Disney Pixar. Między nami żywiołami - Erin Falligant - ebook + audiobook

Disney Pixar. Między nami żywiołami ebook

Erin Falligant

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Miasto Żywiołów to jedyne w swoim rodzaju miejsce, gdzie obok siebie, mimo dzielących ich różnic, mieszkają Wodniści, Glebiarze, Wietrzni i Ogniści. Wspólne życie nie zawsze bywa tu bezkolizyjne: czasem coś iskrzy, czasem ktoś kogoś zgasi, czasem nadciągną chmury.

Kiedy Iskra, błyskotliwa i wybuchowa Ognista, spotyka Wodka, empatycznego i dającego się unosić na fali życia Wodnistego, ze zdumieniem odkrywają, że mają sporo wspólnego. Czy Iskra i Wodek mogą się do siebie zbliżyć? Czy ogień i woda zawsze powinny trzymać się na dystans? Czy rozmaite żywioły mogą się łączyć? Czy różnice zawsze muszą być przeszkodą?

Żywiołowa powieść, powstała na podstawie filmu o tym samym tytule, zawiera wkładkę z kolorowymi ilustracjami, które błyskawicznie przeniosą czytelnika do tego złożonego, pulsującego emocjami świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 118

Oceny
4,7 (310 ocen)
262
27
15
3
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MalgorzataSienkiewiczSiuda

Nie oderwiesz się od lektury

Podobało mi się dlatego bo oglądałem już taką bajkę w telewizji. I jeszcze dlatego bo ta historia bardzo mnie zaciekawiła. Polecam ją innym dzieciom.
71
kasj0peja

Nie oderwiesz się od lektury

😄😄😄😄😄😄😄😄😄😄😄😄😄🔥💧💧💧💧💧💧💧💧💧💧💧💧💧💧💦💦💦💦💦💧💦💦💦💧💦💦🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥😄🔥🔥😄😄😄 ekstra
40
Ciborr

Nie oderwiesz się od lektury

💘💧🔥☁️⛰🔥🔥🔥🔥🔥💧💧💧💧
40
OlciaCie

Dobrze spędzony czas

spoko
40

Popularność




Prolog

W małej łódce w oddali maja­czyły jarzące się syl­wetki pary Ogni­stych, kobiety i męż­czy­zny, któ­rych blask roz­le­wał się po wodzie. Oboje nie­cier­pli­wie wypa­try­wali lądu, na któ­rym mieli roz­po­cząć nowe życie. Prze­byli długą drogę z Pali­ne­zji, którą opu­ścili, zabie­ra­jąc ze sobą tylko naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy. Naj­cen­niej­szą wśród nich była latar­nia z nie­bie­skim ogniem. W jego pło­mie­niu zawie­rało się całe dzie­dzic­two i tra­dy­cje ich ojczy­stej kra­iny.

Męż­czy­zna deli­kat­nie poło­żył dłoń na zaokrą­glo­nym brzu­chu kobiety. Wkrótce mieli powi­tać na świe­cie dziecko. Pochy­lił się, żeby coś do niego powie­dzieć.

Łódka z wolna kie­ro­wała się ku brze­gowi. Męż­czy­zna zapa­trzył się w dal. Roz­cią­gała się przed nimi pano­rama Mia­sta Żywio­łów – wie­żowce z wia­tra­kami na dachach, budynki poro­śnięte drze­wami i wodne auto­strady. Ze wszyst­kich stron w kie­runku wybrzeża zmie­rzały balony, ste­rowce i łodzie.

Dla miesz­kań­ców tego mia­sta był to zwy­czajny dzień. Żyło ich tu wielu i byli naj­róż­niejsi. Wod­ni­ści w roz­ma­itych odcie­niach błę­kitu chlu­po­tali wzdłuż chod­ni­ków. Gle­bia­rze, pokryci trawą, liśćmi i gałę­ziami, wypeł­niali ulice. Ponad nimi, niczym kolo­rowe obłoczki, uno­sili się Wietrzni.

Kiedy łódka była już bli­sko brzegu, męż­czy­zna usta­wił ją tak, żeby twarz żony zwró­ciła się ku mia­stu. Chciał poka­zać dziecku miej­sce, ku któ­remu zmie­rzali.

Kiedy wresz­cie przy­bili do pomo­stu, uśmiech­nął się sze­roko. Wysie­dli z łodzi. Byli szczę­śliwi, mając znów pod nogami twardy, suchy grunt.

Tuż obok nich dobiła do portu łódź wypeł­niona po brzegi liścia­stymi Gle­bia­rzami. Było ich tylu, że sta­te­czek wyglą­dał, jakby wyrósł na nim las.

Pasa­że­ro­wie usta­wili się w kolejce do bra­mek.

Ponad taflę wynu­rzyła się łódź pod­wodna. Wylała się z niej woda i utwo­rzyła na brzegu kałużę. Zaczęli się z niej wyła­niać Wod­ni­ści – wsta­wali i się­gali po swoje bagaże.

– To chyba pań­skie – zwró­cił się jeden wodny pasa­żer do dru­giego i wycią­gnął przed sie­bie teczkę.

– Dzię­kuję panu! – powie­dział ten drugi. – Mokrego dnia życzę!

Nad ich gło­wami zacu­mo­wał w doku ste­ro­wiec. Wystrze­lił z niego obłok, z któ­rego ufor­mo­wała się gro­madka Wietrz­nych. Kiedy kłę­biąc się, opu­ścili pokład, ste­ro­wiec jakby sfla­czał, lecz gdy zaczęli w nim zaj­mo­wać miej­sca następni pasa­że­ro­wie, napom­po­wał się od nowa.

Para Ogni­stych ruszyła za tłu­mem Gle­bia­rzy, Wod­ni­stych i Wietrz­nych do hali dla przy­jezd­nych i imi­gran­tów. Przy­sta­nęła na chwilę, aby popa­trzeć na mural przed­sta­wia­jący trzy żywioły – zie­mię, wodę i powie­trze, które połą­czyły się, by stwo­rzyć Mia­sto Żywio­łów.

Ognia wśród nich nie było.

Dwójka przy­by­szy usta­wiła się w kolejce dla imi­gran­tów i wolno posu­wała naprzód. Pozo­stali kolej­ko­wi­cze z obawą odsu­wali się od ich skrzą­cych się postaci. Wod­ni­ści bali się, że się zago­tują. Gle­bia­rze nie chcieli spa­lić sobie liści ani gałęzi i rów­nież trzy­mali się z daleka.

W końcu para Ogni­stych zna­la­zła się na czele kolejki.

– Następny! – zawo­łał ofi­cer imi­gra­cyjny.

Pospie­szyli ku niemu.

– Nazwi­sko? – zapy­tał ofi­cer.

Męż­czy­zna odpo­wie­dział w dia­lek­cie pło­mie­ni­stym, ofi­cjal­nym języku Pali­ne­zji. Jego słowa aż skwier­czały z pod­nie­ce­nia.

– Útrí dàr ì Bùrdì – przed­sta­wił się.

– Fâsh ì Síddèr – dodała kobieta.

Ofi­cer nie rozu­miał pło­mie­ni­stego. Pomy­ślał chwilę i wpadł na pewien pomysł.

– Wie­cie co? To może niech będzie Goran i… Lumina – zde­cy­do­wał, po czym przy­ci­snął swój paty­ko­waty nos do pod­kładki z tuszem i pod­stem­plo­wał doku­ment. – Witamy w Mie­ście Żywio­łów!

Ogni­sta para, teraz znana jako pań­stwo Goran i Lumina Lume­no­wie, prze­szła przez drzwi i zanu­rzyła się w miej­skim zgiełku. Szli, podzi­wia­jąc kanały, wodo­spady i ogromne rośliny, wple­cione w miej­ską archi­tek­turę. To wszystko tak bar­dzo róż­niło się od tego, co znali z Pali­ne­zji. Byli naprawdę daleko od domu.

– Huby na patyku! – zawo­łał obok nich sprze­dawca. – Kupuj­cie świe­żut­kie huby na patyku!

Goran odwró­cił się i ujrzał Wod­ni­stych suną­cych w dół po zjeż­dżal­niach. Inni wio­sło­wali po kana­łach oddzie­la­ją­cych kwar­tały mia­sta zabu­do­wane nie­koń­czą­cymi się dra­pa­czami chmur. Nie­chcący nadep­nął na malutką Gle­biarkę. Szybko pod­niósł nogę, ale liścia­ste włosy kobiety zdą­żyły się już zająć ogniem. Idący za nią nie­wielki face­cik pró­bo­wał je uga­sić, ale bez skutku. Dopiero mija­jący ich Wod­ni­sty chlu­snął na nich wodą z ręki. Pło­mień na wło­sach kobiety przy­gasł, a face­cikowi natych­miast wyro­sły nowe pędy.

Szli dalej ruchliwą ulicą. Zapa­trzony w nie­sa­mo­wite widoki, Goran zde­rzył się z jakimś Wietrz­nym.

– Hej, patrz, jak idziesz, iskrzaku jeden! – wrza­snął tam­ten, wzbu­rzony. Nogi odpły­nęły mu od kor­pusu, kop­nęły walizkę Gorana i Luminy i poszy­bo­wały, by dołą­czyć do reszty ciała.

Zanim Goran zdą­żył prze­pro­sić, ponad gło­wami prze­mknął im pociąg wod­nej kolejki. Kiedy pojazd wje­chał na most, Goran wpadł na pewien pomysł.

Kilka minut póź­niej stali już razem z Luminą w zatło­czo­nym wago­niku. Pozo­stali pasa­że­ro­wie odsu­nęli się od nich jak naj­da­lej i tylko się gapili.

Wąskiego wago­nika zde­cy­do­wa­nie nie zapro­jek­to­wano z myślą o Ogni­stych.

Pociąg szarp­nął. Jakiś Wod­ni­sty zachwiał się i chlup­nął wodą pro­sto na Luminę. Goran aż syk­nął z prze­ra­że­nia. Woda mogła zaszko­dzić jej pło­mie­niom! Przy­ga­szone pło­myki zaczęły skwier­czeć, więc czym prę­dzej pod­su­nął żonie do zje­dze­nia tro­chę drewna z walizki, a potem spoj­rzał z wyrzu­tem na wod­nego faceta.

– No co? – powie­dział tam­ten i zafa­lo­wał ramio­nami.

– Hm – burk­nął zgrzany Goran. – Wod­niak.

Cze­kała ich trudna droga.

Goran i Lumina opu­ścili wodną kolejkę w dziel­nicy Ziemi. Gdy w oknie eks­klu­zyw­nego budynku z brą­zo­wego pia­skowca zoba­czyli duży napis WYNAJMĘ, pospie­szyli do drzwi. Wła­ści­cie­lem oka­zał się pod­sta­rzały Gle­biarz, któ­rego oczy aż zzie­le­niały ze zdu­mie­nia, gdy ujrzał ich na progu.

Lumina poma­chała mu na powi­ta­nie i uśmiech­nęła się pro­mien­nie. Lecz kiedy od jej pło­mieni zajęły się pode­schnięte, liścia­ste włosy sta­ruszka, zatrza­snął im drzwi przed nosem.

W następ­nym budynku ledwo Lumina naci­snęła dzwo­nek, ten sta­nął w ogniu. Na szczę­ście zdo­łała go zdmuch­nąć, zanim wła­ści­ciel, tym razem Wod­ni­sty, otwo­rzył drzwi. Ale gdy tylko ich zoba­czył – ich samych i dymiący dzwo­nek – bez słowa cof­nął się do środka i prze­krę­cił klucz.

Wszy­scy wynaj­mu­jący, jeden po dru­gim, odma­wiali Gora­nowi i Lumi­nie pomocy. Z każ­dymi kolej­nymi zatrza­śnię­tymi drzwiami ich zapał stygł. Ale wciąż jesz­cze się tlił.

Dotarli wresz­cie do dość zanie­dba­nej dziel­nicy na przed­mie­ściach i usie­dli, żeby odpo­cząć. Byli zga­szeni i mieli ochotę się pod­dać. Wtedy Goran dostrzegł stary, odra­pany budy­nek. Napis na szyl­dzie gło­sił: NA SPRZE­DAŻ. Nadzieja na nowo zapło­nęła w sercu Ogni­stego.

Kiedy weszli do środka, jego umysł pra­co­wał na naj­wyż­szych obro­tach i był bli­ski prze­grza­nia. Wprost buzo­wał od nad­miaru pomy­słów na ich nowy dom. Par­ter budynku zamie­nią w sklep – w hoł­dzie Pali­ne­zji – w któ­rym będą sprze­da­wać pamiątki i prze­ką­ski ze swych rodzin­nych stron.

Plusk!

Gdzieś z rury ponad ich gło­wami kap­nęła woda, o włos mija­jąc pło­mie­nie Luminy.

Goran jed­nak niczego nie zauwa­żył. Cho­dził tam i z powro­tem tak napa­lony, że jego stopy wypa­liły w pod­ło­dze dziury i wpadł do piw­nicy.

– Nic mi nie jest! – krzyk­nął z dołu.

Gdy Lumina zoba­czyła unie­sione w górę kciuki męża, ode­tchnęła z ulgą.

Nie­bie­ski ogień umie­ścili w kominku.

Goran i Lumina wresz­cie zna­leźli nowy dom.

Któ­re­goś wie­czoru zaczął padać deszcz. Na dwo­rze było mokro, ale wnę­trze ich przy­tul­nego domu jaśniało cie­płem i miło­ścią.

Tej nocy Lumina uro­dziła dziecko.

Malutka ogni­sta istotka oświe­tliła pokój swoim pło­mycz­kiem.

– Íkì ss ûr – wyszep­tała Lumina. – To dziew­czynka.

– Bê ss ksòrìf – roz­ża­rzył się Goran. – Jaka śliczna!

Się­gnął do latarni z nie­bie­skim ogniem, wziął tro­szeczkę żaru i spry­skał nim główkę dziecka. Dziew­czynka wzdry­gnęła się, a potem kich­nęła.

Goran zaśmiał się cicho. Uniósł malutką, żeby mogła dokład­nie obej­rzeć wszystko dookoła.

– Witaj na świe­cie, moja Iskro – powie­dział.

W następ­nych latach Goran i Lumina przy­zwy­cza­jali się do życia w Mie­ście Żywio­łów. Razem uczyli się nowego języka i pozna­wali nowe dla nich spo­soby wyko­ny­wa­nia róż­nych czyn­no­ści. Jed­no­cze­śnie Goran uczył Iskrę języka pło­mie­ni­stego i zapo­zna­wał ją z ide­ami i zwy­cza­jami waż­nymi w ich ojczy­stej Pali­ne­zji.

Kiedy ostroż­nie prze­ło­żył nie­bie­ski ogień do kociołka, oczy Iskry roz­bły­sły cie­ka­wo­ścią.

– W tym pło­mie­niu żarzą się wszyst­kie nasze tra­dy­cje. On daje nam siłę, byśmy mogli jasno pło­nąć – wyja­śnił tata.

Iskra przy­glą­dała się, jak ogień w kociołku strze­lił raźno w górę.

– Popatrz, czyż ja nie płonę jasno? – zawo­łał Goran, napi­na­jąc muskuły i robiąc gorące miny.

Iskra zachi­cho­tała. Jej tata pchał kocio­łek pod ścianę, a ona sie­działa na nim i go dopin­go­wała.

Powoli, pło­myk po pło­myku, Iskra rosła i ich sklep rów­nież zaczął nabie­rać kształ­tów. Goran usta­wił regały, powie­sił półki i zała­tał ściany. Z nie­cier­pli­wo­ścią wypa­try­wał chwili, kiedy miej­sce to zacznie przy­cią­gać klien­tów.

Nie minęło wiele czasu, a Iskra zaczęła poma­gać ojcu w jego codzien­nych obo­wiąz­kach. Pew­nego dnia wspól­nie wyko­nali piękny szyld. Goran dużymi lite­rami napi­sał OGNI­SKO, a Iskra wypa­liła na nim palusz­kiem pło­mie­ni­sty wzo­rek. Kiedy szyld był gotowy, Goran wdra­pał się na dra­binę i zawie­sił go nad wej­ściem. Potem zszedł, sta­nął obok Iskry i razem podzi­wiali swoje dzieło.

– Ten sklep to wspólne marze­nie naszej rodziny – powie­dział. – Pew­nego dnia będzie twój.

Oczy Iskry zami­go­tały. Od tam­tego momentu tylko do tego dążyła – by być dobrą córką i w przy­szło­ści prze­jąć rodzinny inte­res – marze­nie jej ojca.

Rozdział 1

Wresz­cie nad­szedł dzień uro­czy­stego otwar­cia sklepu Gorana. Kocio­łek z lawą był pełny po brzegi, a na pod­grze­wa­czu obra­cały się świe­żut­kie huby na patyku. Goran stał za ladą z Iskrą u boku. Lumina była zajęta ukła­da­niem towa­rów na pół­kach.

Kiedy do środka wszedł pierw­szy Ogni­sty, Goran powi­tał go gorąco.

– Witamy! U nas towar prima sort – wszystko auten­tyczne!

– W takim razie muszę spró­bo­wać żużel­ków – odparł gość.

– Tak jest, żużelki raz! – zawo­łał Goran.

Kiedy ojciec zapi­sy­wał zamó­wie­nie, Iskra kle­pała w kla­wi­sze swo­jej zabaw­ko­wej kasy.

– Kochana córeczka – roz­ża­rzył się Goran.

Razem z Iskrą dzie­lili polana i for­mo­wali z nich kawałki na jeden kęs. Chru­pią­cymi żużel­kami wypeł­nili talerz. Iskra podała go klien­towi.

– Kie­dyś cały ten sklep będzie nale­żał do mnie! – pochwa­liła się z dumą.

Goran zmierz­wił jej pło­myczki na gło­wie.

– Kiedy będziesz na to gotowa – powie­dział.

Z bie­giem lat coraz wię­cej osób emi­gro­wało z Pali­ne­zji do Mia­sta Żywio­łów. Osie­dlali się w dziel­nicy Fajerki. Sklep Gorana stał się bar­dzo popu­larny. Więk­szość klien­teli sta­no­wili Ogni­ści, ale cza­sami poja­wiali się także inni goście. Im wię­cej w skle­pie było pracy, tym więk­szy był zapał Iskry. Gdy razem z tatą dostar­czała zamó­wie­nia do klien­tów, wprost pło­nęła ze szczę­ścia. Sie­działa Gora­nowi na ple­cach, a ten pędził po mie­ście na sku­te­rze.

– Prze­syłka! – wołał.

– Prze­syłka! – wtó­ro­wała mu Iskra.

Wkrótce była już na tyle duża, że mogła sama robić lizaki. To było jej ulu­bione zaję­cie.

Któ­re­goś pra­co­wi­tego popo­łu­dnia do lady pode­szły dwa ogni­ste dzie­ciaki. Jeden z nich popro­sił o lizaki i poło­żył na bla­cie kilka monet.

– Zajmę się tym, Àshfá! – zawo­łała Iskra do taty.

Roz­grzała lizaka w dłoni. Kiedy się roz­pu­ścił, dmuch­nęła w niego i zmie­niła w prze­zro­czy­stą słodką bańkę. Pod­czas pracy jej wewnętrzny ogień migo­tał rado­śnie, a wokół niej poja­wiło się nawet jasne tęczowe halo.

Na czubku lizaka Iskra wyrzeź­biła pło­myczki i wyry­so­wała pal­cami buźkę. Kiedy skoń­czyła, lizak wyglą­dał cał­kiem jak jego nabywca! Popra­wiła jesz­cze nos i podała sma­ko­łyk dzie­cia­kowi, który roze­śmiał się zachwy­cony!

Jego kolega pochy­lił się i żeby spró­bo­wać lizaka.

– Ej, no weź! – obru­szył się ten pierw­szy.

Goran przy­glą­dał się całej scence z uśmie­chem, póki do sklepu nie weszło dwóch wod­nych nasto­lat­ków. Zosta­wiali za sobą na pod­ło­dze kałuże i potrą­cali półki.

Goran zwró­cił na nich uwagę Iskry.

– Wod­niaki – mruk­nął nie­chęt­nie. – Miej na nich oko.

Iskra dla żartu nastro­szyła pło­mie­nie, jakby wkła­dała ogni­stą zbroję, i zasa­lu­to­wała tacie. Zbli­żyła się do dwójki nasto­lat­ków, któ­rzy ochla­py­wali wodą ogni­ste pamiątki.

– Ups! – zachi­cho­tał jeden z nich, uda­jąc, że robi to nie­chcący.

– Ups! – recho­tał drugi, a mały gadże­cik z nie­bie­skim ogniem skwier­czał w jego dłoni i dymił bez­rad­nie.

Iskra sta­nęła obok nich i zapło­nęła gnie­wem.

– Te, koleś! Co zachla­piesz, to kupu­jesz! – wark­nęła.

Jeden z Wod­ni­stych zaczął się goto­wać w zetknię­ciu z jej żarem.

– Au! – zawył.

Gadże­cik wystrze­lił mu z ręki. Iskra zła­pała go w locie.

Dwójka mało­la­tów wypa­dła ze sklepu. Iskra patrzyła za nimi z uśmiesz­kiem satys­fak­cji.

– Dałaś im popa­lić, co? – ode­zwał się Goran. – Wodą ognia nie zale­jesz! – wrza­snął jesz­cze przez otwarte drzwi.

– Tak jest! – dodała Iskra.

Od tam­tego zda­rze­nia minęło kilka lat. Lumina wła­śnie ukła­dała towary na pół­kach, a w tele­wi­zo­rze nad ladą leciała ogni­sta opera mydlana.

– Prawda jest taka… – rzu­ciła dra­ma­tycz­nie aktorka na ekra­nie.

Klienci w skle­pie w napię­ciu śle­dzili każde jej słowo.

Lumina skoń­czyła skła­dać T-shirt z napi­sem „Poca­łuj mnie, płonę”. Jed­nym okiem zer­kała na tele­wi­zor.

– Ona go nie kocha – mruk­nęła.

– …że wcale cię nie kocham! – dokoń­czyła swoją kwe­stię aktorka.

Z klien­tów z wra­że­nia aż uszła para.

– Ha! Wie­dzia­łam! – pochwa­liła się Lumina.

Za ladą Iskra poma­gała tacie przy­go­to­wy­wać chru­piące żużelki. Teraz, kiedy była już nasto­latką, pra­co­wała szyb­ciej od niego! Pod­czas gdy on wysi­lał się przy dzie­le­niu polana, ona miała już przed sobą stertę sma­ko­wi­cie spie­czo­nych żużel­ków.

W pew­nym momen­cie zbli­żył się do nich jakiś jego­mość w gru­bych oku­la­rach. Iskra szturch­nęła tatę.

– Àshfá – powie­działa. – Klient.

Goran się zawa­hał.

– A co powiesz na to… żebyś to ty dziś spró­bo­wała?

– Naprawdę? – Iśka aż się roz­ja­rzyła. Tak długo cze­kała na te słowa! Wytarła ręce w far­tu­szek, wzięła głę­boki oddech i powi­tała swo­jego pierw­szego klienta:

– Czym mogę słu­żyć?

Nowy klient posta­wił na ladzie, tuż obok wia­derka zim­nych ogni, meta­lowy skle­powy koszyk z róż­nymi pro­duk­tami.

– To wszystko. A te zimne ognie są w pro­mo­cji „kup jeden, a drugi dosta­niesz za darmo”?

– Tak! – potwier­dziła Iskra.

– Świet­nie! To wezmę sobie ten za darmo – powie­dział klient, zła­pał laseczkę zim­nych ogni i zapa­lił ją pal­cami.

Iskra zaśmiała się ner­wowo.

– Ale, to nie tak… widzi pan, trzeba naj­pierw jeden kupić, żeby drugi otrzy­mać za darmo.

Ostroż­nie wyjęła zimne ognie z dłoni męż­czy­zny i zdmuch­nęła pło­myk.

– Ale ja chcę tylko ten za darmo – nale­gał klient i nie zwa­ża­jąc na nic, znów się­gnął do wia­derka.

– Przy­kro mi – wyce­dziła Iskra z uśmie­chem wciąż przy­kle­jo­nym do twa­rzy. – To tak nie działa.

Zabrała mu drugą laseczkę i zdmuch­nęła ogień.

– A jak to się ma do tego, że klient ma zawsze rację? – wark­nął męż­czy­zna.

– Nie w tym wypadku… – odparła grzecz­nie Iskra.

Klient jed­nak ponow­nie się­gnął do wia­derka i wyjął zimne ognie. Iskra mu je zabrała. Zła­pał kolejne. Rów­nież mu je zabrała.

– Nie – powie­działa sta­now­czo i zdmuch­nęła wszyst­kie naraz. Wkrótce trzy­mała w ręku cały bukiet pięk­nie przy­pa­lo­nych zim­nych ogni. – Nie, nie, nie, nie i nie!

– Daj mi ten za darmo! – zażą­dał klient.

– To tak nie działa! – wrza­snęła Iskra.

Jej pło­mie­nie zami­go­tały groź­nie, zmie­niły kolor na fio­le­towy, a potem…

BUM!

Iskra wybuch­nęła.

Gdy tylko dym opadł, odsło­nił sto­jący na ladzie koszyk skle­powy do szczętu sto­piony w smo­li­stą bryłę. Na pod­ło­dze wid­niała czarna wypa­lona dziura, a w całym skle­pie tu i ówdzie pło­nęły małe ogni­ska.

– Och! – Goran już biegł do córki. Zła­pał kilka zim­nych ogni z wia­derka i wetknął je w bez­kształtną czarną bryłę. Chuch­nął na nie, żeby się zapa­liły, i podał to wszystko klien­towi. – Wszyst­kiego naj­lep­szego!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki