat! W niektórych krajach byłabym już mężatką.
– On nie jest nianią, tylko au pair. A ty nie mieszkasz w „niektórych krajach”.
Flora, z miną jak burza gradowa, nic na to nie powiedziała. Mama wyciągnęła rękę, aby jej dotknąć, ona się jednak odsunęła. Mama westchnęła.
– Teraz, kiedy lato dobiegło końca, znowu będę sporo podróżować, a skoro wasz ojciec przebywa w Warwick, wydaje się oczywiste, że potrzebny jest ktoś do opieki nad wami. Zostawiłam z tobą brata i siostry na jeden dzień, Floro, a Jas wylądowała w szpitalu! Zoran może wam pomagać w pracy domowej, kiedy zacznie się szkoła. Zdaniem ojca to bardzo bystry chłopak. A dla Twiga i Jas będzie tak, jakby mieli starszego brata.
– A co z Blue?
– Jak to co z Blue?
– No właśnie, o co chodzi? – zapytałam i obie podskoczyły.
– Przestań się tak zakradać! – warknęła Flora. – I nie gap się na wszystkich przez tę głupią kamerę.
– Nie jest włączona. I nie jest głupia.
– Ty też musisz odrabiać pracę domową – powiedziała mama.
– Ale nigdy nie potrzebuję pomocy – zauważyłam.
– Geniuszka – burknęła Flora, ale mama uśmiechnęła się do mnie.
– W takim razie Zoran będzie tylko towarzyszem, kochanie. Sympatycznym towarzyszem.
*
Dawno, dawno, jakieś czternaście lat temu, były sobie dwie małe kropki, z których zrobiły się ziarenka, a potem fasolki, a potem dzieci, które mieszkały w jednym, wypełnionym ciepłą wodą worku, gdzie otrzymywały pokarm przez długą rurkę przyklejoną do ich brzuszków. Tym dzieciom urosły uszy i usta, i palce. Przytulały się do siebie nawzajem. Lekarze robili im zdjęcia, a ludzie mówili, że są podobne jak dwie krople wody. Jeszcze zanim te dzieci się urodziły, rodzice nazwali je Iris i Bluebell1 – wiosenne imiona dla wiosennych dzieci, tak mówili. Kiedy nadeszła pora na to, aby opuściły wodę, wszyscy sądzili, że pierwsza zrobi to Bluebell, ponieważ była większa, ale Iris ją ubiegła i wyskoczyła na świat tak szybko, że położna mało jej nie upuściła.
Babcia mówi, że nic nigdy nie było w stanie zatrzymać Iris, nawet ja. To właśnie w taki sposób przyszła na świat, a dziesięć lat później tak zginęła.
Iris nie żyje od trzech lat. Flora płakała bez końca, kiedy to się stało, ale nie jestem pewna, czy teraz w ogóle jeszcze o niej myśli. Nie tak jak ja. Czasami śni mi się, że nadal pływamy splecione w wodzie, a gdy się budzę, wyciągam do niej ręce. Kiedy babcia pomieszkiwała trochę u nas po pogrzebie, powiedziała raz, że czasem ludzie nie muszą nic do siebie mówić, aby wiedzieć, co myślą, i że Iris i mnie łączyła szczególna więź, bo byłyśmy bliźniaczkami. I powiedziała też, że kiedy żołnierzom na wojnie amputowano kończyny, nadal czuli tę odciętą rękę albo nogę, albo stopę, i że tym właśnie jest dla mnie utrata Iris. I dodała, że wspomnienie Iris zawsze będzie mi towarzyszyć.
– Jak żołnierz bez stopy – rzekła Flora. – Blue będzie musiała skakać – dodała, ale babcia odparła, że wcale nie to miała na myśli.
Na początku po śmierci Iris widziałam ją dosłownie wszędzie. Miałam wrażenie, że jest tak blisko, że nasze cienie się mieszają. Teraz czasem, kiedy słońce znajduje się za mną, kiedy filmuję i widzę swój cień, nadal udaję, że to jej cień, ale to nie to samo, a gadka mamy o starszych braciach i sympatycznym towarzystwie sprawia, że mam ochotę krzyczeć, bo wiem, że wcale nie o tym mówi, że tak naprawdę mówi o Iris i jej smutnej nieobecności.
1 Iris (ang.) – irys, Bluebell – dzwonek (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Scena trzecia (transkrypcja)
Rodzinny piknik
Dzień, jakieś przypadkowe miejsce piknikowe za miastem.
Pod dębem leży rozłożony obrus. Chleb, ser, hummus, oliwki i roladki z liści winogron. Pomidory, szynka, rozgniecione truskawki w plastikowym pudełku. Na wpół opróżniona butelka białego wina. OJCIEC leży na plecach z twarzą zasłoniętą słomkowym kapeluszem. Jest ubrany w pomięte spodnie, bawełnianą koszulę bez kołnierzyka i tweedową marynarkę ze skórzanymi łatami na łokciach. MATKA leży obok niego, wsparta na przedramieniu, przyglądając się, jak JASMINE i TWIG budują sobie bazę na skraju pobliskiego lasu. FLORA siedzi po turecku tyłem do nich i słucha muzyki z iPoda. Wokół niej rozbrzmiewa biały szum. Ojciec się budzi, zdejmuje kapelusz z twarzy i siada. Jest nieogolony i ma worki pod oczami.
OJCIEC
Drogie dziecko, musisz tak potwornie hałasować?
Flora go ignoruje, kiwając głową w rytm muzyki. Ojciec podchodzi do niej na palcach i wyjmuje jej z uszu słuchawki.
OJCIEC
Nie bez powodu coś takiego nazywa się osobistym sprzętem grającym.
FLORA
(piszczy i próbuje odebrać mu słuchawki)
Nikt tak tego nie nazywa!
KAMERZYSTKA (BLUE) parska. Oczy wszystkich zwracają się na nią. Matka wygląda na zatroskaną. Ojciec pociera twarz, unosi brwi i próbuje zdusić ziewnięcie.
FLORA
(gniewnie)
Wyłącz tę kamerę!
BLUE
(odważnie)
To mój wideopamiętnik!
FLORA
Wyłącz kamerę, bo jak nie, to wrzucę ją do stawu.
Mam plan, aby dokumentować swoje życie za pomocą słów i obrazów. Dla obrazów i wypowiadanych czasem słów wykorzystuję materiał filmowy. Nie udaje mi się nagrać zbyt wielu wypowiedzi, bo kiedy ludzie się orientują, że ich filmuję, najczęściej milkną. Tata twierdzi, że nim dorosnę, wszyscy tak się już przyzwyczają do widoku kamery w mojej ręce, że nie będą w stanie przestać mówić i że zbiję fortunę jako dziennikarka przeprowadzająca wywiady. Ale tata mówi wiele rzeczy. Na razie to, czego nie udaje mi się nagrać, zapisuję w czymś, co on nazywa współczesnym echem staromodnego notesu, czyli w moim laptopie, odziedziczonym niedawno po Florze.
Kiedy piszę, nikt nie każe mi spadać. Mam więc mnóstwo krótkich filmików, tak dla oddania atmosfery, oraz ich transkrypcje w laptopie, jak również dłuższe rozdziały, w których zamieszczam detale. To rejestr multimedialny. Tego typu instalacje widuję w muzeum sztuki Tate Modern, dokąd tata zabiera mnie czasami, kiedy twierdzi, że dom go przytłacza.
No i kiedy dzisiejszego popołudnia zaczynało się robić ciekawie – gdy Flora piszczała, a tata wyglądał na zagubionego – mama kazała mi wyłączyć kamerę. Próbowałam po raz kolejny wyjaśnić swój plan dokumentowania życia i dodałam, że i tak opisuję to, czego nie sfilmuję, ale Flora oświadczyła, że ma to gdzieś.
– Nie muszę czytać tego twojego głupiego pamiętnika. Ale nie będziesz mnie nagrywać bez makijażu.
– Postaraj się być miła – odezwała się mama. – Za kilka dni wracasz do szkoły.
– Dzięki BOGU! – zawołała moja siostra.
Rozpromieniony tata zapytał:
– Czyżbym wyczuwał późno rozkwitającą przyszłą naukowczynię?
Tym razem to Flora parsknęła.
– Myślę, że Flora nie może się doczekać głównie spotkania z przyjaciółmi – mruknęła mama.
– Dziwicie mi się? – Moja siostra wyjęła z kieszeni telefon i jęknęła. – Wszyscy moi znajomi wrócili dziś do domów, a ja tkwię na tym wzgórzu bez zasięgu i nie mam z kim pogadać.
– Możesz pogadać z nami – zasugerowała mama. – Albo przejść się z Blue na spacer.
– Blue! – rzuciła Flora i potem nikt już się nie odzywał.
Szkoda, bo jutro mama wylatuje do Moskwy, a tata wraca autem – ponad sto pięćdziesiąt kilometrów – do Warwick, natomiast my, dzieci, do rozpoczęcia szkoły w czwartek pozostajemy pod wątpliwą opieką Zorana.
Kiedy ja i Iris byłyśmy małe, Flora często nam czytała. Nawet się z nami kąpała. Nasze przedszkole mieściło się zaraz obok jej podstawówki i zawsze czekałyśmy na nią pod bramą razem z mamą. Tego dnia, kiedy rozpoczęłyśmy naukę w szkole podstawowej St Swithin’s, to Flora, a nie mama zaprowadziła nas do naszej klasy, przez całą drogę trzymając nas za ręce, nie przejmując się tym, że w oczach kolegów może nie wyglądać cool (tyle że Flora zawsze wygląda cool). To Flora uderzyła Digby’ego Jonesa, kiedy śmiał się z moich okularów, i to Flora poskarżyła się dyrektorowi, kiedy pani Fraser, moja wychowawczyni w drugiej klasie, powiedziała, że za słabo czytam. Oświadczyła mu, że umiałam czytać, zanim jeszcze poszłam do zerówki, i że powodem, dla którego nie skupiam się na lekcjach, jest to, że w domu czytam już Charlesa Dickensa. Co nie do końca było prawdą, niemniej miło z jej strony, że tak powiedziała.
Teraz jedyne, co od niej otrzymuję, to:
– Blue!
Tego ranka śniadanie przerwał krzyk Twiga. Podskakiwał w ogrodzie przed klatką dla szczurów, kiedy tam jednak dotarliśmy, nie był w stanie mówić. Pokazywał tylko palcem.
– No co?! – wrzasnęła Flora.
– Czy one umarły? – zawołała Jas.
– Rozmnożyły się! – wykrzyknął Twig.
Rzeczywiście. Wczoraj wieczorem były tylko trzy szczury, za to dziś rano – siedem, w tym cztery bardzo malutkie. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał.
– Ale to były same dziewczyny – szepnęła w końcu Jas.
– A jednak nie – odezwał się Zoran.
– Może są lesbijkami? – zasugerowała Flora.
– A niby jak miałyby się rozmnożyć? – zapytałam.
Staliśmy i się gapiliśmy. Wszystkie szczury leżały wtulone w siebie na stercie słomy, a słońce sprawiało, że pręty klatki tworzyły na ich ciałkach cienie.
– Więc który to chłopak? – zapytał Twig.
– Samiec – wtrącił Zoran. – Nie chłopak.
– A która jest matką? – Flora przykucnęła, aby lepiej się przyjrzeć. – Musieliście zauważyć, że robi się gruba.
Ale wszystkie dorosłe szczury wydawały się wielkie.
– Jeśli będziecie się im przyglądać wystarczająco długo – powiedział Zoran – to matka zacznie karmić.
– Ale jak? – zapytał Twig.
– Mlekiem z piersi – wyjaśniła Flora.
– Szczury mają piersi? – Jas wyglądała na zbulwersowaną.
– Nie jako takie – westchnął Zoran.
– Możesz zobaczyć? – zapytał Twig. – Możesz zajrzeć pod spód i sprawdzić, która jest matką?
Założę się, że mama ani słowem nie wspomniała Zoranowi o tym, że pewnego dnia jego praca może polegać na przytrzymywaniu szczura do góry brzuchem, aby ustalić, czy właśnie wydał na świat małe szczurki. Zoran westchnął, a na jego twarzy malowało się przygnębienie.
– Nie bardzo wiem jak – wyznał.
– Nagrasz je, Blue? – zapytała Jas. – Proszę?
Nie filmuję zwierząt. To kwestia zasad. Są ładne i w ogóle, ale nie tak interesujące dla mnie jak ludzie, no i nie podoba mi się to, że nie potrafią mówić. Jeśli Flora nie chce, abym ją nagrywała, każe mi spadać albo mnie bije. Szczur może się jedynie zakopać w legowisku, a nawet wtedy mogę filmować słomę.
Oczy Jas były teraz okrągłe jak u kota, z kruczoczarnymi źrenicami. Rozdartą na ramieniu sukienkę spinała agrafka. Jas miała całą szafę sukienek, ale ta – różowa, wyblakła i sięgająca jedynie połowy uda – od lat była jej ulubioną. Nie chciała nosić żadnej innej. No a od zeszłego tygodnia sukienka ma z przodu plamy z krwi. Kolano Jas pokrywa strup i nie czesała się od początku lata. Początkowo mama próbowała ją do tego zmusić, Jas się jednak zaparła, a kiedy tak robi, lepiej po prostu ustąpić.
Wielkie, kocie oczy Jas oznaczały mniej więcej to samo, co jej zapieranie się. No i naprawdę słodkie było to, w jaki sposób ona i Twig przyglądali się szczurkom. Siedzieli po turecku przed klatką i do nich szeptali.
– Obudźcie się, obudźcie. Otwórzcie oczy.
Nie wydaje mi się, aby tak małe szczury w ogóle słyszały, nie mówiąc o rozumieniu języka angielskiego, ale spróbujcie to powiedzieć ośmiolatce i dziesięciolatkowi. Nie miałam ochoty filmować szczurów, za to chciałam uchwycić patrzące się na nie Maluchy. Zostawiłam wszystkich – Jas i Twiga na ziemi, Florę na huśtawce, Zorana z posępną miną – i po wilgotnej trawie wróciłam do domu po kamerę. Przez trawnik przemknął jakiś cień – udało mi się go uchwycić jedynie kątem oka. Wiem, że brzmi to wariacko, ale przysięgam, że to był człowiek.
– Iris? – szepnęłam, lecz nie miało to sensu, a kiedy doszłam do miejsca, w którym wcześniej dostrzegłam cień, ten zdążył już zniknąć.
Scena czwarta (transkrypcja)
Identyfikacja płci u szczurów
W domu Gadsbych / ogrodzie Gadsbych.
Obraz skacze, kiedy KAMERZYSTKA (BLUE) biegnie, rejestrując na chybił trafił: bose stopy, kawałek ściany, schody, czarno-biały marmur na korytarzu, kamienną werandę, żwir, drzewo, trawę.
TWIG
Blue, szybko, szybko!
BLUE
Już idę!
Gdy kamerzystka przestaje biec, obraz stabilizuje się i pokazuje klatkę dla szczurów.
TWIG I JAS
(jednym głosem, skacząc przy tym)
ZOBACZ! ZOBACZ! ZOBACZ!
Obraz traci ostrość, gdy kamerzystka kuca, aby popatrzeć. SZCZUR ŻARŁACZ BIAŁY (nazwany tak po tym, jak pewnego razu próbował odgryźć Twigowi palec) odpowiada spojrzeniem. Przy jego szyi widać przyczepioną za pomocą sznurka ogrodniczego drewnianą, prostokątną zawieszkę. Kamera robi zbliżenie. Napis na zawieszce staje się wyraźny.
BRZMI ON:
TO JA JESTEM TATĄ
– A to dopiero osobliwy napis! – orzekł Zoran.
Obejrzawszy uważnie klatkę, wróciliśmy do kuchni, gdzie Zoran zrobił gorącą czekoladę. Skryta pod zniesioną z góry kołdrą Flora jęknęła.
– To wszystko, co masz do powiedzenia? – zapytała. – A to dopiero osobliwy napis?
– Bo jest osobliwy – powiedział Zoran.
– Ktoś nas obserwuje i włamał się do klatki dla szczurów! – zawołała Flora. – To dopiero jest dziwaczne i przyprawiające o gęsią skórkę!
Nie wiem, czy ktoś jeszcze dostrzegł, że kącik ust Zorana drga.
– To byłeś ty? – zapytałam.
– Ja? Miałbym się zbliżyć do tego potwora?
– W takim razie kto? – zapytała ostro Jas, a Twig powtórzył: „Kto, kto, kto?”.
Pogoda się zmieniła i przez cały dzień padał deszcz, ale czuwaliśmy na zmianę przy klatce, nawet Flora, która kuliła się pod parasolem, owinięta kocem, z kolejnym kubkiem gorącej czekolady i książką. Oświadczyła, że bardzo chciałaby złapać tego takiego i owakiego, który nas szpiegował, i dać mu do wiwatu. To jej słowa. Brzmiała jak babcia.
I oczywiście nie zobaczyliśmy tego szpiega.
Następnego dnia musieliśmy wracać do szkoły. Ta perspektywa nie cieszyła mnie ani trochę. Tata zawsze mówi, że wszystko jest możliwe. Być może w tym semestrze będzie inaczej, ale jakoś w to wątpiłam.
W szkole od śmierci Iris to ja jestem cieniem. Prześlizguję się korytarzami – od apelu na lekcję, od lekcji na przerwę i znowu na lekcję, i nikt mnie nie widzi, nikt ze mną nie rozmawia. Ludzie, którzy mnie znają od podstawówki, ludzie, z którymi sikałam w dmuchanych basenach i którzy smarowali mi buzię kremem z tortu – piszczą na swój widok i wpadają sobie w ramiona, chichoczą i szepczą, ale mnie nie dostrzegają i wiem, że nic się nie zmieniło.
Dziś rano przez chwilę sądziłam, że może będzie inaczej. Na apelu napotkałam spojrzenie Dodi Cartwright i byłam przekonana, że mnie zauważyła – widać to było po takim jakby częściowym kiwnięciu głową, prawie uśmiechu. A potem, podczas pierwszej lekcji, czyli angielskiego, zamierzałam usiąść z tyłu pod oknem, kiedy Dodi przemknęła obok i zajęła moje miejsce. Próbowałam coś powiedzieć. Zastanawiałam się, co by zrobiła Flora, i chciałam rzucić: „Hej, Cartwright, spadaj, to moje krzesło”, ale z moich ust nie wydostały się żadne słowa, a nawet gdyby, to i tak nic by to nie dało, bo do tego czasu Dodi otaczał już wianuszek koleżanek słuchających jej nadawania o wakacjach we Włoszech, Hiszpanii czy gdzieś tam. Dlatego zebrałam się i usiadłam w jedynej wolnej ławce, z przodu klasy, zaraz obok ławki Jake’a Lyalla, który musi tam siedzieć, bo nauczyciele chcą mieć go na oku. Spał, więc nie mógł się do mnie odezwać, nawet gdyby chciał, a przypuszczalnie wcale tak nie było.
Angielskiego uczy nas panna Foundry, która jest szalona nawet jak na standardy szkoły Clarendon. Dzisiaj owinięta była ozdobioną koralikami chustą, która sięgała jej do kostek. Kazała nazywać się Antheą i próbowała nas zwerbować do świątecznego przedstawienia Grupy Teatralnej Clarendon.
– W tym semestrze zajmiemy się baśniami braci Grimm! – oznajmiła.
Twarze wszystkich pozbawione były wyrazu.
– Jakich braci? – ziewnął Jake.
– Królewna Śnieżka! Jaś i Małgosia! Czerwony Kapturek! – zawołała panna Foundry.
– O czym ona mówi? – zapytał Tom Myers.
– O Jacobie i Wilhelmie Grimmach – wyjaśniła Hattie Verney, czym potwierdziła, że w klasie dziewiątej będzie taką samą kujonką, jak w ósmej. – Razem zebrali i opublikowali ponad dwieście podań ludowych, z których niektóre znamy dzisiaj dzięki disnejowskim adaptacjom.
Tom się skrzywił. Panna Foundry udawała, że tego nie widzi.
– Jak zawsze Grupa Teatralna Clarendon zaprasza w swoje szeregi uczniów miejscowych szkół. Droga Bluebell, czy Flora weźmie udział w tym świątecznym przedstawieniu?
Cressida Taylor, która jest najlepszą przyjaciółką Dodi, zachichotała i powtórzyła moje imię, jakby było najbardziej idiotycznym na świecie. Bo było.
– Pewnie tak, proszę pani – wydukałam.
Flora brała udział w tych przedstawieniach, praktycznie odkąd nauczyła się chodzić. Marzy o tym, aby zostać odkrytą, rzucić szkołę, wystąpić na West Endzie, a potem trafić na Broadway.
– Moja droga, mów mi Anthea.
– Antheaaaaa – odezwał się Tom, a panna Foundry ponownie go zignorowała.
– A ty, kochana? – zapytała. – Weźmiesz udział w przesłuchaniu?
– Co, ona? – zapytała szyderczo Cressida.
– Nie, proszę pani – bąknęłam.
Anthea wyglądała jednocześnie na zaniepokojoną, smutną i rozczarowaną.
*
Tata mówi, że można albo być ofiarą, albo nigdy się nie poddawać. I że ma nadzieję, że zawsze będziemy należeć do tej drugiej kategorii, ale nim nadeszła przerwa na lunch, miałam dość. Nie zamierzałam dać Cressidzie i Dodi satysfakcji i jeść w pojedynkę. Nietrudno było się wymknąć z grupą uczniów ostatnich klas. Większość nie zwróciła na mnie uwagi, z kolei pozostali jakoś tak się wokół mnie rozmieścili, że dyżurujący nauczyciel nic nie zauważył. Tyle że nie miało to większego znaczenia, bo to była madame Gilbert.
Zjadłam zupę z chlebem i masłem w kafejce Home Sweet Home blisko Portobello Road. Była pełna matek z wózkami, robotników w kombinezonach i ludzi w okularach w czarnych oprawkach, czytających na iPadach. Przy ladzie dyszał bardzo stary labrador. W radiu leciała stacja Capital, a całe wnętrze przesiąknięte było zapachem frytek, kawy i mokrego psa. Nikt nic do mnie nie mówił, ale nie szkodzi, tak miało być.
Kiedy wróciłam, madame Gilbert kończyła właśnie palić papierosa. Nie powinnam opuszczać terenu szkoły, ale ona z kolei nie powinna palić, więc tylko na mnie spojrzała i machnęła ręką, dając mi znać, bym weszła. Na matematyce powtarzaliśmy rozkładanie na czynniki pierwsze. Nudne, ale łatwe jak nie wiem. Przespałam całą lekcję, a pan Forsyth (vel pan Matma) nawet tego nie zauważył.
Mówiłam już. Zupełnie niewidzialna.
Siedzę na płaskim dachu pod oknem mojego pokoju i strasznie mi zimno.
Podczas kolacji (kiełbaski i puree ziemniaczane – Zoran nie potrafi ugotować niczego innego i jest urażony, jeśli ktoś narzeka) Twig oświadczył, że powinniśmy obserwować szczury całodobowo. Jego słowa. I że mamy szczęście, że od ostatniego razu nie wydarzyło się nic więcej. Jas zapytała, co z czasem, kiedy jesteśmy w szkole, na co Twig odparł, że wtedy straż może pełnić Zoran. Zoran powiedział, że on też musi chodzić na zajęcia i nie może siedzieć tu cały dzień i czekać, aż wrócimy, i że ma do napisania pracę naukową, i czy o tym nie wiemy? Jas odparła, że nie, nie wiedziała, a potem Twig zapytał, co będzie w czasie, kiedy śpimy.
– Ostatnim razem przyszedł w nocy – dodał.
– Był tu tylko raz – odezwała się Flora. – No i to może być ona.
– To wcale nie oznacza, że znowu się nie zjawi, i założę się, że zrobi to wtedy, kiedy będziemy w łóżkach.
– Nie możecie czuwać przez całą noc – oświadczył Zoran. – Kategorycznie zabraniam.