Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Inspirujące historie i wskazówki, dzięki którym odzyskasz kontrolę nad swoim życiem
Droga do samozależności to podróż, która pomoże nam zrozumieć, że należy wziąć odpowiedzialność za własne życie. Każdy, kto chce żyć pełną piersią i uwolnić się od ograniczających go zależności, powinien przejść tę drogę na własnych zasadach i we własnym tempie.
Znany pisarz i psychoterapeuta Jorge Bucay, niczym przewodnik, podpowie, jak nie zgubić się w tej podróży. Autor, we właściwy sobie lekki i przystępny sposób wyjaśnia procesy, które zachodzą w naszej psychice. Prowadzi swoistą rozmowę z czytelnikiem, przytaczając ciekawe przypowieści i anegdoty. Jego książka prowokuje do myślenia, każe zastanowić się nad ważnymi pytaniami i ostatecznie pomaga lepiej zrozumieć siebie i zbudować relacje z innymi cechujące się miłością i odpowiedzialnością.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 127
Na pewno jest jakiś kierunek
różny dla każdego z nas.
Może jest jakiś kierunek
wspólny dla wszystkich.
Istnieje kierunek bezpieczny
i osiągalny.
Ważne, żeby odnaleźć drogę i podążać we właściwym kierunku. Możliwe, że trzeba będzie wyruszyć samemu po to tylko, żeby po jakimś czasie odkryć, że inni obrali ten sam kurs.
Ten ostateczny, osobisty kierunek stanie się mostem łączącym nas z innymi.
Nazwijmy ten ostateczny cel, jak chcemy: szczęściem, spełnieniem, uniesieniem, świadomością, spokojem, sukcesem czy po prostu końcem. Obojętnie, jak go zdefiniujemy, osiągnięcie tego celu jest wyzwaniem dla każdego z nas.
Niektórzy zgubią się gdzieś po drodze i nie dotrą na czas, będą też tacy, którzy znajdą drogę na skróty i poprowadzą nią innych. Ci przewodnicy, jak ich nazwałem, pokazali, że istnieje wiele sposobów dotarcia do celu, setki niekończących się dojazdów, tysiące ścieżek i wszystkie prowadzą w dobrym kierunku. To drogi, które będziemy przemierzać jedna za drugą. Są wśród nich takie, których nie można ominąć.
Drogi, które trzeba przejść, jeśli chcemy podążać naprzód.
Drogi, podczas których nauczymy się, jak osiągnąć wyznaczony cel.
Są to:
Pierwsza, czyli droga zrozumienia, że należy wziąć odpowiedzialność za własne życie. Nazwałem ją: drogą do samozależności.
Druga, czyli droga odkrywania i poznawania drugiego człowieka, miłości i relacji intymnej, którą nazwałem: drogą ku spotkaniu.
Trzecia, czyli droga strat i cierpienia, którą nazwałem: drogą przez łzy.
Czwarta i ostatnia, czyli droga pełni i poszukiwania sensu, którą nazwałem:
drogą do szczęścia.
W swoim życiu korzystałem ze wskazówek, które pozostawili inni, oraz sam tworzyłem mapy i kreśliłem drogi. Te drogowskazy nieraz służyły mi jako punkt odniesienia, kiedy zgubiłem drogę.
Może pomogą też tym, którzy podobnie jak ja gubią się gdzieś po drodze, oraz tym, którzy odnaleźli drogę na skróty. Mapa jednak nigdy nie oddaje szczegółów topograficznych, dlatego zachęcam do nanoszenia poprawek wszędzie tam, gdzie napotkacie błąd kartografa. Tylko w ten sposób dotrzemy na sam szczyt.
Obyśmy się tam spotkali.
Obyście tam dotarli.
Obym dotarł tam i ja…
Jorge Bucay
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
* * *
Pewnego październikowego dnia znajomy głos w słuchawce mówi:
— Wyjdź na ulicę. Czeka tam prezent dla ciebie.
Z wypiekami na twarzy otwieram drzwi i oczom ukazuje mi się ów prezent. Naprzeciwko drzwi wejściowych stoi karoca. Wykonana z drewna orzechowego, okucia z brązu, ceramiczne lampy, każdy detal starannie dopracowany. Otwieram drzwiczki i wchodzę do środka. Siedzenia pokryte bordowym suknem przywodzą na myśl królewskie powozy. Siadam i zdaję sobie sprawę, że wszystko, każdy szczegół został zaprojektowany z myślą o mnie. Tylko o mnie. Idealne miejsce na nogi, szerokość siedzenia, wysokość… Wszystko niezwykle wygodne. I nie ma miejsca dla nikogo innego.
Patrzę przez okno i podziwiam „widoki”. Z jednej strony rozciąga się widok na mój dom, z drugiej na dom mojego sąsiada. „Ale niespodzianka!” Jak pięknie, jak cudownie… I tak sobie podziwiam jeszcze przez chwilę.
Po chwili jednak zaczyna mi się nudzić. Widok z okna w ogóle się nie zmienia.
Pytam więc siebie: „Jak długo można wpatrywać się w to samo?”. I powoli zaczynam myśleć, że prezent jest tak naprawdę bezużyteczny.
Kiedy tak sobie siedzę, narzekając pod nosem, zatrzymuje mnie sąsiad, który od razu zauważył mój kiepski nastrój.
— Nie uważasz, że tej karocy czegoś brakuje?
Na co ja robię zdziwioną minę i jeszcze raz przyglądam się bogato zdobionej tapicerce.
— Brakuje jej koni — odpowiada, uprzedzając moje pytanie.
„To dlatego ciągle widzę to samo — przychodzi mi do głowy — to dlatego to takie nudne”.
— Tak, jasne — odpowiadam.
Udaję się zatem do najbliższej zagrody i przywiązuję dwa konie. Siadam ponownie w środku i…
— Wioooooo!
Widoki się zmieniają, pejzaż zachwyca pięknem, zaskakuje zmiennością.
Jednak po jakimś czasie zaczynam odczuwać pewną niewygodę. Coś jest nie tak.
Konie, które ciągną karocę, mkną, pędzą jak szalone. Wbiegają w każdą sadzawkę, wspinają się po krętych ścieżkach, prowadzą niebezpiecznym szlakiem.
Zauważam, że nie mam nad nimi żadnej kontroli, że prowadzą mnie, dokąd chcą.
Z początku nawet mi się to podobało. Teraz jednak wydaje mi się niepokojące.
Zaczynam się bać i nachodzi mnie refleksja, że ta zmiana też niczemu nie służy.
W tej samej chwili znów spotykam sąsiada, który pozdrawia mnie z okna swojego auta.
— I co? — zwracam się do niego w sposób mało uprzejmy.
— Brakuje ci woźnicy! — krzyczy.
— Ach tak?!
Z wielkim trudem udaje nam się zatrzymać konie. Wyruszam na poszukiwanie woźnicy. Po kilku dniach mężczyzna o surowym wyglądzie, ale sprawiający dobre wrażenie, przejmuje wodze.
Myślę, że teraz na pewno mogę w pełni cieszyć się z prezentu, jakim mnie obdarowano. Wsiadam, usadawiam się wygodnie, wychylam przez okno i mówię woźnicy, dokąd ma mnie zawieźć.
On prowadzi, to on kontroluje całą sytuację, to on decyduje o prędkości i to on wybiera idealną drogę.
A ja… ja cieszę się z przejażdżki.
* * *
Ta krótka przypowieść powinna pomóc w pełni zrozumieć pojęcie holistycznej teorii istnienia.
Urodziliśmy się, opuściliśmy „dom” i znaleźliśmy prezent: nasze ciało; powóz skrojony na naszą miarę, pojazd, który można nieco dostosować do warunków panujących na drodze, ale który pozostanie niezmienny podczas całej podróży.
Wkrótce po narodzinach nasze ciało poczuło chęć, potrzebę, instynktowny nakaz i wykonało ruch. Ten powóz — nasze ciało — nie byłby nam potrzebny, gdyby nie konie, które uosabiają nasze marzenia, potrzeby, popędy i uczucia.
Wszystko idzie dobrze, ale po jakimś czasie zdajemy sobie sprawę, że nasze marzenia prowadzą nas po bezdrożach, manowcach, po niebezpiecznych ścieżkach. Nagle odczuwamy potrzebę zatrzymania się. Wówczas pojawia się woźnica, nasza głowa, nasz umysł, nasza zdolność racjonalnego myślenia… to on poprowadzi nas najlepszą drogą. Trzeba wiedzieć, że każdy z nas jest jednocześnie powozem, końmi i woźnicą.
Harmonię można osiągnąć tyko wówczas, kiedy nauczymy się w pełni i na równi korzystać z nich wszystkich.
Nie wolno dopuścić do tego, aby naszym ciałem zawładnęły pasje, emocje i namiętności. Aby przywrócić porządek i osiągnąć równowagę, trzeba skorzystać z rozumu.
Woźnica przyda się do oceny warunków na drodze, ale tak naprawdę to konie ciągną wóz. Nie pozwól zatem, aby woźnica je zaniedbał. Należy je karmić i poić. Nie wyobrażasz sobie chyba powozu bez koni, prawda? Kim byś był, będąc tylko ciałem i rozumem? Bez żadnych marzeń? Jakie byłoby Twoje życie? Pewnie przypominałoby życie tych, którzy zapomnieli o swoich pasjach i pragnieniach, a ich powóz ciągnie tylko rozum.
Oczywiście należy też zadbać o sam powóz. Ma ci przecież długo służyć. W razie potrzeby naprawić, coś dokręcić, coś poluzować, coś ulepszyć. Jednym słowem — zadbać o jego utrzymanie. Kiedy nikt o niego nie dba, butwieje i się rozpada. Staje się bezużyteczny. I nie można kontynuować podróży.
I kiedy w końcu zdasz sobie sprawę, że jesteś swoim ciałem, bólem głowy, smakiem, chęcią, pragnieniem, że jesteś instynktem: refleksją, myślami, doświadczeniem… Dopiero wówczas będziesz w pełni przygotowany do drogi. Drogi, którą sam dla siebie wybierasz.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Hamlet Lima Quintana powiedział:
Wszystko zależy od światła,
od sposobu, w jaki oświetla przedmioty…
Wszystko zależy od kształtu,
od zarysów,
od położenia
i od wątpliwości.
Wszystko zależy też od tego,
jak nas czas naznaczy,
jak o nas będą mówić.
Prawdziwy problem polega na tym, żeby wybrać
między gonieniem za cieniem
a byciem przez niego ściganym.
Niezrozumiałe „Być albo nie być”
w tym prawie byciu
w tym prawie niebyciu.
Wyjść z cienia
albo pozostać w nim na zawsze
W ostatnim etapie otchłani
po tym, jak uwolnimy innych,
tych wszystkich, którzy są innymi,
przypomnieć sobie, że…
niespiesznie,
że jest się więźniem.
I wówczas…
wyzwolić się.
Chcąc zrozumieć, czym jest zależność, warto zdać sobie sprawę, że jesteśmy trochę wolni, a trochę jednak zniewoleni. W słowach poety „prawie być i prawie nie być” każdy z nas powinien odnaleźć odpowiedź na pytanie: „Jak rozumiemy pojęcie zależności od drugiego?”.
Właśnie dlatego wymyśliłem pojęcie: Samozależność. Sporo słów ma ten sam rdzeń:
Zależność.
Współ-zależność.
Współ-uzależnienie.
Nie-zależność.
Jakieś jeszcze?
Na pewno.
Słowo „zależny” (hiszp. dependiente) pochodzi od wyrazu pendiente, który dosłownie oznacza „tego, który wisi” (od pendere), tego, który jest zawieszony w powietrzu i nie ma oparcia.
Pendiente (zawieszony) oznacza również coś niedokończonego, niepełnego, nieukończonego. W rodzaju męskim oznacza kolczyk, ozdobny klejnot, który można zawiesić. W rodzaju żeńskim zaś oznacza pochyłość, prawdopodobnie stromą.
Uwzględniając wszystkie te znaczenia, warto stworzyć własną definicję wyrazu „zależność” (dependencia).
Zależny jest ten, kto wspiera się na drugim, kto wisi w powietrzu, bez oparcia, jak gdyby był ozdobą tego, kto ją nosi. To ktoś głową w dół, ciągle niekompletny, wiecznie niezdecydowany.
* * *
Był sobie mężczyzna, który panicznie się bał, że zgubi się pośród innych. Wszystko zaczęło się pewnej nocy, na balu przebierańców, kiedy był jeszcze bardzo młody. Ktoś zrobił zdjęcie, na którym udało mu się uchwycić wszystkich uczestników. Problem jednak w tym, że nasz bohater nie potrafił siebie rozpoznać. Choć wybrał strój pirata, z przepaską na oku i chustką na głowie, wielu pozostałych miało podobny pomysł. Starannie namalowane rumieńce oraz wąsik nie mogły być znakiem rozpoznawczym. Niemal wszyscy piraci wyglądali identycznie. Choć bawił się na balu wyśmienicie, zadowolonych, roześmianych twarzy na zdjęciu było mnóstwo. W końcu sobie przypomniał, że w chwili pozowania do zdjęcia stał koło pewnej blondynki. Próżne nadzieje. Połowa dziewcząt była blondynkami, a wiele z nich miało u boku pirata.
Odkrycie to dotknęło go na tyle mocno, że przez kolejne lata nie uczestniczył w żadnym podobnym wydarzeniu ze strachu przed nieodnalezieniem się.
Jednak pewnego dnia przyszedł mu do głowy pomysł. Obojętnie, jakiego rodzaju by to było przyjęcie, postanowił ubierać się na brązowo. Brązowa koszula, brązowe spodnie, brązowe skarpetki i buty. „Jeśli ktoś zrobi znowu zdjęcie, będzie jasne, że ten facet w brązowym, to ja” — uspokoił się.
Lata mijały, a nasz bohater miał wiele sposobności, żeby przekonać się o doskonałości swojego pomysłu. Przeglądając się w lustrach czy witrynach sklepowych i konfrontując z innymi przechodniami, śmiało mógł stwierdzić, że ten w brązowym to on.
Nadeszła zima i przyjaciele podarowali mu karnet do łaźni parowej. Nie ukrywał swojej radości. Nigdy wcześniej nie był w podobnym miejscu, zatem popołudnie spędzone w łaźni wydawało się doskonałym pomysłem. Sporo nasłuchał się o tym, jak dobrze wpływa na organizm korzystanie z łaźni fińskiej, biczy wodnych czy sauny aromatycznej.
Kiedy przybył na miejsce, wręczono mu wielki ręcznik i wskazano miejsce, w którym należało się przebrać. Mężczyzna zdjął sweter, koszulę, spodnie, buty, kalesony… a kiedy miał zdjąć skarpetki, spojrzał z przerażeniem w lustro i pomyślał: „Jeśli zdejmę skarpetki, będę nagi, taki jak inni. A jeśli się zgubię? Jak się rozpoznam bez tego jedynego elementu, który mnie odróżnia od innych?”.
Pół godziny rozmyślał, co robić. Wracać do domu czy zostać? Wtedy przyszło mu do głowy, że gdyby tak zachował jakąś część ubioru, mógłby łatwo się zidentyfikować pośród innych. Ostrożnie wyciągnął nitkę ze swetra i przymocował do dużego palca prawej nogi. „To na wypadek, gdybym się zgubił. Ten z brązową nitką zawiązaną wokół palca u nogi to będę ja” — uspokoił się.
W końcu mógł w pełni cieszyć się tym, co łaźnie miały do zaoferowania. Zdecydował się też popływać w basenie. Nie zauważył jednak, że przy kolejnym nurkowaniu nitka zsunęła się z palca i unosiła się teraz na wodzie. Inny mężczyzna, przepływając obok, zauważył ją i powiedział do towarzysza:
— Co za zbieg okoliczności. To właśnie w tym kolorze chciałbym mieć szalik. Wezmę ją i pokażę żonie. Będzie wiedziała, jakiej wełny szukać.
Wyłowił nitkę i widząc, że nie ma jej gdzie schować, przywiązał ją sobie do dużego palca prawej nogi.
W tym samym czasie nasz bohater, zmęczony atrakcjami wieczoru, wyszedł z wody i udał się do szatni. Pewnym krokiem wszedł do środka i zaczął się osuszać. Zerknął przypadkowo w lustro i przeraził się, że jest całkowicie nagi i że nie ma nitki u palca. „Zgubiłem się” — pomyślał, drżąc i rozglądając się nerwowo. Pospiesznie wyszedł, szukając znaku, który miał go odróżniać od innych. Wpatrzony w posadzkę zobaczył nagle stopę pewnego mężczyzny z kawałkiem brązowego materiału przytwierdzonego do palca. Nieśmiało zwrócił się do nieznajomego:
— Przepraszam… Ja wiem, kim pan jest. A czy pan wie może, kim ja jestem?
* * *
Jeśli przestaniemy ufać temu, co widzą nasze oczy, możliwe, że przypominać będziemy tego, kto szuka odpowiedzi na pytanie: „Kim jestem?”, w oczach drugiego. Zależeć to dosłownie poddać się drugiej osobie, pozwolić sterować nami zgodnie z jej własną wolą. Zależność to moim zdaniem coś niejasnego i chorobliwego. To opcja, która choć często usprawiedliwiana na tysiąc sposobów, prowadzi zawsze do jednego — do głupoty (imbecilidad).
Słowo imbécil (głupiec, idiota) pochodzi z języka greckiego (im: z, báculo: laska) i określa osobę, która chodzi wsparta na innych, która bez asekuracji nie zrobiłaby kroku. I nie mówię tu o osobach rannych, chorych, niepełnosprawnych czy dzieciach. Ci z pewnością nadal są zależni od innych i nie ma w tym nic niewłaściwego. Mowa tu o tych zdrowych dorosłych, którzy wybrali życie w ciągłej zależności od drugiej osoby. O tych, którzy z czasem stają się głupcami. Wielu z nich właśnie tak zostało wychowanych. Istnieją bowiem rodzice, którzy dają wolność, ale są i tacy, którzy ogłupiają. Są rodzice, którzy pozwalają dzieciom dokonywać wyborów, namawiają do przejmowania odpowiedzialności w miarę, jak dorastają. Są też tacy, którzy wolą pozostać blisko: „Żeby pomóc”, „Tak na wszelki wypadek”, „Bo jest taki łatwowierny” (42-latek) albo „Dla kogo tyle pracowaliśmy, jeśli nie dla naszych dzieci?”.
Ci rodzice kiedyś odejdą, a wtedy ich pociechy wykorzystają nas, wspierając się na nas jak na tych laskach.
Nie mogę usprawiedliwić zależności, ponieważ nie chcę jednocześnie wyrażać zgody na głupotę.
Kierując się analizą zaproponowaną przez Fernanda Savatera, można rozróżnić kilka rodzajów głupców:
Głupcy intelektualni to ci, którzy uważają, że nie mają rozumu, lub boją się go używać z obawy przed zużyciem. Pytają więc innych: Jaki jestem?, Co powinienem zrobić?, Dokąd mam iść? A kiedy muszą podjąć decyzję, pytają wszystkich dookoła: A Ty? Co Ty byś zrobił na moim miejscu? Otaczają się doradcami, którzy myślą za nich. Ponieważ uważają, że nie są zdolni do samodzielnego myślenia, obarczają innych swoimi wątpliwościami, co może być dość niepokojące. Mogą też zyskać dużą popularność, bo czasami myli się ich z ludźmi troskliwymi i życzliwymi. (Małe ostrzeżenie: Nigdy, przenigdy nie oddawajcie na nich głosów).
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki